Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Robert Juchnikowski
Robert Juchnikowski , 29 lat

Wypadek, który na zawsze zmienił moje życie...

Pada deszcz, jest naprawdę ślisko. Kierowca nagle traci kontrolę nad samochodem i z rozpędu, silnie uderza w drzewo. Samochód odbija się, koziołkuje i dachuje, wpadając do rowu. Pasażer, który jest świadomy, wykopuje drzwi i wyczołguje się z auta. Resztkami sił wychodzi na ulicę i błaga o pomoc, która natychmiast nadchodzi.  Ta krótka historia brzmi jak scena z filmu. Jak kampania społeczna, która ostrzega kierowców o zachowaniu bezpiecznej prędkości. Niestety, to wszystko wydarzyło się naprawdę, a pasażerem, który uciekając z auta, uratował sobie życie, jestem ja, 26-letni Robert. Gdybym nie wydostał się z samochodu, wykrwawiłbym się, zanim nadeszłaby pomoc. Dodatkowy ratunek otrzymałem od człowieka, który sam o mało nie stracił życia podczas tego wypadku, stojąc na jezdni w feralnym miejscu o złej porze. Dał mi koc, zatamował krwawienie... W wyniku wypadku najbardziej ucierpiała moja prawa ręka, która była oparta na podłokietniku. W momencie uderzenia w drzewo została praktycznie oderwana. Planowałem się usamodzielnić, wynająć mieszkanie, zrobić prawo jazdy. Miałem plan zostać taksówkarzem. Niestety plany przez ten wypadek stały się już nieaktualne. Złamałem kręg odcinka piersiowego kręgosłupa, straciłem rękę. Bardzo potrzebuję protezy, bez której moje życie nigdy nie będzie takie samo. Taka proteza to jednak niewyobrażalnie duży wydatek. Nie mam szans, żeby pokryć go z własnej kieszeni. Stąd ta zbiórka i moja gorąca, szczera prośba o pomoc. O podanie mi pomocnej dłoni. Tak bardzo jej dzisiaj potrzebuję... Robert

28 990,00 zł ( 9,41% )
Brakuje: 278 776,00 zł
Jan Nerka
Jan Nerka , 63 lata

Dla mojego męża wciąż jest szansa na sprawność. Pomocy!

Lista osobistych tragedii jest już zbyt długa. Proszę, pomóż wyrwać mojego męża z pułapki! Wciąż mam iskierkę nadziei na normalne życie dla naszej rodziny! Ten koszmar musi się skończyć!  Dzień przed pierwszym listopada wyszliśmy z domu z mężem razem. Każde z nas ruszyło w swoją stronę. Mieliśmy, jak zwykle, spotkać się w domu. Niestety, tym razem nic nie wyglądało tak jak zawsze. Kiedy mijałam karetkę pogotowia, zastanowiłam się przez chwilę, który z sąsiadów ją wezwał. Kilka chwil później odebrałam telefon od najmłodszej córki. Najpierw usłyszałam przerażający krzyk. Sparaliżowana, próbowałam się czegoś dowiedzieć, jednak córka nie potrafiła złożyć logicznego zdania. Dopiero chwilę później przekazała mi coś, co zwaliło mnie z nóg - mąż miał wypadek. W błyskawicznym tempie znów wróciłam do domu, pełna strachu o to, co czeka mnie po powrocie. Te wydarzenia miały miejsce już dawno, ale ich skutki prześladują nas każdego dnia… Wszyscy powtarzają, że mamy ogromne szczęście, że Jan żyje. Niestety, to nie do końca prawda, bo pod kołami rozpędzonego auta, na zawsze została część mojego męża. Ta łagodna, cierpliwa, otwarta na dialog. Utrata władzy nad własnym ciałem i powikłania po wypadku doprowadziły do ogromnej frustracji. Uszkodzenia mózgu są właściwie nieodwracalne, ale wiele umiejętności wciąż pozostaje poza naszym zasięgiem.  Po wypadku regularnie korzystaliśmy z rehabilitacji i efekty były obiecujące. Niestety, środki, którymi dysponowaliśmy okazały się niewystarczające, by dalej iść tą drogą… Brak ćwiczeń oznacza dla nas ogromny regres. Skutki psychiczne i fizyczne wypadku niszczą życie naszej rodziny… Muszę prosić o pomoc! Muszę prosić o wsparcie, by wyrwać Jana z potwornej pułapki!  Życie wciąż stawia przede mną wyzwania: do niedawna myślałam, że wypadek wyczerpał limit naszego nieszczęścia, niestety na początku roku zdarzyła się kolejna tragedia - pożar instalacji elektrycznej w domu doprowadził do tego, że prawie straciliśmy dach nad głową… Ciężko opisać wszystkie emocje, które towarzyszą tej porażającej bezradności wobec całego zła, które nas spotkało. Nie wierzę, że to koniec. Nie dopuszczam do siebie myśli o tym, że na tym etapie mogłabym się poddać. Jan był w moim życiu wiele lat…  Chciałabym chociaż na chwilę wrócić do tych chwil z czasów, kiedy wszystko było w naszym zasięgu, kiedy codzienność dawała satysfakcję, a nie niosła za sobą przerażenie, strach i bezradność. Wiem, że dzięki Wam mogę jeszcze raz spróbować… Czeka nas żmudna i trudna rehabilitacja, ale jej efekty mogą całkowicie zmienić naszą rzeczywistość. Mogą wyrwać nas z koszmaru bezradności i cierpienia. Ta jedna szansa znaczy dla nas wszystko. Proszę, pomóż mi, nim całkowicie stracę nadzieję! 

2 490,00 zł ( 6,5% )
Brakuje: 35 808,00 zł
Marysia Litoborska
Marysia Litoborska , 7 lat

Burza w główce Marysi niszczy jej życie❗️Błagamy o ratunek!

7 tygodni - tylko tyle szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa dostaliśmy od losu. Później zaczął się nasz koszmar, który trwa do dziś. Strach, który nie przeminie nigdy... Marysia miała tylko 7 tygodni, kiedy dostała pierwszy napad padaczki. Nie da się opisać przerażenia, jakie czuje człowiek, gdy bezsilnie patrzy, jak choroba wyciąga szpony po jego kilkutygodniowe maleństwo... Szpital, badania, my z kilkutygodniową Marysią na rękach i rozpaczliwe szukanie ratunku, który nie nadchodził... Chorobę zdiagnozowano jako padaczkę objawową, zespoły padaczkowe ze złożonymi napadami częściowymi. Każdy napad to ogromne obciążenie dla mózgu, który staje się na chwilę niesprawny... Potem okazało się, że Marysia jest też opóźniona w rozwoju. Wiadomość o chorobie dziecka to ogromny szok i ból... Przewartościowaniu ulega całe życie. Najgorsza jest bezradność - zrobilibyśmy dla tej małej, bezbronnej istotki wszystko, a nikt nie potrafił jej pomóc... Szpital był dla nas jak drugi dom, nie takie życie sobie dla niej wymarzyliśmy... W trakcie hospitalizacji i leczenia testowano łącznie 10 różnych leków, które jedynie zmieniały charakter napadów... Mimo że niedługo skończy już 4 lata, Marysia dalej nie mówi i ma ogromne problemy ze sprawnym poruszaniem się.  Walce o zdrowie naszej córeczki podporządkowaliśmy wszystko. Poszukiwaliśmy przyczyny choroby... Kiedy odbijaliśmy się od ściany, nie poddawaliśmy się i szukaliśmy dalej. Przeprowadzona szeroka diagnostyka - rezonans główki, PET oraz badania genetyczne - nie wyjaśniła, dlaczego Marysia jest chora. Próbowaliśmy wszystkiego. Pomimo zaleconego leczenia i rygorystycznej diety Marysia nadal codziennie walczy z napadami. Nasza dramatyczna walka o ratunek trwa już cztery lata. Przeczesaliśmy cały Internet, szukaliśmy innych przypadków, kontaktu z rodzicami dzieci, cierpiących na to samo co Marysia. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy - dzięki własnym poszukiwaniom, różnym badaniom i podpowiedziom innych rodziców - przeprowadziliśmy diagnostykę w kierunku autoimmunologicznego tła choroby. Był to strzał w 10 – po prawie 4 latach poszukiwań doszliśmy do źródła problemów. Okazało się, że Marysia cierpi na autoimmunologiczne zapalenie mózgu. To choroba układu nerwowego, objawiająca się stanem zapalnym mózgu i szeregiem objawów neurologicznych... Bardzo ciężka do leczenia i bardzo niebezpieczna. Teraz stoimy przed kolejnym wyzwaniem. Leczenie autoimmunologicznego zapalenia mózgu opiera się na kilkukrotnym podaniu immunoglobulin. Niestety, z uwagi na wysoki koszt całej procedury i brak potwierdzenia przeciwciał w płynie mózgowo-rdzeniowym, Marysia nie została zakwalifikowana do leczenia refundowanego. Proponowane jest leczenie sterydami – o mniejszej skuteczności i dodatkowych skutkach ubocznych... Nasza córeczka już wystarczająco dużo się nacierpiała. Marysia może przejść leczenie, ale prywatnie - musimy za wszystko zapłacić. Tu nie ma na co czekać, każdy dzień jest ważny, aby Marysia mogła szybko nadrobić zaległości i zacząć rozwijać się razem z rówieśnikami! Każdy dzień zwłoki to dla naszego dziecka bezpowrotnie stracona szansa, aby Marysia wróciła kiedyś do szczęśliwego życia, aby rozwijała się jak inni... Nie możemy pozwolić, aby straciła jeszcze więcej! Marysia została zakwalifikowana do podania 7 serii immunoglobulin. Chcemy jak najszybciej zacząć ją leczyć, aby mogła normalnie żyć. To jedyna szansa, innej nie mamy... Prosimy, pomóż nam uratować naszą córeczkę. Rodzice Marysi - Joanna i Marcin

75 905,00 zł ( 58,57% )
Brakuje: 53 670,00 zł
Mateusz Feręc
7 dni do końca
Mateusz Feręc , 10 lat

Samotny tata o przyszłość synka! "Obiecałem, że nigdy się nie poddam..."

Mateusz miał nie słyszeć, nie chodzić, nie mówić… W pewnym momencie lekarze nie byli nawet pewni, czy mój syn przeżyje kolejną dobę. Doskonale pamiętam ten strach i rosnącą niepewność przed tym, co wydarzy się za chwilę.  Kiedy ostatnio prosiłem o pomoc, mój syn miał wiele problemów, a choroba stawiała przed nim kolejne bariery. Niektóre, jak zakładali wszyscy były niemożliwe do pokonania… Tymczasem los okazał się przewrotny i pomimo bardzo złych prognoz, tym razem postanowił nas zaskoczyć w zupełnie inny sposób. Mateusz robi niesamowite postępy, a to otworzyło przed nami nowe możliwości walki z trudną chorobą.  Każde podanie komórek macierzystych było dla nas jak zastrzyk ogromnej nadziei na lepsze jutro. Już pierwsze pokazało, że wszystko może się zdarzyć, że Mateusz nie jest skazany na skutki chorób, że mamy jeszcze szansę zawalczyć o przyszłość. Teraz, po konsultacjach ze specjalistami prowadzącymi rehabilitację Mateusza wiem, że potrzeba nam intensywnych ćwiczeń, które pozwolą sięgnąć po więcej. W tym momencie okazuje się, że dotychczasowe zajęcia dają efekty, ale to pierwszy krok na drodze do sprawności.  Musimy wyciągnąć rękę po więcej. Dostaliśmy motywację, dostaliśmy możliwość, której nie możemy zmarnować! Niestety, na drodze stanęła nam poważna przeszkoda, bo zakup sprzętu umożliwiającego dalszą pracę nad sprawnością Mateusza to koszty, których nie jesteśmy w stanie pokryć samodzielnie. Znów walczymy o coś, co wydaje się zupełnie poza naszym zasięgiem… Właśnie dlatego prosimy o pomoc i wsparcie. Już raz podarowaliście nam to, co pozostawało tylko marzeniem. Wierzymy, że teraz znów będzie to możliwe.  Krok za krokiem - ojciec z synem - idziemy razem na przekór diagnozom, wbrew powszechnemu przekonaniu, że nie damy rady. Samodzielne wychowywanie chorego dziecka jest dla mnie niekończącym się wyzwaniem, ale już dawno podjąłem decyzję, że nigdy nie stracę woli walki. I niemalże każdego dnia powtarzam Mateuszowi, że wszystko, co dobre jeszcze przed nami.  Los wiele razy wystawiał mnie na próbę, ale jedyna lekcja, jaką wyniosłem jest taka, że nigdy nie wolno się poddawać. Lekarze dawali Mateuszowi niewielkie szanse, ale nasze zaangażowanie, gra zespołowa udowodniła, że razem możemy wiele. Wiele nie znaczy jednak wszystko. By stoczyć kolejną walkę o zdrowie. By mieć, chociaż małe szanse na zwycięstwo, potrzebujemy pomocy. Twojej pomocy!

22 060,00 zł ( 13,82% )
Brakuje: 137 515,00 zł
Laura Konczyńska
Pilne!
Laura Konczyńska , 12 lat

Ratuj, póki jeszcze jest nadzieja❗️

Nie umiemy sobie wyobrazić codzienności, w której nie ma Laury. Nie jesteśmy w stanie dopuścić do siebie myśli, że brak pieniędzy odbierze nam ukochane dziecko. Skolioza postępuje i zagraża jej życiu. Z dnia na dzień narządy wewnętrzne są coraz bardziej miażdżone, klatka piersiowa coraz bardziej się zniekształca, a my wiemy, że córka za swym pięknym uśmiechem ukrywa wielkie cierpienie. Szukaliśmy ratunku, lecz w Polsce nie znaleźliśmy specjalisty, który podjąłby się operacji. Zaczynaliśmy tracić wiarę w to, że trafimy na lekarza, który uratuje Laurę, aż usłyszeliśmy o dr Paley... Oto nasza historia: „Mamo, czy ja będę kiedyś chodziła?” – słyszysz takie pytanie zadane przez swoją 10-letnią córkę i doskonale wiesz, że nie masz dobrej odpowiedzi. Dobra odpowiedź po prostu nie istnieje. Laura urodziła się z przepukliną oponowo-rdzeniową. Wiedzieliśmy o tym już od 33. tygodnia ciąży, ale nie dało się z nią wtedy już nic zrobić. Dopiero w pierwszej dobie życia lekarze zamknęli przepuklinę. Od tamtej pory codziennie walczymy o jej zdrowie i sprawność. Po urodzeniu córki lekarze przygotowywali nas na najgorsze. Leżałam na szpitalnym łóżku, wciąż jeszcze obolała po cesarce, a moja Laura zamiast być ze mną, toczyła swoją pierwszą bitwę - na stole operacyjnym. Świat, na którym się pojawiła, przywitał ją zimnym ostrzem chirurgicznego skalpela. Strach i przerażenie z tamtych dni wciąż są tak świeże, jakby wydarzyły się wczoraj. To pozostaje w każdej matce już na zawsze. Z tak poważną wadą powinna być całkowicie sparaliżowana od pasa w dół. Ona jednak czuje prawą nóżkę do kolana, a to daje nadzieję, że dzięki wielu godzinom intensywnej rehabilitacji, uda tę sprawność poprawić. Ćwiczenia od początku wpisały się na stałe w harmonogram naszego życia. Nie ma innej drogi. Laura znosi to dzielnie, chociaż widzę u niej ten wzrok tęskniący za zabawami zdrowych, sprawnych dzieci. One mogą biegać, skakać, odkrywać świat na tysiące sposobów. Córka ćwiczy na salce rehabilitacyjnej, kątem oka zerkając na koleżanki hasające po drzewach… Niestety, postępująca choroba sieje coraz większe zniszczenie w kruchym organizmie naszej Laury. Najmocniej i najgroźniej to się objawia w kręgosłupie, który już od dawna woła o pomoc. Skolioza postępuje i nie da się jej zatrzymać samą rehabilitacją. Tutaj z ratunkiem może przyjść jedynie specjalista z najwyższej światowej półki - dr Paley. Niestety, koszty operacji są niewyobrażalnie wysokie i sami nie damy rady ich pokryć. Stąd ta zbiórka i nasze błaganie o wsparcie... Daria - mama Laury 👉🏻 Licytacje dla Laury 👉🏻 Skarbonka dla Laury 🔵 Reportaż o Laurze (od 6 minuty)

126 349,00 zł ( 15,84% )
Brakuje: 670 980,00 zł
Szymon Robel
Szymon Robel , 8 lat

Oswoić inność, by codzienność była lepsza!

„Szymonku tak bardzo Cię kocham. Zrobię dla Ciebie wszystko!” - powtarzam zawsze przed zaśnięciem mojemu synkowi. Czasem przytuli, czasem odpowie, czasami nie zrobi nic. Autyzm ma wiele twarzy, a każda z nich wygląda inaczej i zaskakuje na każdym kroku.  Wierzę w dobrych ludzi. Wierzę w cuda. Byłam w pierwszym miesiącu ciąży, gdy dowiedziałam się, że pod moim serce rozwija się nowe życie, a jednocześnie złośliwy nowotwór piersi, który powoli niszczy mnie od środka. Lekarze sugerowali mi usunięcie ciąży i walkę o siebie - ja jednak czułam, że razem damy radę. Było warto!  Szymonek urodził się zdrowym chłopcem. Szczęście sięgało zenitu! Gdy już otrząsnęłam się z trudnego dla mnie czasu, wierzyłam, że wszystko się jakoś ułoży. Zachowanie Szymona zaczęło mi jednak spędzać mi sen z powiek. Był nieobecny, nie interesował się zabawami z rodzeństwem i rówieśnikami. Jednak najtrudniejszy do zaakceptowania był brak kontaktu wzrokowego z synkiem. Jego błędne spojrzenie potrafiło łamać mi serce na drobne kawałki. Fascynowało go wszystko, co miało kształt koła. Godzinami wpatrywał się w kręcący się wiatrak czy bęben pralki. Wyglądało to tak, jakby oglądał najbardziej interesującą bajkę na świecie. Do tego brak mowy, czyli brak możliwości komunikacji… Zaufałam swojej intuicji i zaczęłam działać. Szukałam pomocy u najlepszych specjalistów, by poznać diagnozę. I teraz już wiem. Szymon zmaga się z autyzmem wysokofunkcjonującym i ADHD.  Mój syn jest aspołeczny - już się z tym pogodziłam i daję radę mówić o tym głośno, przy czym jego iloraz inteligencji wykracza poza normy. Fascynują go planety, układ słoneczny, cyfry, zegary. Ma słuch absolutny, kocha instrumenty i wszystko, co związane z muzyką. Jest niesamowicie uzdolniony. Dzięki intensywnej pracy z logopedą zaczął mówić. Nie są to rozbudowane zdania, ale gdy po prawie 5 latach usłyszałam upragnione słowo mama, czułam się, jakbym otrzymała prezent najlepszy w swoim życiu.  Potrzebuje wsparcia w terapii integracji sensorycznej, pedagogicznej, behawioralnej, treningi umiejętności społecznych, terapii zabawy i Tomatis. Ja wygrałam z rakiem, ale skutki choroby odczuwam do dziś. Przez towarzyszący mi ból nie jestem w stanie zarobić na potrzeby naszej rodziny. Nie chciałabym, by brak pieniędzy spowodował, że Szymon straci wszystko to, co w ostatnim czasie wypracowaliśmy. Nie ukrywam, że terapie generują bardzo wysokie koszty i jest mi bardzo ciężko temu sprostać. Dlatego każdy gest wsparcia jest dla mnie bardzo ważny. Proszę - pomóż nam! Mama Elwira

2 041,00 zł ( 4,39% )
Brakuje: 44 428,00 zł
Gosia Dyrenko
Pilne!
Gosia Dyrenko , 5 lat

Gosia walczy z ciężką chorobą❗️Pomóż!

Okrutna choroba sprawiła, że Gosia umierała z głodu! Wciąż trwa walka o zdrowie dziewczynki - pomóż zapewnić jej leczenie! Gdy lekarze kazali mi się żegnać z córką i pogodzić z tym, że umrze, ja się nie poddałam. Dzięki setkom Darczyńców o wielkich sercach udało nam się wyjechać z kraju na leczenie do Barcelony! To w Hiszpanii uratowano życie mojej córeczce, w końcu postawiono właściwą diagnozę i rozpoczęto leczenie! Teraz Gosia nie przypomina tej wychudzonej dziewczynki sprzed pół roku - za jej życie będę Wam wdzięczna do końca moich dni! Jednak to nie koniec. Leczenie trwa, dlatego z całego serca proszę o pomoc.  Nasza historia: Gosieńka urodziła się 10 lipca 2019 r. Ciąża przebiegła bez powikłań, nie wykryto patologii rozwoju jelit, córeczka dobrze się rozwijała, nie cierpiała na kolki, zawsze dobrze spała, bawiła się i rozwijała. Do czasu… 10 stycznia 2020 roku wieczorem zaczęła wymiotować na zielono. Zaczęły się badania, leczenie zatruć - taką wtedy diagnozę postawili lekarze na Ukrainie. Zapadła decyzja o operacji, ale ta się nie powiodła. Potem była kolejna i jeszcze następna… W końcu Gosia dostała sepsę, pojawiły się wrzodu żołądka… Od błahego wydawało się zatrucia, zaczęła się seria koszmarnych zdarzeń, a potem walka o życie mojego dziecka. Leczenie trwało rok, jednak nie przynosiło żadnych rezultatów. Raz za razem lekarze przygotowywali mnie na najgorsze… Nie zliczę, ile razy miałam żegnać się z córeczką… Mimo całego dramatu nie poddałam się. Zaczęłam szukać pomocy za granicą. I udało się! Dzięki wielu osobom o wspaniałych sercach z Ukrainy i Polski udało się zebrać środki na badania i leczenie w szpitalu San Juan de Deu w Barcelonie w Hiszpanii. Od 21 stycznia 2021 jesteśmy tutaj. Wykonano wiele badań, testów, a także analiz genetycznych. Włączono żywienie dojelitowe i pozajelitowe, leki na perystaltykę jelit. Wymioty występowały okresowo przez kilka miesięcy, nadmiar gazów i kału usuwano przez stymulację sondą gazową. W rezultacie wykonano podwójną gastrostomię.  Po otrzymaniu wyników analizy genetycznej i biopsji jelita cienkiego, które potwierdziły wady genetyczne w budowie jelita, podjęto decyzję o wykonaniu zabiegu ileostomii w celu swobodnego usunięcia gazów i kału w celu uniknięcia zastoju, infekcji i zatrucia.  Diagnoz postawiona w Hiszpanii brzmi: przewlekła ideopatyczna pseudoobstrukcja początku noworodka – rzadka choroba genetyczna, której nie można wyleczyć, ale można ją skorygować za pomocą stomii, leków, żywienia. Ponieważ tacy pacjenci ja Gosia potrzebują wsparcia poprzez żywienie pozajelitowe, córeczka przeszła operację zainstalowania systemu długotrwałego żywienia dożylnego „portokat”.  Przez cały ten czas z Małgosia współpracował fizjoterapeuta – efekty można zobaczyć na zdjęciach! W zeszłym roku tylko marzyłam o tym, by córeczka była w takim stanie jak dziś. To cud, który udało się sprawić dzięki Waszej pomocy!  Kolejnym celem, do którego dążymy wraz z lekarzami, jest stopniowe minimalizowanie potrzeby wsparcia pozajelitowego. Proces jest powolny, ale wierzymy, że tak się stanie i Gosia będzie mogła aktywnie rosnąć, rozwijać się, spędzać czas z dziećmi na świeżym powietrzu, na placach zabaw. Że pójdzie do przedszkola, szkoły, a jej życie w końcu będzie wyglądało normalnie... Dążymy do pełnego, długiego i szczęśliwego życia Gosi. Dlatego tak ważne jest, aby córeczka została w Hiszpanii, aby kontynuować leczenie przez co najmniej kolejne sześć miesięcy! Niestety, środki się wyczerpały. Nie jesteśmy w stanie opłacić kolejnych tygodni leczenia. Jako mama z całego serca proszę o pomoc w zebraniu środków na kontynuację leczenia mojej Małgosi w Szpitalu San Juan de Deu w Barcelonie. To tu ocalili życie mojej córki, to tu dają jej szansę na normalną przyszłość!  Mama Małgosi Irena, mama   16.11.2021: Zmniejszamy kwotę zbiórki! Decyzją rodziny ŚP. Ewy Wasiliwy, niewykorzystania kwota na leczenie dziewczynki została w części przekazana na leczenie Gosi. ➡️ Licytacje dla Gosi ➡️ Licytacje dla Gosi UK ➡️ Instagram Gosia Dyrenko

1 047 121,00 zł ( 97,17% )
Brakuje: 30 449,00 zł
Olek Olaczek
Olek Olaczek , 5 lat

By nie patrzeć dłużej na cierpienie...

W nic tak bardzo nie wierzymy, jak w to, że Olusiowi można pomóc, że nasz synek ma szansę na zdrowy i prawidłowy rozwój. Oluś już niedługo skończy 4 latka, niestety nie był to czas beztroski, jaki nam się marzył. Od 25. doby życia synek zmaga się z padaczką lekooporną. Do tej pory zdarzają się dni, gdzie liczba napadów przekracza sto. Mimo wielu wariantów leczenia nie udało się nam ich zmniejszyć. Trudno nam patrzeć na cierpienie Olusia, na sen, który niemal nieustannie przerywa padaczka. Dodatkowo synek zmaga się z obniżonym napięciem mięśniowym.  Większość swojego krótkiego życia spędził w szpitalu, jednak gdy już udało nam się go opuścić, robiliśmy co w naszej mocy, by poprawić kondycję synka. Prywatna rehabilitacja w domu przynosiła efekty. Niestety, kolejne pobyty w szpitalu uniemożliwiły jej kontynuację, przez co Olek jest znacznie opóźniony psychoruchowo. Nasz synek nadal nie trzyma samodzielnie główki, nie siedzi i nie chodzi. Jednak przyrzekliśmy sobie, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by Oluś wrócił do zdrowia. Nadzieją dla nas i szansą dla synka jest terapia komórkami macierzystymi, która w połączeniu z intensywną rehabilitacją może być przełomem w jego leczeniu.  Niestety koszty z nim związane zaczynają nas przerastać, dlatego prosimy, pomóż... Ewelina i Piotr, rodzice Olusia ➡️ Olusia możesz wesprzeć również przez licytacje!

4 147 zł
Alicja Wielgosz
Alicja Wielgosz , 9 lat

Nasza mała wojowniczka, przez niemal połowę życia walczy z nowotworem! Pomóż!

Nasza dzielna Alusia skończy w tym roku 6 lat. Jest jeszcze taka malutka, a spotkało ją tak wiele nieszczęść. Cała historia zaczęła się dwa lata temu. Początkowo oczko Ali uciekało na bok. Wizyta u okulisty ostatecznie zakończyła się pobytem na oddziale neurologii dziecięcej, gdzie rezonans magnetyczny wykazał GUZA w zatoce sitowej i klinowej. Po licznych badaniach usłyszeliśmy słowa, które brzmią w naszych głowach do dziś.  Nowotwór złośliwy - mięsak prążkowanokomórkowy IV stopnia, który sprawił, że strach o życie naszej córeczki był nieodłącznym elementem każdego dnia.   Gigantyczne serie badań, informacje o niezbyt dobrych wynikach i fakt, że guz w ciągu 3 tygodni podwoił swoją wielkość. Dodatkowo, przerzuty na płucach… Byliśmy załamani i zrozpaczeni, ale wiedzieliśmy, że musimy być silni dla naszej córeczki. Ala rozpoczęła chemioterapię. Na szczęście guz się zmniejszał, a po 3 cyklach płuca były już czyste.  Kolejnym etapem była radioterapia. Intensywne leczenie bardzo wymęczyło córkę. Na szczęście po kontroli dowiedzieliśmy się, że w jej główce nie ma aktywnych ognisk guza – ta wiadomość spowodowała, że łzy radości same napływały do oczu.  Dwa ostatnie lata były dla naszej córeczki bardzo trudne. Koszty leczenia wspomagającego są ogromne. Musimy oczyścić organizm Ali ze skutków leczenia agresywną chemio i radioterapią oraz wspomagać odporność. Koszty takich działań to kwoty liczone w tysiącach złotych miesięcznie. Z całego serca prosimy Cię o pomoc! Kochający rodzice 

3 977 zł