Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Andrzej Garncarek
Andrzej Garncarek , 70 lat

Miłość wszystko znosi, wszystko przetrzyma. Hania walczy o to, by jej mąż się obudził!

Historia Hani i Andrzeja to nie tylko opowieść o dramatycznej walce o życie. To też jedna z najpiękniejszych historii miłosnych na naszym portalu. To opowieść o miłości, która została poddana ogromnej próbie… Od 9 lat Andrzej jest w śpiączce. Hania, jego żona, opiekuje się nim każdego dnia. Myje, zmienia pampersy, wymienia sondę, odsysa wydzielinę. I opowiada, co się dzieje w domu, za oknem, na świecie. Andrzej reaguje na głos, na ból. Otwiera oczy. Czasem płacze. Hania wierzy, że słucha… I prosi o pomoc, bo nie traci nadziei, że stan jej męża się poprawi. W końcu są trzy: wiara, nadzieja, miłość, a z nich zaś największa jest miłość. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Jeśli nie wierzysz w słowa – przeczytaj, a zmienisz zdanie. Rok 2010. Andrzej i Hanna oglądają w telewizji materiał o Szwedce, która zapadła w śpiączkę w wyniku powikłań pooperacyjnych. Ma utrudniony kontakt z otoczeniem, patrzy szeroko otwartymi oczami w jeden punkt. Myślisz, że ona coś rozumie? – pyta męża Hanna. Jestem przekonany – odpowiada Andrzej. Wszystko słyszy i wszystko rozumie. Tylko nie może nic powiedzieć... Hanna myśli często o jego słowach, gdy siada przy łóżku męża. Ten wodzi za nią wzrokiem. Gładzi go po twarzy, całuje w policzek, przytula. Opowiada mu, jak minął dzień. Opowiada o pacjentach, o ich cierpieniu. Pracuje jako pielęgniarka, tak jak kiedyś Andrzej. Opowiada o tym, co się dzieje na świecie i w ich kochanym Gdańsku. Zupełnie jak kiedyś. Z tą różnicą, że Andrzej tylko patrzy i słucha, nie może odpowiedzieć, skomentować. Od 9 lat jest w śpiączce, tak jak tamta Szwedka. 30 lat wcześniej. Hanna chodzi korytarzami budynku studium pielęgniarskiego. Uczy się w nim też Andrzej. Wpada jej w oko - wysoki, przystojny, z którego emanuje siła i spokój. Życzliwy, dobry, zawsze pomaga innym. Zostają parą. Hanna zaczyna pracować w zawodzie, Andrzej kontynuuje tradycję rodzinną – pływa na statku. Mają dwóch synów. Kiedy zamykają Odrę dla żeglugi, Andrzej postanawia odnowić dyplom pielęgniarski. Wraca do potrzebujących, do pracy wśród szpitalnych ścian. Jest lubiany przez pacjentów, żyje tą pracą. Kończy też teologię, robi doktorat, nałogowo czyta książki. Synowie dorastają, a Hanna i Andrzej snują plany, co będą robić, gdy rodzinne gniazdo opustoszeje. Chcą podróżować, mają listę miejsc, które zobaczą na emeryturze. Czeka ich spokojna, szczęśliwa starość, spędzona razem. Tak wtedy myślą. Andrzej postanawia zrobić kurs ratownictwa medycznego, chce ratować ludziom życie. Kiedy jedzie na zajęcia, sam niemal je traci. 18 grudnia 2010 roku, syn wiezie go na lekcję do Sopotu. Nigdy nie udaje im się tam dotrzeć. Andrzej prosi syna, żeby zatrzymał się w Parku Oliwskim. Wychodzi, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Ból w klatce piersiowej. Nie chce jechać do szpitala, chce do domu, do Hani – ona go uratuje. Hanna jest akurat na zakupach, gdy dzwoni przerażony syn. Są już w domu, Andrzej leży na kanapie, siny, nie dając znaku życia. W Hani odzywa się pielęgniarski instynkt. Przez telefon instruuje syna, co ma robić. Jak we śnie biegnie do domu. Nie ma czasu na rozpacz, na załamywanie rąk, robi to, co dziesiątki razy wcześniej w pracy, ratuje życie, tylko że tym razem osobą, która reanimuje, jest jej mąż. Przyjeżdżają ratownicy medyczni, nie mają nawet defibrylatora. Patrzą z otwartymi ustami na Hannę. „Jeśli coś by się stało, to nie martw się, nie umrzesz, ja cię uratuję“ – Hanna przypomina sobie, jak w żartach obiecywali to sobie z Andrzejem. Tyko tym razem to dzieje się naprawdę. Andrzej przeżywa tylko dzięki pomocy żony. Rozległy zawał serca, zatrzymanie akcji krążenia i oddechu, którego konsekwencją jest uszkodzenie mózgu – czyta Hanna w karcie pacjenta. Litery ciemnieją jej przed oczami. Wie, co to znaczy. To, jak bardzo uszkodzony został mózg Andrzeja, jest zagadką. Potrzeba będzie czasu, by się tego dowiedzieć. Hanna wśród szpitalnych ścian obraca się całe życie, pierwszy raz jednak ma okazję być wśród nich nie jako pielęgniarka, lecz jako żona pacjenta. Ona i jej mąż w swojej pracy wyznawali najwyższe standardy, tego samego wymaga od innych. Szybko staje się niewygodna. Zaczyna walkę, długą, samotną walkę o zdrowie i życie męża. Wypisuje go do domu, który zamienia w szpitalną salę. Jest teraz pielęgniarką w pracy i po pracy - praktycznie cały czas. Walka o Andrzeja trwa już 9 lat. Hanna mogłaby o niej napisać książkę. Andrzej na początku nie reaguje na wołania, na dotyk, ból. Odżywia się  przy pomocy sondy zakładanej bezpośrednio do żołądka, wymienianej co 3 miesiące, nie kontroluje potrzeb fizjologicznych, samodzielnie nie zmienia pozycji ciała. Można go szczypać, nie protestuje. Dziś jest inaczej, wszystko dzięki bodźcowaniu i długiej rehabilitacji. Reaguje na dotyk. Gdy go coś boli, płacze. Potrafi szarpnąć ręką i nogą. I słucha. Hanna zna męża na wylot, wie, że gdy mu czyta lub coś opowiada, on rozumie. Otwiera usta, przechyla głowę na bok, odwraca głowę w jej kierunku. Serce jej się kraja, że nie może jej odpowiedzieć. Jakby był obok, ale uwięziony za grubą szybą, której ona nie może rozbić. Przy Andrzeju ktoś musi być non stop - oddycha przy pomocy rurki tracheostomijnej, trzeba pilnować, by się nie udusił. Hanna nie wie, co by zrobiła, gdyby nie pomoc sąsiadów i synów. Nie ma już środków do życia, tylko pożyczki do spłacenia. Sprzedała już wszystko, laptopa, nawet ukochane książki męża. Żeby zarobić na rehabilitację i leczenie męża, pracuje na 2 etatach. Dwukrotnie miała wypadek samochodowy, przemęczona skasowała samochód. Wyszła z tego cudem. Ma ustaloną grupę inwalidzką, problemy z kręgosłupem, czeka na operację. Miała złamany kręgosłup, uszkodzoną wątrobę. Zaśmiała się, kiedy usłyszała, że ma zakaz dźwigania, jeśli chce pozostać sprawna. Jak to wykonać? Andrzejowi trzeba kilka razy dziennie zmieniać pozycję, żeby zapobiec odleżynom. Hanna nie marzy już o dalekich podróżach. Jej największym marzeniem jest to, by Andrzej się obudził. Do tego potrzebna jest dalsza rehabilitacja, możliwa tylko dzięki naszej pomocy. Hania nie chce słuchać sugestii, że powinna Andrzeja gdzieś oddać. Trzy tygodnie był w ośrodku medycyny paliatywnej. Pojechał tam kwitnący, wrócił w stanie agonalnym, z odleżynami, z krwotokiem ze wszystkich otworów ciała. Poza tym kocha Andrzeja. Po prostu. Wie, że on jest obok, że słucha, a ona zrobi wszystko, by go obudzić. Wie, że jej się uda. A nawet jeśli nie – ona będzie obok. Choć czasem ma ochotę krzyczeć i wyć, z rozpaczy. Ale będzie z nim, tak jak przysięgała. W bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie. Podczas rozmowy z nami Hanna nasłuchuje oddechu Andrzeja. Muszę kończyć, zobaczyć, co u mojego chłopaka, czy mi czasami nie uciekł, bo teraz tak ciężko o męża – żartuje. Nie oczekuje poklasku, nie uważa się za bohaterkę. Tak zachowuje się ktoś, kto kocha. Ona sobie poradzi. Prosi o pomoc, żeby to jemu było lepiej.

18 507,00 zł ( 64,43% )
Brakuje: 10 216,00 zł
Maciej Kinowski
Maciej Kinowski , 32 lata

Marzenia przerwane w ciągu sekundy... Mam szansę, żeby znów chodzić!

Moje życie pękło w jedną chwilę. Wypadek zniszczył zdrowie, sprawność, nadzieję na przyszłość. Dzisiaj mam tylko jedną drogę, która pomoże mi odbudować to, co straciłem. Wiele godzin żmudnej, intensywnej i kosztownej rehabilitacji. Sam nie jestem w stanie jej opłacić, dlatego proszę o pomoc. Niewiele pamiętam z wypadku, bo nagle wszystko się urwało. Przyjechała karetka, potem przyleciał helikopter, kiedy stwierdzono, że nie mam czucia w nogach. Operacja trwała 6 godzin. Obudziłem się i chciałem poruszać nogami, ale się nie udało… Próbowałem, walczyłem, łzy spływały po policzkach, ale nogi nie chciały słuchać. Nigdy więcej nie chciałbym wracać do tamtej chwili. Kręgosłup złamany w kilku miejscach, uszkodzony rdzeń kręgowy, wymieniony kręg szyjny i piersiowy. Do tego złamane sześć żeber, przebite płuco, złamane nadgarstki, pęknięty obojczyk… Długo by wymieniać. Roztrzaskałem się kompletnie, nawet te kości, o których wcześniej nie miałem pojęcia, że istnieją. Chciałem krzyczeć, zerwać się z tego łóżka i uciec. Nic z tego… Przed oczami stanęło mi życie, marzenia, plany na przyszłość. Pierwsze 2 tygodnie na OIOM-ie były koszmarem. Nie da się przygotować na pobyt w takim miejscu i ogromną bezradność, która ogarnia człowieka od stóp do głów. Teraz z perspektywy czasu widzę, jak puste były moje dotychczasowe dni. Żyłem z dnia na dzień, nie mając większych celów. Dopiero po wypadku zrozumiałem, że najważniejsze są momenty spędzone z bliskimi, takie, które wspominać będzie można już w podeszłym wieku. Dzisiaj najbardziej potrzebuję rehabilitacji. Ciężkiej pracy, która małymi krokami pomoże mi odzyskać utraconą sprawność. Nigdy nie byłem w górach i mam marzenie, żeby wejść samodzielnie na Gubałówkę. Czy to się kiedyś ziści? Wierzę, że tak, ale nie uda się bez ogromnych pieniędzy, które muszę zdobyć, żeby opłacić rehabilitację. Dlatego proszę Was o pomoc. Zdrowie… ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił. Chciałbym cofnąć czas i spotkać się ze samym sobą sprzed wypadku, przemówić do rozsądku. To jednak niemożliwe. Muszę skupić się na ćwiczeniach i odbudowaniu dokonanych przez wypadek zniszczeń. Wierzę, że mi w tym pomożecie. Maciej

21 146,00 zł ( 71,55% )
Brakuje: 8 407,00 zł
Szymon Zaremba
Szymon Zaremba , 12 lat

Kiedy cukrzyca sprawia, że każdy dzień ma gorzki smak

Choć cukrzyca ściśle wiąże się z cukrem, swoją uciążliwością powoduje, że życie nabiera gorzkiego smaku. Szymonek zachorował w sierpniu zeszłego roku i cały czas nie możemy się z tym pogodzić. Ciągłe wkłucia powodują ogromny ból, niszcząc beztroskę dzieciństwa. Bardzo chcemy ulżyć mu w cierpieniu i potrzebujemy Waszej pomocy! Zaczęło się od bólów głowy, a skończyło na diagnozie, która złamała nasze serca. Cukrzyca I stopnia to bardzo niebezpieczny przeciwnik. Dorosłemu człowiekowi trudno się z nią żyje, a co dopiero nawet nie 7-letniemu dziecku. Szymek nie rozumie całej tej sytuacji. Nagle wiele zwyczajnych rzeczy stało się dla niego owocem zakazanym. Dniami i nocami czuwamy nad nim, żeby nie wydarzyła się tragedia. Tym bardziej że on sam nie odczuwa spadku cukru, a każda chwila nieuwagi może spowodować śpiączkę… Nie byliśmy na to przygotowani, ale tak naprawdę nie da się do tego przygotować. Wszystko się zmieniło. Nasze życie obróciło się o 180 stopni i cały czas nie wiemy, dokąd będzie zmierzało. Cały czas się uczymy i staramy zniwelować skutki uboczne. Szymek nie zna już jednak dnia bez bólu… Choć serce się kraje, nie mamy innego wyjścia. Życie i zdrowie synka jest na pierwszym miejscu. Każdy dzień dziecka z cukrzycą jest nieustanną walką o wyrównanie glikemii, aby w przyszłości było jak najmniej groźnych powikłań. W związku z bardzo częstymi pomiarami glukozy używamy systemu FreeStyle Libre, a to łączy się kosztami, które przewyższają nasze możliwości... Pomimo tego, że choroba trwa od niedawna, Szymon już potrzebuje zabiegów rehabilitacyjnych i dodatkowych masaży, bo w miejscach częstych wkłuć robią mu się zrosty i zgrubienia. Aby złagodzić te zmiany i zapobiec powstawaniu kolejnych, potrzebujemy specjalnej lampy do naświetlań jego delikatnej skóry. Wszystko to wiąże się z kosztami, które przekraczają nasze możliwości, dlatego prosimy o pomoc. Szymek ma brata bliźniaka Kubę, który na szczęście jest zdrowy, ale cały czas boimy się, że i jego może spotkać to samo. Chłopaki całe dnie spędzają razem i widzimy, że choroba jednego jest też namacalnym cierpieniem drugiego, a przez to całej naszej rodziny. Cukrzycy nie da się wyleczyć, ale można złagodzić jej skutki. Z całego serca prosimy o tę szansę. Magda - mama

7 722,00 zł ( 35,67% )
Brakuje: 13 925,00 zł
Michał Lubak
Michał Lubak , 26 lat

Kiedy los na starcie życia odbiera ci wszystkie marzenia...

Pamiętam ten wypadek, jakby to było wczoraj. Uderzenie, trzask pękającego kręgosłupa, a razem z nim mojego złamanego życia. Od tamtej chwili nic już nie jest takie same. Straciłem czucie w rękach, nogach… Cała moja sprawność i samodzielność rozpadła się na miliony drobnych kawałków, niczym pęknięta szyba w samochodzie. Od 8 miesięcy dzięki intensywnej rehabilitacji próbuję ją poskładać na nowo. To jednak kosztuje kosmicznie duże pieniądze… Wszystko to działo się w letni weekend. Od poniedziałku miałem podjąć nową pracę, w październiku czekał na mnie pierwszy rok studiów informatycznych. Życie właśnie rozcierało przede mną czerwony dywan, zapraszając do poznania uroków dorosłości. Nic z tego nie wyszło… Wypadek w ciągu kilku sekund zabrał wszystkie plany, marzenia. Może gdyby wtedy była gorsza pogoda albo gdyby mi się po prostu nie chciało. Dzisiaj to już nie ma znaczenia. Jest brutalna rzeczywistość, do której cały czas próbuję się przestawić. Diagnoza zmiażdżyła moje serce. Lekarze robili wszystko, co mogli zrobić, żeby mnie uratować. Byłem blisko, bardzo blisko przeniesienia się na ten drugi świat. Moi najbliżsi umierali ze strachu, nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Każdego dnia widzę, jak się martwią i przeżywają równie mocno, próbując wszelkimi sposobami postawić mnie na nogi. Tego długu wdzięczności nie spłacę pewnie nigdy. Litry przelanego potu, ból zesztywniałych mięśni, łzy, które płyną z bezsilności. Ćwiczę 5-6 godzin dziennie, próbując pobudzić organizm do działania. Po 8 miesiącach potrafię już samodzielnie przesiąść się z łóżka na wózek, założyć własnymi rękoma koszulkę. Takie proste rzeczy, a dla mnie to sukces na miarę wejścia na Mont Everest. Muszę dalej ćwiczyć i pracować, nie ma drogi na skróty. Niestety, turnusy opłacane przez NFZ już się skończyły, a dla mojej rodziny jest to ogromny wydatek finansowy. Dlatego proszę o pomoc… Ile z utraconej sprawności jestem w stanie odzyskać? Nie wiadomo. Medycyna nie zna odpowiedzi na to pytanie. Najgorsze, co bym mógł teraz zrobić, to usiąść i użalać się nad swoim losem. Kumple ze szkoły poszli na studia, zamieszkali samodzielnie, umawiają się z dziewczynami, czerpią z życia pełnymi garściami. Ja nie mogę, bo ręce i nogi nie chcą mnie słuchać, choć czasami krzyczę na nie ze złością, ile tylko siły znajdę w gardle. Proszę Cię o szansę, wsparcie. Sam nie dam rady, nic nie mogę zrobić… Michał

54 759,00 zł ( 51,36% )
Brakuje: 51 843,00 zł
Tomasz Luty
Tomasz Luty , 32 lata

Pomóż Tomkowi wrócić do życia sprzed wypadku...

Od najmłodszych lat pomagał nam w gospodarstwie. Prawdziwy rolnik z powołania. Zakochany w zwierzętach i życiu na wsi. Rok temu wszystko się załamało… Tragiczny wypadek zabrał zdrowie, sprawność, przyszłość. Po dziś dzień trwa dramatyczna walka o powrót do życia sprzed tamtych wydarzeń. Nie ma innej drogi niż intensywna i kosztowna rehabilitacja… Wszystko działo się zaledwie miesiąc po śmierci ojca. Wypadek, telefon, ostry dyżur, stan krytyczny. Nie dawano nadziei, że przeżyje. Uszkodzenia głowy, rozległy obrzęk mózgu, poharatane płuca. Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej, z której miał się wybudzić po 2 tygodniach. Nie udało się… I nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek się uda. Kolejne dni ciągnęły się w nieskończoność. Odchodziliśmy od zmysłów, człowiek nie nadążał z wycieraniem łez. W tak krótkim czasie dwie ogromne tragedie. Nikt nie jest na to przygotowany… Na szczęście po 4 miesiącach udało się go wybudzić. Tomek doznał paraliżu czterokończynowego. Stopniowo uruchamiała się jego mimika twarzy i zaczął podejmować bezdźwięczne próby porozumiewania się z nami. Musieliśmy nauczyć się zupełnie nowego sposobu komunikacji. Było trudno, bardzo trudno… Frustracje, zniechęcenie i pełno chwil zwątpienia. Nie mogliśmy się jednak poddać. Tomek przecież na nas liczył. Powrót do funkcjonowania opóźnia zakrzepica żył oraz przebyte infekcje. Dodatkowo okazało się, że Tomek ma skostnienia tkanek miękkich w okolicach stawu biodrowego, co uniemożliwia mu naukę chodzenia aż do operacji. Jesteśmy już po kilku turnusach w specjalistycznym ośrodku i przynoszą one pierwsze efekty. Żeby postęp był stały, potrzeba kolejnych godzin intensywnej rehabilitacji, a to się, niestety wiąże z ogromnymi kosztami. Dlatego prosimy o pomoc. Tomek jest zmotywowany, żeby wrócić do sprawności. Ciągle powtarza, że chce się zająć gospodarstwem i opieką nade mną. Najpierw jednak to my musimy zająć się nim. Jego życie zostało cudem uratowane, choć pękło na wiele kawałków, jak potłuczone szkło. Zrobimy wszystko, żeby na nowo je posklejać. Proszę, daj mu szansę na sprawność — on na pewno ją wykorzysta. Mama

36 203,00 zł ( 31,27% )
Brakuje: 79 567,00 zł
Kamila Zajączkowska
Kamila Zajączkowska , 39 lat

Mamusiu, czy kiedyś będziesz zdrowa?

Silny ból głowy, zdrętwienie karku niepozwalające na jakikolwiek ruch. Bezradność, bezsilność, siedem operacji ratujących życie. Podstępny tętniak zdemolował moje zdrowie. Zwyczajna codzienność roztrzaskała się niczym szklanka — na milion kawałków. Od wielu miesięcy z pomocą specjalistów próbuję ją poskładać na nowo. Żeby znów być samodzielną, żeby znów móc być mamą dla mojej córeczki. Do tego jednak potrzebuję kosztownej, intensywnej rehabilitacji… Od wielu lat walczyłam z migrenami. Te paraliżujące bóle głowy stały się tak „normalne”, jak to, że słońce wstaje rano, a wieczorem chowa się za horyzontem. Tego dnia myślałam, że to kolejny taki „zwyczajny” atak bólu. Był 22 marca i nie zapomnę tej daty do końca życia. Natychmiast pojechałam do szpitala. Tam przeprowadzono szereg badań, które wskazały złoczyńcę. Tętniak — trzeba operować… Umierałam ze strachu, ale nie było innego wyjścia. Operacja zakończyła się pomyślnie, ale okazało się, że tętniak powstał z powodu istnienia w głowie dużego, 3-centymetrowego naczyniaka, umiejscowionego w bardzo kiepskim miejscu — móżdżku. Zabieg w takim miejscu to zawsze ogromne ryzyko.Stanęłam przed dramatycznym wyborem. Żyć przez najbliższe lata w nieskończonym stresie z tykającą bombą w głowie albo spróbować ją rozbroić. Zagrałam va banque... Miała być jedna operacja, skończyło się na siedmiu… Komplikacje okazały się poważniejsze, niż przewidywano. Od maja do sierpnia zeszłego roku mam dziurę w życiorysie. Nic nie pamiętam. Lekarze dniami i nocami walczyli o moje życie, a ja nic nie pamiętam. Obudziłam się w sierpniu z sondą w nosie i nic nie mogłam zrobić. Ani ruszyć ręką, ani powiedzieć słowa… Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ciężko musiała to przeżywać moja 3-letnia wówczas córeczka, kiedy nagle zabrakło mamy. Strach, tęsknota, dezorientacja. Może i dobrze, że tego nie widziałam, bo pewnie mi samej pękłoby serce z żalu. Nie wiedziałam co dalej ze mną będzie. Czy już zawsze pozostanę taka bezradna, w pełni zależna od innych osób? Wszystko mi się wyłączyło, jakbym odłączona od prądu. Mogłam jedynie leżeć i płakać. Po kilku tygodniach przewieziono mnie do ośrodka w Konstancinie, gdzie zespół specjalistów podjął się karkołomnej misji przywrócenia mnie na nowo do życia. Setki godzin rehabilitacji, zajęć z logopedą i neuropsychologiem przyniosły piorunujące efekty. Był ból, pot, czasami zniechęcenie. Przez te wszystkie tygodnie miałam przed oczami moją córeczkę, którą tak bardzo chciałam przytulić własnymi rękami, wyjść samodzielnie na spacer. Dużo już udało się odzyskać z utraconej sprawności, ale mój czas pobytu opłacany przez NFZ się skończył… Pobyt w tym ośrodku to koszty rzędu 10 tysięcy złotych miesięcznie. Za jeden dodatkowy miesiąc zapłaciła moja mama, na więcej nie mamy już pieniędzy… Dlatego proszę o pomoc! Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale. Taką przynajmniej mam nadzieję. Nadzieję, która dodaje mi sił i jest światełkiem w tunelu. Choroba złamała moje zdrowie i sprawność, ale nie złamała mnie. Chcę być, muszę być mamą dla córeczki i nic innego teraz się nie liczy. Ona tak bardzo mnie potrzebuje, a ja teraz potrzebuję Twojego wsparcia. Pomożesz mi? Kamila

20 583,00 zł ( 17,56% )
Brakuje: 96 609,00 zł
Robert Pawlaczyk
Robert Pawlaczyk , 53 lata

W majową noc udar niemal odebrał życie mojego męża... Pomóż nam walczyć!

Śmierć przyszła po niego w nocy, gdy spokojnie spał. Na szczęście byłam obok, nie oddałam jej męża! Nie odpuszczała jednak przez kolejne dni. Gdy odeszła, zostawiła po sobie ślad… Robert, mój mąż, sam chciałby opowiedzieć o tragedii, która go spotkała. Chciałby, ale nie może… Przez udar mózgu dzisiaj nie mówi, ma niedowład połowy ciała. Wierzy jednak, że to nie koniec życia, że ma wiele przed sobą! Bardzo proszę o pomoc, bo ja też w to wierzę… Gdy kładziesz się spać, czujesz się bezpiecznie w swoim łóżku, znajomych czterech ścianach… Komu przyjdzie do głowy, że właśnie tam przyjdzie najgorsze, i to w wieku 46 lat?! Obudził mnie dziwny hałas, pod skórą czułam, że coś jest nie tak. Spojrzałam na męża, nie wyglądał, jakby spokojnie spał… Zaczęłam go budzić, z każdą sekundą czując coraz bardziej paraliżujący strach. Ale Robert się nie budził… Potem wszystko działo się jak w filmie: karetka, szpital, płacz i słowa lekarza, które mnie załamały. Nie wiadomo, czy mój mąż przeżyje, miał udar niedokrwienny. Liczą się godziny. To była ciepła majowa noc, wtedy nasze życie legło w gruzach... W przypadku udaru kluczowe jest błyskawiczne działanie i jak najszybsze podanie leku rozrzedzającego krew, by usunąć skrzep, który zablokował tętnice. Akcja była szybka, Robert na czas trafił do szpitala, ale kolejne trzy dni walczył o życie. Nieprzytomny, bez kontaktu, nieustannie na granicy… Mogliśmy tylko czekać i modlić się, by z nami został. Ta bezradność była najgorsza. W międzyczasie okazało się, że Robert ma wadę serca. To właśnie migotanie przedsionków było przyczyną udaru! Lekarze pilnie przeprowadzili operację wszczepienia stymulatora, by zabezpieczyć męża przed kolejnymi udarami. Powoli odzyskiwaliśmy wiarę, że jeszcze będzie lepiej! W końcu Robert się wybudził, ale nie był już tym samym człowiekiem, co przed wypadkiem... Nie mógł się ruszać, nie mógł mówić. W takim stanie trafił na trzy miesiące na oddział rehabilitacyjny, a my z całą rodziną postanowiliśmy, że zrobimy co w naszej mocy, by wyzdrowiał! To wszystko działo się w maju 2017 roku, wkrótce minie dwa lata. Dwa lata ciężkiej pracy, wyrzeczeń, ale też łez radości z każdego kolejnego postępu! Mąż ma afazję, mówi niezrozumiale, z wielką trudnością. Chociaż chodzi, to z pomocą kuli i tylko na krótkich odcinkach. To wszystko jest możliwe dzięki żmudnej rehabilitacji. Byliśmy już na specjalistycznych turnusach, Robert nieustannie ćwiczy też z neurologopedą. Bardzo pomocne są seanse w komorze hiperbarycznej, Tlenoterapia pomaga odbudować komórki w mózgu, które zniszczył udar. Niestety, to kosztuje mnóstwo pieniędzy, a to, co oferuje NFZ, jest tylko kroplą w morzu potrzeb… Dzisiaj mój mąż ma 48 lat, dopiero 48… Ciężko mu, że nie może wrócić do pracy, porozmawiać ze mną czy z synem, jest zupełnie ode mnie zależny, a to on zawsze chciał być podporą rodziny. Zawsze jest jednak szansa, ludzie z tego wychodzą! Już dzisiaj widzimy ogromny postęp, dlatego musimy walczyć dalej. Nie dajemy już jednak rady finansowo, dlatego bardzo prosimy o pomoc. Robert mocno wierzy, że wkrótce będzie mógł Wam sam podziękować — to będzie największy sukces! Joanna, żona Roberta

56 732,00 zł ( 52,66% )
Brakuje: 50 981,00 zł
Allan Lignar
Allan Lignar , 10 lat

Pilnie potrzebne badanie dla Allanka❗️Ratunku!

Allan jest pierwszym dzieckiem na świecie, który jest leczony w ten sposób. Jeśli uda nam się opłacić i ukończyć terapię, nasz synek może być zupełnie zdrowy! To największe marzenie, jednak chcielibyśmy po prostu, by w przyszłości był samodzielny, by jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Allan ma autyzm. Nie widzi problemu w tym, by wsadzić rękę do wrzątku, wyjść bez ubrania na dwór przy siarczystym mrozie, czy wspiąć się na wiele metrów, a potem… skoczyć. Tak najczęściej umierają ludzie z autyzmem… Każdy dzień to strach i nieustanne czuwanie, by synkowi nie stała się krzywda. Tylko terapia komórkami macierzystymi może uratować moje dziecko, dlatego bardzo proszę, pomóż. Dominik i Allan - nasze pierwsze dzieci, wyczekane bliźnięta, które zawładnęły całym naszym życiem. Miało być szczęście, a przyszła niepewność… Jestem z wykształcenia pedagogiem, dlatego tym bardziej widziałam ogromną różnicę w rozwoju bliźniaków. Dominik był wesoły, kontaktowy, rozwijał się prawidłowo. Z Allankiem było znacznie gorzej… Jeździliśmy od specjalisty do specjalisty, aż w końcu, gdy chłopcy skończyli dwa latka, zapadła ostateczna diagnoza - autyzm wczesnodziecięcy. To była odpowiedź na wszystkie pytania, które zadawaliśmy sobie od miesięcy: dlaczego nasz synek nie chce, żebyśmy go przytulali? Nie uśmiecha się do nas, nie patrzy w oczy, nie mówi. Najchętniej by tylko siedział w kącie, sam, by wszyscy dali mu spokój… Nasze rodzicielskie serca rozdzierały się na pół, bo nie wiedzieliśmy, jak pomóc synkowi. Musieliśmy działać, szukać ratunku… Wtedy kilka zbiegów okoliczności i prawdziwy cud sprawiły, że dla Allanka znalazła się nadzieja! Okazało się, że spodziewamy się kolejnego dziecka. Gdy byłam w ciąży z Mateuszkiem, pewnego dnia oglądaliśmy program na CNN. Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na odcinek, gdzie mówili o rewolucyjnej terapii, którą pani doktor prowadzi w USA. Dziewczynce z autyzmem wszczepiono komórki macierzyste pobrane z krwi pępowinowej rodzeństwa. Wyniki były zadziwiające! Po trzech latach od rozpoczęcia terapii u dziewczynki zniknęły wszystkie objawy autyzmu, była zupełnie zdrowa! Pojawiło się światełko w tunelu, jeszcze bardzo odległe, ale to było coś, o co trzeba walczyć! Po miesiącach poszukiwań trafiliśmy na profesora z Przylądka Nadziei. Podjął się terapii, powiedział, że dla Allanka są duże szanse! Polecił nam przy porodzie Mateuszka pobrać komórki z krwi pępowinowej. Po szczegółowych badaniach okazało się coś niesamowitego - komórki braci są zgodne w 100%! To był cud! Rozpoczęły się długie i żmudne procedury i badania, by komisja bioetyczna wydała zgodę na taki eksperyment medyczny. Wszystko trwało półtora roku. Gdy przyszła ta upragniona informacja, że jesteśmy dopuszczeni do terapii, nie posiadaliśmy się ze szczęścia! Nasz profesor potwierdził, że Allan jest pierwszym na świecie dzieckiem z autyzmem, który dostanie komórki o stuprocentowej zgodności. To może być przełom! Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze podania. Dzięki pomocy lekarzy pół roku temu synek rozpoczął terapię - dostał dwa podania komórek. Chociaż okazało się, że to zdecydowanie za mało, już widać efekty - są niesamowite! Allan, który był dzieckiem zupełnie zamkniętym w swoim świecie, zaczął się do nas przytulać! Czasami bawi się z braćmi, sam wie, kiedy trzeba skorzystać z nocnika (co wcześniej było zupełnie niemożliwe). Właśnie dlatego wiemy, że komórki działają i trzeba pilnie podjąć dalszą terapię. Mój synek ma ogromną szansę być zupełnie sprawnym dzieckiem, jednak żeby tak się stało, konieczne są bardzo duże pieniądze… Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już na początku kwietnia rozpoczynamy terapię. Tak bardzo pragniemy zdążyć… Allan nadal nie mówi, na każdy stres reaguje agresją. Gryzie swoje ręce, uderza głową o ścianę. Jego mózg nie produkuje melatoniny, więc musimy mu ją podawać, by w ogóle mógł zasnąć. Często jednak budzi się po godzinie, dwóch i szaleje całą noc. Na zmianę z mężem nie śpimy, bo musimy być stale na posterunku. Nasz synek, jak inne dzieci z autyzmem, w ogóle nie odczuwa uczucia zagrożenia. Nie ma leku, który może to powstrzymać… Allan może wejść w ogień i spłonąć żywcem albo w siarczysty mróz chodzić boso po śniegu. Nie jest to problemem, nie wiąże odczuwania bólu z tym, co robi. To ogromne zagrożenie. Większość osób z autyzmem nie umiera na poważne choroby, tylko w wyniku ryzykownych zachowań. Mogą wejść na ulicę pod pędzące auto, wspiąć się na ogromną wysokość i po prostu skoczyć. Allan kocha wspinaczkę, wchodzi na wszystko, co jest możliwe. Kiedyś dosłownie na sekundę straciliśmy go z oczu na sali zabaw. Gdy spojrzeliśmy w górę, synek stał na wysokości 8 metrów na cienkiej poprzeczce, pewnie i bez strachu. W każdej chwili mógł zrobić krok do przodu… Mimo ciągłego zagrożenia staramy się żyć normalnie, stwarzać naszym synom szczęśliwe i bezpieczne warunki do rozwoju, choć codzienność nie jest łatwa. Gdy dowiedzieliśmy się o szansie na wyzdrowienie Allanka, dostaliśmy nowych sił i skrzydeł - musimy zrobić wszystko, by dać mu szansę. Nasz synek może być zdrowy! To też niesamowita możliwość dla innych dzieci - jeśli uda się nam, może udać się też innym! W naszym życiu wydarzył się cud, a my z całego serca prosimy, pomóż nam, by nadal trwał. ******** Czytaj także: wyborcza.pl

41 658,00 zł ( 81,57% )
Brakuje: 9 406,00 zł
Adam Palbow
Adam Palbow , 47 lat

Życie, które prawie zakończył tragiczny wypadek... Walczymy o Adama!

Mówiliśmy sobie, że życie zaczyna się po czterdziestce. Nie wiedziałam, że właśnie wtedy życie mojego meża omal się nie skończy… Tragiczny wypadek, taki, który widzi się tylko w filmach. Adam cudem go przeżył. Gdy opowiadam o mężu, zawsze mówię “jest”, a nie “był”, bo wierzę, że te piękne chwile jeszcze wrócą. Bardzo proszę, pomóżcie nam w tym… Mam na imię Ela i jestem żoną Adama - cudownego, kochającego męża, ojca, syna, świetnego wujka, wspaniałego przyjaciela i kompana wypraw, oddanego druha, miłośnika gór, przewodnika po Sudetach. Adam jest dla nas bardzo ważny i nie w najtrudniejszym momencie życia nie zostawimy go samego! Walka jest trudna, ale nie mogę się tak łatwo poddać! Obiecywałam mu przecież, że będę z nim na dobre i na złe i teraz przyszedł moment, by tej obietnicy dotrzymać. 5 października 2018 rok - był piękny, słoneczny dzień. Dochodziła godzina dziewiętnasta, gdy zadzwonił do mnie średni syn: “Mamo, przyjedź! Mieliśmy wypadek!”. Szok, działałam jak w amoku. Gdy dojechałam, była już straż, policja, karetki… Panika, chaos. Co się stało? W jaki sposób?! Zobaczyłam dzieci, były pod opieką ratowników medycznych. Zaczęłam krzyczeć, a może to tylko było w mojej głowie? Szukałam wzrokiem Adama, gdzie on jest?! Zobaczyłam nasz samochód, cały dach zgnieciony. Jak to mogło się stać? Nagle to zobaczyłam - ratownicy wyciągali Adama z wraku auta. Jeszcze był przytomny, oddychał, rozmawiał ze mną… Wtedy ktoś zapytał, czy czuje nogi. Nie odpowiedział. Zabrali go do szpitala. Potem okazało się, że jadąca z naprzeciwka kobieta uderzyła w jelenia. Ten odbił się, przeleciał na drugi pas i spadł prosto na dach naszego samochodu. Nie dało się tego uniknąć, nie mieli szans... Już pierwsze badania wykazały to, czego obawiałam się najbardziej… Najgorsza wiadomość, która zwaliła mnie z nóg: Adam miał wybuchowe złamanie kręgosłupa szyjnego na odcinku C7, złamanie C6 oraz zmiażdżenie rdzenia kręgowego na odcinku C4-TH1, paraliż od piersi w dół. Lekarz nie dała nadziei na to że będzie kiedykolwiek chodził… Gdy ktoś ci przekazuje tak straszne informacje, najpierw jest wyparcie: nie, to niemożliwe. Na pewno się pomylili. To nie może być prawda! Potem jednak dochodzi do ciebie brutalność rzeczywistości z całą swoją siłą. Do mnie dotarła, gdy za mężem i lekarzami zamknęły się drzwi sali operacyjnej… Trwała walka o życie i zdrowie. Natychmiastowa operacja miała na celu odbarczenie rdzenia z usunięciem części kręgosłupa. Na szczęście Adam oddychał własnymi siłami, mógł zostać przewieziony do innego szpitala, gdzie czekaliśmy na stabilizację kręgosłupa. W międzyczasie już działaliśmy - szukałam najlepszego oddziału rehabilitacyjnego, poruszałam wszystkie możliwe znajomości, by mąż miał jak największą szansę na powrót do zdrowia. Nie dopuszczałam do siebie tego, że nie wyzdrowieje. Niestety, nie wszystko szło po naszej myśli... W trakcie pierwszej operacji stabilizacji kręgosłupa nastąpiły komplikacje. Adam tracił oddech, odchodził… Kolejna operacja, było jeszcze gorzej. Całkowite pogorszenie samodzielnego oddychania, lekarze musieli wprowadzić Adama w śpiączkę farmakologiczną i podłączyć go do respiratora, dzięki któremu oddychał. Wtedy też usłyszałam najgorszą wiadomość w życiu: „Pani mąż nigdy nie będzie chodził, ruszał rękoma, nie będzie oddychał samodzielnie, ani mówił. Proszę szukać ośrodka opieki.” To było straszne. Młody, mądry, myślący człowiek zamknięty w swoim ciele… Czy właśnie taki los czekał mojego męża na resztę życia? Przecież nie zasłużył na to! Nie, nie mogłam się na to zgodzić. Nie mogłam pozwolić na wegetatywną egzystencję mojego ukochanego męża. Żaden oddział rehabilitacji w Polsce nie przyjmie chorego z respiratorem. Byłam przerażona. „I tak z tego nic nie będzie. Machać rękoma biernie można w domu.” -  usłyszałam od lekarza. NIE! Nie zgadzam się na to. Będę walczyć o męża! Nasz upór przynosi efekty - Adam oddycha samodzielnie, ma władzę w rękach, wszystko rozumie i komunikuje się z nami. To wielka rzecz, która daje nadzieję na jeszcze więcej! Wiele ludzi wyraża swoje wsparcie dla Adama. Rodzina, przyjaciele, znajomi i zupełnie przypadkowe osoby. Adam wie, że nie jest z tym wszystkim sam. Że mnóstwo dobrych ludzi czeka na wieści, na jego powrót do zdrowia. Oprócz pozytywnych słów potrzebuje jednak również bardzo dużych pieniędzy, które pomogą opłacić kosztowną rehabilitację. Musimy dać radę. Pomóż nam, proszę! Musimy mieć nadzieję, wierzyć i walczyć do końca! Ela, żona wspaniałego Adama

44 531,00 zł ( 49,24% )
Brakuje: 45 894,00 zł