Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Barbara Duras
Barbara Duras , 59 lat

Gdy życie boli za bardzo...

Życie tak bardzo mnie doświadczyło. Od dziecka nie było mi dane zaznać bezpiecznego, ciepłego domu. Samotność bolała coraz bardziej, a wraz z nią pojawiało się więcej problemów zdrowotnych. Przez te wszystkie lata mogłam liczyć tylko na siebie, jednak przyszedł moment, gdy muszę prosić o pomoc... Na cukrzycę choruję już 10 lat. Nie myślałam, że choroba tak bardzo pozbawi mnie sprawności. Nikt nie powiedział mi, jakie mogą być jej konsekwencje. Rok 2019 rozpoczął się operacją kręgosłupa. Uciski w pachwinach promieniowały aż do odcinka lędźwiowego. Pierwsza operacja w lutym, druga w październiku. Starałam się wracać do sprawności, ale nie było łatwo. Rok później, w wyniku komplikacji, doszło do częściowej martwicy palców u stopy. Lekarz poinformował mnie, że nie ma ratunku i musimy amputować całą stopę. Pierwszy ogromny cios. Niestety rana się nie goiła. Rokowania były bardzo złe. W konsekwencji kolejna amputacja na wysokości kości piszczelowej i strzałkowej. Cieszyłam się, że udało się ocalić moje kolano. Wierzyłam, że dzięki temu będzie łatwiej wrócić mi co sprawności. Jednak przyszedł ból, a nadzieja odeszła w zapomnienie. Rana się nie goiła, trzeba było oczyszczać tkankę. Bezskutecznie. Pojawił się silny zespół bólowy. Było mi już wszystko jedno. Pomimo otwarcia rany i zastosowania antybiotykoterapii celowanej nic dobrego się nie działo... Poziom amputacji musiał zostać podwyższony na wysokości połowy uda. Dolegliwości bólowe w końcu się zmniejszyły, rana wreszcie zaczęła się goić. Ale to w jak złym stanie psychicznym byłam, nie da opisać się słowami. Czułam się fatalnie. Zastanawiałam się kiedy ta czarna chmura wisząca nade mną zniknie. Poprosiłam o pomoc psychiatryczną… Jedyny ratunek na powrót do codzienności.  Dziś już nic nie wygląda tak, jak kiedyś. Po wyjściu ze szpitala zostałam pozostawiona samej sobie. Pandemia pokazała swoje najgorsze oblicze. Żadnych wskazówek jak zmieniać opatrunki, żadnych wizyt domowych, nic. Dodatkowo druga nogach też zaczyna być w coraz gorszej kondycji. Stopa robi się jak kamień. Bardzo się boję, że to początek najgorszego. Pozostaje mi modlić się i prosić Was o pomoc, bym mogła znów poczuć się niezależnym człowiekiem. Zostałam całkiem sama. Nie mam dzieci ani męża. Niedawno odszedł mój brat, który jako jedyny mnie wspierał… Została mi tylko mama, która ma już ponad 70 lat i nie jest w stanie mi pomagać.  Być może proteza da mi, choć namiastkę samodzielności. Tak bardzo chciałabym móc być szczęśliwa, wierzyć w lepsze jutro, codziennie budzić się z nadzieją w to, że jeszcze będzie dobrze… Barbara

13 062 zł
Aleksandra, Wiktoria i Beniamin Waszyńscy
Aleksandra, Wiktoria i Beniamin Waszyńscy , 49 lat

Miał być azylem, teraz sypie im się na głowy! Uratuj bezpieczeństwo rodziny, pomóż im wyremontować dom!

Tak bardzo mi ciężko... Kiedyś miałam poczucie, że wszystkim problemom stawimy czoła, że przeszkody na naszej drodze są chwilowe i radziliśmy sobie, zawsze razem. Teraz zostałam sama. Zmarł mój mąż, ukochany ojciec moich dzieci. Wraz z jego odejściem bezpowrotnie straciłam poczucie bezpieczeństwa i pewność, że wszystko się ułoży... Beniamin zmaga się z astmą oskrzelową, która przez stan naszego domu stale się zaostrza. Wiktorii też chciałabym zapewnić jak najlepsze warunki... Tymczasem dom, który kiedyś przepełniony radością tętnił życiem, dzisiaj stanowi dla nas niebezpieczeństwo! Wszechobecna wilgoć, grzyb, odpadające płaty farby... Czy w takim miejscu można czuć się dobrze? Jedna ze ścian pękła, zmieniając dom w tykającą bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć. Co wtedy z nami będzie? Nie możemy zostać bez dachu nad głową! Mieszkają z nami też moi rodzice. Zmagająca się z nowotworem mama i słabowidzący tata, który ma problemy z poruszaniem się. Wiem, że dla nich muszę być silna. Tylko jak, skoro problemy nie dają mi w nocy spać... Skoro robię, co mogę, żeby posklejać nasz budżet, a mimo to problemy spływają na nas lawinowo... Tak bardzo mi ciężko pokazywać Ci zdjęcia, opisywać naszą historię i prosić Cię o pomoc... Tak bardzo mi ciężko, ale wiem, że nie mam innego wyjścia... Na szali leży przyszłość mojej rodziny, której nie uratuję sama! Pomóż nam odzyskać dom, w którym będziemy bezpieczni i szczęśliwi, proszę... Aleksandra

50 002 zł
Kasia Rocka
Kasia Rocka , 43 lata

Niezależność to najwspanialszy dar, jaki rodzice mogą ofiarować niepełnosprawnemu dziecku!

Już raz 2 lata temu za pomocą siepomaga prosiłam dobrych ludzi o pomoc. Minęło sporo czasu, ale ja wciąż jestem osobą niepełnosprawną i w dalszym ciągu potrzebuję pomocy... Oto moja historia: Czy to błąd lekarzy, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, zły los? Dziś, po latach, już o tym nie myślę. Nie mam na to siły i czasu, bo bardzo dużo wysiłku wkładam w walkę o swoją samodzielność. Jeżdżę na wózku inwalidzkim i żeby utrzymać odpowiednią formę fizyczną, potrzebuję wielu godzin intensywnej rehabilitacji.  Nie jest łatwo wołać o wsparcie, jednak to moje jedyne wyjście. Urodziłam się 2,5 miesiąca za wcześnie. Poród był długi, ciężki i skończył się niedotlenieniem. Otrzymałam "prezent" na całe życie - mózgowe porażenie dziecięce. W pakiecie zwiększone napięcie mięśniowe w nogach i rękach, jak również duże bolesne skrzywienie kręgosłupa, bardzo utrudniające wykonywanie prostych, codziennych czynności. MPD - ten skrót mózgowego porażenia dziecięcego prześladuje mnie od samego początku. Jest odciśnięty na mnie jak niewidzialny tatuaż i mimo swojej nazwy, nie skończył się magicznie z osiągnięciem pełnoletności. Godziny spędzone na sali ćwiczeń pomagają mi jednak choć trochę oszukać moje przeznaczenie, schowane pod tymi trzema literami. Nigdy się już nie dowiem, jak to jest być w pełni sprawną, ale dzięki ciężkiej pracy swojej i wielu fizjoterapeutów udało się moje ciało ulepszyć. Zwykłe utrzymanie równowagi, nad którym zdrowi ludzie właściwie się nie zastanawiają, dla mnie stanowi sukces na miarę lotu w kosmos. Skończyłam 39 lat. Moi rówieśnicy tak bardzo przyzwyczaili się do swojej samodzielności, że już dawno zapomnieli, co to słowo może oznaczać. Dla mnie to szczyt marzeń. Samej zrobić zakupy albo przygotować herbatę. Są tacy, których nie ruszają wysokości mniejsze niż 8 tysięcy. Ja się cieszę z wyprawy w Góry Świętokrzyskie... Sala rehabilitacyjna do ćwiczeń stała się moim drugim domem. Regularne zajęcia ze specjalistami pozwalają zachować rzadko używane mięśnie i stawy w jak najlepszej formie. Pochłaniają też, niestety ogromne kwoty. Nie jestem w stanie samodzielnie sobie pozwolić na tak ogromne wydatki, dlatego proszę o pomoc. Moja przyszłość jest w rękach dobrych ludzi. Mam nadzieję, że będziesz wśród nich... Kasia

22 558,00 zł ( 33,98% )
Brakuje: 43 825,00 zł
Mikołaj Skowroński
Mikołaj Skowroński , 7 lat

Po operacji serca Mikołaj doznał udaru – wciąż walczymy o jego zdrowie!

Wada serduszka, dwa małe ubytki – od tego wszystko się zaczęło. W pierwszych miesiącach po urodzeniu musieliśmy walczyć o życie Mikołaja. Niestety – po operacji doszło do udaru, z którego konsekwencjami zmagamy się do dzisiaj. Rehabilitację zaczęliśmy tak szybko, jak tylko było to możliwe. Dzięki pomocy cudownych ludzi w ostatnim roku mogliśmy kontynuować rehabilitację bez strachu o środki finansowe. Niestety, wciąż jest jeszcze wiele do zrobienia – rehabilitację trzeba kontynuować. Wiemy, jakie cuda potrafią się zdarzyć, jeśli tworzy się coś razem. Prosimy, pomóż nam dalej walczyć o zdrowie Mikołajka... O wadzie serduszka dowiedzieliśmy się jeszcze w ciąży. Wykryto wtedy dwa ubytki – międzykomorowy i międzyprzedsionkowy. Po porodzie kolejne diagnozy spadały jak lawina. Ciężki poród spowodował, że Mikołaj urodził się niedotleniony. Mikołaj miał tylko 4 miesiące, kiedy lekarze zadecydowali o operacji serduszka. Bałam się wtedy tak, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Mikuś był jeszcze taki malutki, jego serduszko miało tylko kilka centymetrów. Po operacji doszło do udaru… Udar i wcześniejsze komplikacje okołoporodowe doprowadziły do szczękościsku i napięcia mięśniowego, przez które Mikołaj do dziś nie jest w stanie poruszać się tak jak zdrowe dzieci. W maju, dokładnie w dzień swoich pierwszych urodzin, Mikołaj przeszedł operację rozszczepu podniebienia. Zamiast tortu, balonów i zdmuchiwania pierwszej w życiu świeczki, był szpital.  Z Instytutu Matki i Dziecka, inaczej jak większość pacjentów, wyszliśmy z sondą.   Mimo że wielkim osiągnięciem we wrześniu 2018 roku pozbycie się sondy żywieniowej, po upływie 2 lat Mikołaj nadal ma problemy z jedzeniem. Nadal jest w terapii neurologopedycznej i logopedycznej, ponieważ nadal nie mówi. Uczestniczy w rehabilitacji ruchowej oraz terapii integracji sensorycznej. To nasze wiodące terapie, które być może będą potrzebne całe życie Mikołaja.  Dzięki naszemu uporowi i ciężkiej pracy Mikołaj bardzo wiele osiągnął. Niestety wiemy dobrze, że to nie koniec naszej walki – musimy jeszcze zawalczyć o mogę i w miarę możliwości samodzielne funkcjonowanie. Musimy zrobić wszystko, by to, co zdarzyło się po operacji serduszka, nie zaważyło na całym życiu naszego synka. Pomożesz nam w tym?

10 053,00 zł ( 37,05% )
Brakuje: 17 075,00 zł
Oriana Puda
Oriana Puda , 37 lat

Zawsze pomagałam innym, dziś sama potrzebuję pomocy!

Życie pisze własne scenariusze, a jedyna pewna kwestia to: niepewność… Tak w kilku słowach mogę opisać moje doświadczenia. W momencie, kiedy zdawało się, że wszystko się układa, a ja jestem we właściwym miejscu, zdarzył się wypadek. Odebrał mi wiele, ale nie zabrał nadziei… Plan na życie miałam prosty. Chciałam dzielić się tym, co potrafię z innymi. Stąd wybór ścieżki życiowej - nic nie było tu dziełem przypadku - studia pielęgniarskie miały zapewnić mi wiedzę i zbudować podstawy do kolejnych kroków. Pracowałam jako opiekun medyczny. To zajęcie pełne wyzwań - na polu psychicznym i fizycznym. Wiedziałam jednak, że warto, każda osoba, której udało mi się pomóc była dla mnie potwierdzeniem, że to co robię ma sens. Czasem słyszy się, że takich ludzi jest za mało… Niekiedy doskonale zdaję sobie sprawę dlaczego - obserwowanie problemów i choroby innych nie jest łatwe. Ta ścieżka uczy wrażliwości, empatii, bycia otwartym…  Nigdy, nawet w najgorszych wyobrażeniach nie byłam w stanie tego przewidzieć. Wypadek samochodowy. Ogólne urazy, obicia, zadrapania. I najgorsza wiadomość: stłuczenie rdzenia kręgowego, którego efektem jest niedowład czterokończynowy i uszkodzenia wielonarządowe. Nie jestem w stanie opisać tego, co czuję, nie jestem w stanie przekazać bólu, który sprawia ograniczenie samodzielności. To tak, jakby ktoś odebrał integralną część mnie, jakby ktoś pozbawił mnie tej części życia, którą kochałam najbardziej.  To, czy wstanę z wózka nie do końca zależy ode mnie. Bo gdybym miała tę moc, nie zawahałabym się ani przez chwilę. Gdybanie nie jest w mojej naturze. Zdecydowanie wolę działanie, ale te są zależne od środków, które będę w stanie zdobyć na stałą rehabilitację. Koszty są ogromne, a od nich zależy moja przyszłość… Potrzebuję wsparcia i pomocy! Potrzebuję, by pomógł mi wydostać się z pułapki własnego ciała!  Jeśli dobro wraca, wierzę, że znajdę tu dobrych ludzi, którzy pomogą. Bo w mojej sytuacji nie znajduję innego wyjścia, jak poprosić. To szalenie trudne, bo do tej pory zawsze to ja byłam gotowa nieść wsparcie tym, którzy go potrzebują. W pewnym momencie, w 2018 roku, tuż po wypadku, ktoś wcisnął w moim życiu przycisk “stop”, ale ja nie jestem człowiekiem, który łatwo się poddaje i rezygnuje jeszcze przed rozpoczęciem walki. Wiem, że rehabilitacja będzie trwała długo. Wiem, że to bolesny i wymagający proces, ale jestem gotowa na każde poświęcenie. Wierzę w to, że się uda. Jeśli straciłabym nadzieję, na dalszą walkę nie miałabym szans.  Jedyne, co mogę zrobić to zapewnić, że zrobię wszystko, by wygrać tę walkę. Jeśli pomożesz mi walczyć o najważniejszy cel: sprawność i samodzielność, nigdy nie zmarnuję otrzymanej szansy. Wiem, że każdy na nią zasługuję, dlatego proszę - nie zostawiaj mnie samej!

23 874,00 zł ( 34,68% )
Brakuje: 44 951,00 zł
Marta Diduszko
9 dni do końca
Marta Diduszko , 33 lata

Wypadek odebrał mi dziecko, zniszczył zdrowie... Proszę, pomóż mi żyć na nowo!

Myślałam, że jesteśmy na drodze do realizacji marzeń o bezpieczeństwie, rodzinie, stabilizacji. Zdarzenie, które początkowo wydawało się niegroźne, stało się tragedią, która przekreśliła marzenia, odebrała radość i pchnęła w ramiona rozpaczy. Straciłam moje maleństwo… Sama otarłam się o śmierć. Nie straciłam tylko nadziei i siły w walce o jutro…  To był czas, w którym zaczęły się spełniać moje kolejne marzenia. Przygotowywaliśmy się do nowego, ekscytującego etapu, powitania na świecie naszego maluszka. Trwał remont mieszkania, w życiu działo się dużo. W takich momentach człowiek nie myśli o tym, że za rogiem czai się zło…  To był moment, byliśmy w trakcie podróży samochodem, kiedy nagle i niespodziewanie na naszej drodze pojawiło się auto. Szybka reakcja miała nas ratować, sprawić, że nie dojdzie do zderzenia. W tym momencie czas zwolnił i przyśpieszył jednocześnie. Wylądowaliśmy w rowie, a ja zostałam uwięziona w samochodzie. Nie mogłam się ruszyć. W tym momencie, w głowie miałam tylko jedną myśl “co z moim dzieckiem?!”. Instynkt kazał mi się ratować, ale byłam całkowicie bezradna... Uwolniona przez straż pożarną nie ustawałam w pytaniach, czy z moim maleństwem wszystko jest w porządku? To był 29 tydzień ciąży, zostało tylko kilkanaście do planowanego pierwszego spotkania… Powiedziano mi, że moje dziecko jest bezpieczne. To była najważniejsza wiadomość, jaka chciałam usłyszeć. Miałam dodatkową siłę, by zawalczyć o zdrowie i życie. To dało mi energetycznego kopa. Przez półtora miesiąca lekarze o mnie walczyli - przeszłam operację, mnóstwo badań, szereg konsultacji. Byłam zdeterminowana, miałam do kogo wracać!  Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek dramatu.  Ten moment pamiętam jak przez mgłę. Lekarz przekazał mi wiadomość, że serce mojego dziecka nagle przestało bić. Dla niego to jeden z wielu przypadków, dla mnie koniec świata. Nie znajdę słów, by opisać moją rozpacz. Nie jestem w stanie powiedzieć zbyt wiele o tym żalu, poczuciu beznadziei i straty. Czułam się, jakby mój świat rozpadł się na kawałki, jakby nadzieja, którą mam lub dostałam, po kawałku była mi odbierana… Chciałam obudzić się z tego koszmaru. Niestety, okazało się, że to rzeczywistość, od której nie ma ucieczki. Pozostaje tylko wiara, że ten Aniołek gdzieś nade mną czuwa… że patrzy z wysoka i dodaje mi sił, gdy po raz kolejny chcę się poddać.  Wiem, że jeśli poddam się rozpaczy, przegram walkę o przyszłość. Mimo że serce wciąż w rozpaczy, toczę nierówną batalię o to, by móc samodzielnie wstać z łóżka, by móc zacząć życie na nowo. Wypadek nie może przekreślić wszystkiego na zawsze, nie może odebrać mi samodzielności… Błagam, pomóż mi o nią zawalczyć. Koszt jest ogromny - trzy miesiące turnusu to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kwota, której ani ja, ani moja rodzina nie jesteśmy w stanie zdobyć. Wiem, jak to brzmi, ale w mojej sytuacji nie ma innego ratunku. Proszę, ratuj mnie z beznadziei, w której się znalazłam! Dzięki wsparciu rodziny i najbliższych mogę stawać do walki. Jestem całkowicie zależna od innych, a nie skończyłam jeszcze 30 lat. Wciąż jest szansa, że wstanę z łóżka, ale pod warunkiem, że spędzę  Mam takie marzenie, że staję na nogi i idę. Po prostu przed siebie, nie zastanawiając się nad celem… Ja tak bardzo chcę żyć...

20 136,00 zł ( 35,54% )
Brakuje: 36 513,00 zł
Radosław Borowski
Radosław Borowski , 55 lat

Udar omal nie zabił Radka – emerytowany strażnik graniczny potrzebuje pomocy!

W życiu nigdy nic nie jest nam dane raz na zawsze. O tej bolesnej prawdzie przekonaliśmy się kilka miesięcy temu... Tego dnia pogotowie ratunkowe zabrało Radka z podejrzeniem udaru. Kilka godzin później okazało się, że jest jeszcze gorzej. Rozległy udar krwotoczny, brak możliwości interwencji operacyjnej, stan określany jako krytyczny… Jeszcze kilka miesięcy temu wiedliśmy spokojne życie. Radek był szczęśliwym emerytem po przepracowaniu ponad 30 lat w Podlaskim Oddziale Straży Granicznej. Miał wiele planów i marzeń do zrealizowania. Cieszył się, że wreszcie będzie miał na to wszystko czas. Niestety choroba brutalnie to wszystko zweryfikowała i teraz naszym największym marzeniem jest to, aby mógł chociaż usiąść na wózku inwalidzkim. 21 sierpnia tego roku Radek od razu trafił na Oddział Intensywnej Terapii, na którym w stanie krytycznym przez trzy tygodnie był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Kiedy po raz pierwszy go zobaczyliśmy, pękły nam serca. Widok bliskiej osoby w tak ciężkim stanie to chyba jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą dotknąć człowieka.  Kiedy sytuacja się ustabilizowała, Radek został przeniesiony do Szpitala Wojewódzkiego w Białymstoku, gdzie docelowo miał trafić na oddział rehabilitacyjny. Niestety aktualna sytuacji pandemiczna oraz liczne zarażenia pacjentów i personelu medycznego uniemożliwiły jego dalsze leczenie w szpitalu… Musieliśmy zacząć działać inaczej. W konsekwencji Radek został przewieziony do prywatnego Centrum Rehabilitacji, ponieważ obecnie stan jego zdrowia wciąż nie pozwala na powrót do domu. Radek choruje na wiele chorób przewlekłych. Nigdy nie skarżył się, nie prosił o pomoc jednak tym razem jest bezradny, uwieziony w swoim ciele, całkowicie zależny od drugiego człowieka.  Oprócz stałej opieki medycznej, a co się z tym wiąże przyjmowaniem leków, wymaga ciągłej, intensywnej rehabilitacji z powodu prawostronnego paraliżu. Udar u Radka spowodował najsilniejsze uszkodzenie tych części ciała, które wykonują najbardziej precyzyjne ruchy. Rozległe uszkodzenie mózgu objęło nie tylko drogi ruchowe, ale także biegnące w pobliżu czuciowe włókna przewodzące bodźce z ciała do kory czuciowej. Porażeniu uległ także ośrodek mowy, co doprowadziło do afazji. Jedyna droga, która prowadzi do normalnego funkcjonowania, to intensywna rehabilitacja. Radek bardzo chciałby stanąć na nogi i zrobi wszystko, by tak się stało. Tylko potrzebuję Waszej pomocy… Koszty rehabilitacji po tak rozległym udarze są jednak ogromne i przekraczają możliwości finansowe naszej rodziny. Dlatego z całego serca prosimy o pomoc. Będziemy wdzięczni za każdą nawet najmniejszą kwotę, która przybliży nas do zdrowia Radka. Dziękujemy! Rodzina i bliscy Radka

47 100,00 zł ( 34,65% )
Brakuje: 88 805,00 zł
Ala Golic
Ala Golic , 11 lat

By cierpienie i choroba nie były na zawsze... Pomocy!

Alicja ma dopiero kilka lat, a jej dokumentacja medyczna to kilka grubych tomów. Za każdym z nich stoi walka - lekarzy i naszej małej bohaterki. Dziś ruszamy do kolejnej, która jest dla nas jedyną nadzieją na to, że choroba nie będzie miała ostatniego słowa. To nie było spokojne, pełne radości oczekiwanie na przyjście maluszka na świat. Każdy dzień wiązał się ze strachem, a tak często powtarzane “proszę się nie stresować”, przynosiło zawsze efekt odwrotny do oczekiwanego. Niemalże na początku ciąży, po badaniach usłyszałam od lekarzy, że podejrzewają chorobę. Początkowo miał być to Zespół Downa, który po kolejnej konsultacji wykluczono. Niestety, ta diagnoza została zastąpiona inną - lekarze dostrzegli problemy z rączką, ale nie byli w stanie określić, co właściwie jest nie tak. Pozostawało czekać na pierwsze spotkanie, które miało odkryć, z czym się mierzymy.  Jej przyjściu na świat towarzyszyło mnóstwo skrajnych emocji - radość mieszała się z lękiem, ekscytacja z pełnym napięcia oczekiwaniem na informacje od lekarzy. Niestety, przekazane fakty niewiele miały wspólnego z dobrymi. Nasza córeczka została zdiagnozowana, a badania pokazały szereg wad, z którymi musieliśmy się zmierzyć. Pierwsza myśl to strach i niepewność. Plan leczenia był potwornie długi. Lekarze niczego nie byli pewni, a my musieliśmy im zaufać, bo wszystko, co związane z procedurami medycznymi było dla nas zupełną nowością…  Minęło mnóstwo czasu, niestety, strach o naszą córeczkę wcale nie jest mniejszy. Marzymy tylko o tym, by w przyszłości już jako większa dziewczynka czy dorosła kobieta mogła radzić sobie samodzielnie nie trafiając co rusz na bariery.  Wiedzieliśmy, że wada Alicji będzie budziła ciekawość, będzie tematem pytań, szczególnie w środowisku dzieci - właśnie dlatego od początku przygotowywaliśmy córeczkę na to, że zostanie poddana operacji, która sprawi, że rączka będzie sprawna, a wtedy już nic nie stanie na przeszkodzie do spełnienia marzeń, które na ten moment zakładają, że zostanie weterynarzem. Przygotowanie Alicji to tylko jeden krok, bo zdajemy sobie sprawę, że najpierw to my rodzice, musimy pokonać kolejną trudną drogę. Wszystko przez to, że leczenie Alicji będzie kosztować prawie pół miliona złotych! Ogromna kwota za sprawność i samodzielność naszej córeczki. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że ta suma brzmi przerażająco. Niestety, świadomość, że Alicja już zawsze będzie się musiała borykać z wadą jest dla nas znacznie gorsza. Musimy prosić o wsparcie, ratunek i pomoc dla naszej córeczki! Od tego zależy jej przyszłość…  Nie możemy pozwolić, by obietnica operacji była zapewnieniem bez pokrycia. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której zawiedziemy nasze dziecko! Ona wierzy w to, że jej los nie jest przesądzony. Przeszła tak długą drogę, starała się być dzielna w sytuacjach, w których my zdawaliśmy się poddawać. Los nie był dla niej łaskawy, ale my za wszelką cenę chcemy wynagrodzić jej trudności. Najlepszy prezent, jaki możemy jej dać to… sprawność. Dla nas to walka o wszystko.  Strach o zdrowie Ali będzie nam towarzyszył już zawsze, ale wierzymy, że każdy mały krok ma ogromne znaczenie dla jej przyszłości. Teraz potrzebujemy jednego z najważniejszych – milowego, który będzie dla naszej córki całkiem nowym startem. Alicja nigdy nie zmarnuje szansy, którą otrzyma. Nasza córeczka, jak nikt inny, potrafi docenić zdrowie albo chociaż jego namiastkę. ➡️ Licytuj, wystawiaj przedmioty i pomagaj Ali!

92 736,00 zł ( 31,17% )
Brakuje: 204 734,00 zł
Sebastian Cybulski
Sebastian Cybulski , 28 lat

2% szans wystarczyło, żeby Sebastian przeżył. Dziś walczy o swoją przyszłość!

Na takie wiadomości nie da się przygotować, bez względu na to, czy dziecko ma 2, 12 czy 22 lata… Zagrożenie życia brzmi jak wyrok. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. A jednak wciąż mają miejsce, a z ich konsekwencjami pozostaje się mierzyć każdego dnia w nadziei, że lepsze jutro nadejdzie. Gorący sierpień, kolejny upalny dzień wakacji. Beztroska i radość naszego życia została brutalnie przerwana. Wypadek. To słowo do dziś powoduje u mnie najgorsze skojarzenia. Przed oczami znów pojawiają się tragiczne obrazy, wracają wspomnienia, o których nie chcę pamiętać. Słowa, które wtedy usłyszałam były dla mnie jak kolejne ciosy prosto w serce…  Wycieczka rowerowa stała się początkiem naszej tragedii. Rower Sebastiana został staranowany przez jadące tym samym pasem auto. W jednej chwili zalała nas fala złych i gorszych informacji… Lekarze nie pozostawiali złudzeń, powiedzieli nam jasno, że Sebastian ma 2% szans na przeżycie. W tym momencie świat się zatrzymał. Wszystko dookoła przestało istnieć. Pozostała modlitwa, pozostała wiara w to, że mój syn da radę… W takich momentach nawet kiedy inni tracą wiarę, matka nigdy się nie poddaje.  Dokładnie w Nowy Rok, kilka miesięcy po wypadku zdarzył się prawdziwy cud - Sebastian wybudził się ze śpiączki. Przeżył, choć szanse były minimalne. Wiedziałam, że mój syn znajdzie w sobie siłę do powrotu!  Od wypadku minęły ponad 4 lata. Teraz jego rzeczywistość nie przypomina w niczym codzienności dwudziestolatka, ale doceniamy wszystko - każdy postęp, który osiąga dzięki ciężkiej pracy, którą każdego dnia wkłada w rehabilitację. Obserwujemy postępy i wiemy jedno: rehabilitacja daje ogromne nadzieje na przyszłość. Ja porzuciłam wszystko, całkowicie zmieniłam swoje życie, by włożyć całą energię w walkę o syna. Byłam przy nim w każdej chwili, w momentach największego szczęścia i kiedy energia go opuszczała. Pocieszałam, tłumaczyłam, mobilizowałam. Czasem z trudem przełykając łzy…  Teraz stajemy przed ogromnym wyzwaniem. Kolejnym na tej trudnej drodze. Tym razem wiemy, że sami nie mamy szans. Musimy prosić o pomoc! Udało nam się znaleźć ośrodek, który oferuje doskonałą opiekę i konkurencyjne ceny, niestety koszty opieki są zbyt wysokie, by nasza rodzina miała możliwość ich pokrycia. W planie wspomagającym drogę Sebastiana jest 12 turnusów rehabilitacyjnych - każdy z nich to kilka tysięcy złotych, a łączna kwota to prawie 100 tysięcy. Skąd wziąć kolejne środki, kiedy zainwestowaliśmy w zdrowie Sebastiana już wszystko, co mamy? Nie możemy mu pomóc, chociaż przez lata wykonał ogromną pracę. Korzystając z balkoniku i wsparcia rehabilitanta Sebastian jest w stanie pokonać kilka kroków, niestety nie potrafi samodzielnie siedzieć, nie wstaje sam - wymaga opieki przez całą dobę. Walczy również o umysł, choć nie mówi, potrafi pisać. I choć komunikacja i przetwarzanie informacji to wciąż dla niego wyzwanie, wiemy, że przy odpowiednim wsparciu istnieje realna szansa na poprawę.  Teraz właściwie wszystko zależy od kolejnych kroków. Od tego, czy będziemy kontynuować rehabilitację i intensywne ćwiczenia. Przyszłość Sebastiana jest na szali. Świadomość tego, że sami nie możemy dać mu tego, co najważniejsze jest przytłaczająca, ale wierzymy całym sercem w to, że najlepsze dopiero przed nami. Proszę, nie zostawiaj nas z tym samych…  Wierzę, że przyjdzie dzień, w którym mój syn znów wróci do siebie. Przyszłość to dla nas wielka niewiadoma, ale wiem, że warto o nią walczyć. Bo czasem, kiedy nikt nie daje szans na lepsze jutro, musisz wziąć życie w swoje ręce i zacząć tworzyć je zupełnie na nowo.

13 701,00 zł ( 15,05% )
Brakuje: 77 321,00 zł