Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Ala Golic
Ala Golic , 11 lat

By cierpienie i choroba nie były na zawsze... Pomocy!

Alicja ma dopiero kilka lat, a jej dokumentacja medyczna to kilka grubych tomów. Za każdym z nich stoi walka - lekarzy i naszej małej bohaterki. Dziś ruszamy do kolejnej, która jest dla nas jedyną nadzieją na to, że choroba nie będzie miała ostatniego słowa. To nie było spokojne, pełne radości oczekiwanie na przyjście maluszka na świat. Każdy dzień wiązał się ze strachem, a tak często powtarzane “proszę się nie stresować”, przynosiło zawsze efekt odwrotny do oczekiwanego. Niemalże na początku ciąży, po badaniach usłyszałam od lekarzy, że podejrzewają chorobę. Początkowo miał być to Zespół Downa, który po kolejnej konsultacji wykluczono. Niestety, ta diagnoza została zastąpiona inną - lekarze dostrzegli problemy z rączką, ale nie byli w stanie określić, co właściwie jest nie tak. Pozostawało czekać na pierwsze spotkanie, które miało odkryć, z czym się mierzymy.  Jej przyjściu na świat towarzyszyło mnóstwo skrajnych emocji - radość mieszała się z lękiem, ekscytacja z pełnym napięcia oczekiwaniem na informacje od lekarzy. Niestety, przekazane fakty niewiele miały wspólnego z dobrymi. Nasza córeczka została zdiagnozowana, a badania pokazały szereg wad, z którymi musieliśmy się zmierzyć. Pierwsza myśl to strach i niepewność. Plan leczenia był potwornie długi. Lekarze niczego nie byli pewni, a my musieliśmy im zaufać, bo wszystko, co związane z procedurami medycznymi było dla nas zupełną nowością…  Minęło mnóstwo czasu, niestety, strach o naszą córeczkę wcale nie jest mniejszy. Marzymy tylko o tym, by w przyszłości już jako większa dziewczynka czy dorosła kobieta mogła radzić sobie samodzielnie nie trafiając co rusz na bariery.  Wiedzieliśmy, że wada Alicji będzie budziła ciekawość, będzie tematem pytań, szczególnie w środowisku dzieci - właśnie dlatego od początku przygotowywaliśmy córeczkę na to, że zostanie poddana operacji, która sprawi, że rączka będzie sprawna, a wtedy już nic nie stanie na przeszkodzie do spełnienia marzeń, które na ten moment zakładają, że zostanie weterynarzem. Przygotowanie Alicji to tylko jeden krok, bo zdajemy sobie sprawę, że najpierw to my rodzice, musimy pokonać kolejną trudną drogę. Wszystko przez to, że leczenie Alicji będzie kosztować prawie pół miliona złotych! Ogromna kwota za sprawność i samodzielność naszej córeczki. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że ta suma brzmi przerażająco. Niestety, świadomość, że Alicja już zawsze będzie się musiała borykać z wadą jest dla nas znacznie gorsza. Musimy prosić o wsparcie, ratunek i pomoc dla naszej córeczki! Od tego zależy jej przyszłość…  Nie możemy pozwolić, by obietnica operacji była zapewnieniem bez pokrycia. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której zawiedziemy nasze dziecko! Ona wierzy w to, że jej los nie jest przesądzony. Przeszła tak długą drogę, starała się być dzielna w sytuacjach, w których my zdawaliśmy się poddawać. Los nie był dla niej łaskawy, ale my za wszelką cenę chcemy wynagrodzić jej trudności. Najlepszy prezent, jaki możemy jej dać to… sprawność. Dla nas to walka o wszystko.  Strach o zdrowie Ali będzie nam towarzyszył już zawsze, ale wierzymy, że każdy mały krok ma ogromne znaczenie dla jej przyszłości. Teraz potrzebujemy jednego z najważniejszych – milowego, który będzie dla naszej córki całkiem nowym startem. Alicja nigdy nie zmarnuje szansy, którą otrzyma. Nasza córeczka, jak nikt inny, potrafi docenić zdrowie albo chociaż jego namiastkę. ➡️ Licytuj, wystawiaj przedmioty i pomagaj Ali!

82 551,00 zł ( 27,75% )
Brakuje: 214 919,00 zł
Sebastian Cybulski
Sebastian Cybulski , 27 lat

2% szans wystarczyło, żeby Sebastian przeżył. Dziś walczy o swoją przyszłość!

Na takie wiadomości nie da się przygotować, bez względu na to, czy dziecko ma 2, 12 czy 22 lata… Zagrożenie życia brzmi jak wyrok. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. A jednak wciąż mają miejsce, a z ich konsekwencjami pozostaje się mierzyć każdego dnia w nadziei, że lepsze jutro nadejdzie. Gorący sierpień, kolejny upalny dzień wakacji. Beztroska i radość naszego życia została brutalnie przerwana. Wypadek. To słowo do dziś powoduje u mnie najgorsze skojarzenia. Przed oczami znów pojawiają się tragiczne obrazy, wracają wspomnienia, o których nie chcę pamiętać. Słowa, które wtedy usłyszałam były dla mnie jak kolejne ciosy prosto w serce…  Wycieczka rowerowa stała się początkiem naszej tragedii. Rower Sebastiana został staranowany przez jadące tym samym pasem auto. W jednej chwili zalała nas fala złych i gorszych informacji… Lekarze nie pozostawiali złudzeń, powiedzieli nam jasno, że Sebastian ma 2% szans na przeżycie. W tym momencie świat się zatrzymał. Wszystko dookoła przestało istnieć. Pozostała modlitwa, pozostała wiara w to, że mój syn da radę… W takich momentach nawet kiedy inni tracą wiarę, matka nigdy się nie poddaje.  Dokładnie w Nowy Rok, kilka miesięcy po wypadku zdarzył się prawdziwy cud - Sebastian wybudził się ze śpiączki. Przeżył, choć szanse były minimalne. Wiedziałam, że mój syn znajdzie w sobie siłę do powrotu!  Od wypadku minęły ponad 4 lata. Teraz jego rzeczywistość nie przypomina w niczym codzienności dwudziestolatka, ale doceniamy wszystko - każdy postęp, który osiąga dzięki ciężkiej pracy, którą każdego dnia wkłada w rehabilitację. Obserwujemy postępy i wiemy jedno: rehabilitacja daje ogromne nadzieje na przyszłość. Ja porzuciłam wszystko, całkowicie zmieniłam swoje życie, by włożyć całą energię w walkę o syna. Byłam przy nim w każdej chwili, w momentach największego szczęścia i kiedy energia go opuszczała. Pocieszałam, tłumaczyłam, mobilizowałam. Czasem z trudem przełykając łzy…  Teraz stajemy przed ogromnym wyzwaniem. Kolejnym na tej trudnej drodze. Tym razem wiemy, że sami nie mamy szans. Musimy prosić o pomoc! Udało nam się znaleźć ośrodek, który oferuje doskonałą opiekę i konkurencyjne ceny, niestety koszty opieki są zbyt wysokie, by nasza rodzina miała możliwość ich pokrycia. W planie wspomagającym drogę Sebastiana jest 12 turnusów rehabilitacyjnych - każdy z nich to kilka tysięcy złotych, a łączna kwota to prawie 100 tysięcy. Skąd wziąć kolejne środki, kiedy zainwestowaliśmy w zdrowie Sebastiana już wszystko, co mamy? Nie możemy mu pomóc, chociaż przez lata wykonał ogromną pracę. Korzystając z balkoniku i wsparcia rehabilitanta Sebastian jest w stanie pokonać kilka kroków, niestety nie potrafi samodzielnie siedzieć, nie wstaje sam - wymaga opieki przez całą dobę. Walczy również o umysł, choć nie mówi, potrafi pisać. I choć komunikacja i przetwarzanie informacji to wciąż dla niego wyzwanie, wiemy, że przy odpowiednim wsparciu istnieje realna szansa na poprawę.  Teraz właściwie wszystko zależy od kolejnych kroków. Od tego, czy będziemy kontynuować rehabilitację i intensywne ćwiczenia. Przyszłość Sebastiana jest na szali. Świadomość tego, że sami nie możemy dać mu tego, co najważniejsze jest przytłaczająca, ale wierzymy całym sercem w to, że najlepsze dopiero przed nami. Proszę, nie zostawiaj nas z tym samych…  Wierzę, że przyjdzie dzień, w którym mój syn znów wróci do siebie. Przyszłość to dla nas wielka niewiadoma, ale wiem, że warto o nią walczyć. Bo czasem, kiedy nikt nie daje szans na lepsze jutro, musisz wziąć życie w swoje ręce i zacząć tworzyć je zupełnie na nowo.

13 701,00 zł ( 15,05% )
Brakuje: 77 321,00 zł
Tomasz Wroński
Tomasz Wroński , 25 lat

Młode życie zniszczył wypadek... Pomóż nam uratować Tomka!

Tomasz ma 21 lat... Niedawno miał podejść do matury z matematyki. Na egzamin nigdy nie dotarł. Wszystko zniszczył tragiczny wypadek... Nie wiadomo, co się stało. Tomka od domu dzieliło zaledwie 15 minut. Ułamek sekundy i jego życie legło w gruzach tak jak i nasze. Gdy 25 sierpnia tego roku o 1.00 w nocy zadzwonił domofon, wiedziałam, że coś się stało... Ten domofon nie działał od dwóch lat. Zadziałał akurat wtedy, gdy przyszli przyjaciele mojego syna. Przyjechali mi powiedzieć, że Tomek miał wypadek. Nogi ugięły się pode mną... Nikt nie wie, co się mogło stać. Na prostej drodze syn zjechał do rowu. Jego samochód dachował. Był uwięziony i nieprzytomny, dopiero strażacy go uwolnili. Do dziś nie jest znana przyczyna tragedii. Nie było świadków. A Tomek doznał poważnych obrażeń głowy… Zaczęła się walka o życie w szpitalu w Łodzi, gdzie go zaintubowano i wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej. Lekarze stwierdzili stłuczenie pnia mózgu... Mijają kolejne tygodnie, a stan mojego 21-letniego syna jest bardzo ciężki. Nadal jest w śpiączce – potrzebuje rehabilitacji  w specjalistycznej klinice, która go wybudzi. Gorączkuje – ale jest silny. Niestety musimy być przygotowani na wszystko, chwilowa stabilizacja przeplatana jest z nieprzewidzianymi komplikacjami. Niestety ciągłe infekcje szpitalne nie pomagają mu. Sił dodaje nam myśl, że Tomek walczy, nadal tu jest, z nami i ma szansę wrócić! Jedna chwila przekreśliła wszystko. Dziś nawet oddychanie sprawia trudność... Lekarze robią, co mogą, aby mógł oddychać samodzielnie. Tomasz jest silny i walczy – daje nam znaki, otwiera powieki, chce do nas wrócić, ale bez pomocy fachowej kliniki, rehabilitacji,  rodziny i dobrych ludzi jest to niemożliwe...  Jako matka wiem, kiedy Tomek mnie słyszy i jak reaguje. Próbuje nawiązać kontakt, ale niestety nie może. Choć ostatnio nastąpił mały postęp: Tomasz zaczął otwierać oczy i widoczne są powolne ruchy rąk. Cieszymy się z tego, łapiemy każdą iskrę nadziei, która pozwala nam wierzyć w lepsze jutro! Tomasz obecnie przebywa w klinice Budzik w Olsztynie. Ten czas jest jednak ograniczony. Po opuszczeniu kliniki będzie potrzebował specjalistycznej i niestety bardzo kosztownej rehabilitacji... To trudny czas dla całej rodziny i bliskich, dodatkowo spotęgowany przez koronawirusa  - nie możemy być z Tomkiem tak często, jak byśmy chcieli. Nie widzimy się całymi tygodniami… Każda rozłąka z bliską osobą w trudnym czasie związana jest z wielkim stresem, tęsknotą i bezsilnością – niemożność wsparcia go, chociażby przez samą obecność i trzymanie go za dłoń jest najtrudniejsza dla rodziców, rodzeństwa, bliskich… Chcemy, by ten silny młody chłopak wrócił do nas, bo nie wyobrażamy sobie życia bez Tomka. Zawsze okazywał bezinteresowną pomoc, kocha motoryzację, większość czasu spędzał przy naprawie samochodów przyprowadzonych przez znajomych i nigdy nie oczekiwał zapłaty za wykonaną pracę… Kiedy miał 15 lat odrestaurował stary motor wujka… Rozkręcił do najmniejszej śrubki i potem składał odnowione części… Miał pasje, które realizował. Motoryzacja, rolnictwo… A teraz leży, walcząc o to, by choć móc się z nami porozumieć... Kilka lat temu Tomek stracił ukochanego dziadka. Wiemy jednak, że on gdzieś tam na górze jest i czuwa nad wnukiem. Nie pozwolił mu zginąć tamtego dnia. To  jeszcze nie był czas na Tomka. On musi być z nami! Przed moim synem całe życie, to młody niezwykle pracowity i uczynny chłopiec. 21 lat to nie jest wiek, aby kończyć w ten sposób. Tomek ma szanse wrócić do normalnego życia, ale niestety potrzebuje pomocy dobrych ludzi i bardzo kosztownej rehabilitacji... Jako matka proszę Was o pomoc dla mojego ukochanego synka!

17 842 zł
Sara Fierka
2 dni do końca
Sara Fierka , 5 lat

❗️Sara żyje w ciemności - potrzeba kilku milionów złotych, by mogła zobaczyć świat!

Dzieci boją się ciemności, a to właśnie ona jest światem mojej córeczki... Sara w październiku skończyła 5 lat. Nie widzi... Bardzo rzadka choroba genetyczna odebrała jej wzrok. Dla takich dzieci jak Sara jest jednak nadzieja - terapia genowa. Kosztuje kilka milionów złotych, ale może dać jej to, co dla nas jest bezcenne - szansę na to, że Sara zobaczy słońce, kolor nieba, moją twarz... Teraz żyje w całkowitym mroku. Błagam o pomoc! Gdy Sara przyszła na świat, nikt nie spodziewał się, że razem z nią przyszła na świat choroba... Że ma wadliwy gen, odpowiedzialny za produkcję białka, niezbędnego do prawidłowego widzenia. Córeczka urodziła się jako zdrowe dziecko - tak się wszystkim wtedy wydawało... Ciąża przebiegała prawidłowo, po narodzinach wszystkie badania wychodziły poprawnie. Wróciłam z Sarą do domu, a córeczka zawładnęła moim sercem... Nie sądziłam, że los szykuje dla nas dramatyczny scenariusz. Po jakimś czasie w moje serce zakradło się coś jeszcze - niepokój... Sara w ogóle nie wodziła wzrokiem za zabawkami. Gdy słyszała głośny dźwięk, odwracała główkę w tę stronę, ale nie interesowały ją kolory, światełka... Ona nie widzi - ta przerażona myśl pojawiła się w mojej głowie i nie chciała zniknąć. Lekarze twierdzili, że się mylę; byliśmy u okulisty, neurologa, którzy uważali, że ze wzrokiem Sary jest wszystko w porządku. Ja jednak wiedziałam... Gdy w kompletnej ciemności rozświetlałam latarkę, Sara na początku reagowała. Potem przestała robić nawet to... Diagnoza potwierdziła się, gdy córeczka miała 1,5 roku. To wtedy przyszły wyniki badań genetycznych... Okazało się, że Sara choruje na wrodzoną ślepotę Lebera, rzadką chorobą genetyczną, występującą z częstotliwością raz na kilkadziesiąt tysięcy urodzeń... Przez mutację w jednym genie moja córeczka jest ślepa, bo jej organizm nie koduje białka, które jest niezbędne, by widzieć... To były dla nas dramatyczne chwile... Nie mogłam powstrzymać łez. Bardzo się bałam, co będzie z Sarą, jak ona sobie poradzi, jaka przyszłość jej czeka? Wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać jej życie, które nie jest w stanie zobaczyć nic, poza ciemnością... Płakałam, że nigdy nie zobaczy błękitu nieba, kolorowych ścian swojego pokoju, moich oczu, wpatrzonych z nią miłością... Nie obejrzy bajek, a gdziekolwiek poza bezpiecznymi murami domu świat będzie dla niej zagrożeniem... Wyobraź sobie, że otwierasz oczy, ale jedyne, co jesteś w stanie zobaczyć to przerażającą ciemność, z której próbujesz się wydostać. Płakałam na myśl, że taka ciemność już zawsze może towarzyszyć mojej małej Sarze. Kiedyś dla takich dzieci jak moja córeczka nie było ratunku... Do końca życia żyły w mroku, nie będąc w stanie podziwiać tego, jak piękny jest świat, skazane jedyne na wyobraźnię... Teraz jednak jest dla nich nadzieja. Przez kilkanaście lat trwały pracę nad terapią genową, która obecnie jest stosowana z powodzeniem w leczeniu ślepoty Lebera. Tak jak wspomniałam, przez uszkodzony gen  komórki oka nie są w stanie wyprodukować białka, niezbędnego do procesu widzenia. Dzięki zastrzykowi organizm z odpowiednim kodem RNA, zawierającym instrukcję inicjująca produkcję białek, organizm zaczyna je produkować, a tym samym zaczyna widzieć... Zaawansowane leczenie ślepoty Lebera przeprowadza się już w Poznaniu. Chłopiec, który dostał terapię genową, po miesiącu zobaczył już kontury budynków... Wcześniej żył w ciemności tak jak Sara. To dla naszej córeczki ogromna szansa na to, by mogła zobaczyć świat! Niestety, w przypadku choroby, jaką jest ślepota Lebera, mutacja może dotyczyć kilkunastu różnych genów... Dzieci leczone w Polsce mają mutację innego genu niż nasza córeczka. Dla Sary jednak też jest nadzieja - trwają prace nad opracowaniem terapii genowej dla takich przypadków jak moja córeczka. Myślę, że za 2-3 lata Sara powinna dostać upragniony lek... O ile uda nam się zebrać środki. Niestety, terapie genowe należą do najdroższych na świecie... Stoją za nim lata badań.  Szacuje się, że jeden zastrzyk to koszt trzech milionów złotych... Robię, co mogę, aby Sara miała szczęśliwe dzieciństwo mimo otaczającej ją ciemności... Córeczka je sama, chodzi do przedszkola, jeździ nawet na rowerze - jestem z niej bardzo dumna. Część rzeczy jest dla niej trudna do osiągnięcia, bo 98% rzeczy uczy się przecież przez obserwację, a Sara nie widzi... Nie podpatrzy, jak się je widelcem, jak ułożyć usta przy mówieniu pewnych zgłosek, jak wiąże buciki... Poznaje świat dotykiem, słuchem. Codziennie ma rehabilitację, jest pod opieką wielu specjalistów... Czasem denerwuje się, jak chcę zrobić coś za nią, bo chciałaby sama... Mam nadzieję, że będzie jak najbardziej samodzielna. Mamy do zebrania ogromną kwotę pieniędzy, aby Sara mogła widzieć... Musimy zacząć już teraz. Przychyliłabym Sarze nieba, ale sama nie jestem w stanie zebrać kilku milionów złotych... Muszę prosić o pomoc. Głęboko wierzę w to, że terapia genowa sprawi cuda, Sara będzie widziała, będzie mogła rozwijać się tak samo dobrze jak każde inne dziecko. Proszę, pomóż mi ocalić Sarę przed ciemnością... Pozostaje mi wiara w to, że znajdą się ludzie o dobrych sercach, którzy będą chcieli sprawić, że moja córeczka zobaczy kiedyś słońce... Katarzyna - mama Sary   ➡️ Sarze możesz pomóc też poprzez licytacje - Pomóżmy Sarci zobaczyć słoneczko🌞

144 645 zł
Radosław Pawłowski
Radosław Pawłowski , 26 lat

Otrzymałem nową szansę od losu! Straciłem nogę, ale życie zostało.

Moje szczęśliwe życie w ciągu zaledwie chwili zamieniło się w koszmar! Miałem wszystko, o czym marzyłem - kochającą żonę, piękną córeczkę, pracę, przyjaciół, pasje, zdrowie… Niestety to ostatnie zostało mi brutalnie odebrane!  Zawsze kochałem motoryzację, motocykle były moją największą pasją. Prędkość, pęd wiatru… Jedna z przejażdżek skończyła się jednak tragicznie… Obudziłem się w szpitalu. Chwilę potem usłyszałem, że konieczna była amputacja nogi. Był to dla mnie szok, byłem przerażony, że nic nie mogę zrobić, cofnąć czasu, zastygłem! Nie da się opisać, co człowiek czuje w takiej chwili. Wypadek - codziennie słyszysz dźwięk syreny alarmowej, kiedy karetka lub straż pożarna wyjeżdża do kogoś potrzebującego. Zawsze sobie myślisz, że ciebie to nie dotyczy. Że tak dramatyczne historie przydarzają się innym. Życie pisze jednak zupełnie inne historie... W jednej sekundzie zawalił mi się cały świat. Miałem tyle planów i marzeń do zrealizowania. Wiedziałem jednak, że się nie poddam, nie mogę! Mam dla kogo żyć, dla kogo się starać. Przede mną bardzo długa droga do samodzielności, o której tak bardzo marzę. Chciałbym kontynuować i rozwijać pasję, wrócić do aktywności fizycznej, do pracy. Chodzić z żoną na spacery, biegać z córką po parku… Muszę mieć siły i sprawność, żeby ją wychować. To mój ojcowski obowiązek i brak nogi nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Z tego się nie da zwolnić, jak z niechcianej lekcji wf-u.  Bez odpowiednio dopasowanej protezy nie mam jednak szans na normalne życie. Jestem zmuszony prosić o pomoc, gdyż sam nie zdołałam uzbierać potrzebnej, astronomicznej kwoty. Dostałem ogromną szansę od losu, żyję. Nie wolno mi tej szansy zmarnować! Z Twoją pomocą moje życie może wyglądać inaczej! Radek --- Możesz pomóc biorąc udział w LICYTACJACH

17 627,00 zł ( 18,43% )
Brakuje: 78 012,00 zł
Marek Słowiński
Marek Słowiński , 55 lat

Marek był podporą swojej rodziny, teraz sam potrzebuje wsparcia!

Gdy budowany latami świat w ciągu kilku chwil rozsypuje się jak domek z kart, pierwsza myśl to ucieczka. Drugą, po przetrawieniu najgorszych wiadomości jest walka - o lepsze jutro. O najmniejszy promyk nadziei…  Dokładnie 5 lat temu w naszym życiu zagościła niepewność, przerażenie, strach. W momencie, gdy wydawało się, że życie biegnie ustalonym torem, a wszystko znalazło się na swoim miejscu, Marek usłyszał diagnozę, która zniszczyła wszystko. Poczucie bezpieczeństwa i stabilizacja, zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki, niestety ta w naszym przypadku okazała się zwiastunem najgorszych informacji. Marek zawsze miał energię, czasem śmiałam się, że był motorem napędowym całej naszej rodziny. Być może dlatego tak trudno było mi uwierzyć w tę chorobę…  SLA - stwardnienie zanikowe boczne. Cichy zabójca odbierający samodzielność, sprawność, nadzieję. Powoli, krok po kroku zabiera Markowi możliwość funkcjonowania, sprawia, że nieustannie, nawet przy wykonywaniu najprostszych czynności potrzebuje wsparcia - mojego lub naszych córek. Wiem, że dla niego to trudne, wiem, że dla niego to osobista tragedia, bo ludziom, którzy ciągle są w ruchu ciężko tak po prostu wyhamować. Wcisnąć znak stop i wyłączyć się z życia. Do tej pory to on był dla nas ogromnym wsparciem, właściwie zawsze mogłyśmy na niego liczyć. A teraz? Choć jesteśmy tuż obok zawsze, widzimy jak męcząca bywa dla niego ta obecność. Wciąż uświadamia sobie kolejne bariery, ograniczenia, trudności. To bywa dla człowieka wyniszczające… Choć od diagnozy minęło kilka lat, walczymy wciąż z ogromnym zaangażowaniem. Robimy, co możemy, by wyrwać Marka ze szponów przerażającej choroby. Niestety, nasze wszystko okazuje się niewystarczające… By utrzymać Marka w stanie stabilnym, wymagane są regularne konsultacje neurologiczne, badania oraz intensywna rehabilitacja prowadzona pod okiem specjalistów. Każdy z elementów terapii to koszty. Na pozór niewielkie sumy kumulują się i łączą do ogromnych kwot, których pokrywanie jest dla nas gwarancją przyszłości. Tego, że choroba całkowicie nie przykuje Marka do łóżka. O takiej możliwości boję się chociażby myśleć…  W momencie diagnozy nasze życie stanęło na głowie. Dla nas tamten etap, kiedy Marek był zdrowy, zdaje się teraz wspomnieniem pochodzącym jakby z innego życia. To nieprawda, że w domu choruje tylko jedna osoba. Ta sytuacja wpływa na wszystkich, a brak środków i ograniczone możliwości leczenia są dla nas niczym kolejne ciosy…  Od długiego czas jedyna stała rzecz w naszym życiu to niepewność. Nie wiemy, na jakie potrzeby wystarczy nam środków. Nie wiemy, przez ile czasu uda nam się zapewnić Markowi potrzebną opiekę i wsparcie rehabilitantów. Najgorsze jest to, że nie potrafimy przewidzieć, co jeszcze odbierze Markowi choroba…  Chciałabym jeszcze zobaczyć szery uśmiech Marka. Zobaczyć jego postępy, zaangażowanie, energię, którą do niedawna każdego dnia mnie zarażał. To, co nas spotkało to rodzinna tragedia, z którą ciężko się pogodzić. Jedno jest pewne: nie poddamy się, mimo gorszych dni, mimo trudności. Marek był dla nas wsparciem tak długo. Chcemy mu się odwdzięczyć. Ja ślubowałam: w zdrowiu i chorobie… a nasze córki - dla nich tata jest kimś wyjątkowym. I chcę, żeby wciąż miał możliwość towarzyszyć im na drodze zwanej życiem.

12 663,00 zł ( 69,13% )
Brakuje: 5 653,00 zł
Paweł Jerzykowski
Paweł Jerzykowski , 58 lat

❗W wypadku zginęła jego żona, a on stracił sprawność... Pomóżmy Pawłowi!

To był dzień jak każdy inny... Upalna lipcowa sobota. Kiedy inni cieszyli się wakacjami, Paweł i jego rodzina przeżyli najgorszą tragedię w swoim życiu. 11 lipca 2020 roku skończył się ich cały świat... Paweł i jego żona jechali samochodem. Paweł prowadził, ukochana siedziała na fotelu pasażera. Przejeżdżali przez skrzyżowanie... Byli już w zasadzie po drugiej stronie, bezpieczni, kiedy z ogromną siłą uderzył w nich inny samochód. Paweł nie wie, jak to się stało... Pamięta, że upewnił się, że na drodze z pierwszeństwem jest pusto. Następne jego wspomnienie to szpitalne ściany i buczenie medycznych urządzeń... Samochód uderzył w nich z prawej strony. Siła uderzenia była ogromna... Ukochana żona Pawła niestety nie przeżyła tego wypadku. Zginęła na miejscu. Paweł w jednej chwili stracił najbliższą osobę na świecie... Do dziś nie potrafi się z tym pogodzić. Sam stracił sprawność, bo także bardzo ucierpiał: miał liczne złamania i uraz czaszkowo-mózgowy. Jego prawa strona jest sparaliżowana... Od wypadku minęło 1,5 roku, a do Pawła wciąż wracają, jak koszmar, wspomnienia tego dnia... Fizycznie i psychicznie jest innym człowiekiem. Całe życie, każdy dzień jest podporządkowane powrotowi do sprawności. Ma problemy z koordynacją, prawą ręką, nogą, pamięcią. Wysiłkiem jest nawet kilkuminutowe pójście do sklepu... Zaczyna się zataczać, ciężko mu chodzić. Musiał nauczyć się robić wszystko lewą ręką, bo prawa wciąż jest niesprawna. Paweł przez całe życie ciężko pracował, starając się zapewnić byt swojej rodzinie. Interesuje się modelarstwem, od dziecka składał malutkie części modeli samochodów i je malował. Lubi czytać książki, potrafi naprawić komputer. Jest dobrym człowiekiem, który potrafi bezinteresownie pomagać innym. Jego rodzice to starsi ludzie, którzy sami potrzebują wsparcia i opieki. Lekarze mówią, że powrót do sprawności potrwa 3-4 lata... Rehabilitacja musi być kontynuowana, a do tego potrzeba środków. Na NFZ nie ma co liczyć... Paweł przeżył ogromną tragedię, ale wciąż może żyć. Jesteście jego jedyną szansą na powrót do zdrowia. Proszę, podzielcie się sercem.  

3 591,00 zł ( 4,08% )
Brakuje: 84 250,00 zł
Wiktoria Stróżna
Wiktoria Stróżna , 28 lat

❗️Dramatyczny wypadek - Wiktorię potrącił tramwaj, straciła nogę. Pomóż jej wrócić na dawny szlak!

Mam na imię Wiktoria, w grudniu skończę 25 lat. Jeszcze kilka miesięcy temu moje życie wyglądało doskonale. Właśnie kończyłam studia z biologii, przygotowywałam się do obrony pracy dyplomowej, której temat pokrywał się z moją pasją, pracowałam jako baristka w małej, klimatycznej kawiarni, gdzie uczyłam się sztuki parzenia kawy. Każdą wolną chwilę spędzałam w moich ukochanych górach. Z wysokości świat wygląda tak pięknie! Niestety, ze szczytów brutalnie spadłam na sam dół…  8 lipca – ten zwykły, letni dzień skończył się dla mnie tragicznie… Uległam strasznemu wypadkowi. Zostałam potrącona przez nadjeżdżający tramwaj. Dnia wypadku nie pamiętam do dziś… Obudziłam się w szpitalu, a przez pierwsze tygodnie towarzyszyło mi poczucie dezorientacji. Szczegóły znam z opowieści lekarzy. Wprowadzono mnie w śpiączkę farmakologiczną. Doznałam licznych obrażeń, jednak największy dramat przerósł moje siły… Tramwaj zmiażdżył mi stopę i część podudzia. Konieczna była amputacja. O tym, że nie mam prawej nogi, powiedziano mi kilka dni później po wybudzeniu. Nie mogłam uwierzyć ani w wypadek, ani w fakt, że straciłam nogę. Poinformowano mnie także o pozostałych obrażeniach: miałam pęknięty kręgosłup szyjny, skręcony i naderwany staw krzyżowo-biodrowego oraz otwarte złamanie kości piszczelowej lewej nogi. Powiedziano także o operacji twarzoczaszki, która odbyła się, gdy byłam jeszcze w śpiączce. Wiadomość o amputacji była dla mnie szokiem! Wędrowanie było moją pasją, życiem, marzeniem! Gdy tylko mogłam, pakowałam plecak… Swoją pasję wykorzystywałam w zdobyciu wyższego wykształcenia, w zeszłym roku byłam na pracach terenowych w Karkonoszach, badając wysokogórską roślinność. Miałam w planach tyle szlaków, tyle dróg! Byłam kompletnie zdruzgotana, nie mogłam w to uwierzyć, że dotąd pełna sił, energii i charyzmy, z głową pełną marzeń, teraz będę zdana na łaskę innych... W pierwszych dniach przepełniała mnie ogromna frustracja. Byłam aktywna, samodzielna, przez najbliższych postrzegana jako charyzmatyczna, pogodna osóbka o wielkim sercu… Nagle stałam się osobą leżącą, zwijającą się z bólu, niemogącą funkcjonować bez leków, niebędącą w stanie wykonać jakiejkolwiek czynności... Po dwóch tygodniach spędzonych na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii, gdzie trwała walka o moje życie, trafiłam na oddział ortopedii i traumatologii narządu ruchu. Tam czekały mnie kolejne operacje. Strachu i bólu po nie da się oddać w tym opisie... W tym czasie, trudnym dla mnie i moich najbliższych, okazało się, że na kikucie utworzyły się zmiany martwicze. Wystraszyłam się i błagałam lekarzy o deklarację, że obędzie się bez powtórnego odjęcia jakiegokolwiek fragmentu nogi. Udało się przy odpowiedniej formie leczenia pozbyć się martwych tkanek. Na początku września czekał na mnie kolejny zabieg - plastyka kikuta. Wracając z bloku operacyjnego po policzkach płynęły mi łzy. Po raz pierwszy były to jednak nie łzy smutku, a nadziei, że będzie już tylko dobrze.  Jestem przykuta do łóżka, a moja lewa stopa od dwunastu tygodni nie czuła gruntu pod sobą. Czekam na ten moment, pełna obaw, ale i nadziei... Nigdy nie sądziłam, że można tak bardzo docenić możliwość poruszenia się o własnych siłach. Dlatego zwracam się z ogromną prośbą o pomoc w zbiórce na upragnioną protezę i rehabilitację. Tylko dzięki nim będę mogła znów chodzić i zdobywać szczyty... Wierzę, że odzyskam upragnioną sprawność i z podwójną determinacją będę realizować swoje plany i marzenia. Wiktoria Licytując, sprzedając i kupując, pomagasz Wiktorii! ➡️ Licytacje Pełne Mocy  PoMOC dla Wiktorii Stróżnej

66 255,00 zł ( 65,77% )
Brakuje: 34 480,00 zł
Łukasz Łabuz
10 dni do końca
Łukasz Łabuz , 35 lat

Sekundy zmieniły cały nasz świat... Walczymy o powrót Łukasza do zdrowia!

Dom, który właściwie tylko czekał aż ktoś przekroczy jego próg i wypełni swym szczęściem. Wnętrza miały zostać wypełnione radością i życiem jego mieszkańców. Niestety, w tym momencie brak tu szczęśliwego zakończenia. Jest tylko nadzieja, a dopóki ona trwa, nie możemy zrezygnować.  Do niedawna miał życie, które dawało uśmiech i satysfakcję. Dziś nawet najmniejszy gest jest dla niego niemalże nadludzkim wysiłkiem, a to, co do niedawna nie stanowiło problemu, dziś jest niczym wspinaczka na najwyższy szczyt.  Jeszcze w grudniu wierzyliśmy, że wszystko jest w zasięgu. Snucie planów, ich późniejsza realizacja dodaje niesamowitej motywacji do działania. Początek roku, ludzie robią postanowienia, a dla naszej rodziny najważniejsze było to, by wspólnie w zdrowiu budować szczęście. Niestety, los zadecydował za nas, a wszystko, co znaliśmy stało się przerażająco odległe. Wypadki samochodowe zdarzają się każdego dnia. Jeden z nich przydarzył się Łukaszowi w styczniu tego roku. Decyduje kilka sekund. Już w pierwszej Łukasz prawdopodobnie wiedział, że na reakcję jest za późno. Chwilę później zdarzyło się nieuniknione - ciężarówka z ogromną siłą uderzyła w auto osobowe, które w takim starciu właściwie nie ma szans. Pierwsza informacja, jaką usłyszeliśmy to, że Łukasz nie żyje. Nikt nie pozostawiał nawet cienia nadziei. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Lekarze zdecydowali się podjąć próbę. Jedyną, od której zależało wszystko. Z zapartym tchem czekaliśmy na wiadomość, sparaliżowani strachem odliczaliśmy godziny, a później dni. Pierwszy oddech po 2 długich tygodniach oczekiwania… Ten czas pamiętamy jak przez mgłę - niepewność, strach, nadzieja.  Od momentu wypadku dla Łukasza każdy dzień to walka. Ze słabościami, ograniczeniami własnego ciała, niechęcią i rozpaczą. Ma jednak dla kogo żyć. Czeka na niego córeczka, która niebawem zapomni jak wygląda tata, czeka żona i my, jego rodzice. Każdy z nas zrezygnował z dotychczasowego życia, by zawalczyć o przyszłość i sprawność Łukasza. Pobyt w ośrodku to dla Łukasza jedyna szansa na walkę o postępy, ale dla nas poważne wyzwanie finansowe. Wydaliśmy wszystkie oszczędności, robiliśmy wszystko, by zapewnić mu opiekę, ale to za mało. Kolejne kosztorysy nie pozostawiły złudzeń, że sami nie damy rady. By syn mógł dalej korzystać z pomocy specjalistów potrzebujemy pomocy! Wszyscy zgodnie twierdzą, że przerwanie rehabilitacji na tym etapie to ryzyko utraty tego, co wypracowano dotychczas. Teraz nie możemy na to pozwolić. Teraz musimy działać ze zdwojoną mocą, by dać Łukaszowi moc!  Nie możemy go zobaczyć, nie możemy powiedzieć, jak bardzo tęsknimy. Nie możemy pokazać mu zdjęć córeczki, która wciąż zdobywa nowe umiejętności. Wciąż nie wiemy, co jej odpowiadać, gdy z nadzieją w głosie pyta o tatę… Tragedia, która nas dotknęła zmieniła wszystko. Nadzieja na to, że będzie lepiej to jedyne, co mamy. Marzymy o tym, że puste mury nowego domu zostaną wypełnione śmiechem. Że tata z córką przekroczą próg domu, za którym nie będzie cierpienia. Trafią do miejsca, gdzie czeka dobra przyszłość. By te pragnienia stały się rzeczywistością, musimy stanąć do walki. Sami nie wygramy, ale jeśli przyłączysz się do nas - szanse będą rosły każdego dnia. 

42 760,00 zł ( 23,22% )
Brakuje: 141 347,00 zł