Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Sebastian Zawistowski
Sebastian Zawistowski , 25 lat

Rozpaczliwy list matki umierającego 22-latka❗️Ratujmy jego życie!

Jak opisać największy ból serca matki, która wie, że jej dziecko w każdej chwili może umrzeć?  Same myśli już aż bolą. Mój syn miał tylko 3 lata, gdy lekarze stwierdzili u niego nowotwór… Od tamtej pory nasze życie to walka i nieustanny strach, że każdy dzień razem może być tym ostatnim. Seba ma ostatnią szansę na uratowanie życia, a ja błagam o pomoc! Ratujcie moje dziecko… Minęło tyle lat, a ja nigdy nie zapomnę dnia diagnozy. Chwila największej rozpaczy wraca w moich myślach i nie chce odejść, bo nowotwór wciąż zadaje coraz silniejsze ciosy… Synek był wtedy taki malutki. Dopiero co zaczął życie. Rak i śmierć – to ostatnie rzeczy, które powinny mu się zdarzyć! Świat przestał dla mnie istnieć… Nie rozumiałam, dlaczego nadal trwa, jakim cudem ludzie obok śmieją się, cieszą życiem, skoro moje dziecko umiera! 2 tygodnie później odbyła się operacja. Lekarze powiedzieli, że chemia nie jest potrzebna, bo guz został w całości wycięty. Pierwsza dobra wiadomość. Dziękowałam Bogu, że Sebastianka ominęło piekło chemioterapii. Spokój trwał 6 lat. Strach wracał tylko na kontrolnych badaniach co 3 miesiące, ale z każdym dobrym wynikiem znikał. Nasza radość nie trwała jednak długo. Cierpienie wróciło i zadało ból, jeszcze silniejszy. Gdy synek miał 9 lat, zrobiła mu się narośl na dziąśle. Dentystka nie wiedziała, co to jest; w szpitalu zapewniali nas, że to nic nowotworowego. Zmiana jednak rosła, a ja jeździłam po lekarzach. Cały czas słyszałam to samo, instynkt matki jednak nigdy się nie myli. Gdy znów zjawiliśmy się w szpitalu, guz był już wielkości grejpfruta.  Nowotwór złośliwy kości. Śmierć znów wyciągnęła ręce po moje dziecko! Lekarze wycięli guza, a wraz z nimi cały staw żuchwowy. Gdy Sebastian się obudził, płakał, że go boli, że jest zmęczony. Że nie chce już dłużej walczyć… Chce, by to wszystko się skończyło. Nikt nie zdaje sobie sprawy jak bolą matkę słowa, że jej 9-letnie dziecko nie chce już żyć. Słów lekarza na wizycie kontrolnej nie zapomnę nigdy - przerzut do płuc. Dalej już nic nie słyszałam, mój płacz zagłuszył wszystko… Sebastiana czekało piekło chemii… Leczenie niszczy, ale też zabija. Synek stał się cieniem siebie… Słaby, łysy, smutny. Rany na rękach i nogach przypominały oparzenia. Sebastian nie mógł jeść, wstawać z łóżka, iść do łazienki. Kolejne, silniejsze od poprzednich chemie nie działały. Czekał nas wielomiesięczny pobyt na oddziale onkologii, gdzie wciąż słychać płacz matek, które straciły swoje dzieci. Niestety, mimo leczenia zmiany powiększyły się… W Polsce dotarliśmy do ściany. Wyjechaliśmy do Niemiec… Żeby ratować życie synka, poszłabym wszędzie, nawet do piekła. W Niemczech okazało się, że są kolejne przerzuty… Przez kilka lat nasze życie przypominało błędne koło…Przerzuty, operacja, następna chemia. Kolejna cierpienie mojego syna, które rozrywało mi serce. W Niemczech stało się w końcu to, co w Polsce – doszliśmy do ściany. Metody leczenia powoli się wyczerpują… Pozostała terapia wspomagająca, zaplanowana na 3 lata. Jej koszt to ok. 1500 euro miesięcznie. Bałam się mieć nadzieję, ale udało się! Terapia w końcu okazała się czymś, co przynosi efekty… Tomograf, zrobiony po 6 miesiącach, nie wykazał żadnych zmian nowotworowych. Leczenie musi być kontynuowane! To jedyna szansa na życie Sebastiana… Nic innego nie pomaga, nie daje nadziei! Nie mamy już pieniędzy, żeby za nie zapłacić… Na leczenie Seby wydaliśmy wszystkiego. Dlatego błagam ludzi dobrej woli o pomoc! Nie potrafię powstrzymać łez… Proszę o ratunek, o życie dla mojego dziecka.

123 405,00 zł ( 47,95% )
Brakuje: 133 939,00 zł
Roksana Ciesielska
Pilne!
Roksana Ciesielska , 17 lat

Gorzkie przekleństwo choroby... Mało czasu, by pomóc Roksance!

Najpierw niszczy trzustkę, potem atakuje inne organy… Powikłania mogą być śmiertelnie niebezpieczne! Do tej pory wydawała się nieuleczalna, skazywała chorujących na życie w nieustannej fazie czuwania i uważania na wszystko, bo jeden błąd, niedopatrzenie może spowodować tragedię… Cukrzyca, bo o niej mowa, jest bardzo niebezpieczna, choć wiele osób ją lekceważy. Nie my, nie wtedy, gdy dotyczy naszej córeczki… Medycyna idzie do przodu, dla Roksanki jest ratunek! Niestety, szczepionka wynaleziona w Polsce nie jest refundowana. Kosztuje majątek… Musimy spróbować, poprosić o pomoc, zrobić wszystko, by nasza córka dostała szansę na życie bez męczących następstw tej choroby… Wiemy, że już do końca życia Roksanka będzie musiała być na specjalnej diecie, nie chcemy kusić losu. Terapia TREG daje jednak świetne rezultaty, jest w stanie zatrzymać postępujące zniszczenia w organizmie i rozwój cukrzycy na etapie, w którym zostanie podana szczepionka!  Diagnozowanie Roksany zajęło lekarzom dużo czasu. Zaczęło się od tego, że zaniepokoiła nas otyłość brzuszna. Tak, w tych czasach coraz więcej dzieci ją ma, ale wynika to ze złej diety. Tymczasem Roksana miała alergię na mnóstwo produktów, właściwie nie jadła słodyczy! Szukaliśmy przyczyny. W końcu lekarz skierował nas na badania metabolizmu i krzywą cukru. Wynik nie wyszedł prawidłowy, włączono więc dietę o niskim indeksie glikemicznym, to był początek 2017 roku. Pełną diagnozę poznaliśmy dopiero wiosną rok później - cukrzyca 1 stopnia. Od tego czasu córeczka ma wprowadzone leki, przyjmuje je 3 razy dziennie. Tyle też razy mierzymy cukier we krwi. Po ponad roku jej paluszki są twarde od setek wkłuć. Roksana, choć jest jeszcze dzieckiem, wiele przeszła. Wie, co może jeść, a raczej czego nie może - tego jest zdecydowanie więcej. Nie ma mowy o cukierku czy batoniku - to by mogło doprowadzić do najgorszego… Dzielnie znosi wielokrotne wkłuwanie. Jest dzielna, choć nie tak przecież powinno wyglądać dzieciństwo... Cukrzyca typu 1 najczęściej występuje u dzieci i młodych osób. Jest cicha i podstępna, ujawnia się wtedy, gdy poczyni ogromne spustoszenia. My na szczęście wykryliśmy ją dosyć wcześnie, dlatego Roksana ma szansę na szczepionkę! Jeśli jednak jej trzustka zostanie bardziej zniszczona, kwalifikacja do terapii przepadnie… Ta okropna choroba autoimmunologiczną sprawia, że organizm sam niszczy komórki, które produkują insulinę. W efekcie w organizmie zaczyna brakować hormonu niezbędnego do prawidłowego metabolizmu cukrów, co prowadzi do podwyższenia stężenia glukozy we krwi. Wysoki poziom glukozy utrzymujący się przez dłuższy czas niesie za sobą poważne konsekwencje – prowadzi do uszkodzenia, zaburzeń czynności i niewydolności wielu narządów: oczu, nerek, nerwów, serca i naczyń krwionośnych. Cukrzyca typu 1 wymaga stosowania insuliny już do końca życia. Jednak nie musi tak być! Wczesna faza rozwoju cukrzycy u córki oraz dobre wyniki badań pozwalają na zastosowanie nowatorskiej metody TREG. Co to takiego? Jak podają sami autorzy, to „innowacyjna polska terapia z zastosowaniem limfocytów T-regulatorowych, pobranych z krwi pacjenta. Unikalność terapii polega na zwalczaniu przyczyn choroby, a nie tylko jej objawów klinicznych, poprawia parametry oraz jakość życia pacjenta”. Roksana potrzebuje dwóch cykli szczepień z programu „TREG”. Dzięki temu będzie mogła żyć normalnie, bez strachu, ciągłego kontrolowania, bez restrykcji…  Jesteśmy przeciętną polską rodziną. Koszt terapii nas przeraża, dlatego musimy prosić o pomoc. Wiemy, że jest wiele innych, często groźniejszych chorób, tak wiele dzieci potrzebuje pomocy… My to robimy dla naszego dziecka i pewnie każdy rodzic zrobiłby to samo… Roksana nie ma życia takiego jak jej rówieśniczki. Nie może nawet wyjechać na kolonię, wycieczkę klasową. Cały czas pilnujemy poziomu cukrów, podawania leków. Ograniczeń jest mnóstwo. Jaka jest Roksana? to niezwykle zdyscyplinowana dziewczynka, znakomicie się uczy, lubi pomagać innym, kocha zwierzęta, zwłaszcza psy. Sama organizowała nawet zbiórki karmy dla zwierząt w schroniskach! Sami przygarnęliśmy dwa psiaki, które wiele przeszły. Choroba sprawia, że rozumie znacznie więcej, jest bardzo dojrzała emocjonalnie. Oczywiście dla każdego rodzica jego dziecko jest cudowne, najwspanialsze i najukochańsze, każdy rodzic zrobi dla swojego dziecka wszystko. My także…  Bardzo prosimy Was o pomoc - jeśli możecie, udostępnijcie naszą prośbę dalej. Wiemy, jak trudna misja przed nami, jak ogromna kwota jest do zebrania. Nie wiemy za to, ile mamy czasu… Z góry dziękujemy za każdą formę wsparcia. Mama i tata Roksanki

69 325,00 zł ( 24,87% )
Brakuje: 209 399,00 zł
Gabrysia Dutkiewicz
Gabrysia Dutkiewicz , 10 lat

Dwa nowe uszka – by to marzenie nie utonęło w ciszy

“Mamusiu, kiedy będę mogła zaczesać włosy za uszka? Kiedy będę mogła nosić kolczyki?”. Problemy Gabrysi dopiero się zaczynają, a wszystko przez to, że urodziła się inna niż reszta dzieci. Brak małżowin usznych – wrodzona wada, która właśnie teraz na naszych oczach staje się piętnem dla naszej córeczki. Gabrysia ma już 5 latek i dostrzega to, co najchętniej ukrylibyśmy przed nią na zawsze. Dziewczynki w jej wieku zaczynają przywiązywać wagę do wyglądu. Gabrysia coraz częściej staje przed lustrem, milczy, nic nie mówi, a ja, mama, wiem, że cierpi, choć prawdziwe zagrożenie kryje się gdzie indziej. Gabrysia nie słyszy, tak jak powinna, nosi specjalny implant zaszyty pod skórę i procesor doczepiany na magnes, ale nie ma dnia, w którym nie boimy się, że kiedyś przestanie to wystarczać. Słyszeć świat to jedno, bo nie po to walczymy o jej słuch, by w przyszłości słyszała, że jest inna, gorsza, niepełnosprawna...  Lekarze znaleźli wadę, kiedy Gabrysia była jeszcze w brzuchu, ale nie chodziło o jej uszy… Niedrożność przełyku, śmiertelnie groźna wada, która musiała być operowana zaraz po urodzeniu. Byłam przygotowana na chore dziecko, ale nie tak chore… Znaleźliśmy szpital, w którym Gabrysia będzie mogła przyjść bezpiecznie na świat, znaleźliśmy lekarzy, którzy podejmą się operowania niemowlęcia i czekaliśmy na ten dzień, gdy wszystko się zacznie… Cesarskie cięcie, chwila prawdy i słowa lekarzy, po których straciłam przytomność – córeczka nie ma uszu!  Obudziłam się na sali pooperacyjnej, Gabrysia była już na bloku operacyjnym, a mąż próbował mnie uspokoić. Byłam przygotowana na operację przełyku, nie na dziecko bez uszu, które w dodatku nie słyszy... W chwili, kiedy chciałam ją przytulić ze wszystkich sił, nie miałam jej nawet obok siebie. W głowie mętlik i setki pytań. Na niektóre z nich nigdy nie znalazłam odpowiedzi.  Oglądałam ją dokładnie, kiedy pierwszy raz dali mi moją córeczkę na ręce. Była śliczna, malutka, drobna, nie miała uszek, ale to nie miało znaczenia. Bałam się, co z jej słuchem, czy kiedyś usłyszę od niej słowo Mamo, czy będę mogła kiedyś opowiedzieć o tym, jak bardzo ją kocham! Tego, czy Gabrysia słyszy, miałam się dowiedzieć dopiero po wyjściu ze szpitala, ale warunkiem wypuszczenia Gabrysi do domu, było to, że zacznie samodzielnie jeść. I tak po kilka gramów pokarmu dziennie, przez 3 tygodnie, zbliżyło nas do upragnionego celu. Trafiliśmy do Łodzi, do Kliniki Matki Polki, na oddział laryngologii, tam lekarze zbadali uszka Gabrysi. Jej przewody słuchowe są zasklepione, a słyszy dzięki temu, że rezonują kości czaszki. Bez wspomagania nasza córeczka może usłyszeć bardzo głośną mowę, lecz po wszczepieniu implantu, można już do niej w miarę normalnie mówić.  Jej mowa i rozwój nie odbiega zbytnio od rówieśników, ale nie ukrywajmy, wygląd dla dziewczynek jest ważny. Jakiś czas temu zaczęła pytać o uszka. Jeszcze nie jest tego świadoma, jakie przykrości mogą ją spotkać później w szkole czy w życiu dorosłym z powodu braku uszu, dlatego chcemy działać już! Gabrysia ma też porażenie nerwu twarzowego, a lekarze z USA mogą przywrócić pełen uśmiech i wyrównać mimikę twarzy. Muszą się odbyć minimum dwie operacje, po każdej na jedno ucho, co wiąże się z dwoma wyjazdami i dwoma pobytami w Stanach, po każdej z operacji musimy być miesiąc na miejscu. Będzie potrzebna niestety też trzecia operacja, bo lekarze muszą przenieść Gabrysi aparat (implant) w inne miejsce i wybrać skórę z przewodu słuchowego, aby nie wytworzył się guz po rekonstrukcji. W Polsce małżowiny robią tylko z chrząstki żebra, co jest dodatkową ingerencją w ciało. Te uszy niestety nie wyglądają ładnie, przez co pozostaje nam uzbierać potrzebną kwotę na operację w Stanach. To teraz nasze największe marzenie – zobaczyć naszą córeczkę z uśmiechem i z własnymi uszkami. Marzymy o tym, by udało się przywrócić Gabrysi normalny wygląd i podarować jej normalną przyszłość bez drwin i krępujących spojrzeń na ulicy. Nie chcemy dopuścić, by kiedykolwiek płakała, na myśl o tym, że jest inna niż zdrowe dzieci.

127 745,00 zł ( 22,54% )
Brakuje: 439 000,00 zł
Jacek Dąbrowski
Jacek Dąbrowski , 41 lat

Życie bez piętna kalectwa – tylko o to proszę...

Mam na imię Jacek, staram się zawsze być uśmiechnięty i pełen optymizmu. Staram się, choć nie zawsze jest łatwo, bo choroba towarzyszy mi od urodzenia. Szereg operacji, lata spędzone w łóżku, cierpienie, którego opisać się nie da – to ogromny skrót moich zmagań. Wszystkiemu winna jest wrodzona wada nóg, z którą przyszedłem na świat. Bez operacji choroba za chwilę posadzi mnie na wózek inwalidzki. Proszę, pomóż mi przed tym uciec.  Niestety, mój obecny stan jest zły – operacje, które przeszedłem metodą Ilizarowa, nie przyniosły oczekiwanego efektu, dodatkowo kości zostały osłabione w wyniku czego dwukrotnie złamałem udo. Na chwilę obecną jedna z nóg została źle złożona, przez co jest krótsza i dodatkowo zespolona blachą i śrubami.  Błędy, jakie kiedyś popełnili lekarze, doprowadziły do stanu, w którym obecnie się znajduję. Ledwo chodzę i boję się, że któregoś dnia po prostu nie wstanę z łóżka. Pilnie potrzebuję operacji, ponieważ całe obciążenie mojego ciała jest na jednej nodze. Cierpi na tym druga noga, która obecnie również wymaga operacji. Kręgosłup jest coraz słabszy. Chociaż nie lubię się skarżyć, ból bywa czasami nie do wytrzymania… Wcześniej miałem pracę, plany i marzenia. Teraz, w tym stanie, nie mogę już pracować. Jak każdy mam swoje marzenia – moim hobby jest muzyka elektroniczna, a DJ-ing stał się życiową pasją. Pasją, którą kocham. Czuję, że mógłbym zrobić wiele w tym kierunku, lecz nie mogę, ponieważ mam coraz większe trudności ze staniem... Medycyna przez kilka lat po moich ostatnich zabiegach poszła do przodu i pojawiła się nowa metoda śródszpikowa poprzez magnetyczne gwoździe sterowane elektromagnetycznie. Ta metoda pozwoli uratować moją sprawność i uwolni mnie od bólu! Jest zatem szansa na to, bym mógł zawalczyć o swoje zdrowie i przyszłość. Ta szansa to operacje wspomnianą metodą w klinice w Warszawie. Niestety cena jest olbrzymia – ponad 300 tysięcy złotych.  Mam 37 lat – przed sobą jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Wiem, że jeśli choroba posadzi mnie na wózek, większość z nich nie będzie niemożliwa. Bez operacji mój stan będzie się pogarszał. Boję się, bo nie wiem, jak sam sobie poradzę w przyszłości. Proszę Cię o pomoc. Proszę o szansę na życie bez kalectwa... Wierzę, że z Twoją pomocą zebranie takiej sumy jest możliwe! Jacek

15 925,00 zł ( 5,07% )
Brakuje: 297 931,00 zł
Wioletta Brzozowska
Wioletta Brzozowska , 29 lat

Porzucona, bez szans na przyszłość, u nas znalazła miłość. Pomocy!

Wymarzona, wyczekana, nasza. Długo myśleliśmy o tym, że dziecko będzie idealnym dopełnieniem naszej rodziny. Niestety, z czasem okazało się, że spełnienie największego marzenia okaże się jednocześnie przekleństwem. Procedury, tysiące dokumentów, szkolenia, spotkania ze specjalistami. Wszystko po to, by dołączyła do nas kruszynka. Malutka, bezbronna, pachnąca… 3-miesięczny bobasek, którego los leżał w naszych rękach. Kiedy po raz pierwszy na nią spojrzałam, poczułam niesamowitą radość, euforię… Ale pojawiło się coś jeszcze - właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa. Beztroskim macierzyństwem cieszyłam się tylko 3 miesiące… Kiedy pojawiły się pierwsze problemy z poruszaniem rączkami i nogami zaczęła się niekończąca droga prowadząca przez różnorodne gabinety specjalistów, lekarzy pediatrów, osób, które mogą podpowiedzieć rozwiązania. Przez myśl przeszła nam jeszcze jedna myśl, żeby zbadać pochodzenie córeczki, dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I wtedy poraziła nas pierwsza tragiczna wiadomość. Dom Dziecka powiedział, że brat Wiolettki żyje, ale nie funkcjonuje - jest w stanie wegetatywnym. Poraziła nas wizja tego, co może nas czekać, ale chcieliśmy poczekać na ostateczny “wyrok”. Lekarze nie mieli dla nas dobrych wieści. Wszystkie najgorsze obawy się potwierdziły. Było nawet gorzej. Diagnoza: SMA, Rdzeniowy Zanik Mięśni, typu I — dzień za dniem ciało Wioletty trawione chorobą zapada się… Każdy organ i kończyna powoli odmawiają posłuszeństwa. Kiedy próbowałam pogodzić się z tą informacją, jakoś poukładać naszą rzeczywistość dostałam wiadomość, która rozbiła moje serce na pół. Dom Dziecka zaproponował coś niewyobrażalnego… Oddanie Wioletty i wymianę na inne dziecko. Jak można zadać takie pytanie?! Krzyczałam przez łzy, że nigdy nie oddam córeczki - ani do Domu Dziecka, ani w szpony śmierci! Nagromadzenie myśli, konieczność poszukiwania leczenia dla córeczki, widok mojego dziecka, które miałam wrażenie, coraz bardziej się od nas oddala. Nie mieliśmy możliwości nacieszyć się wspólnym czasem. Zrobiliśmy mnóstwo planów. Nie było w tym wielkich oczekiwań. Codzienność dawała nam mnóstwo satysfakcji, radość, spełnienie. Tymczasem nadzieja powoli umierała, choroba rozwijała się nieubłaganie, z każdym dniem córka stawała się coraz słabsza. Całkowity brak sił, obniżona odporność i częste zachorowania na zapalenie płuc i oskrzeli doprowadziły do stałego podłączenie sondy, ssaka i respiratora, podtrzymującego życie. U Wioletty zdiagnozowano SMA, skrzywienie kręgosłupa, i poważną skoliozę. Usiąść może wyłącznie, kiedy ma na sobie gorset, jej jedyny zakres ruchów to przekręcenie głowy. Może zmieniać pozycje tylko na leżąco, z naszą pomocą. Jej ciało stało się niemal całkowicie bezwładne. Choroba uwięziła ciało mojej córeczki w łóżku. Odebrała możliwość przemieszczania się, pójścia w dowolne miejsce. Nie może udać się, gdzie chce, nie będzie miała nigdy swoich nastoletnich spraw.  Mimo że uwięziona w niepełnosprawności ciała, wciąż myśli tak samo. Jej mózg funkcjonuje bez zmian, jest otwarty na marzenia, kreatywny. Oderwaniem od rzeczywistości jest dla niej moda - jedynym sprawnym palcem korzysta z komputera w poszukiwaniu najnowszych trendów, podpowiedzi i rozwiązań. Tę pasję przejęła ode mnie, czasem siedzę przy niej, kiedy szyję i wtedy w jej oku pojawia się ten błysk. Najgorsza jest świadomość, że nigdy nie usiądzie przy maszynie, nie poczuje tych wibracji. Wierzę jednak, że nie wszystko stracone. Może kiedyś jakimś cudem zaprojektuje strój, który wzbudzi podziw. Mimo najgorszych wieści, walczymy o nią każdego dnia! Nadzieją na poprawę sytuacji córeczki jest intensywna rehabilitacja pod okiem specjalistów. Zajęcia pobudzają nerwy, zmniejszają poziom bólu i eliminują potworne cierpienie. Nie mogę patrzeć, jak się męczy, jak choroba odbiera jej resztkę sił. Mówię to od zawsze i będę powtarzać, nie oddam jej, choćbym miała walczyć do ostatniej możliwości. Ktoś mógłby powiedzieć, że mieliśmy wybór. Tak, wybraliśmy walkę o życie Wioletty i z perspektywy czasu, nie żałuję. Podjęłabym tę decyzję po raz drugi. Jej choroba nauczyła mnie, że piękne zakończenia występują  tylko w bajkach, a życie i jego przewrotność mają za nic wszelkie plany. Ratunek Wioli był moim przeznaczeniem. Potrzebuję wsparcia, proszę, pomóżcie ocalić moje dziecko! 

27 350,00 zł ( 32,39% )
Brakuje: 57 065,00 zł
Marek Majewski
Pilne!
Marek Majewski , 65 lat

Guz mózgu to podstępny przeciwnik❗️Ratujemy życie Marka!

Dla nas jego życie jest bezcenne, ale dla lekarzy ma swoją cenę – jest to ponad 200 tysięcy złotych, które musimy zebrać jak najszybciej.  Wszystko zaczęło się niewinnie – sporadyczne nudności, wymioty. Marek  odwiedzał różnych specjalistów, głównie gastrologów, lecz żadne badania nie wskazywały na coś poważnego. Przez dwa lata nikt nie podejrzewał, że to mogą być objawy czegoś tak koszmarnego. Gdy objawy nie ustępowały, a do tego pojawiły się szumy w uszach, Marek zdecydował się na rezonans magnetyczny. Wynik badania zmienił  życie całej rodziny na zawsze. Radiolog poprosił Marka i jego córkę do siebie. W ciszy gabinetu, słowa radiologa brzmiały jak wyrok – dwa guzy... Nic nie wskazywało na to, że to może być rak, jednak rzeczywistość była inna. Dla Marka i jego rodziny to był szok. Córka zemdlała na wieść o diagnozie... Jeszcze chwilę wcześniej Marek był zdrowy, a teraz nagle znalazł się w samym centrum piekła. Lekarze nie chcieli podjąć się operacji, obawiali się, że może ona pogorszyć stan  Marka. Guzy były umiejscowione niebezpiecznie blisko pnia mózgu, co stwarzało ogromne ryzyko. Marek przeszedł pierwszą sesję chemioterapii. Włosy zaczęły wypadać, stracił na wadze, jego twarz stała się opuchnięta od sterydów, a ciało wygląda jak skóra i kości. Obecnie Marek jest w domu, kolejne dawki chemii będzie prawdopodobnie przyjmował w tabletkach. Psychicznie choroba również go dotknęła. Zawsze był aktywny, a teraz głównie śpi, jest przywiązany do łóżka. Rokowania są straszne, dlatego rodzina unika czytania statystyk, skupiają się na szukaniu wszelkich możliwych form terapii. Rozpoczęli zbiórkę pieniędzy na alternatywne leczenie w Niemczech, ponieważ w Polsce skończyły się możliwości. Na zdjęciach, widać dzieci Marka i jego żonę – pełni nadziei, mimo wszystko. W tej chwili jedyną terapią, która może ocalić Marka, jest leczenie za granicą. Można powiedzieć, że w Polsce leczenie nie daje większych perspektyw. Na szali jest życie ukochanego taty – to ogromna odpowiedzialność. Trafiliśmy na innowacyjną metodę leczenia nowotworów w Niemczech, w kolonii. Która oferuje terapię szczepionkami stymulującymi układ immunologiczny. Niestety nie jest to refundowane leczenie, a koszt jest ogromny – około 50 000 EUR. Jest to kwota poza naszym zasięgiem, dlatego zdecydowaliśmy się założyć tę zbiórkę. Prosimy o pomoc i wsparcie w tej trudnej walce o życie Marka. Każda wpłata, każde słowo otuchy, każda modlitwa jest dla nas bezcenna. Razem możemy dać mu szansę na lepsze jutro. Rodzina

198 976,00 zł ( 93,51% )
Brakuje: 13 790,00 zł
Agnieszka Rosińska-Szulc
Pilne!
Agnieszka Rosińska-Szulc , 45 lat

Moja nadzieja jest w Was kochani! Muszę żyć dla dzieci i męża. Pomóżcie.

Mam 43 lata. Jestem mamą 18-letniego chłopca Dawida i 6-letniej dziewczynki Julii. Do tej pory mogłam siebie opisać jako szyję, głowę i główny sternik całego organizmu jakim jest moja rodzina. Pracuję zawodowo, a po pracy zajmuję się dziećmi. Córka bardzo lubi pływać, syn gra w piłkę. Często jeździmy razem na treningi, czy spędzamy czas aktywnie.Uwielbiam też czytać-szczególnie kryminały polskich autorów. Jakieś 7 miesięcy temu miałam złamane żebra, złamanie 5 żeber lewej strony ciała nastąpiło bez żadnej mojej ingerencji, wypadku czy działania osób trzecich. Lekarz ortopeda skierował mnie na badania w kierunku ostoporeozy. Wynik był na granicy normy, ale nie był zły, więc poradzono mi za rok powtórzyć badanie. Brałam leki przeciwbólowe i funkcjonowałam w miarę normalnie. Ponad miesiąc temu, przy wstawaniu z łóżka pojawił się u mnie ból barku. Prawa ręka stała się praktycznie bezwładna, ból promieniował w kierunku obojczyka. Ponownie udałam się do lekarza. Internista, który zlecił mi RTG zaniepokoił się moim stanem. Badania pokazały, że moje kości przypominają ser szwajcarski. Od czerwca chodzę na różne badania, czekam i diagnozuję się. Praktycznie codziennie jestem w szpitalu, badając się, zapisując na kolejne badania ... Ostatnie wyniki biopsji szpiku oraz badania krwi stawiają diagnozę szpiczak mnogi. Nowotwór złośliwy. Nie poddaję się, zawsze byłam typem niepokornym i walecznym, teraz walka toczy się o mnie, moje dzieci i ich przyszłość. Zaczynam od radioterapii, kolejny krok to chemioterapia (im szybciej tym lepiej i znowu czekam) i przeszczep. Czas i szybkość rozpoczęcia leczenia to główne elementy powodzenia. Bardzo proszę o wsparcie mnie w tej walce. Poza leczeniem w Szpitalu w Łodzi, staram się o sprowadzenie leku nierefundowanego, który Szpital może dla mnie sprowadzić i podawać mi – wówczas leczenie jest dużo bardziej skuteczne. Co da się przyśpieszyć, robię prywatnie. Wiem, że nie mogę czekać. Na to potrzebne są jednak fundusze. Będę wdzięczna za Państwa wsparcie oraz okazane serce. Bardzo wierzę w to, że wygram tę wojnę i sama będę mogła pomóc- na pewno to zrobię! Agnieszka ➡️ Śledź walkę Agnieszki na Facebooku – Stop szpiczak - droga do zdrowia *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową. 

83 407,00 zł ( 28% )
Brakuje: 214 465,00 zł
Maksymilian Mazurek
Pilne!
Maksymilian Mazurek , 8 lat

Trwa walka ze śmiertelną chorobą❗️Pomóż ocalić Maksia❗️

DMD – to śmiertelna choroba, która dopadła naszego małego synka... Choroba, która jeszcze kilkanaście lat temu, była wyrokiem, którego nie można poddać apelacji. Teraz na szczęście pojawiła się nadzieja i ratunek dla Maksia. Musimy zrobić wszystko, by uzbierać koszmarnie wysoką kwotę, niezbędną na pokrycie terapii genowej. Błagamy o pomoc. Życie i funkcjonowanie naszego dziecka wyceniono na 16 MILIONÓW! Gdy usłyszałam diagnozę, wpadłam w rozpacz. Przepłakałam wiele godzin, dni, nocy, nie mogąc pogodzić się z tym strasznym wyrokiem. Chorobę zdiagnozowano u naszego Maksia dość wcześnie – już chwilę po urodzeniu podczas rutynowych badań padło podejrzenie choroby mięśni. Badania genetyczne, które niezwłocznie przeprowadziliśmy, tylko potwierdziły diagnozę… Dystrofia mięśniowa Duchenne’a – śmiertelna choroba obrała sobie za cel życie naszego synka. Nastał mrok, nie wiedzieliśmy, co robić i gdzie szukać ratunku.  Natychmiast rozpoczęliśmy rehabilitację, by opóźnić to, co okazało się nieuniknione… Choroba prowadzi do nieodwracalnej utraty sprawności mięśni odpowiedzialnych za poruszanie, pracę serca, oddychanie… Prowadzi do przedwczesnej i bolesnej śmierci. Czuliśmy się jak w najgorszym koszmarze. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy bezczynnie czekać na najgorsze. Musieliśmy zacząć działać.  Synek jest pod opieką wielu specjalistów, którzy stale kontrolują jego stan zdrowia. Już dawno słyszeliśmy o terapii genowej, ale synek wówczas był w wieku, w którym jej przyjęcie było niemożliwe… Pojawiła się jednak nadzieja, szansa na ratunek! Okazało się, że w istnieje możliwość podania terapii genowej w przypadku dzieci, które przekroczyły granicę wieku. Jest jednak warunek: Maksiu musi poruszać się samodzielnie! Musimy zrobić wszystko, by zachować jego sprawność jak najdłużej!  Obecnie synek chodzi sam, uczęszcza do szkoły, ale choroba jest już widoczna gołym okiem. Maksiu odbiega od rówieśników, choć stara się ze wszystkich sił, by im dorównać. Reportaż TVP Łódź: Uwielbia zwierzęta, pieski i kotki i pasjonuje się samochodami. Chcemy, by Maksiu miał szansę taką, jak inne dzieci. Byśmy mogli obserwować jego rozwój, edukację, nawiązywanie relacji, rozwijanie pasji… Chcemy, żeby był szczęśliwy i żeby jego życie mogło trwać jak najdłużej! Kwota, którą musimy uzbierać, jest kosmiczna. Dotychczas wszystkie koszty związane z chorobą synka pokrywaliśmy z własnych środków. Niestety koszt terapii genowej nas przerasta… Nie możemy się załamać, musimy zapukać do każdych drzwi w nadziei, że za którymiś będzie czekał ratunek… Może to właśnie Ty jesteś naszym Aniołem Stróżem? Rodzice Maksia ➡️ Reportaż w PANORAMIE, część poświęcona Maksiowi zaczyna się od 16. minuty ➡️ Allegro Charytatywni 💚 ➡️ Nagranie Radia Ziemi Wieluń 💚 ➡️ Nagranie z Radia Jura 💚 ➡️ Promyczki Maksia - Licytacje 💚 ➡️ Maksiu kontra DMD 💚

818 900,00 zł ( 5,13% )
Brakuje: 15 138 547,00 zł
Aleksandra Nowacka
Pilne!
Aleksandra Nowacka , 19 lat

Wygrałam z jednym nowotworem, by po latach wykryto kolejny... Pomocy❗️

Urodziłam się ze złośliwym nowotworem tkanki łącznej – guzem okolicy krzyżowo-guzicznej, który był olbrzymi. To było przyczyną wcześniactwa, zakażenia noworodkowego, niedotlenienia OUN, niedoczynności tarczycy i zaburzeń pracy serca. Już w trakcie ciąży nie dawano mi żadnych szans na przeżycie a jeśli jakimś cudem by mi się udało – byłabym całkowicie niepełnosprawna z powodu guza, który rozwijał się szybciej niż ja.   Mimo braku szans na przeżycie albo normalne funkcjonowanie udało mi się i mogłam cieszyć się normalnym życiem mimo bardzo częstych kontroli w Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. W nastoletnim wieku miałam kilka operacji plastycznych w formie przeszczepu tkanki tłuszczowej w miejsce moich zdeformowanych pośladków po tym okropnym nowotworze.  Przeżyłam wiele przykrości z tego powodu, ale starałam się tym nie przejmować i cieszyć się, że jestem tu, gdzie jestem. Osiągnęłam dużo sukcesów sportowych i naukowych, a moim marzeniem było dostać się do wojska. W roku 2023, kiedy miałam skończyć 18 lat pod koniec sierpnia, miałam również zakończyć moją „przygodę” w Centrum Zdrowia Dziecka, kończąc przy tym całkowicie leczenie i rozpoczynając pogoń w realizacji moich marzeń. No właśnie, „miałam”.  Pół roku przed moją 18-stką nagle bardzo poważnie pogorszyły mi się wyniki krwi i stan zdrowia. Po dokładnej diagnostyce zdiagnozowano u mnie kolejny nowotwór – nadpłytkowość samoistną pierwotną inaczej mieloproliferacyjną chorobę szpiku.  Jestem aktualnie w trakcie chemioterapii oraz leczenia, a przede mną jeszcze długa droga i kolejna walka. Mimo że miałam już żyć normalnie z dala od świata medycyny, bólu, lęku i stresu, los wybrał inaczej i chciałabym prosić o pomoc w mojej ponownej walce z chorobą. Ola

4 510 zł