Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Adrianna Surowiak
Adrianna Surowiak , 3 latka

Rozwikłać zagadkę choroby – Potrzebne badania dla Ady❗️

Adrianna przyszła na świat w 2021 roku z przepukliną przeponową. Już tuż po narodzinach przeszła skomplikowaną operację w Instytucie Matki Polki w Łodzi, która uratowała jej życie, jednak, niestety, miesiące pobytu na OIOM-ie pozostawiły trwałe ślady w jej rozwoju. Pod koniec ubiegłego roku Ada przebywała w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie, gdzie przeprowadzono szereg badań diagnostycznych. Lekarze próbowali zrozumieć przyczyny napadów padaczkowych oraz cukrzycy typu I, które niestety, również pojawiły się w życiu naszej córeczki. Obecnie stajemy przed koniecznością przeprowadzenia drogiego badania genetycznego, które pozwoli nam lepiej zrozumieć specyfikę zdrowia Adrianny. Jednak koszty tego badania oraz związane z nim konsultacje medyczne są ogromne, a dochodzą jeszcze leki, suplementy, inne badania, dojazdy… Dlatego zwracamy się do Was z gorącą prośbą o wsparcie finansowe, abyśmy mogli zapewnić Adriannie pełen zakres badań i niezbędną opiekę medyczną. Każda wpłata, bez względu na jej wielkość, jest dla nas bezcenna i przyczyni się nie tylko do poprawy jakości życia naszej córki, ale i jej przyszłości. Rodzice

25 534,00 zł ( 63,16% )
Brakuje: 14 892,00 zł
Aron Synytycz
Aron Synytycz , 3 latka

Jednego dnia straciłam ukochanego, dwa dni później walczyłam o życie swoje i syna!

Razem z partnerem spodziewaliśmy się dziecka, to był najpiękniejszy czas w naszym życiu. Wspólnie urządzaliśmy nasze rodzinne gniazdko na przyjście naszego wymarzonego malucha. Nagle, zupełnie niespodziewanie mój ukochany poczuł się bardzo źle. Niezwłocznie udaliśmy się do szpitala. Niestety udar okazał się zbyt rozległy. Lekarze nie mieli najmniejszych szans, aby go uratować… W jednej chwili mój świat się załamał. Straciłam miłość mojego życia, a nasz nienarodzony synek ojca, który miał być jego wzorem i bohaterem. Rozpacz rozrywała moje serce. Nie wierzyłam, że mnie to spotyka. Niestety, tragedie lubią chodzić parami – los stwierdził, że to było za mało.  Zaledwie dwa dni po odejściu mojego partnera, przestałam czuć ruchy dziecka. Byłam w siódmym miesiącu ciąży, całkowicie przerażona. Od razu udałam się do szpitala. Serce mojego malucha biło zbyt słabo – konieczne było pilne cesarskie cięcie! Nagle wszystko zaczęło dziać się tak szybko... Byłam sama, strasznie bałam się, że zaraz stracę kolejną, najważniejszą osobę. Walka okazała się podwójnie trudna – nie tylko życie mojego synka było zagrożone, w trakcie porodu moje serce nagle się zatrzymało! Finalnie lekarzom udało się nas uratować, jednak to nie był koniec. Aronek urodził się jako skrajny wcześniak, pierwsze dwa miesiące musiał walczyć w inkubatorze. Był to niezwykle trudny czas, błagałam los, aby synek przeżył i aby nie było komplikacji. Niestety stres wywołany nagłą śmiercią taty Aronka, bardzo odbił się na zdrowiu dziecka.  Synek nie rozwijał się jak jego rówieśnicy. Cały czas żył w swoim świecie, nie podejmował próby mówienia, ani chodzenia. Bardzo mnie to zaniepokoiło, dlatego udałam się z nim do specjalisty. Po długiej diagnostyce los wymierzył mi kolejny cios prosto w serce – u Aronka wykryto autyzm.  Terapia, rehabilitacja, dodatkowe zajęcia – staram się zapewnić synkowi jak najlepszą pomoc. Niestety, jako samotna mama ledwo wiążę koniec z końcem. Zredukowałam już wszelkie możliwe koszty, mieszkam z Aronkiem na jednym pokoju w podnajmowanym mieszkaniu. Nie mogę pracować, ponieważ mój syn wymaga całodobowej opieki.  Chciałabym dla niego lepszego życia. Marzę o tym, aby nauczył się funkcjonować ze swoim schorzeniem. Chcę, aby był w przyszłości samodzielnym mężczyzną. Jednak wymaga to tak dużego nakładu finansowego, że boję się, że zawiodę. Dlatego zwracam się z uprzejmą prośbą o pomoc. Proszę, zawalcz ze mną o lepszą przyszłość Arona! Monika, mama Arona

25 527 zł
Kinga Nowak
Pilne!
10 dni do końca
Kinga Nowak , 23 lata

Kinga walczy z ostrą białaczką szpikową❗️Wesprzyj ratowanie młodego życia❗️

W najgorszych snach nie wyśniłabym takiego koszmaru! Największemu wrogowi, nie życzyłabym takiego cierpienia... Kinga to moja jedyna, ukochana córka. Ledwo wkroczyła w dorosłość, a już musi się stanąć do walki o własne życie! Jakiś czas temu córka poczuła się osłabiona, postanowiła wykonać badania krwi. Gdy przyszły wyniki, w jednej chwili zawalił się nasz cały świat – OSTRA BIAŁACZKA SZPIKOWA! Na początku marca 2024 roku Kinga stawiła się w szpitalu. Rozpoczął się nowy etap naszego życia – wycieńczająca codzienność pełna kroplówek. Przez wiele tygodni patrzyłam, jak Kinia słabnie. Jak chemia wycieńcza jej organizm. Efekty uboczne są tragiczne: wymioty, utrata włosów, rozległy ból głowy, paląca skóra, problemy z dziąsłami... Serce matki pęka, gdy widzi swoje dziecko w takim stanie. Kinga jest już dorosła, ale teraz jak nigdy potrzebuje mojej pomocy. Aby ją wesprzeć, ja też obcięłam włosy. Zrobiłabym wszystko, by móc odebrać jej cierpienie. Lada moment Kinga pierwszy raz od 5 tygodni wróci do domu. Ale tylko na chwilę… Wkrótce odbędzie się dalsze leczenie chemioterapią, które ma trwać 3 miesiące. Po tym czasie ma odbyć się przeszczep szpiku.  Staram się zapewnić córce wszystko, czego potrzebuje w tym niezwykle trudnym czasie. Kinga schudła już 8 kg, wszystkie ubrania są jej za duże… Córka wymaga specjalistycznej diety i suplementacji. Podczas chemii żywi się głównie nutridrinkami. Konieczny jest też zakup nowego materaca. Miewamy różne dni. W domu jesteśmy we dwie, mamy tylko siebie. Wcześniej Kinga chodziła do pracy, szkoły, na siłownię. Zawsze była pełna energii, otaczała się przyjaciółmi. Dziś jesteśmy wdzięczne za wsparcie bliskich, bo każda pomoc jest nieoceniona. A każda wpłata to ogromny gest solidarności z Kinią. Przed nią przecież jeszcze całe życie… Mama Kingi

25 520,00 zł ( 23,98% )
Brakuje: 80 863,00 zł
Dorota Szperlik
Dorota Szperlik , 35 lat

Ogromny ból niszczy moją codzienność. Pomóż!

Z każdym miesiącem choroba coraz mocniej wyłącza mnie z życia. Czasami nie mam siły na zwykłe wyjście z domu! Codzienne czynności, które były kiedyś przyjemnością, teraz są obciążeniem. Boję się chwili, gdy ból stanie się nie do zniesienia... Jako nastolatka miałam bardzo bolesne miesiączki. Przez kilka dni w miesiącu ból nie dawał mi zasnąć. Z upływem lat było tylko gorzej – ból pojawiał się w różnych momentach cyklu. Stał się tak silny, że przeciwbólowe środki dostępne bez recepty już nie działały. Szukałam pomocy, ale lekarze na moje problemy mieli jedną odpowiedź: „taka pani uroda”.  Dopiero kilka miesięcy temu udało mi się uzyskać pomoc od specjalisty ginekologii onkologicznej. Zrobiono mi badanie usg i rezonans magnetyczny. Wtedy postawiono diagnozę: endometrioza. Próba leczenia hormonalnego skończyła się niepowodzeniem – przyjmując leki czułam się bardzo źle psychicznie, a do tego pojawiły się zaburzenia rytmu pracy serca. Zaczęły się też problemy z układem pokarmowym i moczowym – czeka mnie dalsza diagnostyka. Prawdopodobnie to wszystko jest skutkiem podstępnego działania endometriozy. Z początku myślałam, że dostanę odpowiednie leki i w końcu mój koszmar się skończy. Byłam w szoku, gdy usłyszałam, że konieczna będzie PILNA OPERACJA! Moją macicę zajęły ogniska adenomiozy. Nie chcę kolejnych miesięcy spędzić przepełniona tępym, pulsującym bólem, który odbiera mi możliwość normalnego funkcjonowania. Kiedyś miałam wiele pasji, swoje życie chciałam poświęcić pomocy skrzywdzonym zwierzętom, byłam nawet domem tymczasowym dla psiaków. Teraz nic z tego nie jest możliwe, sama potrzebuję pomocy. Operacja jest nierefundowana – jej koszt po prostu mnie przeraził: to ponad 30 tysięcy złotych! Nie mam złudzeń. Wiem, że tylko laparoskopowe usunięcie endometriozy może pokonać mój ból. Proszę Was o wsparcie, pomóżcie mi wrócić do życia! Dorota

25 465,00 zł ( 68,38% )
Brakuje: 11 770,00 zł
Franio Gajda
13 dni do końca
Franio Gajda , 3 latka

PÓŁ MILIONA za zdrowe uszko❗️POMÓŻ❗️

Franio urodził się przedwcześnie w maju 2021. Cała ciąża przebiegała prawidłowo i nic nie wskazywało na to, że nasze maleństwo urodzi się z niewykształconą małżowiną uszną oraz zamkniętym kanałem słuchowym.  Długo wyczekiwany dzień narodzin zakończył się inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy. Radość i szczęście szybko zamieniły się w strach i lęk o zdrowie Frania. Od tego momentu jesteśmy pod kontrolą lekarzy. Niestety, słysząc na jedno ucho, Franek nie może poznawać świata jak jego rówieśnicy. Jego rozwój jest utrudniony. Mikrocja sprawia, że nauka mówienia jest bardziej skomplikowana. Lokalizacja dźwięku zajmuje więcej czasu. Brak uszka rzutuje na relacje z innymi i pewność siebie. Jako rodzice robimy wszystko, żeby Franio otrzymywał jak najwięcej wsparcia. Uczęszczamy na zajęcia wczesnego wspomagania rozwoju, na zajęcia logopedyczne, psychologiczno – edukacyjne. Widzimy już pierwsze efekty! Franio zaczyna mówić i składać pierwsze zdania. Od 5. miesiąca życia nosi aparat na przewodnictwo kostne. Niestety sam aparat nie zawsze zdaje egzamin.  Chcielibyśmy, żeby nasz synek nie musiał się mierzyć z tymi wszystkimi problemami i zagrożeniami. Jest na to szansa! Od ponad 30 lat w USA operuje się takie wady. Już od 3 roku życia można wykonać operację, podczas której lekarze rekonstruują ucho oraz otwierają kanał słuchowy. To pozwala dzieciom odzyskiwać słuch.  Naszym marzeniem jest, by dać Franiowi taką szansę. Koszt operacji jest jednak ogromny i z każdym rokiem rośnie. Potrzebujemy pół miliona złotych! Nie jesteśmy w stanie zatrzymać czasu, dlatego musimy działać już teraz! Z całego serca prosimy o wsparcie! Rodzice Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową

25 434,00 zł ( 4,78% )
Brakuje: 506 481,00 zł
Tymon Stempniakowski
13 dni do końca
Tymon Stempniakowski , 6 lat

Pojawia się szansa na pomoc Tymonowi! Pozwól rozpalić iskierkę nadziei!

Za każdym razem, gdy ma atak, tak bardzo się o niego boję… Po wszystkim, czego doświadczył, marzę o każdym, nawet najmniejszym postępie. Dziś pojawia się iskierka nadziei, ale żeby móc ją rozpalić, potrzebne są duże środki na zagraniczne leczenie. Proszę o pomoc! Tymcio to mój dzielny 6-latek, który cierpi na zespół Sturge-Webera. To inaczej naczyniakowatość twarzowo-mózgowa. To naczyniaki na oponach mózgowych blokują rozwój mojego chłopca, powodując okrutne napady padaczkowe. W ciąży nie miałam żadnych problemów. Gdy w dniu porodu powiedziano mi, że synek może nie przeżyć, byłam w szoku! Chwilę po przyjściu Tymcia na świat, myślałam, że wszystko będzie jednak w porządku. Wydawało mi się, że urodziłam zdrowe dziecko. Dwie minuty później zaczął się koszmar! Brakowało funkcji oddechowych! Szybko go ode mnie zabrano, a ja nie wiedziałam, co się dzieje… Podjęto decyzję o przetransportowaniu Tymona do innego szpitala, oddalonego tylko o kilka kilometrów. Mimo że odległość nie była duża, poinformowano nas, że dziecko może nie przeżyć tej drogi! Mój mąż szybko ochrzcił syna… Na szczęście to przetrwał. Ale nie był to koniec problemów. Lekarze nie wiedzieli, jak mu pomóc. Jego wątroba była przerośnięta, pojawiały się krwotoki! Zdecydowano o przeniesieniu syna do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść ze szpitala i pędzić prosto do mojego maluszka. Gdy znaleźliśmy się z mężem w Warszawie, poinformowano nas, że syn ma poważną wadę genetyczną. Trzy miesiące spędził w szpitalu, a każdego dnia byliśmy w napięciu i strachu, czy nic mu się nie stanie. Gdy wyszliśmy w końcu do domu, sytuacja się ustabilizowała. Tymcio zaczął się pomalutku rozwijać, naczyniaku zanikały, wdrożyliśmy rehabilitację.  Po cichu liczyliśmy, że sytuacja zdrowotna synka będzie się tylko poprawiać. Niestety gdy miał 9 miesięcy nasz kochany chłopiec wydał z siebie potężny, okropny pisk, który nie mógł zwiastować niczego dobrego… Tymon przestał oddychać, cały siniał, resuscytowaliśmy go do czasu przyjazdu karetki! W szpitalu stwierdzono napad padaczkowy i sepsę! Leżał w dużym inkubatorze i wprowadzono go w stan śpiączki. Niestety w kolejnych dniach i tygodniach napady powracały. Znowu miał drgawki i siniał. Zdecydowaliśmy się ponownie przenieść go do Warszawy, szpitala i specjalistów, którzy już raz nam pomogli.  Gdy sytuacja się ustabilizowała, zaproponowano nam udział w turnusie rehabilitacyjnym. Cieszyliśmy się, bo akurat zwolniło się miejsce. Niestety po trzech dniach synek załapał infekcję i wróciliśmy do szpitala. Z powodu występowania kolejnych ataków zostaliśmy wyposażeni w aparat tlenowy i butlę z tlenem. Korzystamy z nich do dziś. W wieku 2,5 roczku Tymon funkcjonował jak kilkumiesięczne dziecko. Przekręcał się tylko na boki. Gdy wtedy dopasowano mu odpowiednie leki, po miejscu zaczął siadać, rozglądać się, chwytać. To była duża zmiana. Zaczęliśmy intensywną pracę. Rehabilitacja, fizjoterapia, WWR, integracja sensoryczna. Dało to naprawdę świetne efekty!  Synek już drugi rok chodzi do przedszkola, gdzie objęty jest pomocą wspaniałych osób i korzysta z wielu zajęć. Z każdym miesiącem osiąga nowy, mały postęp, który bardzo nas cieszy! Obecnie potrafi przejść kilkanaście metrów z pomocą rehabilitanta. Staramy się zapewniać mu wszystko, czego potrzebuje. Ma pionizator, gorset, wózek specjalistyczny. Ataki zdarzają się rzadziej niż kiedyś, ale dalej występują. Pomimo że pojawiły już tyle razy, za każdym razem moje serce zatrzymuje się i ogarnia mnie strach, czy i tym razem synek to przetrwa…  Ostatnio dowiedziałam się, że w Monachium istnieje klinika, która pomaga dzieciom takim jak Tymon. Koleżanka zna przypadek dziewczynki, której udało się pomóc na tyle, że w wieku 14 lat potrafi się porozumiewać i jest sprawna! Nie wiem, czy taki postęp jest możliwy w przypadku mojego dziecka, ale muszę spróbować mu pomóc! Koszty konsultacji i badań, które trzeba przeprowadzić, są bardzo wysokie. Dopiero gdy tamtejsi specjaliści poznają wszystkie wyniki, będą mogli powiedzieć, czy są w stanie pomóc Tymonowi! Jeśli istnieje choćby cień nadziei, że tak, to nie możemy z niego zrezygnować. Zawsze radziliśmy sobie samemu, ale tym razem liczy się czas. Z całego serca ja i mój mąż prosimy Państwa o wsparcie dla naszego dzielnego synka. Marzymy, żeby zapewnić mu szansę na lepszą przyszłość.  Monika, mama

25 425,00 zł ( 21,72% )
Brakuje: 91 597,00 zł
Sylwester Barcicki
12 dni do końca
Sylwester Barcicki , 69 lat

Kolejne choroby odbierały mi sprawność, ale wciąż się nie poddaję..

Przez tyle lat nie było mi łatwo w życiu. Kolejne diagnozy w końcu zaczęły mnie przygniatać i nie pozwoliły spojrzeć na przyszłość w jasnych barwach. Cukrzyca, nadciśnienie, ból kręgosłupa, niewydolność serca, a na końcu jeszcze udar… Straciłem zdrowie i możliwość normalnego funkcjonowania, a razem z nimi również nadzieję na jakąkolwiek poprawę. Czynności, które kiedyś wydawały mi się błahostką dziś są dla mnie nieosiągalne, zupełnie niemożliwe do wykonania. To świadomość, która przeraża mnie każdego dnia… Z powodu powikłań cukrzycowych i przebytego zakażenia straciłem nogę. W tym samym momencie moje życie właściwie się zatrzymało. Podjąłem walkę i od wielu lat staram się o jak największe postępy podczas rehabilitacji, ale wiele rzeczy wciąż mnie przerasta. Kiedy korzystam z aktualnej protezy, nie mogę jednocześnie używać rąk, ponieważ podpieram się na kulach. Coś udaje się, ale zawsze kosztem czegoś. Nie poddaję się jednak, bo wierzę, że moja praca i wysiłek, który wkładam w codzienną walkę w końcu przyniosą poprawę.  Od kiedy pamiętam starałem się być jak najbardziej samodzielny, dlatego teraz tak bardzo boli mnie myśl, że inne osoby muszą się mną opiekować i pomagać mi w prostych czynnościach. Aby móc sprawnie funkcjonować potrzebuję lepszej protezy, takiej, która zapewni mi stabilną i poprawną pozycję stojącą. Nigdy nie sądziłem, że moim największym marzeniem będzie to, by móc samodzielnie przygotować posiłek, wziąć kąpiel czy po prostu wyjść z domu, ale życie wystawiło mnie na tę potworną próbę i z całych sił staram się wszystkiemu sprostać.  Zakup specjalistycznej protezy przekracza moje możliwości finansowe i samodzielnie nie jestem w stanie uzbierać potrzebnej kwoty. Nie chcę jednak tracić szansy na samodzielność, dlatego bardzo Was proszę o pomoc. Wierzę, że dzięki wsparciu uda mi się wywalczyć lepsze jutro… Sylwester

25 421,00 zł ( 14,68% )
Brakuje: 147 707,00 zł
Wiktorek Warszawski
11 dni do końca
Wiktorek Warszawski , 7 lat

Bardzo rzadka choroba genetyczna nie może zabrać mu przyszłości - POMOŻESZ?

Dziękujemy za dotychczasową pomoc, ona naprawdę wiele dla nas znaczy! Niestety wracamy prosić o dalsze wsparcie, bo walka o zdrowie Wiktorka się nie kończy! Jesteśmy w tym sami...  Nasza historia:  Wiktor jest bardzo empatycznym, aktywnym dzieckiem. Niestety, gdy synek miał 3-latka, zaczęły się problemy z jego zdrowiem. Nie rozwijał się w tempie swoich rówieśników. Chodziliśmy od lekarzy do specjalistów, ale nie byli w stanie postawić dokładnej diagnozy. Niezbędne stały się wstępne badania genetyczne, jednak i one nie przyniosły odpowiedzi.  Wiktor uczęszcza do specjalnego przedszkola, gdzie odbywa różne zajęcia terapeutyczne i ruchowe. Synek jest po kilku operacjach i zabiegach. Stwierdzono u niego zaburzenia mowy, obniżone napięcie mięśniowe i wadę wzroku – astygmatyzm z oczopląsem poziomym, dlatego Wiktor jest pod opieką okulisty.  Badania diagnostyczne odpowiedziały na nasze pierwsze pytanie, co zabiera zdrowie Wiktorka?  Jest to zespół Jansena-de Vriesa. Choroba, o której musimy dowiedzieć się zdecydowanie więcej! Bez tego znów staniemy w miejscu... Wiktor nie może już dłużej czekać.  Lekarze sugerują, aby zdecydowanie poszerzyć diagnostykę zespołu Jansena-de Vriesa, która niestety nie należy do najtańszych. Przypadków takich jak mój synek jest niewiele, dlatego wszelkie trudności niemiło nas zaskakują i cały czas się pogłębiają... Musimy dowiedzieć się, jak najlepiej mu pomóc! Czas nie czeka...  Bardzo mi zależy na tym, aby synek mógł się sprawnie porozumiewać i bawić z rówieśnikami. Często stara się być samodzielny, ale to nie jest łatwe zadanie. Jeszcze wiele pracy przed nim, przed nami.  Obiecuję, że zrobię wszystko, by mógł poradzić sobie w przyszłości — potrzebuję po prostu Państwa wsparcia...  Dalsza, ogromnie kosztowna diagnostyka jest niezbędna w perspektywie efektywnej rehabilitacji i terapii mojego synka. Kosztowne badania są konieczne, aby Wiktorek mógł jak najsprawniej funkcjonować. Będziemy wdzięczni za każdą pomoc! Katarzyna, mama

25 396 zł
Paweł Tomczak
Paweł Tomczak , 47 lat

"W zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci..." – żona Pawła bardzo prosi o pomoc!

Udar krwotoczny był dopiero początkiem tragedii, jaka spotkała mojego męża i naszą rodzinę… Prawdziwy horror przeżył w szpitalu, na oddziale neurologii. To tam doprowadzili mojego męża na skraj przetrwania. Był niedożywiony, z ogromnymi odleżynami, w których zalęgły się już bakterie. Ciągle mi mówili, żebym nie przychodziła każdego dnia, że to bez sensu, bo Paweł i tak umrze. Przetrwałam to wszystko tylko dlatego, że ciągle wierzyłam w mojego męża…  Paweł jest z nami, ale nasza codzienność to bardzo trudna walka. Jednak nie poddaję się, bo jak obiecałam, składając przysięgę małżeńską – w zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci. Proszę, pomóżcie mojemu mężowi, pomóżcie nam... Nasza historia: 1 września 2018 roku skończył się mój świat. Nagle zostaliśmy z synem zupełnie sami... Tego dnia mój mąż Paweł doznał udaru krwotocznego. Rano jak zwykle poszedł do pracy, a stamtąd karetka zabrała go do szpitala… Diagnoza była straszna – udar krwotoczny do pnia mózgu z przebiciem do układu komorowego. Usłyszałam od lekarzy, że spotkało go najgorsze, co mogło go spotkać. Nie można było operować, Paweł i tak by nie przeżył operacji. Od razu powiedziano mi, że mam pogodzić się z najgorszym. Mój mąż miał tego nie przeżyć... W Łodzi nie było miejsc na intensywnej terapii, przewieźli więc Pawła do Pabianic. Ordynator uratował mojemu mężowi życie, za co będę mu wdzięczna do końca moich dni! Po 49 dniach przenieśli jednak Pawła na oddział neurologiczny. Na początku się cieszyłam - lżejszy oddział, więc to dobry znak! Niestety, bardzo się myliłam… Tam przeżyliśmy piekło. To, że mąż przetrwał, jest prawdziwym cudem… Od pierwszych dni słyszałam, że lepiej by było, gdyby Paweł umarł – i dla niego, i dla mnie. Pani doktor powiedziała mi wprost: “Niech pani idzie do domu i zajmie się synem, zanim codziennie tu siedzieć i płakać. Mąż i tak nie przeżyje”. Jak można coś takiego powiedzieć?! Wtedy moja rozpacz była jeszcze większa, ale nie mogłam się poddać. Przychodziłam do męża każdego dnia, bo po prostu bardzo się o niego bałam. Chudł w oczach! Widziałam, że obiad stał na parapecie, zimny. Cewnik zagięty, cała pościel była w moczu… Biegałam po szpitalu, szukając pomocy, ale za każdym razem odbijałam się od ściany i spotykałam z nieprzyjemnościami. Nie pisałam żadnych oficjalnych skarg, bo wiedziałam, że to się zemści na Pawle, a to jego dobro było najważniejsze… Gdy w końcu trafiliśmy do Zgierza - cudownego ośrodka, wszyscy byli w szoku - mąż miał odleżyny, w których były bakterie! Dopiero tutaj wyszło na jaw, jak bardzo zaniedbali Pawła. Tutaj dostaliśmy opiekę i ogromną dawkę motywacji. Każdego dnia lekarze powtarzają, że mam się nie poddawać, że na pewno będzie lepiej, że Paweł ma ogromny potencjał! Mąż walczy o każdy dzień, a ja razem z nim. Teraz wciąż najważniejsza jest rehabilitacja, niezwykle kosztowna. Na szczęście przynosi rezultaty! Dziś jedyne, co mogę zrobić, to być przy mężu każdego dnia. Dużo do niego mówię, pokazuję, wspólnie słuchamy muzyki, ćwiczymy, ale to wciąż za mało. Paweł wymaga intensywnej rehabilitacji, na którą mnie nie stać. Dzięki pierwszej zbiórce udało nam się sfinansować kolejne miesiące, dzięki którym Paweł zrobił znaczne postępy. Środki się jednak wyczerpały, a Paweł przecież nie wyzdrowieje z dnia na dzień... Szukam pomocy wszędzie, pukam do każdych drzwi. Nie poddam się, choć nasza codzienność jest bardzo trudna. Proszę, pomóżcie Pawłowi wrócić do zdrowia, do rodziny… Beata, żona Pawła

25 381,00 zł ( 48,68% )
Brakuje: 26 747,00 zł