Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Madzia Sokół
Madzia Sokół , 16 miesięcy

Choroba wiecznego głodu – Pomóż w leczeniu Madzi!

Madzia przyszła na świat w 36. tygodniu ciąży. Jest naszym pierwszym, upragnionym dzieckiem. Po urodzeniu wymagała wsparcia tlenowego. W kolejnych dniach życia zaczęły pojawiać się trudności z karmieniem przez bardzo słaby odruch ssania.  Była karmiona przez sondę. Dodatkowym problemem, na który lekarze zwrócili uwagę, było wrodzone obniżone napięcie mięśniowe. Podjęto decyzję o wykonaniu badań genetycznych i we wrześniu zdiagnozowano u Madzi rzadką chorobę genetyczną – Zespół Pradera-Williego, inaczej nazywany chorobą wiecznego głodu. Aby umożliwić Madzi jak najlepszą przyszłość, musimy zapewnić jej ciągłą rehabilitację ruchową, terapię neurologopedyczną i wizyty u wielu specjalistów. Aktualnie Madzia wymaga bycia pod kontrolą neurologa, endokrynologa, genetyka i okulisty, a z czasem konieczne będą także wizyty u dietetyka i psychologa. Wczesne wykrycie choroby daje nam duże szanse na zapewnienie Madzi prawidłowego rozwoju. Wymaga to od nas dużego nakładu pracy i kosztów, jednak jesteśmy zdeterminowani, aby zrobić wszystko co w naszej mocy, by jej pomóc. Dziękujemy za okazaną pomoc, Rodzice – Natalia i Karol

17 681,00 zł ( 55,4% )
Brakuje: 14 234,00 zł
Anna Misztal
Anna Misztal , 49 lat

Ta okrutna choroba zabiera siły, pozostawiając świadomość... Pomóżcie, proszę❗️

Dokładnie 17 maja 2022 r. moja żona została zdiagnozowana — stwardnienie zanikowe boczne tzw. SLA. Ta wiadomość ścięła nas z nóg. Przecież to niemożliwe, to bardzo rzadka i nieuleczalna choroba! Ania ma dopiero 46 lat. Mamy dwójkę dzieci 18-letniego syna i 24-letnią córkę. Przed nami wiele planów na przyszłość, w których nie ma miejsca na chorobę! Między innymi ślub naszej córki. Czy to nie powinno kojarzyć się z wielkim szczęściem?  W ciągu sekundy nasze życie rozsypało się jak domek z kart. Moja żona w lipcu skończy 47 lat. Problem rozpoczął się w sierpniu 2021 r. od bólu w nadgarstku, który wiązaliśmy z wakacyjnym urazem. Od października 2021 r. żona zaczęła odwiedzać lekarzy, ponieważ ból nie ustępował i w dość znaczny sposób osłabił dłoń. Podobnie zaczęło się dziać z drugą ręką. Lekarz rodzinny, neurolog, reumatolog, znów neurolog, specjaliści chorób mięśni z Warszawy i Lublina, coraz więcej badań, pobyt w szpitalu i nic... Brak konkretnej diagnozy. Stan zdrowia mojej ukochanej żony z tygodnia na tydzień się pogarszał. Początkowo drżały pojedyncze mięśnie, teraz drży całe ciało. Bolesne skurcze, bóle, coraz mniej siły, ciągłe zmęczenie, prawie brak tolerancja wysiłku — to codzienność mojej Ani. Oczywiście nie stanęliśmy w miejscu. Podjęliśmy leczenie u krakowskiego neurologa. Pan doktor w miarę szybko, po przebyciu kilku konkretnych badań, ustalił przyczyny dolegliwości. Niestety diagnoza była jednoznaczna.  Łzy w oczach żony, zapłakana twarz jej siostry — Kasi. Wydawało się, że nie może być gorzej. Ale nasz świat runął po usłyszeniu rokowań. Średnia przeżywalność to 3-5 lat. Na tę chwilę Ania chodzi do pracy, bo jak twierdzi „dopóki starczy mi sił, chcę pracować”. Jest najdzielniejszą kobietą na świecie! Jestem z niej ogromnie dumny, chociaż gdybym tylko mógł, oddałbym jej swoje zdrowie! Ta choroba jest OKRUTNA! Przy pełnej świadomości chorego, zabiera siłę w nogach i rękach – mięśnie zanikają, później wyłączają się te  odpowiadające za przyjmowanie pokarmów i oddychanie. Oczywiście wszystkiemu towarzyszy ciągły ból. Na stwardnienie zanikowe boczne nie ma lekarstwa. Jedyną „pociechą” jest lek, który może przedłużyć życie o kilka miesięcy. Wszystkie nasze dotychczasowe problemy zeszły na dalszy plan. Przez kilka tygodni najbliższa rodzina i przyjaciele desperacko przetrząsali Internet. Nawiązywali kontakty z ludźmi, którzy albo chorują, albo znają osoby chore na SLA. Brak możliwości leczenia konwencjonalnego wymusił na nas spojrzenie w kierunku innych metod. Przewijają się co pewien czas informacje o zatrzymaniu choroby, o ozdrowieńcach. Jest ich niewiele, ale znów napełniają serce nadzieją. Największą szansę na powstrzymanie tej strasznej choroby daje terapia w Niemczech. Niestety jest bardzo kosztowna. Koszt jednej kuracji waha się w granicach 55 – 70 tysięcy złotych (obecnie). Dodatkowo trzeba ją powtarzać, nawet do 10 razy! Musimy również szybko wdrożyć odpowiednią rehabilitację, suplementację i dietę. Badania wykryły u mojej żony boreliozę... Oprócz antybiotyków będą potrzebne m.in. leki przeciwgrzybicze, leki przeciwalergiczne, wspierające pracę układu pokarmowego (wątrobę, trzustkę), a w czasie antybiotykoterapii, probiotyki i suplementacja wspomagająca. Dodatkowo specjalna dieta...  Całkowity koszt walki z tą potworną chorobą stanowi dla nas olbrzymią barierę. Moja Ania to bardzo dobry człowiek. Zawsze wspierająca, potrafiąca słuchać drugiego człowieka, jest niezwykle empatyczna.  Uśmiechnięta i kochająca życie. Pokładamy ogromną nadzieję w ludziach o wielkim sercu. Wiara i Nadzieja umiera ostatnia... Nie pozwolę odejść mojej miłości! Jarosław, mąż Ani „Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem” Dante Alighieri

359 416,00 zł ( 55,34% )
Brakuje: 289 949,00 zł
Magdalena Peca
Magdalena Peca , 41 lat

Zabija mnie choroba❗️Walczę o każdy oddech, nie chcę umierać - pomocy!

Tylko sam Pan Jezus wie, ile łez wylałam w poduszkę… Ból jest nie do wytrzymania. Niszczy mi życie. Są dni, w których nie mam siły wstać z łóżka. Najprostsza czynność typu umycie okna to dla mnie nieludzki wysiłek. Nie mogę wejść na drugie piętro, wracając ze spaceru… Siatki z zakupami wypadają mi z rąk. Duszę się, nie mogę oddychać… Proszę o pomoc, bo tak bardzo boję się śmierci, chcę tylko żyć! Mam na imię Magda. Choruję na ciężką, śmiertelną, nieuleczalną, wyniszczającą organizm chorobę genetyczną, którą rozpoznano mi w wieku 14 lat. Obecnie mam 38 lat. 24 lata walczę nieustająco o każdy oddech i ponowny dzień. Mukowiscydoza powoduje  wytwarzanie w organizmie gęstego i lepkiego śluzu, który blokuje mi to drogi oddechowe, utrudnia mi swobodne oddychanie, wyniszcza moje płuca i prowadzi do przedwczesnej śmierci. Średnia długość życia chorych na mukowiscydozę to 20 lat… W każde urodziny wiem, że wymknęłam się śmierci. I umieram ze strachu, jak długo jeszcze dam radę, ile wytrzymam…? Mukowiscydozy na pierwszy rzut oka nie widać. Ona jednak jest ze mną każdego dnia… Nie daje o sobie zapomnieć. Gdy tylko mam wrażenie, że czuje się lepiej, chwyta mnie za gardło, dusi… Nikomu nie życzę tych chwil, gdy nie masz, jak oddychać, plujesz krwią… jak tu normalnie żyć? Wstaję o świcie, siadam do inhalatora… I tak 9 razy dziennie. Życie z chorobą to walka, walka bardzo okrutna, niesprawiedliwa i strasznie bolesna, pozbawiająca normalnej codzienności, planów, marzeń... Wiele razy mam dość, pytam, dlaczego ja, dlaczego tak boli, ale bezskutecznie. Nie ma odpowiedzi… W moim życiu nie ma zabawy, zamiast tego są szpitale, kroplówki, wkłuwanie się po kilkanaście razy w żyły, zażywanie sterydów, leków, robienie inhalacji, płukanie zatok i myślenie, ile mi czasu zostało… Zamiast spokojnych nocy są takie bez snu, bo ból głowy rozsadza mi czaszkę, jest tak silny, że nie mogę zmrużyć oka. Chwilami z bólu już nie płaczę, tylko po prostu umieram. Z jedną chorobą łatwiej byłoby mi walczyć, ja mam ich wiele – tyle wrogów sprzymierzyło się, by zniszczyć mi życie. Wiele z nich to powikłania po mukowiscydozie… Przewlekłe zapalenie oskrzeli, rozdęcie płuc, problemy z oczami… Mam odłączenie tylne ciał szklistych i zaawansowaną krótkowzroczność, na jedne oko -12, na drugie -6… Przez wadę wzroku nie mogę mocno kaszleć ani oklepywać się w celu pozbycia wydzieliny, bo przez duży wysiłek coś może stać się z oczami… Boję się o swój wzrok, boję się, że go stracę, a moim światem będzie tylko ciemność… Miałam 14 lat, gdy usłyszałam diagnozę. Koszmar zaczął się jednak o wiele wcześniej… Odkąd pamiętam, miałam problem z nawracającymi polipami w nosie. Usuwano mi je kilkanaście razy. Dla małego dziecka był to potworny ból i trauma… Dzisiaj, po 20 latach, polipy wciąż rujnują mi życie. Wciąż się odnawiają, cały czas mam zapchany nos, przez który nie mogę oddychać… To powoduje mocny ból głowy, jakby ktoś rozsadzał mi czaszkę od środka. Nie mogę spać, nie mogę normalnie żyć… Głowa mi pęka tak, że odchodzę od zmysłów, mam ochotę chodzić po ścianach. Długo ukrywałam swoją chorobę. Do dzisiaj jej się wstydzę. Czasem, gdy robię inhalację, włączam głośno radio bądź telewizor, aby nikt nie słyszał tego wypluwania prawie płuc... W podstawówce nauczyciele wypraszali mnie z klasy, abym nie przeszkadzała innych kaszlem… Pamiętam wyśmiewanie przez inne dzieci, pamiętam ten wstyd i bezradność. Byłam dzieckiem, które usłyszało wyrok śmierci, a nie dostałam wsparcia ani zrozumienia. Później nie było lepiej… Nawet niektóre koleżanki odwróciły się ode mnie, gdy zostały matkami… Bały się, że się zarażą! To przecież choroba genetyczna, nikt się nie zarazi… To prędzej ja mogę się zarazić, dlatego muszę unikać chorych ludzi jak ognia. Przez chorobę musiałam pożegnać się z marzeniem o dziecku. Nikt mi nie dał gwarancji, że będzie zdrowe. Nikomu nie życzę tej choroby, a tym bardziej swojemu dziecku… Nie mogłabym pozwolić, aby tak cierpiało. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, wciąż serce mi pęka, kiedy o tym myślę. Moja mama była pielęgniarką, bardzo pomagała mi, gdy żyła, tak bardzo mi jej brakuje... Pomimo okrucieństwa mukowiscydozy chcę dalej walczyć o życie, dla ukochanego męża, tatusia, siostry, szwagra, siostrzenicy i bliskiej memu sercu rodziny. Wierzę, że moja mamunia  czuwa nade mną z góry i pomoże mi w tej walce. Nie życzę nikomu przekonać się nawet na pół dnia, jak to jest naprawdę żyć z muko… Jak to jest się dusić, zwijać z bólu, drżeć ze strachu o każdy dzień… Siedzieć w domu, pogrążać się w smutku, bać się, co będzie dalej, czy dożyje się kolejnych urodzin, czy się nie oślepnie… Najgorsze jest to, że mukowiscydozy nie można wyleczyć, nigdy nie zniknie… Można jednak się leczyć i przedłużać życie, i o to proszę, i pomoc w opłaceniu mojego leczenia. Tylko ona da mi szansę na kolejne dni, kolejne oddechy… Każda złotówka, którą zechcesz mi podarować, jest na wagę mojego życia. Za każdą miłosiernie będę wdzięczna, dopóki nasz ukochany Pan Jezus mnie nie powoła do siebie.  Magda

10 594,00 zł ( 55,32% )
Brakuje: 8 555,00 zł
Abek Suyunzoda
Pilne!
Abek Suyunzoda , 3 latka

Nasz synek UMIERA... Ratunku❗️

Nasz koszmar zaczął się, gdy synek miał zaledwie osiem miesięcy... To właśnie wtedy lekarze powiedzieli nam, że jest śmiertelnie chory. Nie dawali nam żadnej nadziei i kazali przygotować się na najgorsze. Mimo naszej rozpaczy nie załamaliśmy się – sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy wartościowego i rozpoczęliśmy poszukiwanie ratunku za granicą.  W trakcie lotu do kliniki, tysiące metrów nad ziemią, stan synka dramatycznie się pogorszył. Gdy tylko wylądowaliśmy, zostaliśmy pilnie hospitalizowani na oddziale intensywnej terapii. To tam czekała na nas wstrząsająca diagnoza – ostra białaczka limfoblastyczna. Rozpoczął się wyścig z czasem o życie naszego dziecka. Synek leżał na łóżku podłączony pod kroplówkę z chemioterapią, a my mogliśmy tylko ocierać jego łzy. Taki maleńki, bezbronny i niewinny… Dlaczego? Niestety, gdy myśleliśmy, że nic gorszego nie może się stać, lekarz przekazał nam najgorsze możliwe wieści. Komórki nowotworowe były zbyt silne, chemioterapia nie pomagała… Niezbędny był natychmiastowy przeszczep szpiku! Musieliśmy zadłużyć się, by ratować nasze dziecko! Z wielką nadzieją walczyliśmy o jego życie. Przeszczep odbył się pomyślnie i przez pół roku byliśmy pod stałą opieką lekarzy. Gdy wydawało się, że najgorsze jest już za nami – koszmar powrócił na nowo. Po miesiącu od powrotu do domu u synka pojawił się guz pod lewym okiem. Nasz świat zawalił się po raz kolejny. Całe piekło, przez które przeszliśmy, zaczęło się od nowa: znów leczenie, znów narkozy, badania. Lekarze przepisali cztery bloki chemioterapii. Po czterech miesiącach leczenia synek wszedł w remisję i ponownie zostaliśmy wypisani ze szpitala. Niestety, nie było nam dane cieszyć się szczęściem… Niedługo później zauważyliśmy, że obok ucha pojawił się kolejny guz… Wiedzieliśmy, co to oznacza, lecz nie chcieliśmy w to uwierzyć... Po przeprowadzeniu badań lekarze powiedzieli nam, że pojawił się guz w jego węzłach chłonnych i trzeba ponownie rozpocząć leczenie. Niezbędne są kolejne dwa bloki chemioterapii i drugi przeszczep szpiku kostnego. Nie jesteśmy w stanie już powstrzymać  łez… Na pierwszą operację wydaliśmy już wszystko, co mieliśmy – a także wszystko, co mogliśmy pożyczyć. Koszt przeszczepu i chemioterapii wynosi ponad 400 tysięcy złotych! Nie jesteśmy w stanie zgromadzić tak ogromnych pieniędzy sami... Taka jednak jest cena życia naszego maleńkiego chłopca i musimy ją zapłacić! Błagaliśmy lekarzy, żeby przyjęli nas na leczenie na kredyt. Rozpoczęliśmy leczenie, jednak natychmiast musimy uregulować opłaty za pierwsze dawki chemioterapii oraz nadchodzący przeszczep.   My nie prosimy, lecz błagamy o ratunek. Codziennie patrzymy w ufne oczy synka i widzimy, jak powoli gaśnie… Jesteście naszą jedyną nadzieją na ratunek! Bez okrutnie drogiego leczenia nasze dziecko czeka ŚMIERĆ. Rodzice

448 831,00 zł ( 55,31% )
Brakuje: 362 596,00 zł
Wiktoria Baruś
Wiktoria Baruś , 16 lat

Tragedia podczas przerwy szkolnej❗️Pomóż mi zawalczyć o córkę❗️

W ciągu jednego dnia moja córka Wiktoria z wesołej, pełnej energii i marzeń nastolatki, przez niefortunną zabawę na przerwie szkolnej została przykuta do wózka inwalidzkiego.  Przygniotły ją ciężkie drzwi, co być może już na zawsze zmieniło całe jej życie… To była niewinna zabawa. Podczas przerwy Wiktoria przebywała w łazience, do której chcieli dostać się koledzy. Oni, nie mając złych zamiarów, popchnęli drzwi, które przytrzymywała córka. Niestety, te okazały się być nieprawidłowo zamontowane, wypadły z zawiasów i razem z całym ciężarem chłopców spadły na Wiktorię.  Gdy usłyszałem przez słuchawkę, co się wydarzyło, nie mogłem w to uwierzyć! Córka natychmiast trafiła do szpitala. Lekarze stwierdzili dystrakcyjny uraz kręgosłupa na pograniczu piersiowo-lędźwiowym z wybuchowym złamaniem trzonu kręgu i uszkodzeniem rdzenia kręgowego. Wiktoria przeszła trzy ciężkie operacje. Pierwsza z nich miała na celu usunięcie obrzęku na kręgosłupie, druga ustabilizowanie a trzecia zastąpienie śrubami zmiażdżonego kręgu.  Gdy tylko wspominam ten czas, łzy same nachodzą do oczu, a serce zaczyna szybciej bić. Wiktoria spędziła aż trzy miesiące w szpitalu, następnie kolejne trzy w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie każdego dnia walczyła o swoją sprawność. I tak po ponad pół roku wróciła do domu zamknięta w sobie i z depresją. Przestała wierzyć w to, że jeszcze kiedyś będzie chodzić. Dodatkowo zaledwie kilka miesięcy po wypadku zmarła mama Wiktorii, co było dla niej naprawdę trudne do zaakceptowania. To straszne przyglądać się każdego dnia, jak bardzo cierpi. Na ten moment rokowania są niepewne. Wiemy, że tylko regularna rehabilitacja jest jedyną nadzieją na powrót sprawności. Dziś mija rok od tego zdarzenia. Robię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić Wiktorii jak najlepszą opiekę. Chodzimy do psychologa i psychiatry, byliśmy także na turnusie rehabilitacyjnym, na którym pojawiła się nikła nadzieja, że Wika będzie mogła chodzić za pomocą specjalnych protez… Jednak rehabilitacja i sprzęt – stymulator mięśni i protezy, są bardzo kosztowne. Aby nie zaprzepaścić szansy, Wiktoria powinna uczestniczyć w takich turnusach minimum cztery razy w roku, co również wiąże się z wielkimi kosztami. Na ten moment, to wszystko jest dla mnie nieosiągalne.  Jestem samotnym ojcem, a opieka nad córką nie pozwala mi ponownie podjąć pracy. Zrobię jednak wszystko, co mogę, aby przywrócić jej uśmiech na twarzy. By mogła znów spełniać swoje marzenia i cele, które sobie założyła. Wiktoria chciałaby kiedyś znów zagrać w koszykówkę i nurkować, co kiedyś sprawiało jej dużo radości. Jednak jej największym marzeniem jest po prostu ponownie chodzić… Głęboko wierzę w to, że z Waszą pomocą to marzenie naprawdę może się spełnić!  Marcin, tata Wiktorii

21 923,00 zł ( 55,3% )
Brakuje: 17 716,00 zł
Ania Bilowol
Ania Bilowol , 16 lat

Teraz szanse Ani są największe! Moja córka potrzebuje pomocy❗️

Wraz z końcem maja wydarzył się tragiczny, nieszczęśliwy wypadek. Moja nastoletnia córka spadła z wysokości 10. metrów! Nie ma słów, które opiszą, co w takiej sytuacji czuje rodzic! Rozpacz, strach, bezradność – to tylko niektóre stany emocjonalne, które wtedy odczuwałam. Liczyła się tylko moja kochana Ania. Doszło do złamania kręgosłupa i uszkodzenia rdzenia kręgowego. Z dnia na dzień córka stała się osobą niepełnosprawną! Lekarze na początku nie dawali jej żadnych szans, twierdząc, że nigdy już nie usiądzie! Trudno pogodzić się z myślą, że własne dziecko zostanie przykute do łóżka już na zawsze! Nie mogłam tego zaakceptować, ale co najważniejsze – Ania się nie poddała! Moja córka pokazała ile drzemie w niej siły i odwagi. Ma w sobie moc i udowodniła, że niemożliwe staje się możliwe! Intensywna rehabilitacja sprawiła, że potrafi już siedzieć, a nawet, przy pomocy dwóch osób, stanąć na nogi! Czucie w nogach powoli wraca, a Ania wykonuje codziennie mnóstwo ćwiczeń, aby jeszcze bardziej je usprawnić. Lekarze mają w końcu dla nas pozytywne informacje – istnieje szansa, że moja córka będzie mogła kiedyś chodzić! Dlatego postanowiłam założyć zbiórkę i poprosić o pomoc. Chciałabym zapewnić Ani stałą, regularną i bardzo intensywną rehabilitację. Nie jestem jednak w stanie samodzielnie opłacić jej wysokich kosztów… Trzeba zadziałać jak najszybciej. Pierwsze 6 miesięcy od wypadku daje aż 80% szans na progres! Nie mogę przegapić tej okazji i odebrać Ani nadziei, że kiedyś znowu postawi swój „pierwszy” krok. Ściska mnie serce, gdy widzę jak bardzo cierpi. Proszę, pomóż mi przywrócić mojej kochanej córce dobre chwile! Mama Ani

45 899,00 zł ( 55,27% )
Brakuje: 37 133,00 zł
Aneta Piotrowska
Aneta Piotrowska , 33 lata

Choroba zabrała mi jedną nogę, o drugą wciąż walczę❗️ Proszę, pomóż mi...

Choroba tragiczna w skutkach była przez dwa lata mylona z boleriozą. Wszystko się zmieniło, dopiero gdy ból nie dawał mi spokoju, a na stopach pojawiły się rany… Wtedy pojawiła się diagnoza! Dzisiaj jestem po amputacji nogi i walczę, by to samo nie spotkało drugiej. Chciałabym tym razem zdążyć…  Witam. Nazywam się Aneta. Dla najbliższych po prostu Andzia. Mam 31 lat i od ok. 4-ech zmagam się z nieuleczalną chorobą układu krążenia — choroba Buergera. Schorzenie, które daje objawy i skutki będące identyczne z tymi w miażdżycy naczyń kończyn dolnych.  Choroba z roku na rok stopniowo odbierała mi sprawność i powodowała ogromny ból nawet w trakcie chodzenia. Podczas ostatniej, długiej hospitalizacji lekarze podjęli się ratowania mojej nogi. Próbowali udrożniania tętnic oraz terapię genową przy pomocy komórek macierzystych. Niestety bez rezultatów… We wrześniu b.r. przyszło mi podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu — decyzję o amputacji nogi. Była to bardzo wysoka cena za życie bez bólu!  Niestety nie jest to koniec moich zmagań z chorobą... Czeka mnie teraz trudna walka o drugą, również dotkniętą chorobą nogę. Jedynym ratunkiem dla niej jest jak najszybszy powrót do sportu i ruchu.  Czekam jeszcze na wygojenie się kikuta oraz zahartowanie go, ale optymistycznie wiosną chciałabym już wrócić do życia! Nie chcę być zależna od innych. Chciałabym spełniać marzenia, założyć własny zakład krawiecki — nie być na zasiłku, ani musieć prosić o dalsza pomoc.  Abym mogła stanąć na nogi i powrócić do aktywności fizycznej potrzebuje protezy podudzia dobrej jakości. Niestety proteza, w której bezpiecznie i bez przeszkód będę mogła uprawiać sport — jest bardzo kosztowna! Jej koszt na ten moment to ok. 100-120 tys. złotych, co niestety znacznie przekracza możliwości moje i mojej rodziny. Refundacje ze strony instytucji publicznych to maksymalnie 5-10% potrzebnej kwoty…  Dlatego zwracam się z prośbą o wsparcie mojej zbiórki i pomoc w powrocie do sprawności. Marzę, by jeszcze kiedyś pojechać na narty z córką, wybrać się na rodzinną wycieczkę rowerową lub móc zatańczyć z moim ukochanym… Proszę, pomóż mi zdążyć! Aneta Licytacje dla Anety

70 552,00 zł ( 55,26% )
Brakuje: 57 108,00 zł
Hryhorii Pashchenko
Hryhorii Pashchenko , 4 latka

Białaczka zabija dziecko! Potrzebna kolejna dawka leku❗️

Grysza urodził się absolutnie zdrowym dzieckiem. Nie chorował i rozwijał się książkowo. Niestety, szczęście nie trwało długo, bo już w pierwszym roku życia naszego syna otrzymaliśmy straszną wiadomość, która zmieniła nasze życie. Ostra białaczka limfoblastyczna zabija nasze jedyne dziecko, a my nie wiemy, co robić! Kiedy zaczął kuleć na jedną nogę, spanikowani, od razu zwróciliśmy się do ortopedy. Ortopeda zapewnił, że to nic poważnego i niedługo przejdzie samo, bez leczenia. Ale problem został i się nasilił. Grysza przestał chodzić, płakał i prosił o pomoc. Czytałam, że ból w stawach i kościach może świadczyć o chorobie onkologicznej, ale nie mogłam sobie wyobrazić, że taka tragedia spotka nasze dziecko… Po wykonaniu badania krwi od razu skierowano nas do dziecięcego szpitala onkologicznego z podejrzeniem na białaczkę. To był prawdziwy cios od losu. Diagnoza się potwierdziła. Powiedziano nam, że leczenie jest trudne, długie i męczące. Że będzie to naprawdę ciężka walka… Chemioterapia stała się naszą codziennością. W czasie leczenia Gryszę dotknęły różne skutki uboczne, w tym bardzo silna alergia. Na tyle silna, że zagraża jego życiu!  W lutym 2022 roku leczyliśmy w Kijowie. Pochodzimy z Irpeń, pięknego miasta niedaleko. Tam mieliśmy cudowne mieszkanie, dopóki nie rozpoczęła się wojna. Obudziliśmy się w szpitalu od dźwięku wybuchów. Terapia w takich warunkach wydawała się niemożliwą, dlatego pilnie ewakuowano nas do Polski. Droga była długą i męczącą. Pełna łez i strach. W szpitalu, w którym spędziliśmy ostatnie 6 miesięcy, zostawiliśmy część życia: zabawki, wózek, rower, krzesełko do karmienia, odzież... Mogliśmy zabrać ze sobą tylko dokumenty, leki i małą torbę.  Dojechaliśmy do Zabrza. Pojawiła się nadzieja. Poczuliśmy się zaopiekowani. A potem przyszła kolejna zła informacja. Dowiedzieliśmy się, że nasz dom w Irpeniu podczas obrony Kijowa został częściowo zniszczony. Straciliśmy możliwość powrotu do domu po terapii. Do tego straciliśmy wszystkie oszczędności, dokumenty, pamiątki… Nie poddajemy się. Jesteśmy wdzięczni, że żyjemy i że mamy możliwość leczyć syna. Do leczenia brakuje nam tylko nierefundowanego leczenia. Nasz Grysza jest bardzo wesoły i aktywny. Uwielbia instrumenty muzyczne, taniec… Nie patrzymy na niego jak na chorego – on daje nam dużo miłości i ciepła. Dlatego nie możemy go stracić!  Proszę, pomóżcie nam uzbierać niezbędną kwotę na terapię. To jest bardzo ważne dla nas. By nasz synek mógł wyzdrowieć i powrócić do beztroskiego dzieciństwa bez bólu i łez i oddechu śmierci na ramieniu! Mama

30 910,00 zł ( 55,21% )
Brakuje: 25 067,00 zł
Remigiusz Ciuraba
Remigiusz Ciuraba , 45 lat

Tli się we mnie nadzieja, że jeszcze będę widzieć świat!

Ciemność, widzę ciemność... To nie tylko cytat z kultowego filmu. To moja szara, a właściwie czarna rzeczywistość. Rozejrzyj się w prawo i w lewo. Świat, który nas otacza, naprawdę jest piękny, a ja chciałbym go jeszcze kiedyś zobaczyć. Na własne oczy... Kiedy czternaście lat temu zaczęły się moje problemy ze wzrokiem, w życiu bym się nie spodziewał, że ostatecznie ten wzrok stracę. Trafiłem do lekarza z ostrym zapaleniem. Podjęto leczenie farmakologiczne, ale kolejne próby odstawienia leków kończyły się nawrotem choroby i ponownym pobytem w szpitalu. Przez cały okres leczenia przeszedłem aż siedem operacji, które miały nie dopuścić do całkowitej utraty wzroku. Niestety… ciągła farmakologia, jak i ingerencja chirurgiczna pozostawiły po sobie skutki uboczne - zanik nerwów wzrokowych oraz zniszczenie plamek żółtych.  Nigdy nie narzekałem na swój los. Nie chciałem, aby traktowano mnie ulgowo. Wolałem stawiać czoła wyzwaniom i dążyć do wybranego celu. Po tych wszystkich trudnych latach pojawiło się dla mnie światełko w tunelu. Znów mogę widzieć! Komórki macierzyste to moja szansa. Terapia nimi pomoże mi odbudować nerwy wzrokowe, jak i centralną część siatkówki w obu oczach, a co za tym idzie - w znacznym stopniu poprawić widzenie.  Koszt terapii zwala z nóg. Pieniądze są tym, co hamuje mnie przed podjęciem leczenia. Koszt terapii to ponad 120 tys. złotych. Udało mi się już zebrać 40 tysięcy, ale wciąż brakuje mi pozostałej kwoty. Bardzo chcę odzyskać wzrok! To moje największe marzenie! Proszę, pomóż mi. Z góry dziękuję za każdy grosz i wsparcie. To trudna walka, ale wierzę, że z Twoją pomocą dam radę ją wygrać. Remigiusz --- Bądź na bieżąco, śledząc profil na FACEBOOKU RemigiuszC - Walka o wzrok Przeczytaj też: Świat gaśnie w oczach Remigiusza. Nie pozwólmy na to

55 195,00 zł ( 55,19% )
Brakuje: 44 805,00 zł