Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Zoe Rzepecka
Pilne!
4 dni do końca
Zoe Rzepecka , 6 lat

POMOCY! Nowotwór, który chciał zabić Zoe ponownie zaatakował❗️

Wznowa! Najgorsze, co może usłyszeć, rodzic dziecka z onkologii. Potrzebujemy Waszej mobilizacji, by ponownie zmierzyć się z nowotworem który atakuje naszą córeczkę! Po kilku chemioterapiach i kilkunastu wizytach w najlepszym ośrodku leczenia siatkówczaka na świecie wydawało się, że Zoe Rzepecka i jej rodzina mogą odetchnąć z ulgą. Niestety… na początku kwietnia badania bez wątpliwości wykazały, że nowotwór znów pojawił się w oczku Zoe i to, co wydawało się przeszłością, zaczęło się od początku. W prawym oku Zoe znów szaleje rak. Dzięki temu, że Zoe była pod opieką najlepszych lekarzy, można było od razu wdrożyć leczenie i ograniczyć szanse na dalsze rozprzestrzenianie się nowotworu i zajęcie nerwu wzrokowego. Niestety, aby zupełnie zniszczyć ognisko komórek nowotworowych, potrzebne są dalsze specjalistyczne badania, kosztowna laseroterapia i chemioterapia, długoletnie leczenie i wielokrotne wizyty w Memorial Sloan Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. Historia Zoe sprzed lat: Dawno, dawno temu daliśmy naszej córce na imię Zoe. To znaczy “życie”. Nie sądziliśmy wtedy, że śmierć będzie czyhała na nią tuż za rogiem. Ta opowieść ma swój początek w czasie, kiedy szkoły były już zamknięte z powodu epidemii, a do sklepów ustawiały się długie kolejki. Był 29 marca, dzień przed jej drugimi urodzinami. W prawym oku Zoe zauważyliśmy odblask światła, który wyglądał dość osobliwie – źrenica była zupełnie biała. Nie sądziliśmy wtedy jeszcze, że to zwiastun całej serii niefortunnych zdarzeń. Sprawdziliśmy w internecie z ciekawości – myśleliśmy, że to interesujące zjawisko fizyczne. Okazało się, że to zjawisko ma swoją nazwę i szybko przekonaliśmy się, że wolelibyśmy nigdy go nie widzieć. U nikogo. Leukokoria – dosłownie “biała źrenica” – może być symptomem wielu chorób. Wśród nich – nowotworu siatkówki. Z całej siły staraliśmy się wierzyć, że to tylko zaćma. Po kilku dniach wizyta u okulisty a później USG oka rozwiały wszelkie wątpliwości. Mamy dziecko chore na nowotwór złośliwy. Tak, może umrzeć, stracić oko lub co najmniej wzrok. Otrzymaliśmy pilne skierowanie do szpitala na kolejne badania i kilka dni później, kiedy nasi znajomi odpowiedzialnie zostali w domach, my gnaliśmy do szpitala na drugi koniec kraju Seria wiadomości, które otrzymaliśmy, gdy poznaliśmy wyniki, przypominała jazdę na kolejce górskiej. Z jednej strony potężna ulga – guz nie dał do tej pory przerzutów do głowy i nie zajął lewego oka. Nie zajął też nerwu wzrokowego i plamki żółtej, co dało nam zastrzyk nadziei na zupełne wyleczenie. Z drugiej strony dotarła informacja o tym, że guz zdążył się rozsiać w szklistce oka. Wielkość nowotworu została oceniona w kategorii “D”. Skala kończy się na “E”. Wiedzieliśmy jednak, że w Polsce od kilku lat w przypadku siatkówczaka stosuje się chemioterapię dotętniczą. Taką, która celuje bezpośrednio w nowotwór. Bardzo skuteczną. To był tydzień, w którym żyliśmy pomiędzy “guz jest duży i rozsiany w oku” a “Zoe czeka bardzo skuteczna terapia i ma szansę na uratowanie wzroku”. Przeczytaliśmy sto artykułów o wyjątkowej skuteczności leczenia wspomnianą metodą. Byliśmy optymistami. Ostateczny kres naszemu optymizmowi przyniósł kolejny tydzień, wizyta na oddziale onkologii i próba podania chemioterapii dotętniczej. Nieudana. Usłyszeliśmy, że ze względu na budowę anatomiczną Zoe i ułożenie tętnic, podanie najskuteczniejszej możliwej terapii będzie niemożliwe. Teraz już wiemy, jak boli podcięcie skrzydeł. Nie próbowano po raz kolejny. Tego samego dnia lekarze zdecydowali o podaniu chemioterapii ogólnej. Tej, która nie trafia bezpośrednio do siatkówczaka, tylko obciąża cały organizm. W rozmowie z lekarzem uzyskaliśmy informację, że podjęta metoda leczenia ma szansę uratować życie Zoe. Być może też gałkę oczną. Wzroku w prawym oku – prawie na pewno nie. Mimo, że nerw wzrokowy nie jest zajęty przez nowotwór, kontynuacja leczenia w takiej formie będzie oznaczała jedno – nie ma możliwości uratowania życia Zoe bez poświęcenia jej wzroku w prawym oku i obciążenia jej dwuletniego organizmu kolejnymi seriami chemioterapii. Widmo usunięcia oka – do tej pory niewyraźne – bardzo konkretnie zamajaczyło na horyzoncie. Nasza córka wciąż widzi. Biega. Wspina się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinaczki – i na to, co się nadaje mniej, też. I to boli nas najbardziej – świadomość, że przyjdzie dzień, w którym zostanie podjęta decyzja o usunięciu oka, które wciąż mogłoby widzieć. Jest jednak światełko w tym tunelu – i tym razem nie jest to złowrogi refleks słońca w źrenicy. Światełko – jak pewnie się domyślacie – świeci z zagranicy. Konkretnie – z Nowego Jorku. Lekarze z Memorial Sloan Kettering Cancer Center leczą nawet tak duże nowotwory, jak ten naszej córki. I nawet te u dzieci z nieco bardziej skomplikowaną budową tętnic. Leczą – to znaczy ratują życie, oczy i wzrok. Koszt leczenia siatkówczaka w tamtym miejscu opiewa na milion złotych – bez kosztów okołomedycznych i przelotu. Dla nas ten milion to cena za normalne życie Zoe. Dlatego jesteśmy zdeterminowani. Zdeterminowani, ale i przerażeni. Nie tylko kwotą, która niewyobrażalnie przekracza nasze możliwości finansowe. W dobie pandemii nawet rzeczy najprostsze stają się zaawansowanymi operacjami logistycznymi – od wydania paszportu po organizację lotu do Stanów. Zrobiliśmy to z Waszą pomocą. Wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych, by po kilku tygodniach usłyszeć z ust lekarzy – Państwa córeczka jest zdrowa, możecie wracać do domu! Dziś w obliczu koszmaru jakim jest wznowa nowotworu, znów stajemy w obliczu ogromnego wyzwania. Nie wyobrażamy sobie, by nasza córeczka trafiła w inne ręce, niż ludzi, którzy już raz ocalili jej życie.  Znów walczymy o największą szansę naszego dziecka, szansę na kolejne kilkadziesiąt lat, w których będzie mogła bez przeszkód zarywać noce nad książkami, zostać świetnym kierowcą albo nadal wspinać się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinania – i na to, co się nadaje mniej, też.

485 683,00 zł ( 52,47% )
Brakuje: 439 849,00 zł
Eryk Frol
Eryk Frol , 8 lat

Mama walczy o życie swoje i syna! Pomóż!

Jestem mamą 7-letniego Eryka. To moje oczko w głowie, ukochany synek, dla którego mogłabym oddać własne zdrowie, tylko po to, by jemu żyło się lepiej.  Około 1,5 roku temu zaczęły pojawiać się pierwsze problemy z oczkami. Po kilku wizytach i diagnozach okulistycznych synek zaczął nosić okularki, ponieważ jak się okazało, zmagał się z wadą wzroku. Jednak nic wtedy jeszcze nie zapowiadało, co będzie dalej... Około pół roku temu na mięsku łzowym w prawym oczku pojawiły się dwie zmiany barwnikowe, które obserwowaliśmy przez kolejne tygodnie. Byliśmy pod opieką okulisty. Otrzymaliśmy skierowanie do poradni okulistycznej w szpitalu w celu dalszej diagnostyki. Konsultacja odbyła się w marcu. Nie spodziewałam się jednak takich informacji. Wysłano nas do kliniki okulistycznej, gdzie przeprowadzono szereg kolejnych badań. Wkrótce było już pewne, u Eryka wystąpił zez jawny, zbieżny. To jednak nie wszystko. Otrzymaliśmy również skierowanie na operację w celu wycięcia zmian w oku, które następnie zostaną poddane badaniu histopatologicznemu. Lekarze chcą wiedzieć, z czym przyszło im walczyć.  Przed nami jest również zabieg zezującego oczka, ćwiczenia ortoptyczne, wizyta u neurologa i rezonans głowy oraz wizyta w Warszawie u onkologa okulistycznego. Jak każdy wie, liczy się czas, a terminy, które nam wyznaczono, są bardzo odległe. Nie możemy dłużej zwlekać! Musimy działać tu i teraz!  Całą sytuację utrudnia fakt, że jednocześnie muszę toczyć swoją własną walkę o życie z nowotworem. W zeszłym roku poddałam się usunięciu guza z wątroby, pół roku temu dowiedziałam się o wznowie. Z tego względu, chcąc jak najszybciej pomóc synkowi, szukam wsparcia w prywatnych placówkach. Prywatna rehabilitacja, dojazdy do specjalistów, wizyty lekarskie pochłaniają ogromne sumy pieniędzy. Pieniędzy, których zaczyna nam brakować...  Z całego serca proszę o pomoc. O szansę dla mojego synka, który zasługuje na wszystko, co najlepsze… Anna, mama Eryka Kwota zbiórki jest szacunkowa

3 340,00 zł ( 52,32% )
Brakuje: 3 043,00 zł
Kamil Ornat
Kamil Ornat , 33 lata

Tato, ja wciąż na Ciebie czekam – Kamil prosi o pomoc, by odzyskać dawne życie

Jak wytłumaczyć 3-letniemu dziecku, że jego ukochany tata, który do tej pory nosił go na rekach i na każdym kroku powtarzał, jak bardzo kocha, teraz siedzi w swoim fotelu, bezszelestnie, nic nie mówiąc, wpatruje się przed siebie? Kamil przeszedł operację, przez długi czas był w śpiączce. Po pewnym czasie jego stan zdrowia stał się bardziej stabilny, jednak wciąż nie reagował na bodźce i nie nawiązywał kontaktu z najbliższymi. Lekarze nie umieli określić, jak wielkie zmiany zaszły i czy spustoszenie wywołane obrzękiem mózgu i krwiakiem pozwoli jeszcze kiedyś pacjentowi funkcjonować normalnie. Kamilowi bardzo pomógł pobyt w ośrodku rehabilitacyjnym, jednak nie może liczyć na finansowanie dalszej rehabilitacji przez NFZ. Także jego rodzina nie jest w stanie unieść kosztów leczenia w profesjonalnej placówce. Ogromna rolę w rehabilitacji Kamila odgrywa jego synek – Oskar. Nieustannie czeka, aż tata odzyska sprawność i znowu będzie mógł się z nim bawić i pokazywać mu świat. Żeby kiedykolwiek ojciec i syn mogli porozmawiać, żeby chłopiec mógł zobaczyć uśmiech taty, konieczna jest dalsza rehabilitacja Kamila. Do tego potrzebna jest praca, ćwiczenia i wola walki, której Kamilowi nie brakuje. Kolejne turnusy przesądzą o wszystkim. Oskar codziennie czeka, aż ojciec spojrzy, w jego stronę, odezwie się. W swojej dziecięcej ufności głęboko wierzy, że przyjdzie dzień, kiedy tata pójdzie z nim na długi spacer i czeka. Kamil przeżył wypadek i choć nie ma go w policyjnych statystykach wśród tych, którzy zginęli, to jego życie w pewnym sensie się skończyło. Rozległy uraz głowy, szpital, i skomplikowana operacja ratująca życie. Usunięcie krwiaka, odłamków kości czaszki. Jest z nami – przeżył. Kompromis między olbrzymią tragedią a wielkim szczęściem. Kamil żyje, i to tyle, bo o resztę trzeba mocno walczyć. Gdy po wypadku wrócił do domu, nastała straszna cisza, której nawet jego synek nie był w stanie przerwać. Kiedy patrzyło się na dziecko, kiedy próbuje wtulić się w tatę, który bez życia, siedzi wpatrzony przed siebie, serce pękało z żalu. Kilka metrów od domu przeznaczenie obdarło Kamila z normalności, odebrało mu radość z bycia ojcem, i na długie miesiące wcisnęło go do szpitalnego łóżka. Chwila nieuwagi, rozpędzony samochód, za małe pobocze, a po chwili inna rzeczywistość – oddział ratunkowy, śpiączka farmakologiczna. Wszystko w cieniu pytania, co będzie dalej? Przeżyje? Jeśli tak, to kiedy odzyska przytomność? Dni mijały i nikt nie umiał powiedzieć, co będzie dalej. Kamil nie był poturbowany, nie miał obtarć, złamań. Cały impet uderzenia przyjęła głowa chłopaka, to w niej tkwił największy problem, bo nikt nie umiał powiedzieć, jak wielkie zmiany zaszły i czy spustoszenie wywołane obrzękiem mózgu i krwiakiem, pozwoli  jeszcze kiedyś normalnie żyć. Dzień, którego wszyscy się bali, w końcu nastał i odsłonił to, czego nikt do siebie nie dopuszczał. Kami bez emocji patrzył przed siebie, nie reagował na żadne bodźce, nawet te najsilniejsze – nie reagował na swojego synka!  Długie miesiące intensywnej rehabilitacji i nadal przed Kamilem ściana, której nie może zburzyć. Tylko że on jest, tam w środku, czuje wszystko. Gdy Synek przytula się do niego, w oczach widać łzy. Oskar nie zadaje pytań. Dla niego to ten sam tatuś, co wcześniej - wskakuje mu na kolana, ściska i całuje. Nie odwraca wzroku od zniekształconej głowy, nie boi się, choć ojciec nie może odwzajemnić tych wszystkich ciepłych gestów. W pokoju łóżko i cała masa specjalistycznego sprzętu, na łóżku leży Kamil, szczuplutki, z ciałem poranionym licznymi odleżynami, a wkoło zabawki Oskara. Chłopiec uwielbia się bawić w pobliżu ojca, zawsze lubił i to się nie zmieni. Niekiedy wskakuje na kolana swojego taty, chwyta bezwładne ręce i bawi się w ciuchcie tak jak kiedyś, przed wypadkiem. Kiedy zasypia, Kamil patrzy, jak śpi, znów pojawiają się łzy, i można poczuć, że ta ogromna więź jest najlepszą formą rehabilitacji. Od narodzin Oskara życie Kamila kręciło się wokół niego, był taki dumny z tego, że jest ojcem, z niecierpliwością wyczekiwał dnia, kiedy synek będzie starszy, opowiadał mu o meczach, które będą razem rozgrywali. Chłopiec pamięta te obietnice i wierzy, że tata nauczy go jeszcze grać w piłkę, że go przytuli, że to wszystko to tylko kwestia czasu. Wszyscy wierzą, że przyjdzie przełom i któregoś dnia ci dwaj dzielni mężczyźni, ten mały i ten większy, chory, znów odzyskają dawny kontakt, pojadą na spacer, pojada razem na wakacje. Aby odczarować rzeczywistość, która postawiła ten mur, między ojcem i synem potrzebny jest czas i ciągła systematyczna rehabilitacja, a to z kolei duże pieniądze. Jeśli jest szansa, to musimy ją wykorzystać, dla Kamila i dla Oskara.  

37 564,00 zł ( 52,31% )
Brakuje: 34 245,00 zł
Wiktor Nowak
Wiktor Nowak , 11 lat

By sen stał się jawą! Pomóż Wiktorowi zrobić pierwszy krok!

Synek urodził się z przepukliną oponowo-rdzeniową, która sprawiła, że do tej pory nie jest w stanie chodzić samodzielnie. Zaraz po narodzinach poddany został operacji wady dysraficznej i wstawiono mu zastawkę komorowo-otrzewnową. Pomimo intensywnego leczenia i rehabilitacji wciąż skazany jest na wózek inwalidzki... Nie może żyć jak zdrowy 9-latek, korzystać w pełni z dzieciństwa, grać w piłkę na szkolnym boisku. Mimo to swoim uśmiechem i radością mogłyby zarazić niejednego człowieka.  Wiktorek musi być cały czas rehabilitowany, jeździ na wózku, ale tak naprawdę ma wielkie marzenie. Pragnie w końcu samodzielnie chodzić! Jest na to szansa, którą możemy zrealizować tylko razem. Pomóż spełnić sen Wiktorka! Martyna, mama Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

11 125,00 zł ( 52,28% )
Brakuje: 10 153,00 zł
Adrianna Warwas
Pilne!
Adrianna Warwas , 51 lat

Nierefundowane lekarstwo uratuje życie Adrianny. Jego koszt ścina z nóg!

Mam na imię Adrianna i walczę ze złośliwym nowotworem piersi. Wygrałam już wiele bitw o moje zdrowie. Do tej ostatecznej muszę użyć broni, która jest poza moim zasięgiem finansowym. Bardzo chcę żyć! Proszę o pomoc w opłaceniu nierefundowanego leczenia, które pomoże mi uniknąć kolejnych przerzutów. Diagnozę usłyszałam w lipcu 2023 roku — nowotwór piersi Z PRZERZUTAMI do węzłów chłonnych. Ciężko było mi w to uwierzyć. Regularnie się badałam, zaledwie 5 tygodni wcześniej przeszłam mammografię, która nie wykazała żadnych zmian! Natomiast badania histopatologiczne i PET pozwoliły wykryć aż 7 ognisk choroby!  Rozpoczęłam nierówną walkę o życie. Przeszłam cztery czerwone chemie, które wykończyły mój organizm… Z kolejnego, planowanego cyklu, już lżejszą chemią, mogłam przyjąć tylko 3 wlewy z 12. Przez 13 tygodni regularnie dojeżdżałam do szpitala, gdzie po zrobieniu niezbędnych badań, odsyłano mnie z kwitkiem. Jest Pani za słaba. Wątroba tego nie wytrzyma – ciężko było zagłuszyć najczarniejsze myśli, gdy za każdym razem słyszałam, że nie mam sił, by walczyć… Lekarze zadecydowali o operacji. Przez trudne umiejscowienie guza nie można było uniknąć radykalnej mastektomii z wycięciem węzłów chłonnych. Niestety, to nie koniec. Przede mną niezwykle trudny okres, w którym wszystko toczyć będzie się wokół najtrudniejszego dla pacjentów onkologicznych słowa: WZNOWY. Mam jednak ogromną szansę, by przeżyć jeszcze wiele lat. Należę do grupy pacjentek, których raka da się całkowicie wyeliminować. Niestety, program, który pozwalał na przyjmowanie lekarstwa w ramach funduszu zdrowia, skończył się. Muszę zatem przez 2 lata samodzielnie wykupować lekarstwo, które ratuje życie. Jego koszt powala… Z serca proszę o Waszą pomoc. Na myśl, że zostawię mojego wspaniałego męża oraz kochane dzieci, pęka mi serce. Chciałabym jeszcze kiedyś wsiąść na rower, zająć się moim ogrodem i mieć siły, by żyć aktywnie, jak wcześniej. Teraz jednak chciałabym PO PROSTU ŻYĆ. Adrianna

80 090,00 zł ( 52,28% )
Brakuje: 73 102,00 zł
Jacek Wawrzyniak
Jacek Wawrzyniak , 25 lat

Każdy mój oddech uzależniony jest od maszyny. Pomóż mi!

Żyłem przekonany, że będąc młodym mężczyzną w sile wieku, nic nie jest w stanie mnie zatrzymać w dążeniu do swoich celów. Dwudziestoparolatek ma przed sobą wizję przyszłości i wielkie plany. Nikt wtedy nie myśli, że cokolwiek może je pokrzyżować. W moim przypadku było to zdrowie... W 2019 roku moje życie zmieniło się nieodwracalnie. Zdiagnozowano u mnie bardzo rzadką chorobę, histiocytozę z komórek Langerhansa w postaci płucnej. Początki zmagań z nią były trudne. Obiecałem sobie, że będę walczył o zdrowie, dopóki wystarczy mi sił. Dzięki wsparciu lekarzy i bliskich udało się przeprowadzić transplantację obu płuc. Niestety, mimo początkowego sukcesu, choroba wróciła. Od kilku miesięcy moje życie toczy się wokół maszyny tlenowej, która podtrzymuje moje funkcje życiowe. Całą dobę spędzam podłączony do tlenu, co uniemożliwia mi prowadzenie normalnego życia. Jedynym ratunkiem jest kolejny przeszczep, ale to proces długotrwały i skomplikowany. Moim największym marzeniem jest móc jeszcze raz wyjść na świeże powietrze, zobaczyć słońce i poczuć wiatr na twarzy. Niestety, bez przenośnego koncentratora tlenu, nie jest to możliwe. Koszt tego urządzenia przekracza moje możliwości finansowe – utrzymuję się jedynie z renty, która nie wystarcza na pokrycie takich wydatków. Wasze wsparcie pozwoli mi znów cieszyć się chwilami spędzonymi na zewnątrz wśród bliskich. Dziękuję za każdą formę pomocy, za każdy gest dobrej woli. Wierzę, że dzięki Wam, będę mógł znów poczuć, jak to jest żyć pełnią życia, choćby przez chwilę.  Jacek

4 448,00 zł ( 52,26% )
Brakuje: 4 063,00 zł
Dawid Zając
Dawid Zając , 35 lat

Udar zabrał zbyt wiele... Nie może odebrać nadziei na lepszą przyszłość!

Dawid to młody, zdolny architekt, który do maja 2021 cieszył się życiem, spełniał marzenia i poświęcał czas swoim najbliższym. Jego pędzący w dobrym kierunku świat nagle zatrzymał się w jednej chwili. Dawid doznał krwotoku podpajęczynówkowego z pękniętego tętniaka tętnicy łącznej przedniej. Jego świat runął zupełnie niespodziewanie. W jednej chwili wszystko przestało istnieć, a zaczęła się liczyć tylko walka o życie. Gdy Dawid wybudził się ze śpiączki, odetchnęliśmy z ulgą. Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, ile ciężkiej pracy ma przed sobą, by odzyskać to, co utracone… Niedowład lewostronny, utrata widzenia w lewym oku i uszkodzenia płata czołowego mózgu pozbawiły Dawida możliwości samodzielnego funkcjonowania. Mój ukochany syn Dawid to pasjonat szybownictwa, astronomii i wszechświata, prawdziwy przyjaciel, który zawsze poda pomocną dłoń. Dziś to on prosi o tę dłoń, ponieważ jak nigdy tego potrzebuje. Każdy jego dzień jest walką o sprawność. Dzięki intensywnej rehabilitacji pokonuje swoje słabości i małymi kroczkami staje się coraz silniejszy. Dawid nie może przerwać pracy z fizjoterapeutami i neuropsychologami. Dzięki intensywnej pracy osiągnął już bardzo dużo, ale droga do pełnej sprawności jest jeszcze daleka. Bardzo proszę Was o pomoc dla mojego syna Dawida. Tylko Wy możecie sprawić, że znów będzie miał szansę na samodzielność! Elżbieta, mama Dawida

14 942,00 zł ( 52,25% )
Brakuje: 13 654,00 zł
Daniel Koch-Giżycki
Pilne!
Daniel Koch-Giżycki , 7 lat

Heroiczna walka o rączkę Daniela! Mamy czas do 16 grudnia❗️

Trwa walka o sprawność i przyszłość naszego synka. Mogła rozpocząć się tylko dzięki ludziom o wielkich sercach, których poruszył los Danielka! Dziś ponownie stajemy przed Wami z prośbą o pomoc. Danielka czeka kolejna operacja - usunięcie stabilizatora, który jest w środku rączki. Po roku od pierwszej operacji powinien zostać wyciągnięty, by nie uszkodzić kończyny. Nie mamy jednak już środków, by opłacić ten zabieg... Poznaj naszą historię: Danielek był zdrowy do 16 tygodnia ciąży. Potem seria dramatycznych zdarzeń sprawiła, że nasz szczęśliwy świat legł w gruzach. Lekarze proponowali aborcję, nie mogłam się zgodzić. Synek urodził się z krótką, wykrzywioną rączką, ale dla mnie był najpiękniejszy na świecie. Wiedziałam, że zrobię wszystko, by mu pomóc… Mieszkaliśmy w Londynie, gdy okazało się, że jestem w ciąży. To było nasze pierwsze, długo wyczekiwane dziecko. Do 16 tygodnia wszystko przebiegało książkowo. W 17 tygodniu dostałam szczepionkę przeciw grypie, która miała chronić mnie i dziecko przed zachorowaniem. Kilkanaście godzin później dostałam krwotoku. Trafiłam do szpitala, zrobili niezbędne badania, ale nie znaleźli przyczyny krwawienia. Wysłali mnie do domu. Nie mam dowodu, że to szczepionka spowodowała wszystkie powikłania i to przez nią rączka synka jest niepełnosprawna, żaden lekarz tego nie potwierdzi. Nie cofnę już czasu, jednak dzisiaj podjęłabym inną decyzję, bo to właśnie kilkanaście godzin po szczepieniu przeciw grypie dostałam krwotoku i wszystko zaczęło się walić...  Mój niepokój nie znikał. Znalazłam polskiego lekarza, który przyjmował prywatnie w Anglii. To on stwierdził, że moja ciąża jest zagrożona. W szpitalu nawet o tym nie wspomnieli! By mój synek przeżył, musiałam bardzo się oszczędzać, niemal cały czas leżeć, wstając tylko po to, by pojechać na kolejne badania. USG połówkowe pokazało, że z moim synkiem jest coś nie tak… Zaproponowano aborcję, a dla mnie to był szok. Przecież już czułam Danielka, jego ruchy, życie, które we mnie dojrzewało. Nie mogłam się na to zgodzić! Wysłali mnie do innego szpitala. Tam dokładniejsze badania potwierdziły najgorsze obawy… Lekarze nie mogli znaleźć wszystkich paluszków. Okazało się też, że prawa ręka jest o połowę krótsza od lewej.  Rozpoczął się najczarniejszy okres w moim życiu. Codziennie budziłam się z płaczem, bo uświadamiałam sobie, że to wszystko nie jest tylko złym snem. To działo się naprawdę… Przecież tak o siebie dbałam, o mojego maluszka… Dlaczego to przytrafiło się nam, dlaczego to jego dotknęła taka choroba? Danielek urodził się 29 czerwca 2017 roku przez cesarskie cięcie. Przyszedł na świat z brakiem jednej kości przedramienia, jego rączka jest krótsza o połowę i ma tylko trzy paluszki. W dwóch z nich jest silny przykurcz. Od pierwszej sekundy powiedziałam sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by był szczęśliwy i sprawny, by jego rączka była zdrowa i nigdy nie była powodem do smutku! Wróciliśmy do Polski. W Anglii obiecywali operację, ale nikt nie był w stanie podać konkretów, terminów, jej przebiegu… Tam nie mieliśmy nawet rehabilitacji. Tu, w kraju, jeździliśmy od specjalisty do specjalisty, ale wszędzie słyszeliśmy to samo: nie mieliśmy do czynienia z takim dzieckiem, to bardzo rzadka wada. Nie umieli nam pomóc… Zaczęłam szukać ratunku na własną rękę i tak trafiłam na wybitnego specjalistę, doktora Drora Paley. Akurat miał konsultację w Polsce, pojechaliśmy. Obejrzał synka i powiedział coś, co po raz pierwszy wlało nadzieję do mojego serca: rączkę Danielka da się naprawić! Szansa dla synka czeka w USA, w klinice doktora Paleya. Leczenie Danielka rozpoczęło się dzięki Wam! Niestety, do jego zakończenia wciąż daleka droga i niestety - bardzo kosztowna. Z całego serca błagam o wsparcie dla Danielka - w imieniu swoim, męża i przede wszystkim naszego synka. Bez wsparcia nie damy rady dokończyć leczenia, które jest jedyną nadzieją na uratowanie rączki Danielka! Justyna, mama Danielka

68 415,00 zł ( 52,22% )
Brakuje: 62 579,00 zł
Mariusz Nożewski
9 dni do końca
Mariusz Nożewski , 41 lat

Nie pozwól, by SMA kolejny raz zaatakowało! Potrzebny nowy wózek inwalidzki!

Nigdy nie byłem zły na chorobę bardziej, niż w dniu wypadku, który odebrał mi sprawność. Zwyczajny uraz zmienił moje życie na zawsze. Od przeszło dwunastu lat poruszam się przy pomocy wózka inwalidzkiego. Na SMA choruje od dziecka. Od zawsze miałem problem z chodzeniem. Choroba atakowała mięśnie odpowiedzialne za układ ruchu. Dzięki leczeniu i rehabilitacji byłem w stanie się przemieszczać, choć podczas dłuższych spacerów potrzebowałem pomocy kuli. Nigdy nie poznałem emocji, które towarzyszą człowiekowi w momencie biegu. Zawsze w bezpieczny sposób musiałem dbać o moje mięśnie i kondycję. Radziłem sobie mimo choroby. Rozpocząłem pracę, która dawała i nadal daje mi ogromną satysfakcję oraz poczucie spełnienia. Niestety, zwykły wypadek złamania kości udowej zaprzepaścił lata leczenia i rehabilitacji. Operacja była koniecznością, a unieruchomienie nogi miało tragiczne następstwa. SMA to okrutna choroba, przez którą dłuższe nieużywanie mięśni wiąże się z niemożliwymi do naprawy konsekwencjami. Właśnie tak zdarzyło się w moim przypadku. Dwa miesiące wystarczyły, by cała praca włożona w utrzymanie mojej sprawności w dobrym stanie została zniweczona. Mimo rehabilitacji trafiłem na wózek inwalidzki, na którym siedzę do dziś. Byłem zrozpaczony. Moje życie diametralnie się zmieniło. Wciąż mam problem z czynnościami, które wcześniej nie sprawiały mi kłopotu. Zrobienie sobie kawy, czy kanapki, pochłania znacznie więcej czasu. W miejscach nieprzystosowanych do osób z niepełnosprawnością proste działania są dla mnie niewykonalne. Przede mną kolejne wyzwanie – zakup nowego wózka inwalidzkiego. Choć nigdy nie prosiłem nikogo o pomoc, teraz jestem do tego zmuszony. Sprzęt, który pomaga mi w poruszaniu, ma już dziewięć lat, a jego naprawa znacznie przewyższa cenę nowego. Nie chcę myśleć co się wydarzy, jeśli mój wózek się rozpadnie, a ja zostanę pozbawiony możliwości poruszania się. Nie mogę pozwolić, by SMA znów odebrało mi sprawność. Koszty zakupu nowego wózka inwalidzkiego przewyższają moje możliwości finansowe. Potrzebne mi w tym Wasze wsparcie. Wierzę, że dobro wróci do Was z podwójną mocą! Pomożecie? Mariusz

10 000,00 zł ( 52,22% )
Brakuje: 9 149,00 zł