Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Dagmara Wójcicka
Dagmara Wójcicka , 44 lata

To miało być przeziębienie, a Daga prawie umarła... Pomóż!

To może zdarzyć się każdemu… Na pozór zwykłe przeziębienie przyniosło tragedię... Gdy brat Dagmary w rozpaczy starał się ją uratować, myślał, że ona już nie żyje. Potem karetka, szpital i dramatyczna diagnoza... Chociaż miała umrzeć, a potem została skazana przez lekarzy na wegetację, dzisiaj - krok po kroku - wraca do życia! Walka o Dagmarkę wyczerpała wszystkie nasze środki, dlatego ponownie prosimy o pomoc. Rok temu poprosiliśmy o pomoc po raz pierwszy -  marzyliśmy o tym, by zebrać środki na operację nóg i rehabilitację. Dziś Dagmara nie mówi i nie pokazuje rękoma, jednak dużo  rozumie. Ma uszkodzoną lewą stronę mózgu, która odpowiada za mowę. Dlatego potrzebny jest jej komunikator Cyber-eye (cyberoko). Niestety, jego koszt to blisko 30 tysięcy złotych. Nie stać nas na kupno takiego komputera… Mąż jest na emeryturze, ja będę od przyszłego roku… Chcielibyśmy uzbierać także choć na jeden wyjazd do ośrodka Neuron w Bydgoszczy. Dwa tygodnie turnusu rehabilitacyjnego to kolejne 10 tysięcy złotych… Tam mają bardzo profesjonalny sprzęt, podczas zabiegów komórki mózgu są pobudzane do pracy, przynosi to znakomite rezultaty, jednak swoje kosztuje. Dlatego jesteśmy tu ponownie z prośbą o wsparcie dla naszej córki. Bo nic innego nam nie zostało… Historia Dagmary: Jeszcze niedawno to była pełna entuzjazmu, uśmiechnięta i szczęśliwa dziewczyna. Miała przecież dopiero 35 lat, całe życie przed sobą. Gdy zachorowała, nikt nie przeczuwał najgorszego… Przeziębienie, w najgorszym wypadku grypa, ale co to dla silnego, młodego organizmu - kilka dni i dojdzie do siebie. Dagmara nie wyglądała dobrze, miała wysoką gorączkę. Od lekarza dostała antybiotyk. Mijały dni, a leki nie pomagały. Z córką było coraz gorzej… Kaszel, katar, taki ból gardła, że nie mogła mówić. Do tego nieustanna gorączka. Miała jeszcze siły, by znów iść do lekarza. Kolejny antybiotyk... Było coraz gorzej. Nie miała już siły chodzić. Tamtego dnia, 18 kwietnia 2015 roku, położyła się wcześniej spać, bo było jej słabo. Nie wiedziałam, że to mógł być ostatni raz, gdy widzę córkę żywą… Brat Dagmary usłyszał hałas z pokoju siostry. Kiedy otworzył drzwi, Dagmara leżała nieprzytomna na podłodze… Od razu zadzwonił na pogotowie i zaczął ratować siostrę. Reanimował ją do przyjazdu karetki, a łzy ciekły mu po policzkach… Po kilku minutach myślał, że to nie ma sensu, bo już nie ma kogo ratować. Był przekonany, że nasza Daga nie żyje… Ratownikom udało się ocalić jej życie, ale nie było tak, jak w filmach… Nie poszliśmy na drugi dzień do szpitala z naręczem kwiatów i balonów, nie powitał nas szeroki uśmiech córki. Niedotleniony mózg bardzo ucierpiał…Lekarze spisali ją na straty. Mówili nam, że nic nie da się zrobić, że będzie wegetować do końca swoich dni, zupełnie jak roślinka. Przekonywali, że to ciężar, że trzeba ją oddać do specjalnego ośrodka. Nie mogliśmy się na to zgodzić! Zadbaliśmy o najlepszą opiekę i rehabilitację, bo - mimo wszystkich przeciwności losu - wierzyliśmy, że Daga do nas wróci. I tak krok po kroczku wracała! Nie ma większego szczęścia, niż widzieć mruganie oczu na znak, że rozumie! Dzięki błyskawicznie wdrożonej rehabilitacji, dzisiaj, po pięciu latach od tamtych strasznych zdarzeń udowodniliśmy, że lekarze się mylili! Chociaż córka ma silne niedotlenienie mózgu, porażenie czterokończynowe, nie chodzi i nie mówi, to wszystko rozumie. Robimy wszystko, by osiągnąć jeszcze więcej, ale wydaliśmy już wszystkie oszczędności… Każdy grosz inwestujemy w terapię Dagi, ale już nie mamy za co opłacić kolejnego turnusu, kolejnej godziny rehabilitacji… Widzimy, że Daga tak bardzo chce wrócić, odzyskać swoje dawne życie, utracone zdrowie! Współpracuje z rehabilitantami, jest bardzo dzielna. Wiemy, że przed nami jeszcze długa i wyboista droga, ale jesteśmy gotowi ją przejść - całą rodziną. Problem w tym, że rehabilitacja jest bardzo droga, a na pomoc NFZ można liczyć tylko w minimalnym stopniu. To zdecydowanie za mało… Dzisiaj bez pomocy już nie damy rady, dlatego prosimy o jakąkolwiek formę wsparcia - o wpłatę choć złotówki, o udostępnienie naszej prośby dalej, bo może znajdzie się jeszcze ktoś, kogo poruszy historia tragedii, a potem cudu, który wydarzył się w naszym życiu. Wierzymy, że Daga w końcu wypowie swoje pierwsze słowa i będzie w stanie sama podziękować za wsparcie, które otrzyma.  Małgorzata, mama Dagmary

9 022,00 zł ( 23,23% )
Brakuje: 29 808,00 zł
Krzysztof Tasulis
Krzysztof Tasulis , 37 lat

Na granicy życia i śmierci liczy się każda chwila! Pomóż nim glejak zabierze nam Krzyśka!

Nie mamy czasu! Toczy się walka na śmierć i życie! W walce z nowotworem nie ma miejsca na cierpliwość czy kompromisy.  ____ W momencie, gdy zaczynał własne życie, usłyszał, że za chwilę może się skończyć! Ratuj Krzyśka przed potworną chorobą! Twoje wsparcie to nadzieja na życie. Był niezwykle energiczny, otwarty, a swoim poczuciem humoru zarażał wszystkich. I choć tego nienawidzę, wciąż mówię o tym w czasie przeszłym. Dlaczego? Bo teraz w naszym życiu mało jest beztroskiego śmiechu, niewiele okazji do spotkań i jeszcze mniej powodów do radości. Do naszej codzienności wkradł się strach i cierpienie… W tym wieku powracający ból głowy łatwo zrzucić na przemęczenie, stres, pęd życia. Badania dopisane do listy zadań i zapomniane… Ten schemat powtarza się nazbyt często. Tak samo było w przypadku Krzyśka - pochłonięty życiem, planowaniem założenia własnej rodziny, zupełnie przeoczył pierwsze sygnały alarmowe.  Aż do czerwca, kiedy Krzysiek dostał padaczki. Zdezorientowany, słaby, nie wiedział co się z nim dzieje! Badania, konsultacje ze specjalistami i pierwsza przerażająca informacja: w głowie Krzyśka znajduje się ogromny guz. Niemalże natychmiast podjęto decyzję o operacji usunięcia guza. To miał być zwrot w stronę dobrych wiadomości.  Nieśmiało marzyliśmy, że najgorsze już za nami. Niestety, nadzieja okazała się złudna. Badanie histopatologiczne potwierdziło najgorsze obawy, okazało się, że musimy stoczyć walkę o życie Krzyśka z glejakiem! Wdrożono protokół leczenia, chemioterapia i radioterapia to jednak wszystko, na co możemy liczyć. W tym starciu to jednak zdecydowanie za mało! Glejak to niezwykle podstępna i groźna choroba, dlatego musimy zdecydować się na każdą możliwą terapię, która zwiększa szanse Krzyśka na przyszłość. Wiemy, że podobne przypadki leczone są w Niemczech metodą immunoterapii. Niestety, tu pojawia się poważny problem, bo to leczenie nie tylko nierefundowane, ale też potwornie drogie! Jesteśmy przerażeni, bo życie można ratować, ale najpierw należy zebrać kilkaset tysięcy złotych.  Nie tylko kwota nas przeraża. Tak naprawdę w tej walce liczy się każdy dzień! Leczenie zakłada dokończenie terapii skojarzonej, a później powinniśmy być gotowi na rozpoczęcie immunoterapii. Potrzebujemy Waszej pomocy! Potrzebujemy wsparcia w zdobyciu ogromnej  kwoty, która pozwoli Krzyśkowi stanąć do zdecydowanej walki. Proszę, podaruj nam jeszcze przed świętami małą iskierkę nadziei. Twoja pomoc to wsparcie na wagę życia! Wierzymy, że przed naszą rodziną jest przyszłość, a Krzysztof spełni swoje marzenia o rodzinie. Jesteśmy pełni nadziei, że zły los się obróci, a nam uda się uratować życie, by Krzysztof mógł jeszcze wyruszyć w ukochane góry. Ta wiara i nadzieja pozwalają nam przetrwać i przygotować się na to, co nas czeka. Wszyscy wierzymy, że możemy wygrać. Że przed Krzyśkiem jeszcze długie, zdrowe lata, jednak każdy dzień bez podjęcia leczenia będzie zmniejszał jego szanse. Błagam, pomóż nam! *kwota zbiórki jest szacunkowa

22 945,00 zł ( 4,31% )
Brakuje: 508 970,00 zł
Sebastian Golau
Sebastian Golau , 32 lata

Nadzieja na lepszą przyszłość jest tak blisko. Proszę, pomóż mi o nią zawalczyć!

Całuję go w czoło i zastanawiam się, kiedy upłynął ten czas... Pamiętam, jak był jeszcze małym chłopcem, który tak grzecznie bawił się zabawkami i co wieczór domagał się kołysanek. Pamiętam też, jak dorastał, ambitnie realizował swoje plany i marzenia. Od zawsze byłam z niego bardzo dumna. Teraz mój syn jest już dorosły, jednak przez to, co się stało, znów bardzo potrzebuje wsparcia drugiej osoby.  Los bywa nieprzewidywalny. Wystarczyła jedna chwila, by życie mojego syna zmieniło się o 180 stopni. Z dnia na dzień, stał się więźniem własnego ciała. Wypadek komunikacyjny, do którego doszło prawie rok temu, przekreślił wszystkie jego marzenia. Kiedy dowiedziałam się o tym zdarzeniu, miałam ochotę rzucić wszystko i jechać do Sebastiana. Wbiec do szpitala, by go zobaczyć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że bardzo go kocham. Niestety, przez pierwsze tygodnie kontakt z synem był ograniczony. Bardzo bałam się o jego życie.  Jeszcze niedawno Sebastian był zdrowym, ambitnym chłopakiem z głową pełną marzeń. Interesował się komputerami i motoryzacją. To były jego dwie największe pasje, które zajmowały większą część jego życia. Wolność była dla niego ważna, dlatego bardzo chciał otworzyć własną firmę. Na co dzień, pracował na budowie i chociaż życie go nie oszczędzało, z uśmiechem pokonywał wszystkie przeciwności.  Po wyjściu ze szpitala mój syn potrzebował ciągłej opieki. Ze względu na moją pracę, nie mogłam zajmować się nim na tyle, ile wymaga praca przy osobie niepełnosprawnej. Od stycznia Sebastian znajduje się w ośrodku opiekuńczo-leczniczym. Dzięki rehabilitacji pomału wraca mu czucie. Kiedy widzę, jak lekarze pomagają mu wykonywać liczne ćwiczenia, wierzę, że jeszcze wszystko wróci do normy. Nadzieja na całkowity powrót do sprawności jest realna. Ze względu na obecną sytuację związaną z pandemią, widzę mojego syna tylko przez szybę. Bardzo chciałabym podejść do niego, przytulić go, a nawet zwyczajnie potrzymać za rękę i wspierać podczas rozmowy.  Jedyną szansą dla Sebastiana jest bardzo kosztowny turnus rehabilitacyjny, podczas którego ma szansę na udział w licznych terapiach, zajęciach, zabiegach i masażach. Jest to rehabilitacja, na którą nas nie stać. Jako mama, zrobiłabym dla syna wszystko. Wiem jednak, że sama nie wygram tej przerażającej walki o jego przyszłość. Pomóż, proszę! Mama Sebastiana, Renata

9 673,00 zł ( 37,88% )
Brakuje: 15 859,00 zł
Wiktor Pala
Wiktor Pala , 17 lat

By nigdy nie zabrakło siły na walkę z białaczką

Wiktorek w 2012 roku pierwszy raz usłyszał wyrok na swoje krótkie życie. Była to ostra białaczka limfoblastyczna, z którą po ponad dwóch latach wygrał! Był styczeń 2020 roku... Bóle stawów i gorączka ciągle dręczyły Wiktorka. Lekarze nie wiedzieli, co mu jest. Podejrzewano wznowę... Wiktorek wiele wycierpiał, miał uszkodzoną wątrobę, uczulił się na chemię, mimo to nie poddał się. Do końca o niego walczyliśmy! Wiktor stracił „mleczaki" przez chemię, niestety musiał przecierpieć operację usunięcia zębów. W 2015 roku zakończył sukcesem walkę z białaczką i od tamtej pory był cały czas pod kontrolą onkologów w Prokocimiu. Wiktor wrócił do normalności, na nowo odnajdywał się w realnym świecie, próbował sił w pływaniu, w piłce nożnej nawet w kick-boxingu. Uczył się grać na perkusji, ale zawsze kończyło się na tym, że jest zmęczony. Wiktor nie miał siły, nie było to łatwe. Musiał korzystać z poradni psychologicznej.  W 2019 roku historia znów zatoczyła krąg. Po raz kolejny pojawiły się u Wiktorka bóle stawów i gorączka. Serce stanęło mi w gardle... Znowu ten strach, ten sam, co wtedy, w 2012 roku. Od 6 stycznia szpital.. Z nóg przeszło na ręce... Okazało się, że to wznowa. Podnieśliśmy rękawicę i po raz kolejny rozpoczęliśmy walkę... Tym razem czeka Wiktorka mocniejsza chemia, a później radioterapia. Mija 8 miesięcy, a my nadal jesteśmy w szpitalu, nadal walczymy i się nie poddajemy, ale brakuje nam funduszy na wszystko. Mimo, że leczymy się w szpitalu, musimy do niego dojeżdżać, a nie raz kupić jeszcze leki, bo na oddziale takich nie mają. To jest spory problem, tym bardziej teraz, gdy musiałam zwolnić się z pracy i jestem na zasiłku. Sama w styczniu przeszłam operację kręgosłupa, ale nie zostawię  syna samego. W końcu to my rodzice dajemy przykład dzieciom, jak sobie radzić z problemami. Jak skończymy agresywne leczenie, bo nadal jesteśmy w trakcie chemioterapii, to zaczniemy radioterapię. Później rozpocznie się chemioterapia podtrzymująca i w tym czasie musimy podjąć rehabilitację oraz zacząć leczenie immunologiczne, bo zdiagnozowano u Wiktorka wtórny niedobór odporności. Pomóż, proszę! Alicja, mama

43 871 zł
Robert Kubiak
Robert Kubiak , 48 lat

Odzyskać siły i dawne życie

Jest mężem, ojcem, a od miesiąca również dziadkiem. Jest człowiekiem, który jeszcze niedawno miał plany i mnóstwo sił do ich realizacji. Teraz wszystko jednak wygląda zupełnie inaczej... 23 marca 2020 r. Tego dnia Robert, jak zwykle, wyszedł z domu do pracy. Nic nie wskazywało na to, że coś ma się wydarzyć. Jednak po kilku godzinach pracy coś niepokojącego zaczęło się dziać z jego ciałem. Czuł mrowienie w dłoniach i stopach. Pomyślał, że to chwilowe, starał się pracować dalej. Po powrocie do domu niestety było coraz gorzej. Jego ręce i nogi stały się bezwładne. Przerażeni natychmiast wezwaliśmy pogotowie. Ratownicy podejrzewali udar mózgu. Już w szpitalu wykonano badania, wstępna diagnoza się jednak nie potwierdziła. Wyrok zapadł dopiero po kolejnej serii badań - zespół Guillaina-Barrégo. 25 marca Robert został przetransportowany do szpitala w Gdańsku. Jego stan zdrowia z dnia na dzień drastycznie się pogarszał. Choroba sprawiła, że jego ciało stało się całkowicie bezwładne. Nie mógł samodzielnie się poruszać, jeść, oddychać… Lekarze zdecydowali o wprowadzeniu Roberta w stan śpiączki farmakologicznej i podłączeniu do respiratora. Choroba zaskoczyła nas z dnia na dzień. Nasze życie wywróciło się do góry nogami. W całym tym dramacie znalazł się jednak promyk nadziei. Szansa na polepszenie się stanu zdrowia Roberta. Nawet 80% osób chorych na Zespół Guillaina-Barrégo wraca do pełni sił! Aby tak się stało, należało jak najszybciej rozpocząć kosztowną rehabilitację, która może potrwać nawet kilka lat... W chwili obecnej wykorzystaliśmy już cały okres rehabilitacji na NFZ i od 30 września mój mąż przebywa w prywatnym ośrodku. Rehabilitacja, chociaż tak bardzo potrzebna, to całkowicie poza naszym zasięgiem. Pomóż, proszę!  

31 517,00 zł ( 19,63% )
Brakuje: 129 015,00 zł
Aleksandra Chojecka
Aleksandra Chojecka , 9 lat

Odzyskać to, co zabrał zły los... Na pomoc Oleńce!

Kiedyś Oleńka była zupełnie zdrowa, a dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć, co się stało mojemu dziecku, dlaczego nagle przyszła padaczka, która ją torturuje, która zabrała wszystko i przez którą wszystkiego Ola musi uczyć się od nowa! Walczymy o każdy postęp, bo wiemy, że warto! Dlatego prosimy o pomoc dla Oleńki – z Wami musi się udać! Oleńka zaczęła nowy etap w swoim życiu, stała się przedszkolaczkiem. Jest bardzo dzielna, ma dużo zajęć. Oprócz tego raz w miesiącu ma tygodniowy turnus rehabilitacyjny, na który dojeżdża codziennie do Warszawy. Nasze życie to podróże.  Dzięki intensywnym turnusom Ola chodzi za rączkę, oczywiście w asyście, ale to już duży krok do przodu! Niestety przez intensywność zajęć często choruje. Mamy jednak nadzieję, że jej odporność będzie w końcu lepsza. Nadal jesteśmy w trakcie poszukiwania diagnozy. To nasza historia: Ola urodziła się zdrowa, po pierwszym szczepieniu, jeszcze w szpitalu, tylko lekko drżała, ale lekarz powiedział, że to nic. Kolejne 10 tygodni rozwijała się fantastycznie — była taką wesołą, radosną dziewczynką. Wesoło gaworzyła, a jej wielki uśmiech pojawiał się na twarzy zawsze wtedy, gdy nachylaliśmy się nad jej łóżeczkiem. Potem wszystko się cofnęło... Tamten dzień pamiętam, jakby to było wczoraj. Nagle ciałem Oleńki zaczęły wstrząsać drgawki. Wystraszyliśmy się, jak najszybciej pojechaliśmy do szpitala. Tam tylko obserwowali, nie znali przyczyn padaczki. Leżała więc taka malutka, co chwile tracąc kontakt, podczas gdy jej ciało wyginało się we wszystkie strony, a oczy zachodziły mgłą. Jednak gdy atak przechodził, zmęczona, ale uśmiechała się do nas słabym uśmiechem. Do czasu… Pewnego dnia zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Nasze dziecko zupełnie się odcięło. Pobiegliśmy po lekarzy, ale ci powiedzieli, że to nic takiego. Błagaliśmy o pomoc, czuliśmy, że z Oleńką dzieje się coś złego... Zareagowali dopiero po ośmiu godzinach. Okazało się, że Ola była w nieustannym ataku padaczki, innym niż dotychczas. Odciął jej zupełnie, szalał w jej mózgu, chociaż z zewnątrz nic się nie działo. Jakie spustoszenia poczyniły trwające tak wiele godzin wyładowania? Jeszcze tego nie wiemy. Po ataku to nie było to samo dziecko. Mówiliśmy do niej, staraliśmy się złapać kontakt — bez efektu. Moja malutka córeczka gdzieś zniknęła, a w ramionach tuliłam dziewczynkę, której umysł był w innym świecie… Całe nasze życiu skupiło się na jednym celu — uratować Oleńkę. Na Facebooku przeczytałam o ukraińskim doktorze, który pomógł dziecku takiemu jak Ola. Cudem udało mi się dostać na turnus. Doktor Vel, gdy tylko zobaczył rentgen jej kręgosłupa, kazał nam zostać na kolejne dni. Okazało się, że moja córeczka ma uszkodzony kręgosłup w odcinku szyjnym. Przez to dopływ krwi, a więc i tlenu do mózgu Oleńki jest ograniczony, a jej rozwój psychoruchowy opóźniony. A końcu mieliśmy jakiś punkt zaczepienia, nadzieję na poprawę… Turnus u dr. Vela zdziałał cuda. Ola nauczyła się nawet bawić, chociaż do tej pory była obojętna na wszystkie bodźce! Intensywne zabiegi, podczas których przepływ krwi do mózgu zostaje usprawniony, pomaga jak nic innego. Teraz pozostaje tylko dalsza, intensywna praca z rehabilitantami. Jeśli nie będziemy kontynuować terapii, mięśnie Oli staną się napięte do granic wytrzymałości... Tylko intensywna rehabilitacja dzisiaj jedyną szansą Oli na jakikolwiek rozwój. Nie ustajemy w walce o diagnozę, bo do dziś nie ma potwierdzenia, że uszkodzony, (prawdopodobnie podczas porodu) kręgosłup powoduje padaczkę i opóźnienie w rozwoju. Coraz częściej brakuje środków, a terapia Oleńki w dużej mierze zależy od dobrych serc osób, które prosimy o pomoc… Ola każdego dnia walczy, nie poddaje się. Potrzebuje tylko troszkę wsparcia...

14 408,00 zł ( 40,42% )
Brakuje: 21 231,00 zł
Ewa Kołtowska
Ewa Kołtowska , 43 lata

Pomóż mi ponownie stanąć na nogi, proszę!

Nigdy nie sądziłam, że całe życie może zmienić się tak szybko. Żyłam, spełniałam swoje marzenia, realizowałam plany i nie byłam świadoma, że nad moją głową wisi tykająca bomba. Że niewidzialny wróg na dobre rozgościł się w moim organizmie, który niszczy... Jeszcze pół roku temu byłam aktywna, energiczna i szczęśliwa. Dziś w lustrze oglądam moje wycieńczone walką z chorobą ciało i muszę prosić o wsparcie. Zdiagnozowano u mnie polineuropatię. Zaczęło się od wiotkiego niedowładu nóg. Mięśnie stopniowo zaczęły zanikać, choroba zaatakowała ręce, które stale drętwieją, a każdy dotyk pali. Stale dręczyły mnie zaburzenia równowagi, często się przewracałam. Teraz nie jestem już w stanie chodzić o własnych siłach. Usiadłam na wózku, a moja samodzielność właściwie przestała istnieć.  Zejść po schodach, pokonać krzywy chodnik, pójść tam, gdzie poniosą nogi? Wszystko to minęło. Obecnie nie potrafię nawet spokojnie utrzymać widelca w ręku, a szczytem możliwości jest przeniesienie się z pomocą drugiej osoby z łóżka na wózek i z powrotem. Człowiek nie docenia takich prostych rzeczy, dopóki ich zły los lub  choroba nie odbierze.  Jedynym ratunkiem jest dla mnie intensywna, systematyczna rehabilitacja. Tylko to pomoże mi odzyskać siły, funkcjonować choć trochę samodzielnie. Nie ma innej drogi, nikt takiej jeszcze nie wymyślił. Niestety leczenie w moim przypadku jest horrendalnie drogie, skąd wziąć na to wszystko środki? Potrzeby wciąż rosną, a pieniędzy brakuje... Dlatego założyłam tę zbiórkę i zwracam się z prośbą o wsparcie. Ewa

44 792 zł
Daniel Świerczyński
Daniel Świerczyński , 46 lat

Tatusiu, nie możesz się poddać! Tak bardzo Cię potrzebuję....

Ślubowaliśmy sobie miłość na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, nie wiedząc, co nas czeka, byliśmy pewni  jednego - chcemy być razem. Dziś los wystawia nas na niezwykle ciężką próbę, a ja wierzę w to, że razem damy radę przez to przejść...  Nasza tragedia rozegrała się 17 sierpnia 2020 roku. Mąż jak co dzień wyszedł do pracy, jednak tym razem z niej nie wrócił.  Został dotkliwie porażony prądem i od tego czasu toczy dramatyczną walkę o sprawność...  Wystarczył ułamek sekundy, aby nasze życie całkowicie się zmieniło. Daniel, będąc w pracy montował silnik do rolety w oknie klienta. Doszło do wyładowania, w wyniku którego został dotkliwie porażony prądem.... W krytycznym stanie trafił do szpitala, gdzie zaczęła się walka o jego życie. Kiedy dotarłam do szpitala, lekarze nie mieli dla mnie dobrych wieści. Przewidywali, że mąż umrze w krótkim czasie. Wyładowanie było tak mocne, że Daniel doznał porażenia czterokończynowego, uszkodzenia całego układu nerwowego oraz padaczki...  Lekarze zasugerowali, że to dobry moment na ostatnie pożegnanie... Nikt się tego nie spodziewał. Nie chciałam w to wierzyć. To nie był odpowiedni czas – tak wiele jeszcze mieliśmy w planach. Wspólne chwile spędzone razem odtworzyły się przed moimi oczami niczym poklatkowy film. W głowie pojawiły się dręczące pytania... Co powiem naszemu synkowi? Jak sobie poradzimy? Tak bardzo bałam się, że Natan już nigdy nie zobaczy swojego taty, którego tak bardzo potrzebuje... Jest dzieckiem ze spektrum autyzmu i poważnymi wadami słuchu. Wymaga nieustannej opieki i wsparcia. Nie wyobrażam sobie, jakby w jego i moim życiu miało zabraknąć najważniejszej osoby...  Patrzyłam na męża, który leżał w plątaninie kabli. Straszliwą pustkę i ciszę przerywały odgłosy urządzeń podtrzymujących życie. Wiedziałam, że nie mogę stracić nadziei.... Codziennie szeptałam mu do ucha, żeby walczył, żeby tylko się nie poddał... I choć wydawał się nieobecny, czułam, że wszystko słyszy. Dni mijały... Daniel nadal przebywał w śpiączce, jednak my cieszyliśmy się, że wciąż jest z nami. Niestety, lekarze w dalszym ciągu nie dawali mu nadziei. Proponowali poszukać dobrego hospicjum – jego stan miał się nie poprawić....  A ja nadal wierzyłam... Daniel zawsze był silny. Swój hart ducha już niejednokrotnie pokazał, kiedy mierzyliśmy się z chorobami naszego syna. Byłam pewna, że teraz też tak będzie. Zamiast hospicjum zaczęłam szukać miejsca, w którym moglibyśmy otrzymać pomoc. Po 3 miesiącach, w końcu udało nam się znaleźć specjalistyczny ośrodek, w którym Daniel przebywa do dziś... To właśnie tu, mąż pokonał ciężką drogę od stanu krytycznego – do tego obecnego, gdzie jego oddech jest stabilny, a na twarzy pojawia się uśmiech.  Specjaliści, którzy z nim pracują z każdym dniem zauważają znaczną poprawę. Dzięki intensywnej rehabilitacji, po wielu miesiącach Daniel wybudził się ze śpiączki. I choć nie odzyskał jeszcze pełnej świadomości, każdego dnia robi wielkie postępy. Jego prawa noga częściowo odzyskała czucie. Daniel może nią swobodnie poruszać. Z kolei prawą ręką jest w stanie już chwytać przedmioty i je podnosić. To ogromny sukces!  Dodatkowo mąż zaczął nawiązywać kontakt wzrokowy oraz reagować na polecenia. Grymasem twarzy komunikuje swoją niechęć lub też zadowolenie. Potrafi okazać radość, kiedy widzi się z najbliższymi, zwłaszcza ze synkiem. To daje mi pewność, że Daniel do nas wróci, odzyska sprawność i samodzielność, ale potrzebuje jeszcze czasu...  Pobyt w specjalistycznym ośrodku rehabilitacyjnym to nasza jedyna szansa, by Daniel ponownie odzyskał dawne życie. Niestety koszty z tym związane przerażają, dlatego proszę, pomóż nam...  Po wypadku nasza sytuacja materialna diametralnie się zmieniła. Mąż był jedynym żywicielem rodziny, ja nie mogłam podjąć pracy, ponieważ większość swojego czasu poświęcałam naszemu autystycznemu synkowi... Wszystkie oszczędności naszej rodziny zostały już wyczerpane, a leczenie męża wymaga jeszcze dużego nakładu finansowego, który nie jest przez nas do udźwignięcia! Dlatego błagam, pomóż nam...  Żona - Monika  🔔Media o zbiórce:  ➡️Parapet pod napięciem. Polsatnews.pl ➡️Pomóżmy Danielowi powrócić do sprawności! ➡️Apel o pomoc! TVP3 ➡️Daniel potrzebuje Twojej pomocy! GazetaLubuska.pl ➡️Tato, czy jeszcze kiedyś do mnie wrócisz? 🔔Pomóż:  ➡️Licytacja dla Daniela

88 895,00 zł ( 56,19% )
Brakuje: 69 304,00 zł
Oliwier Jakubowski
Oliwier Jakubowski , 7 lat

Chłopiec, którego omal nie zniszczyła bakteria...

Nasz syn urodził się 23 Grudnia 2016 roku w 30. tygodniu ciąży. Był to dla nas najpiękniejszy prezent gwiazdkowy. Choć przyszedł na świat  przedwcześnie, jego stan zdrowia mimo obaw był dobry. Jako wcześniak musiał przez jakiś czas pozostać w szpitalu. 13 stycznia mając go na rękach, zauważyłam, że coś jest nie tak, jego oddech był płytki i przyspieszony. Zawołałam lekarza, który stwierdził, że jest wszytko w porządku, że takim maluszkom tak się zdarza. Niestety nasze szczęście nie trwało długo. 15 stycznia o 7 rano obudził nas telefon słowa, które usłyszeliśmy w słuchawce rozdarły nasze serca - "Stan syna jest krytyczny, proszę natychmiast przyjechać". W 23. dobie życia los dramatycznie się odmienił. Nigdy nie zapomnę jego widoku malutkiego, nieprzytomnego, z drgawkami. Niedługo po tym okazało się, że Oliwier zaraził się (został zarażony) bakterią szpitalną Citobscter Koseri, która spowodowała ogromne spustoszenie w organizmie, zapalenie mózgu, zapalenie opon mózgowych,  wodogłowie a co za tym idzie głęboka niepełnosprawność.  Byliśmy przerażeni, wtedy zaczęła się dramatyczna walka o jego życie. Po kilku dniach Oliwier został przewieziony do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie zaczęto heroiczną walkę, zmodyfikowano leki, wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną. Po ponad dwóch miesiącach lekarze rozłożyli ręce, poddali się,  jedyne co usłyszeliśmy to, żebyśmy się przygotowali na najgorsze, bo w niedługim czasie nasz syn odejdzie. Zarówno mój jak i męża świat legł w gruzach, wszystkie plany, marzenia się rozmyły. Postanowiliśmy zabrać go do domu, by ostatnie chwile spędził z nami. Była to najlepsza decyzja w życiu, chodź przeplatana strachem i rozpaczą. Nasz dzielny wojownik ma prawie 4 lata. Przeszedł 6 operacji wymiany zastawki komorowo - otrzewnej, dzięki której żyje, 2 operacje na przepuklinę, operację wycięcia guza w szczęce (łagodna zmiana), operację na biodro, w niedługim czasie czeka go kolejna operacja na drugie biodro. Następstwem choroby, którą spowodowała bakteria, jest uszkodzony wzrok, uszkodzony słuch, nie mówi, nie potrafi się samodzielnie poruszać, ma padaczkę lekooporną. Oliwierek wymaga bardzo długotrwałej kompleksowej rehabilitacji, systematycznych turnusów rehabilitacyjnych, zabiegów mikropolaryzacji mózgu. Każdego dnia budzimy się z nadzieją, że to dziś zobaczymy nowy gest, uśmiech, jakikolwiek postęp i magiczne słowo mamo, tato. Każdego dnia kochamy mocniej, walczymy, wierzymy - że to wszytko okaże się złym snem. Prosimy z całego serca, pomóż nam w walce o lepsze juto Oliwierka, bo bez Ciebie nie damy rady! Rodzice

115 753,00 zł ( 73,52% )
Brakuje: 41 673,00 zł