Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Aleksandra Pantal
Aleksandra Pantal , 29 lat

Pęknięty tętniak pozbawił mnie najpiękniejszych chwil z dzieckiem❗️ Pomóżcie Oli wrócić do synka❗️

Mam na imię Ola i mam 28 lat. Rok temu zamieszkałam z moim narzeczonym w małej wsi niedaleko Strzelina. Byłam bardzo szczęśliwa. Chwilę później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Razem z Markiem tak bardzo cieszyliśmy się na nadejście naszego pierwszego dziecka – Kazia. Niestety, radość szybko zmieniła się w paraliżujący strach! O tym co się wydarzyło, nie śniłam w najgorszych koszmarach… Pod koniec marca, tuż przed Świętami Wielkanocnymi wróciłam ze spaceru z naszym pieskiem, Bigosem. Nagle, nie mogłam poruszyć moją lewą stroną ciała. Nie wiedziałam, co się dzieje. Byłam przerażona! KRZYCZAŁAM! Na szczęście w domu był, który Marek bardzo szybko się mną zaopiekował i wezwał pomoc.  Śmigłowiec przetransportował mnie do szpitala we Wrocławiu. Diagnoza, którą usłyszałam, była straszna. W MOJEJ GŁOWIE PĘKŁ TĘTNIAK! Płakałam z cierpienia i strachu o synka. Trzymałam się za brzuch i powtarzałam w kółko: Będzie dobrze Kaziu. Skarbie, będzie dobrze…  Kolejnego dnia mój stan się pogorszył. Potrzebowałam pilnej operacji, a w ciągu tygodnia jeszcze jednej... Przez 9 dni lekarze utrzymywali mnie w ŚPIĄCZCE farmakologicznej. Przez 9 dni serce Marka rozpadało się, kawałek po kawałku… Kiedy odzyskałam przytomność, Marek trzymał moją dłoń. Uśmiechnął się i powiedział, że Kaziu żyje i dobrze się rozwija. Nic więcej nie musiałam wtedy wiedzieć… Powoli wracała mi świadomość i zdolność mówienia. Niestety, pozostał silny NIEDOWŁAD lewej strony ciała.  Marzę o tym, że gdy synek przyjdzie na świat, będę mogła tulić go w ramionach. Płaczę, gdy prawą ręką masuję bezwładne ciało i dociera do mnie, że macierzyństwo, które sobie wyśniłam, przepadło. Jak mam opiekować się małym dzieckiem, skoro potrzebuję pomocy, tak jakbym sama nim była?! Z całych sił pragnę wrócić do zdrowia. Lekarze obiecują, że odzyskam sprawność fizyczną, ale na to potrzeba czasu i dużo pracy. Już teraz współpracuję z rehabilitantami i staram się ćwiczyć sama, jednak zaawansowana ciąża jest dużym ograniczeniem. Co gorsze, aż jej końca muszę pozostać w szpitalu. Nie przygotuję kołyski dla mojego dziecka. Nie wypiorę i nie wyprasuję ubranek. Los odebrał mi radość z oczekiwania na Kazia, dając w zamian cztery ściany szpitalnej sali...  Mimo całego bólu, który mi towarzyszy, ani na chwilę się nie poddaję! Wiem, że muszę być silna dla mojego Maluszka! Potrzebuję specjalistycznej rehabilitacji neurologicznej, którą będę mogła rozpocząć dopiero po porodzie. Pobyt w klinice oddalonej od domu będzie nie do wytrzymania, jeśli nie będę mogła widzieć się z moim nowonarodzonym dzieckiem i narzeczonym. By być blisko mnie, Marek będzie musiał wynająć mieszkanie… Będę potrzebować leków. Otworzyło się przed nami morze potrzeb, na których pokrycie nas nie stać...  Wierzę, że dzięki Waszej pomocy stanę na nogi i pewnego dnia przytulę mojego synka. Że ta tragedia będzie w historii naszej rodziny tylko potknięciem, o którym wkrótce zapomnimy… Z całego serca dziękuję za każde najmniejsze wsparcie. Ola

50 001 zł
Krzysztof Juszczak
12 dni do końca
Krzysztof Juszczak , 6 lat

Zagubiony w świecie autyzmu... Pomagamy Krzysiowi!

Mija kolejny rok od kiedy padła diagnoza, której tak bardzo chcieliśmy uniknąć, której nie życzymy nikomu... Krzyś zmaga się z autyzmem. Gdy na niego patrzymy, widzimy radosnego, pogodnego, spokojnego chłopca, który jest ciekawy świata na swój sposób. Niestety, los zadał mu cios, po którym trudno się podnieść. Krzyś ma wadę wzroku, nadwrażliwość na dotyk, wybiórczość pokarmową, zaburzenia integracji sensorycznej, a także problem z mową. Syn potrzebuje stałej opieki. Po postawieniu diagnozy zaczął uczęszczać na liczne zajęcia wspomagające jego rozwój. Dzięki współpracy z terapeutami małymi krokami idziemy do przodu.  Niestety turnusy rehabilitacyjne i koszty wizyt u wszystkich specjalistów przewyższają nasz budżet, a nie możemy pozwolić, by brak środków wstrzymał rozwój naszego dziecka. Prosimy, pomóż... Marta i Gerard, rodzice

1 465 zł
Robert Pirosz
Pilne!
Robert Pirosz , 43 lata

BARDZO PILNE❗️Guz mózgu zabija tatę trojga dzieci!

Jestem Robert. Mam 42 lata. Mam troje małych dzieci. Mam pracę, którą lubię. Mam pasję – piłkę nożną. Niestety mam też złośliwego glejaka 4. stopnia… Mój świat zawalił się w połowie stycznia. Bóle głowy, które co jakiś czas miewałem, nasiliły się do tego stopnia, że ledwo byłem w stanie pracować i zajmować się dziećmi. W końcu 16 stycznia pojechałem na rezonans, wróciłem do domu i miałem czekać na konsultację. Jednak jeszcze tej samej nocy trafiłem do szpitala. Okazało się, że mam czterocentymetrowego guza w lewym płacie czołowym i tak duży obrzęk mózgu, że według lekarzy mogłem nie przeżyć nocy. Po dwóch dniach zostałem przeniesiony do szpitala MSWiA, w którym 30. stycznia lekarze dokonali cudu i mimo trudnej lokalizacji guza, wycięli go w całości. Obawiałem się operacji, było duże ryzyko, że będę miał zaburzenia mowy i niedowład, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Poczułem ulgę. Sądziłem, że najgorsze już za mną. Niestety badania histopatologiczne wykazały, że mam glejaka. Najgorszego z możliwych – glejaka wielopostaciowego 4. stopnia… Nawet przy zastosowaniu leczenia operacyjnego, radioterapii i chemioterapii statystyki dają mi 15 miesięcy życia... Na rezonansie z 2 marca widać 5 mm zmianę. Nie wiadomo, czy to jakaś zmiana pooperacyjna, resztka guza, a może już wznowa. Niebawem kończę standardowe w przypadku glejaka leczenie – radioterapię i chemioterapię. Potem czeka mnie 6 miesięcy samej chemioterapii i… czekanie na wznowę. Nie mogę się z tym pogodzić. Ja i moi bliscy cały czas szukamy innych form leczenia. Chciałbym skorzystać z immunoterapii, która zwiększa moje szanse na dłuższe życie. Mój przypadek jest konsultowany w dwóch klinikach: Immun-Onkologisches Zentrum w Kolonii oraz Universitätsspital w Zurychu. Niestety bez względu na wybór placówki koszty leczenia są ogromne, a czasu jest mało. Aby terapia zadziałała, muszę rozpocząć leczenie pod koniec maja. Na zebranie środków mam więc półtora miesiąca. Chcę walczyć o siebie. Chcę to zrobić dla moich dzieci: pięcioletniego Kornela, niespełna dwuletniego Jeremiego i pięciomiesięcznej Niny. Każdego dnia, patrząc na nie, znajduję w sobie nadzieję i siłę do walki. Moje marzenie to zobaczyć, jak rosną. Całe życie staram się pomagać innym. Dziś sam potrzebuję pomocy. Pomóż mi wymknąć się statystykom – mam jeszcze tyle do zrobienia… ––––––– LICYTACJE ➡️ KLIK Materiał o Robercie – > KLIK  (ogl. od 7 minuty).

431 276,00 zł ( 54,04% )
Brakuje: 366 696,00 zł
Alexander Napora
Pilne!
Alexander Napora , 7 lat

Straszna diagnoza, ogromny ból i coraz mniej czasu na ratunek❗️ PILNE❗️

Droga, którą przechodzimy to droga przez piekło. Nie ma nic gorszego niż patrzenie na ból własnego dziecka i poszukiwanie po omacku sposobu, by ulżyć jego cierpieniu. Nie ma nic gorszego niż codzienny strach o życie syna. Nie ma też nic piękniejszego niż kiełkująca w sercach nadzieja po informacji od lekarzy, że możliwy jest koniec tego koszmaru. Nadzieja na pełne wyleczenie Alexandra. Brak mowy i kontaktu wzrokowego, uderzanie głową o podłogę, nieświadomość zagrożeń czy niereagowanie na to, co dzieje się wokół niego. 4 lata temu wszystkie te pierwsze objawy u naszego synka przypisano autyzmowi.  Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, że przyczyna może być inna. U Alexandra zdiagnozowano autoimmunologiczne zapalenie mózgu. Jest to bardzo poważna choroba, w której układ odpornościowy, zamiast walczyć z infekcjami – atakuje mózg. Nasz świat rozpadł się na milion kawałków. U Alexandra choroba wywołuje ogromne bóle głowy, brak możliwości komunikacji, zaburzenia snu i niepełnosprawność intelektualną. Są dni, gdy śpi 4 godziny na dobę i nie jest w stanie wytrzymać bólu. Nasz synek nie mówi i pomimo wieku nadal korzysta z pampersów, gdyż nie kontroluje potrzeb fizjologicznych. Nie jesteśmy już w stanie znieść codziennego patrzenia na cierpienie synka… Pojawiła się jednak szansa, by przerwać jego koszmar. Według lekarzy dzięki innowacyjnej metodzie leczenia immunoglobulinami ma szansę na całkowite wyleczenie! Szansę na ustanie wszystkich objawów i normalne życie! Niestety, leczenie jest bardzo drogie. Wlewy z immunoglobulinami trzeba podawać regularnie co 6 tygodni, a każdy taki wlew kosztuje dziesiątki tysięcy złotych. Dodatkowo przed rozpoczęciem leczenia niezbędne jest wyleczenie pozostałych infekcji, co generuje dodatkowe koszty. Życie i zdrowie naszego dziecka zostało wycenione na niewyobrażalną dla nas kwotę. Nie jesteśmy w stanie unieść takiego ciężaru finansowego samodzielnie, dlatego musimy zwrócić się z prośbą o pomoc do Was – ludzi dobrej woli.  Prosimy, pomóżcie Alexandrowi wywalczyć normalne życie! Im szybciej uda się rozpocząć leczenie, tym większe mamy szanse na pełne pokonanie choroby. Alexander może być samodzielny i żyć w przyszłości jak każdy z nas! Jest to szansa, którą musimy wykorzystać – walka, którą musimy wygrać! Jedyne, co stoi na przeszkodzie to pieniądze…  Rodzice Alexandra

312 315,00 zł ( 77,25% )
Brakuje: 91 941,00 zł
Helena Stenwald
Pilne!
Helena Stenwald , 60 lat

Rak zabiera ją bliskim, to ostatni moment na pomoc❗️Ratujmy życie Heleny!

PILNE - Helena walczy o życie! Agresywny rak piersi z rozległymi przerzutami - diagnoza brzmi jak wyrok śmierci... Dzięki Twojej pomocy jest jednak szansa na życie! Helena rozpoczęła leczenie w Niemczech. Walczy z całych sił – musi żyć, bo ma dla kogo! Leczenie działa - jest szansą na wygraną! Życie jednak w tym przypadku ma swoją cenę. Błagamy o pomoc, o ratunek – nie ma czasu do stracenia… Mam na imię Helena. Jestem mamą, żoną, babcią... I wojowniczką z oddziału onkologii w tej najważniejszej walce - o własne życie. Pozwól, że opowiem Ci moją historię… To był zimowy wieczór, luty 2018 roku. Dzień jak co dzień. Po ciężkim dniu poszłam wziąć kąpiel, zamiast chwili relaksu czekał mnie jednak strach. Nigdy nie przypuszczałam, że ta z pozoru wspaniała chwila może okazać się dla mnie momentem, w którym moja historia zacznie pisać się na nowo… Kapiąc się, zauważyłam zmianę na ciele, na brodawce prawej piersi… Możesz mi nie wierzyć, ale już wtedy wiedziałam… Moje ciało krzyczało, że dzieje się coś bardzo złego. Dusza – że oto mój świat przewraca się do góry nogami… Biopsja i mammografia potwierdziły moje obawy. Agresywny rak piersi z przerzutami. Pojawił się strach, niewyobrażalny – o własne życie… Moje oczy zaszły łzami, ciało drżało. Wszystko się zmieniło. Musiałam sobie powiedzieć to na głos, żeby w to uwierzyć „Tak, jestem chora na raka piersi…” Zawsze uważano mnie za silną, energiczną osobę, z pozytywnym nastawieniem do życia. Przyszedł czas, by to zweryfikować. Jednego byłam absolutnie pewna – nie poddam się. Nie bez walki… Zaatakował mnie wyjątkowo zaciekły, przebiegły i zabójczy przeciwnik - wysoce agresywny rak piersi HER2 dodatni. Myślałam, że mam przed sobą jeszcze wiele lat szczęśliwego życia… Tymczasem walczę o to, by to życie w ogóle trwało. Onkologiczny pojedynek to bardzo ciężka bitwa… Jestem silna, wierzę, że wygram. Moja rodzina to dla mnie cały świat, nie mogę ich zostawić. Mam wspaniałego męża, ukochane córki. Są jeszcze maluchy… Kiedy doczekałam się czworga wnucząt, które dają mi tyle radości, tak bardzo chciałabym żyć i patrzeć, jak dorastają. Miałam raka w bardzo wysokim stopniu zaawansowania. Przerzuty do węzłow i płuc... Wiedziałam, że zwykła chemio- i radioterapia już nie wystarczy. Znaleźliśmy niemiecką klinikę specjalizującą się w komplementarnym leczeniu raka, oferującą innowacyjne metody leczenia. Natychmiast rozpoczęto leczenie. Lekarz powiedział mi, że przyjechałam w ostatnim możliwym momencie. Niedługo byłoby już za późno… Życie ma jednak swoją cenę, w Niemczech jestem prywatną pacjentką, za każdą rzecz muszę płacić.  Zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy. Wzięliśmy kredyt, mąż pojechał do Norwegii do pracy… To jednak wciąż za mało. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała prosić o pomoc dla siebie, ale nie mam wyjścia… Przeszłam chemię i immunoterapię, mająca wzmocnić organizm i pobudzić go do walki z rakiem. Badanie PET wykazało, że nowotwór wycofał się z węzłów chłonnych... Markety nowotworowe spadły. Odzyskują siłę, czuję się coraz lepiej... Leczenie działa. Wierzę, że mogę wyzdrowieć i żyć! Rak odebrał mi poczucie kontroli – teraz pierwsze skrzypce gra niepewność… Odebrał beztroskę, spokój, odebrał pewność, że mam na wszystko czas… Jednego nie potrafi mi odebrać - przekonania, że dam radę - dla siebie, dla moich bliskich, dla świata i dla innych kobiet takich jak ja, które każdego dnia walczą! Moja rodzina jest moją siłą. Marzę o kolejnych dniach z moimi ukochanymi dziećmi, z rozbrykanymi wnukami… Chcę widzieć ich uśmiechy, patrzeć, jak dorastają, być obok, wspierać, pocieszać, kochać… Chcę mieć szansę na to, by być! Dlatego zwracam się dziś do Ciebie z prośbą o pomoc… O wsparcie mnie w tej walce. O podanie mi ręki, na którą tak bardzo liczę… Pomóż mi wrócić do moich dzieci i wnucząt, bym miała szansę im przekazać, jak wiele życie potrafi ofiarować… Jak ważna jest każda chwila, każdy serdeczny gest, uśmiech… Kiedy przychodzi choroba, to właśnie te piękne rzeczy mają największe znaczenie… Wierzę, że dobro podarowane, zwraca się kilkukrotnie. - Helena

280 144,00 zł ( 71,07% )
Brakuje: 114 006,00 zł
Agata Goliszewska
Agata Goliszewska , 46 lat

Wypadek z dzikim zwierzęciem, który wywrócił życie Agaty do góry nogami❗️

W kwietniowy wieczór 2021 roku doszło do nieszczęśliwego wypadku, który zmienił życie Agaty oraz jej męża Piotra i trójki dzieci: Zosi, Bartosza i Miłosza. Wszystko za sprawą łosia, który nagle wtargnął na jezdnię tuż pod koła ich samochodu. Nikt nie byłby w stanie uniknąć tego zderzenia. Najciężej w tym wypadku ucierpiała Agata, mama trójki dzieci. Najpierw była walka o życie i dwumiesięczny pobyt na OIOM-ie. Potem nie dodająca nawet chwili otuchy diagnoza: przerwanie rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym, co oznacza paraliż wszystkich kończyn. W jednym momencie, życie całej rodziny, jakie znali do tej pory, legło w gruzach. Agata, dla której największą wartością zawsze była rodzina i praca, nie poddała się i natychmiastowo podjęła walkę. Od tamtego czasu szereg specjalistów pracuje nad tym, by choć częściowo odzyskała sprawność. Agata wymaga stałej, bardzo kosztownej rehabilitacji - ćwiczenia po minimum 5 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, aby milimetr po milimetrze odzyskiwać sprawność. Miesięczny koszt leczenia to około 20 tys. złotych i mocno przewyższa możliwości finansowe rodziny. Ta walka i niezwykłe zaangażowanie Agaty w rehabilitację po prawie dwóch latach przyniosło pierwsze i jakże wyczekiwane efekty. Poprawiła się ruchomość rąk i stabilizacja tułowia, co pozwala jej dłużej siedzieć na wózku. Nastąpiła też poprawa wydolności oddechowej na tyle, że możliwe było usunięcie rurki tracheotomijnej.  Niestety przed Agatą jest jeszcze długa droga do odzyskania chociaż częściowej sprawności, a ta codzienna walka jest bardzo kosztowna. Oprócz rehabilitacji Agata wymaga również opieki 24h/dobę, co generuje dodatkowe koszty.  Pomóżmy Agacie! Nie zostawiajmy jej samej, bo każdy z nas mógł się znaleźć na jej miejscu. Każda wpłacona złotówka ma znaczenie! Agata to mama trójki dzieci, pełna marzeń i planów na przyszłość, które zostały brutalnie przerwane. Jeszcze dwa lata temu była aktywna zawodowo, chętna do pomocy innym, dziś sama jej potrzebuje. Z wykształcenia jest leśnikiem, pracowała jako główna księgowa Nadleśnictwa Garwolin. Ma nadzieję, że dzięki intensywnej rehabilitacji będzie mogła wrócić do pracy. Na ten moment jest to niemożliwe, ponieważ musi zawalczyć o odzyskanie sprawności w dłoniach. To jest dla niej priorytetem i dlatego tak ważna jest dalsza rehabilitacja. To, co dla nas jest codziennością, o czym nawet nie myślimy, dla Agaty jest ciągłym wyzwaniem. Pomóżmy Agacie i jej rodzinie spełnić marzenia! Dobro wraca!

128 683,00 zł ( 60,48% )
Brakuje: 84 083,00 zł
Piotrek Drapiński
Piotrek Drapiński , 11 lat

Neuroinfekcja przejmuje kontrolę nad głową mojego syna❗️ Proszę, pomóż mi go ratować...

Po wielu latach mylnych diagnoz, u mojego syna wykryto encefalopatię. Mózg Piotra codziennie jest wyniszczany, przez infekcje. Organizm bezskutecznie stara się walczyć z zapaleniem, ale potrzebuje ogromnego wsparcia... Nie ma dnia, ani godziny, kiedy mój syn może odetchnąć i oddać się beztroskiej zabawie. Jego ciało przechodzi setki mikro-spięć mięśni, które objawiają się w postaci tików. Kąciki ust opadają, niczym przy udarze. Oczy ciągle drżą i wywracając się mimowolnie. Piotrka głowa decyduje i przejmuje kontrolę nad wszystkim, co się z nim dzieje. Diagnoza niszczy Piotrusia mózg! Mój syn ma 9 lat, a ta informacja połamała mi serce. W dodatku Piotr jest dzieckiem autystycznym. Zmaga się z silną nadpobudliwością ruchową... Muszę działać jak najszybciej, aby nie było za późno na ratunek. Aby Piotrka choroba go nie zniszczyła!  Syn przejawia cechy agresji i autoagresji, wówczas może wyrządzić sam sobie krzywdę. Złość i frustrację syn odreagowuje krzykiem i histerią. Mówi, lecz głównie posługuje się echolaliami (zasłyszany ciąg akustyczny, nieprzejawiający znaczenia). Mowa syna często nie ma odniesienia do rzeczywistości. Tiki w obrębie twarzy nie pozwalają swobodnie jeść. Dławi się jedzeniem... Piotruś nie przewiduje skutków swojego zachowania. Zagraża to jego życiu. Uczy się w domu, nie może uczęszczać do szkoły, ponieważ, nadmiar bodźców z zewnątrz przytłacza jego zmysły. Nasze życie jest naprawdę trudne... Ale niestety nadal nas nie oszczędza i dokłada coraz więcej ciężarów. W lutym zeszłego roku usłyszeliśmy kolejną diagnozę — padaczka. Ataki są bardzo silne i trwają coraz dłużej, później Piotrek dochodzi do siebie przez kilka dni. Ma wówczas problemy z mową, koordynacją ruchów, utrzymaniem w rączce kubka. Rehabilitacja to dla nas jedyny ratunek. Dla zdrowia mojego dziecka, dla jego życia, ale też dla mnie jako mamy. Codziennie patrzę i żyję jego trudnościami. Chcę pomóc, ale często jestem bezradna. Potrzebuję wsparcia, bo chociaż kocham Piotrka całym sercem, nie mam tyle sił i pieniędzy.  Proszę o pomoc dla syna, którego wychowuję samotnie... Natalia, mama FB Licytacje dla Piotrka Drapińskiego  Artykuł o Piotrusiu      

127 312,00 zł ( 39,89% )
Brakuje: 191 837,00 zł
Artur Dolemba
Artur Dolemba , 12 lat

Tata i synek – sami przeciwko chorobie... Pomóż Arturkowi!

Znów tu jestem i proszę o pomoc dla mojego synka! On nigdy nie wyzdrowieje – wiem to. A ja nigdy nie przestanę prosić o wsparcie, bo to jedyna szansa na jak najlepsze życie dla mojego tak ciężko skrzywdzonego przez los Arturka... Mam tylko jego, a on mnie, chociaż nie zawsze tak było. Nie chcę jednak wracać do przeszłości, bo liczy się tylko to, żeby mój synek był zdrowy - robię co w mojej mocy, by zapewnić mu niezbędną rehabilitację, sprzęty, leczenie. Artur to cudowny, pogodny chłopiec, który wytrwale walczy o swoje postępy. To jednak żmudny i kosztowny proces, dlatego znów pozostaje mi prosić o pomoc każdego, komu nasza walka nie jest obojętna. Proszę, poznaj naszą historię: Jestem dla niego mamą i tatą w jednym, opiekunem, rehabilitantem, jego oczami i rycerzem, który obroni go przed całym złem świata i będzie się starał, by nikt już go nie skrzywdził.  Kiedyś było tak: idealna rodzina, żona, wyczekane bliźniaki - naszą przyszłość widziałem w kolorowych barwach. Teraz wiem, że nie warto planować, bo los się śmieje z naszych planów. Zostaliśmy sami - ja i mój syn, który potrzebuje pomocy. Czasami gdy ktoś słyszy naszą historię, jest pełen podziwu. Mówią, że zwykle w takich sytuacjach ojcowie odchodzą, by wieść bezproblemowe życie, zostawiając cały ciężar wychowania chorego dziecka na barkach matki. W moim przypadku było odwrotnie, chociaż już nie chcę rozdrapywać ran. To nie ma sensu i nie pomoże mojemu dziecku. Nie czuję się żadnym bohaterem - przecież jestem ojcem, a mój syn mnie potrzebuje. Nigdy go nie zostawię i będę walczył o niego do końca życia. Arturek i jego siostra Lenka urodzili się jako zdrowe bliźniaki. Byliśmy najszczęśliwsi pod słońcem, chociaż gdy teraz przypominam sobie tamte dni, mam wrażenie, że to było w innym życiu. Nasze szczęście trwało 3 miesiące, po tym czasie Arturek ciężko zachorował… Pojechaliśmy do szpitala, gdzie stwierdzono zapalenie płuc. Gdy maluch poczuł się lepiej, wróciliśmy do domu. Znowu pogorszenie, znowu szpital – taka huśtawka trwała 5 miesięcy. Lekarz cały czas twierdził, że to zapalenie płuc i tylko na to leczył synka. Mimo naszych próśb, by wysłano nas do innego szpitala, bo przecież ta choroba nie trwa tyle czasu, powiedziano nam: “Nikt was ze zwykłym zapaleniem nie przyjmie”. Gdy kolejny raz zostaliśmy wypisani, Artur nagle stał się siny, przestał oddychać. Zapadł w 24-godzinną śpiączkę, z której na szczęście się wybudził. Znowu szpital, znowu to samo leczenie… Cierpiałem z bezsilności, patrząc, jak mój malutki synek walczy. Nie widzieliśmy końca tej walki, aż nastąpiło tamta tragedia… Artur zakrztusił się tak mocno, że kolejny raz zapadł w śpiączkę. Jednak tym razem się nie obudził… Wynik rezonansu - mózg obumarł w 99 %. Grunt usunął mi się spod stóp, gdy lekarz powiedział, że nie ma nadziei. Mieliśmy tylko czekać na śmierć synka… Próbował nas jeszcze “pocieszać”, że taki stan to wegetacja, więc nawet lepiej, że Arturek umrze. Jak można coś takiego powiedzieć do rodzica umierającego dziecka?! Nie wierzyłem w to, wypisałem syna na własne żądanie i przenieśliśmy się do Centrum Zdrowia Dziecka. Do dzisiaj żałuję, że podjąłem decyzję o zmianie szpitala tak późno… Specjaliści z CZD od razu zdiagnozowali refluks żołądka. To on powodował zapalenie płuc, bo zawartość żołądka dostawała się do dróg oddechowych. Najgorsze było to, że od razu zdiagnozowana choroba uratowałaby mojego synka przed niepełnosprawnością. Miałbym zdrowe dziecko! Mam ogromny żal do szpitala, sprawa w sądzie toczy się po dziś dzień… Chociaż od początku lekarze skreślili mojego syna, kazali przygotować już pogrzeb, ja się nie poddałem. Wierzyłem w niego i modliłem się o cud. Chyba moje modlitwy zostały wysłuchane. Artur był “roślinką”, dzieckiem, które tylko leży, nawet nie przełyka śliny. Po pewnym czasie nastąpiła poprawa, w którą nie nikt nie mógł uwierzyć, bo jak uwierzyć w to, że dziecko, które ma sprawne jedynie 1% mózgu, odzyskuje świadomość? Walka o zdrowie i sprawność syna to mój główny cel i sens życia. Syn ma tylko mnie, a ja tylko jego. Jesteśmy sami, ale razem, więc wierzę, że pokonamy każdą przeszkodę... Artur nie widzi, uczy się chodzić. Wszystko rozumie, mówi, rozmawia ze mną. Wiem, że to zasługa rehabilitacji i ciężkiej pracy - zarówno jego, jak i mojej. Nie mogę pójść do pracy, syn wymaga nieustannej opieki. Leczenie i rehabilitacja są niewiarygodnie drogie, tak samo jak sprzęty, które pozwalają zdobywać Arturowi kolejne umiejętności. Dzięki pomocy darczyńców robi on niewiarygodne postępy!  A całego serca za wszystko dziękujemy, jednak po raz kolejny musimy prosić o pomoc. Może kiedyś bym się wstydził, bym miał opory, ale teraz jestem ojcem chorego dziecka. Muszę schować dumę do kieszeni, muszę być silny za nas obu. Mój syn to całe moje życie. Staram się, jak mogę, jednak codzienność jest ciężka. Chciałbym zapewnić Arturkowi wszystko, co najlepsze, jednak barierą są pieniądze. Jesteśmy zgraną drużyną, która prosi o pomoc. Celem tej zbiórki jest zapewnienie Arturkowi rehabilitacji oraz sprzętu do nauki chodzenia. Za każde wsparcie z całego serca dziękuję w imieniu swoim i synka! ➡️ onet.pl – Artur nie widzi i nie chodzi. "Żona odeszła ze zdrową córką"

114 692,00 zł ( 53,9% )
Brakuje: 98 075,00 zł
Matylda Grzywa
6 dni do końca
Matylda Grzywa , 9 lat

Pomimo wielkiego bólu i cierpienia – nadal się uśmiecha! Razem dla Matyldzi!

Nie wiemy, jak wam dziękować za wsparcie, które okazaliście nam w poprzedniej zbiórce dla naszej ukochanej Matyldzi. Dzięki Wam nasza trudna i wymagająca codzienność była prostsza…  Jesteśmy niezwykle wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobiliście. Niestety, nasza walka nadal trwa i musimy prosić o dalszą pomoc.  Poznaj naszą historię: Matylda jest najbardziej uśmiechniętą, wesołą i pogodną dziewczynką, jaką znamy. I chociaż nie jesteśmy do końca obiektywni, bo to nasza córeczka – musimy przyznać, że to nie tylko nasza opinia.  Jednak codzienność Matyldzi nie wygląda tak jak większości siedmiolatków, ponieważ choruje na bardzo rzadką chorobę genetyczną AGS (zespół Aicardiego- Goutieresa). Jest jednym z 16 dzieci w Polsce, które cierpią na tę chorobę.  W jej główce powstały zmiany, w wyniku których ma zaburzenia neurorozwojowe i nieprawidłowe napięcie mięśniowe. Nie potrafi siedzieć i chodzić, nie mówi, nie posługuje się rączkami, ma trudności ze skupianiem wzroku. Nieustannie, od lat walczymy o lepsze jutro dla naszej kochanej córeczki.  Matylda jest pod stałą opieką wielu specjalistów. Każdego dnia jest rehabilitowana.  Nasza Matylda pomimo cierpienia uśmiecha się i codziennie motywuje nas do dalszego działania. Mamy też drugą córeczkę – Felicję. Wzajemna miłość dziewczynek jest nie do opisania. Matylda dzięki Felci ma szerszy wachlarz emocji. Widzimy, jak obecność siostry wspaniale wpływa na rozwój obu dziewczynek. Dzieci to nasz cały świat i zrobimy dla nich wszystko. Pragniemy, aby dziewczynki miały szczęśliwe, piękne życie bez bólu. Od czterech lat bierzemy udział w programie eksperymentalnego leczenia, choć na tym etapie trudno już mówić o eksperymencie. Lek realnie pomaga pacjentom z AGS. Dwa razy w roku wyjeżdżamy do USA na serie badań i po zapas leku. Powoli też zaczynamy działać w Polsce, aby kiedy program w Filadelfii się zakończy, móc kontynuować leczenie tutaj na miejscu. Walczymy i robimy, co możemy, żeby poprawiać sprawność i komfort życia naszej córeczki. Jednak pewne zmiany są nieuniknione i pomimo wielu działań prewencyjnych – Matyldzia ma zwichnięte oba stawy biodrowe. Nasza córcia potrzebuje jak najszybszej operacji. Nie zoperowane bioderka blokują jej rozwój, a co dla nas najtrudniejsze – powodują ból i cierpienie.  Pandemia zadziałała na naszą niekorzyść. Jeździliśmy na coroczne kontrole, aby sprawdzać stan bioder Matyldy. Niestety wystarczyły dwa miesiące w zamknięciu bez rehabilitacji i doszło do zwichnięcia, przed którym ostrzegali nas lekarze. Przygotowywali nas jednak, że bardzo trudno jest tego uniknąć. Koszty operacji i rehabilitacji są bardzo wysokie, dlatego musimy ponownie prosić Was o pomoc. Już raz pokazaliście nam, że nie trzeba poruszać nieba i ziemi… Wystarczy dotrzeć do dobrych, ludzkich serc. Prosimy, nie odwracajcie się od nas. Zdrowie naszej Matyldy jest dla nas najważniejsze. Chcemy sprawić, że jej życie będzie bardziej komfortowe i szczęśliwe.  Rodzice

110 703,00 zł ( 52,03% )
Brakuje: 102 063,00 zł