Aby móc wziąć wnuczki za ręce i pójść z nimi na spacer
To miał być poranek jak każdy inny. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w drogę do pracy. Nie zdawałem sobie sprawy, że tego dnia tak wiele się zmieni, że rozpocznie się moja walka o życie, zdrowie i sprawność. Takich rzeczy nie da się przewidzieć, a w kilka sekund bezpowrotnie zmieniają naszą codzienność… Pamiętam pojazd, który zbliżając się do mnie z naprzeciwka, zaczął zjeżdżać na mój pas ruchu. Odruchowo zacząłem odbijać w prawo, próbując uniknąć zderzenia czołowego i.... więcej nie pamiętam. Po trzech tygodniach śpiączki obudziłem się w szpitalu, próbując na nowo ułożyć sobie w głowie rzeczywistość. Nie mogłem ruszać nogami, a ręce były jakby nie moje. Gdy chciałem spytać pielęgniarki, co się stało, zorientowałem się, że nie mogę wydobyć z siebie głosu. Dopiero później powiedziano mi, że gdy z miejsca wypadku zabierała mnie karetka, byłem jeszcze przytomny. Spędziłem kilkadziesiąt minut w zakleszczonym samochodzie. Moja klatka piersiowa była pogruchotana, a płuco przebite. Nagle zaczęło nasuwać się mi się na myśl wiele pytań: czy ja będę mówił? Czy dam radę chodzić, skoro nawet nie mogę ruszać nogami? Samodzielnie nie mogłem nawet zmienić pozycji na łóżku. Ja, który byłem zawsze sprawny fizycznie, nie mogłem zrobić nic, co było banalnie proste. Myślałem, że to jakiś koszmar... Przy wypisie do domu lekarz, który przyjmował mnie na intensywną terapię, powiedział, że miałem dużo szczęścia. Mój organizm nie chciał się poddać i walczył. Zdałem sobie sprawę, że teraz pozostaje mi już tylko to samo. Wróciłem do domu, gdzie czekała już na mnie żona, syn, córka i wnuczki. Uświadomiłem sobie, ile strachu się przeze mnie najedli. Nie chciałem dokładać żonie obowiązków, ale wiedziałem, że gdyby nie ona, nigdy nie dałbym sobie rady. To ona mnie myła, zmieniała pampersy, ubierała, pielęgnowała, podawała posiłki i leki. Pomagała mi we wszystkim. Pocieszała i dodawała mi otuchy w najtrudniejszych chwilach po powrocie do domu. Nagle wszystkie, nawet najbardziej banalnie proste czynności stały się dla mnie barierą nie do pokonania. Często z niepokojem zastanawiałem się, co będzie dalej. Na początku byłem przekonany, że to tylko chwilowe kłopoty i najdalej za pół roku dam radę wrócić do pracy, że złamanie się szybko zrośnie i lekarze usuną metalowe zespolenie z nogi. Później odbędę trochę rehabilitacji, wróci głos i czucie w całym ciele. Nie wiedziałem wtedy jak bardzo się mylę. Tylko moja żona, widząc w jakim byłem stanie, mówiła, że to na pewno potrwa o wiele dłużej niż pół roku. Miała zupełną rację, co przyznałem jej jednak znacznie później. Mając takie wsparcie musiałem walczyć. Sił dodawały mi moje dwie malutkie wnusie. Patrząc jak one rosną, ja cały czas łudziłem się, że będę chodził zanim one zaczną. To była moja kolejna pomyłka. Nawet pierwsze wizyty u lekarzy, które były bardzo utrudnione ze względu na pandemię COVID-19, nie napawały mnie optymizmem. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na zaniedbanie mojego planu ćwiczeń, który cały czas wykonywałem w domu. Były chwile, w których chciałem to wszystko przerwać, bo nie widziałem kompletnie żadnych efektów. Moja żona wie ile kosztuje mnie to wysiłku. Tak naprawdę to jej zawdzięczam to wszystko do czego powoli dochodzę, choć do mety jeszcze bardzo daleko. Droga do sprawności jest pełna przeszkód, których sam nie będę w stanie pokonać. Obiecałem, że nie przestanę walczyć, ale sam nie jestem w stanie uzbierać środków na turnus rehabilitacyjny, dlatego bardzo Was proszę o wsparcie! Paweł