Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Kubuś Kominek
Kubuś Kominek , 5 lat

Choroby odebrały Kubusiowi dzieciństwo! Pomóż chłopcu w walce!

Na tę chwilę czekałam od lat... Kubuś zakwalifikował się w końcu do przeszczepu szpiku! To krok milowy w jego leczeniu i bardzo chciałabym się z niego cieszyć. Jednak cały czas w głowie czai się okrutny lęk o życie synka! Lista diagnoz Kuby nie ma końca! Mam wrażenie, że jego stan stale się pogarsza. Synek choruje na hiperamonemię typu 2 i wrodzony brak odporności. Większą część życia spędza w szpitalach, ponieważ ciągle łapie nowe zakażenia, których przebieg jest coraz cięższy. Nawet w chwilach, które synek spędza w domu, nie może cieszyć się dzieciństwem... Nie wolno mu spotykać się z rówieśnikami w obawie przed złapaniem infekcji, nie korzysta z placu zabaw, piaskownicy ani basenów. Mimo to, Kubuś jest pogodnym chłopcem! Dużo się uśmiecha, jest energiczny. Nie umie mówić, ale czasem powtarza słowa, które usłyszy i rozumie proste komunikaty. Kubuś ma za sobą już przeszczep wątroby, którego byłam dawcą. Przeszczep się przyjął i miałam nadzieję, że stan synka się poprawi. Niestety, po pierwszych urodzinach Kubusia świat po raz kolejny runął wraz z nową diagnozą. W malutkim i osłabionym organizmie rozwinął się chłoniak, którego leczenie bardzo osłabiło Kubusia. Liczne diagnozy cały czas nie dają jednak synkowi odpocząć…  Teraz Kubusia czeka kolejny przeszczep – szpiku. Dawcą znów będę ja, ponieważ staram się pomóc w leczeniu synka na każdy możliwy sposób! Kuba cały czas wymaga stałej opieki, rehabilitacji oraz bardzo leków. To wszystko, chociaż jest niesamowicie potrzebne, niestety przekracza moje możliwości finansowe. Kubusiowi już zawsze będzie towarzyszyło widmo chorób. Mimo starań lekarzy, nie ma szans na to, że synek kiedykolwiek będzie zdrowy. Będę jednak walczyć o każdy wspólny dzień, bo czas spędzony z Kubusiem jest dla mnie bezcenny! Proszę, pomóżcie – Wasz mały gest może okazać się ratunkiem! Kochająca mama - Agata

3 567,00 zł ( 5,58% )
Brakuje: 60 263,00 zł
Mirosława Kubowicz
Mirosława Kubowicz , 62 lata

Tragiczna powódź zniszczyła dom! Pomóżmy rodzinie Kubowiczów!

Dom. To coś więcej niż cztery ściany – to miejsce pełne rodzinnych wspomnień i historii. Bezpieczny azyl, jaki w 1984 Jan Kubowicz wybudował razem ze swoim ojcem – człowiekiem, który przeżył wywózkę na Syberię. Ten dom był symbolem ich rodzinnej siły, przetrwania i tradycji. W najbliższych dniach zostanie zrównany z ziemią… Powódź zniszczyła całe ich życie. Z całego dobytku rodzinie udało się uratować jedną parę butów i patelnię. Woda zabrała wszystko… Dziś straty są ogromne…  Bez pomocy rodzina nie podniesie się z tej tragedii! Dom Kubowiczów to nie tylko dach nad głową – to część ich historii, którą chcą przekazać swojemu synowi i przyszłym pokoleniom. To dom, który budował ojciec dla swojego syna. Janusz i jego żona marzą o tym, by ich syn również miał możliwość kontynuowania tej rodzinnej tradycji. Czy ich ostatnie marzenie się spełni? Pomóżmy rodzinie Kubowiczów odzyskać nie tylko dach nad głową, ale także nadzieję na dalsze budowanie rodzinnej historii w tym wyjątkowym miejscu. Dziękujemy za każdą, nawet najmniejszą wpłatę.  Rodzina, znajomi i ludzie dobrej woli

103 060 zł
Grzegorz Ciszek
Grzegorz Ciszek , 37 lat

Mojemu mężowi pękł tętniak❗️ Bez rehabilitacji do nas nie wróci! Pomóż!

Grzegorz zawsze był filarem naszej rodziny. Jako kochający mąż i ojciec dwójki naszych synów, był dla nich całym światem. Nigdy nie uskarżał się na zdrowie, poza drobnymi problemami z ciśnieniem i cukrzycą, które były pod stałą kontrolą lekarską. Nic nie zapowiadało tragedii, która miała wkrótce nadejść… 18 marca nasz świat rozpadł się na kawałki. W jednej chwili wszystko się zmieniło – Grzegorz doznał pęknięcia tętniaka, który wywołał masywny krwotok podpajęczynówkowy i rozległy udar lewostronny. To, co stało się później, było prawdziwym koszmarem! Przez dwa miesiące Grzegorz walczył o życie na oddziale intensywnej terapii, podłączony do aparatury, która podtrzymywała jego oddech. Niestety, do dziś nie odzyskał pełnej świadomości i przebywa w ośrodku specjalistycznym, gdzie każdego dnia toczy się walka o jego przyszłość... Grzegorz musi nauczyć się wszystkiego na nowo – od najprostszych czynności po komunikację z nami, jego rodziną. Czeka go jeszcze poważna operacja wstawienia zastawki komorowo-otrzewniowej, która daje nadzieję na poprawę jego stanu, ale to tylko początek drogi. Mąż pracował od lat jako kierowca. Lubił swoją prace. Był szanowany przez współpracowników i pasażerów, z którymi podróżował przez ostatnie lata. Dziś nie może kontynuować swojego dawnego życia... Aby Grzegorz miał szansę na powrót do sprawności, potrzebuje turnusu rehabilitacyjnego, którego koszt przerasta nasze możliwości finansowe. Dlatego zwracamy się do Was z gorącą prośbą o pomoc. Każda złotówka przybliża nas do tego, by Grzegorz mógł wrócić do życia, do rodziny, do nas. Nasze mieszkanie również wymaga dostosowania do jego potrzeb. Wasza darowizna to dla nas nie tylko wsparcie finansowe – to też nadzieja, że Grzegorz odzyska choć część swojego dawnego życia. Prosimy, pomóżcie nam w tej trudnej walce. Razem możemy dać Grzegorzowi szansę na przyszłość. Emilia, żona

21 185,00 zł ( 10,65% )
Brakuje: 177 645,00 zł
Wojtek Stępień
Wojtek Stępień , 8 lat

Walka o zdrowie Wojtka trwa od jego narodzin. POMÓŻCIE❗

Jesteśmy rodzicami dwóch wspaniałych chłopców, bliźniaków. Okres ciąży był dla nas niezwykle ważnym doświadczeniem, ale przeżyliśmy szok, kiedy w 29. tygodniu lekarz zdecydował o wcześniejszym rozwiązaniu. U dzieci wykryto zespół podkradania – jedno z nich, Wojtuś, nieświadomie odbierał swojemu bratu wszystkie siły. Niestety, o ile nasz drugi synek urodził się całkowicie zdrowy, Wojtek nie miał tyle szczęścia... W pierwszych dobach życia doszło u niego do wylewów IV stopnia. To było straszne! Nie wiedzieliśmy, co mamy czuć: z jednej strony trzymaliśmy na rękach naszego zdrowego synka, ale z drugiej Wojtek walczył o życie! Na szczęście lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby go uratować. Wiedzieliśmy jednak, że walka o zdrowie naszego dziecka będzie bardzo długa i ciężka. Wojtuś miał problem z pobieraniem pokarmu i często zmagał się z silną padaczką. Ze względu na dużą wadę słuchu i wzroku nosił aparaty i okulary. Byliśmy załamani! Codzienność Wojtka to niekończące się rehabilitacje ze względu na wielką spastyczność od pasa w dół. Kiedy synek źle się czuje, jest chory albo zdenerwowany, jego nogi sztywnieją jak kłody. Problem sprawiają mu też codziennie czynności, jak choćby trzymanie łyżeczki. Każdego dnia nasze dziecko dzielnie walczy o swoją sprawność. Wierzymy, że kiedyś Wojtuś samodzielnie usiądzie, a może nawet stanie... Największy przełom w życiu naszego synka przyniosły terapie komórkami macierzystymi. Do tej pory Wojtek uczestniczył w dwóch takich cyklach, po 5 podań każdy. To było jak cud! Nie mogliśmy uwierzyć, że wada wzroku i słuchu zmniejszyły się do tego stopnia, że dziś Wojtuś nie potrzebuje już ani aparatu, ani okularów. Ustąpiła padaczka, a rehabilitacje stały się łatwiejsze. Synek zdecydowanie sprawniej się też z nami komunikuje i okazuje emocje. Gdy jest smutny, płacze, a gdy odczuwa radość – uśmiecha się! Tak bardzo nas to cieszy. Teraz chcielibyśmy zapewnić Wojtkowi kolejną serię leczenia, która może mu pomóż w lepszym funkcjonowaniu. Marzymy o tym, żeby synek był bardziej samodzielny. Obecnie niemal bez przerwy wspieramy go wszyscy: nie tylko my, rodzice, ale także jego dwóch braci. Jesteśmy niesamowicie szczęśliwi, że między naszymi synami powstała tak silna, emocjonalna więź. Bracia mówią, że nie wyobrażają sobie życia bez Wojtka. My także! Niestety, sami nie jesteśmy w stanie zgromadzić wystarczających środków, aby opłacić kolejny cykl terapii komórkami macierzystymi. To dla nas zbyt wysoka kwota. Z całego serca prosimy Was o pomoc. Życie naszego synka to nieustanna walka, a my naprawdę nie chcemy jej przegrać. Każda wpłata przybliża Wojtka do lepszego jutra!  Rodzice

15 124,00 zł ( 21,25% )
Brakuje: 56 047,00 zł
Oliwia Sęk
Oliwia Sęk , 23 miesiące

Oliwia od pierwszego oddechu walczy o życie! POMÓŻ!

Ile cierpienia może znieść jedna mała dziewczynka? Chcielibyśmy powiedzieć, że problemy naszej córeczki rozpoczęły się w momencie przyjścia na świat. Jednak prawda jest inna. Już w ciąży pojawiły się pierwsze zagrożenia… Dziś Oliwia jest pod opieką hospicjum domowego. Każdy nasz dzień to walka o jej przyszłość. Czas oczekiwania na naszą córkę był niezwykle trudny. Oliwia urodziła się aż 3,5 miesiąca za wcześnie. Nie ważyła nawet kilograma. Powodem przedwczesnego porodu był krwiak, który od samego początku rozwijał się w macicy.  Z dnia na dzień rósł, w końcu był tak duży, że konieczny był poród.  Gdy córka pojawiła się na świecie, rozpoczęła się lawina tragicznych wydarzeń, której konsekwencje towarzyszą nam do dziś. W wodach płodowych rozwijało się zakażenie. Już od pierwszych chwil Oliwia walczyła z sepsą, która doprowadziła do niewydolności wielonarządowej. Nasze maleństwo spędziło pół roku na OIOM- ie. Nie da opisać się słowami, strachu, który nam wtedy towarzyszył.  Przed dwa pierwsze miesiące Oliwia leżała podłączona do respiratora. Nie mogliśmy jej wziąć na ręce, przytulić. Pozostało nam tylko patrzeć na nią wśród niezliczonych rurek i mieć nadzieję, że jej nie stracimy. Ten lęk, to największy koszmar, jaki może spotkać rodzica.  Ciężko nam zliczyć, to wszystko, co wydarzyło się w pierwszych miesiącach życia Oliwii. Cytomegalia doprowadziła do uszkodzenia jej wzroku i słuchu. Córeczka przeszła  laseroterapię oczu. Lekarze uznali nasze dziecko za niewidome. Jednak dzięki bardzo intensywnej i kosztownej rehabilitacji, udało nam się zwiększyć zasięg wzroku z 0 cm do 25 cm. To ogromny sukces i mamy nadzieję, że uda się osiągnąć jeszcze więcej. Jeszcze w szpitalu martwiło nas, że Oliwia nie chce jeść. Winą były obustronne przepukliny pachwinowe. Potrzebna była jeszcze jedna operacja… Nasz koszmar zdawał się nie mieć końca. Niedługo po operacji przepukliny się odnowiły, dlatego do dziś córeczka żywiona jest głównie mlekiem.  Ze względu na to, że Oliwia urodziła się z rzadką chorobą genetyczną – kraniosynostozą, po opuszczeniu szpitala musiała przejść dwie operacje rekonstrukcji czaszki. W przyszłości będzie trzeba je powtórzyć. Bez nich mózg naszej córeczki nie miałby miejsca, żeby rosnąć. Ciężko nam znieść, że tak mały człowiek, musi doświadczać nieustannego bólu. Każdego dnia łamie to nasze serca. Niestety, dodatkowo u córeczki diagnozowano dychawicę oskrzelową  mieszaną. Potrzeby Oliwii są ogromne! Córka jest pod opieką wielu poradni: endokrynologicznej, ortopedycznej, ginekologicznej (z powodu torbieli na jajnikach), pulmonologicznej, metabolicznej, gastroenterologicznej, chirurgii naczyniowej, genetycznej i neurologicznej. Do specjalistów jeździmy do kilku miast w Polsce, czasem oddalonych nawet o 500 km. Przypadłości naszej córki są bardzo rzadkie, dlatego jesteśmy do tego zmuszeni. Nieustannie wykonujemy ogrom pracy. Jest ciężko, ale nie poddajemy się. Ilość terapii, na które uczęszczamy, wypełnia po brzegi każdy nasz dzień. Towarzyszące nam zmęczenie znika, gdy widzimy efekty naszej pracy. Miesięcznie kosztuje nas to około 10 tysięcy złotych, a czasem więcej. Zrobimy wszystko, żeby Oliwia pewnego dnia zaczęła siadać, chodzić, a nawet biegać ze swoim starszym braciszkiem. Marzymy o tym, żeby mogła nas wszystkich w końcu zobaczyć. Nie możemy pozwolić, żeby pieniądze stanęły nam na drodze. Wierzymy, że z pomocą ludzi o dobrych sercach, niemożliwe stanie się możliwe. Rodzice Oliwii ➡️ Licytacje dla Oliwii ➡️ FB: Waleczny Wcześniaczek Oliwia

127 708,00 zł ( 77,82% )
Brakuje: 36 378,00 zł
Artur Sułek
Artur Sułek , 39 lat

Każde dziecko zasługuje na dom i bezpieczną przystań – pomóż utworzyć pogotowie rodzinne❗️

Wiemy, że nie możemy zmienić całego świata. Skupiamy się więc na tym, co możemy zrobić, by dla tych najmniejszych i najbardziej bezbronnych, był on choć trochę bardziej przyjazny. Codziennie widzimy na własne oczy, że dla dzieci, które przyjmujemy do naszej rodziny – ta pomoc zmienia cały świat. O inicjatywie pieczy zastępczej dowiedzieliśmy się parę lat temu w trakcie rekolekcji. Po rozmowie z osobami, które działały jako rodzina zastępcza w innym mieście, zaczęliśmy interesować się, czy także w naszej miejscowości są dzieci, które potrzebują pomocy i schronienia. Okazało się, że potrzeba jest ogromna. Mięliśmy już w tym czasie jedno swoje dziecko. Maleństwo wypełniło nasze życie miłością, której wcześniej nie znaliśmy. Bolało nas, że nie każde ma rodziców, którzy mogliby otoczyć je opieką. Na to przecież zasługuje każde dziecko! Wiedzeni potrzebą serca czuliśmy, że musimy zacząć działać. Przeszliśmy odpowiednie badania psychologiczne oraz analizę naszych możliwości przez MOPR. Sam proces trwał bardzo długo, bo ponad rok – dopiero wtedy mogliśmy rozpocząć kurs na niezawodową rodzinę zastępczą.  Nigdy nie zapomnimy pierwszego dziecka, które do nas trafiło. Był to maluszek, który został porzucony przez rodziców tuż po porodzie. Przez miesiąc leżał w szpitalnym łóżeczku pozbawiony rodzicielskiego ciepła i miłości. Nie mogliśmy tego zrozumieć, byliśmy przekonani, że w przypadku tak maleńkich dzieci nie występują trudności w znalezieniu dla nich bezpiecznej przystani. Niestety, okazało się być inaczej… Od maja 2023 r. przyjęliśmy do swojej rodziny w sumie pięcioro dzieci. Każde z nich miało za sobą bardzo trudne doświadczenia – trafiały do nas wskutek interwencji lub porzucenia przez rodziców. W tym czasie otrzymywaliśmy liczne informacje o nagłych potrzebach przyjęcia wielu innych dzieci, ponieważ w naszym mieście nie funkcjonuje pogotowie rodzinne ani rodzinny dom dziecka. Niestety, nie byliśmy w stanie przyjąć ich więcej – ze względu na zbyt małe mieszkanie. Już w tym momencie dla 7-osobowej rodziny potrzebujemy co najmniej 4 pokoi, ponieważ dzieci są w różnym wieku i różnej płci.  Wyraziliśmy chęć przyjęcia większej liczby dzieci i założenia pogotowia rodzinnego, ponieważ w tym momencie jest ogromna potrzeba – w naszym mieście nie ma ani jednego takiego miejsca. Uruchomienie tej formy wsparcia w naszej miejscowości jest szczególnie ważne – wówczas dzieci nie traciłyby kontaktu ze swoją rodziną biologiczną. Marzymy, by móc w tej trudnej sytuacji dać im dom i warunki, których często nigdy nie miały. Każdego dnia widzimy, jak bardzo jest to potrzebne i jak wiele dobra możemy uczynić.  Do tego niezbędne jest jednak wybudowanie domu, który stanie się bezpieczną przystanią dla przyjmowanych przez nas dzieci. Niestety, koszty z tym związane są ogromne, a my nie jesteśmy w stanie udźwignąć ich samodzielnie. Mamy w sobie jednak gotowość oraz potrzebę, by kontynuować misję, która parę lat temu zakiełkowała w naszych sercach podczas rekolekcji. Środki zebrane ze zbiórki w pierwszej kolejności zostaną przeznaczone na zabezpieczenie budowy domu. Jeżeli jednak nie uda się zrealizować tego celu, ze względu na niewystarczające fundusze – środki ze zbiórki będą wypłacane, jako finansowe wsparcie dla prowadzonej przez nas niezawodowej rodziny zastępczej.  Każde dziecko zasługuje na to, by być otoczone troską i miłością, a także na poczucie bezpieczeństwa i dom. Wierzymy, że nie powinniśmy stać bezczynnie, gdy Ci najbardziej bezbronni potrzebują naszej pomocy. Prosimy, pomóżcie nam spełnić marzenie niejednego dziecka o rodzinie, bliskości i bezpiecznym domu.  Artur  🎥 Poznaj nas bliżej i dowiedz się czym jest rodzicielstwo zastępcze ➡️ eglos.pl "Sułkowie chcą być zawodową rodziną"

40 250 zł
Aleksy Szargan
Aleksy Szargan , 6 lat

Gdy cierpi dziecko, cierpi cały świat... Aleksy pilnie potrzebuje pomocy!

Aleksy przyszedł na świat 27 sierpnia 2018 roku w 41 tygodniu ciąży. Pomimo zapewnień o prawidłowym przebiegu ciąży i przebytych badaniach prenatalnych, pojawiło się wielowodzie. Mimo to cały czas byliśmy zapewniani, że wszystko jest tak, jak należy, a dziecku po prostu nie spieszy się na świat. W trakcie porodu lekarze zauważyli, że Aleksy ma zniekształconą rączkę. Po minucie, od pojawienia się synka na świecie, zabrali go na dalsze badania. Powtarzano nam, że to standardowa procedura, a my trwaliśmy nieświadomi nadchodzącej walki o życie dziecka. Po kilku godzinach przyszła pani doktor, od której usłyszałam, że potrzebna jest zgoda na przewiezienie dziecka na intensywną terapię do specjalistycznego szpitala. Syn musiał być jak najszybciej operowany, bo był w stanie zagrażającym życiu. Nie wiedziałam, co tak naprawdę się dzieje. Przecież jeszcze przed chwilą wszyscy powtarzali mi, że z Aleksym jest wszystko w porządku.  Następnego dnia okazało się, że synek ma atrezję przełyku z przetoką tchawiczo – przełykową, co oznaczało, że przełyk nie był połączony z żołądkiem. Wymagało to natychmiastowej operacji, która na szczęście przebiegła pomyślnie. Gdy myśleliśmy, że najgorsze już za nami i teraz będzie tylko lepiej, spadły na nas kolejne druzgocące diagnozy. Lekarze stwierdzili u synka wadę serca, nerki, ręki i przetokę grzbietu nosa. Byliśmy przerażeni. Aleksy radził sobie dobrze jak na problemy, z którymi musiał się mierzyć. Zaczynał jeść po kilka kropel mleka dziennie i w końcu mogliśmy wziąć go na ręce, przytulić i nakarmić z butelki. Po miesiącu pobytu na oddziale wyszliśmy ze szpitala, z długą listą zaleceń, badań i skierowań do specjalistów. Nareszcie mogliśmy położyć naszego synka w pustym dotychczas łóżeczku.  Radość nie trwała długo. Po tygodniu Aleksy zaczął się krztusić i przestał przyjmować mleko. Okazało się, że doszło do krytycznego zwężenia przełyku. W szpitalu założyli synkowi PEG – karmienie odbywało się przez rurkę. Rozpoczęliśmy walkę, podczas której synek przeszedł kilkanaście zabiegów poszerzania przełyku, operację i reoperację serca i operację przetoki nosa.   Od tamtego czasu minęło już 5 lat. Teraz przyszedł czas na podjęcie kolejnych trudnych decyzji dotyczących wady ręki. Aleksy przeszedł już 3 operacje – centralizację nadgarstka, amputacje kciuka i policyzację palca, które nie przyniosły pożądanego efektu. Znaleźliśmy ratunek w Paley European Institute, gdzie dano nam nadzieję i zaproponowano 3 kolejne operacje. Niestety ich koszt przekracza nasze możliwości finansowe. Jest szansa na wyprostowanie nadgarstka i wydłużenie kości łokciowej, ale żeby tak się stało, potrzebujemy Waszej pomocy.  Aleksy doświadczył już dużo i nie możemy się teraz poddać. Mimo tego, co przeszedł, jest pogodnym, energicznym, silnym i pozytywnie nastawionym dzieciakiem. Pękają nam serca, gdy widzimy jego cierpienie, jednak zrobimy wszystko, by pomóc naszemu ukochanemu dziecku. Bardzo prosimy o pomoc w uzbieraniu środków na niezbędne operacje! Rodzice Aleksego ➡️ ARMwrestling Aleksego - licytacje ➡️ Telekurier. Potrzebna pomoc dla 6-letniego Aleksego z Poznania ➡️ epoznan.pl Mały poznaniak potrzebuje ponad 400 tysięcy złotych na leczenie. Zostało niewiele czasu

329 198,00 zł ( 77,36% )
Brakuje: 96 334,00 zł
Zoe Rzepecka
Pilne!
6 dni do końca
Zoe Rzepecka , 6 lat

POMOCY! Nowotwór, który chciał zabić Zoe ponownie zaatakował❗️

Wznowa! Najgorsze, co może usłyszeć, rodzic dziecka z onkologii. Potrzebujemy Waszej mobilizacji, by ponownie zmierzyć się z nowotworem który atakuje naszą córeczkę! Po kilku chemioterapiach i kilkunastu wizytach w najlepszym ośrodku leczenia siatkówczaka na świecie wydawało się, że Zoe Rzepecka i jej rodzina mogą odetchnąć z ulgą. Niestety… na początku kwietnia badania bez wątpliwości wykazały, że nowotwór znów pojawił się w oczku Zoe i to, co wydawało się przeszłością, zaczęło się od początku. W prawym oku Zoe znów szaleje rak. Dzięki temu, że Zoe była pod opieką najlepszych lekarzy, można było od razu wdrożyć leczenie i ograniczyć szanse na dalsze rozprzestrzenianie się nowotworu i zajęcie nerwu wzrokowego. Niestety, aby zupełnie zniszczyć ognisko komórek nowotworowych, potrzebne są dalsze specjalistyczne badania, kosztowna laseroterapia i chemioterapia, długoletnie leczenie i wielokrotne wizyty w Memorial Sloan Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. Historia Zoe sprzed lat: Dawno, dawno temu daliśmy naszej córce na imię Zoe. To znaczy “życie”. Nie sądziliśmy wtedy, że śmierć będzie czyhała na nią tuż za rogiem. Ta opowieść ma swój początek w czasie, kiedy szkoły były już zamknięte z powodu epidemii, a do sklepów ustawiały się długie kolejki. Był 29 marca, dzień przed jej drugimi urodzinami. W prawym oku Zoe zauważyliśmy odblask światła, który wyglądał dość osobliwie – źrenica była zupełnie biała. Nie sądziliśmy wtedy jeszcze, że to zwiastun całej serii niefortunnych zdarzeń. Sprawdziliśmy w internecie z ciekawości – myśleliśmy, że to interesujące zjawisko fizyczne. Okazało się, że to zjawisko ma swoją nazwę i szybko przekonaliśmy się, że wolelibyśmy nigdy go nie widzieć. U nikogo. Leukokoria – dosłownie “biała źrenica” – może być symptomem wielu chorób. Wśród nich – nowotworu siatkówki. Z całej siły staraliśmy się wierzyć, że to tylko zaćma. Po kilku dniach wizyta u okulisty a później USG oka rozwiały wszelkie wątpliwości. Mamy dziecko chore na nowotwór złośliwy. Tak, może umrzeć, stracić oko lub co najmniej wzrok. Otrzymaliśmy pilne skierowanie do szpitala na kolejne badania i kilka dni później, kiedy nasi znajomi odpowiedzialnie zostali w domach, my gnaliśmy do szpitala na drugi koniec kraju Seria wiadomości, które otrzymaliśmy, gdy poznaliśmy wyniki, przypominała jazdę na kolejce górskiej. Z jednej strony potężna ulga – guz nie dał do tej pory przerzutów do głowy i nie zajął lewego oka. Nie zajął też nerwu wzrokowego i plamki żółtej, co dało nam zastrzyk nadziei na zupełne wyleczenie. Z drugiej strony dotarła informacja o tym, że guz zdążył się rozsiać w szklistce oka. Wielkość nowotworu została oceniona w kategorii “D”. Skala kończy się na “E”. Wiedzieliśmy jednak, że w Polsce od kilku lat w przypadku siatkówczaka stosuje się chemioterapię dotętniczą. Taką, która celuje bezpośrednio w nowotwór. Bardzo skuteczną. To był tydzień, w którym żyliśmy pomiędzy “guz jest duży i rozsiany w oku” a “Zoe czeka bardzo skuteczna terapia i ma szansę na uratowanie wzroku”. Przeczytaliśmy sto artykułów o wyjątkowej skuteczności leczenia wspomnianą metodą. Byliśmy optymistami. Ostateczny kres naszemu optymizmowi przyniósł kolejny tydzień, wizyta na oddziale onkologii i próba podania chemioterapii dotętniczej. Nieudana. Usłyszeliśmy, że ze względu na budowę anatomiczną Zoe i ułożenie tętnic, podanie najskuteczniejszej możliwej terapii będzie niemożliwe. Teraz już wiemy, jak boli podcięcie skrzydeł. Nie próbowano po raz kolejny. Tego samego dnia lekarze zdecydowali o podaniu chemioterapii ogólnej. Tej, która nie trafia bezpośrednio do siatkówczaka, tylko obciąża cały organizm. W rozmowie z lekarzem uzyskaliśmy informację, że podjęta metoda leczenia ma szansę uratować życie Zoe. Być może też gałkę oczną. Wzroku w prawym oku – prawie na pewno nie. Mimo, że nerw wzrokowy nie jest zajęty przez nowotwór, kontynuacja leczenia w takiej formie będzie oznaczała jedno – nie ma możliwości uratowania życia Zoe bez poświęcenia jej wzroku w prawym oku i obciążenia jej dwuletniego organizmu kolejnymi seriami chemioterapii. Widmo usunięcia oka – do tej pory niewyraźne – bardzo konkretnie zamajaczyło na horyzoncie. Nasza córka wciąż widzi. Biega. Wspina się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinaczki – i na to, co się nadaje mniej, też. I to boli nas najbardziej – świadomość, że przyjdzie dzień, w którym zostanie podjęta decyzja o usunięciu oka, które wciąż mogłoby widzieć. Jest jednak światełko w tym tunelu – i tym razem nie jest to złowrogi refleks słońca w źrenicy. Światełko – jak pewnie się domyślacie – świeci z zagranicy. Konkretnie – z Nowego Jorku. Lekarze z Memorial Sloan Kettering Cancer Center leczą nawet tak duże nowotwory, jak ten naszej córki. I nawet te u dzieci z nieco bardziej skomplikowaną budową tętnic. Leczą – to znaczy ratują życie, oczy i wzrok. Koszt leczenia siatkówczaka w tamtym miejscu opiewa na milion złotych – bez kosztów okołomedycznych i przelotu. Dla nas ten milion to cena za normalne życie Zoe. Dlatego jesteśmy zdeterminowani. Zdeterminowani, ale i przerażeni. Nie tylko kwotą, która niewyobrażalnie przekracza nasze możliwości finansowe. W dobie pandemii nawet rzeczy najprostsze stają się zaawansowanymi operacjami logistycznymi – od wydania paszportu po organizację lotu do Stanów. Zrobiliśmy to z Waszą pomocą. Wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych, by po kilku tygodniach usłyszeć z ust lekarzy – Państwa córeczka jest zdrowa, możecie wracać do domu! Dziś w obliczu koszmaru jakim jest wznowa nowotworu, znów stajemy w obliczu ogromnego wyzwania. Nie wyobrażamy sobie, by nasza córeczka trafiła w inne ręce, niż ludzi, którzy już raz ocalili jej życie.  Znów walczymy o największą szansę naszego dziecka, szansę na kolejne kilkadziesiąt lat, w których będzie mogła bez przeszkód zarywać noce nad książkami, zostać świetnym kierowcą albo nadal wspinać się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinania – i na to, co się nadaje mniej, też.

485 603,00 zł ( 52,46% )
Brakuje: 439 929,00 zł
Michalina Chudy
Michalina Chudy , 13 lat

Skolioza wynosi aż 95 stopni! Potrzebna niezwykle kosztowna operacja... POMOCY!

Nasza córka jest wesołą nastolatką, która od urodzenia boryka się z licznymi problemami zdrowotnymi. Na ten moment największym zmartwieniem jest skolioza wtórna kręgosłupa piersiowo-lędźwiowego, która rośnie razem z Michaliną. Aktualnie wynosi ok. 95 stopni! Ratunkiem dla Michaliny jest operacja zaplanowana na styczeń 2025 roku, jednak jej koszt, wraz z dalszym leczeniem, wynosi aż 250 000 zł! Wszystko zaczęło się, gdy córka była jeszcze maleńkim dzieckiem. Miała zaledwie roczek, gdy przeszła poważną operację usunięcia torbieli enterogennej okolicy pnia mózgu. Wspaniali lekarze z Krakowa uratowali jej życie. Torbiel spowodowała jednak dużą wadę kręgosłupa szyjnego, wadę rdzenia kręgowego i niedowład lewej ręki. Później pojawiła się także skolioza wtórna kręgosłupa piersiowo-lędźwiowego. Niektórzy lekarze nie dawali Michalinie szans na to, że w ogóle zacznie chodzić. Jednak dzięki regularnej i intensywnej rehabilitacji – w wieku 3 lat postawiła pierwsze kroki.  Obecnie córka jest w trakcie leczenia ortopedycznego w Paryżu. Na początku było bardzo trudno, ponieważ pierwsze gorsety były wykonane z ciężkiego gipsu, które nosiła bez przerwy przez 7 długich miesięcy. Dziś na szczęście może korzystać z gorsetu innego rodzaju – takiego, w którym jest bardziej wyprostowana i mniej bolą ją plecy. W czerwcu i lipcu 2019 roku Michalina przeszła operacje obejmujące stabilizację kręgosłupa szyjnego. Obydwa zabiegi się powiodły, dzięki czemu nie musiała już nosić gorsetów. Niestety, dwa lata później okazało się, że skolioza znowu zaczyna się dynamicznie pogłębiać i gorsety powróciły do życia córki. Na ostatniej wizycie okazało się, że pomimo, iż nosi gorset 24 godziny na dobę skolioza wynosi aż 95 stopni i konieczna jest kolejna operacja. Została zaplanowana na styczeń 2025 roku. Całkowite leczenie i pobyt w Paryżu będą trwały około dwóch miesięcy, a ich koszt to wyniesie około 250 000 złotych. Po operacji córka będzie wymagała dodatkowo kosztownej i intensywnej rehabilitacji. Przez 13 lat pokrywaliśmy większość kosztów leczenia córki samodzielnie. Niestety, tym razem jesteśmy zmuszeni zwrócić się do Was z prośbą o wsparcie… Prosimy, pomóżcie Michalinie wygrać wyścig o życie i sprawność, który toczy od urodzenia! Wiemy, że koszty są zawrotne, jednak wierzymy, że wspólnymi siłami uda się nam wywalczyć dla córki szansę na lepsze jutro! Każda wpłata i każde udostępnienie są dla nas absolutnie bezcenne! Rodzice

44 445,00 zł ( 16,71% )
Brakuje: 221 513,00 zł