Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Robert Pirosz
Pilne!
Robert Pirosz , 43 lata

BARDZO PILNE❗️Guz mózgu zabija tatę trojga dzieci!

Jestem Robert. Mam 42 lata. Mam troje małych dzieci. Mam pracę, którą lubię. Mam pasję – piłkę nożną. Niestety mam też złośliwego glejaka 4. stopnia… Mój świat zawalił się w połowie stycznia. Bóle głowy, które co jakiś czas miewałem, nasiliły się do tego stopnia, że ledwo byłem w stanie pracować i zajmować się dziećmi. W końcu 16 stycznia pojechałem na rezonans, wróciłem do domu i miałem czekać na konsultację. Jednak jeszcze tej samej nocy trafiłem do szpitala. Okazało się, że mam czterocentymetrowego guza w lewym płacie czołowym i tak duży obrzęk mózgu, że według lekarzy mogłem nie przeżyć nocy. Po dwóch dniach zostałem przeniesiony do szpitala MSWiA, w którym 30. stycznia lekarze dokonali cudu i mimo trudnej lokalizacji guza, wycięli go w całości. Obawiałem się operacji, było duże ryzyko, że będę miał zaburzenia mowy i niedowład, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Poczułem ulgę. Sądziłem, że najgorsze już za mną. Niestety badania histopatologiczne wykazały, że mam glejaka. Najgorszego z możliwych – glejaka wielopostaciowego 4. stopnia… Nawet przy zastosowaniu leczenia operacyjnego, radioterapii i chemioterapii statystyki dają mi 15 miesięcy życia... Na rezonansie z 2 marca widać 5 mm zmianę. Nie wiadomo, czy to jakaś zmiana pooperacyjna, resztka guza, a może już wznowa. Niebawem kończę standardowe w przypadku glejaka leczenie – radioterapię i chemioterapię. Potem czeka mnie 6 miesięcy samej chemioterapii i… czekanie na wznowę. Nie mogę się z tym pogodzić. Ja i moi bliscy cały czas szukamy innych form leczenia. Chciałbym skorzystać z immunoterapii, która zwiększa moje szanse na dłuższe życie. Mój przypadek jest konsultowany w dwóch klinikach: Immun-Onkologisches Zentrum w Kolonii oraz Universitätsspital w Zurychu. Niestety bez względu na wybór placówki koszty leczenia są ogromne, a czasu jest mało. Aby terapia zadziałała, muszę rozpocząć leczenie pod koniec maja. Na zebranie środków mam więc półtora miesiąca. Chcę walczyć o siebie. Chcę to zrobić dla moich dzieci: pięcioletniego Kornela, niespełna dwuletniego Jeremiego i pięciomiesięcznej Niny. Każdego dnia, patrząc na nie, znajduję w sobie nadzieję i siłę do walki. Moje marzenie to zobaczyć, jak rosną. Całe życie staram się pomagać innym. Dziś sam potrzebuję pomocy. Pomóż mi wymknąć się statystykom – mam jeszcze tyle do zrobienia… ––––––– LICYTACJE ➡️ KLIK Materiał o Robercie – > KLIK  (ogl. od 7 minuty).

431 276,00 zł ( 54,04% )
Brakuje: 366 696,00 zł
Marcelek Kręt
Marcelek Kręt , 13 lat

Marcelek – wcześniak z 6. miesiąca ciąży! Mamy jeden cel, jedno marzenie - postawić go na nogi!

Brakuje nam słów, by wyrazić wdzięczność, jaką dziś czujemy. Poprzednia zbiórka przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Daliście nam nadzieję i siłę do dalszej walki. Dzięki Wam mogliśmy zapewnić Marcelkowi, tak bardzo potrzebną rehabilitację. Już teraz widzimy pierwsze efekty! Wiemy jednak, że nasza droga jest naprawdę długa i kręta i nie możemy na tym poprzestać. Koszty leczenia, zajęć i sprzętów medycznych potrzebnych do rehabilitacji, są naprawdę wysokie i w dalszym ciągu nie stać nas opłacenie wszystkiego z własnej kieszeni. Nie mamy więc wyboru, jak po raz kolejny poprosić o Wasze wsparcie. Już raz pokazaliście, jak wielkie są wasze serca, dlatego i tym razem wierzymy, że z Wami nie ma rzeczy niemożliwych!  Poznaj naszą historię: Szósty miesiąc ciąży – stanowczo za wcześnie, by Marcelek mógł bezpiecznie przyjść na świat... Przedwczesny poród odebrał naszemu dziecku szansę na zdrowie, na normalne życie. Synek otrzymał bardzo niechciany prezent od losu w postaci wszystkich możliwych zaburzeń wcześniactwa… Kochamy go nad życie i chcemy dla niego jak najlepiej, dlatego prosimy o pomoc! Marcelek jest skrajnym wcześniakiem… Tak nazywa się dzieci, urodzone przed 28. tygodniem ciąży. Malutkie, ważące mniej niż kilogram, skrajnie niedojrzałe, których organizmy i narządy nie zdążyły się wykształcić. Dzieci te niekiedy przegrywają dramatyczną walkę o życie – ich płomień życia gaśnie, zanim zdążył w ogóle rozbłysnąć… Jeśli uda im się wygrać, często czeka je równie trudna walka, trwająca do ostatnich dni – o zdrowie. Marcelek urodził się na początku szóstego miesiąca, w ciężkiej zamartwicy. To był potwornie trudny okres dla całej naszej rodziny… Zamiast powitać na świecie nowe życie, staliśmy w obliczu najgorszego koszmaru każdego rodzica – tego, że możemy nasze dziecko stracić. Marcelek miał nie żyć, ale bardzo chciał… Nasz malutki synek okazał się prawdziwym wojownikiem… Przez rok przeszedł szereg operacji i dzielnie walczył o życie. Początki były bardzo trudne, często brakowało siły, a czasem i nadziei... Dni w szpitalu były wiecznością. Zamiast dobrych wieści czekały na nas tylko złe... Najgorsza była bezradność i strach o życie synka, które zależało tylko od jego siły, a nie od naszych wysiłków… Marcel całym sobą pokazywał jednak, jak bardzo chce żyć, a silnej woli i zawziętości można by mu pozazdrościć.  Walka o życie zostawiła na naszym malutkim synku spore piętno – Marcelek cierpi na Dziecięce Porażenie Mózgowe, ma wodogłowie, w znacznym stopniu też niedowidzi… Do szeregu chorób, z którymi się zmaga, doszła też kolejna okrutna i bezlitosna – padaczka… Niestety przypadek synka jest lekopoorny. Ataki są ciężkie i bardzo męczą synka. Dzięki intensywnej rehabilitacji Marcelek potrafi samodzielnie siedzieć, pokazywać, czego w danym momencie potrzebuje. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy, mimo że życie tak brutalnie go potraktowało. Jest wesołym i, mamy nadzieję, bardzo szczęśliwym chłopczykiem, który uwielbia muzykę. Jako jego rodzice mamy tylko jedno marzenie - mieć jak najbardziej samodzielne dziecko! Zależy nam na tym, aby Marcelek stanął na nóżkach… To pozwoliłoby mu zobaczyć świat z zupełnie innej perspektywy, bardzo odciążyłoby też nas i nasze kręgosłupy… Dźwigamy synka cały czas, Marcelka trzeba wszędzie nosić – niestety ma już 11 lat i z każdym rokiem jest coraz cięższy… Dziś walczymy o pierwsze kroki Marcela. Syn jest po operacji obu nóżek, usuwającej skutki spastyki, wszczepiono mu też implanty, zapobiegające ich koślawieniu. Aby operacja odniosła pożądany skutek, konieczna jest intensywna rehabilitacja. Wierzymy, że wraz z Twoją pomocą zdobędziemy środki, które pozwolą naszemu dziecku wyjechać na turnus rehabilitacyjny. To tam zawalczymy o nasze wspólne marzenie! Prosimy, pomóż postawić Marcelka na nogi, a odwdzięczy ci się ogromnym uśmiechem. Rodzice Marcela

17 230,00 zł ( 53,98% )
Brakuje: 14 685,00 zł
Monika Gondek
Monika Gondek , 45 lat

Mamy tylko siebie i mamę... Pomóż mi odzyskać siostrę❗️

Moja siostra Monika jest osobą niepełnosprawną od urodzenia. Wada wzroku, zaćma obu oczu a teraz ma odwarstwioną siatkówką. Do tego ma zdiagnozowany Zespół Downa, a obecnie przechodzi rehabilitację po operacji kręgosłupa. Wypadek samochodowy sprawił, że siostra nie jest w stanie chodzić. Wypadek zdarzył się w 2018 roku. Od niemal 6 lat Monika walczy o swoją sprawność. Wcześniej była w stanie chodzić sama, a teraz to niemożliwe. Uszkodzony został rdzeń kręgowy i najgorsze prognozy zakładały nawet stan wegetatywny… Ale na szczęście tak się nie stało. Po latach Monika jest w stanie nieco poruszać kończynami. Musimy ciągle prowadzić rehabilitację i walczyć, by Monika w końcu stanęła na nogi. Niestety, sytuacja z każdym dniem jest coraz cięższa. Moniką zajmowali się rodzice. Ale 12 lat temu, kiedy zmarł nasz tata, wszystko spadło na barki mamy. Dzisiaj pomagam z całych sił, by odciążyć mamę w opiece. Monikę trzeba czasem dźwigać, pomóc się przemieszczać i co najważniejsze, potrzebne są środki na rehabilitację i sprzęt. To ostatnie jest już poza naszym zasięgiem, dlatego chcielibyśmy poprosić o pomoc. Mama sama jest już schorowana i potrzebuje pomocy. Same nie damy sobie rady zwłaszcza z rosnącymi kosztami. Każdy gest jest na wagę złota. Małgosia

11 473,00 zł ( 53,92% )
Brakuje: 9 804,00 zł
Franio Czarniak
Franio Czarniak , 3 latka

Podarowaliśmy Frankowi dom. Teraz pragniemy zapewnić mu dobrą przyszłość!

Jesteśmy rodzicami 2-letniego Franka, który wymaga stałej rehabilitacji, intensywnego leczenia i ciągłej opieki specjalistów. Prosimy o wsparcie, abyśmy mogli skutecznie zawalczyć o naszego synka! Długo staraliśmy się o dziecko. W końcu udało nam się adoptować małego, 7-miesięcznego chłopca. Od samego początku wiedzieliśmy, że może mieć pewne problemy zdrowotne, ale jednak po pierwszym spotkaniu wiedzieliśmy już, że to nasz syn! Franciszek urodził się zdrowy, miał 10 punktów w skali Apgar. Jednak z czasem zaczęły pojawiać się komplikacje. Początki w domu były ciężkie, okazało się, że nie ma odporności, cały czas dopadały go infekcje. Kiedy dostał zapalenia płuc, trafiliśmy do szpitala, gdzie zaatakował go rotawirus!  Na szczęście trafiliśmy na cudowną panią ordynator, która zwróciła uwagę na cechy dysmorficzne twarzy i wystawiła nam skierowanie do okulisty na badanie wzroku. Nasz synek ma zeza i najprawdopodobniej będzie musiał nosić okulary przez cały czas.  Franuś jest ciepłym, czułym, bardzo szczęśliwym dzieckiem, ale niestety nie rozwija się tak, jak jego rówieśnicy. Nasz syn nie mówi, nie rozumie co się do niego mówi, nie komunikuje się, nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych. Zapisaliśmy Frania na terapię behawioralną, pedagogiczną, logopedyczną i sensoryczną. Są to zajęcia w ramach wczesnego wspomagania rozwoju, ale tylko w wymiarze czterech godzin tygodniowo. Niestety to za mało, aby zapewnić mu prawidłowy rozwój.  Chcielibyśmy posłać syna na prywatne zajęcia z zakresu integracji sensorycznej, logopedii oraz terapię czaszkowo-krzyżową, która jest bardzo droga... Nasza droga jest kręta i wyboista, ale zrobimy wszystko, by zapewnić dobry i prawidłowy rozwój naszego dziecka. Pragniemy, tak jak każdy rodzic, by Franek był w pełni samodzielny i mógł w przyszłości z pełną świadomością spełniać swoje marzenia. Będziemy wdzięczni, jeżeli przyłączysz się do nas i nam pomożesz.  Rodzice Franka. 

20 785,00 zł ( 53,91% )
Brakuje: 17 769,00 zł
Artur Dolemba
Artur Dolemba , 12 lat

Tata i synek – sami przeciwko chorobie... Pomóż Arturkowi!

Znów tu jestem i proszę o pomoc dla mojego synka! On nigdy nie wyzdrowieje – wiem to. A ja nigdy nie przestanę prosić o wsparcie, bo to jedyna szansa na jak najlepsze życie dla mojego tak ciężko skrzywdzonego przez los Arturka... Mam tylko jego, a on mnie, chociaż nie zawsze tak było. Nie chcę jednak wracać do przeszłości, bo liczy się tylko to, żeby mój synek był zdrowy - robię co w mojej mocy, by zapewnić mu niezbędną rehabilitację, sprzęty, leczenie. Artur to cudowny, pogodny chłopiec, który wytrwale walczy o swoje postępy. To jednak żmudny i kosztowny proces, dlatego znów pozostaje mi prosić o pomoc każdego, komu nasza walka nie jest obojętna. Proszę, poznaj naszą historię: Jestem dla niego mamą i tatą w jednym, opiekunem, rehabilitantem, jego oczami i rycerzem, który obroni go przed całym złem świata i będzie się starał, by nikt już go nie skrzywdził.  Kiedyś było tak: idealna rodzina, żona, wyczekane bliźniaki - naszą przyszłość widziałem w kolorowych barwach. Teraz wiem, że nie warto planować, bo los się śmieje z naszych planów. Zostaliśmy sami - ja i mój syn, który potrzebuje pomocy. Czasami gdy ktoś słyszy naszą historię, jest pełen podziwu. Mówią, że zwykle w takich sytuacjach ojcowie odchodzą, by wieść bezproblemowe życie, zostawiając cały ciężar wychowania chorego dziecka na barkach matki. W moim przypadku było odwrotnie, chociaż już nie chcę rozdrapywać ran. To nie ma sensu i nie pomoże mojemu dziecku. Nie czuję się żadnym bohaterem - przecież jestem ojcem, a mój syn mnie potrzebuje. Nigdy go nie zostawię i będę walczył o niego do końca życia. Arturek i jego siostra Lenka urodzili się jako zdrowe bliźniaki. Byliśmy najszczęśliwsi pod słońcem, chociaż gdy teraz przypominam sobie tamte dni, mam wrażenie, że to było w innym życiu. Nasze szczęście trwało 3 miesiące, po tym czasie Arturek ciężko zachorował… Pojechaliśmy do szpitala, gdzie stwierdzono zapalenie płuc. Gdy maluch poczuł się lepiej, wróciliśmy do domu. Znowu pogorszenie, znowu szpital – taka huśtawka trwała 5 miesięcy. Lekarz cały czas twierdził, że to zapalenie płuc i tylko na to leczył synka. Mimo naszych próśb, by wysłano nas do innego szpitala, bo przecież ta choroba nie trwa tyle czasu, powiedziano nam: “Nikt was ze zwykłym zapaleniem nie przyjmie”. Gdy kolejny raz zostaliśmy wypisani, Artur nagle stał się siny, przestał oddychać. Zapadł w 24-godzinną śpiączkę, z której na szczęście się wybudził. Znowu szpital, znowu to samo leczenie… Cierpiałem z bezsilności, patrząc, jak mój malutki synek walczy. Nie widzieliśmy końca tej walki, aż nastąpiło tamta tragedia… Artur zakrztusił się tak mocno, że kolejny raz zapadł w śpiączkę. Jednak tym razem się nie obudził… Wynik rezonansu - mózg obumarł w 99 %. Grunt usunął mi się spod stóp, gdy lekarz powiedział, że nie ma nadziei. Mieliśmy tylko czekać na śmierć synka… Próbował nas jeszcze “pocieszać”, że taki stan to wegetacja, więc nawet lepiej, że Arturek umrze. Jak można coś takiego powiedzieć do rodzica umierającego dziecka?! Nie wierzyłem w to, wypisałem syna na własne żądanie i przenieśliśmy się do Centrum Zdrowia Dziecka. Do dzisiaj żałuję, że podjąłem decyzję o zmianie szpitala tak późno… Specjaliści z CZD od razu zdiagnozowali refluks żołądka. To on powodował zapalenie płuc, bo zawartość żołądka dostawała się do dróg oddechowych. Najgorsze było to, że od razu zdiagnozowana choroba uratowałaby mojego synka przed niepełnosprawnością. Miałbym zdrowe dziecko! Mam ogromny żal do szpitala, sprawa w sądzie toczy się po dziś dzień… Chociaż od początku lekarze skreślili mojego syna, kazali przygotować już pogrzeb, ja się nie poddałem. Wierzyłem w niego i modliłem się o cud. Chyba moje modlitwy zostały wysłuchane. Artur był “roślinką”, dzieckiem, które tylko leży, nawet nie przełyka śliny. Po pewnym czasie nastąpiła poprawa, w którą nie nikt nie mógł uwierzyć, bo jak uwierzyć w to, że dziecko, które ma sprawne jedynie 1% mózgu, odzyskuje świadomość? Walka o zdrowie i sprawność syna to mój główny cel i sens życia. Syn ma tylko mnie, a ja tylko jego. Jesteśmy sami, ale razem, więc wierzę, że pokonamy każdą przeszkodę... Artur nie widzi, uczy się chodzić. Wszystko rozumie, mówi, rozmawia ze mną. Wiem, że to zasługa rehabilitacji i ciężkiej pracy - zarówno jego, jak i mojej. Nie mogę pójść do pracy, syn wymaga nieustannej opieki. Leczenie i rehabilitacja są niewiarygodnie drogie, tak samo jak sprzęty, które pozwalają zdobywać Arturowi kolejne umiejętności. Dzięki pomocy darczyńców robi on niewiarygodne postępy!  A całego serca za wszystko dziękujemy, jednak po raz kolejny musimy prosić o pomoc. Może kiedyś bym się wstydził, bym miał opory, ale teraz jestem ojcem chorego dziecka. Muszę schować dumę do kieszeni, muszę być silny za nas obu. Mój syn to całe moje życie. Staram się, jak mogę, jednak codzienność jest ciężka. Chciałbym zapewnić Arturkowi wszystko, co najlepsze, jednak barierą są pieniądze. Jesteśmy zgraną drużyną, która prosi o pomoc. Celem tej zbiórki jest zapewnienie Arturkowi rehabilitacji oraz sprzętu do nauki chodzenia. Za każde wsparcie z całego serca dziękuję w imieniu swoim i synka! ➡️ onet.pl – Artur nie widzi i nie chodzi. "Żona odeszła ze zdrową córką"

114 692,00 zł ( 53,9% )
Brakuje: 98 075,00 zł
Leszek Klijewski
Leszek Klijewski , 42 lata

Pomóżmy Leszkowi zdobyć najwyższy szczyt - Pomóżmy odzyskać zdrowie❗️

Leszek ma 14-letnie dziecko, a w przyszłym roku miał zostać moim mężem... Jeśli czytasz ten tekst, proszę, przyłącz się do mnie. Los sprawił, że miałam ogromne szczęście i zaszczyt poznać tego człowieka. On jest jednym z nielicznych dzięki, którym świat staje się lepszy! Leszek jest dobry, szlachetny, bezinteresowny, a przede wszystkim pomocny. Każdy z jego otoczenia, bliżsi czy dalsi znajomi doświadczyli jego uwagi, troski, pomocy, którą ofiaruje po cichu, niezauważalnie... Nieoczekujący poklasku. On nie tylko zarażał optymizmem, ale swoją pasją do życia. Czerpał z niego szczęście, nie zawsze mając pieniądze. Jego bogactwo to ludzie, wędrówki po górach, jazda na rowerze, to stanie wytrwale przy tych, którzy tego potrzebują.   Tak wiele pięknych słów nie jest nad wyraz. On naprawdę taki jest!  1.09.2023 roku uległ wypadkowi komunikacyjnemu. Był wzorowym kierowcą, ale to nie wystarczyło ten jeden, pechowy raz...  Nagle, bez ostrzeżenia, w jego życie wkroczyła brutalna, tragiczna rzeczywistość. W wyniku wypadku odniósł wiele obrażeń. Świat jakby się zatrzymał, stawiając przed Leszkiem wysoką ścianę, której tym razem nie pokona sam!  Nasz przyjaciel nie poddaje się, podjął walkę. Jego wola życia jest ogromna. Po wielu tygodniach śpiączki zaczyna się wybudzać, reagować na głosy swoich najbliższych. Leszek znów pokazał, że kocha życie, ponad wszystko!  Nasz przyjaciel leży obecnie w szpitalu na Intensywnej Terapii, ma liczne złamania, przeszedł operację ratującą życie, oddycha dzięki maszynie. Droga, która jest przed nim, będzie długa i bolesna, ale WARTO! Potrzebna jest specjalistyczna i bardzo kosztowna rehabilitacja. Wszyscy będziemy walczyć o niego, o jego plany i marzenia. Prosimy, błagamy! Stańcie przy nim razem z nami! Bo to tylko dzięki takim ludziom, ten świat staje się piękny! Wierzymy, że dla Leszka wyjdzie jeszcze słońce! Bliscy, przyjaciele

105 131,00 zł ( 53,89% )
Brakuje: 89 933,00 zł
Maria Lypar
Maria Lypar , 11 lat

Wesprzyj Marysię w walce z SMA❗️

Maria jest 11. letnią, wesołą, towarzyską dziewczynką. Ma wielu przyjaciół, kochającą rodzinę i wiele marzeń. Niestety od urodzenia cierpi na chorobę, która będzie z nią już zawsze. Pilnie potrzebujemy pomocy! Moja córeczka choruje na rdzeniowy zanik mięśni, SMA typu II. To choroba, która spowodowała, że Maria nigdy nie stanęła na własnych nogach, nigdy nie była w stanie samodzielnie się poruszać… Jej mięśnie są bardzo słabe. Jej największym marzeniem jest stać się samodzielną tak jak jej rówieśnicy. Łamie mi się serce, bo niestety to marzenie nigdy się nie spełni. Choroba osłabia nie tylko nóżki Marysi, teraz atakuje również ręce! Córeczka nie ma siły odpychać się sama na wózku inwalidzkim, potrzebuje stałej pomocy… Idealnym rozwiązaniem byłby napęd do wózka inwalidzkiego, dzięki któremu Marysia nie miałaby aż takich trudności w poruszaniu. Niestety taki sprzęt generuje bardzo wysokie koszty… Córeczka uczęszcza na zajęcia rehabilitacyjne, na basen, robi wszystko, by stale poprawiać swoje funkcjonowanie. Bardzo dobrze się uczy, uwielbia czas z przyjaciółmi i aktywność. Niestety choroba ją mocno ogranicza… Musimy zwrócić się z prośbą o pomoc. Sami nie jesteśmy w stanie uzbierać kwoty potrzebnej na zakup napędu do wózka inwalidzkiego. Jest on niezbędny, by Marysia mogła funkcjonować samodzielnie. Dzięki Tobie jej codzienność nie będzie aż tak trudna! Mama Marysi

12 604,00 zł ( 53,85% )
Brakuje: 10 800,00 zł
Olek Gabryszewski
10 dni do końca
Olek Gabryszewski , 7 lat

Zapalenie mózgu i rdzenia kręgowego oraz PANS – diagnozy, które niszczą zdrowie Olka!

Nasza historia zaczyna się od ciężkiego porodu i w jego konsekwencji, zdiagnozowanych u synka: zamartwicy urodzeniowej, niedotlenienia i zakażenia wewnątrzmacicznego. W ósmej dobie życia Olka, rozpętało się dla nas prawdziwe piekło, które trwa do dziś. Tylko dzięki naszej determinacji, terapiom i leczeniu synka, mimo wszystkich przeciwności, udaje się robić kroki do przodu na drodze po zdrowie i sprawność…  Poza zespołem Aspergera, ciężkiej postaci ADHD, opóźnieniem w rozwoju, kryptopirolurią i padaczką, u synka wykryto jeszcze choroby genetyczne - zespół Ehlersa-Danlosa i dystrofię mięśniową. Olek potrzebuje na co dzień rehabilitacji, terapii integracji sensorycznej, zajęć z psychologiem i logopedą, a to jedynie kropla w morzu potrzeb… Synek ma na ten moment największy problem z obniżonym napięciem mięśniowym, nauką podstawowych kolorów, nie potrafi liczyć do pięciu, pisać czy uczyć się nowych rzeczy, bywa, że nie wie ile ma lat. Do dziś nie pamięta, jak nazywa się jego ulubiony kolega, a to przeraża każdego dnia... Codziennie występują u niego tiki, echolalie i inne trudne zachowania, które męczą też nad wyraz Olka. Nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z wybiórczością pokarmową. Olek kiedyś poczynił tak wielkie postępy w wyniku leczenia i terapii, że mieliśmy etap „zdrowego dziecka", po czym dopadła go infekcja wirusowa, ciężka ospa i nastąpił ogromny regres rozwojowy z jąkaniem, OCD, nagle dziecko zapomniało wszystkiego. Liczyć, kolorów, stron czy orientacji dzień - noc. Stąd wynikały podejrzenia; PANS/PANDAS. Stan trwa do dziś. 12 maja Olek miał długo wyczekiwaną, prywatną wizytę u jednego z najlepszych neurologów. Pani doktor potwierdziła moje przypuszczenia i po badaniu, a także oględzinach wielu, nierefundowanych badań postawiła diagnozę: ZAPALENIE MÓZGU I RDZENIA KRĘGOWEGO; PANS. Przepisując przy tym ogromną reklamówkę znów nierefundowanych leków i całkowite wycięcie 3 migdałków, które wykonać można tylko prywatnie (koszt 5 tysięcy złotych, szpitale tylko podcinają migdałki). Niestety problem jest nieco skomplikowany, bo na równi z Olkiem leczona muszę być też ja - mama, a także poddać się zabiegowi usunięcia migdałków, z uwagi na częste zachorowania i słabą odporność Olka. Były też zalecenia wykonania kolejnych badań, m.in koinfekcje, wirusy, odpornościowe i diagnostyka w kierunku nowotworów z uwagi na dodatnie przeciwciała onkoneuronalne. Tylko niewielką część z tego wykonam na NFZ.  Liczne terapie, konsultacje, leczenie, suplementacje, zajęcia pod okiem specjalistów i dalsza kosztowna diagnostyka - to wszystko przekłada się na ogromne koszty, których nie jestem w stanie pokryć samodzielnie NA JUŻ, a czekanie tylko pogorszy stan Olcia. Nie mogę przerywać leczenia i rehabilitacji synka, by nie stracić wszystkich poczynionych do tej pory postępów. Wasze wsparcie jest dla nas na wagę złota. Małgorzata, mama

5 729,00 zł ( 53,84% )
Brakuje: 4 910,00 zł
Agata Mincha
Agata Mincha , 47 lat

Rak piersi chce zabrać matkę 5 dzieci... Pomóż ją uratować!

Moją życiową rolą jest bycie mamą dla mojej piątki dzieci. Są dla mnie całym światem. Niestety już niedługo ich świat może się zawalić. 8 lat temu wykryto u mnie złośliwy nowotwór piersi i od tej pory każdego dnia drżę o własne życie. Szpitale, chemie, kroplówki, utrata włosów. Tak wygląda rzeczywistość osoby z chorobą nowotworową. Tak wyglądała moja codzienność. Walka z tak niebezpiecznym przeciwnikiem bardzo wycieńcza organizm, który w pewnym momencie wywiesza po prostu białą flagę. Nie mogę do tego dopuścić, dlatego tak ważne jest dla mnie, żeby się wzmacniać na wszystkie możliwe sposoby. Niestety, niesie to za sobą ogromne koszty finansowe... Pierwszą batalię z nowotworem udało mi się wygrać, jednak przed dwoma laty powrócił, by na nowo zasiać strach w życiu moim i mojej rodziny. Ogarnęła mnie prawdziwa ciemność, depresja, beznadzieja... Nie wyobrażam sobie co stanie się z moimi synkami, gdy mnie zabraknie. To ze względu na nich muszę podjąć walkę, aby jak najdłużej przy nich być. Móc ich tulić do snu, codziennie powtarzać, jak bardzo ich kocham. Każdy, kto kiedykolwiek walczył z rakiem najbardziej boi się słowa "wznowa", bo to oznacza, że trzeba wszystko zaczynać od nowa, a nikły płomień nadziei ponownie zalewa fala cierpienia. Na chorobie tracą wszyscy - brakuje sił, energii, a często nawet zwykłego czasu, żeby go ofiarować najbliższym.  Decyzje, wyrzeczenia, stres i cierpienie fizyczne są niczym wobec chwil, kiedy myśląc o moich dzieciach, dosłownie rozdziera się moje serce! Chłopcy są jeszcze za mali, żeby zrozumieć, co dzieje się z mamą. Nie pozwalam, żeby widzieli moje łzy i strach. Boję się nie tyle o siebie, ile o los moich dzieci, gdy mnie zabraknie.  Pokrycie horrendalnych kosztów leczenia m.in. w Niemczech to jedyna szansa, abym mogła być z nimi jak najdłużej! Błagam, pomóżcie mi żyć dla moich dzieci! Agata

418 881,00 zł ( 53,84% )
Brakuje: 359 046,00 zł