Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Andrzej Górniak
Pilne!
Andrzej Górniak , 65 lat

Kochający mąż, ojciec i dziadek – walczy ze złośliwym nowotworem! Ratunku!

Dwa lata temu nasz świat się zawalił. Z dnia na dzień Andrzej musiał stawić czoła straszliwej diagnozie, która sprawiła, że nic nigdy nie było już takie samo… Nowotwór złośliwy okrężnicy. Te słowa onkologa do dzisiaj brzmią echem w naszych głowach. Pełen życia i poczucia humoru Andrzej jest ukochanym mężem Anny, dumnym ojcem oraz z niecierpliwością oczekującym narodzin wnuczki dziadkiem. Nie może doczekać się, gdy jego własne wnuki poznają ukochane wnuki jego brata.  Walka z chorobą wymaga ogromnej determinacji i środków finansowych. Andrzej przeszedł już dwie serie chemioterapii, radioterapię i operację jelita grubego. Pierwsza chemioterapia, mimo przerzutów na płuca, znacząco poprawiła wyniki Andrzeja, dzięki czemu mógł on zostać poddany operacji.  Niestety, niedługo potem pojawiły się zmiany w mózgu, przez które dotychczasowa forma chemii musiała zostać zmieniona. Radioterapia uśpiła trochę guza, jednak nowa chemia zupełnie się nie sprawdziła i wszystkie zmiany nowotworowe powiększyły się.  Obecnie najlepiej rokującym rozwiązaniem jest poddanie się kolejnej chemioterapii, która w połowie może być realizowana w ramach NFZ, a druga jej część musi być pokryta z prywatnych środków.  Pomimo wsparcia najbliższej rodziny aktualne leczenie, kosztujące 4,5 tysiąca złotych miesięcznie, stanowi olbrzymie obciążenie, szczególnie z powodu ograniczonej zdolności do pracy. Sytuacja jest szczególnie trudna, gdyż leczenie okresowo przynosi wiele skutków ubocznych, przez które Andrzej nie jest w stanie w pełni wykonywać obowiązków zawodowych. Mimo że nie jest to najłatwiejsze, chowamy dumę do kieszeni i bardzo prosimy o pomoc pieniężną, dzięki której uda się sfinansować kolejny rok terapii. Każda, nawet najmniejsza kwota będzie ogromnym wsparciem w walce o zdrowie i życie naszego ukochanego męża, brata, ojca, wujka i dziadka Andrzeja. Dziękujemy z całego serca za każdą okazaną pomoc i życzliwość. Wierzymy, ze dobro wysłane w świat – zawsze wraca! Bliscy Andrzeja

33 158,00 zł ( 57,71% )
Brakuje: 24 289,00 zł
Oliwcia Woźniak
Oliwcia Woźniak , 5 lat

Zawalczmy wspólnie o pierwsze samodzielne kroki Oliwki! Nie pozwólmy diagnozie wygrać!

Przez pierwsze miesiące życia naszej córeczki wydawało się nam, że jest w pełni zdrowa. Niestety, niedługo potem zaczęliśmy pomału dostrzegać coraz więcej niepokojących objawów… Wszystkie złożyły się na ostateczną diagnozę, która była dla nas ciosem prosto w rodzicielskie serca… Oliwia ma dwie starsze siostry, więc na własnej skórze mieliśmy okazję przekonać się, jak powinien wyglądać rozwój dziecka. Dlatego bardzo szybko dostrzegliśmy pierwsze objawy u najmłodszej z naszych córek. Była mało ruchliwa, nie miała siły dźwigać główki i nie obracała się. Ponadto nie odwzajemniała uśmiechów i trudno było nawiązać z nią kontakt wzrokowy.  Wiedzieliśmy, że musimy zacząć działać. Zostaliśmy skierowani do szpitala dziecięcego w Lublinie i po wielu badaniach otrzymaliśmy diagnozę: agenezja ciała modzelowatego. Okazało się, że to właśnie ta wada wrodzona mózgu powoduje u Oliwci obniżenie napięcia mięśniowego, opóźnienie umysłowe oraz głębokie zaburzenia mowy.  Oliwka nie chodzi, nie potrafi sama stać, siedzi zgarbiona, bo mięśnie nie utrzymują jej w prawidłowej pozycji. Ponadto córeczka ma wysoką wiotkość stawów, przez co niezbędne są jej ortezy. Mimo trwającej prawie 4 lata rehabilitacji, zajęć logopedycznych i wczesnego wspomagania rozwoju Oliwka nadal nie osiągnęła sprawności pozwalającej jej na funkcjonowanie w stopniu choćby zbliżonym do jej rówieśników.  Nasza córeczka jest objęta wczesnym wspomaganiem rozwoju, zajęciami integracji sensorycznej, pomocą logopedy i rehabilitanta. W kwietniu 2023 r. Oliwka rozpoczęła terapię z wykorzystaniem lokomatu. Jest to świetny trening, który wzmacnia mięśnie i ćwiczy mózg. Pokazuje Oliwce, że naturalnym sposobem przemieszczania się jest chodzenie. Niestety, każda sesja takiej terapii jest bardzo kosztowna… Do tej pory mierzyliśmy się ze wszystkimi wydatkami samodzielnie, ale w związku z zakupem pionizatora, dziecięcego wózka inwalidzkiego, ortez oraz gorsetu odciążającego – nie stać nas na opłacenie zajęć. Musieliśmy przerwać terapię, która jest naszą nadzieją na samodzielność Oliwki i jej pierwsze kroki.  Wierzymy, że Oliwka będzie chodziła, a w dążeniu do celu powstrzymują nas tylko duże koszty. Prosimy Was o pomoc dla naszej córeczki. Bez Waszego wsparcia nie będzie miała szansy na kontynuowanie terapii i naukę chodzenia. Wierzymy, że dobro wysłane w świat wraca z podwójną mocą.  Rodzice Oliwci

3 680,00 zł ( 57,65% )
Brakuje: 2 703,00 zł
Grześ Mnich
Pilne!
Grześ Mnich , 5 lat

Pomóż Grzesiowi pokonać NOWOTWÓR mózgu❗️

Mam na imię Angelika i jestem mamą 5-letniego Grzesia, który walczy ze śmiertelnie niebezpieczną chorobą. Strach o synka spędza mi sen z powiek, ale wiem, że nie mogę się poddać! Sytuacja niestety jest dramatyczna, a ja modlę się o każdy dzień... Bardzo proszę o pomoc… Z Twoim wsparciem mam szansę ocalić moje dziecko! Nasz koszmar rozpoczął się w kwietniu tego roku. Właśnie wtedy zaczęłam zauważać nieprawidłowości w zachowaniu i funkcjonowaniu Grzesia. Nieprawidłowości, które pojawiały się coraz częściej. Zaczęło się od zmęczenia i osłabienia. Usprawiedliwiałam to bardzo wymagającym czasem i wieloma zajęciami – Grześ przecież chwilę wcześniej zaczął swoją przygodę z przedszkolem. Niestety. Jak się okazało, sytuacja była dużo poważniejsza. 10. kwietnia trafiliśmy do szpitala, ponieważ mojemu synkowi towarzyszył nieznośny ból głowy i zaburzenia równowagi, które były tak silne, że zdarzyło mu się uderzyć w ścianę! Tam wszystko potoczyło się już bardzo szybko… Po wykonaniu tomografii komputerowej głowy usłyszałam najgorsze — okazało się, że Grześ ma ogromnego guza w IV komorze mózgu… Mój świat się zawalił. Guz uciskał już wtedy również na inne komory! Lekarze powiedzieli, że trzeba działać bardzo szybko, ponieważ w każdej chwili może dojść do najgorszego… Grześ mógł umrzeć.  Już następnego dnia zabrali go na blok operacyjny… Synek przeszedł operację usunięcia guza, którego udało się wyciąć prawie w całości. Niestety lekarze nie mogli zagwarantować, że Grześ będzie w stanie wrócić do pełnej sprawności neurologicznej.  Pierwsze cztery tygodnie po operacji to był horror. Nie miałam nawet pewności, czy mój synek mnie słyszy i rozpoznaje. Nie chodził, nie mówił, nie brał niczego w rączki – tylko leżał i płakał. Tego strasznego widoku nie zapomnę nigdy… Po zbadaniu wyciętego guza dowiedziałam się, że niestety jest to nowotwór złośliwy o nazwie Medulloblastoma. To bardzo groźny nowotwór, który nie odpuszcza tak łatwo. Walka z nim jest niezwykle trudna, wymagająca i kosztowna! Obecnie jesteśmy już po chemioterapii, którą Grześ znosił bardzo ciężko. Po każdej dawce wymagał przetaczania krwi z powodu spadków parametrów w morfologii. Mamy za sobą również pełną kurację radioterapią, która też nie była łatwa! Grześ musiał być codziennie znieczulany i usypiany i miał kolejne przetaczania krwi z powodu słabych wyników… Od czasu operacji synek wymaga noszenia pampersów, stracił apetyt i jest karmiony przez sondę. Na szczęście wróciła mu sprawność rąk i mowy, a dzięki codziennej rehabilitacji – chodzenia. Grześ powoli i dzielnie od nowa uczy się chodzić.  Teraz czeka nas leczenie immunologiczne oraz chemioterapia podtrzymująca. Niestety immunoterapii nie można przeprowadzić w Polsce i w tym celu konieczny będzie wyjazd do Niemiec. Potrzebne są jeszcze spore nakłady finansowe, których nie mam… Gdybym mogła, oddałabym wszystko, żeby tylko mój synuś był zdrowy i szczęśliwy. Nie chcę myśleć, co się wydarzy, jeśli nie uzbieram tej ogromnej kwoty… Bardzo proszę o pomoc, jesteście moją jedyną nadzieją! Angelika – mama Grzesia

184 006,00 zł ( 57,65% )
Brakuje: 135 143,00 zł
Maria Jakubczyk
Maria Jakubczyk , 5 lat

Nieznana choroba niszczy dzieciństwo małej Marysi! Pomóż w poszukiwaniu diagnozy

Choć ciąża była książkowa i nic nie wskazywało na problemy życie zweryfikowało moje marzenia o cudownym macierzyństwie. Bo choć moja córeczka jest wyjąkowa to jednak jej przyszłość stoi pod ogromnym znakiem zapytania. Wszystko przez chorobę. Najgorsze jest jednak to, że czas mija, a my wciąż nie znamy jej nazwy… Kiedy przyszła na świat nie miałam słów, by opisać swoją radość. Mały człowiek zmienia całkowicie perspektywę, sprawia że zaczynają cieszyć najmniejsze gesty, proste codzienne sprawy. Niestety, radością związaną z beztroskim macierzyństwem cieszyłam się jedynie przez krótką chwilę. Pierwsze obserwacje lekarzy nie wskazywały na nic niepokojącego, ale tuż po powrocie do domu zaczęły się pierwsze problemy. Na początku na drodze stanęła zapadnięta żuchwa, która utrudniała jedzenie. W końcu przyjmowanie pokarmu z piersi stało się niemożliwe, a ja dosłownie prosiłam o każdy gram, który w przypadku takich maluszków ma ogromne znaczenie dla zdrowia. Potworne jest to, że czas mija, a ja wciąż nie wiem, co dzieje się z moim dzieckiem. Wcześniej każdy posiłek kończył się ulewaniem, teraz mimo upływu czasu Marysia wciąż nie przyswaja pokarmów prawidłowo. Wiem, że ona jest jeszcze malutka, ale mam wrażenie, że ta nieznana nam choroba odbiera jej siły powodując, że nie może się bronić…  Najgorsze w naszej sytuacji jest to, że Marysia niedawno skończyła roczek, a jej dokumentacja medyczna pęka w szwach. Potężne segregatory to nasze wspomnienie ze wszystkich odwiedzonych gabinetów lekarskich. Niestety, żadna z nich nie doprowadziła nas do odpowiedzi na najważniejsze pytanie: co dolega mojej córeczce, jak ratować ją przed kolejnymi trudnymi dolegliwościami, które mają ogromny wpływ na jej rozwój? Lekarze bezradnie rozkładają ręce, ogrom badań okazał się bezskuteczny. A ja chcę wiedzieć, jak mogę jej pomóc… Marysia nie przybiera na wadze właściwie tak jak inne dzieci w jej wieku. Przez niewłaściwe przyjmowanie pokarmu jej organizm jest w fatalnym stanie. Każdy dzień, każdy posiłek jest dla nas ogromnym wyzwaniem.  Jakiś czas temu usłyszałam, że u mojej córeczki podejrzewana jest choroba genetyczna. Teraz musimy wykonać szereg badań i testów, które pomogą nam odkryć przyczynę. To jedyna droga do ratunku! Niestety, trafiłyśmy na mur. Badania i rehabilitacja to koszty, których nie jestem w stanie ponieść. Obecnie samodzielnie wychowuję dziecko, a przez chorobę, muszę czuwać przy niej dosłownie dzień i noc… Potrzebuję pomocy! Potrzebuję wsparcia dobrych ludzi, którym nie jest obojętny los mojej kruszynki! Dopiero od jakiegoś czasu uczę się żyć w rzeczywistości zdominowanej przez chorobę. W ratowaniu Marysi jestem zdana tylko na siebie, ale sama nie mogę dać jej wszystkiego, czego potrzebuje. Walczę o dobro mojej córeczki, o nic więcej nie proszę…

12 449,00 zł ( 57,64% )
Brakuje: 9 147,00 zł
Wioletta Kaczmarek
Wioletta Kaczmarek , 50 lat

Wiola wciąż potrzebuje naszej pomocy! Walczymy o jej sprawność!

Już raz w zeszłym roku przyszło nam prosić o wsparcie dla naszej Wioli, która musi się mierzyć z ogromnymi zniszczeniami, jakich w jej zdrowiu dokonał pęknięty tętniak. Dzięki Waszej pomocy mogliśmy zapewnić jej trzymiesięczną rehabilitację, która przyniosła bardzo dobre efekty. Wszyscy widzimy znaczną poprawę, co tylko nas utwierdza w słuszności naszych działań. Niestety, proces odzyskiwania utraconej sprawności może trwać nawet wiele lat, a każda przerwa zaprzepaści dotychczasową pracę. Dlatego nie wolno nam się zatrzymywać i musimy walczyć o dalsze postępy. Oto nasza historia: Proszę o pomoc. Dla mamy i żony, ale przede wszystkim dla cudownego człowieka. Patrząc na zdjęcia Wioli z wakacji, chciałbym cofnąć czas do tamtych chwil. Wówczas zrobiłbym wszystko, aby uchronić moją ukochaną żonę przed tętniakami. Pierwszy akt naszej tragedii wydarzył się w 2016 roku, kiedy pękł mojej żonie jeden z nich. Wówczas sami lekarze byli w szoku, że żona wyszła z tego praktycznie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Niestety, dalej było o wiele gorzej. Tego strachu, który wtedy czułem, nie da się porównać z żadnym innym uczuciem. Długo liczyłem, że to był jednorazowy incydent i najgorsze mamy za sobą. Los jednak chciał inaczej. Drugi tętniak pękł 5 października 2019 roku i zniszczył nasze zwyczajne życie.  Całe szczęście, że w tym czasie w domu był syn, który podjął się reanimacji Wioli do momentu przyjazdu karetki. Niestety, tym razem tętniak wywołał ogromne spustoszenie w organizmie żony. Ze śpiączki wybudzała się 2 miesiące, ale wróciła do nas i to jest najważniejsze, że żyje. Wierzymy, że uda nam się ją jeszcze odzyskać. Tak bardzo za nią tęsknimy. Wiola ma bardzo dużą wolę życia i chce bardzo stanąć na nogi. Nie pozwala jej w tym paraliż prawej strony ciała i afazja. Rok 2020 wszystkim ludziom mocno dał się we znaki, ale tym, którzy potrzebują pomocy medycznej, szczególnie. Gdy w marcu pojawiła się w Polsce pandemia, jej rehabilitacja ograniczyła się jedynie do ćwiczeń w domu, a to zdecydowanie za mało. Tutaj jeden tydzień bez pracy może zaprzepaścić wiele tygodni dotychczasowych działań. Wiola potrzebuje kompleksowej i intensywnej opieki neurologicznej i fizjoterapeutów. Każda godzina ćwiczeń to maleńki krok w kierunku powrotu do sprawności. Co udało się osiągnąć? Wiola od listopada 2020 roku przebywa w specjalistycznym ośrodku rehabilitacyjnym w Krakowie, gdzie objęta jest opieką wielu specjalistów jednocześnie: zespołu fizjoterapeutów, neurologopedy, psychologa i neurologa. Każdego dnia spędza kilka godzin na sali rehabilitacyjnej, gdzie korzysta między innymi z nowoczesnej rehabilitacji robotycznej, terapii metodami specjalnymi, terapii funkcjonalnej oraz ćwiczeń funkcji poznawczych. Urządzenia wykorzystywane w rehabilitacji Wioli dają możliwości wykorzystania wirtualnej rzeczywistości i tzw. biofeedbacku, robot służący do reedukacji chodu pozwala na odtworzenie prawidłowego wzorca chodu, a robot ReoGo pozwala Wioli ćwiczyć słabszą rękę w aktywny sposób. Praca indywidualna z terapeutami i stosowane przez nich techniki neuromobilizacyjne pozwoliły Wioletcie stanąć na nogi i zrobić pierwsze kroki. W asyście Wiola jest w stanie poruszać się z pomocą chodzika na niewielkie odległości i każdego dnia pracuje nad prawidłową techniką chodzenia. Poprzez połączenie terapii PNF, oraz zastosowania ćwiczeń ręki łącznie z terapią orofacjalną poprawie ulega zarówno zdolność wykonywania ruchów prawą kończyną górną (wróciła funkcja chwytna i drobne ruchy ręki) jak i funkcje aparatu żucia i mowy. Dzięki pracy neurologopedycznej oraz miofunkcjonalnej  terapii układu ruchu narządu żucia w chwili obecnej Wiola jest w stanie samodzielnie jeść, pozbyła się problemu z neurogennym napięciem stawów skroniowo-żuchwowych i bruksizmu. Od trzech miesięcy przy współpracy fizjoterapeuty, stomatologa i protetyka przygotowuje się do odbudowy nowego, pięknego uśmiechu. Obecnie potrzebujemy dalszego dwumiesięcznego pobytu w ośrodku rehabilitacyjnym, który jednak wciąż przekracza nasze możliwości finansowe, bo jest niesamowicie kosztowny. Stąd ta kolejna zbiórka, która nadal jest trudna dla nas wszystkich. Opowiedzieć historię, pokazać zdjęcia, podzielić się smutkiem. To prośba o pomoc dla mojej ukochanej żony i mamy naszych dzieci. 16-letniej Zosi i 23-letniego Olka. Oni jej potrzebują najbardziej.  Grzegorz, mąż Wioli  --- Można wesprzeć poprzez udział w LICYTACJACH https://opole.tvp.pl/50285991/brzezanka-chce-stanac-na-nogi-potrzebne-kosztowne-leczenie-i-rehabilitacja  https://brzeg24.pl/slider/171670-pani-wioletta-z-brzegu-pilnie-potrzebuje-kosztownej-rehabilitacji/   https://nto.pl/wiola-z-brzegu-chce-stanac-na-nogi-potrzebuje-jednak-kosztownej-rehabilitacji-w-internecie-trwa-zbiorka-na-rzecz-brzezanki/ar/c14-15215490   

30 641,00 zł ( 57,6% )
Brakuje: 22 550,00 zł
Edyta Korotarz
Edyta Korotarz , 55 lat

Mamusiu kocham Cię - razem pokonamy tętniaka!

Mama, jak co niedzielę zaprosiła nas na rodzinny obiad... Wszystko było w zupełnym porządku, czuła się bardzo dobrze, nic nie wskazywało na to, że ten dzień zmieni nasze życie...  Moja mama to prawdziwa bohaterka - od prawie 16 lat jest pracowała w szpitalu, jako salowa. Dla niej niesienie pomocy, to coś zupełnie naturalnego! Teraz to ona potrzebuje pomocy.  Wieczorem, szykując się na dyżur, nagle zsunęła się na łóżko, doznała porażenia prawej części ciała, ogromnego bólu głowy, karetka zabrała ją do szpitala. Nic nie zapowiadało dramatu, jaki czekał na nas kolejnego dnia. Okazało się, że moja ukochana mamusia nosi w swojej głowie paskudnego tętniaka, którego trzeba natychmiast operować. W poniedziałek z samego rana przeszła ciężką operację zaklipsowania tętniaka wewnątrzczaszkowego. Wskutek pęknięcia tętniaka doznała krwotoku podpajęczynówkowego, który stanowi jedynie 5% wszystkich udarów mózgu. Rokowanie w przypadku krwotoku podpajęczynówkowego jest poważne, powikłania pooperacyjne nadal zagrażają jej życiu.  To nie wszystko… u mamy wykryto też drugiego tętniaka, który znajduje się po drugiej stronie głowy. Ze względu na obecny stan zdrowia, operacja nie jest możliwa. Mama przebywa na oddziale intensywnej terapii, na skutek uszkodzenia mózgu utraciła zdolność mowy (Afazja), oraz sprawność prawej ręki.  Prawdziwa walka rozpocznie się, gdy mama zostanie wypisana ze szpitala. Jedyną szansą dla niej jest specjalistyczne leczenie i kosztowna rehabilitacja, NAWET 24 000 zł miesięcznie!! Dziś nikt nie umie powiedzieć jak długo zajmie. Dlatego zwracam się do Was pomoc. Pomóżcie mi zapewnić mamie jak najlepszą opiekę, na którą tak bardzo zasługuje...  Mówimy o szansie na powrót do domu, do rodziny, do ŻYCIA. Błagam o wsparcie dla mojej Bohaterki! Wierzę, że mama wróci do sprawności, a na jej twarzy znów pojawi się uśmiech, który wszyscy kochamy...  Martyna, córka *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.       

42 894,00 zł ( 57,59% )
Brakuje: 31 575,00 zł
Marzena Laskowska
Marzena Laskowska , 57 lat

O moją mamę będę walczyła do końca...

Na oddziale ratunkowym poznałam swoją mamę po stopach. Podpięta do respiratora, wśród nerwowego gwaru lekarzy i ratowników, leżała kobieta, która dała mi życie, z którą jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej rozmawiałam w domu. Takiego telefonu, jaki dostałam tamtego dnia, nie życzę nikomu i nigdy. Nie spodziewałam się niczego złego, kiedy w słuchawce rozległ się krzyk – "Pani mama zemdlała i zabiera ją karetka pogotowia". To było ponad moje siły, kiedy po chwili stałam w szpitalu, a obok mnie umierała moja mama… Pierwsze słowa w szpitalu: brak kontaktu, zero jakiejkolwiek reakcji. Kolejne były jeszcze gorsze: pęknięty tętniak, 1% szans na przeżycie, mama nie dożyje do operacji. Kiedy otworzyły się drzwi sali i wyszedł lekarz, nie umiałam zebrać myśli, skupić się. Wręczono mi rozcięte ubrania mamy i przepraszano mnie, że nie można ich było zdjąć w inny sposób. Stałam na korytarzu, trzymając te poszarpane ubrania i starałam się odczytać z jego ust słowa, które słyszałam jakby zza grubej szyby. “Nie będziemy operować, to już nie ma sensu, jeśli chce Pani zawiadomić rodzinę, to proszę zrobić to teraz i proszę powiedzieć, że mają godzinę na dotarcie do szpitala…” Moja mama, która była ze mną od zawsze, którą kochałam nad życie i bez której życie nie istniało, dostała godzinę. Leżała teraz pod prześcieradłem, podpięta do respiratora, bez żadnych szans na przeżycie. Nie umiałam tego wszystkiego poskładać w całość. To było jak jakiś koszmar, który za chwilę się skończy i który trzeba jedynie przeczekać. 1% szans na przeżycie to zbyt mało, by w ogóle myśleć o operacji. Wtedy stał się pierwszy cud, który wydarzył się na naszych oczach. Kiedy weszłyśmy z siostrą do sali, mama poruszyła ręką i nogą, jednocześnie dając nam znak, że żyje, że nas słyszy i czuje naszą obecność. To wystarczyło. Niemal natychmiast lekarz, który zobaczył to, co my, podjął decyzję – operujemy. Poczułam w jednej chwili nadzieję, ale i to, że tracę ją po raz drugi. Mamę przewieziono do sali operacyjnej, gdzie rozpoczęła się walka, której przed kilkunastoma minutami nikt nie potrafił sobie nawet wyobrazić. 4 godziny czekałam na śmierć lub życie mojej mamy. Nic z tego nie rozumiałam, bo jeszcze przed chwilą nikt nie dawał jej szansy, aż w końcu mama sama nie dała znaku życia. Jeśli przeżyją, to tylko dlatego, że udało się jej o to poprosić, że ruszyła ręką, że pokazała, że tutaj jest. Jak się później okazało, lekarze kilkakrotnie rozkładali nad mamą ręce w trakcie operacji. Mama przez 4 godziny straciła całą swoją krew, a przeżyła tylko dzięki transfuzjom. Lekarz, który do mnie wyszedł, użył tylko jednego słowa – cud. W trakcie pobytu czekano, aż płuca podejmą pracę, aż otworzy oczy, zareaguje na dźwięk. Mama trafiła do OIOM, żyła, oddychała przez rurkę tracheotomijną, była karmiona przez sondę, miała centralne wkłucie i kilka różnych drenów. Dla mnie to wszystko nie miało znaczenia. Ważne było, że mam mamę, że wciąż jest ze mną i mogę trzymać jej ciepłą dłoń. Nikt nadal nie dawał jej szans. 3 dni – jeśli je przeżyje, zyska jakiekolwiek szanse. Później mówiono o 7 dniach, 21… Tamtego dnia weszłam na OIOM i do dziś nie pamiętam, co pierwsze pojawiło się na mojej twarzy. Łzy szczęścia czy uśmiech. Mama leżała i patrzyła na mnie, w pełni rozumnym skupionym wzrokiem. Wróciła! Nie da się opisać uczucia, jakie towarzyszy chwili, w której odzyskuje się matkę. 17 października mama przeszła pół sali z pomocą rehabilitanta i tryskała energią. 18 października świat nam się znowu zawalił… Koło południa zastaliśmy ją leżącą w łóżku z 39-stopniową gorączką, drgawkami. Nie reagowała na nic. Po wszczęciu alarmu i tomografii komputerowej padła diagnoza – ostre wodogłowie i obrzęk mózgu. Wykonano operację, podczas której założono dren i wyczyszczono chirurgicznie rany pooperacyjne. Po badaniach okazało się, że mama została zarażona bakteriami i usłyszeliśmy, że ma zapalenie mózgu i opon mózgowych. Została przeniesiona na Oddział Neurochirurgii, gdzie przez wiele dni nie było z nią żadnego kontaktu. Dostawała ogrom leków, antybiotyków, wlewy dożylne z powodu skrajnego niedożywienia. Rehabilitacja odbywała się tylko w szpitalnym łóżku i była bardzo ograniczona ze względu na nieustępującą gorączkę i zły stan mamy. Mama nie potrafiła nawiązać z nami żadnego kontaktu, nie można było zaobserwować nawet mimiki jej twarzy. Kolejne tygodnie, które powinny upływać na rehabilitacji, mama spędzała, leżąc w łóżku, zamknięta w izolatce, nie widziała naszych twarzy, nie czuła dotyku, ponieważ nosiliśmy maski, fartuchy i kazano nam zakładać rękawiczki. Każdego dnia miała kilkakrotnie wkładany dren w drzewo oskrzelowe, ponownie założono jej centralne wkłucie. Była zbyt słaba na jakąkolwiek rehabilitację. Po kolejnych ciężkich dniach przed świętami Bożego Narodzenia, mama została przeniesiona ponownie na Oddział Rehabilitacji. W wyniku stresu i wspomnień z października doznała dwukrotnego napadu padaczkowego. Dowiedzieliśmy się również, że mama przeszła sepsę. Zaczęliśmy od nowa, jeszcze raz, ale ze stopnia niżej. Teraz było już o wiele trudniej, mama straciła władzę w prawej ręce, doszły bolesne przykurcze i inne problemy. Powoli zaczyna coraz więcej mówić, jednak kontakt jest z nią utrudniony ze względu na to, że ma problem z wymawianiem niektórych głosek, ze złożeniem całego zdania, czasami słowa są zniekształcane. Wspieramy mamę i ćwiczymy z nią każdego dnia, dokumentując jej postępy, żeby sama widziała, jak bardzo jest dzielna. Życie zatoczyło koło. Teraz to ja jestem świadkiem jej pierwszego kroku, pierwszych słów i zdań. Marzę o tym, żeby mama mogła samodzielnie pójść do kuchni, zrobić sobie kawę, kanapkę, obiad, żeby mogła przeczytać książkę, żeby zejście po schodach nie wymagało kilku osób, żeby mogła porozmawiać przez telefon, napisać coś, policzyć, porozmawiać z kimś, spotykając go na ulicy, pójść na spacer, a nie przejechać się wózkiem, żeby wyjazd do lekarza nie wymagał przejazdu karetką transportu medycznego, żeby mogła pobawić się z wnukami, żeby mogła po prostu żyć i być samodzielną. Każdego dnia walczymy o tę sprawność, o każdy krok, słowo, ruch ręką. To wspaniałe, jak bardzo mama chce wrócić, jak przezwycięża wyrok losu, z którym przyszło jej żyć. Pomóżcie nam w dalszej walce, pomóżcie nam zebrać pieniądze na turnusy i rehabilitację domową. Mama jest wciąż młodą i pełną życia kobietą, która żyje tylko dzięki temu, że stał się cud w jej życiu. Drugi cud może stać się dzięki Wam, dlatego prosimy o pomoc.

69 438,00 zł ( 57,58% )
Brakuje: 51 147,00 zł
Mirosław Nosek
11 dni do końca
Mirosław Nosek , 35 lat

Krwiak mózgu zmienił życie Mirka! Pomóżmy mu wrócić do sprawności!

Tragedia, która wydarzyła się rok temu całkowicie zmieniła życie naszej rodziny. Mirek wrócił ze spotkania ze znajomymi. Następnego dnia rano tata usłyszał niepokojące dźwięki z jego pokoju. Mirek leżał obok łóżka i miał atak padaczki. Tak nam się przynajmniej wydawało... Nie mogliśmy go ocucić, dlatego wezwaliśmy karetkę. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko... Mirek został zabrany do szpitala i po dokładniejszych badaniach poznaliśmy szokującą prawdę. W głowie Mirka był krwiak. Całą sprawę badała również policja, ponieważ lekarze do końca nie wierzyli w tak potężny przypadkowy uraz. Policjanci dotarli do świadków, którzy widzieli go leżącego na pasach, natomiast po przesłuchaniu kierowcy ustalili, że Mirek się przewrócił, ale po chwili wstał i nie chciał pomocy pogotowia. Otrząsnął się i poszedł do domu. Sprawa została umorzona z powodu braku dowodów, ale życie Mirka zmieniło się na zawsze. Po operacji krwiaka cierpi na niedowład czterokończynowy.  Mirek jest bardzo lubianym człowiekiem, dlatego ciężko uwierzyć, że ktoś mógłby zrobić mu krzywdę. Znajomi nagrywają dla niego filmy, aby dodać mu sił w tej ciężkiej walce. Kilka miesięcy temu chłopcy zagrali dla niego mecz i to chyba najlepszy przykład na to, że do dziś wszyscy mu kibicują. Mirek każdego dnia podczas rehabilitacji walczy o siebie i o swoją przyszłość. Jego determinacja jest godna podziwu i dlatego chcemy go jak najbardziej wesprzeć i pokazać, że wielu dobrym ludziom zależy na jego szczęściu. Mirkowi bardzo potrzebna jest pomoc i wsparcie w zgromadzeniu środków na intensywną rehabilitację, dzięki której wróci do sprawności.  Rodzina Armia Mirasa z Rzeszowa - Razem możemy więcej! - Licytacje

81 767,00 zł ( 57,57% )
Brakuje: 60 255,00 zł
Mariola Woźniczak
Mariola Woźniczak , 49 lat

Mariola przeszła TRZECI UDAR❗️Dziś nie mówi i zmaga się z niedowładem... Pomocy❗️

Zwracam się do Was z ogromną prośbą o wsparcie dla mojej mamy, Marioli, która w wieku 48 lat stanęła w obliczu swojego trzeciego udaru i potrzebuje naszej wspólnej pomocy, aby móc wrócić do życia, które kocha. Odkąd pamiętam, mama zawsze była osobą pełną ciepła i miłości. Zawsze kochała piec ciasta i torty, które stały się symbolem wszystkich rodzinnych uroczystości i wielu chwil pełnych radości. Mariola, to nie tylko miłośniczka pieczenia i gotowania, ale przede wszystkim mama dwóch dorosłych córek i siostra dwóch wspaniałych kobiet, dla których zawsze była wsparciem. Niestety, w ubiegłym roku straciła swoją mamę w wyniku udaru, a dziś sama stanęła przed największym wyzwaniem swojego życia. To wydarzenie jeszcze bardziej uświadomiło nam, jak kruche jest życie i jak ważna jest każda chwila spędzona razem. Obecnie Mariola zmaga się z niedowładem prawej strony ciała i nie jest w stanie mówić ani się komunikować. Każdy dzień jest dla nas walką o najmniejszy ruch czy gest. Jej duch jest silny, ale potrzebuje dostępu do najlepszej możliwej opieki i rehabilitacji, aby mieć szansę na powrót do normalnego życia. Koszty takiej opieki są ogromne i niestety przekraczają nasze możliwości finansowe, ale wierzymy, że z Waszą pomocą możemy zebrać potrzebne środki, które pomogą pokryć koszty pobytu w ośrodku rehabilitacyjnym, który jest kluczem do odzyskania przez mamę w miarę normalnego życia. Każda złotówka, każde udostępnienie tej zbiórki to dla nas ogromna pomoc i promyk nadziei. Dołączcie do "Razem dla Marioli" – nie tylko zbiórki, ale społeczności, która wierzy w siłę wsparcia i cudowną moc ludzkiego serca. Razem możemy pomóc mamie odzyskać to, co udar odebrał – radość i możliwość dzielenia się swoją energią i miłością z innymi. Dziękujemy, za każdą formę wsparcia. Z wdzięcznością i nadzieją – córka Karolina wraz z całą rodziną

39 806,00 zł ( 57,56% )
Brakuje: 29 343,00 zł