Choroba jest jak złodziej! Kradnie, to co najcenniejsze – zdrowie! Pomóżcie mi ją zatrzymać!
Choroba przychodzi jak złodziej, niespodziewanie. W 2006 r. przeszłam operację tarczycy. Podejrzewano nowotwór, miałam guza. Badanie histopatologiczne nie potwierdziło tego podejrzenia. Wskutek chorej tarczycy zdiagnozowano u mnie chorobę autoimmunologiczną Hashimoto. Nowotwór nie dał za wygraną. Zaatakował mnie 10 lat później tj. na początku lutego 2016 r. Usłyszałam diagnozę: złośliwy nowotwór piersi z przerzutami na węzły chłonne. Pojawiły się: stres, strach, łzy, lęk o los naszego jedynego syna, który miał 7 lat. Bałam się, że straci mamę... Wielokrotnie słyszałam od innych osób, zdrowych i tych po przejściach onkologicznych, że najważniejsze w chorobie jest pozytywne nastawienie. Silnie trzymałam się tej myśli. Zebrałam wszystkie siły, jakie miałam w sobie. Postanowiłam nie poddać się chorobie. Rozpoczęłam leczenie. Początkowo przeszłam półroczną chemioterapię, później dwie operacje – oszczędzającą i kolejną zakończoną mastektomią. Następnym etapem leczenia była radioterapia. Każdy z wymienionych etapów obfitował w skutki uboczne, jak w tego typu leczeniu. Pokonałam nowotwór, choć z tył głowy „leży” myśl: Czy nie zaatakuje na nowo? Staram się jednak żyć normalnie, na ile jest to możliwe. Choroba onkologiczna zmieniła mój dotychczasowy system wartości. Nauczyła tego, że nie należy odkładać niczego na później, bo tego „później” może nie być. Starałam się postępować według tej zasady. Dzielić się uśmiechem z innymi ludźmi, szczególnie z tymi, których tak jak mnie dotknęła choroba nowotworowa. Dawać im wiarę w sens i piękno życia. Skupiając się na walce z rakiem, żyłam w nieświadomości, że kolejna choroba, tym czasem neurologiczna, podstępnie atakuje moje ciało. I robi to do dzisiaj! Z czasem odebrała mi władzę w nogach, skutkuje niedowładem obu nóg. Był etap, że położyła mnie do łóżka, posadziła na wózku inwalidzkim, "postawiła" przy chodziku, pozbawiając możliwości samodzielnego chodzenia. Skazała na konieczność korzystania z pomocy innych osób. Zamknęła mnie w czterech ścianach własnego domu, uniemożliwiając podjęcie zatrudnienia. Jest bardzo podstępna. Wodzi za nos lekarzy i mnie. Wskazywano na choroby neurologiczne, a także reumatyczne. W związku z brakiem prawdziwej, rzetelnej diagnozy nie mogę podjąć leczenia i rehabilitacji. Z posiadanych dochodów nie stać mnie na opłacenie tych działań oraz na podjęcie kosztownej diagnostyki. Aktualnie, zejście ze schodów jest dla mnie wielkim wyzwaniem. Marzę o windzie zewnętrznej, dzięki której mogłabym samodzielnie, bezproblemowo opuścić dom i z radością znaleźć się poza jego czterema ścianami. Jestem z natury osobą pogodną, lubiącą przebywać wśród ludzi, komunikatywną. Przymusowe domatorstwo jest dla mnie cierpieniem. Żeby zminimalizować to okropne uczucie i nie dać się złamać, podejmuję działania wolontarystyczne, biorę udział w akcjach niosących pomoc innym osobom. Choroba, która mnie atakuje, postępuje, pogłębia niepełnosprawność i niedowład nóg. Towarzyszy mi ból. Straciłam możliwość samodzielnego chodzenia. Muszę podtrzymywać się chodzika lub różnych przedmiotów codziennego użytku. Staram się zrozumieć lekarzy, że jestem trudnym, złożonym przypadkiem medyczny, ale czy tak beznadziejnym, że nic się nie da zrobić? Nic?! Z rakiem dzielnie walczyłam, a w obliczu niewiadomej choroby nie mogę liczyć na specjalistyczną pomoc? Nie wierzę! Muszę wyprzedzić chorobę! Nie dać jej się rozwinąć! Sama nie dam rady. Dlatego proszę Państwa o pomoc. Agnieszka