Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Janina Prus-Wilk
Janina Prus-Wilk , 75 lat

Codzienność odbiera mi siłę. Proszę o pomoc!

Dzięki ofiarodawcom pierwszej zbiórki jestem na dobrej drodze do odzyskiwania sił i poprawy zdrowia, za co serdecznie dziękuję! Zakup koncentratora tlenu, zabieg na lewe kolano i rehabilitacja oraz podręczny sprzęt medyczny dają mi większe poczucie bezpieczeństwa. Odzyskuję nadzieję, że będę bardziej sprawna... W osiągnięciu tego celu nadal potrzebuję wsparcia innych osób... Dotyczy to zarówno rocznego leczenia, jak i dodatkowych zabiegów... Widząc większą sprawność leczonego kolana, już marzę o zabiegu również na drugie kolano... Ogromną pomocą byłby dla mnie sprzęt rehabilitacyjny, który w warunkach domowych utrwali efekty rehabilitacji, którą obecnie przechodzę... W wyniku udaru mam jedną stronę ciała słabszą. Taki sprzęt pomoże mi odzyskać równowagę fizyczną, wzmocni organizm, poprawi ukrwienie oraz da mi poczucie większej stabilizacji zdrowotnej. Jestem wdzięczna wszystkim osobom, które nie przechodzą obojętnie obok takich historii jak moja. Moja historia:  Jestem po dwóch udarach (zawałach mózgu) wywołanych zakrzepem tętnic mózgowych. Mam ostre nawrotowe uszkodzenie prawego płata czołowego oraz wieloogniskowe zmiany malacyjne mózgu, niewydolność krążenia mózgowego. Przeszłam jeden zawał serca. Chorobami objęty jest u mnie cały organizm. Od wielu lat choruję na cukrzycę typu II, która powoli wyniszcza mój organizm, hypertrójglicerydemię, miażdżycę tętnic domózgowych, nadciśnienie tętnicze, przewlekłą niewydolność serca/choroba niedokrwienna serca, niedokrwistość (okresowo), refluks żółciowy z przewlekłym zanikowym zapaleniem błony śluzowej żołądka, dyskopatię kręgosłupa, artrozę stawów i kolan. Mam retinopatię cukrzycową, zaćmę, znaczny niedosłuch. Gorzej funkcjonują mi płuca po przejściu covid-19 oraz ze względu na POCHP (rozedma śródrazikowa, guzek podopłucnowy w prawym płucu) często mam problemy z oddychaniem, szybko łapię infekcje oddechowe, które ciężko przechodzę. Nerki pracują coraz słabiej i może dojść do ich niewydolności (ciągle blisko granicy niewydolności, ale stan udaje się poprawiać). W nerce lewej torbiel okołokielichowa oraz torbiel korowa. W nadnerczu prawym pojawiła się zmiana ogniskowa. Choruję na niedoczynność tarczycy od wielu lat. Mam dwa spore guzki tarczycy w obu płatach. Kilka miesięcy temu miałam usuwanego polipa żołądka, oraz polipy jelita grubego. Stwierdzono u mnie przy tej okazji przełyk Barretta, który może być zalążkiem nowotworu przełyku i wymaga obserwacji, kontroli. Gastroskopia w marcu wykazała zanik śluzówki w całym żołądku. Dwa lata temu miałam usuwany pęcherzyk żółciowy i bardzo ciężko przeszłam tę operację. Pogłębiły się u mnie problemy kardiologiczne, złapałam zapalenie płuc – wymagałam pobytu na OIOM. Ze względu na cukrzycę rana pooperacyjna nie goiła się prawidłowo... Po miesięcznym pobycie w szpitalu wróciłam do domu. Ostatecznie dopiero po dwóch miesiącach leczenia domowego rana się wygoiła i zabliźniła. Dlatego potrzebuję wzmacniać organizm poprzez suplementację, rehabilitację, właściwą dietę, aby jak najdłużej utrzymywać wystarczająco dobry, jak na mnie stan zdrowia. W moim przypadku najistotniejsze jest hamowanie, spowalnianie pogarszania sytuacji zdrowotnej, aby nie dopuścić do stanu, w którym będą konieczne ryzykowne dla mnie operacje, gdyż może wystąpić kolejny udar, a nawet niebezpieczeństwo utraty życia! Z obawy przed takimi skutkami lekarze od 4 lat nie decydują się na zoperowanie mi 2 kostniaków w zatoce czołowej, które tak się rozrosły, że zajmują praktycznie prawie całą jej przestrzeń, a trzeci z nich jest na sklepistości kości ciemieniowej...  Moją kolejną potrzebą jest poprawa warunków mieszkaniowych. Łazienka wymaga remontu i dostosowania. Od kilku lat nie mam możliwości umyć się pod bieżącą wodą, gdyż ze względu na stan zdrowia nie jestem w stanie korzystać z wanny-wejść do niej. Mycie gąbką w misce wody jest dla mnie bardzo uciążliwe, więc marzę o tym, aby mieć prysznic...  Żeby zmienić wannę na brodzik trzeba przenieść piecyk gazowy. To z kolei wiąże się gruntowny remontem. Konieczne jest również powiększenie otworu i zamontowanie szerszych drzwi, a także ulepszenie odpływu wody, z którym są ciągłe problemy. Spotkałam się kiedyś z opinią, że z tyloma chorobami to ja długo nie pożyję. Cieszę się, że od tamtej rozmowy minęło już dwa lata, a ja – dzięki Bogu i wsparciu wielu osób w leczeniu - nadal żyję... Życie jest tak pięknym darem, że nie chcę się poddawać beznadziei i walczę o przeżycie każdego pojedynczego dnia. Gdy doświadczam ludzkiego wsparcia to jest to dla mnie komunikat, że inni ludzie też chcą, abym żyła... Wiem, że nie da się pomóc wszystkim ludziom na świecie, ale cieszę się bardzo, gdy ktoś dostrzega w tym świecie również moje potrzeby, moje pragnienie życia i na miarę możliwości przychodzi mi z pomocą!  Janina

9 142,00 zł ( 17,18% )
Brakuje: 44 050,00 zł
Wioleta Niewiadomska
Wioleta Niewiadomska , 34 lata

Onkologiczny koszmar, z którego nie można się obudzić... Daj nadzieję Wioli!

Wiola właśnie skończyła 30 lat. Dopiero 30 lat… To nie czas na taką diagnozę, to nie czas na taką walkę! Ale czy kiedykolwiek jest dobra pora, by usłyszeć, że masz śmiertelną chorobę w tak zaawansowanym stadium? Że zaczynasz walkę o życie i nie wiadomo, czy wygrasz? Bardzo prosimy o pomoc dla Wioli. Przed nią niewyobrażalnie ciężka droga przez mękę onkologii… Twoje wsparcie da nadzieję! Wszystko zaczęło się od „zwykłego” bólu nogi. Bólu, który nie chciał minąć. Wioleta zaniepokojona szukała pomocy wszędzie, gdzie się da. Niekończące się serie badań, nietrafione diagnozy, leczenie, którego celu nikt do końca nie znał... Wszystko to wzbudzało niepewność, przerażającą niepewność. A ból nie mijał. Po wielu tygodniach Wiola poznała przyczynę bólu. Najgorszą z możliwych. Wtedy prysła nadzieja, że to może nic poważnego, że przejdzie… Usłyszeliśmy wyrok, bo taka diagnoza wyrokiem niewątpliwie jest. Mięsak, nowotwór tkanek miękkich zaatakował nogę Wioli. Sytuacja była na tyle skomplikowana, że lekarze we Wrocławiu nie zdecydowali się podjąć leczenia.  Dalsze badania, już w Warszawie, przyniosły kolejną porcję koszmarnych wiadomości. Nowotwór rozpoznano zbyt późno, kiedy zdążył już wyrządzić w organizmie spustoszenie. Zmiany w nodze są duże, że nie da się już jej uratować. Na domiar złego pojawiły się przerzuty w płucach… Czy po takich informacjach można się podnieść? Skąd brać siłę, gdy kolejne diagnozy ranią jak sztylety wbijane prosto w serce? Walka się rozpoczęła. Na śmierć i życie... Wiola jest już po dwóch seriach chemioterapii, czeka ją operacja, a później kolejne serie chemii i ból, niemal niemożliwy do przeżycia. Potrzeby stale rosną, ale wiemy, że nie możemy złożyć broni. Na szali leży życie naszej Wioli! Bardzo prosimy, stań z nami do bitwy o życie - tej decydującej, z najgroźniejszym wrogiem, który jest w środku. Musimy go pokonać, musimy ocalić życie wioli! Pomóż nam, prosimy! Przyjaciele Wioli ➡️ Wioletka dream team - Licytacje

151 039,00 zł ( 87,53% )
Brakuje: 21 514,00 zł
Beata Szymańska
Pilne!
Beata Szymańska , 55 lat

❗️Po kolejnych przerzutach ratunkiem dla Beaty jest tylko zagraniczny lek. Pomocy!

Moja mama od siedmiu lat walczy z rakiem. Ostatnie wyniki badań są niestety bardzo złe. Leczenie w Polsce nie działa na przerzuty, a naszą ostatnią szansą jest lek, którego cena zwala z nóg. Całą naszą rodziną walczymy o to, by mama z nami została. Nie potrafimy sobie nawet wyobrazić innego scenariusza, dlatego proszę, przeczytaj jej apel i pomóż nam ją ratować: W grudniu 2013 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia zdiagnozowano u mnie nowotwór piersi z najgorszym z możliwych receptorów Her2 3+. Trzy lata później pojawiły się przerzuty do mózgu, niestety nieoperacyjne. Operacja piersi, naświetlania, chemioterapie, ból – tak wyglądało ostatnich siedem lat mojego życia. Niestety – niedawno pojawiły się kolejne przerzuty, a moją ostatnią szansą na życie jest nierefundowany lek... Od czerwca jestem w krytycznej sytuacji. Nastał ten dzień, kiedy kolejny raz nowotwór trafił do mojego mózgu. Sytuacja jest o wiele trudniejsza niż wcześniej, ponieważ w tym momencie moje dotychczasowe leczenie zostało uznane za nieskuteczne i obecnie przyjmuję chemię, która ma mnie chronić przed kolejnymi przerzutami, jednak nie działa na mózg. Ostatnie miesiące to ciągłe podróże po całej Polsce w poszukiwaniu ratunku. Szukałam również badań klinicznych, jednak obecnie nie ma akurat żadnych prowadzonych na ten rodzaj przerzutów... Przeszłam również trudny zabieg radiochirurgii metodą Gamma-Knife, w którego czasie metalowa rama została przywiercona śrubami do mojej głowy. Wiem, że gdyby nie moja rodzina – nie udałoby mi się przez to przejść... Za mną 7 lat walki z rakiem. Po tak długim czasie, operacjach i wielu cyklach chemii trudno jest nie bać się o swoje życie i z optymizmem patrzeć w przyszłość. Wierzę jednak, że mam na tyle siły, aby podnieść się kolejny raz. Tym bardziej że niedawno w USA pojawiła się dla mnie duża szansa. W maju tego roku do obiegu trafił lek, który skutecznie działa na zdiagnozowany u mnie typ nowotworu i przerzuty do mózgu! Lek nie jest jednak refundowany w Polsce, a miesięczna terapia kosztuje 78 tysięcy złotych. Niestety, pomimo oszczędności i dużego wsparcia rodziny, nie jesteśmy w stanie sfinansować nawet jednej dawki tego leku... W 2012 roku, chwilę przed zdiagnozowaniem u mnie nowotworu, mój syn obchodził swoje 18 urodziny.  Walczyłam o zdrowie, aby być przy nim, kiedy z młodego chłopaka będzie zmieniał się w mężczyznę. Teraz ma 26 lat, a mnie w międzyczasie udało się poznać i zaprzyjaźnić z jego narzeczoną. Pomimo mojej obecnej sytuacji, wierzę, że będzie mi również dane zatańczyć na ich weselu, zostać babcią i trzymać na rękach swoje wnuki! To moje największa marzenie... Mam dla kogo żyć, nie poddaję się i jestem zdeterminowana, aby ratować swoje życie. Tylko z Waszą pomocą będę jednak mogła leczyć się lekiem, który może mi realnie pomóc. Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzą. I nie zamierzam się poddawać. To jeszcze nie pora, by się żegnać! Z nadzieją – Beata  Możesz również pomóc, biorąc udział w licytacjach:  

238 495,00 zł ( 36,17% )
Brakuje: 420 816,00 zł
Olena Rura
Olena Rura , 48 lat

"Mamo, wracaj! Tak wiele mamy jeszcze do zrobienia..."

Kiedy codziennie patrzysz na cierpienie najukochańszej osoby, serce pęka co najmniej kilka razy w ciągu jednego dnia. Najgorsza jest bezradność… Choćbym zrobiła wszystko nie zapewnię Mamie tego, czego potrzebuję najbardziej.  Był luty, kiedy zaczęły się prawdziwe problemy. Mama trafiła do szpitala z powodu wystąpienia krwotoku podpajęczynówkowego mózgu i tętniaka aorty. Pierwsza operacja była dla mnie niesamowicie stresująca, ale wtedy jeszcze nawet nie przypuszczałam, że nasza droga będzie tak trudna i skomplikowana. Nie mogłam nawet zakładać, że ta walka będzie tak długa, wykańczająca i trudna.  Lekarze walczyli o jej zdrowie i życie z ogromnym zaangażowaniem. Początkowo nie mogła się obudzić - w śpiączce farmakologicznej trwała prawie miesiąc. Oddychała za nią aparatura Ta batalia trwała prawie 5 miesięcy. Ten czas to nieustanny strach. Właściwie doszło do tego, że bałam się odebrać telefon w obawie przed tym, że usłyszę najgorszą informację. Na takie słowa i wiadomości nie da się przygotować…  Gdzieś w głębi serca wierzyłam i żyłam nadzieją na to, że mama znajdzie energię, by walczyć. To był dla niej olbrzymi, niemalże nadludzki wysiłek, ale znalazła drogę powrotną, nie poddała się całkowicie chorobie! Teraz lekarze mówią, że mama znajduje się w stanie ograniczonej świadomości. A ja tak bardzo chcę jej opowiedzieć o wszystkim, co ją ominęło. Tak bardzo pragnę zobaczyć znów jej uśmiech, wymienić kilka zdań. Zobaczyć jak stoi na własnych nogach.  Prócz choroby spotkała nas jeszcze jedna tragedia. Bieda. To ona sprawia, że nasza walka dosłownie stanęła w miejscu. Mama potrzebuje rehabilitacji - regularnej i intensywnej, ale też, niezwykle kosztownej… Na chwilę zostałyśmy z tą walką same i już wiem na pewno - jeśli będę działać samodzielnie, jestem skazana na porażkę. Jeśli ktoś do mnie dołączy, jeśli ty i kilkaset innych osób zdecydujecie się pomóc, szanse moje, szanse na to, że odzyskam mamę znacznie się zwiększą! Nie mogę sobie pozwolić na utratę nadziei, nie mogę sobie pozwolić na słabość. Życie postawiło przede mną poważne wyzwanie - robię, co w mojej mocy, ale to za mało. Wiesz, jak przerażająca jest ta świadomość? Proszę cię, pomóż wrócić mojej Mamie! Kiedyś obiecałam, że pokażę jej coś więcej, że wyruszymy razem na przygodę w nieznane. Tymczasem ona jest teraz sama na drodze, z której musi znaleźć wyjście. Im szybciej, tym większe szanse, że znów będzie Mamą Oleną, którą znam przez całe życie. Choroba odebrała wiele, ale to nie może być koniec… Pomoc to ruga rzecz, o którą odważyłam się prosić. Pierwsza prośba skierowana była do lekarzy - tuż przed operacją błagałam, by ratowali życie mojej mamy. Przed nami kolejne rozdziały, kolejne wyzwania. Nie zostawiaj mnie samej w tej walce.

10 913,00 zł ( 27,09% )
Brakuje: 29 364,00 zł
Grzegorz Jamnicki
Grzegorz Jamnicki , 41 lat

Po wypadku nikt nie dawał mu szans... Dla Grzegorza wciąż jest nadzieja!

Los nie szczędził mu trudnych doświadczeń, a jednak Grzesiu zawsze we wszystkim i wszystkich chciał widzieć dobro… Nigdy nikomu nie odmawiał, a choć sam niewiele miał, dzielił się tym, czym mógł, wierząc, że dobro powróci.  Od początku zmagał się z przeciwnościami - przez brak słuchu miał do pokonania wiele barier niemalże na każdym etapie. A jednak to realizacja największego marzenia mojego syna stała się przyczyną tragedii całej rodziny. Skuter. Dla jednych coś, co mogą mieć tak zwyczajnie, na wyciągnięcie ręki. Dla Grzegorza było to marzenie, na którego spełnienie długo pracował. Kiedy widziałam jego zaangażowanie, czasem czułam wzruszenie. Podziwiałam upór i konsekwencje mojego syna, który pokonał wiele barier walcząc o przyszłość. Urodził się z obustronnym niedosłuchem. Mogłoby się wydawać, że potraktuje to jako pretekst do poszukiwania wsparcia innych, ale nic bardziej mylnego. To on poświęcał się dla ludzi. Pomaganie było jak jego drugie imię. Kochał i ludzi i zwierzęta. Jego pasją było wędkarstwo. Gdy nie było Grześka w domu należało go szukać nad stawem lub rzeką. Tam odnajdował spokój i spełnienie.  Jak każdy miał na przyszłość plany i marzenia. Jak niewielu zdawał się żyć pełnią życia i cieszyć z tego, co dostał od losu. Aż do tego dnia, który uświadomił nam, jak wielki może być strach… W lipcu Grzegorz uległ nieszczęśliwemu wypadkowi - podczas przejażdżki skuterem, dosłownie na krótką chwilę stracił panowanie nad pojazdem. Kilka sekund zadecydowało o tym, jak będzie wyglądała przyszłość. Coś się skończyło. Niektórzy mówią, że bezpowrotnie, ale ciężko nam w to uwierzyć. Poważny uraz głowy. Nikt nigdy nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji, szans, tworzyć scenariusza na przyszłość. Grzesio wygrał walkę o życie. Nasza radość nie miała granic, ale pozostaliśmy z poważnym wyzwaniem, bo wciąż bezskutecznie próbujemy się przebić przez barierę spowodowaną przez skutki wypadku. Mimo walki ze wszystkich sił wciąż mamy wrażenie, że poruszamy się za wolno.  Wiem i wierzę, że Grzegorz ma przed sobą przyszłość znacznie lepszą niż rzeczywistość, w której funkcjonuje obecnie. Myśl o tym, że muszę go ratować wciąż przewija się w mojej głowie. Niestety, zawsze towarzyszy jej bolesna świadomość, że na pomoc brakuje środków. Przed nami ogromne wydatki związane z zakupem sprzętu, rehabilitacją i remontem domu, tak by przestrzeń była dostosowana do jego potrzeb. By wśród najbliższych mógł dochodzić do formy i znów mieć nadzieję na jutro. Pomóż nam! Bez ciebie i twojego wsparcia nie mamy szans zawalczyć o przyszłość i zdrowie. Proszę, ta historia się nie może tak po prostu skończyć…  Bardzo tęsknię za jego uśmiechem, za jego energią. Chciałabym usiąść obok niego przy stawie i patrzeć na tę skupioną minę, kiedy łowił ryby. Tak wiele rzeczy mam mu jeszcze do powiedzenia… Proszę, pomóż nam sprowadzić Grzesia, do świata, w którym czeka na niego mnóstwo życzliwych ludzi. On swojej szansy nigdy nie zmarnuje!  ____ By wesprzeć zbiórkę można wziąć udział w licytacjach prowadzonych na Facebooku w grupie: Budzimy Grzesia Jamnickiego z Okulic ( Sobótka)  

89 229,00 zł ( 61,2% )
Brakuje: 56 559,00 zł
Tomasz Kwiatkowski
Tomasz Kwiatkowski , 41 lat

Nie cofnę czasu, nie odzyskam nogi. Walczę o protezę!

Ostra niewydolność krążeniowa. Ciężki wstrząs krwotoczny. To tylko dwa zdania z kartoteki szpitalnej, która najbardziej oddają dramat, z którym przyszło nam się zmierzyć. Nikt nie jest gotowy na takie wieści. Codziennie słyszysz w radiu i w telewizji o tragicznych zdarzeniach drogowych, ale dopóki nie dotyczą kogoś bliskiego, puszczasz je w niepamięć po kilku sekundach. O wypadku męża nie zapomnimy już nigdy, a amputowana noga będzie dożywotnią pamiątką tej bardzo bolesnej dla nas wszystkich chwili. Tego dnia jedyne, co czułam to ogromny strach. Wiadomość o wypadku Tomka na motocyklu sprawiła, że w jednej chwili zatrzymał mi się cały mój świat. Bałam się, że stracę cudownego męża i ojca moich dzieci. Bałam się, że to, co tak kochał, motoryzacja, właśnie zniszczyła nasze życie. Tomek przeżył wypadek, ale stracił lewą nogę, a prawa jest niesprawna i wymaga skomplikowanych operacji. Czeka go ponowna nauka chodzenia, lecz by tak się stało, potrzebujemy bardzo dużo pieniędzy na protezę. Tomek po 2 miesiącach pobytu w szpitalu wrócił wreszcie do domu i próbujemy na nowo posklejać nasze życie. Mąż porusza się na wózku, ale widzę w jego oczach, że chciałby z niego wstać jak najszybciej. Różne bywają dni, niektóre zupełnie pochmurne, a w innych przebijają się promyki nadziei. Staramy się myśleć pozytywnie i patrzeć w przyszłość, bo przecież na przeszłość nie mamy już wpływu. Czasu nie cofniemy, nogi nie odzyskamy. To, co możemy zrobić, to zastąpić ją nową. Niestety, bardzo kosztowną...  Nasze dwie córeczki i synek wciąż czekają na dawnego tatę. Tatę, który będzie się z nimi bawić, pokaże świat i wskaże drogę. Dziś o niczym tak bardzo nie marzę, jak o tym, by nasze życie sprzed wypadku wróciło. Do tego potrzebna jest droga proteza, której nie jesteśmy w stanie zakupić z własnej kieszeni. Dlatego prosimy o pomoc. Wierzymy, że istnieją jeszcze dobrzy ludzie, którzy w jakiś sposób przyczynią się do tego, byśmy mogli podnieść się po tej tragedii. Bożena - żona Tomka

49 029,00 zł ( 13,75% )
Brakuje: 307 354,00 zł
Piotr Pawłowski
Piotr Pawłowski , 16 lat

Czy wyczerpaliśmy już limit nieszczęść? Pomóż Piotrusiowi!

Piotruś, mój synek, dzielnie walczy o zdrowie. Dzięki Waszej pomocy mogliśmy kupić wózek, który bardzo ułatwił nam życie, a rehabilitacja daje wspaniałe efekty! Niestety, środki się wyczerpały. W tym roku Piotruś nie był na żadnym turnusie rehabilitacyjnym, choć terapeuci mówią, że powinien jeździć jak najczęściej. Musimy jednak płacić za to sami, a koszty są ogromne. Bardzo proszę o pomoc dla Piotrusia. Każda złotówka pomaga mu zdobywać nowe umiejętności. My się nie poddajemy! Bądźcie z nami… Poznaj naszą historię: Kiedyś nawet nie podejrzewałam, że zostanę całkiem sama i w pojedynkę będę musiała walczyć o zdrowie synka. Nie tak wyobrażałam sobie przyszłość, ale przecież nikt się nie spodziewa, że nagle każdy dzień stanie się walką. Jestem odpowiedzialna za życie mojego synka i cały czas robię wszystko, żeby był szczęśliwy. Zrobię wszystko, żeby ratować Piotrusia, więc chowam dumę do kieszeni i bardzo proszę o pomoc... Od początku życie nie było dla mnie łaskawe. Ojciec alkoholik zniszczył moje dzieciństwo, weszłam więc w dorosłość z bagażem doświadczeń. Ale teraz miało być już dobrze. Wyszłam za mąż, urodziłam cudowną dziewczynkę, a po trzech latach przyszedł na świat Piotruś. Wszystko w końcu zaczęło się układać, a ja nie wierzyłam w swoje szczęście. Cieszyłam się tylko do czasu, gdy synek skończył 3 miesiące. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Miałam przecież starsze dziecko, widziałam więc różnicę. Piotruś był jakby bez sił, nie podnosił główki, cały czas tylko spał. Lekarze przyznali mi rację, co wcale nie cieszyło. Bałam się wtedy jak nigdy wcześniej - nie martwiłam się o siebie, jak kiedyś, tylko o najważniejszą osobę w moim życiu. Coś groziło mojemu synkowi, coś go zatrzymywało w rozwoju, robiło mu krzywdę! Po miesiącach badań, wizyt u specjalistów i w rozmaitych poradniach zapadła diagnoza - dziecięce porażenie mózgowe - kurczowe porażenie obustronne. Chociaż na początku neurolog podejrzewał jedynie lekkie opóźnienie w rozwoju, nasz wróg okazał się znacznie gorszy. Urodziłam zdrowe dziecko - tak mi powiedzieli. Potem nagle okazało się, że na skutek obszernych, rozlanych zmian poniedotleniowych w mózgu obumarła jego znaczna część - aż 75%... Od razu rozpoczęliśmy walkę o synka i jak w większości podobnych przypadków - pochłaniała ona całe nasze oszczędności. W przypadku synka rehabilitacja okazała się skuteczna, powoli odnosiliśmy małe sukcesy. Ale wtedy dopadła nas inna paskudna choroba - epilepsja... Ataki szarpały jego ciałkiem zawsze wtedy, gdy nagle zmieniało się ciśnienie. Wystarczyło zbyt szybko podjechać samochodem pod górkę, a prąd przechodził przez ciałko Piotrusia, wykrzywiał rączki i nóżki, pozbawiał tchu. Synek musiał przyjmować mnóstwo leków. To prawdopodobnie dlatego 4-letnie dziecko cofnęło się znowy do poziomu niemowlaka, tracąc wszystko to, co osiągnąć ciężką pracą. Kolejny raz musiałam wstać z kolan, otrzepać się i ruszyć dalej. Znowu mozolna rehabilitacja i znowu małe kroczki do osiągnięcia sprawności. To, co dla mnie było sukcesem, powodem do radości, dla mojego męża było porażką. Nie poradził sobie z chorobą syna… Odreagowywał jego niepełnosprawność paskudnym nałogiem, jakim są narkotyki. Codzienność go przerosła. Musiałam więc być silna za całą rodzinę - za męża, który niestety okazał się zbyt słaby, by udźwignąć życie z chorym dzieckiem, za moją córeczkę, która jeszcze nie rozumiała, co się dzieje i w końcu za mojego synka, który cierpiał, a przecież niczemu nie zawinił. Po wielu latach walki upadkach i powrotach, mąż postanowił odejść. Zostawił mnie samą, założył nową rodzinę, a ja po dziś dzień walczę o wysokość alimentów. Nasze wspólne dzieci w jednej chwili przestały dla niego istnieć, zostałam sama.  Chociaż sytuacja była trudna, nie mogłam się przecież poddać. Nie mogłam po prostu usiąść i płakać, bo matka musi być silna. Musi być oparciem dla swoich dzieci zwłaszcza wtedy, gdy jedno z nich potrzebuje pomocy. Moje pociechy to mój cały świat! Radziłam sobie długo sama, walcząc o każdą godzinę rehabilitacji, każdy dodatkowy turnus. Dzięki temu Piotruś nie jest “warzywem”, wypowiada pojedyncze słowa, potrafi sygnalizować potrzeby, bawić się z siostrą, samodzielnie siedzieć. Przed nami jeszcze długa droga, jednak wierzę w niego. Pomimo trudności, z którymi codziennie się zmaga, jest radosnym, zawsze uśmiechniętym chłopcem. Musimy dać radę! Pochowałam ojca alkoholika, który zostawił mamę z długami. Chociaż bardzo by chciała, nie może mi pomóc finansowo. Zostałam więc całkiem sama, a pieniądze się skończyły. Wiem, że to nie one są najważniejsze w życiu, ale w tym przypadku są niezbędne. Bez nich Piotruś utknie, zacznie się cofać. Stracimy to, co wypracowaliśmy przez te wszystkie lata, także dzięki pomocy wielu ludzi dobrych serc, którzy zdecydowali się nam pomóc. Rehabilitacja i intensywna praca to jedyna droga do zdrowia i szczęścia mojego synka. Choć życie tyle razy mnie doświadczało, po każdym ciosie musiałam się podnieść, by dalej walczyć. Mam nadzieję, że limit nieszczęść już się wyczerpał, że będzie tylko lepiej… Wiem jednak, że cuda same się nie zdarzają, trzeba się o nie starać. Sama nie dam rady… Proszę o pomoc dla Piotrusia - to on daje mi siłę, by nigdy się nie poddawać! Marta, mama

61 809,00 zł ( 58,1% )
Brakuje: 44 574,00 zł
Maja Nawrot
Maja Nawrot , 19 lat

Pasja ojca i córki - pomóż Mai zdobyć kolejne szczyty!

Majeczka jest bardzo dzielna. Każdego dnia zadziwia mnie swoją siłą i determinacją. Ciężką pracą osiągnęła tak wiele, jednak problemy nie znikają… Mimo wszystkich trudności chcemy pokazać jej, że świat jest piękny i może być przyjazny, także dla niej. A może zwłaszcza dla niej… Przecież żadne dziecko nie zasłużyło na tak ciężką chorobę… Bardzo prosimy o pomoc, byśmy mogli naszej córeczce pomagać zdobywać kolejne szczyty! Maja cierpi na dziecięce porażenie mózgowe i szereg innych, utrudniających codzienność chorób. Od piątego miesiąca życia jest rehabilitowana, dzięki czemu potrafi między innymi samodzielnie siadać. Dla nas to wielkie osiągnięcie okupione ciężką pracą! Każdy mały sukces cieszy i nas, i córeczkę. Jej życie nigdy nie będzie takie, jak rówieśników, ale innego nie dostanie. Dlatego musimy zrobić wszystko, by było jak najpiękniejsze! Bardzo staramy się, żeby Maja spędzała czas na świeżym powietrzu. To pozwala jej się rozwinąć. Razem z córką zdobyliśmy Koronę Gór Polski, czyli 28 szczytów! Nie był to łatwy wyczyn, ale było warto - dla każdego jej uśmiechu będziemy przenosić góry, a zwłaszcza je zdobywać! Niestety, każdy nasz wyjazd do lekarza, na rehabilitację czy w góry to ogromne przedsięwzięcie. Maja potrzebuje specjalistycznego fotela samochodowego, którego zakup znacznie przewyższa nasze możliwości. Mimo że z wieloma rzeczami staramy się sobie radzić sami, tej góry sami nie zdobędziemy. Dlatego bardzo prosimy o pomoc. Góry to nasza wspólna pasja - to wyprawy ojca i córki. Teraz nie możemy jej pielęgnować... Nie umiemy sobie wyobrazić dnia, gdy Maja utknie w domu, w czterech ścianach, do których będzie musiał ograniczyć się jej świat. Proszę, nie pozwól na to. Tata Mai

19 767,00 zł ( 47,27% )
Brakuje: 22 042,00 zł
Marek Grzelak
Marek Grzelak , 47 lat

Nowotwór nie odpuszcza – Marek potrzebuje naszej pomocy!

Nasze uporządkowane, spokojne życie runęło jak domek z kart na początku 2019 roku. U mojego męża zdiagnozowano wtedy złośliwy nowotwór. Walka, którą przyszło nam toczyć, trwa już ponad 1,5 roku. Niebawem mąż rozpocznie kolejny cykl chemii. Leczenie jest bardzo wyczerpujące, dlatego chcemy jak najlepiej wzmocnić organizm. Niestety – to wszystko kosztuje... W kwietniu – kilka tygodni po diagnozie – odbyła się operacja usunięcia guza. Żyliśmy nadzieją, że zakończy to nasze cierpienie. Niestety nie mogliśmy długo cieszyć się spokojem. We wrześniu wykryto przerzut do pachwiny. Zdecydowano o kolejnej operacji i długiej wykańczającej chemioterapii. Leczenie nie dało jednak pożądanych rezultatów, guz powiększył się. Codziennie patrzę, jak nadzieja ulatuje z mojego męża. Jest coraz bardziej osłabiony. Łamie mi to serce…  W maju 2020 odbyła się kolejna operacja, a następnie radioterapia i chemioterapia. Obecnie Marek jest przed kolejnym cyklem chemii. Niestety – to wszystko bardzo obciąża wykończony przez chorobę organizm. Nadzieję pokładamy we wzmacniająco-uzupełniającym leczeniu kroplówkowym, jednak kuracja taka jest bardzo kosztowna. Mimo wsparcia bliskich nie jesteśmy w stanie jej sfinansować... Mój mąż ma dopiero 43 lata – to jeszcze nie czas, by się żegnać. Dlatego chcę zrobić wszystko, by ratować jego życie!  Proszę Cię, nie bądź obojętny na nasze cierpienie! Żona Marka, Aneta

8 746,00 zł ( 31,76% )
Brakuje: 18 786,00 zł