Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Kamil Maksimczyk
10 dni do końca
Kamil Maksimczyk , 23 lata

Wypadek złamał życie młodego piłkarza❗Kamil jest sparaliżowany... Pomocy!

Kamila wszyscy znają jako zapalonego piłkarza. Wspaniałego, ambitnego, pracowitego chłopaka, przed którym kariera w sporcie stała otworem... A potem nadszedł ten tragiczny dzień, dzień wypadku. 4 stycznia na drodze, prowadzącej do Białystoku, dotychczasowe życie Kamila po prostu zniknęło... Kamil każdą wolną chwilę przeznaczał temu, co jest jego największą pasją, czyli piłce nożnej. Nigdzie nie czuł się tak dobrze jak na boisku... Kto go zna, ten wie, jaki ma talent do piłki. Kopał ją od dziecka - w domu, na boisku, w szkole... Jest uczniem Zespołu Szkół Zawodowych im. Elizy Orzeszkowej w Sokółce. Z całych sił chciał swój talent wykorzystać i być zawodowym piłkarzem. Piłka była jego największą miłością, ambicją, planem na życie. I wszystko wskazywało na to, że ten plan uda się spełnić. Niestety, odebrał mu to jeden feralny dzień... 4 stycznia, w godzinach porannych, wydarzył się wypadek, który okazał się dramatyczny w skutkach. Samochód, którym jechał Kamil, podczas wyprzedzania wypadł z trasy i bokiem uderzył w drzewo... Kamil był pasażerem, doznał bardzo ciężkich obrażeń. Ma uraz rdzenia kręgowego, czego skutkiem jest porażenie wszystkich czterech kończyn...  Wypadek nie tylko zabrał Kamilowi sprawność... Sprawił, że jest sparaliżowany i zależny od innych. Przekreślił też wszystkie plany Kamila na życie, zabrał mu to, co najbardziej kochał... Jego wspaniale zapowiadająca się kariera piłkarska po prostu w jednej chwili się skończyła. To były bardzo trudne chwile dla całej naszej rodziny... Wciąż nie możemy pogodzić się z tym, co się stało. Nie można jednak rozpaczać, trzeba walczyć o Kamila, bo kluczowe znaczenie ma teraz czas! Jedyną szansą na powrót do sprawności Kamila jest specjalistyczna rehabilitacja. Tylko dzięki niej jest cień szansy, że Kamil znów będzie mógł ruszać rękami i nogami... Niestety, rehabilitacja kosztuje fortunę. Jej koszt przekracza niestety nasze możliwości, człowiek sprzedałby wszystko, co ma, a i tak byłaby to kropla w morzu potrzeb... W imieniu Kamila, jak i swoim musimy prosić o pomoc... Błagamy Was, ludzi o dobrych sercach, abyście to Wy weszli teraz na boisko, na którym rozgrywa się najważniejszy mecz - ten o zdrowie i przyszłość naszego syna, brata... Błagamy Was, abyście nam pomogli. Jeśli otworzycie swoje serca i wpłacicie nawet złotówkę na tę zbiórkę, możemy zebrać środki na rehabilitację dla Kamila. Ta zbiórka to szansa, jedyna, jaką mamy. Stwórzmy jedną wielką drużynę, której będzie przyświecał jeden wspólny cel, przywrócić Kamilowi sprawność... On ma dopiero 20 lat. Całe życie przed nim. Prosimy, nie pozwólcie, by tak się skończyło... - Rodzina Kamila

50 546,00 zł ( 27,37% )
Brakuje: 134 114,00 zł
Aleksander Bzdęga
10 dni do końca
Aleksander Bzdęga , 6 lat

Oluś miał nie dożyć roczku, dziś ma trzy latka i prosi o pomoc!

Kiedy wspominam czas ciąży, myślę sobie, że nie każdy dzień był łatwy, ale każdy zbliżał mnie do spotkania z ukochanym synkiem. Przez niemal dziewięć miesięcy nie dopuszczałam do siebie myśli, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak. Byłam przepełniona radością oczekiwania na dziecko.  Oluś urodził się 28 lutego 2018 roku. Pierwsze miesiące swojego życia spędził w szpitalu. Zaraz po porodzie okazało się, że synek jest wiotki i ledwo przytomny. Nie radził sobie z oddychaniem i jedzeniem. Z początku lekarze myśleli, że to wynik bardzo długiego i wyczerpującego porodu, lecz z każdym dniem stan Olka się pogarszał. Syn miał wykonywane liczne badania. Nie reagował na lekarzy, na nas. Czuliśmy, że dzieje się coś naprawdę złego. Dopiero po przewiezieniu go do innego szpitala, po 5 tygodniach usłyszeliśmy diagnozę - hiperglicynemia nieketotyczna. Wcześniej nie miałam pojęcia co to za choroba. Po licznych rozmowach z lekarzami dowiedziałam się, że jest to niezwykle rzadka i co gorsza - nieuleczalna choroba metaboliczna. Gromadzący się nadmiar glicyny uszkadza mojemu dziecku mózg i zaburza prawidłowy rozwój. Na domiar złego wywołuje padaczkę lekooporną i obniża napięcie mięśniowe Olka.  Nasz dom wypełniają sprzęty medyczne, a życie pełne jest spotkań z pielęgniarkami, lekarzami i terapeutami. Naszymi wakacjami są turnusy rehabilitacyjne, a zabawkami Olusia sprzęty terapeutyczne. Każdego dnia szukam sposobu, by ulżyć synkowi i z pomocą wielu specjalistów rehabilitujemy go, by mógł przeciwstawiać się skutkom choroby. Lekarze jednak nie rokowali dobrze, przygotowując nas na to, że Oluś nie dożyje roku, a jeśli nawet to będzie w stanie letalnym.  Nasze życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewaliśmy. Jeszcze dwa lata temu nasz synek był leżącym wiotkim dzieckiem z sondą w nosku i bez możliwości nawiązania kontaktu. Targały nim silne napady padaczki, nawet po 300 razy dziennie. Nie spał, nie jadł, nie śmiał się. Całe dnie i noce krzyczał z bólu, ze strachu, z bezsilności. Szpital był naszym drugim domem. Dziś Oluś ma 3-latka. Jest wesołym dzieckiem prawie całkowicie wolnym od większości napadów i lęków. Każdego dnia udowadnia mi, że dzięki dobroci serc i ciężkiej współpracy z wieloma terapeutami, specjalistami i rodzicami można wznieść się ponad złe rokowania.  Oluś chce dalej żyć, śmiać się, bawić, nauczyć się jeszcze tylu rzeczy. Mówić,  siedzieć,  chodzić. Chce żyć wśród Was, poznawać świat z dala od ścian szpitala. Niestety, brakuje nam środków na pokrycie kosztów turnusów rehabilitacyjnych, które w przypadku Olusia kosztują około 10 tysięcy za jeden. Bardzo chcielibyśmy pojechać w tym roku, chociaż na dwa takie turnusy, ponieważ to właśnie dzięki nim synek osiąga najlepsze rezultaty i efekty w rozwoju.  Kochająca mama Olusia - Karolina

3 590,00 zł ( 16,34% )
Brakuje: 18 368,00 zł
Angelika Ładosz
10 dni do końca
Angelika Ładosz , 30 lat

Tragiczny wypadek złamał młode życie! Pomóż Angelice wrócić do sprawności!

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją córkę w szpitalnym łóżku, zrozumiałem, jak kruche jest nasze życie. Jeszcze niedawno opowiadała mi o swoich planach, o studiach, o lekcjach śpiewu, które tak bardzo lubiła… Teraz była o krok od śmierci! Zrozumiałem, jak niewiele brakowało, abym ją stracił... Był początek lipca 2015 roku. Angelika właśnie domknęła wszystkie swoje sprawy na uczelni. W końcu nadszedł czas, żeby trochę przystopować i zaplanować wakacje. Zawsze żyła aktywnie, wszędzie było jej pełno... Kochała życie, a doba zawsze była dla niej za krótka… To miał być jej czas! Wtedy jeszcze nie wiedziała, że los przygotował dla niej inny plan. Błąd, chwila nieuwagi, pośpiech? Nie wiem, co zdecydowało, że kierowca nie zatrzymał się wtedy przed przejściem, na którym znajdowała się Angelika. W wyniku wypadku moja córka doznała obrzęku mózgu, miała liczne krwiaki i złamania... Przez półtora miesiąca przebywała na oddziale intensywnej terapii w śpiączce farmakologicznej. Patrzyłem na jej zastygłą w bezruchu twarz i czułem, że umieram razem z nią... Marzyłem tylko o tym, żeby się obudziła. Na dobre wieści o stanie zdrowia Angeliki, czekałem wiele długich tygodni... Gdy już byłem pewien, że jej życie nie jest zagrożone, odetchnąłem z ulgą. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że droga do sprawności mojej córki będzie tak długa i wyboista. Wiele kolejnych miesięcy Angelika spędziła na szpitalnych oddziałach, a długo wyczekiwany powrót do domu nie oznaczał wcale końca jej zmagań. Musiała być gotowa na wykańczającą, żmudną rehabilitację. Wszystkie plany i marzenia, zastąpił jeden cel - sprawność. W niepamięć odeszły studia i pasje córki. Dni zaczęliśmy odliczać nie wschodami słońca, lecz kalendarzem rehabilitacji. Czas pokazał, że warto było walczyć! Angelika potrafi już przejść kilka kroków przy chodziku i dość sprawnie porusza się na wózku, jednak wiem, że możemy osiągnąć więcej. Córka nadal potrzebuje regularnej rehabilitacji. Jest u progu dorosłości! Jeszcze tyle życia przed nią! Ma marzenia, plany… Pragnie kontynuować naukę, pracować, wieść normalne życie… Niestety koszt zabiegów znacznie przekracza nasze możliwości finansowe. Zawsze wierzyłem w moją córkę. Wiedziałem, że muszę wychować ją na dobrego człowieka… Osobę, która nie boi się marzyć, wierzy w siebie i pragnie osiągać swoje cele. Nie mogę pozwolić, żeby skutki tragicznego wypadku, zniszczyły jej życie! Proszę o wsparcie… Tylko dzięki Waszej pomocy Angelika będzie w stanie wrócić do zdrowia! Adam, tata Angeliki

21 110,00 zł ( 23,53% )
Brakuje: 68 571,00 zł
Artur Sęk
10 dni do końca
Artur Sęk , 46 lat

Artur został potrącony przez samochód... – apel mamy o pomoc dla syna!

Mój syn Artur to złoty chłopak. Zawsze był lubiany, samodzielny, zawsze mogłam na niego liczyć. Pewnie cały czas mogłoby tak być, gdyby nie wypadek... Artur potrafił świetnie naprawiać komputery. Zawsze potrafił każdemu pomóc – wiele osób go chwaliło i polecało. Tym razem też dostał zlecenie, ale nie chciał na nie jechać. Nawet mi o tym wspominał, ale jego dobre serce zwyciężyło i pojechał. Wracał dość późno, było już ciemno. Wyszedł na przystanku autobusowym, niedaleko domu. Szedł poboczem, lewą stroną. Droga była oświetlona. Został potrącony przez samochód. To wydarzyło się 5 lat temu, 23 lipca 2015 roku... Teraz opiekuję się nim każdego dnia. To było bardzo silne uderzenie. Artur przeżył je cudem… Jednak w wyniku wypadku doszło do bardzo wielu skomplikowanych urazów – licznych złamań żeber, stłuczenia płuca i poważnego uszkodzenia mózgu… Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam go leżącego na Oddziale Intensywnej Terapii, zamarłam. Był podłączony do aparatury, cały w opatrunkach, nieprzytomny… A przecież jeszcze kilkanaście godzin wcześniej rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy, nie podziewając się, że o kolejną rozmowę będziemy musieli tak długo walczyć... A dzisiaj? Siadam przy nim i czasami nie wierzę, że to mój syn. Widziałam nie raz osoby chore. Pracowałam wiele lat za granicą opiekując się starszymi osobami. Zupełnie inaczej pomaga się własnemu dziecku. Nie jest łatwo. Cisza. Posiłki. Toaleta. Ćwiczenia. Bezradność, kiedy nie mogę syna zrozumieć. Opiekuję się Arturem razem z mężem, który jest po dwóch zawałach. Ze względu na swój stan w wielu czynnościach nie może mi pomóc... Artur nie ma kontroli nad swoim ciałem. Nie ma kontroli nad słowem. Oczywiście, można żyć bez mowy... tylko jak? Skoro słowo mówione jest tym, którym posługuje się zdecydowana większość społeczeństwa. Dlaczego Tobie o tym opowiadam? Bo w Tobie jedyna nadzieja. Twoja pomoc to dla mojego syna szansa na zajęcia z logopedą  neurologiem, rehabilitację. Być może następnym to Artur opowie Ci swoją historię... Janina, mama

15 883,00 zł ( 23,87% )
Brakuje: 50 649,00 zł
Katarzyna Kępkiewicz
10 dni do końca
Katarzyna Kępkiewicz , 34 lata

Cierpienie, które codziennie ukrywam przed światem... Tylko operacja daje nadzieję!

Mam na imię Katarzyna, mam 29 lat. Jestem żyrardowianką, nauczycielką, jednak moja choroba i fakt, że samotnie wychowuję 4-letniego synka z autyzmem, uniemożliwia mi pracę. Choruję na endometriozę. Cierpię, choć na zewnątrz tego nie widać. Funkcjonuję tylko dzięki lekom… Codziennie budzę się z myślą, że muszę ukryć ból, znieść cierpienie, które niszczy mnie od środka… Bardzo proszę o pomoc. Endometrioza - choroba, która odbiera radość, niszczy, osłabia, często odbiera nadzieję. Jestem po operacji usunięcia guzów z blizny po cesarskim cięciu oraz mięśni brzucha, która ulgę przyniosła tylko na chwilę. Obecnie wykryto guzy na jelitach, a narządy w jamie brzusznej pokryte są licznymi zrostami.  Powinnam pomyśleć o sobie, zawalczyć o swoje zdrowie, a nie mogę. Zawsze na pierwszym miejscu stawiam mojego synka, którego wychowuję sama. On ma o wiele większe potrzeby, niż zdrowe dziecko. Nie jest nam łatwo, ale staramy się sobie radzić, jak możemy. Niestety, moja choroba wszystko utrudnia… Endometrioza jest podstępna i niezwykle groźna. Niestety, nadal jest bagatelizowana przez niektórych lekarzy… Polega na tym, że fragmenty endometrium, które u zdrowych kobiet usuwane są w trakcie miesiączki, u mnie tworzą nacieki i guzy. Codziennie zmagam się z potwornym bólem, krwawieniami, mam problem z normalnym poruszaniem się. Wymagam opieki wielu specjalistów, gdyż w Polsce nie ma kompleksowego leczenia dla kobiet z endometriozą. Abym mogła uśmierzyć ból, konieczna jest kolejna operacja, za którą muszę sama zapłacić - NFZ jej nie refunduje. Jest to niezbędne, bo inaczej mogę znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Mój synek ma tylko mnie - walczę dla nas obojga... Do tej pory sama pokrywałam koszty badań i wizyt lekarskich. Niestety, na tak drogą operację mnie zwyczajnie nie stać. Proszę, pomóż mi w walce o życie bez bólu, podaruj mi szansę na normalną codzienność... Tak bardzo chcę zapewnić synkowi właściwą opiekę, terapię i radosne dzieciństwo, a tymczasem opadam z sił i sama wymagam pomocy...

5 180,00 zł ( 63,4% )
Brakuje: 2 990,00 zł
Marcin Lisowski
10 dni do końca
Marcin Lisowski , 46 lat

Tragiczny wypadek taty czwórki dzieci❗️Potrzebna pomoc dla Marcina i jego rodziny!

Gdy wącham swoją dłoń, to czuję jego zapach. Ciągle powtarzam mu, że zawsze będę przy nim, tak jak on trwał przy mnie. Nie ma znaczenia, w jakim będzie stanie. Najważniejsze, że żyje... Marcin to najlepszy mąż na świecie. Jest młodym mężczyzną w sile wieku, niezawodnym przyjacielem i wspaniałym tatą czwórki naszych dzieci, które bardzo za nim tęsknią. Byliśmy bardzo szczęśliwi, niestety,  nasze szczęście runęło w jednej sekundzie niczym domek z kart... Odebrał je tragiczny w skutkach wypadek. Marcin z wykształcenia i zamiłowania jest leśnikiem. Kocha ludzi i otaczającą przyrodę, jest bardzo oddany rodzinie i przyjaciołom... Wyjeżdżał do ciężkiej pracy w Niemczech przy wycince drzew. Żyliśmy skromnie. Mieliśmy dwa marzenia - wybudować dom, w którym czworo naszych dzieci mogłoby dorastać, czuć się szczęśliwie i bezpiecznie... Odkładaliśmy na to każdy zarobiony grosz. Drugim marzeniem było zapewnienie dzieciom dobrego wykształcenia. Nieszczęście przyszło znienacka... Pewien ponury listopadowy dzień na zawsze zmienił życie całej naszej rodziny. Marcin wraz z grupą mężczyzn pracował przy wyrębie drzew. Jego ekipa pracowała w lesie, podczas gdy inni robotnicy ścinali w tym czasie ponad 35-metrowe drzewo. Nikt nie usłyszał, gdy nagle runęło, przygniatając Marcina do ziemi. Teren położony daleko w głębi lasu utrudniał akcję ratunkową. Mąż czekał na pomoc w sytuacji, gdy liczyła się każda minuta! Informacja o wypadku była jak koszmar, z którego nie można się obudzić. Nagle zadzwonił telefon... W słuchawce usłyszałam głos przyjaciela męża z pracy. Powiedział, że Marcin miał wypadek. W stanie krytycznym przewieziono go na oddział intensywnej terapii. Spadające drzewo zmiażdżyło klatkę piersiową, narządy wewnętrzne, spowodowało złamanie kręgosłupa w dwóch miejscach, złamanie żeber i zmiażdżenie stopy. Doszło do pęknięcia wątroby i śledziony... Podczas akcji ratunkowej serce zatrzymało się dwa razy... Doszło do niedotlenienia. Miałam przygotować się na najgorsze.  Byłam w szoku... Nie wiem nawet, jak wyruszyłam w podróż do Niemiec. Spakował mnie syn, gdyż sama nie dałabym rady. Gdy dojechałam na miejsce, mąż leżał podłączony do szpitalnej aparatury. Był nieprzytomny, rokowania tragiczne... To był straszny czas. Patrzyłam na bezwładne ciało mojego męża i czułam, że umieram razem z nim. Kolejne dni nie przynosiły ukojenia od złych informacji. Marcin dostał trzech wylewów krwi do mózgu, które spowodowały paraliż i przykurcz prawej ręki oraz ogólny niedowład obydwu dłoni. Jest sparaliżowany w 80%. Ze względu na nierównomierną pracę serca musiał mieć wstawiony rozrusznik.... Potem wdała się sepsa, lekarze ponownie musieli walczyć o jego życie. Marcin nie mówił, przestał samodzielnie nawet jeść... Zabijały mnie strach, tęsknota, bezradność... W tym mroku, w jakim tkwiliśmy, światłem nadziei było dobro, jakie dostaliśmy od innych - znajomych i nieznajomych. Bezinteresownie odwiedzali go obcy ludzie. Wysyłali mi filmy, gdy nie mogłam być blisko męża... Pandemia zablokowała możliwość wyjazdu zagranicę. Dzieci nie widziały swojego taty ponad rok... Byliśmy rodziną, która walczy o spełnienie swoich marzeń - staliśmy się rodziną, którą dotknęła niewyobrażalna tragedia.  Jedyną szansą na poprawę stanu zdrowia i powrotu Marcina do sprawności jest intensywna rehabilitacja, na którą brakuje nam środków. Każdego dnia ulatują z niego siły, ale walczy. Ma dla kogo żyć! Zostałam sama z czwórką dzieci. Choć oddałabym mężowi wszystko, nie uratuję go sama... Tylko specjaliści z ośrodka rehabilitacyjnego mogą nam pomóc. Bez nich nie ma najmniejszych szans na powrót do sprawności.  Błagam, pomóżcie mojemu mężowi i naszej rodzinie. Bardzo Was potrzebujemy... Żona Marcina, Magda

39 908 zł
Iga Molka
10 dni do końca
Iga Molka , 17 lat

Chwila przyjścia na świat, która zmieniła całe życie... Iga walczy, pomóż!

Po narodzinach bliźniaków chwilową radość przerwały straszne słowa lekarza: “U córeczki doszło do niedotlenienia mózgu, może nie przeżyć. Ta noc będzie decydująca.”. Czy jakikolwiek świeżo upieczony rodzic może wyrazić sobie gorszy koszmar? Igunia walczyła o każdy oddech, jej braciszek był w lepszym stanie. Leżałam i nawet nie czułam bólu - przynajmniej nie tego fizycznego. Za to cierpienie rozrywało mi serce - moja córeczka mogła umrzeć! Kolejne dni były straszne. Przez ponad trzy tygodnie Igunia była poddawana tlenoterapii, żywiona pozajelitowo, podpięta pod niekończące się kable, maszyny podtrzymujące życie. Z powodu niedokrwistości dwa razy przetoczono napromieniowaną erytrocytarną krew. Potem dowiedzieliśmy się, że Iga ma Dziecięce Porażenie Mózgowe… Najważniejsze było jednak to, że każdego dnia widzieliśmy poprawę, a widmo śmierci zniknęło! W 32 tygodniu Igunia w końcu zaczęła jeść z butelki. W 44 dobie po przyjściu na świat zabraliśmy bliźnięta do domu. Było szczęście, ale z drugiej strony przerażenie - jak damy sobie radę z maluszkami, w tym z jednym niepełnosprawnym? Wiedzieliśmy natomiast, że trzeba od razu zacząć walkę o zdrowie Igusi. W przeciwnym razie nigdy nie dogoni braciszka… Ruszyła rehabilitacja, niekończące się wizyty u specjalistów: neurolog, gastrolog, okulista, chirurg, ortopeda… Nasza codzienność bardzo różniła się od tej, którą prowadziły rodziny ze zdrowymi dziećmi. Bolało, gdy widzieliśmy, jak Aleks zdrowo rośnie, a jego siostrzyczka bliźniaczka musi każdego dnia ciężko walczyć o swoje zdrowie. Są bardzo związani, braciszek pomaga Idzie na każdym kroku, i to dosłownie! Pomagał jej w nauce chodzenia i chociaż dziś stawia samodzielne kroki - co jest ogromnym sukcesem - potrzebuje pomocy w wielu codziennych czynnościach. Jedyną drogą do samodzielności Igi jest żmudna, codzienna rehabilitacja. Córeczka tak bardzo by chciała kiedyś “dogonić” braciszka, a my robimy wszystko, by jej się to udało! Już od 11 lat trwają ciężkie zmagania o każdy postęp w życiu Igi. Była rehabilitowana metodą Voity i NDT-Bobath, hipoterapią, zajęciami na basenie, z neurologopedą, pedagogiem, psychologiem. Przez te wszystkie lata odwiedziliśmy wielu lekarzy, szukając ratunku dla córki… Gdy patrzymy wstecz, jesteśmy pełni podziwu dla niej. Dla tego wszystkiego, co musiała wycierpieć, by być tu, gdzie jest teraz. A przecież to dopiero mała dziewczynka…  Przeszła operację oka, 3-krotne gipsowanie nóżek, była ostrzykiwana botuliną. Niedawno miała operację nacięcia ścięgna Achillesa w prawej nóżce. Po tym aż 6 długich tygodni spędziła w gipsie. Mimo tego, że dzieciństwo córeczki wypełnione jest ciężką pracą, ona nigdy nie narzeka - uśmiecha się szeroko, jakby tym uśmiechem miała przegonić swoją chorobę... Dzisiaj Igunia chodzi do 5 klasy razem ze swoim starszym bratem, który bardzo pomaga jej w pokonywaniu codziennych trudności w szkole. Mimo wielu kłód, które choroba rzuca pod jej nogi, córeczka się nie poddaje. Mimo niepełnosprawności udziela się w szkolnych uroczystościach i jak tylko może, chętnie pomaga innym. Niestety, życie z chorobą nie jest bajką… Musiałam zrezygnować z pracy, by móc opiekować się Igą. Pracuje tylko mąż, ale nie jest łatwo leczyć córkę z jednej pensji. Wszystkie zabiegi, operacje, wizyty u specjalistów opłacaliśmy z własnej kieszeni. Jak większość rodziców niepełnosprawnych dzieci na NFZ nie liczyliśmy - terminy wizyt są strasznie odległe, a refundowanej rehabilitacji jest po prostu za mało. Wszystkie oszczędności przeznaczyliśmy na leczenie Igi bo wiedzieliśmy, że liczy się czas - im dziecko jest mniejsze, tym lepsze efekty można uzyskać! Nasz wieloletnia praca opłaciła się: Iga chodzi sama, chociaż potrzebuje pomocy w pokonywaniu krawężników, schodów i innych przeszkód. Nie jest w stanie samodzielnie unieść nawet plecaka, który musi zabierać do szkoły… Znaleźliśmy nowe metody rehabilitacji córki, które mogą jeszcze bardziej usprawnić jej ruchomość, koncentrację, równowagę. Niestety, nie stać nas na pokrycie kosztów rehabilitacji… Wierzę jednak, że znajdziemy osoby o wielkich sercach, które zechcą pomóc Igusi w jej walce o sprawność, o lepszą przyszłość. By w końcu dogoniła swojego braciszka... Bardzo proszę o pomoc, by moja córeczka miała szansę dotrzeć choć do granic sprawności... Kamila, mama Igi

6 409,00 zł ( 13,79% )
Brakuje: 40 060,00 zł
Brajan Latkowski
10 dni do końca
Brajan Latkowski , 19 lat

Przyszłość, zdrowie, bezpieczeństwo - od tej terapii zależy wszystko!

Historia leczenia Brajana to niekończąca się opowieść, bo choć prowadzona terapia daje efekty to jednak wciąż wymaga mnóstwa pracy i zaangażowania specjalistów, które generują ogromne koszty.  Jeszcze kilka lat temu Brajan brał ogromne dawki silnych leków. Skutki uboczne były coraz bardziej przerażające. Miałam wrażenie, że syn znajduje się na krawędzi. Poświęciłam mnóstwo czasu poszukując odpowiedniej terapii. Wysłałam kilkadziesiąt zapytań do szpitali, ośrodków zdrowia, specjalistów. Każdy z nich rozkładał ręce, kiedy słyszał o tego typu zaburzeniach. Jedyne, co mogli nam zaproponować to standardowe leczenie. Przez lata miałam wrażenie, że Brajan stał się obiektem testowym. Każda dawka nowego specyfiku była dla mnie momentem niezwykle stresującym. To jak bomba z opóźnionym zapłonem - nie wiadomo było, jakie będą konsekwencje i co właściwie się stanie. Kiedy, w wyniku prowadzonej terapii, odstawiliśmy leki byłam pełna obaw. Nie wiedziałam, co myśleć. Nadzieja walczyła ze strachem, bo wciąż miałam przed oczami to, do czego zdolny jest mój syn w momencie, kiedy choroba daje o sobie znać…  Teraz mam wrażenie, że to jedna z najlepszych decyzji podjętych podczas naszej terapii. Bo choć bywają gorsze i lepsze dni to jednak zmieniło się wiele. W końcu, po wielu latach, odzyskałam kontakt z moim synem! Mogę z nim porozmawiać, możemy się razem uczyć, spędzać czas zupełnie inaczej niż do tej pory.  Ostatnie spotkanie ze specjalistą zostało odwołane, koronawirus odcisnął piętno na leczeniu Brajana. Marcowa przerwa powoli zaczyna dawać nam się we znaki, ale robię co mogę, by zapewnić Brajanowi najlepszą opiekę. Staram się wspierać terapię syna wykorzystując podobne techniki, które mogłam obserwować podczas wyjazdów, jednak to niewystarczające. Wiem, że nadchodzącego terminu nie możemy odwołać, nie możemy przełożyć! Zbyt długa przerwa może doprowadzić do utraty tego, co udało nam się wypracować. Wyjazd zaplanowano na 29 czerwca, do tego dnia musimy uzbierać niezbędne środki. Znów muszę prosić o pomoc, bo od tego zależy nasza wspólna przyszłość. Szczęście powodowane małymi sukcesami przesłania strach przed kolejnym dniem. Boję się cieszyć zbyt szybko, bo wiem, że zapaść może nastąpić w każdej chwili. Choroba Brajana nauczyła mnie, że niczego nie można być pewnym. Jestem silna - dla niego, dla nas, ale jeśli jego stan się pogorszy nie zniosę tego… Nie będę mogła spojrzeć mu w twarz, jeśli zawiodę i znajdę dla niego ratunku. Właśnie dlatego potrzebuję ciebie i twojej pomocy. Mam nadzieję, że wyczerpaliśmy już limit nieszczęścia, proszę, wyciągnij do nas pomocną dłoń!

6 083,00 zł ( 30,99% )
Brakuje: 13 545,00 zł
Przemuś Glac
10 dni do końca
Przemuś Glac , 7 lat

Proszę, uratuj mój wzrok – pozwól mi widzieć❗️

Jego domem przez prawie 2 miesiące była klinika oddalona o 70 km. Nasz pierwszy wspólny czas nie trwał długo – szpitale były jego domem przez kolejne trzy miesiące. Na OIOM-ie, neurologii tam były jego łóżeczka. Kolejne diagnozy zdawały się nie mieć końca! Bezdechy, zapalenia opon mózgowych, obniżone napięcie mięśniowe, obniżona odporność, wnętrostwo, opóźnienie psychoruchowe. Kiedy myśleliśmy, że to już koniec, przychodzili lekarze i wymieniali kolejne choroby – padaczka lekooporna, refluks, ostre atypowe zapalenie skóry, problemy ze wzrokiem... Mózg próbował kodować te wszystkie rzeczy, a serce pękało na kawałki... Przemuś jest już po pierwszej serii przeszczepów komórek macierzystych w Bangkoku. Minął dopiero niewielki okres od naszego powrotu, a my widzimy już dużą różnicę w poprawie funkcjonowania Przemusia, zresztą nie tylko widzi to rodzina, ale także rehabilitanci i lekarza:) Przemuś nadal nie siedzi, ale zrobił ogromny postęp w tym kierunku – posadzony potrafi utrzymać się kilkanaście sekund!!! A to jak na początek bardzo dużo. Poprawiła się reakcja jego oczek! Przemuś obraca głowę za światełkami, kontrastami i odblaskami w normalnym świetle! Teraz czekamy, aż zacznie skupiać wzrok na twarzach i innych przedmiotach Poprawiła się jego sprawność fizyczna, bardzo się wzmocnił- coraz dłużej potrafi utrzymać głowę w górze, kręgosłup coraz lepiej trzyma, poprawiła się sprawność rączek – ciągle coś próbuje złapać. Kilkadziesiąt badań, konsultacji, ale wciąż nie wiemy, jaka jest przyczyna jego nieustających bezdechów, zagrażających życiu! Badania genetyczne wykluczały kolejne podejrzewane choroby. Synek został nazwany przez lekarzy dzieckiem roślinką, które powinno być pod opieką hospicjum. Po ciężkich miesiącach ciągłej walki o życie wyszliśmy do domu. Nasza radość i tym razem nie trwała długo. Sepsa – miesiąc walki o każdy następny dzień. Chodź jego stan był krytyczny, wygrał walkę o życie i walczy jak lew, by odzyskać sprawność. Przemuś stracił większość odruchów, które udało nam się już wypracować. Zmiany w mózgu wyrządziły kolejne szkody. Przemuś od tej pory musi być karmiony przez sondę, którą w ostatnim czasie zmieniliśmy na PEG-a. Martwica jelita – dodatkowa pozostałość po sepsie niemal go zabiła. Szybka operacja uratowała Przemusiowi życie. Lekarze mówili, że przeprowadzili ją w ostatniej chwili, bo parę godzin później już nie byłoby szans, by go uratować. Zapalenie płuc oraz wiele innych infekcji ciągle atakowały jego organizm. Od samego początku, w miarę możliwości i stanu zdrowia Przemusia, prowadzimy intensywną rehabilitację, która przynosi efekty, lecz każda choroba, pobyt w szpitalu powoduje, że robimy ogromny krok w tył. Każda najmniejsza poprawa, reakcja to dla nas ogromny sukces. Mózgowego porażenia dziecięcego nie da się wyleczyć – jedyne co może pomóc to intensywna rehabilitacja i przeszczep komórek macierzystych, które pomagają odbudować zniszczenia w mózgu, jakie spowodowały wylewy, padaczka i sepsa.  Najważniejsze jest teraz dla nas to, że Przemuś będzie widział – tak, jego wzrok już uległ poprawie! Nie możemy zmarnować tej szansy! Zrobię wszystko, by mógł widzieć, widzieć nas – rodziców, siostrę, dziadków, otaczający go świat! Wiem, że będzie mial wtedy większa motywację do  postępów. Oczami wyobraźni widzę, jak mówi pierwsze świadome słowa – mama, kocham czy dziękuje, zacznie chodzić, bawić się z Tosią. Ja to naprawdę widzę! Każdy uśmiech, każdy śmiech na jego twarzy uświadamia mi, jak bardzo go kocham i zrobimy wszystko by mu pomóc… Aby móc zdobywać kolejne zdolności, Przemuś musi mieć zapewnioną bardzo intensywną wielokierunkową rehabilitację w najlepszej postaci – czyli turnusy rehabilitacyjne. Potrzebuje także odpowiednich sprzętów, by utrzymywać prawidłową postawę i nie dopuszcza do skrzywień kręgosłupa, bo to może oznaczać operację i kolejne problemy. Jesteśmy dumni, że mamy takiego wojownika przy sobie :) Jesteśmy wdzięczni Ogromnej armii naszych aniołów za to, że dali nam możliwość odbycia pierwszej terapii – nie zmarnowaliśmy tej szansy – mamy efekty, musimy walczyć dalej ! Wierzymy, że i tym razem nasza Armia będzie z nami i nam pomoże! W Klinice w Bangkoku Przemuś, w krótkim czasie będzie mógł otrzymać kolejną dawkę 400 milionów komórek! Do tego bardzo intensywna rehabilitacja i dieta mogą naprawdę mu pomóc. Nie będę czekać na sam cud – muszę mu sama pomóc! A stanie się to tylko dzięki pomocy ludzi o dobrych sercach. Dzięki Wam! Mama

56 394,00 zł ( 23,78% )
Brakuje: 180 719,00 zł