Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Ada Kujawa
Pilne!
Ada Kujawa , 4 latka

Serduszko Adrianny potrzebuje PILNEJ operacji❗️Prosimy o pomoc❗️

O tym, że nasza córka urodzi się ciężko chora, dowiedzieliśmy się jeszcze, gdy nosiłam ją pod moim sercem. Mina lekarza, który przeprowadzał trzecie badanie prenatalne mówiła wszystko –  z serduszkiem Ady jest źle, bardzo źle. Od tamtego dnia szczęście przerodziło się w strach o życie naszego dziecka.  Mieliśmy jednak nadzieję, że przypuszczenia lekarza się nie sprawdzą. Niestety! Kolejne wizyty u specjalistów potwierdziły najgorszy scenariusz – Ada urodzi się z bardzo ciężką wadą serca. Zaczęliśmy zadawać sobie pytania, dlaczego właśnie nasze dziecko… Przecież nic na to nie wskazywało… Gdy Ada przyszła na świat mogłam ją tylko pocałować i od razu zabrano ją na oddział neonatologii. Tam przez tydzień leżała w inkubatorze, a w jej maleńkich żyłach płynął lek utrzymujący ją przy życiu. Widok bezbronnego maleństwa łamał moje serce. To, że mogłam być z nią tylko godzinę dziennie potęgowało moją bezsilność. W 13. dniu swojego życia córeczka została poddana operacji serduszka, po czym leżała cztery dni na intensywnej terapii. Wszystko szło dobrze, jednak po przeniesieniu Ady na kardiochirurgię zaczęły pojawiać się częste wymioty, które oddalały nasze wyjście do domu. Kiedy w końcu wyszłyśmy nasza radość nie trwała długo, ponieważ Adrianna cały czas wymiotowała, słabo przybierała na wadze i często jej skóra stawała się sina. By zapobiec jej cierpieniu, jeździliśmy po wielu specjalistach, jednak żaden nie dał nam jasnej odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje. Gdy Ada miała 9 miesięcy udaliśmy się na 3-dniową kontrolę do szpitala w Poznaniu, która przedłużyła się o 1.5 miesiąca ze względu na przebyte infekcje m.in. rotawirus, zapalenie ucha i gardła, zakażenie dróg moczowych i zapalenie jelit. Gdy stan zdrowia Ady się ustabilizował lekarze podjęli decyzję o wykonaniu całkowitej korekty serduszka.  Operacja trwała 10 godzin – dla nas całą wieczność. Przeżywaliśmy koszmar, gdy lekarz poinformował nas, że Adrianna podczas operacji przeszła zawał mięśnia sercowego. Kolejne dni na intensywnej terapii były dla niej bardzo ciężkie. Córeczka miała wysoką gorączkę, przechodziła infekcje oporne na antybiotyki, a także doszło do dwukrotnego zatrzymania krążenia serca. Wtedy też doznała udaru mózgu i stwierdzono uszkodzenie płuca, po czym ponownie musiała być operowana. Żaden lekarz nie dawał jej szans na życie. Wielokrotnie kazano nam się z nią żegnać. Ada jednak to czysta dusza wojownika i po 4 miesiącach trudnej walki mogliśmy z nią wrócić do domu. Wiedzieliśmy wtedy, że tylko systematyczna rehabilitacja postawi ją na nogi. I kiedy robiła znaczące postępy doszło u niej kilkakrotnie do silnego krwotoku zagrażającego życiu z rurki tracheostomijnej. Trafiliśmy wtedy do szpitala ICZMP w Łodzi. Lekarze wprowadzili Adriannę w śpiączkę farmakologiczną. Stan córeczki był bardzo ciężki. W dodatku dochodziło do zapalenia płuc. Niestety wtedy dowiedzieliśmy się, że córeczkę uratuje tylko przeszczep serca. Każda rozmowa z lekarzem mówiła jedno – proszę się z córeczką pożegnać, bo zgon u niej może być w każdej chwili… Mimo wmawiania mi ciągle tych informacji ja wiedziałam jedno – że ona da radę, a ja muszę być silna i nie pokazywać smutku w jej obecności. W końcu nastał ten dzień, gdzie lekarz przekazał wiadomość, że wychodzimy na respiratorze do domu i będziemy podlegać pod hospicjum domowe… Po tej informacji czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Jednak po kilku godzinach lekarz podjął decyzję o ponownym cewnikowaniu serca.  Od tamtej pory jesteśmy w domu. Jeździmy na kontrole do szpitala oraz do różnych specjalistów. Ada często jest na antybiotykoterapii. Nasza córeczka powinna mieć ponownie operację serca, ponieważ jest coraz słabsze. W dodatku jest na bardzo silnych lekach kardiologicznych. Lekarz poinformował nas, że serduszko Ady może w każdej chwili przestać bić! Niestety w Polsce nie chcą Ady już operować, dlatego szukaliśmy pomocy za granicą.  Mamy zgodę z ośrodka z Stanford w USA, ale nie posiadamy takich pieniędzy, by pokryć koszty leczenia, a te będą ogromne. Podobno pieniądze szczęścia nie dają, ale to właśnie dzięki nim możemy ocalić życie naszej córeczki. Nigdy nie sądziliśmy, że będziemy prosić o pomoc, która jest określona w milionach złotych. Nie mamy wyjścia, ponieważ sami nigdy nie uzbieramy takiej kwoty. Jednak jest w nas wiara i nadzieja, że mimo tak ogromnej kwoty uda nam się zebrać te pieniądze. Nie możemy zawieźć Ady, ona już tyle wycierpiała, że jesteśmy jej to winni. Bardzo prosimy Państwa choć o jak najmniejsze wsparcie. Każda złotówka przybliża Adę do odzyskania zdrowia i zachowania życia... Rodzice Ady

39 761,00 zł ( 0,48% )
Brakuje: 8 111 432,00 zł
Monika Maksimczyk
Monika Maksimczyk , 30 lat

Każda zwłoka to zanik kolejnych mięśni... Proszę o pomoc❗️

Obie moje choroby należą do kategorii „chorób niewidocznych”. Obie są genetyczne i pustoszą cały organizm.  Choruję na zespół Ehlersa-Danlosa oraz miopatię – stawy są luźne, dyslokują się przy najmniejszych ruchach i czynnościach, a narządy wewnętrzne nie pracują prawidłowo, co powoduje szereg chorób współistniejących, takich jak: zaawansowana osteoporoza, zespół Raynauda, hipoglikemia reaktywna, zespół aktywacji komórek tucznych... Gdyby tego było mało, choroba powoduje szereg problemów kostno-stawowych, które często wymagają poważnych interwencji. Aktualnie jestem po wycieku płynu mózgowo-rdzeniowego, spowodowanego nieprawidłowo pobraną punkcją lędźwiową. Przez prawie rok byłam przykuta do łóżka i szukałam pomocy. Przeszłam dwa zabiegi blood patch, a dalsza diagnostyka i leczenie stanęły w miejscu ze względu na kolejny problem.  Zespół górnego otworu klatki piersiowej (TOS), który całkowicie zwalił mnie z nóg i sprowadził życie do codziennej egzystencji z pomocą osób trzecich. Mam silny ucisk na obie tętnice podobojczykowe, w konsekwencji zespół podkradania, który prowadzi do zaburzeń krążenia mózgowego i dużego zagrożenia udarem. Każdy ruch głowy czy rąk powoduje przytkanie tętnic, niedotlenienie i omdlenia.  Ból towarzyszy mi 24/7 i jest nie do opisania. Przeszłam jeden zabieg odbarczania tętnicy w Zakopanem, następnie drugi poprawkowy w Poznaniu. Nie obyło się oczywiście bez komplikacji i jest duży problem z gojeniem, uciskiem na nerwy i regeneracją.  Problem pogłębia również niestabilność szczytowo-potyliczna, która zaostrzyła się po operacji i okresowo wymaga zabezpieczenia w postaci kołnierza. Słaby, kruchy układ naczyniowy w połączeniu z TOSem tętniczym powoduje, że jestem jak bomba zegarowa i w każdej chwili może nastąpić poważny incydent naczyniowy. Dziś jestem na rencie chorobowej, której ledwo starcza na pokrycie podstawowych kosztów życia, nie wspominając o leczeniu i rehabilitacji. By pozwolić chorym tkankom lepiej się regenerować, sprowadzam lek zza granicy. Niestety, nie jest on ani refundowany, ani podawany w ramach NFZ. Wymagam też prywatnych kroplówek, które wraz z kosztami sprowadzenia leku, generują kwoty nie do przeskoczenia.  Potrzebna jest stała i specjalistyczna rehabilitacja, aby próbować usprawnić na nowo rękę, szyję i nauczyć mnie oddychania, które po wycięciu żeber i mięśni z okolicy klatki piersiowej jest upośledzone. Prawa strona wciąż wymaga operacji, a bez kosztownej i specjalistycznej rehabilitacji nie będę w stanie się jej poddać. Każda zwłoka, brak specjalistycznego, holistycznego podejścia powoduje stopniowy zanik kolejnych grup mięśni i coraz gorsze funkcjonowanie. Dlatego postanowiłam poprosić nie tyle o pomoc, co o szansę, by zawalczyć o swoje zdrowie. Monika

6 701 zł
Wiktoria Sejud
Pilne!
Wiktoria Sejud , 25 lat

Chciała pomagać innym, dziś to ona potrzebuje pomocy❗️NOWOTWÓR odbiera Wiktorii życie... POMÓŻ❗️

Wiktoria była studentką piątego roku studiów medycznych w Łodzi. Niestety już ich nie dokończy. Pod koniec roku akademickiego czuła się zmęczona i ciągle senna. Nagle, w przeciągu kilku dni, przestała odpowiadać na telefony i SMSy. Byliśmy bardzo zaniepokojeni… Przy pomocy znajomych Wiktorii ze studiów i służb ratunkowych dostaliśmy się do mieszkania, w którym przebywała. Córka niezwłocznie trafiła do szpitala. Tam otrzymaliśmy najgorszą z możliwych informacji... W jej głowie zdiagnozowano dwa guzy, które okazały się glejakami. Nasz świat legł w gruzach! Następnego dnia Wiktoria przeszła ciężką operację mózgu. Niestety jeden z guzów był nieoperacyjny. Od tamtego dnia zaczęła się walka z czasem o życie naszej córki. Pomimo zastosowania dostępnych metod leczenia tej choroby i chwilowej poprawy, guz po kilku miesiącach zaczął się powiększać! Kiedyś wysportowana i pełna życia, dziś porusza się jedynie przy pomocy wózka inwalidzkiego z powodu paraliżu… Lekarstwa, które musi przyjmować zniekształciły jej ciało i zmieniły wygląd. Tworzące się samoczynnie rany nie chcą się goić, a pogłębiająca się afazja ogranicza możliwości komunikacyjne. Nowotwór nie chce jej dać nawet chwili oddechu, codziennie wytacza kolejne działa... Ostanie podanie chemii nie jest refundowane przez NFZ, podobnie jak i inne leki łagodzące dolegliwości bólowe, środki opatrunkowe czy niektóre pomoce rehabilitacyjne. Córka wymaga kontynuacji rehabilitacji, zajęć neurologopedycznych oraz wizyt u wielu specjalistów, aby zachować choć trochę sprawności fizycznej i móc się komunikować.  Do tego transport Wiki jest utrudniony ze względu na brak odpowiednio dostosowanego samochodu do transportu osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim. Robimy wszystko, aby życie, które jej pozostało było komfortowe i motywowało ją do walki z tą chorobą. Trwamy w nadziei, że zdarzy się cud lub powstanie lekarstwo, które zwalczy tą najgorszą z najgorszych chorób. Jako rodzice robimy wszystko, co w naszej mocy. Wpiera nas rodzina oraz przyjaciele i znajomi córki, ale kosztów wciąż przybywa... W czasie wybuchu pandemii Wiktoria była wolontariuszką w polowym szpitalu na Okęciu w Warszawie. Pracowała na pierwszej linii, przy łóżkach pacjentów pomimo ogromnego ryzyka utraty własnego zdrowia i życia. Zawsze chętna i gotowa do pomocy innym teraz sama jej potrzebuje. Mamy nadzieję, że są ciągle ludzie, dla których ból i cierpienie innych nie są obojętne i pomogą nam w zapewnieniu Wiktorii godnej walki z chorobą. Prosimy o wsparcie! Rodzice

38 823 zł
Franciszek Grzybek
Franciszek Grzybek , 6 lat

Franio urodził się z chorą rączką – jedyną szansą na sprawność jest kosztowna operacja! POMÓŻ!

Nic nie zapowiadało trudności, z którymi musi mierzyć się nasz synek. Badania w czasie ciąży nie wskazywały na jakiekolwiek komplikacje, a my z niecierpliwością odliczaliśmy dni do chwili, w której weźmiemy nasze maleństwo w ramiona.  Niestety, podczas porodu przeżyliśmy szok. Od lekarzy dowiedzieliśmy się, że synek przyszedł na świat z niedorozwojem lewej dłoni. Specjaliści podejrzewali, że wad wrodzonych może być u Frania więcej, lecz na szczęście okazało się, że poza problemami z rączką jest zdrowym i silnym chłopcem. Wrodzona wada rączki utrudnia Franiowi codzienne funkcjonowanie, nie może posługiwać się nią prawidłowo. Lewa dłoń jest zmniejszona, palce skrócone, nieprawidłowo zbudowane... Palce dwupaliczkowe, jeden palec sztywny bez stawów, inne z niestabilnymi stawami. Franio ma zrośnięte palce, co niezwykle utrudnia chwyt... Jest to szczególnym problemem, ponieważ syn jest leworęczny – wada dotyczy jego dominującej ręki! Obecnie nasz synek chodzi do zerówki, a my chcemy zrobić wszystko, co możliwe, aby ułatwić mu pracę tą dłonią. Jedyną szansą na lepszą sprawność Frania jest operacja rączki! Bardzo trudno było znaleźć chirurga, który byłby w stanie podjąć się zabiegu. Poszukiwania były długie i żmudne – na szczęście udało się nam nawiązać kontakt z bardzo doświadczonym specjalistą.  Doktor po konsultacji stwierdziła, że trzeba pogłębić przestrzenie między palcami, aby usprawnić paluszki i poprawić chwyt ręki. Operacja jest skomplikowana, będzie przeprowadzona wraz z przeszczepami skóry. Zabieg musi odbyć się, zanim synek pójdzie do szkoły, aby umożliwić mu naukę pisania.  Niestety, już teraz wiemy, że w przyszłości niezbędne będą kolejne operacje – jedna nie wystarczy... Oboje z mężem jesteśmy muzykami oraz nauczycielami w szkole muzycznej. Wada dłoni u naszego synka była dla nas ogromnym szokiem, z naszych pensji nie jesteśmy w stanie utworzyć oszczędności. Koszty operacji są dla nas bardzo wysokie, niezwykle ciężkie do udźwignięcia samemu. Franuś jest dzieckiem niezwykle pogodnym, zgodnym, stale uśmiechniętym – w przedszkolu jest lubiany zarówno przez kolegów, jak i panie nauczycielki. Tak bardzo boimy się, że wraz z upływem czasu wada rączki stanie się coraz większym problemem i odbierze Frankowi szansę na szczęśliwe dzieciństwo i lepszą przyszłość… Operacja musi odbyć się jeszcze w tym roku, czasu jest więc bardzo mało!  Prosimy, wesprzyjcie nas w walce o lepsze jutro synka. Jedyne czego chcemy, to aby miał w życiu takie same szanse i możliwości jak jego rówieśnicy. Nie pozwólmy, by wrodzona wada rączki zaważyła na jego przyszłości już na starcie! Rodzice Frania

16 643,00 zł ( 53,03% )
Brakuje: 14 740,00 zł
Marcinek Weremczuk
Marcinek Weremczuk , 22 miesiące

By maluszek postawił swój pierwszy krok! Pomóż zapewnić Marcinkowi specjalistyczny sprzęt!

Nie mogliśmy uwierzyć, gdy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami nie jednego, a dwójki dzieci! Ciąża bliźniacza była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Jednak po chwili niepewności czy damy radę zaczęliśmy cieszyć się z niej podwójnie! Od tej pory nasze życie przypomina emocjonalny roller-coaster…  Chłopcy urodzili się przedwcześnie, w 33. tygodniu ciąży. Nie było czasu na tulenie ani wpatrywanie się w ich słodkie oczy… Mateusz i Marcin zostali natychmiast przewiezieni na oddział intensywnej terapii… Staraliśmy się być spokojni, jednak to, co wydarzyło się później, pokonałoby każdego! W główce Marcinka doszło do krwawienia! Lekarze alarmowali nas o rozwijającym się wodogłowiu, powiększających się komorach mózgu i wszystkich możliwych powikłaniach… Tak bardzo się baliśmy! Po chwilach nieopisanej grozy wszystko zaczęło się układać, jednak wydarzenia z pierwszych dni życia odcisnęły piętno na rozwoju naszego dziecka. Choć obaj synkowie walczą ze skutkami niedotlenia, to największe wyzwania los postawił przed Marcinkiem.  Od początku zapewniamy naszym dzieciom niezbędną opiekę lekarską i rehabilitację. Mateusz osiąga postępy, ale dla Marcinka to za mało. W 6 miesiącu życia zdiagnozowano u niego epilepsję, która dodatkowo skomplikowała całą sytuację. Podjęliśmy trudną decyzję o wyprowadzce do Warszawy, gdzie synkiem zajmują się najlepsi fizjoterapeuci.  Epizody padaczki znacznie utrudniły rozwój Marcinowi. Podczas gdy jego braciszek osiąga kolejne kamienie milowe, Marcinek, mimo intensywnej rehabilitacji, coraz bardziej zostaje w tyle…  Dlatego z serca prosimy o wsparcie w zakupieniu dla synka specjalistycznego sprzętu – egzoszkieletu, który pozwoli Marcinkowi uczyć się chodzić w każdej chwili, w każdym miejscu i niezależnie od nikogo! Jak wszyscy rodzice na pierwszym miejscu stawiamy dobro naszych dzieci. Wiemy, że nie zdołamy samodzielnie zapłacić za sprzęt umożliwiający Marcinkowi dalszy rozwój. Prosimy, pomóż… Rodzice

101,00 zł ( 0,05% )
Brakuje: 186 228,00 zł
Antoś Kidoń
Pilne!
Antoś Kidoń , 10 miesięcy

Okrutny nowotwór chce odebrać nam synka! Jedyną nadzieją przeszczep! Ratunku!

Historia z najgorszych koszmarów zaczęła stawać się brutalną rzeczywistością, gdy choroba zaatakowała nasz cenny skarb – ukochanego synka. Piekło zaczęło się od druzgocącej diagnozy brzmiącej jak jednoznaczny wyrok – w ciele Antosia rozwija się nowotwór wątroby. Od tamtej pory widok cierpiącego syna rani nas jak cierń, a niewiadoma, co przyniesie jutro, nie pozwala spać... Po przerażających słowach lekarzy nasze życie zmieniło się nie do poznania. Mamy za sobą krótki, ale intensywny okres usłany strachem oraz ogromnym cierpieniem. Wszystko zaczęło się zaledwie półtora miesiąca temu – Antoś przestał jeść, narzekał na ból brzucha, a dotknięcie go sprawiało mu ogromny ból. Trwało to jakiś czas, więc pojechaliśmy do szpitala w Kaliszu, aby zweryfikować jego stan zdrowia. Tam padły słowa, które zrujnowały nasze plany, a spokojna rzeczywistość rozsypała się w drobny mak – Wasz synek ma GUZA! Nowotwór postępuje szybko – Antoś w ciągu doby spuchł przez zbierające się w jego organizmie płyny. Po oddziale w Kaliszu przeniesiono go do szpitala w Poznaniu, gdzie synek przeszedł jeden cykl chemioterapii. Dzięki nim jego stan się w niewielkim stopniu się poprawił, ale to nie koniec koszmaru – czeka go skomplikowana operacja. Antoś nie skończył jeszcze roczku, a choroba, która okrutnie rozgościła się w jego organizmie, odebrała nam resztki nadziei na jego spokojne życie. Mój syn choruje na wątrobiaka zarodkowego (Hepablostoma). Brakuje nam słów, które potrafią opisać rozpacz, rozdzierającą nasze serca. Nasze dziecko obecnie przebywa w specjalistycznej klinice w Warszawie, gdzie jest poddawane intensywnemu leczeniu chemioterapią. Ma za sobą w tej placówce już 5 cykli. Przed nami jeszcze trudniejszy etap – Antoś będzie musiał przejść PRZESZCZEP WĄTROBY, który jest zaplanowany na 17 września. Ciągle drżymy o jego przyszłość. Niestety, życie zdaje się być dla naszej rodziny coraz bardziej okrutne. Znaleźliśmy się w sytuacji, na którą nie byliśmy przygotowani – zarówno psychicznie, jak i finansowo. Nie możemy się jednak poddać – przed nami najważniejsze działania, czyli proces leczenia Antosia. Niestety, ja – ojciec –  nie mogę wrócić do pracy, ponieważ muszę być przy synku każdego dnia. Nasze oszczędności są na wyczerpaniu, a koszty leczenia oraz koniecznej rehabilitacji po operacji nas przerastają.  Błagamy z całego serca o Wasze wsparcie. Każda wpłata jest dla nas największym darem ludzkiej dobroci. Codziennie budzimy się z nadzieją, że nasz synek w końcu pozbędzie się okrutnego przeciwnika z organizmu i będzie mógł spokojnie się żyć, odpoczywając od szpitalnych ścian. Dziękujemy za każdą pomoc oraz dobre słowo. Rodzice Antosia

4 192 zł
Mateusz Chrobak
Pilne!
Mateusz Chrobak , 19 lat

Czas – do 14 czerwca❗️Wyjazd do Austrii na operację serca, to wyjazd po życie

Nazywam się Mateusz Chrobak, we wrześniu skończyłem 18 lat. Od urodzenia choruję na bardzo poważną wadę serca, do której jeszcze dochodzi duża niewydolność serca i płuc. W swoim życiu przeszedłem już ponad 20 operacji ratujących życie. Jedne udane, inne niekoniecznie... Do 2009 roku byłem leczony w Polsce, a od 2010 do 2022 w Niemczech. Ostatnie dwa lata leczyłem się w Bostonie. Moi rodzice ze starszym bratem szukali i szukają, pomocy gdzie się da. Walczą o mnie ze wszystkich sił. W 2022 roku lekarze z Niemiec powiedzieli nam, że nie są już w stanie pomóc Po rozległym, zawale serca w 2016, ledwo uszedłem z życiem. O przeszczepie nie ma mowy. Samo przygotowanie jest niezwykle ryzykowne, nie wspominając o odrzucie, powstawaniu guzów oraz nieustannym stresie i strachu. Tę opinię podzielają zarówno polscy jak i zagraniczni kardiochirurdzy. Wiele szpitali na całym świecie nam odmówiło, oprócz szpitala Boston Children's Hospital. We wrześniu 2023 roku poleciałem na konsultację z lekarzami oraz badania. W grudniu lekarze z Bostonu zdecydowali się mi oficjalnie pomóc. 5 czerwca ponownie wróciłem do Stanów Zjednoczonych. Miałem dużo różnych badań włącznie z rozmową z prof. Devlinem – onkologiem radiacyjnym, który wytłumaczył mi, że moje białe krwinki nie tolerują żadnych „obcych”. Produkują tkankę bliznowatą która pokrywa każdy stent, zastawkę, powodując coraz gorszy przepływ krwi. 14 czerwca zespół z Brigham Women’s Hospital i Boston Children Hospital przeprowadzili zabieg w czasie którego mieli usunąć tkankę z lewego naczynia wieńcowego za pomocą promieniowania i ingerencji kardiochirurgicznej. Niestety nie udało się dojść do naczynia. Było zbyt duże ryzyko kolejnego zawału. Dodatkowo okazało się, że zastawka tętnicy płucnej jest coraz bardziej zwężona. Potrzebny jest też bajpas. Czy byłem zły ? Nie. Czułem, że cały plan się nie uda. Kiedy tydzień później lekarze powiedzieli mi, jak trudnej i ryzykownej operacji potrzebuję w ciągu kolejnych miesięcy pomyślałem sobie ‘DOŚĆ’, już nie chcę. Powiedziałem to moim rodzicom. Wiem że było im trudno, ale byli ze mną. Dali mi czas i przestrzeń. Tego potrzebowałem. Trudno jest ciągle się bać. Mieć nadzieję i tracić ją. Trzy miesiące później powiedziałem rodzicom, że polecę jeszcze raz, bo chcę żyć. Oni wiedzieli, że tak będzie. Znają mnie i w tym czasie konsultowali się z lekarzami z Krakowa, Poznania, Zabrza. Chcieli wiedzieć, co robić dalej, jak mogą mi pomóc. Wszyscy byli zgodni, mówiąc, że nie dziwią się mi, że się boję. W lutym tego roku miałem badania w szpitalu Jana Pawła II w Krakowie. Wyniki bardzo złe. Zwężenie zastawki jeszcze większe. Gorszy przepływ w naczyniu wieńcowym. Wszystko nie tak. Dodatkowo pojawiło się bardzo duże ryzyko nadciśnienia płucnego, a to oznacza KONIEC. Wiedziałem, że takie wyniki nie pozwolą mi na lot do Bostonu. Mówiła mi już o tym dr. Newburger z Boston Children Hospital w styczniu, sugerując, że trzeba znaleźć ośrodek w Europie, gdzie mnie zoperują. Znów niepewność. Ale moi rodzice zaczęli działać i znaleźli klinikę w Linz w Austrii, gdzie dr. Rudolf Maier ze swoim zespołem przeprowadzi taką operację, jaką zaplanowano w Bostonie. Musiałem podjąć decyzję, bo chcę ŻYĆ. Poprosiłem tylko lekarzy, aby pozwolili mi w maju zdawać maturę, bo nie wiem, jak będzie po operacji. Trzy tygodnie temu dostaliśmy wiadomość o terminie. 14 czerwca operacja. Kilka dni wcześniej muszę być na miejscu. Czasu jest mało, ale wiem, że tak jak przy wcześniejszych operacjach, tak i teraz mogę liczyć na Was. Bardzo potrzebuję Waszej pomocy. Wyjazd do Austrii, to wyjazd po życie. Chciałbym normalnie żyć, przestać się stresować – tym, że zasłabnę, że coś mi się stanie, że czegoś nie mogę, że coś zagraża mojemu życiu. Od dłuższego czasu nie mam już siły. Cała ta sytuacja ze zbiórką oraz wyjazdem mnie przybija. Powinienem się cieszyć, że wszystko jest na dobrej drodze, ale nie jest to łatwe. Jestem najzwyczajniej w świecie zmęczony i chciałbym odpocząć. Nie myśleć o tym, że może być to podróż w jedną stronę. Mimo że wiara i modlitwa daje mi względny spokój, to nie trwa on długo. Chciałbym odetchnąć z ulgą i pomyśleć „Długo na to czekałem”. Przez to wszystko, nie mam nawet planów na wakacje. Nadzieja umiera ostatnia, więc proszę wszystkich o wsparcie i modlitwę. Mateusz Chrobak ––––––––––––– LICYTACJE DLA MATEUSZA –> KLIK

156 014,00 zł ( 36,66% )
Brakuje: 269 518,00 zł
Jaś Krasuski
Jaś Krasuski , 9 lat

W głowie Jasia była tykająca BOMBA❗️Pomóż walczyć ze skutkami NOWOTWORU❗️

27 stycznia 2021 r. usłyszałam słowa lekarza, które do dziś huczą w mojej głowie: „Jeszcze dzień, dwa i Pani dziecka już by nie było… Uratowała mu Pani życie”.  Budzę się codziennie rano po niespokojnej nocy i chciałabym, żeby to był tylko zły sen. Rzeczywistość jednak przychodzi szybciej niż bym tego chciała: otwieram oczy i widzę twarz mojego bladego chłopca z podkrążonymi oczami i blizną na głowie.  Nowotwór złośliwy mózgu, IV- najwyższy stopień złośliwości przypomina mi, że walczę nie tylko o zdrowie, ale przede wszystkim o życie mojego dziecka! Jaś przeszedł w trybie pilnym operację resekcji guza 28 stycznia 2021 r. Przez wielkość guza i brak przepływu płynu mózgowo-rdzeniowego, u syna powstało ostre wodogłowie, zagrażające jego życiu! Po operacji rozwinął się też zespół móżdżkowy, którego ostra faza trwała prawie półtora miesiąca. W tym czasie Jaś nie kontrolował swojego ciała, nie siedział, nie mówił, nie spał, nie przełykał nawet śliny i miał nieustanne spadki saturacji. Jego ciało potrafiło tylko rzucać się po łóżku, a z gardła wydobywały się krzyki – w dzień i noc. Medycyna jest tutaj bezradna! Musieliśmy więc czekać, aż zespół bardzo powoli się wycofa, pozwalając uczyć się Jasiowi wszystkiego od nowa… W leczeniu nowotworu trzeba było wytoczyć najcięższa działa: chemioterapię oraz naświetlania kręgosłupa i głowy! Potem zaś, aby nie dopuścić do powrotu choroby, Jaś przyjmował przez rok chemię podtrzymującą.  Chciałabym skończyć na tym naszą historię. Chciałabym napisać, że wszystko przebiegło dobrze, a Jasiu nie doznał więcej cierpienia. Z całych sił chciałabym zmienić naszą rzeczywistość, ale jedyne, co mogę zrobić, to mocno trzymać synka za rękę i szeptać mu, jak bardzo jest dzielny!  Operacja uratowała Jasiowi życie, ale też spowodowała ogromne deficyty fizyczne oraz intelektualne. Ponadto leczenie bardzo obciążyło organizm Jasia. Pojawiła się bezsenność, bóle całego ciała, skurcze, zaparcia. Ciężko mi patrzeć na cierpienie własnego dziecka! Ciężko, mi patrzeć, gdy kolejna dawka bólu odbiera mu siłę i gasi uśmiech na jego buzi… Nowotwór zjawił się w naszym życiu i wywrócił je do góry nogami! Najgorsze, że odebrał Jasiowi zdrowie, sprawność i beztroskie dzieciństwo. Nadal jest jednak wielka nadzieja, na dobrą i piękną przyszłość mojego synka! Nie będzie ona jednak możliwa, jeżeli zabraknie środków na dalsze leczenie i rehabilitację Jasia. Trzęsę się na samą myśl o tym, że przez brak pieniędzy, skutki nowotworu zostaną z synkiem na trwałe! Nie mogę do tego dopuścić! Pragnę znowu zobaczyć szczery uśmiech Jasia! Ale przede wszystkim chcę mieć pewność, że już nic nie zagraża życiu i zdrowiu mojego małego dziecka. Proszę więc o pomoc i nadzieję, za które juz teraz z głębi serca dziękuję! Mama Jasia

13 017,00 zł ( 24,47% )
Brakuje: 40 175,00 zł
Patrycja Homoła
Patrycja Homoła , 40 lat

Nieuleczalna choroba odebrała mojej żonie dotychczasowe życie❗️WESPRZYJ!

Patrycja zawsze była pełną energii kobietą. Uwielbiała aktywność fizyczną – jazdę na rowerze, aerobik, piesze wędrówki górskie. Wszędzie było jej pełno! Pracowała jako fryzjerka, dla której zawód był nie tylko pracą, ale i pasją. Spełniała się na każdej płaszczyźnie swojego życia. Wtedy okrutny los odebrał jej wszystko, co tak bardzo kochała… Dwa dni przed sylwestrem, moja żona nie mogła wstać o własnych siłach. Wcześniej nie zaobserwowaliśmy żadnych niepokojących objawów, dlatego byliśmy tym faktem niesamowicie przerażeni. Od razu udaliśmy się do szpitala, gdzie po wykonaniu wszystkich badań usłyszeliśmy okropną diagnozę. Lekarze wykryli u Patrycji Zespół Guillaina-Barrego! Jest to rzadka i nieuleczalna choroba o podłożu autoimmunologicznym, atakująca ośrodkowy układ nerwowy. Następstwem schorzenia jest niedowład czterokończynowy i mocne osłabienie mięśni, szczególnie tych odpowiedzialnych za połykanie i oddychanie. Do tego u żony lekarze podejrzewali także autoimmunologiczne zapalenie pnia mózgu! To wszystko spadło na nas jak grom z jasnego nieba! Żona nie otrzymała od losu nawet jednego sygnału ostrzegawczego, że coś złego może ją spotkać. Dotychczas prowadziła zdrowy i aktywny tryb życia. Niestety, to nie powstrzymało podstępnej choroby… Niespodziewanie nasze życie wywróciło się o 180 stopni! Patrycja z każdym dniem coraz bardziej traciła siły. Niestety, nadeszła chwila, kiedy żona musiała walczyć o swoje życie i zdrowie! Przez prawie trzy tygodnie przebywała w śpiączce, podpięta do respiratora, który decydował o jej kolejnym oddechu. Dzień, kiedy się wybudziła, zapamiętam na zawsze – byłem tak bardzo szczęśliwy, że się nie poddała! Choroba zrobiła ogromne spustoszenie w organizmie mojej ukochanej żony. Początkowo Patrycja była tak słaba, że nie potrafiła nawet otworzyć oczu. Jej całe ciało było jak sparaliżowane. Po 70. dniach w szpitalu Patrycja powoli nabiera sił, jednak przed nami długie miesiące rehabilitacji. Pragniemy, aby w miarę możliwości, mogła wrócić do funkcjonowania w życiu codziennym. Jak bardzo będzie to możliwe? Wszystko zależy od profesjonalnej, długotrwałej i bardzo kosztownej rehabilitacji… Niestety sami nie damy rady i musimy prosić o wsparcie finansowe. Wierzę, że któregoś dnia Patrycja jeszcze będzie mogła wrócić do upragnionej samodzielności i sprawności. To wszystko, co ją spotkało, jest tak niesprawiedliwe… Dla nas liczy się każda złotówka, dlatego jeśli możesz – proszę, POMÓŻ! Andrzej, mąż Patrycji

18 250,00 zł ( 9,35% )
Brakuje: 176 814,00 zł