Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Dominik Kryszczak
10 dni do końca
Dominik Kryszczak , 34 lata

By w walce o samodzielność nie pozostał nigdy sam.

Może gdyby los zdecydował inaczej, Dominik byłby dzisiaj w zupełnie innym miejscu. Może właśnie rozpoczynałby pierwsze jazdy przed egzaminem na prawo jazdy, może planowałby wakacje, lub wyjeżdżał na studia. Życie potoczyło się inaczej. Dominik nigdy nie dogoni swoich rówieśników, bo przez życie nie idzie, ale jedzie na wózku inwalidzkim. Porażenie mózgowe odebrało mu normalne życie i zmusiło do walki o to, co innym przychodzi bez problemu. Do dzisiaj, choć minęło wiele lat, Dominik wciąż nie siedzi, nie chodzi... W domu można ćwiczyć, ale nigdy nie osiągnie się zdecydowanego sukcesu, jeśli nie pomogą specjaliści. Turnusy rehabilitacyjne to tak naprawdę największe pola walki okupionej łzami, bólem i ciężką pracą. To jedyna droga, bo jeśli w organizmie coś nie działa, trzeba to zmusić do pracy i zadbać o to by efekty nie poszły na marne. Dużą poprawę dały wyjazdy do Mielna, gdzie był rehabilitowany. Ponieważ sprawność ruchowa cały czas się poprawia, bardzo ważne jest kontynuowanie rehabilitacji. Obecnie Dominik został zakwalifikowany na rehabilitacje do Warszawskiego ośrodka gdzie specjalizują się w rehabilitacji osób z porażeniem mózgowym nową metodą Therasuit, gdzie osoby takie jak Dominik ćwiczą w specjalnych skafandrach. Tak program skupiony jest na określonych czynnościach, w których chory ma sobie samodzielnie radzić. Kiedy całe życie spędza się na wózku inwalidzkim, a ten musi zastąpić nogi, powinien to być dobry sprzęt. Lekarze znaleźli dla niego optymalny wózek, który nie będzie obciążał kręgosłupa i pozwoli funkcjonować bez bólu. Niestety to znów ogromne koszty, bez których to wszystko się nie uda. Optymalnym wyborem, dla kogoś, kto na wózku musi spędzić resztę ze swojego młodego życia jest wózek Kuschal R33 z napędem Smart Drive. Wózek posiada jedyny, opatentowany i oryginalny system rozpraszania i tłumienia drgań. Umiejscowiony jest centralnie w osi kręgosłupa i dzięki swojej konstrukcji zabezpiecza i chroni uszkodzony kręgosłup, przed nadmiernym przenoszeniem się drgań i wstrząsów powstałych w wyniku eksploatacji wózka na nierównych powierzchniach takich jak chodnik, bruk. W pomieszczeniach Dominik porusza się sam, ale w terenie pozostaje bezradny. Czeka, aż ktoś popchnie go kawałek. SmartDrive jest urządzeniem ułatwiającym poruszanie się wózka inwalidzkiego. Wystarczy delikatnie pchnąć ciągi, aby wózek zaczął się toczyć w pożądanym kierunku. To prawdopodobnie jedyny pojazd, jaki poprowadzi Dominik, dlatego tak bardzo mu zależy. Postanowił zwrócić się do Was, ludzi o wielkich sercach, bo sam nie da rady zarobić pieniędzy na taki sprzęt. Jest jednak szansa na to, że uda się poruszyć serca i dzięki temu osiągnąć samodzielność. Dominik marzy o czymś, na co żaden człowiek nie zwraca w swoim życiu uwagi. Proste rzeczy, takie jak przygotowanie porannej kawy, czy korzystanie z toalety, mogą przestać być dla niego marzeniem. Tak, dzięki pomocy, może wyglądać jego życie! Pomóżmy spełnić marzenie chłopaka, dla którego życie okazało się wyjątkowo trudne, a któ®e tak na prawdę dopiero się zaczyna.

124 038,00 zł ( 85,22% )
Brakuje: 21 506,00 zł
Marzena Laskowska
Marzena Laskowska , 57 lat

O moją mamę będę walczyła do końca...

Na oddziale ratunkowym poznałam swoją mamę po stopach. Podpięta do respiratora, wśród nerwowego gwaru lekarzy i ratowników, leżała kobieta, która dała mi życie, z którą jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej rozmawiałam w domu. Takiego telefonu, jaki dostałam tamtego dnia, nie życzę nikomu i nigdy. Nie spodziewałam się niczego złego, kiedy w słuchawce rozległ się krzyk – "Pani mama zemdlała i zabiera ją karetka pogotowia". To było ponad moje siły, kiedy po chwili stałam w szpitalu, a obok mnie umierała moja mama… Pierwsze słowa w szpitalu: brak kontaktu, zero jakiejkolwiek reakcji. Kolejne były jeszcze gorsze: pęknięty tętniak, 1% szans na przeżycie, mama nie dożyje do operacji. Kiedy otworzyły się drzwi sali i wyszedł lekarz, nie umiałam zebrać myśli, skupić się. Wręczono mi rozcięte ubrania mamy i przepraszano mnie, że nie można ich było zdjąć w inny sposób. Stałam na korytarzu, trzymając te poszarpane ubrania i starałam się odczytać z jego ust słowa, które słyszałam jakby zza grubej szyby. “Nie będziemy operować, to już nie ma sensu, jeśli chce Pani zawiadomić rodzinę, to proszę zrobić to teraz i proszę powiedzieć, że mają godzinę na dotarcie do szpitala…” Moja mama, która była ze mną od zawsze, którą kochałam nad życie i bez której życie nie istniało, dostała godzinę. Leżała teraz pod prześcieradłem, podpięta do respiratora, bez żadnych szans na przeżycie. Nie umiałam tego wszystkiego poskładać w całość. To było jak jakiś koszmar, który za chwilę się skończy i który trzeba jedynie przeczekać. 1% szans na przeżycie to zbyt mało, by w ogóle myśleć o operacji. Wtedy stał się pierwszy cud, który wydarzył się na naszych oczach. Kiedy weszłyśmy z siostrą do sali, mama poruszyła ręką i nogą, jednocześnie dając nam znak, że żyje, że nas słyszy i czuje naszą obecność. To wystarczyło. Niemal natychmiast lekarz, który zobaczył to, co my, podjął decyzję – operujemy. Poczułam w jednej chwili nadzieję, ale i to, że tracę ją po raz drugi. Mamę przewieziono do sali operacyjnej, gdzie rozpoczęła się walka, której przed kilkunastoma minutami nikt nie potrafił sobie nawet wyobrazić. 4 godziny czekałam na śmierć lub życie mojej mamy. Nic z tego nie rozumiałam, bo jeszcze przed chwilą nikt nie dawał jej szansy, aż w końcu mama sama nie dała znaku życia. Jeśli przeżyją, to tylko dlatego, że udało się jej o to poprosić, że ruszyła ręką, że pokazała, że tutaj jest. Jak się później okazało, lekarze kilkakrotnie rozkładali nad mamą ręce w trakcie operacji. Mama przez 4 godziny straciła całą swoją krew, a przeżyła tylko dzięki transfuzjom. Lekarz, który do mnie wyszedł, użył tylko jednego słowa – cud. W trakcie pobytu czekano, aż płuca podejmą pracę, aż otworzy oczy, zareaguje na dźwięk. Mama trafiła do OIOM, żyła, oddychała przez rurkę tracheotomijną, była karmiona przez sondę, miała centralne wkłucie i kilka różnych drenów. Dla mnie to wszystko nie miało znaczenia. Ważne było, że mam mamę, że wciąż jest ze mną i mogę trzymać jej ciepłą dłoń. Nikt nadal nie dawał jej szans. 3 dni – jeśli je przeżyje, zyska jakiekolwiek szanse. Później mówiono o 7 dniach, 21… Tamtego dnia weszłam na OIOM i do dziś nie pamiętam, co pierwsze pojawiło się na mojej twarzy. Łzy szczęścia czy uśmiech. Mama leżała i patrzyła na mnie, w pełni rozumnym skupionym wzrokiem. Wróciła! Nie da się opisać uczucia, jakie towarzyszy chwili, w której odzyskuje się matkę. 17 października mama przeszła pół sali z pomocą rehabilitanta i tryskała energią. 18 października świat nam się znowu zawalił… Koło południa zastaliśmy ją leżącą w łóżku z 39-stopniową gorączką, drgawkami. Nie reagowała na nic. Po wszczęciu alarmu i tomografii komputerowej padła diagnoza – ostre wodogłowie i obrzęk mózgu. Wykonano operację, podczas której założono dren i wyczyszczono chirurgicznie rany pooperacyjne. Po badaniach okazało się, że mama została zarażona bakteriami i usłyszeliśmy, że ma zapalenie mózgu i opon mózgowych. Została przeniesiona na Oddział Neurochirurgii, gdzie przez wiele dni nie było z nią żadnego kontaktu. Dostawała ogrom leków, antybiotyków, wlewy dożylne z powodu skrajnego niedożywienia. Rehabilitacja odbywała się tylko w szpitalnym łóżku i była bardzo ograniczona ze względu na nieustępującą gorączkę i zły stan mamy. Mama nie potrafiła nawiązać z nami żadnego kontaktu, nie można było zaobserwować nawet mimiki jej twarzy. Kolejne tygodnie, które powinny upływać na rehabilitacji, mama spędzała, leżąc w łóżku, zamknięta w izolatce, nie widziała naszych twarzy, nie czuła dotyku, ponieważ nosiliśmy maski, fartuchy i kazano nam zakładać rękawiczki. Każdego dnia miała kilkakrotnie wkładany dren w drzewo oskrzelowe, ponownie założono jej centralne wkłucie. Była zbyt słaba na jakąkolwiek rehabilitację. Po kolejnych ciężkich dniach przed świętami Bożego Narodzenia, mama została przeniesiona ponownie na Oddział Rehabilitacji. W wyniku stresu i wspomnień z października doznała dwukrotnego napadu padaczkowego. Dowiedzieliśmy się również, że mama przeszła sepsę. Zaczęliśmy od nowa, jeszcze raz, ale ze stopnia niżej. Teraz było już o wiele trudniej, mama straciła władzę w prawej ręce, doszły bolesne przykurcze i inne problemy. Powoli zaczyna coraz więcej mówić, jednak kontakt jest z nią utrudniony ze względu na to, że ma problem z wymawianiem niektórych głosek, ze złożeniem całego zdania, czasami słowa są zniekształcane. Wspieramy mamę i ćwiczymy z nią każdego dnia, dokumentując jej postępy, żeby sama widziała, jak bardzo jest dzielna. Życie zatoczyło koło. Teraz to ja jestem świadkiem jej pierwszego kroku, pierwszych słów i zdań. Marzę o tym, żeby mama mogła samodzielnie pójść do kuchni, zrobić sobie kawę, kanapkę, obiad, żeby mogła przeczytać książkę, żeby zejście po schodach nie wymagało kilku osób, żeby mogła porozmawiać przez telefon, napisać coś, policzyć, porozmawiać z kimś, spotykając go na ulicy, pójść na spacer, a nie przejechać się wózkiem, żeby wyjazd do lekarza nie wymagał przejazdu karetką transportu medycznego, żeby mogła pobawić się z wnukami, żeby mogła po prostu żyć i być samodzielną. Każdego dnia walczymy o tę sprawność, o każdy krok, słowo, ruch ręką. To wspaniałe, jak bardzo mama chce wrócić, jak przezwycięża wyrok losu, z którym przyszło jej żyć. Pomóżcie nam w dalszej walce, pomóżcie nam zebrać pieniądze na turnusy i rehabilitację domową. Mama jest wciąż młodą i pełną życia kobietą, która żyje tylko dzięki temu, że stał się cud w jej życiu. Drugi cud może stać się dzięki Wam, dlatego prosimy o pomoc.

69 438,00 zł ( 57,58% )
Brakuje: 51 147,00 zł
Ewa Isielonis
Ewa Isielonis , 32 lata

Walka o lepsze jutro niepełnosprawnej artystki

Dla Ciebie to coś normalnego, codzienność, o której nie myślisz. Dla mnie to szczyt marzeń, szansa na pokonanie kolejnego kroku w drodze do celu, którym jest samodzielność. O czym mówimy? O łazience. Niby błahostka, ale dla mnie, osoby na wózku, to problem, z którym muszę się zmagać kilka razy dziennie. Z chorobą sobie radzę, wzięłam życie we własne ręce. Jednak marzenie o łazience przystosowanej dla niepełnosprawnych może się spełnić tylko z Twoją pomocą. Pomożesz mi? Jeżdzę na wózku i od urodzenia zmagam się z Dziecięcym Porażeniem Mózgowym. Nie widzę też na jedno oko. Różnię się od innych ludzi fizycznie, ale przecież to wnętrze jest najważniejsze. Wierzę, że moja dusza jest piękna, w końcu mówię o sobie, że jestem artystką. Dlaczego? Bo kocham śpiewać. Gdy to robię, przestają liczyć się takie rzeczy, jak niepełnosprawność, jak choroba. Gdy śpiewam, czuję, że żyję. Odkrycie tej umiejętności nadało nowy sens. To pasja, która mnie buduje, która mnie prowadzi i sprawia, że każdy dzień staje się piękniejszy. Lubię bujać w obłokach, wyobrażać sobie przyszłość, w której jestem samodzielna. Wtedy jednak boleśnie upadam na ziemię. Wystarczy, że chcę tylko skorzystać z łazienki... Nie wjadę do niej na wózku, wejście jest za wąskie. Muszę wtedy prosić o pomoc... Nie jestem lekka jak piórko, więc to duży kłopot. Kolejny to toaleta - bardzo wąska, dostęp do niej jest utrudniony. Koszmarem jest też wanna - tylko osoby na wózku zrozumieją, jak trudne jest wzięcie zwykłej kąpieli... Marzę o prysznicu, o tym, by móc samodzielnie się umyć... Nie ma co ukrywać, ja i moi rodzice mamy ograniczone możliwości finansowe. Jednak dzięki pomocy dobrych ludzi mogę robić to, co kocham najbardziej. Od kilku lat pobieram lekcje śpiewu, wyjeżdżam na koncerty i festiwale. Spełniam swoje marzenia małymi kroczkami. Co jeszcze przede mną? Chciałabym pewnego dnia wystąpić na jednej scenie razem z zespołem Blue Cafe i Red Lips. Na razie o tym tylko śnię, ale kto wie, co się stanie w przyszłości? Moim celem jest również zorganizowanie festiwalu dla osób niepełnosprawnych. Chciałabym, by tak jak ja odkryli w sobie sens życia. By uwierzyli, że nie są gorsi. Ja już wiem, że występy przed publicznością są na to najlepszym lekarstwem. Gdy ludzie klaszczą zaczynasz wierzyć, że jesteś wyjątkowy, że pomimo niepełnosprawności jesteś normalnym człowiekiem i jak każdy człowiek zasługujesz na szacunek i uznanie. Gdy jestem na scenie, wszystko inne przestaje się liczyć. Już nie jestem tą Ewą na wózku, która niedowidzi. Staję się pięknym ptakiem, który śpiewa najlepiej, jak umie. Uwielbiam występować i udowadniać innym i sobie, że niepełnosprawność to tylko stan ciała, że liczy się to, jakimi osobami jesteśmy. Mimo mojego pozytywnego podejścia do życia wiem, że choroba niestety wiąże się z niedogodnościami… Jednym z nich jest moja łazienka. Za mała, żebym mogła do niej wjechać na wózku. Zwykła wanna to dla mnie przeszkoda nie do pokonania w pojedynkę. Widziałam cudowne łazienki, przystosowane do niepełnosprawnych. Wygodne, przestronne, w których osoba na wózku świetnie sobie radzi. Chciałabym nie być uzależniona od pomocy innych. Nie chcę, by każde wyjście do łazienki było wielką przeprawą. To takie przyziemne, a jednocześnie poza moim zasięgiem… Wszystko ma swoją cenę, a niektórych marzeń, mimo wielkich chęci, nie uda się spełnić samodzielnie. Tą barierą są pieniądze. Dla mnie bardzo duże… Dlatego proszę o pomoc. Podaruj mi szansę na samodzielność.

31 148,00 zł ( 22,13% )
Brakuje: 109 591,00 zł
Miłosz Klimczak
Miłosz Klimczak , 42 lata

Siłacz z zanikiem mięśni

Co to znaczy być silnym człowiekiem? Czy silny jest ten, który na siłowni przerzuca wielkie ciężary? Ten, który ma ciało niczym grecki posąg? Miłosz z trudem utrzymuję w dłoni choćby długopis, ale ma w sobie siłę, której mogą mu pozazdrościć najlepsi kulturyści. Siłę, która od 39 lat pozwala mu umknąć przed śmiercią. Tak naprawdę nie powinien już żyć. Chorzy na dystrofię mięśniową Duchenne’a rzadko dożywają trzydziestki, Miłosz tymczasem ma już 38 lat. Tylko dzięki wyjątkowej determinacji i niezmierzonym pokładom optymizmu wciąż jest wśród nas. To wszystko zaczęło się lata temu. Miłosz był zwyczajnym, energicznym chłopcem. Jednym z tych dzieci, o których mówi się, że są jak żywe srebro. Nic nie zwiastowało nieszczęścia, które niebawem miało go spotkać. Miłosz miał 6 lat, kiedy jego rodziców zaniepokoiła wyraźna różnica w długości obu nóżek. Poszukiwanie przyczyny trwało miesiącami, dopiero gdy chłopiec trafił do kliniki w Bytomiu, zrozpaczeni rodzice usłyszeli tę potworną diagnozę... Chłopak miał żyć jeszcze co najwyżej kilkanaście lat. Miłosz nie rozumiał tego, co się wokół niego dzieje. Był przecież jeszcze małym chłopcem, nie wiedział, dlaczego odwiedza go co chwilę inny lekarz, po co tyle badań, leków. Wciąż był tym samym, pogodnym dzieckiem, ale choroba postępowała bardzo szybko. Dzień za dniem, jego mięśnie robiły się coraz słabsze. Kiedy dystrofia przykuła go do wózka, Miłosz miał zaledwie 11 lat… Chłopca było coraz mniej. Coraz trudniej było mu chodzić do szkoły. W chwili, kiedy miał powoli uczyć się samodzielności, choroba zabrała mu wszelką nadzieję na jej osiągnięcia. Niczym noworodek, wymagał opieki przy najprostszych i najbardziej intymnych czynnościach. Choć prognozy lekarzy nie pozostawiały choćby marginesu nadziei, rodzice Miłosza nie tracili wiary. Gdzie tylko mogli, szukali ratunku dla swojego syna. Światełko w tunelu pojawiło się w 2001 roku. To wtedy rodzice Miłosza dowiedzieli się o możliwość przeszczepu komórek mioblast. Chłopak zakwalifikował się na przeszczep, ale zabieg wyceniono na 150 tysięcy dolarów. Miłosz i jego rodzice rozpoczęli szaleńczą walkę o zbiórkę pieniędzy. Organizowali koncerty, festyny, pisali listy… Poruszyli niebo i ziemię po to, aby ich syn miał szansę na życie. Udało się, a Miłosz wyjechał do Korei Południowej na przeszczep. Poprawa zaskoczyła nawet lekarzy. Stan zdrowia Miłosza poprawiał się każdego dnia. Czynności, w których jeszcze niedawno wyręczali go najbliżsi, wykonywał zupełnie sam. Mógł samodzielnie jeść, pić, a nawet obrać sobie jabłko. Był szczęśliwy jak jeszcze nigdy dotąd, bo po raz pierwszy uwierzył w to, że nie żyję z wyrokiem, że jest sens walczyć, że z tym przeciwnikiem można wygrać, albo przynajmniej znacznie go osłabić. Aby utrwalić efekty przeszczepu, należało go powtórzyć po 4 latach. Niestety, bariera finansowa tym razem okazała się nie do pokonania... Komfort życia po przeszczepie trwał 8 lat. 8 pięknych lat, podczas których Miłoszowi tyle rzeczy zaczęło wychodzić, tyle osiągnął, bo przecież skończył wtedy liceum. 8 lat, po których choroba uderzyła ze zdwojoną siłą... To była dla Miłosza prawdziwa próba charakteru. Choć ponownie, nawet przy najmniejszej czynności, zdany był na pomoc innych, nie załamał się. Tak jakby wiedział, że żadne łzy nie są w stanie zmienić jego sytuacji. Swoim optymizmem zarażał innych. To swoim hartem ducha zaimponował tej kobiecie, która dzisiaj jest jego narzeczoną, która kocha go takim, jakim jest, a niepełnosprawność nie jest przeszkodą dla ich miłości. To dzięki swej niebywałej determinacji udało mu się znaleźć pracę, dzięki której czuje się ważny i potrzebny. Na przekór chorobie robił wszystko, by żyć normalnie. O przeszczepie komórek macierzystych dowiedział się z telewizji. Od razu zaczął działać. Konsultował się z osobami po przeszczepie i ze specjalistami. Szybko okazało się, że to dla niego szansa na normalne życie. Szansa ostatnia, bo postępująca choroba dawała coraz mniej czasu na skuteczne leczenie. Rodzinie Miłosza udało się zebrać pieniądze na kilka pierwszych podań komórek. Poprawa jest zauważalna gołym okiem. Miłosz znów lepiej oddycha, wyraźniej mówi. Cieszy się każdą drobnostką, którą może teraz zrobić. To jednak nawet nie półmetek, a żeby utrzymać ten stan, potrzebne są kolejne zabiegi. Koncerty, licytacje i festyny charytatywne to zbyt mało. Potrzebna jest Wasza pomoc, bo wiemy, że potraficie zdziałać cuda. Całe życie Miłosza to walka. O każdy oddech, o najmniejszy ruch, o każdy kolejny dzień. Pomimo całej swej determinacji, Miłosz samemu nie będzie w stanie wygrać. Potrzebuje Was. Śmierć zagląda mu w oczy od blisko trzydziestu lat, a teraz kiedy ma szansę ją pokonać, na przeszkodzie stoją tylko pieniądze...

45 392,00 zł ( 60,09% )
Brakuje: 30 140,00 zł