Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Adam Ruszczyk
11 dni do końca
Adam Ruszczyk , 41 lat

Pożar strawił cały majątek – Adam wypadł z okna na 4. piętrze!

Była to jesienna noc – 30 listopada 2022 roku. Nie znam szczegółów. Oni sami nie pamiętają. Ciężko się dziwić. Przeżyli szok i traumę, która będzie się za nimi ciągnąć przez całe życie…  W mieszkaniu wybuchł pożar. Wedle dochodzenia czynnikiem zapalnym była bateria od roweru elektrycznego. Oprócz mojego brata w mieszkaniu były jeszcze 3 osoby – partnerka i jej rodzina. Im udało się uciec, Adam nie miał tyle szczęścia. Ogień zastąpił mu drogę. W mieszkaniu był coraz ciemniej, czarny dym gęstniał. Adam stał wtedy przy oknie. Jedyna myśl, jaka mu zaświtała “Otwórz okno”. Nie zdążył nawet dotknąć klamki. W tym samym momencie szyby pękły. Na skutek eksplozji Adam wyleciał przez okno… z 4. piętra! Wycie syren, straż pożarna, karetka, szpital. Miałam wrażenie, jakby czas się zatrzymał, a wydarzenia niepostrzeżenie przeplatały ze sobą. Cała rodzina była w szoku, zaniemówiliśmy, nikt nie snuł teorii, możliwych zakończeń. Czekaliśmy na informacje od lekarzy. Adam doznał wielu, poważnych urazów. Miał połamane żebra, stłuczone płuca, złamany kręgosłup, kończyny… To, jak jego mózg został uszkodzony, mieliśmy się dopiero przekonać. Mój brat jest sparaliżowany od odcinka piersiowego w dół. Rusza rękami, głową, mówi, a co najważniejsze, jego mózg nie ucierpiał! Jest to cud i ogromne szczęście w tym przerażającym nieszczęściu. Pożar strawił cały majątek życia, jednak nie dobrał się do jego niematerialnego wnętrza. To Adam jest osobą, która nam, obserwatorom, pomocnikom, rodzinie, mówi, że będzie dobrze. Lekarze mówią, że jest ogromna szansa, że Adam będzie mógł chodzić. Musi tylko dużo ćwiczyć i mieć zapewniony dostosowany, specjalistyczny sprzęt. Z ćwiczeniami nie ma problemu. Adam jest pełen optymizmu i wytrwałości. Gorzej ze sprzętami. Specjalistyczne łóżko, pionizator to rzeczy, za które trzeba słono zapłacić. Po utraceniu całego majątku jest to wręcz niemożliwe… Bardzo proszę o pomoc. Adam wymaga ciągłej opieki i specjalistycznej rehabilitacji, by mógł na nowo nauczyć się funkcjonować. Nie jesteśmy w stanie sprostać tym wydatkom. Twoja pomoc będzie nieoceniona.  Teresa, siostra

891 zł
Selenka Krużycka
11 dni do końca
Selenka Krużycka , 7 lat

Dopóki jest nadzieja będziemy walczyć o rozwój Selenki! Pomożesz?

Moja kochana Selenka przyszła na świat jako zdrowa i silna dziewczynka. Tak bardzo cieszyłam się z każdej naszej wspólnej chwili. Córeczka wniosła do naszego życia wiele radości i szczęścia, a ja każdego dnia starałam się dawać jej to, co najważniejsze – miłość. Nigdy nie podejrzewałabym, że w ciągu jednego dnia, ta wesoła i energiczna dziewczynka zamknie się w świecie, do którego nie będę miała dostępu.  Przez pierwszy rok życia Selenka rozwijała się prawidłowo. Nie zauważyliśmy żadnych niepokojących objawów. Z każdym tygodniem uczyła się nowych rzeczy. Byłam niesamowicie dumna, gdy mogłam przyglądać się, jak siada, potem raczkuje i w końcu stawia swoje pierwsze kroki. Była jak inne dzieci bardzo ciekawa świata. Nasz promyczek. Pewnego dnia dopadło ją silne zapalenie gardła. Próbowaliśmy leczyć infekcję przepisanymi lekami, jednak gdy objawy nie ustępowały, a córka zaczęła gorączkować do 40 stopni, natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Tam przeprowadzono badania i wdrożono dalsze leczenie. Kolejne dni spędziliśmy domu i powoli wracaliśmy do zdrowia. W końcu udało się zażegnać infekcje. Wydawało się, że najgorsze już za nami. Jednak od powrotu do domu córka zachowywała się inaczej. Tak jakby zamknęła się w sobie, miała mniej siły i energii. Przez długi czas myśleliśmy, że to po prostu ostatnie tygodnie leczenia i walki z zapaleniem gardła mocno ją zmęczyły. Z czasem jednak zaczęliśmy się coraz bardziej niepokoić. Czułam, jakby ktoś podmienił moje dziecko… Każdego dnia przyglądaliśmy się Selence. Miałam wrażenie, że jej rozwój stanął w miejscu. Była bardzo wrażliwa na dotyk, nie dawała się przytulać, głaskać po głowie. Nagle nie chciała jeść sztućcami, tak jak dotąd miało to miejsce. Jedzenie sprawiało jej wiele trudności – zjadała tylko zblendowane potrawy. Zauważyliśmy, że jej zabawy wyglądają dość specyficznie. Selenka układa zabawki w rzędzie lub w okręgu, często kręciła się wokół własnej osi. Wiedzieliśmy, że to już za wiele… Czuliśmy, że coś jest nie tak.  Zaczęliśmy szukać pomocy. Początkowo udaliśmy się do psychologa i psychiatry, których również bardzo zaniepokoiło zachowanie córki. W końcu trafiliśmy do kliniki dla dzieci z autyzmem. Przeprowadzono wiele badań i konsultacji i w końcu otrzymaliśmy diagnozę. Selena ma autyzm dziecięcy. Usłyszeliśmy, że przez uwarunkowania genetyczne, prawdopodobnie uaktywnił się on poprzez silny stres. Nie potrafię nawet opisać, jak bardzo zaskoczyła nas ta informacja. Siedzieliśmy w gabinecie i nie mogliśmy uwierzyć w to, co właśnie usłyszeliśmy.  Od tego czasu wszystko zaczęło składać się w całość. Dziwne zachowanie Selenki, nadwrażliwość na dotyk, wybiórczość pokarmowa… Dziś, córka ma już 5 lat. Nadal nie potrafi korzystać z toalety. Je tylko zblendowane posiłki. Nie mówi. Jest zamknięta w swoim kolorowym świecie. Każdego dnia staramy się zapewnić jej odpowiednie leczenie. Jeździmy na zajęcia ze specjalistami, specjalne terapie. Zabieram córeczkę na basen i do stadniny koni, co bardzo lubi. Selenka uczęszcza również do przedszkola dla dzieci z autyzmem. Tam otrzymuje wspaniałą opiekę.  Krok po kroku robimy małe, ale jakże znaczące postępy w rozwoju córeczki. Ostatnio Selena wypowiedziała dwa najważniejsze słowa – KOCHAM CIĘ. Nie mogłam ukryć radości. To najpiękniejsza chwila ostatnich lat. Chcę walczyć o więcej takich momentów. Walczyć o jej zdrowie, rozwój i samodzielność. Chcę pokazać jej na nowo świat. Nie odpuszczę i zrobię dla niej wszystko, co w mojej mocy.  Większość prywatnych zajęć i terapii, na które uczęszcza Selena wiele kosztują. Wydatki związane z jej leczeniem stale rosną, a ja chciałabym nie martwić się o to, czy będziemy w stanie zapewnić córce odpowiednią przyszłość. Ta zbiórka i Wasze wsparcie będą dla nas nieocenione w naszej trudnej codzienności. Dlatego proszę wszystkich ludzi dobrej woli – każda złotówka i słowo wsparcia ma dla nas znaczenie! Kamila, mama Selenki Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową FB Pomoc dla Selenki pomagam.pl/selenka5lat

1 128,00 zł ( 7,06% )
Brakuje: 14 830,00 zł
Andrzej Ślebioda
11 dni do końca
Andrzej Ślebioda , 49 lat

Spokojna niedziela skończyła się tragicznie! Pomóż mu wrócić do rodziny!

Na co dzień zwykle myślimy, że przed nami jeszcze długie życie i na wszystko mamy czas, szyjemy plany, marzenia, często też odkładając rzeczy na później, bo przecież zdążymy… A jednak w jednej chwili tragiczny wypadek może zmienić wszystko. Andrzej ma dopiero 46 lat. Jak większość ludzi w siłę wieku miał już sprecyzowane plany, priorytety, dążył do osiągania kolejnych celów, był bardzo zmotywowaną osobą, ciągle się rozwijał. Mąż prowadził firmę budowlaną, z pasji, z zamiłowaniem do tworzenia, zawsze była w nim nutka artysty, był pomocny i życzliwy. Wziął na siebie również samodzielne remontowanie naszego przyszłego wspólnego mieszkania, kupiliśmy na kredyt lokal w starej kamienicy, w opłakanym stanie. Mąż łączył pracę, życie rodzinne oraz remont po godzinach, żeby stworzyć nam ciepły, bezpieczny kąt. Mamy 8-letniego syna – Mikołaja, który jest dzieckiem wyjątkowym, w spektrum autyzmu. Miki jest bardzo zżyty z tatą, okropnie znosi rozłąkę oraz to, co się wydarzyło z ukochanym tatą. Nagły wypadek, nieobecność rodzica jest dla niego niezrozumiała i nadmiernie dotkliwa. Niestety Andrzej na ten moment musi pozostać w ośrodku rehabilitacyjnym. 24 lipca tego roku byliśmy u znajomych. Ciepły, letni dzień, spokojna rodzinną niedzielą. I nieszczęsny basen ogrodowy. Andrzej poślizgnął się wchodząc po drabince i niefortunnie upadł do basenu, który niestety był ustawiony na betonowym podłożu. Stało się. Nie oddychał. Szybko wyciągnęliśmy go z wody. Nie wiem, ile to trwało, czas się zatrzymał. Reanimowaliśmy Andrzeja do czasu, aż pojawiła się karetka. Ratownicy przystąpili do dalszej reanimacji, udało się odzyskać funkcje życiowe. To tylko dzięki szybkiej interwencji Andrzej wtedy przeżył. Niestety jego stan był bardzo ciężki- złamany kręgosłup w odcinku C5-C7, uszkodzony rdzeń. Długo nie wiedzieliśmy, czy w ogóle do nas wróci. Przez miesiąc mąż utrzymywany był w śpiączce farmakologicznej. W tym czasie lekarze przygotowywali nas na najgorsze. Co chwilę coś się działo – infekcje, zapalenia płuc, brak prawidłowych funkcji oddychania, problemy z wybudzaniem, respirator podtrzymujący Andrzeja przy życiu, później zabieg tracheotomii. Ale on walczył. Udało się. Dziś Andrzej jest w stanie rozmawiać i praktycznie samodzielnie oddychać. Niestety uszkodzenie rdzenia spowodowało paraliż. Po obudzeniu nie mógł ruszyć nawet najmniejszym palcem. Na ten moment udało się już na tyle zrehabilitować ręce, żeby mógł samodzielnie jeść, utrzymać szklankę, czy też skorzystać z telefonu, ale wciąż jest przykuty do łóżka. Nadzieję daje nam to, że mąż ma czucie w nogach, czuje ciepło, zimno, dotyk. Wiemy już, że rehabilitacja będzie długa i bardzo kosztowna, ale wierzę, że mamy o co walczyć. Andrzej ma ogrom woli, motywacji, bardzo się stara, ciągle wierzy, że jeszcze uda mu się pobawić z synem tak, jak przed wypadkiem, a ja wierze, ze znów zobaczę go, jak wraca z uśmiechem na twarzy z pracy, którą tak kochał, a Mikołaj biegnie się do męża przytulić. Proszę, pomóżcie nam to osiągnąć. Żona Andrzeja z rodziną

35 397,00 zł ( 26,24% )
Brakuje: 99 499,00 zł
Irena Kopiec
11 dni do końca
Irena Kopiec , 59 lat

8 godzin nieprzytomna czekała na pomoc! Mama doznała udaru!

Dwa tygodnie temu nasz świat się zawalił. Moja mama mająca tylko 58 lat dostała rozległego udaru. Przez 8 godzin leżała nieprzytomna na podłodze! Wydarzyło się to podczas pracy za granicą. Mama była w Niemczech i opiekowało się starszą, niedomagającą panią chorą na demencję. Gdy osunęła się na podłogę, nikt nie był w stanie jej pomóc, gdyż w domu były tylko we dwie. Pewnie, gdyby mama była z nami w Polsce wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Nie zmienimy jednak przeszłości. Teraz walczymy z konsekwencjami udaru. Obrzęk mózgu był tak duży, że lekarze dla ratowania życia musieli usunąć spory kawałek kości czaszki. W tej chwili dzięki wspaniałym specjalistom mama już samodzielnie oddycha, je i mówi. Jednak we wszystkim innym potrzebuje pomocy. Opieka nad mamą musi być sprawowana 24 godziny na dobę. Jak bym opisała moją mamę? Cudowna, pełna energii osoba, babcia! Nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. Zawsze pozytywnie nastawiona do życia. Uśmiechem zarażała świat. Teraz my walczymy o jej uśmiech, życie, zdrowie i sprawność.  Udało się uratować życie mojej mamy. Czeka nas jednak długa rehabilitacja, rekonstrukcja czaszki, kosztowny transport do kraju oraz dalsze leczenie. Rehabilitacja jest niezbędna, aby najwspanialsza mama i babcia odzyskała maksimum sprawności. W te Święta Wielkanocne chcemy poprostu zdrowia dla Babci Irenki. Beata, córka Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

2 199,00 zł ( 4,13% )
Brakuje: 50 993,00 zł
Michał Płoszyński
11 dni do końca
Michał Płoszyński , 37 lat

Nikt mu nie dawał szans… Mąż wygrał walkę o życie, teraz walczy o sprawność!

15 lipca 2022 r. Dusseldorf, Niemcy - tego dnia nasz świat się zatrzymał. Na początku lipca tego roku odwiedziliśmy z moim mężem Michałem i naszymi dziećmi - pięcioletnią Jagódką i ośmiomiesięcznym wówczas Jasiem - naszą rodzinę w Düsseldorfie. Michał przez cały pobyt czuł się bardzo dobrze i w zupełności nic nie wskazywało, że już niebawem stanie się ogromna tragedia. Tuż przed naszym powrotem do domu, w piątek 15 lipca Michał obudził się z bólem głowy. Wieczorem ból stał się bardzo ostry, aż mój mąż zasłabł. Natychmiast wezwaliśmy karetkę. Przyjechała w 3 minuty! Michał został szybko przewieziony do Kliniki Uniwersyteckiej w Düsseldorfie. Całą noc modliliśmy się, żeby przeżył... Rano, gdy pojechałam do szpitala dowiedzieć się, w jakim jest stanie i na jakim oddziale dokładnie przebywa - lekarz neurochirurg, który go operował, powiedział mi, że mąż trafił do szpitala w ostatniej chwili. Diagnoza – udar krwotoczny. Konieczne było ratowanie życia i natychmiastowa operacja. Stan był bardzo ciężki. Cała lewa półkula mózgu została zalana krwią. Lekarze musieli odbarczyć mózg i odciąć na kilka tygodni połowę czaszki, ze względu na opuchliznę po operacji...  Lekarz, który rozmawiał ze mną rano, nie dawał dużych nadziei. Powiedział mi, że muszę być „przygotowana na wszystko i jeśli mąż przeżyje to nie wie, w jakim będzie stanie”. Podkreślił jednak, że „cuda się zdarzają i należy w nie wierzyć”, ale powrót do zdrowia ocenia w kategoriach cudu. Gdy weszłam zobaczyć Michała na intensywnej terapii, zobaczyłam go leżącego w śpiączce i podłączonego do ogromnej ilości aparatury. Jeszcze kilkanaście godzin temu spacerowaliśmy nad Renem, trzymając się za ręce i planowaliśmy, co zrobimy, jak wrócimy do Polski. Teraz patrzyłam na niego, do końca nie wierząc, co się stało. Złapałam go za rękę i powiedziałam, że ta sama siła, która nas tutaj zatrzymała, pomoże mu wrócić do nas, że ja i dzieci na niego czekamy...  Po południu ten sam lekarz, który rozmawiał ze mną rano, zadzwonił, że Michał wybudził się ze śpiączki i ścisnął lekarzowi dłoń. To był ogromny cud.  Musieliśmy wszyscy wierzyć, że Michał przeżyje. Po kilku dniach jego stan odrobinę się ustabilizował, ale w zamian pojawiła się gorączka do 40 stopni! Rozpoczęły się poszukiwania, jakie jest źródło stanu zapalnego. Wyniki – ropień przy zastawce serca, który wywołał sepsę (Michał cztery lata wcześniej w Polsce przeszedł operację na otwartym sercu - wymiany zastawki i pnia aorty). Właśnie przy tych protezach powstał teraz stan zapalny, który należało natychmiast usunąć. Po dwóch miesiącach pobytu w szpitalu, trzeba było znowu operować. Tym razem już drugi raz w życiu serce... Lekarz operator kardiochirurg powiedział mi, udając się na blok operacyjny, że to operacja bardzo wysokiego ryzyka, niezwykle trudna, ale konieczna, bo bez niej Michał umrze. To była już druga w tak krótkim odstępie czasu tak trudna dla mnie rozmowa z lekarzem. Nie pozostało mi nic innego, jak wierzyć, że operacja się uda i Michał wróci do mnie, do dzieci i bliskich. Tymi słowami z wiarą i nadzieją pożegnałam lekarza, który udał się prosto na salę operacyjną i rozpoczął wraz z całym zespołem ośmiogodzinną walkę o życie mojego męża. Przez ten czas modlitwa i wiara, że operacja musi się udać nas nie opuszczała. Po ponad ośmiu godzinach od jej rozpoczęcia - telefon od lekarza - „Było bardzo ciężko i trudno, ale się udało. Teraz trzeba czekać i mieć nadzieję”.  Na drugi dzień doszło jednak do krwawienia przy sercu i znowu trzeba było operować. Kolejna narkoza i kolejne osłabienie organizmu. Lekarz powiedział mi później, gdy przyszłam na intensywną terapię do Michała, że miał ogromne szczęście, że ropień wcześniej nie pękł. Zatem już kolejny raz, ktoś czuwał nad jego losem. Gdy w kolejnej dobie zaczął wybudzać się z narkozy, walczył o każdy oddech, który był dla niego ogromnym wysiłkiem. Na szczęście stopniowo płuca zaczęły podejmować samodzielną pracę i Michał mógł zostać odłączony od respiratora. Byłam przy nim w tych chwilach i trzymając go za rękę, wspierałam przy każdym kolejnym oddechu. Michał przeżył i każdy kolejny dzień dawał małą poprawę. Cieszyliśmy się z najmniejszego postępu, z każdego wypowiedzianego słowa, zjedzonego samodzielnie posiłku, z tego, że nas poznawał, że rozumiał, co do niego mówimy. Wielkim świętem była tuż przed powrotem do Polski wspólnie z rodziną wypita kawa w szpitalnej kawiarni. Po trzech miesiącach pobytu w Klinice w Dusseldrofie - przebytych łącznie 6 operacjach neurologicznych i kardiologicznych, wróciliśmy transportem medycznym do Polski na dalsze leczenie i rehabilitację. Na twarzy Michała malował się uśmiech, radość i ulga, że wraca do kraju, do swoich bliskich. Na ten moment od października przebywa w jednym z łódzkich szpitali. Przeszedł niedawno covid i bardzo poważną infekcję. Stopniowo odzyskuje świadomość, poznaje bliskich, rozumie, co się do niego mówi. Sam zaczyna mówić pojedyncze słowa, odzyskiwać też stopniowo pamięć. Przed nim długa droga regeneracji po tak długim i wyczerpującym leczeniu oraz długi czas rehabilitacji. Michał potrzebuje odbudować mięśnie, które pozanikały od czteromiesięcznego leżenia. Przed nim nauka mowy, pisania, czytania, chodzenia, radzenia sobie z podstawowymi czynnościami. Lekarze często podkreślają, że intensywna i długa rehabilitacja pozwoli Michałowi odzyskać sprawność. Z całego serca wierzę, że nie przez przypadek znaleźliśmy się właśnie tam w Niemczech, gdzie lekarze kilka razy uratowali życie mojego męża. Cały personel na każdym etapie robi co może, żeby tylko pomóc Michałowi wrócić do zdrowia. Środki, które uzbieramy, przeznaczymy na dalsze leczenie oraz rehabilitację Michała, która będzie bardzo długa, a jej koszty są ogromne (miesiąc pobytu w prywatnym ośrodku rehabilitacyjnym to nawet 20 tys. złotych)! Dlatego nawet symboliczna złotówka będzie dla nas na wagę złota...  Nasze dzieci cały czas czekają na swojego tatę. Proszę, pomóż...  Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

75 795,00 zł ( 44,52% )
Brakuje: 94 418,00 zł
Zuzanna Garstka
11 dni do końca
Zuzanna Garstka , 17 lat

Skutki wcześniactwa zostaną z Zuzią na całe życie! Pomóż!

Każda kobieta, zachodząc w ciążę, najbardziej pragnie, aby jej dziecko było zdrowe. Moja ciąża przebiegała bezproblemowo, wszystkie badania bez żadnych zastrzeżeń. Nie miałam o co się martwić. Byłam spokojna i niezwykle szczęśliwa. Aż do czasu porodu...  Zuzia urodziła się w 26 tygodniu ciąży. Podczas porodu doszło do niedotlenienia, a tym samym do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. Zuzia miała wylew III stopnia, w wyniku czego zdiagnozowano u niej czterokończynowe porażenie mózgowe oraz małogłowie... Później walczyła z sepsą i w efekcie tej dramatycznej walki została uszkodzona wątroba...  Nasza córeczka spędziła w szpitalu pięć długich miesięcy. To były najgorsze chwile w naszym życiu, pełne płaczu i niewiadomych... Zuzia przeszła kilka transfuzji krwi oraz niezliczoną ilość wkłuć, pobrań i wyczerpujących badań. Nie potrafiła sama oddychać ani jeść. Od pierwszych dni musiała walczyć o swoje kruche życie...  I choć dziś od tych dramatycznych chwil dzieli nas 15 lat, to nasza walka o zdrowie i życie córki wciąż trwa.  W ciągu ostatnich lat przez porażenia mózgowego, doszło do znacznej skoliozy kręgosłupa. Wada z każdym dniem się pogłębia i zaczyna coraz mocniej naciskać na narządy wewnętrzne, co uniemożliwia normalne funkcjonowanie organów... Obecnie najbardziej narażone są płuca! W maju tego roku Zuzia w ostatniej chwili trafiła do szpitala z bezobjawowym zapaleniem płuc. Dzieliły nas tylko minuty od tego, żebyśmy ją stracili...  Podczas leczenia w szpitalu, oprócz antybiotyku najbardziej pomogła tlenoterapia, która ułatwiła Zuzi oddychanie i tym samym - uratowała nasze dziecko przed najgorszym...  Zuzia jest dzieckiem leżącym. Przez wszystkie choroby i niepełnosprawność w stopniu znacznym wymaga stałej opieki. Sama nie jest w stanie zjeść, napić się, czy się ubrać. I choć ma niezwykle bystre oczy i piękną buzię – nie powie nam, kiedy ją coś boli, coś jej dolega...  Niestety, liczne wizyty u specjalistów, dojazdy, sprzęt, a także godziny rehabilitacji już teraz pochłaniają mnóstwo pieniędzy. Koszty stale rosną, a my wiemy, że sami nie jesteśmy w stanie zapewnić jej wszystkiego, co potrzebne.  Obecnie Zuzia pilnie potrzebuje przenośny koncentrator tlenu, który w razie choroby uratuje jej życie... Cena niestety jest ogromna i znacznie przekracza nasze możliwości.  Dlatego nie mamy innego wyjścia, błagamy Was o pomoc, o jakiekolwiek wsparcie. Każda złotówka pomoże uchronić nasze dziecko przed cierpieniem, które trwa już zbyt długo...  Rodzice - Milena i Janusz ➡️ Pomóż Zuzance 💚  

9 170,00 zł ( 21,54% )
Brakuje: 33 384,00 zł
Katarzyna Szuba-Majchrzycka
11 dni do końca
Katarzyna Szuba-Majchrzycka , 44 lata

Ból w dzień i w nocy nie pozwala mi żyć! Proszę, pomóż...

Mam dopiero 42 lata. Jestem żoną, mamą i od trzech lat babcią wspaniałej wnuczki. Niestety potworna choroba nie pozwala mi cieszyć się życiem. Każdego dnia walczę z bólem, który staje się nie do zniesienia. Pilnie potrzebuję bardzo kosztownej operacji, która pozwoli mi wrócić do normalności. Choćbym zrobiła wszystko, co w mojej mocy, nie jestem w stanie uzbierać tak wielkiej sumy...   Wszystko zaczęło się od niewinnego bólu kręgosłupa. Początkowo myślałam, że to po prostu przemęczenie. Z czasem jednak objawy mocno się nasilały, pojawiło się drętwienie nóg i ból, który nie dawał zasnąć mi w nocy. Do tego doszły bardzo bolesne miesiączki, które dosłownie eliminowały mnie z życia. Wiedziałam, że dzieje się coś bardzo złego. Jednak zupełnie nie spodziewałam się tego, co usłyszałam zaledwie kilka dni później… Gdy dolegliwości i bóle stały się nie do wytrzymania, trafiłam do poznańskiego szpitala. Po wielu badaniach i konsultacjach z lekarzami okazało się, że mogę chorować na endometriozę głęboko naciekającą. Byłam w totalnym szoku!  Niestety kolejne wizyty i konsultacje potwierdziły tę diagnozę. Usłyszałam od lekarzy, że jest szansa, abym wyzdrowiała, jednak musiałabym poddać się bardzo skomplikowanej i ryzykowanej operacji. Ta wiadomość mnie przygniotła. Okropnie bałam się, że mogłoby pójść coś nie tak...  Dlatego przez kolejny rok, tak jak też sugerowali inni lekarze, próbowałam różnych alternatyw. Odwiedziłam masę specjalistów, poddałam się leczeniu hormonalnemu, chodziłam na fizjoterapię, przyjmowałam bardzo kosztowne zastrzyki. Niestety nic nie przynosiło efektów, a możliwości leczenia zaczęły się kończyć. Przez ten czas mój stan zdrowia tylko się pogarszał… Z tygodnia na tydzień pojawiały się kolejne dolegliwości, a ja powoli zaczynałam tracić nadzieję, że mam jeszcze szansę na życie bez cierpienia. Każdy mój dzień naznaczony był okropnymi bólami brzucha i żołądka. W dodatku dręczyły mnie problemy z wypróżnianiem, wymioty, krwawienie z odbytu i ciągły spadek wagi. Objawy były już nie do zniesienia, dlatego szukałam dalej ratunku. Trafiłam do szpitala w Śremie, gdzie ponownie zostałam dokładnie przebadana. Niestety, po ostatnim rezonansie diagnoza była wstrząsająca! Endometrioza dotknęła, nie tylko macice, ale także jelita. Podczas rozmowy z lekarzem, zostałam poinformowana, że potrzebuję wielogodzinnej operacji z wieloma specjalistami! To był dla mnie kolejny cios. Nie mogłam uwierzyć, w to, co słyszę… W dodatku NFZ nie jest w stanie jej zrefundować. Dalej muszę leczyć się prywatnie. Wiem, że jak najszybciej powinnam poddać się operacji, którą mogę wykonać jedynie prywatnie we wrocławskiej Medicus Clinic. Jej koszt to około 50 tys. złotych! Nie jestem w stanie, nawet z pomocą najbliższych, zebrać tej kwoty! Dlatego bardzo proszę Was o pomoc!  Każda złotówka pozwoli mi wierzyć w to, że jeszcze będzie dobrze... Dziękuję. Kasia Dowiedz się więcej ⬇️ Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową 

26 572,00 zł ( 41,62% )
Brakuje: 37 258,00 zł
Piotr Pakuła
11 dni do końca
Piotr Pakuła , 4 latka

Trudna walka o rozwój i sprawność - Piotruś potrzebuje Twojej pomocy!

Nasz synek 2-leti Piotruś, każdego dnia walczy o lepsze jutro. Codzienna rehabilitacja, wyjazdy do specjalistów, niezbędny sprzęt, turnusy... To wszystko kosztuje ogromne pieniądze. Nasz codzienny budżet nie wystarcza na pokrycie kosztów wszystkich niezbędnych terapii synka. Dlatego znów musimy poprosić o Twoją pomoc... Czterokończynowe, spastyczne porażenie mózgowe nigdy nie pozwoli mu na prawidłowy, normalny rozwój. Oprócz tego, u synka zdiagnozowano wadę genetyczną Zespół Klinefeltera, którego specyfika dodatkowo obciąża rozwój synka. Naszym marzeniem jest usłyszeć z ust synka słowa "mama" i "tata"... Zobaczyć jak stawia swoje pierwsze kroczki. Uparcie do tego dążymy i wierzymy, że dzięki rehabilitacji niebawem to nastąpi. Niestety w dalszym ciągu mimo dwóch latek Piotruś samodzielnie nie siedzi, nie chodzi i nie wymawia nawet pojedynczych słów. Koszty nas przerastają i martwimy się, że nadejdzie taki czas, że nie będzie nas stać na dalszą terapię. Bez niej nasz ukochany synek nigdy nie stanie na nogi i straci szansę na normalne funkcjonowanie. Bardzo prosimy o pomoc. Z całego serca dziękujemy za okazane nam wsparcie! Rodzice Piotrusia   *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

49 892,00 zł ( 93,79% )
Brakuje: 3 300,00 zł
Jarosław Kołakowski
11 dni do końca
Jarosław Kołakowski , 51 lat

Tata dwójki dzieci i UDAR❗️Pomóż Jarkowi wrócić do siebie, do pracy, do rodziny...

Przez wiele lat kierownica była jego najlepszą przyjaciółką i największą życiową pasją. Jazda ciężarówką była jego powołaniem. Większą miłością darzył tylko swoje dwoje nastoletnich dzieci - Kacpra i Wiktorię. Jarek, mój brat, od dwudziestu pięciu lat jest zawodowym kierowcą... A w zasadzie powinienem powiedzieć "był", bo po tym, co się stało, nic już nie jest takie jak kiedyś... Jarek bardzo potrzebuje pomocy, by wrócić do sprawności i  pracy... Jarek kochał jeździć, kochał być potrzebny, kochał pomagać i mieć świadomość, że dzięki jego pracy ludzie mają zawsze dostarczone na czas to, czego potrzebują. Gdy nie jeździł i miał wolny czas, starał się spędzać go z dziećmi... Kacper i Wiktoria to dwójka zdolnych i mądrych nastolatków, poza którymi mój brat świata nie widzi. Dzieciaki go uwielbiają, bo jest wspaniałym ojcem - fajnym, ciepłym, troskliwym. Jarek ma też nas – najbliższą rodzinę. Zawsze był bardzo kontaktowy i towarzyski, więc ma mnóstwo znajomych i grono niezawodnych, prawdziwych przyjaciół.  Niestety, dobre życie mojego brata w jednej chwili przekreśliła straszna tragedia... To stało się w zeszłym roku, w dzień, który zaczął się jak wiele innych... 21 września 2020 roku podczas pracy Jarek nagle dostał udaru krwotocznego. Jego życie uratowała szybka reakcja lekarzy... Brat, wcześniej będący okazem zdrowia, znalazł się na granicy życia i śmierci. Dziś nie przypomina siebie... Lekarze robili, co mogli i udało się - Jarek jest, żyje. Tamte chwile były najgorszymi w historii naszej rodziny... Niestety udar spowodował niedowład lewej strony ciała - lewej nogi, lewej ręki i niedowidzenie w lewym oku. Praca musi poczekać, dzieci też. Życie Jarka stanęło w miejscu. Od poprzedniej zbiórki Jarek zrobił ogromny progres! Sam przemieszcza się z łóżka na wózek i na odwrót. Ćwiczy codziennie. Pomimo ciągłych przeciwności losu, cały czas walczy o siebie i o swoje lepsze jutro. Nie poddaje się, bo ma ogromną motywację. Są nią dzieci, które czekają, aż ich tata wróci do zdrowia... Na ten moment jest w stanie przejść jednorazowo 100-200 m. Wciąż wymaga opieki i intensywnej rehabilitacji. Niestety znów zaczęło brakować nam środków na dalsze leczenie. Dlatego jeszcze raz prosimy o pomoc w jego imieniu. Daj szansę Jarkowi na powrót do zdrowia, pracy i dzieci... Bliscy

1 480 zł