Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Kamil Sirek
Kamil Sirek , 26 lat

Moja twarz to kronika walki o życie. Pomóż mi odzyskać dawny wygląd

Nikt, kto tego nie przeżył, nie wyobraża sobie, jaki to strach i ból, kiedy wiesz, że musisz przejść operację, podczas której wytną część twarzy i nic nie będzie już tak samo. Nikt nie wie, ile bólu, strachu i tego, że już nie widzisz tej samej osoby w lustrze czujesz kilka dni po operacji. Lekarze ratowali moje życie, nie zwracając uwagi na to, co będzie później. Wtedy tak trzeba było postąpić, żebym żył, żebym pokonał chorobę. Mięsak szczęki – tak brzmiał mój wyrok. Trudno opisać, jak się wtedy bałem, jak bardzo to wszystko przerażało. W jednej chwili skończyło się wszystko, co normalne, a rozpoczęło to, co szalone, nerwowe i złe. Mam na imię Kamil. Jestem studentem II roku na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. W 2011 roku w sierpniu rozpocząłem leczenie onkologiczne guza zatoki lewej szczękowej. Walczyłem 2 lata, wiedząc, że gra toczy się o wszystko. Onkologia daje do myślenia i zostawia ogromne rany. Czasami daje kopa do tego, aby wygrać. Najpierw ostra chemioterapia – nie pamiętam, ile razy lekarze ją zmieniali, zanim zaczęła działać. Chciałem, żeby działała, bo od niej zależało najwięcej. Problem w tym, żeby dobrze trafić z lekami, żeby w końcu nowotwór przestał się panoszyć, żeby to on walczył o życie… Przyszedł czas na chemię podtrzymującą, pół roku trzymania kciuków, by wszystko było dobrze. Chciałem już się tego pozbyć, dlatego dzień operacji był jak pierwszy dzień nowego życia. 28 maja 2012 roku w szpitalu Czerniakowskim w Warszawie lekarze wycięli guza razem z marginesem. Wyglądałem fatalnie, ale żyłem i to było najważniejsze. Onkologia uczy jednego – żeby starać się żyć – za wszelką cenę. Po trzech latach od tamtego dnia lekarze stwierdzili, że trzeba zrobić coś z moją twarzą. Usunąć z niej historię tego, co złe, tak by wspomnienia nie wracały za każdym razem, gdy patrzę w lustro. Operacja rekonstrukcji miała na celu przeszczepienie kości biodrowej w miejsce ubytku kości twarzoczaszki. Operacja poprawiła wygląd twarzy, ale nie naprawiła wszystkiego. Nie da się wrócić do poprzedniego życia, bo ból i strach zostaną już na zawsze, ale muszę walczyć o to, co będzie. Przyjdzie dzień, kiedy będę musiał wyjść do pracy, poznawać nowych ludzi, którzy nie znają mojej historii. Poprawić trzeba jeszcze nos, zęby, usta… Chciałbym uniknąć wszystkich spojrzeń, które przypominają mi najgorsze chwile w moim życiu. Chciałbym znów normalnie funkcjonować, a rano w łazience nie bać się spojrzeć w lustro. Nie dam rady zebrać potrzebnych pieniędzy sam. Mogę zostać z twarzą, która jest kroniką mojej walki albo próbować coś z tym zrobić. Proszę o szansę na odzyskanie życia sprzed leczenia nowotworu, abym za każdym razem patrząc w lustro, nie widział tego bólu i wszystkiego, co przeszedłem, walcząc o życie z najcięższą chorobą… Kamil

32 285,00 zł ( 38,41% )
Brakuje: 51 758,00 zł
Kamil Ornat
Kamil Ornat , 32 lata

Tato, ja wciąż na Ciebie czekam – Kamil prosi o pomoc, by odzyskać dawne życie

Jak wytłumaczyć 3-letniemu dziecku, że jego ukochany tata, który do tej pory nosił go na rekach i na każdym kroku powtarzał, jak bardzo kocha, teraz siedzi w swoim fotelu, bezszelestnie, nic nie mówiąc, wpatruje się przed siebie? Kamil przeszedł operację, przez długi czas był w śpiączce. Po pewnym czasie jego stan zdrowia stał się bardziej stabilny, jednak wciąż nie reagował na bodźce i nie nawiązywał kontaktu z najbliższymi. Lekarze nie umieli określić, jak wielkie zmiany zaszły i czy spustoszenie wywołane obrzękiem mózgu i krwiakiem pozwoli jeszcze kiedyś pacjentowi funkcjonować normalnie. Kamilowi bardzo pomógł pobyt w ośrodku rehabilitacyjnym, jednak nie może liczyć na finansowanie dalszej rehabilitacji przez NFZ. Także jego rodzina nie jest w stanie unieść kosztów leczenia w profesjonalnej placówce. Ogromna rolę w rehabilitacji Kamila odgrywa jego synek – Oskar. Nieustannie czeka, aż tata odzyska sprawność i znowu będzie mógł się z nim bawić i pokazywać mu świat. Żeby kiedykolwiek ojciec i syn mogli porozmawiać, żeby chłopiec mógł zobaczyć uśmiech taty, konieczna jest dalsza rehabilitacja Kamila. Do tego potrzebna jest praca, ćwiczenia i wola walki, której Kamilowi nie brakuje. Kolejne turnusy przesądzą o wszystkim. Oskar codziennie czeka, aż ojciec spojrzy, w jego stronę, odezwie się. W swojej dziecięcej ufności głęboko wierzy, że przyjdzie dzień, kiedy tata pójdzie z nim na długi spacer i czeka. Kamil przeżył wypadek i choć nie ma go w policyjnych statystykach wśród tych, którzy zginęli, to jego życie w pewnym sensie się skończyło. Rozległy uraz głowy, szpital, i skomplikowana operacja ratująca życie. Usunięcie krwiaka, odłamków kości czaszki. Jest z nami – przeżył. Kompromis między olbrzymią tragedią a wielkim szczęściem. Kamil żyje, i to tyle, bo o resztę trzeba mocno walczyć. Gdy po wypadku wrócił do domu, nastała straszna cisza, której nawet jego synek nie był w stanie przerwać. Kiedy patrzyło się na dziecko, kiedy próbuje wtulić się w tatę, który bez życia, siedzi wpatrzony przed siebie, serce pękało z żalu. Kilka metrów od domu przeznaczenie obdarło Kamila z normalności, odebrało mu radość z bycia ojcem, i na długie miesiące wcisnęło go do szpitalnego łóżka. Chwila nieuwagi, rozpędzony samochód, za małe pobocze, a po chwili inna rzeczywistość – oddział ratunkowy, śpiączka farmakologiczna. Wszystko w cieniu pytania, co będzie dalej? Przeżyje? Jeśli tak, to kiedy odzyska przytomność? Dni mijały i nikt nie umiał powiedzieć, co będzie dalej. Kamil nie był poturbowany, nie miał obtarć, złamań. Cały impet uderzenia przyjęła głowa chłopaka, to w niej tkwił największy problem, bo nikt nie umiał powiedzieć, jak wielkie zmiany zaszły i czy spustoszenie wywołane obrzękiem mózgu i krwiakiem, pozwoli  jeszcze kiedyś normalnie żyć. Dzień, którego wszyscy się bali, w końcu nastał i odsłonił to, czego nikt do siebie nie dopuszczał. Kami bez emocji patrzył przed siebie, nie reagował na żadne bodźce, nawet te najsilniejsze – nie reagował na swojego synka!  Długie miesiące intensywnej rehabilitacji i nadal przed Kamilem ściana, której nie może zburzyć. Tylko że on jest, tam w środku, czuje wszystko. Gdy Synek przytula się do niego, w oczach widać łzy. Oskar nie zadaje pytań. Dla niego to ten sam tatuś, co wcześniej - wskakuje mu na kolana, ściska i całuje. Nie odwraca wzroku od zniekształconej głowy, nie boi się, choć ojciec nie może odwzajemnić tych wszystkich ciepłych gestów. W pokoju łóżko i cała masa specjalistycznego sprzętu, na łóżku leży Kamil, szczuplutki, z ciałem poranionym licznymi odleżynami, a wkoło zabawki Oskara. Chłopiec uwielbia się bawić w pobliżu ojca, zawsze lubił i to się nie zmieni. Niekiedy wskakuje na kolana swojego taty, chwyta bezwładne ręce i bawi się w ciuchcie tak jak kiedyś, przed wypadkiem. Kiedy zasypia, Kamil patrzy, jak śpi, znów pojawiają się łzy, i można poczuć, że ta ogromna więź jest najlepszą formą rehabilitacji. Od narodzin Oskara życie Kamila kręciło się wokół niego, był taki dumny z tego, że jest ojcem, z niecierpliwością wyczekiwał dnia, kiedy synek będzie starszy, opowiadał mu o meczach, które będą razem rozgrywali. Chłopiec pamięta te obietnice i wierzy, że tata nauczy go jeszcze grać w piłkę, że go przytuli, że to wszystko to tylko kwestia czasu. Wszyscy wierzą, że przyjdzie przełom i któregoś dnia ci dwaj dzielni mężczyźni, ten mały i ten większy, chory, znów odzyskają dawny kontakt, pojadą na spacer, pojada razem na wakacje. Aby odczarować rzeczywistość, która postawiła ten mur, między ojcem i synem potrzebny jest czas i ciągła systematyczna rehabilitacja, a to z kolei duże pieniądze. Jeśli jest szansa, to musimy ją wykorzystać, dla Kamila i dla Oskara.  

36 424,00 zł ( 50,72% )
Brakuje: 35 385,00 zł
Krystian Kawka
7 dni do końca
Krystian Kawka , 33 lata

26 lat czekam, aż mój syn zrobi pierwszy krok

Jestem matką, która nie może być chora, która nie może zawieść, nie może odejść, zaniedbać i porzucić. Matką, która kocha tak, że zrekompensuje w życiu wszystko poza brakiem zdrowia. Jestem matką dziecka, które samo nie przeniesie ciężaru życia, nie pójdzie po zakupy, nie ugotuje jedzenia. To moja rola, do śmierci, do samego końca… Pamiętam, kiedy przywiozłam go do domu, tuląc do serca, jak największy skarb. Bałam się, żeby nie zrobić mu krzywdy, bo chciałam, żeby był silny i zdrowy. Wtedy było już za późno, choć jeszcze o tym nie wiedziałem. Krystian urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Przegrał na starcie, to co dla dzieci jest naturalną rzeczywistością. Nigdy nie wsiadł na normalny rowerek, nie rozegrał meczu z kolegami. Od początku wiedziałam, że coś jest nie tak, bo Krystian nie zachowywał się normalnie, nie raczkował jak inne dzieci, a raczej przemieszczał się na pupie i plecach. Diagnoza przyszła bardzo szybko, a jego postępy bardzo wolno. To, co inne dzieci osiągają w ciągu 1 roku. Krystian próbuje osiągnąć 27 lat. Zanik nerwu wzrokowego i spastyka sprawiają, że życie jest wyjątkowo niewdzięczne. Krystian walczy, a ja patrzę, jak wyzwaniem jest krok, uścisk ręki podniesienie nogi. Zostanę przy nim do ostatniej chwili, ale wiem, że przyjdzie moment, w którym zniknę z jego życia. Co wtedy? Jak potoczy się jego życie? Kto się nim zajmie? Nie mam wyjścia, muszę żyć i walczyć o niego, bo sam o siebie nie zawalczy. Krystian marzy, by postawić pierwszy krok, by nauczyć się chodzić, przestać być ciężarem dla mnie, ale i przede wszystkim dla siebie samego. Czas nie jest jego sprzymierzeńcem – utrwalone skutki porażenia, będą już nie do przezwyciężenia w przyszłości, dlatego tak ważna jest rehabilitacja. Na turnusach Krystian zaczyna żyć, walczyć o siebie z jeszcze większą zaciekłością. Trudno pogodzić się ze swoimi ograniczeniami, zwłaszcza kiedy ma się 27 lat. Gdzie on tam ja, gdzie ja, tam on! Wciąż razem, wciąż ze sobą. Będę przy nim, dopóki wystarczy mi sił i będę wierzyła, że w końcu damy radę. Widziałam już chyba wszystkie sytuacje w życiu, w których mój syn pozostawał bezradny. Nie chcę już dłużej patrzeć na jego cierpienie, nie chcę czuć litości do dziecka, któremu przecież dałam życie. Nasz cel jest prosty – 6 turnusów rehabilitacyjnych, po których Krystian wstanie na nogi. Jeśli kiedykolwiek to się zdarzy, jeśli razem z uporem maniaka dobrniemy do momentu, kiedy Krystian będzie miał szanse zostać sam, będzie to ogromne zwycięstwo, na które mój syn zasłużył. Bohater na wózku, chłopak, który niczego nie dostał z góry,, a o wszystko walczył i nigdy się nie poddawał. Jestem dumna, z tego, że jestem jego matką i jestem szczęśliwa, kiedy mogę mu pomóc. Proszę o pomoc dla dziecka, które kocham i choć wiem, że moje dziękuję, brzmi śmiesznie w obliczu tego, co dla nas robicie, chcę Wam z całego serca podziękować.

21 693,00 zł ( 37,18% )
Brakuje: 36 647,00 zł
Ewa Macioch
Ewa Macioch , 81 lat

"Nie pozwolimy, by Twoje życie zostało skreślone, mamo..." - potrzebne wsparcie dla Ewy!

Osiem godzin pod salą szpitalną salą, gdzie ważyły się losy naszej mamy - najgorszy czas w  życiu. Każda minuta dłużyła się w nieskończoność, a my w końcu chcieliśmy usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, że sytuacja opanowana… Niestety, usłyszeliśmy coś znacznie gorszego… Nasza mama - cudowny, ciepły człowiek. Siebie zawsze stawiała na ostatnim miejscu, ważniejsi byli inni: dzieci, wnuczka Maja, ale też obcy ludzie, którzy potrzebowali pomocy. Takiej osoby ze świecą szukać - zawsze tak mówiliśmy. Dlaczego więc takie nieszczęście dotknęło właśnie ją? Dlaczego jej życie miało być odebrane? Dzisiaj robimy wszystko, by przywrócić mamę do dawnego życia, bo nadszedł czas by ofiarować mamie to, co dawała nam całe życie - bezgraniczną dobroć i wsparcie. Prosimy, pomóżcie nam w tym... Ból głowy, coraz mocniejszy, coraz bardziej dokuczliwy, zmusił nas do szukania przyczyny. Mama nigdy się nie skarżyła, dlatego kiedy widzieliśmy grymas bólu na jej twarzy wiedzieliśmy, że dzieje się coś bardzo złego. Najpierw ortopedia, potem od razu na operację - okazało się, że tętniak w głowie mamy się sączy, stąd ten ból. Konieczna była operacja. Całą rodziną czekaliśmy pod salą operacyjną, by mama czuła naszą obecność. Stres, nerwy, nieopisany strach - nikomu tego nie życzymy. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że coś może pójść nie tak. Przecież mama nie mogła umrzeć! Do tego feralnego dnia czuła się przecież dobrze, to nie był czas odchodzić! W końcu operacja dobiegła końca, ale wiedzieliśmy tylko, że mama żyje. Chociaż to było najważniejsze, baliśmy się, co będzie dalej. Usłyszeliśmy, że podczas operacji doszło do powikłań. W ich skutek w głowie mamy pękł tętniak… W tamtej chwili serca pękły na milion kawałków… Wczoraj jeszcze mama śmiała się z naszych żartów, teraz leżała bez świadomości. Postanowiliśmy wtedy, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by do nas wróciła, chociaż zostaliśmy z tym sami… Po wypisaniu ze szpitala mama trafiła do innej kliniki na “ustabilizowanie stanu zdrowia”. Jak tylko mogła już oddychać samodzielnie, zabraliśmy ją do domu i zaczęła się ciężka walka o zdrowie, o każdy, najmniejszy nawet postęp. Wiemy, że są ośrodki, gdzie trafiają starsze osoby po udarach, gdzie się nimi zajmują… Jednak nigdy w życiu nie oddamy mamy, by była wśród obcych, skazana na egzystencję do końca życia. Od ponad roku trwa nasze nowe życie - życie, w którym priorytetem jest mama. Znajdujemy najlepszych specjalistów, najnowocześniejsze terapie, szukamy ratunku wszędzie. Niestety, to pochłania ogrom środków. Dzisiaj mama mieszka ze mną, swoją córką, i moim partnerem. Zmuszona byłam zrezygnować z pracy, a Piotr znacznie ograniczyć jej intensywność, by móc zajmować się nią. To niestety skutkuje tym, że mamy mniej pieniędzy, a tych przecież potrzeba coraz więcej… Dlatego postanowiliśmy poprosić o pomoc. Wiemy, że nasza mama by jej nie odmówiła - nigdy, nikomu. Wierzymy więc, że teraz wróci do niej dobro, które dawała ludziom przez 75 lat. Widzimy, że nasza praca przynosi efekty. Zaraz po operacji z mamą nie było żadnego kontaktu, leżała tylko na łóżku, jakby pozbawiona duszy. Ale powoli, kroczek po kroczku, zaczęła do nas wracać! Dzisiaj umie już się uśmiechnąć, pokiwać głową na “tak i “nie”; możemy posadzić ją na wózek, wyjść na spacer, do rodziny. Mierząc się z tą potwornie trudną sytuacją próbujemy zapewnić mamie „normalne” życie, poprzez traktowanie jej jak zdrowego człowieka. Żarty, luźne rozmowy i relacje są tym, co sprawia, że mama nie czuje się jak pacjent. Mamy nadzieję, że wie, iż jest równoprawny, domownikiem i że kochamy ją tak samo, jak wcześniej. Choć sama nie mówi, ale celowo piszemy o “rozmowach”, bo kiedy mama potakuje i kiwa głową na nasze słowa i pytania, nie ma wówczas nic wspanialszego! Niezbędna jest jednak dalsza rehabilitacja i leczenie, które kosztuje bardzo dużo… Niedawno też znaleźliśmy sposób, by jeszcze lepiej porozumieć się z mamą - to cyber-oko, urządzenie, które pozwala “mówić” oczami. Jesteśmy już po pierwszych testach, które pokazały, że to działa! Dzisiaj najważniejsze jest to, że mama żyje, że jest z nami. Z resztą staramy się sobie poradzić… Tęsknimy za nią, za jej wesołym śmiechem, za rozmowami. Wnuczka Maja bardzo chciałaby odzyskać babcię, którą uwielbia. Nie wiemy, co będzie dalej, ale wiemy, że będziemy walczyć o mamę do ostatniego tchu. Nie można przecież skazywać ludzi na przegraną za życia, a dobro zawsze powinno wrócić… Prosimy, pomóż nam dalej walczyć o naszą kochaną mamę Ewę. Córka Ania z rodziną

11 449,00 zł ( 21,49% )
Brakuje: 41 821,00 zł
Marcin Horbacz
Marcin Horbacz , 26 lat

Najbliższe miesiące zdecydują o sprawności na całe życie

Gdybym mógł cofnąć czas, nie wsiadłbym ponownie do tego samochodu i nie byłoby tej zbiórki. Październik 2017. Jeden dzień, jedna chwila, jedna decyzja, która wywróciła wszystko do góry nogami. Moje życie złamało się przy dźwięku tłuczonych szyb, giętej karoserii, wybuchu poduszki powietrznej, a przede wszystkim - pękającego kręgosłupa. Wypadek zabrał mi zdrowie, plany na przyszłość i samodzielność, a podarował ból, smutek i bezradność. Posadził na wózku, z którego już nie wstanę. Jedyną szansą na poprawę mojej sprawności jest intensywna rehabilitacja. Ona zadecyduje o mojej przyszłości. Lubiłem swoje nogi przed wypadkiem. Były bardzo przydatne przy jeździe na rowerze. A że jeździłem dużo i często, to i łydkę miałem prima sort. Dzisiaj moje nogi są i na tym kończy się ich rola. Już ich nie lubię. Nie dość, że całkowicie przestały mnie słuchać, to jeszcze zrobiły się bardzo spastyczne i sztywne. Jakby ważyły tonę. Zamiast pomagać - przeszkadzają. Mając 19 lat wydaje się człowiekowi, że jest niezniszczalny. Że sam sobie ze wszystkim poradzi. Po wypadku był OIOM, respirator, oddział, neurochirurgiczny i rehabilitacyjny. Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek czekać mnie będzie taka pielgrzymka. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jednak nie mam wgranego kodu na nieśmiertelność… Auto, którym jechaliśmy trafiło do kasacji - na złom. Różni ludzie, w różnych miejscach przez wiele tygodni walczyli, żebym i ja nie trafił na złom. Żebym mógł się jeszcze do czegoś w życiu nadawać. Rehabilitacja. Przez ostatnie miesiące usłyszałem to słowo więcej razy niż przez całe wcześniejsze lata. Już do końca moich dni będzie to jedyna droga prowadząca do poprawy funkcjonowanie tak bardzo potrzaskanego ciała. I co najważniejsze - przynosi efekty. Mam silniejsze ręce, potrafię samodzielnie przesiąść się na toaletę. Już nawet nie noszę pampersów. Ha! To jest dopiero sukces. Wszystko w moim życiu się zmieniło. W szczególności rzeczy, z których mogę się cieszyć. Zupełnie inne niż kiedyś. Z zupełnie innej bajki… Mój powrót do zdrowia pochłonął już olbrzymie kwoty. Pewnie dałoby się za te pieniądze pojechać w podróż dookoła świata. Dzisiaj jestem pępkiem świata mojej rodziny i wszystko kręci się dookoła mnie. A ja chciałbym być bardziej samodzielny, żeby do końca życia nie angażować we wszystko całego wszechświata. Chciałbym umieć zrobić więcej wokół siebie. Chciałbym móc samodzielnie wyjść z domu, pojechać do sklepu. To wszystko jest możliwe dzięki intensywnej rehabilitacji, która niestety kosztuje… Wiem, że sam już niewiele mogę. Dlatego zwracam się z prośbą o pomoc. Obiecuję dobrze wykorzystać każdą daną mi godzinę ćwiczeń. Ja też dam z siebie wszystko - 120% normy. Będę walczył i nie poddam się. Wierzę, że z Państwa wsparciem stanę się sprawniejszą wersją połamanego siebie. To moje drugie życie. O wiele trudniejsze i bardziej wymagające od pierwszego. Ale nie mam już innego wyjścia - muszę dać radę! Z Waszą pomocą na pewno mi się uda! Marcin

27 615,00 zł ( 44,6% )
Brakuje: 34 300,00 zł
Gracjan Grzymski
14 dni do końca
Gracjan Grzymski , 30 lat

Pomóż mi cofnąć czas, by życie sprzed wypadku nie było tylko wspomnieniem

Miał wtedy tylko 22 lata i całe życie przed sobą. To był wrzesień. Wieczór jak każdy inny. O godzinie 2.30 w nocy rodzice zaczęli się niepokoić. Jeszcze pół godziny wcześniej z Gracjanem był kontakt. Teraz się nie odzywał, nie odbierał telefonu… Znalazł go przechodzień. Gracjan leżał w kałuży krwi przy zejściu do piwnicy, u podnóża betonowych schodów. Spadł z wysokości z 3 metrów. Gdyby leżał tam dłużej, to byłby koniec. Nikt nie wie, co się wtedy stało. Czy Gracjan poślizgnął się i spadł ze schodów, czy ktoś go zepchnął…? Nie znaleziono żadnych świadków. Tamten dzień do dzisiaj pozostaje zagadką. Gracjan dostał obszernego urazu czaszkowo-mózgowego. Uderzenie było tak gwałtowne, tak silne, że środek jego mózgu przesunął się o 1,3 centymetra. Mama Gracjana szukała go po okolicy. Kiedy usłyszała przeraźliwy sygnał karetki, już wiedziała. Czuła, że to jej syn. Pojechała za karetką do szpitala. Gracjan walczył o życie. Od razu trafił na stół operacyjny. Nikt nie wiedział, czy Gracjan przeżyje. W jego głowie był krwiak. Dla wielu krwiak to wyrok… Dla innych oznacza uszkodzenia mózgu. Jeśli nawet człowiek się wybudzi, często nie ma świadomości. Czasem jest w stanie wegetatywnym. Nie mówi, nie chodzi, wymaga pomocy w najprostszych czynnościach… Żyje jak roślina. 3 tygodnie trwała walka o życie Gracjana. Jego stan był bardzo ciężki. Gdy jednak udało się go odłączyć od respiratora, gdy otworzył oczy, wróciła nadzieja. Jego oczy były mądre, rozumne, nie było w nich pustki. Zaczął wodzić wzrokiem, ruszać głową, a potem mówić, choć na początku bardzo powoli i cicho. Szybko okazało się, że pamięta wszystko. Tylko wtedy, gdy próbuje sobie przypomnieć moment wypadku, zamiast wspomnień przychodzi ciemność. Jeden dzień, jedna chwila potrafi przekreślić wszystko… Przed wypadkiem Gracjan zawsze był w ruchu. Aktywny, samodzielny. Uwielbiał kolarstwo, strzelectwo… Dzisiaj sport pozostaje tylko wspomnieniem. Wszystko, co przypominało dawne życie, zostało sprzedane – Gracjan rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy na rehabilitację. Jego umysł pozostał sprawny, ale wypadek uszkodził ciało… Doszło do uszkodzenia układu nerwowego, a w rezultacie porażenie mięśni po całej lewej stronie ciała. W lewej ręce i nodze czucie jest zaburzone. Gdy Gracjan się obudził, myślał przez chwilę, że lewa ręka nie należy do niego… Gdy próbował ją poruszyć, leżała bezwładnie na pościeli. Gracjan wciąż ma problemy z najprostszymi czynnościami. Gdy chce coś zrobić, ręka zaciska się sama w pięść… Nie panuje nad nią. Ciężko się tak ubrać, założyć nawet skarpetkę czy czapkę. Jak z jedną sprawną ręką wycisnąć pastę na szczoteczkę, jak jeść nożem i widelcem, zapiąć guziki...? Jedna strona ciała jest jak zamrożona, sparaliżowana. Działa tylko prawa. Gracjan wymaga ciągłej, wieloletniej i bardzo kosztownej rehabilitacji. Musi przede wszystkim usprawnić rękę. To dla niego jedyna szansa, by odzyskać zdrowie, by być samodzielnym. Gracjanowi nie przysługuje renta. W chwili wypadku był bardzo młody, nie miał przepracowanych dwóch pełnych lat. Dopiero szukał swojej drogi zawodowej. Jeśli nie odzyska sprawności, ma małe szanse na pracę. Choć wypadek zdarzył się dwa lata temu, jego skutki trwają do dziś. Gracjan często wracał myślami do tego dnia, który przełamał jego życie na pół. Choć wehikuł czasu nie istnieje, jest jednak sposób, by cofnąć bieg zegara. Jest nim rehabilitacja. Dzięki niej Gracjan może odzyskać pełne czucie w lewej stronie ciała. Wymaga to jednak czasu, ogromnej pracy i pieniędzy. To jednak jedyny sposób. Stawką jest zdrowie i przyszłość tego chłopaka. Jan Paweł II mówił, że człowiek jest tyle wart, ile może dać drugiemu człowiekowi - pisze Gracjan. Ty możesz dać mi to, co najcenniejsze – zdrowe życie. Dlatego proszę Cię o wsparcie, bym znowu był sprawny. Z Twoją pomocą mi się to uda.

56 176,00 zł ( 73,9% )
Brakuje: 19 840,00 zł
Piotr Haniecki
Piotr Haniecki , 48 lat

W mojej głowie była śmierć... Pomóż mi odzyskać życie, a moim dzieciom tatę

To był ostatni dzień maja. Piotr miał dreszcze, choć na zewnątrz panował upał. Strasznie bolała go głowa. Winił klimatyzację. Po kilku godzinach skóra paliła go jak ogień. Każdy dotyk powodował niewyobrażalny ból… Przestał oddychać. Życie jest takie nieprzewidywalne, takie kruche… Do tego dnia Piotr był zdrowym, silnym mężczyzną. Miał odpowiedzialną pracę i dwóch synów, dla których starał się być całym światem. Każdego dnia przyświecała mu jedna myśl - by Misiek i Kubuś byli z niego dumni… I nagle w jednej chwili wszysto się skończyło. Nie było już nic, tylko ciemność i walka o życie, które, jak przerwany film, w jednej chwili może się skończyć. Syn czuł się źle od kilku tygodni. Zadzwonił do mnie, żebym przywiozła mu jakąś rozgrzewająca maść. Piękna pogoda, ludzie w krótkich rękawkach, a on włączał ogrzewanie w samochodzie… - opowiada pani Bogumiła, mama Piotra. Akurat jest z nim na spacerze. Piotr porusza się na wózku. Nie jest w stanie opowiedzieć swojej historii, bo nie mówi. - Myśleliśmy, że po prostu się przeziębił. Znalazłam go nieprzytomnego, leżał bezwładnie jak szmaciana lalka… Piotra przewieziono do szpitala. Miał już przeczulicę – nieprawidłowe odczuwanie bodźców. Przy każdym dotyku niewyobrażalnie cierpiał. Lekarze podali morfinę i wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Inaczej umarłby z bólu.  miał wirusowe zapalenie mózgu. Zakażenie układu nerwowego… Kolejne badania wykazały, że w jego organizmie sąbakterie, które zaatakowały cały organizm. Piotr został zabrany na oddział zakaźny. Kraina śmierci…. Lekarz powiedział, że jeśli syn się czymś zarazi, to będzie dla niego koniec. W ciągu 24 godzin zmarły 3 osoby. Piotrek był jedynym, który przeżył. Stan Piotra z dnia na dzień się pogarszał. Lekarze próbowali wszystkiego. Bezskutecznie. Antybiotyki nie działały… Trwała dramatyczna walka z czasem. Szukano przyczyny zapalenia opon mózgowych… W końcu nastąpił przełom, znaleziono bakterię w zatokach. Piotr skarżył się na ich ból od jakiegoś czasu. Miał katar, zatkany nos, źle się czuł. Głowę rozsadzał tępy, pulsujący ból. Myślał, że to przez klimatyzację w biurze, że go przewiało. Tymczasem w zatokach siała spustoszenie bakteria, która potem zaatakowała mózg i prawie odebrała Piotrowi życie. Przeprowadzono operację i liczne zabiegi, mające na celu usunięcie bakterii. Dopiero wtedy jego stan się polepszył. Po miesiącu odłączono morfinę. Później respirator. Pół roku trwało pozbycie się rurki tracheotomijnej… Wybudzanie Piotra było długim procesem, lekarze bali się, że dojdzie do nieodwracalnych zmian w układzie nerwowym i mózgu. Bakteria kompletnie spustoszyła organizm. Piotr ma porażoną prawą stronę ciała. Na szczęście pozostał sobą, wszystko wie, wszystko widzi, słyszy, wszystko rozumie. Wciąż jednak nie mówi. Nie może się porozumieć. Bardzo z tego powodu cierpi. Lekarze powiedzieli mi, że proces leczenia będzie długi i kosztowny, wymagający rehabilitacji, dojelitowego żywienia, opieki 24 godziny na dobę. Niestety okazało się, że dla Piotra nie ma już możliwości leczenia w ramach NFZ. Jedynym ratunkiem dla niego jest intensywna rehabilitacja - neurologiczna, logopedyczna, ruchowa w specjalnym ośrodku. Bez niej Piotr nie ma żadnych szans! Będzie przykuty do łóżka, całkowicie zależny od drugiej osoby – rozpacza mam Piotra. – Piotr ma tylko mnie i synków, ja jestem na emeryturze. Skąd wziąć pieniądze, by ratować jego zdrowie, jego życie? Pierwszy raz w życiu muszę błagać o pomoc, bo inaczej mój syn pójdzie na zmarnowanie! Na Piotra czeka dwóch wspaniałych synów. Misiek ma 10 lat, Kubuś 4 latka… Ciągle dopytują, kiedy tata wróci. Kiedy będzie w stanie z nimi porozmawiać, pobawić się, przytulić… Pomóż mu, pozwól dzieciom odzyskać tatę, a Piotrowi jego życie… Bez Twojej pomocy nigdy  się to nie uda.

48 779,00 zł ( 38,53% )
Brakuje: 77 816,00 zł
Martyna Koteluk
Martyna Koteluk , 23 lata

Nie muszę żyć z piętnem kalectwa. Dzięki Wam mogę być zdrowa!

Jakiś czas temu, by opisać moje życie, wystarczyło jedno słowo – męczarnia. Wózek inwalidzki i cierpienie – bóle kręgosłupa i nóg, których nie potrafiłam znieść. Niepełnosprawność pogłębiała się każdego dnia, a ja byłam bezsilna. Choroba, której nazwy większość ludzi na świecie nawet nie słyszała, stała się moim przekleństwem. Zespół Kabuki sprawił, że kiedy miałam 9 lat, rozpoczął się mój największy koszmar – przestałam chodzić... Kalectwo chciało ukraść moje życie, na zawsze odebrać perspektywę zdrowia i samodzielności – już zawsze miałam być zależna od innych. Życie miało toczyć się obok mnie – a ja, na uboczu, zawsze sama, mogłam tylko obserwować, jak inni każdego dnia robią to wszystko, czego tak bardzo pragnęłam, a nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Fizyczne upośledzenie sprawiało mi psychiczny ból. Być może są ludzie, którzy potrafią zaakceptować własną ułomność, kochać życie mimo doznawanej krzywdy. Ja, mając zaledwie 15 lat, czułam, że już dłużej nie dam rady. Moje życie było piekłem. Amputacja nóg – to jedyne, co proponowano mi w Polsce. Nie mogłam się na to zgodzić. Choć każda kolejna konsultacja doprowadzała mnie na skraj rozpaczy, wciąż wierzyłam w to, że to nie jest moje przeznaczenie, że Bóg zaplanował jeszcze dla mnie coś pięknego, o co warto walczyć… I tak też się stało! Lekarze z kliniki w Aschau zapewnili mnie, że potrafią mi pomóc. Otrzymałam od nich 100% szans na to, że po operacji będę chodzić. Jedyna szansa, która mogła zakończyć udrękę, miała swoją cenę - 160 tysięcy złotych. Kwota, która była całkowicie poza moim zasięgiem. Udało się ją zebrać dzięki Wam. To był prawdziwy cud – nie znam innego słowa, jakim mogłabym opisać to, co się stało. Tysiące ludzi uwierzyło razem ze mną w to, że jeszcze mogę chodzić, że można przerwać tę gehennę! Lekarze mieli rację i sprawili, że mogłam wreszcie spojrzeć na swój wózek inwalidzki z góry. Wreszcie stałam na własnych nogach, a łzy ciekły mi po policzkach dlatego, że wreszcie dostałam dowód. Szczęście, które kosztowało bardzo wiele, ale wierzcie mi – było warto. Nie pozwoliliście, bym straciła nogi, mało tego, pomogliście mi na nich wstać. Nie brakowało takich momentów, w których nawet piękny widok za oknem nie umiał na mojej twarzy wywołać, chociażby promyczka nadziei i uśmiechu liczyła się tylko wtedy tęsknota i to, że chce już wracać z mojego pola bitwy, do swojego codziennego życia przyjaciół rodziny osób, które właśnie wtedy nawet w najgorszych momentach trwały przy mnie i starały uświadomić, że to, jest tylko i wyłącznie dla mojego dobra, chociaż najchętniej spakowałabym walizki i wykupiła bilet powrotny do Polski, chociażby na kilka dni, aby chwile odpocząć i mieć moment oddechu... Ale wiedziałam, że tak nie mogę zrobić, nie mogę pozwolić sobie na zaprzepaszczenie swojej szansy niespełnienia marzenia, a przy tym zawieźć was wszystkich tych, co zrobili wszystko, aby mi pomóc… Wiedziałam, że jeśli nie pokonam swojego leku i strachu, który wciąż mi i mojej mamie towarzyszył, nigdy nie podniosę się ani nie pójdę w dalszą drogę po moje marzenia… Wiedziałam, że jeśli wrócę, chociażby na kilka dni do swojego domu nie wróciłabym tam w ogóle na kolejną operację… Zastanawiacie się, czy kiedyś zrobiłabym to ponownie? Sprawa jest dla mnie oczywista tak, ale musiałabym się na to lepiej nastawić i może zmieniłabym jedno niegojące się rany i strach przed kolejna, ciężką ośmiogodzinną… Najcięższe było czekanie, na to aż wreszcie usłyszę te magiczne słowa, które słyszałam już tak wiele, ale i tak ta radość była chwilowa, bo za chwile i tak usłyszałam, że jednak będę musiała tutaj jeszcze być… Dni, miesiące spędzone w budynku szpitala słysząc tylko język, którego i tak prawie nigdy nie rozumiałam, były bardzo trudne i ciągnęły się w nieskończoność…  Ale wiem, że było warto, gdyby nie to wszystko nie robiłabym swoich pierwszych kroków, nie wylałabym aż tak dużo łez szczęścia, nie mogłabym zobaczyć uśmiechu na twarzy mojej mamy, dla której tak jak i dla mnie nawet to, że stanęłam przy chodziku, było cudownym momentem. Jestem w połowie drogi do samodzielnego chodzenia. Dla mnie to piękne uczucie… Ale i teraz, jeśli pozwolicie, chciałabym was wszystkich poprosić, o pomoc rehabilitacja, jest bardzo kosztowna. Dlatego proszę, pomórzcie mi osiągnąć mój cel. Bo bez waszego wsparcia i dobrego serca nie uda mi się dokończyć tej walki. Teraz wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych.

33 258,00 zł ( 42,32% )
Brakuje: 45 317,00 zł
Lena Trybała
Lena Trybała , 37 lat

Los dał mi tylko jedną szansę. Proszę, pomóż mi zawalczyć o życie bez bólu...

Od zawsze we dwie - wtedy, gdy z pierwszym oddechem walczyłyśmy o życie, gdy rodzice nie potrafili się nami zająć i trafiłyśmy do specjalnego ośrodka, gdy każdego dnia pokonywałyśmy przeszkody, które stawia przed nami choroba. Dzisiaj Iza, moja siostra, radzi sobie o wiele lepiej. Ja nie miałam tyle szczęścia… Lata zaniedbań i brak odpowiedniej rehabilitacji sprawiły, że niebawem mogę usiąść na wózek i nigdy z niego nie wstać… Ale czasu nie cofnę, nie ma co rozdrapywać starych ran. Teraz w końcu mam szansę i nadzieję! Mam też ogromny strach - czy mi się uda? Operacja, dzięki której mogę chodzić, kosztuje mnóstwo pieniędzy. Pieniędzy, których nie mam... Dlatego jestem tu i proszę Cię - pomóż. Powinnyśmy urodzić się 3 miesiące później, ale los chciał inaczej. Był 1987 rok, sprzęt w szpitalach o wiele gorszej jakości, a my przyszłyśmy na świat zdecydowanie za wcześnie, by przeżyć. 6-miesięczne bliźnięta, ważące zaledwie kilogram, od początku nie dostały szansy. My jednak walczyłyśmy - o każdy oddech, o każdy kolejny dzień. Przez pierwsze trzy miesiące nie umiałyśmy nawet same oddychać. Jednak z dnia na dzień - mimo negatywnych rokowań - nasz stan się polepszał. Moja starsza o 15 minut siostra poradziła sobie o wiele lepiej - szybciej nauczyła się samodzielnie łapać oddech, potem mówić, siedzieć, chodzić. Moje dzieciństwo właściwie toczyło się w szpitalu. Nie mam wspomnień, jak biegam po łąkach, bawię się w chowanego, ścieram kolana wspinając się po drzewach… Pamiętam za to białe lekarskie kitle, kroplówki, ból i smutek. Zanim skończyłam 7 lat, miałam za sobą już trzy operacje nóg. Gdy skończyłyśmy z siostrą 6 lat, trafiłyśmy do Ośrodka Opiekuńczo-Wychowawczego prowadzonego przez siostry zakonne. Nasi rodzice niestety mieli inne priorytety, nie umieli się nami zająć, a my tak bardzo potrzebowałyśmy specjalistycznej opieki… W ośrodku nie było nam źle - tam się uczyłyśmy, tam miałyśmy rehabilitację, dzięki której byłam w stanie stawiać samodzielne, choć koślawe, kroki. Stopniowo zaczynałam się coraz lepiej ruszać, chodzić z balkonikiem. Cały czas jednak tęskniłam za domem, do którego mogłyśmy jechać tylko dwa razy w roku. Niestety - gdy skończyła się szkoła podstawowa i zaczynało gimnazjum, trzeba było wracać do domu… Ja byłam jeszcze dzieckiem, a nikt nie zadbał o to, bym miała niezbędną rehabilitację. Może gdyby wtedy więcej ćwiczyć, częściej rehabilitować, dzisiaj nie byłoby ze mną tak źle. Niestety - los chciał inaczej. Wiele lat zaniedbań przyczyniły się do mojego obecnego tragicznego stanu… Mam dopiero 31 lat i całkowitą niezdolność do pracy. Poruszam się tylko z pomocą drugiej osoby albo na wózku elektrycznym. Nie jestem nawet w stanie sama wyjść z domu... Jednak i mnie szczęście w końcu spotkało - poznałam cudownego mężczyznę, dziś mieszkamy razem i planujemy ślub. Marzę o tym, by iść do ołtarza o własnych siłach, a nie jechać na wózku inwalidzkim… I teraz to marzenie może się spełnić! Dostałam szansę na zdrowie, na naprawienie tych wszystkich lat, które poszły na zmarnowanie. W maju 2017 roku, za namową Marka, mojego narzeczonego, byłam na konsultacji u doktora Paley’a. Sama bym się nawet nie odważyła tam pojechać, ale Marek tak bardzo wierzy, że w końcu “stanę na nogi”... Dziś wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Zakwalifikowałam się na operację  w Instytucie dr. Paley’a. Po tej operacji mogę stać się zupełnie niezależna! Właściwie to będzie seria czterech zabiegów, łącznie z wymianą biodra i prostowaniem nóg. To niesamowite, to o czym marzyłam i czego tak bardzo pragnęłam, a przez całe życie wydawało mi się niemożliwe, może stać się faktem! Jednak jest ogromny mur, który dzieli mnie od upragnionego zdrowia - są to pieniądze… Chociaż kwota jest gigantyczna i przeraża, muszę zawalczyć, choć spróbować wykorzystać jedyną szansę, która została mi dana. Postanowiłam więc, że spróbuję i poproszę Was o pomoc. Nigdy o nic nie prosiłam, starałam się radzić sobie sama, chociaż zazwyczaj wiatr wiał mi prosto w twarz. Ale tym razem los się do mnie uśmiechnął, mam szansę, a to więcej, niż miałam w całym życiu! Muszę do końca wierzyć, że się uda... Lana Bartniczak

48 165,00 zł ( 18,63% )
Brakuje: 210 301,00 zł