Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Nadia Strzała
Nadia Strzała , 8 lat

Nadia wycierpiała już tak wiele. Potrzebna pomoc, by nadeszło lepsze jutro!

Dziękujemy za niesamowicie wsparcie, które okazaliście nam przy poprzednich zbiórkach. To dzięki Wam Nadia mogła przejść leczenie komórkami macierzystymi. Tym razem prosimy Was o pomoc w opłaceniu rehabilitacji i zakupie potrzebnego sprzętu! Nasza historia Nadia urodziła się w 24. tygodniu ciąży. Niemal 4 miesiące przed planowanym porodem… Ważyła 710 gramów, czyli mniej niż paczka cukru. Miesiąc po narodzinach, Nadusię za cel obrała sobie bakteria, która spustoszyła jej niewykształcony do końca organizm i przerodziła się w sepsę, która zaatakowała mózg... Córeczka przeszła udar. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Powiedziano nam, że mamy być przygotowani na najgorsze, bo zostały jej co najwyżej 3 dni życia... Czekaliśmy na najgorsze, po cichu błagając o cud. Nadia żyła i walczyła! W jej mózgu z dnia na dzień pojawiały się nowe zmiany, przez które córeczka nigdy nie będzie już zdrowym dzieckiem. Miała mnóstwo przetoczeń krwi. Niestety na tym się nie skończyło…  Problemy wydawały się mnożyć. Konieczne było wyłonienie stomii. Następnie wkłucie centralne, przez które Nadia miała podawane leki, zmieniło swoje położenie… Wszystkie płyny zaczęły zalewać płuca. Nadia była cała opuchnięta i sina… Po kilku godzinach, które trwały jak wieczność, sytuacja się ustabilizowała i znów mogliśmy ją zobaczyć. Gdy sytuacja w tym zakresie ustabilizowała się, pojawił się problem z oczkami z powodu długiego przebywania pod sztuczną wentylacją. Nadia przeszła kolejne dwa zabiegi pod pełną narkozą. Każde wybudzenie wiązało się u nas z potężnym stresem, czy jej organizm sobie poradzi.  Po tych kilku miesiącach w szpitalu żyliśmy tylko marzeniem o powrocie do domu. Wtedy informacja o kolejnej sepsie całkowicie zwaliła nas z nóg. Żyły córeczki były w katastrofalnym stanie, wszystkie pękały, lekarze nie potrafili zrobić nowych wkłuć centralnych. Płakaliśmy i modliliśmy się każdego dnia o cud… Do dziś na ciele Nadii widać wszystkie blizny po wkłuciach. Jej ciało jest bardzo wrażliwe na dotyk. Została zdiagnozowana jako dziecko z mózgowym porażeniem dziecięcym czterokończynowym.  Dzięki środkom zebranym w trakcie poprzednich zbiórek udało się nam wdrożyć leczenie komórkami macierzystymi. Przeszczepy przyniosły drobne zmiany. Córka jest spokojniejsza, może wytrzymać w większym gronie osób. Niestety, nie mogliśmy w pełni wykorzystać potencjału leczenia komórkami, ponieważ trzeba po nich wdrożyć intensywną rehabilitację. Nadia bardzo dużo chorowała i było to niemożliwe.  Niedawno konieczne było założenie PEGa. Teraz córka dochodzi już do siebie i będziemy mogli wrócić do regularnej rehabilitacji. Nadia ma zmienne napięcie mięśniowe, co bardzo utrudnia powrót do sprawności. Córeczka nie trzyma stabilnie głowy, nie siedzi, nie mówi, nie rusza rękoma i nogami. Jest dzieckiem leżącym, za to słuch ma idealny. Uwielbia muzykę, opowiadania na uszko, kocha się śmiać. Obecnie zamierzamy zintensyfikować rehabilitację w zakresie mowy, kupiliśmy już sprzęt do komunikacji alternatywnej. Medycznie Nadia jest dzieckiem leżącym, ale najwięcej czasu spędza w pozycji siedzącej. Na kolanach u mamy i taty. Chociaż waży 15 kilogramów, to codziennie jest przez nas noszona po domu. Mnożąc to przez ilość dni w miesiącu, a następnie 7 lat, które już minęły od jej narodzin, to nasze kręgosłupy domagają się już choć częściowego wsparcia.  Od zeszłego roku naszym marzeniem jest zakup siedziska rehabilitacyjnego stabilizującego głowę i tułów. Próbowaliśmy kupić używany sprzęt, jednak niestety trafialiśmy na oszustów żerujących na chorobach dzieci. Brak możliwości zakupu z drugiej ręki spowodował, że postanowiliśmy otworzyć zbiórkę na ten cel.  Chcielibyśmy, by Nadia mogła spędzać więcej czasu w swojej ulubionej pozycji, w ramach relaksu i odpoczynku. Komfort i bezpieczeństwo córki to dla nas priorytet. Nasza kochana dziewczynka dalej odczuwa skutki zabiegu założenia PEGa. Ma też zwichnięte oba biodra, które kwalifikują się do operacji.  Zwracamy się z prośbą o pomoc do wszystkich ludzi dobrej woli, o ogromnym pokładzie ciepła i miłości. Będziemy wdzięczni za każdą złotówkę, bo każda przybliży nas do celu, jakim jest zdrowie i jak największy komfort życia Nadii. Dziękujemy Wam i za Was. Wierzymy, że dobro wraca! Rodzice ➡️ Weź udział w licytacjach dla Nadusi i pomóż w walce o zdrowie! - LICYTACJE DLA NADUSI ➡️ Śledź na bieżąco, co u Nadii i kibicuj jej w walce! - Nadia Strzała - Wojownicza Księżniczka

11 798,00 zł ( 34,46% )
Brakuje: 22 437,00 zł
Maja Brzozowska
Maja Brzozowska , 5 lat

Zdiagnozujmy Majkę! Nadal nie mówi, tylko dlaczego?

Gdy Majka miała 2 latka i nadal nie chodziła, byłam już pewna, że słowa, które usłyszałam przy porodzie „urodziła pani zdrową dziewczynkę” mijają się z rzeczywistością. Najpierw na świat przyszła Malwinka – zdrowa, silna dziewczynka. Nasza córeczka rosła, a my marząc o większej rodzinie, nie mogliśmy się doczekać drugiego dziecka. W końcu po 5. latach pojawiła się Majka. Nic nie wskazywało na problemy zdrowotne oprócz niskiej wagi ciała. Nasze maleństwo ważyło zaledwie 2100 g.  Maja długo nie raczkowała, potem nie chodziła. Nadal nie mówi, jest pampersowana. Ma też problemy z emocjami – potrafi być agresywna do innych dzieci. Przez przykurcze w udach i bieganie na paluszkach musi być intensywnie rehabilitowana.  To, co na ten moment zdiagnozowali lekarze to wzmożone napięcie mięśniowe,  opóźniony rozwój psychoruchowy i dysmorfię twarzy, jednak dotychczasowe badania nie wskazały na żadną konkretną chorobę, mimo że wszystko na to wskazuje. Zbieramy pieniądze na genetyczne badanie WES, rehabilitację, wizyty u psychologa, psychiatry, logopedy. Niestety do wszystkich tych specjalistów musimy chodzić prywatnie, ponieważ na NFZ czekalibyśmy aż pół roku. Dodatkowo martwi mnie stan zębów Majki, które dosłownie gniją. By je wyrywać i leczyć, lekarze muszą córeczkę uśpić, a to kolejne koszty. Mamy też problem z wybiórczością pokarmową… Już nie wiem, co mam robić. Musimy Majkę zdiagnozować, w przeciwnym wypadku będzie tylko gorzej. Proszę, pomóż! Basia, mama Majki

11 793,00 zł ( 55,42% )
Brakuje: 9 484,00 zł
Stanisław Kaczmarek
Pilne!
Stanisław Kaczmarek , 5 lat

5-latek z diagnozą złośliwego NOWOTWORU❗️Wspomóż walkę o Stasia❗️

U Jasia wyczuliśmy guzka, kuleczkę może wielkości grochu, ale woleliśmy dmuchać na zimne. Z początku usłyszeliśmy, że to może być przepuklina pachwinowa. Jednak na badaniu USG, mimo że lekarz nie powiedział tego wprost, dał nam jasno do zrozumienia, że to zdecydowanie nie przepuklina.  Badanie histopatologiczne wykazało, że to mięsak. Do tego ten z bardziej złośliwych i rzadkich. Natychmiast wdrożono chemioterapię i zrobiono biopsję, po której rana ciężko się goiła. Dziś wciąż zdarzają się infekcje, ale na szczęście wyniki Stasia są na tyle w porządku, że udaje nam się przez większość czasu przebywać w domu. Skończyliśmy 15. tydzień chemioterapii. Stasiu wciąż kuleje na nogę, jest słabszy, nie ma siły do zabawy z rodzeństwem... Ale nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy to ciężkie leczenie, czy sama świadomość choroby wywołuje u niego taki smutek. W końcu ma dopiero 5 lat. A to nie koniec naszych tragedii. Dotychczas sobie radziliśmy, ale od niedawna mamy wrażenie, że świat zmówił się przeciw nam i na raz zrzuca na nas wszystko, co najgorsze. Leczenie Stasia jest bardzo kosztowne i wymagające. Żona zdecydowała się zrezygnować z pracy, żeby opiekować się nim i pozostałymi dziećmi. Utrzymujemy się więc z jednej pensji i zasiłku, a musimy dostosować mieszkanie, by było bezpieczne dla Stasia. Mieszkanie, w którym przebywamy, jest całkowicie do remontu i tym samym niebezpieczne, bo chemioterapia niemal pozbawiła Stasia odporności. Nie wiemy, ile jeszcze potrwa leczenie, więc nie możemy czekać. Tu chodzi o zdrowie i nawet życie naszego synka. Dlatego postanowiliśmy poprosić o wsparcie, by pokryć koszty nie tylko leczenia, ale też zapewnienia dziecku bezpiecznego środowiska, by bez strachu trzymać się nadziei, że cała ta historia pewnego dnia zostanie tylko koszmarem, a Stasiu znów wróci do radosnego, szczęśliwego siebie. Rodzice

11 786 zł
Amelia Ma'ah
Pilne!
Amelia Ma'ah , 8 lat

PILNE❗️Amelka bez operacji nigdy nie będzie oddychała samodzielnie!

PILNE  – pojawiły się komplikacje, na które nie mamy wpływu. Konieczna jest kolejna dwuetapowa operacja! Tylko ona może uratować oddech Amelki.  My już nie prosimy, my błagamy o ratunek dla naszej córeczki. ___ Od momentu narodzin, kiedy jako 750 gramowy wcześniak została zaintubowana, aż dotąd żyje i oddycha przez rurkę tracheostomijną. Z jedną małą miesięczną przerwą, która pokazała i Jej i nam, że wszystko może być inaczej. Że inne życie jest możliwe. W 2019 roku Wasze wielkie i otwarte serca, pozwoliły Amelce odzyskać pierwszy samodzielny oddech! W Lozannie Amelka z powodzeniem przeszła niebywale trudną i niebezpieczną operację plastyki krtani, polegającą najpierw na wszczepieniu w jej krtań kawałka żebra (w taki sposób jej malutką krtań wzmocniono), a potem za pomocą kolejnych zabiegów z wykorzystaniem czasowych stentów, jedyny na świecie zespół lekarski podejmujący się takich operacji, przywrócił Amelce samodzielny oddech. Tak zaczął się cudowny miesiąc nowego życia naszej Córeczki! Mając 3,5 roku, po raz pierwszy w życiu Amelka uczyła się oddechów bez rurek, aparatów, ssaków medycznych, cewników, a my poznawaliśmy życie bez panicznego lęku o to, czy rurka tracheostomijna nie zatka się i czy zdążymy uratować nasze duszące się dziecko... Płakaliśmy z radości, patrząc jak Amelka uczy się nowego funkcjonowania, jak ogromny ma apetyt i wciąż chce jeść! Wreszcie mogła to robić sama i cieszyć się smakami, których dotąd nie znała! Wszystko było nowe. Jej śmiech i gaworzenie. Nawet Jej płacz był dla nas szczęściem, bo i płacz słyszeliśmy po raz pierwszy w życiu. Ale po miesiącu wszystko się skończyło. Doszło do tracheomalacji tchawicy, czyli jej zapadnięcia. To opóźnione powikłanie po wieloletniej tracheotomii. Paradoksalnie przez te wszystkie lata, właśnie rurki zapewniały Amelce życie i oddech. Dziś zabrały nadzieję. Lekarze w Lozannie wciąż mogą pomóc. Amelka musi przejść dwuetapową opracji usztywnienia tchawicy z przeszczepieniem żebra. My Rodzice Amelki jesteśmy bez wyjścia. Nie mamy pieniędzy na dalsze leczenie i nie wiemy, jak patrząc w duże i smutne oczy Amelki, powiedzieć jej, że ten miesiąc, kiedy żyła bez rurek i uczyła się własnego oddechu, już nigdy się nie powtórzy.... Przecież wiemy, że Amelka nie jest skazana na życie z rurkami! Blokadą nie jest brak wiedzy czy możliwości, ale ogromne finanse. Dlatego znów błagamy o Waszą pomoc. Teraz jeszcze mocniej, bo widzieliśmy cud życia naszej Amelki bez aparatów. I wiemy, że to ostatnia szansa. Jeżeli lekarze nie zoperują zapadniętej tchawicy – Amelka już zawsze będzie zdana na rurkę tracheotomijną i sprzęt, który stymulował będzie jej oddech. Żadnych innych możliwości już nie mamy. Skupiamy się na walce o codzienność i bezpieczeństwo Amelki. Świadomość, że może być inaczej jest dziś tak samo radością jak i przerażeniem. Błagamy, pomóżcie! Za każde wsparcie z całego serca Dziękujemy. ___ Zbiórkę można wspierać biorąc udział w licytacjach prowadzonych na stronie: Drewniany Ogród I Przyjaciele Z Pomocą Dla...

11 777,00 zł ( 5,7% )
Brakuje: 194 531,00 zł
Jolanta Grobelna
Jolanta Grobelna , 70 lat

Powoli tracę wzrok, ale jest szansa na ratunek – proszę, pomóż mi...

Utrata wzroku to dla mnie początek umierania… Mieszkam sama, a jedynym moim towarzyszem jest kot – Kocurek. Nie wiem, co będzie jeśli przestanę widzieć. Jak sobie poradzę? Kto wtedy mi pomoże? Jak sama wyjdę z domu? Z tymi pytaniami budzę się i zasypiam każdego dnia. Boję się. Tak bardzo się tego boję... Dzięki pomocy wspaniałych ludzi jestem już po serii zastrzyków do oka prawego i dwóch operacjach oka lewego. Pojawiło się światełko w tunelu, ale moja historia wciąż nie kończy się happy endem... Leczenie okazuje się długoterminowe i bardzo kosztowne. Zgodnie z zaleceniem lekarzy – wymagane jest długofalowego leczenia zastrzykami oka prawego i lewego. Niestety – w moim przypadku przy tej wadzie wzroku i dużym zwyrodnieniu siatkówki zastrzyki nie są refundowane przez NFZ. Proszę, poznaj moją historię i pomóż mi dalej walczyć o wzrok... Od kilku lat zmagam się z poważną wadą wzroku. Poważne zwyrodnienia siatkówki wkrótce mogą doprowadzić do tego, że stracę wzrok. Nie wyobrażam sobie tego. Z samotnością czasem ciężko jest mi sobie poradzić, a co będzie jeśli do tego przestanę widzieć? Dla mnie będzie to powolne umieranie w ciemności... Jestem już po serii zastrzyków do oka prawego i dwóch operacjach oka lewego (wiktektriomia z podaniem oleju silikonowego). Jest ogromne światło w tunelu, że pozostanę samodzielna i niezależna, a moja największa miłość i przyjaciel Kocurek będzie miał właścicielkę, która zawsze będzie wiedziała gdzie jest.  Nie chcę się poddać. Odkąd wiem, że istnieje dla mnie szansa, nie myślę niczym innym. Niestety roczne leczenie to olbrzymi koszt – dla mnie to cena niemożliwa do zapłacenia...  Nie zdobędę takich pieniędzy, dlatego, choć to trudne, zdecydowałam się poprosić o pomoc.  Dziękuję za każdy gest wsparcia – to dla mnie nadzieja na uratowanie wzroku. Jolanta

11 771,00 zł ( 28,81% )
Brakuje: 29 080,00 zł
Rafał Okuniewski
12 dni do końca
Rafał Okuniewski , 33 lata

Każdego dnia widzi coraz mniej... Pomóż ratować wzrok młodego męża i taty❗️

Mój mąż z każdym dniem traci jeden z ważnych zmysłów. Miał go od urodzenia, a za chwilę będzie musiał nauczyć się bez niego żyć? Czeka, go nauka wszystkiego od nowa? Brak możliwości oglądania otaczającego go świata? Nie ma na to mojej zgody…  Przez wiele lat nie wiedzieliśmy, co tak naprawdę dolega Rafałowi. Mój mąż w wieku 22 lat poważnie zachorował — zaczął  tracić wzrok. Mimo hospitalizacji i licznych konsultacji lekarskich ze specjalistami z neurologii i okulistyki w różnych miastach nie udało się postawić jednoznacznej diagnozy… W lipcu tego roku odbyliśmy konsultację z genetykiem w Poznaniu. Po dwóch miesiącach oczekiwania na wynik badania okazało się, że Rafał cierpi z powodu ślepoty Lebera, choroba pod postacią autosomalnie recesywną. Jest to bardzo rzadka choroba genetyczna, która prowadzi do stopniowej, całkowitej utraty wzroku. Odmiany, na którą choruje mój mąż, nie poddaje się terapii genowej, ani żadnemu leczeniu ze względu na to, że po raz pierwszy została opisana zaledwie rok temu! Najpierw nastąpiło załamanie, jestem tylko człowiekiem… Chwile później byłam już pewna, że o jego zdrowie będę walczyć do końca!  Nie poddajemy się i walczymy o to, by konsekwencje choroby spowolnić. Koszt kuracji suplementami jest naprawdę duży.  Mamy dwoje małych dzieci, jesteśmy młodymi ludźmi, którzy nigdy nie zakładali w swoim życiu tak poważnej choroby. Patrzyliśmy na tu i teraz, żyliśmy szczęśliwi chwilą, aż przyszłość nie zagroziła nam utratą zdrowia i swobody.  Nie stać nas w tym momencie na to, by ponieść wszystkie koszty leczenia. A przecież są konieczne dla ratowania (chodź odrobiny) samodzielności mojego Rafała.  Z brakiem wzroku można żyć, ale nas czekałaby nauka całej samodzielności, funkcjonowania i egzystowania w otaczającym świecie. Przebranżowienia się, rezygnacji z jazdy autem, ze wszystkiego, co mój mąż wypracował przez całe dotychczasowe życie…  Jego choroba niesie ogromne konsekwencje, którym chcemy stawić czoła i się im tak szybko nie poddać. Z tego powodu zwracam się z ogromną prośbą o pomoc, by dać mojemu mężowi szansę na jak najdłuższe zachowanie wzroku! Ewa, żona Rafała   * Kwota ze zbiórki jest kwotą szacunkową

11 767,00 zł ( 31,6% )
Brakuje: 25 468,00 zł
Janusz "Janek" Budrowski
Janusz "Janek" Budrowski , 65 lat

Nieszczęśliwy wypadek prawie odebrał życie Januszowi! POMÓŻ!

Na co dzień Janusz pracował w firmie ochroniarskiej, ale w tym roku miał przejść na emeryturę. Razem ze swoją żoną planował podróże, które bardzo kochał. Lata ciężkiej pracy, w końcu, miały zostać zwieńczone zasłużonym odpoczynkiem. Wtedy zdarzył się jednak straszny wypadek! Janek już kończył pracę. Przygotowywał się do przekazania zmiany, kiedy nagle poślizgnął się i upadł na plecy. Niestety nikogo nie było przy tym zdarzeniu. Upadek musiał być naprawdę mocny, ponieważ dzień później na głowie Janusza pojawił się ogromny krwiak. Wtedy też znacznie pogorszył się jego stan… Z ust Janusza wydobywała się piana, skarżył się też na nieustający ból głowy, następnie zaczął tracić świadomość. Niezwłocznie wezwaliśmy pogotowie, które już w stanie ciężkim zabrało go do szpitala. Liczyła się każda minuta! Kilka lat wcześniej Janusz przeszedł operację serca, gdzie wymieniono mu zastawkę na mechaniczną. Od tego czasu codziennie musiał brać leki na rozrzedzenie krwi, co bardzo skomplikowało sytuację… Konieczne było przeprowadzenie pilnego zabiegu odsączenia krwiaka, a następnego dnia usunięto fragment czaszki.  Janusz wybudził się ze śpiączki farmakologicznej, jednak jego mózg nadal do końca nie podejmuje pracy. Progres w odzyskiwaniu zdrowia jest minimalny, ogranicza się do prostych drgnięć palcem i mrugnięć powieką. Zmiany, które poczynił upadek, są bardzo poważne. Jest jednak nadzieja, że Janek, chociaż częściowo odzyska sprawność.   Kiedyś Janek kochał malować – miał ogromny talent. Dzisiaj nie może nawet samodzielnie usiąść, więc tylko w sercu pozostaje nadzieja, że jeszcze weźmie pędzel w swoje dłonie... Musimy walczyć! Nie dopuszczamy do siebie scenariusza, w którym Janusz, do końca życia będzie przykuty do łóżka. Powrót do zdrowia wymaga jednak długiej i intensywnej rehabilitacji, która niestety jest niesamowicie kosztowna. Jeśli możesz, prosimy – pomóż! Rodzina 

11 765 zł
Tymek Jędrzejczak
Tymek Jędrzejczak , 2 latka

Tymek ważył zaledwie 700 gramów❗️Wygrał życie, dziś walczy o sprawność...

Wszystko rozegrało się nie tak, jak planowałam. Tak nagle, w pełnym stresie, z zagrożeniem życia, przyszedł na świat mój mały wojownik. Dzień jego narodzin stał się jednocześnie najgorszym i najpiękniejszym dniem w naszym życiu. W życiu naszej 7-osobowej rodziny.  Te chwile pamiętam jak przez mgłę. Czułam się bardzo źle. Doskwierały mi okropne bóle, wysoka gorączka i dreszcze. Przez cały czas byłam w kontakcie z moim lekarzem prowadzącym, który uważał, że prawdopodobnie zaraziłam się koronawirusem. Gdy objawy nie ustępowały i doszło do zatrzymania moczu, przepisano mi silny lek, który niestety doprowadził do tragicznych skutków.  W jednej chwili dostałam drgawek, których nie dało się opanować. Z minuty na minutę mój stan się pogarszał. Dalej bardzo mało pamiętam. Wiem, że zabrano mnie do szpitala, gdzie ze względu na krwotok wewnętrzny podjęto natychmiastową decyzję o rozwiązaniu ciąży poprzez cesarskie cięcie. I tak, zupełnie niespodziewanie, na świat przyszedł nasz Tymek, ważąc zaledwie 700 gramów! Zaraz po porodzie przetransportowano go do szczecińskiego szpitala, gdzie dalej walczono o jego życie. Ja w rozłące, nie wiedząc nic, przebywałam w szpitalu w Gryficach. Ten czas i chwile niewiedzy były jak koszmar. Odchodziłam od zmysłów. Tak bardzo bałam się wtedy o mojego maluszka.  W końcu, gdy wróciły mi pierwsze siły, pojechałam do drugiego szpitala. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Tymek był tak malutki, że jego paznokcie wyglądały jak ziarenka maku, przez skórę widać było każdą żyłkę, a najmniejsze pieluszki wyglądały jakby były co najmniej kilka rozmiarów za duże. Nie mogłam w to uwierzyć. Miał zaledwie 35 cm długości a jego główka była mniejsza od pięści! Niestety, synek urodził się z licznymi chorobami: wodogłowiem, zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych, z przepukliną mosznową prawostronną, z przepukliną pępka, z zaburzeniami metabolicznymi, zaburzeniami jonowymi, subkliniczną niedoczynnością tarczycy, niedokrwistością wcześniaków oraz niedrożnością wodociągu Sylwiusza. W dodatku podczas pierwszych tygodni przeszedł zakażenie rota norowirusowe.  Od tamtej chwili, każdy kolejny dzień był dla nas wielką niewiadomą. Gdy siadałam przy ogromnej aparaturze, prosiłam o cud. Lęk mieszał się na zmianę z przerażeniem i poczuciem żalu. W kółko zadawałam sobie pytanie, dlaczego moje kochane maleństwo musi tak bardzo cierpieć. Nie przestawałam jednak wierzyć w to, że damy sobie radę. Podczas 6-miesięcznego pobytu w szpitalu Tymek przeszedł aż trzy operacje – założenie zbiornika Rickhama, następnie drenu, a na samym końcu implantację układu zastawkowego. Ze względu na odklejenie siatkówki oka, konieczne było także dwukrotne przeprowadzenie laseroterapii.  Ostatnie pół roku życia to czas nieustającej walki, chwile pełne rozpaczy i zwątpienia, ale także czas ogromnej miłości i wzruszenia. Dziś jestem wdzięczna, że możemy być już w domu i razem z resztą rodziny dzielić się naszym szczęściem.  Obecnie skupiamy się na zapewnieniu Tymkowi odpowiedniej opieki specjalistycznej i systematycznej rehabilitacji. W planach są jeszcze kolejne dwie operacje, jednak za radą lekarzy odłożyliśmy je w czasie. Stan Tymka jest stabilny, a ostatnie miesiące były dla niego bardzo wyczerpujące. Teraz najważniejsze jest, by mógł odetchnąć i nabrać sił do dalszej walki.  Wiemy, że to nie koniec i przed nami jeszcze wiele trudności. Wiemy też, że leczenie, specjalistyczna opieka medyczna i regularne zajęcia z rehabilitantem będą generować zawrotne kwoty. Nie chcemy, by to właśnie pieniądze stały się przeszkodą nie do pokonania, dlatego pełni nadziei prosimy o Waszą pomoc! W tej sytuacji każda złotówka ma znaczenie, a każde słowo wsparcia doda nam siły i jeszcze większej wiary w to, że walka o naszego Tymka nigdy nie zostanie przerwana! Joanna i Daniel, rodzice Tymka

11 760 zł
Artur Romanowski
Artur Romanowski , 32 lata

Wygrać z chorobą i odzyskać życie... To moje jedyne marzenie❗️

Mam 31 lat. Zdiagnozowano u mnie pląsawicę Huntingtona. Kocham piłkę nożną i ogólnie sport. Mam syna i moim marzeniem jest doczekać dnia kiedy stanie się dorosły. Ale na tę chwilę ze względu na poważne problemy z pamięcią i koncentracją nie mogę ani znaleźć pracy, ani funkcjonować na tyle, by zająć się moją rodziną… Boję się... Najzwyczajniej w świecie boję się, że nie uda się mi pomóc. Mam stany depresyjne oraz tiki pląsawicze. Objawy się nasilają i może dojść do najgorszego. A ja chcę żyć. Normalnie żyć. Chcę być oparciem, nie ciężarem dla mojej partnerki i mojego synka. Choroba jest postępująca, a na tę chwilę nie ma leku, który całkowicie ją wyleczy. Jedyną nadzieją są leki i operacja wszczepienia stymulatora, którą za jakiś czas, mam nadzieję, uda się wykonać. Ale cena operacji to 120 000 złotych! Mam już część kwoty, ale do tego dochodzą koszty późniejszego leczenia, rehabilitacji i leku, który będę musiał przyjmować na stałe. Proszę wszystkich ludzi dobrej woli o wsparcie. Żyję nadzieją, że nie pozwolicie mi się poddać i że pewnego dnia będę mógł powiedzieć, że jestem "prawie" zdrowy. Nadzieja zawsze umiera ostatnia. Bóg Wam zapłać za każdą pomoc. Artur

11 745,00 zł ( 11,04% )
Brakuje: 94 638,00 zł