Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Klara Bednarek
Klara Bednarek , 5 lat

Wciąż walczymy o córeczkę! Twoja pomoc znów potrzebna!

Wszystko zaczęło się, kiedy Klara w 4. miesiącu wciąż nie potrafiła podnieść główki i wykonywać innych czynności właściwych dla bobasa w jej wieku. Nasz lekarz pediatra zwrócił uwagę, że główka córki rośnie nieproporcjonalnie szybciej od reszty ciała. Ruszyły poszukiwania, badania i ogromny niepokój. Co dolega mojemu dziecku? Czy i jak można to leczyć? Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Na własną rękę szukaliśmy w Internecie jakichkolwiek wskazówek i odpowiedzi.  Po wielu tygodniach, które nie przynosiły owoców, wreszcie zdecydowano się na ogólną diagnostykę genetyczną. Poznaliśmy nazwę, dalsze objawy i prognozy na przyszłość. Świat nam się zawalił… Co czeka Klarę? Lista jest niestety bardzo długa i bolesna: opóźnie­nie przede wszys­tkim roz­wo­ju moto­rycznego – dziecko nie przewraca się, nie kon­trolu­je ruchów głowy, nie siedzi bez pod­par­cia, a później również nie chodzi samodziel­nie. Typowe dla tego schorzenia jest również słabe napię­cie mięśni lub niedowłady spasty­czne oraz wielkogłowie. Pon­ad­to mogą pojaw­ić się napady padaczkowe, prob­le­my z karmie­niem, wymio­ty oraz zwyrod­nie­nie bar­wnikowe siatków­ki.  Od tego czasu życie Klary skupione jest na rehabilitacji. Nasza córka ma także zwichnięte lewe biodro i niestety dochodzi do progresji tego zwichnięcia. Pragniemy uzbierać środki na zabieg  osteotomii. Ma on ogromne znaczenie pod kątem przyszłości naszego dziecka. Większość zwichniętych bioder prowadzi do zmian zwyrodnieniowych i przewlekłych dolegliwości bólowych. Z całych serc chcemy zaoszczędzić tego Klarze...  Już raz otrzymaliśmy od Was ogromne wsparcie. Dzięki niemu Klara mogła uczestniczyć w kosztownej rehabilitacji. Poznaliśmy, jak wielka moc tkwi w ludziach dookoła, lecz jeszcze raz musimy poprosić o wsparcie.  Anna i Wojciech, rodzice

12 304,00 zł ( 68,03% )
Brakuje: 5 782,00 zł
Sergiej Batiekin
Pilne!
Sergiej Batiekin , 58 lat

PILNE❗️On ma białaczkę, ja - raka płuc... Dziadek i wnuczek z onkologii proszą o życie!

Mój tata i synek walczą o życie! W ciągu kilku miesięcy dowiedziałam się, że dwóch najważniejszych mężczyzn w moich życiu umiera... Klimek walczy z białaczką. Być może część z Was go pamięta, to dzięki Wam, Darczyńcom Siepomaga, mój malutki synek ciągle ma szansę... Nie sądziłam, że to nie koniec tragedii, które spadły na naszą rodzinę. Raka wykryto także u mojego taty... Jestem tu po raz kolejny i błagam o pomoc! Siergiej: Być może Państwo już mieli okazję zapoznać się z historią Klimka Jarmaka - mojego ukochanego wnuczka. Klimuś jest moim oczkiem w głowie... Tego, ile osób otworzyło swoje serca i pomogło mojemu wnusiowi, nie zapomnę nigdy... Nie sądziłem, że za chwilę ja sam znajdę się w tejm samej sytuacji co wnuczek... 21 marca - Pierwszy Dzień Wiosny 2021 roku - był najgorszym w moim życiu. Wtedy okazało się, że Klimek ma białaczkę... Osłabienie i rozdrażnienie maluszka okazało się symptomami śmiertelnej choroby. Moja córka, mama Klimka, szalała z rozpaczy, a ja po raz pierwszy w życiu czułem się bezradny. Komu zawiniło takie małe, bezbronne dziecko, że jest tak chore? Klimuś miał wtedy dopiero 2 latka, to dopiero start życia, nie jego koniec... Myślałem wtedy tylko o ciężko chorym wnuczku i o zrozpaczonej córce, która była z nim w szpitalu. Z Klimkiem było źle... Bardzo się o nich bałem. Byłem słaby, do złego samopoczucia doszedł kaszel, ale o wszystko obwiniałem stres. Potem niestety zaraziłem się COVID-19, chorobę przeszedłem wyjątkowo ciężko. Długo nie mogłem dojść do siebie, zacząłem mieć problemy z oddychaniem. Podczas szczegółowych badań okazało się, że mam raka płuca. To było 3 miesiące po odkryciu u Klimka białaczki... Najtrudniejsze było patrzenie na rozpacz mojej córki... Synek umierał jej na rękach, do tego moja choroba. Wiedziałem, że muszę być silny i obiecałem jej, że nie poddam się, że wyzdrowieję - Klimek też. Że czeka nas jeszcze tyle pięknych chwil, oglądania razem bajek, grania w piłkę, chodzenia na spacery. Kazałem Klimkowi się nie martwić i powiedziałem mu, że będę walczyć razem z nim. Niestety, moja postać raka płuca okazała się bardzo trudna do leczenia. Na Ukrainie odmówiono mi pomocy - guz został znaleziony tuż przy aorcie serca i nie można było go zoperować. Było ogromne ryzyko, że umrę na stole operacyjnym... Nikt nie chciał podjąć się operacji. Niestety, brak leczenia był również skazaniem mnie na śmierć, tylko odroczoną w czasie... Kazano cieszyć mi się każdym dniem i czekać na koniec. Klimek leczył się wtedy już w szpitalu w Turcji, do którego wyjeżdża wiele osób z naszego kraju. Leczenie zaczęło przynosić efekty... Przyleciałem do wnuczka i córki. Nie chciałem być sam w ojczyźnie, skazany na pewną śmierć... Po zapoznaniu się z wynikami moich badań lekarze podjęli decyzję, że spróbują mnie uratować. Znalazłem się na tym samym oddziale co mój wnuk. Paradoksalnie, cieszyłem się, że jestem obok niego... Widział, że dziadek też jest łysy, że tak jak on wymiotuje po chemii. Że jesteśmy w tym razem.  Alina: To było trudne - patrzeć, jak na sąsiednich łóżkach zaparcie walczą o życie. Mój tata i mój syn. Cała nasza rodzina, chowając łzy, trzymała kciuki za swoich wojowników.  Siergiej: Przy takim wsparciu nie mogło być inaczej: w grudniu 2021 nastąpiła długooczekiwana remisja. Odetchnąłem, mając nadzieje, że choroba ustąpiła. Od stycznia do września 2022 wszystko było dobrze: stała remisja, dobre wyniki badań. Do czasu... Alina: Mieliśmy wracać już do domu, Klimek miał przyjmować tylko chemię wspomagającą i miało się to dziać w szpitalu na Ukrainie. Cieszyliśmy się, że najgorsze już za nami. Wtedy przyszła wojna... Wojska rosyjskie zaatakowały nasz kraj. Tata bardzo to przeżył. W październiku 2022 badania wykazały wznowę choroby... Tata przeszedł 8 kursów chemioterapii i 30 kursów radioterapii, teraz przed nim immunoterapia - to jedyny sposób na to, by pokona raka, by żyć... Tata chce walczyć, jest potrzebny mi i Klimkowi! Każdy człowiek chce żyć i my nie wyobrażamy sobie życia bez innego. Niestety na ratunek dla niego i synka wydaliśmy wszystkie oszczędności... Sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy. Nie mamy nic... Jesteśmy zmuszeni prosić o pomoc, ponieważ nie widzimy innego rozwiązania. Dziadek to filar naszej rodziny, to przykład dla Klimka, dla mnie. Proszę, nie odwracajcie wzroku, pomóżcie nam go uratować! Daliście szansę mojemu dziecku. Klimek odwiedza dziadka na dobrze znanym oddziale. Pozwólcie mi też uratować tatę...

347 085,00 zł ( 67,94% )
Brakuje: 163 725,00 zł
Gaja Operchalska
Gaja Operchalska , 4 latka

Moja córeczka może uciec z łap ciemności❗️Pomóż Gai❗️

To uczucie przepełnia nie tylko całe ciało i umysł, ale wręcz i duszę. Znasz je? Wiesz, jak to jest, gdy dowiadujesz się o małej istotce, która urodzi się za 9 miesięcy? A ta istotka to nowy człowiek… Twoje dziecko! Poznałam to uczucie w 2020 roku. Byłam taka szczęśliwa. Mój uśmiech momentalnie zamienił się w łzy. Tego samego dnia dowiedzieliśmy się, że moja nienarodzona córeczka będzie miała wadę. Nie było nawet pewne, czy przeżyje do końca ciąży. Taka wiadomość dla rodziców to jak śmiertelny cios. 4 miesiące badań i rozpaczy, co to będzie, czy się uda, były czymś okropnym. Byliśmy bezradni. W końcu, 19 kwietnia 2020 r., na świat przyszła nasza córka — Gaja. Była cudowna, wręcz idealna! Kiedy ją zobaczyliśmy, wiedzieliśmy, że będzie dobrze, byliśmy pełni nadziei, że wady nie ma. Niestety lekarze szybko tę nadzieję ugasili. Gaja urodziła się z agenezją przegrody przeźroczystej, hipoplazją nerwów wzrokowych, dysplazją przegrodowo-oczną, poszerzeniem układu komorowego, etiopią tylnego płata przysadki oraz obniżonym napięciem mięśniowym. Oznaczało to, że Gaja ma bardzo małe szanse, żeby cokolwiek zobaczyć. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale mieliśmy dla kogo walczyć. Po miesiącu pobytu w szpitalu wyszliśmy i zaczęliśmy drogę po lepsze jutro dla naszej córeczki. To właśnie tak zaczęła się nasza przygoda z częstymi rehabilitacjami, wizytami u lekarzy i tyflopedagogów i co trzymiesięcznymi turnusami z mikropolaryzacji. To wszystko razem wiąże się z dużymi kosztami. Gaja na szczęście rozwija się fenomenalnie. Aktualnie walczymy o jej wzrok. Zaczęliśmy następny turnus — biofeedback okulistyczny. Gajusia zachowuje się jak niewidoma. Ma wyostrzony zmysł słuchu i dotyku. Czasami, gdy stoi w słońcu, krzyknie: “Mamusiu, światełko!”. Te przebłyski trawą ułamki sekund. Chcemy wydłużyć ich czas na tyle, o ile to możliwe! Skoro coś widzi, to jest nadzieja! Po to leczenie, rehabilitacja, w przyszłości operacja. Czy damy radę uzbierać kwotę ratującą wzrok mojej córeczki? Prosimy o pomoc i wsparcie finansowe w leczeniu Gai. Twoja pomoc przyniesie ogromne szanse dla naszej córki na to, aby mogła kiedyś zobaczyć otaczający ją świat. Rodzice ➡️ Licytuj i pomóż Gai! ➡️ DobryKlik

87 504,00 zł ( 67,91% )
Brakuje: 41 343,00 zł
Nataniel Kobierowski
Nataniel Kobierowski , 11 lat

Nataniel walczy o każdy dzień! Pomóż!

Dla dziecka jest człowiek w stanie zrobić wszystko, ale czasami sytuacja jest na tyle ciężka, że nie sposób poradzić sobie samemu, tym bardziej gdy jest się samotną matką ciężko chorego dziecka, które od samego przyjścia na świat walczy o życie. Nasza walka o zdrowie i życie Natanielka zaczęła się w dniu jego narodzin niecałe 10 lat temu. Urodził się malutki jak kruszynka – ważył 1580 i miał 44 cm. Przed porodem gubił tętno, dlatego poród odbył się nagle przez cesarskie cięcie. Bardzo bałam się, że on tego porodu nie przeżyje. Na zawsze w mojej pamięci pozostaną słowa: „Niech pani pocałuje synka, zabieramy go na OIOM”.  Kiedy w końcu mogłam Natanielka odebrać ze szpitala, nie wiedziałam, z jaką jeszcze walką przyjdzie się nam zmierzyć i ile będzie musiał wycierpieć. Diagnozy sypały się jedna za drugą. Od początku żyliśmy na spakowanych walizkach, trafiając ze szpitala do szpitala, z oddziału na odział. Neurologia, hematologia, onkologia, endokrynologia, diabetologia... a na końcu odział Neurogenetyki i Chorób Rzadkich w Olsztynie, pod którego opieką Natanielek jest od kilku ostatnich lat. Za nami prawie 60 hospitalizacjach. Pierwszą diagnozą była padaczka lekooporna, potem autyzm. Następnie dochodziły kolejne diagnozy: astma, hipoglikemia, niemiarowość zatokowa serca, ataksja móżdżkowa, Mózgowe Porażenie Dziecięce, encefalopatia, małopłytkowość, reumatoidalne zapalenie stawów, wada wzroku, słuchu... Aż w końcu po kilku błędnie postawionych diagnozach genetycznych profesor Płoski w Warszawie wykrył uszkodzony gen EVL. Okazało się, że Natanielek jest jedynym dzieckiem na świecie z tą mutacją genetyczną.  Mutacja ta objawia się przede wszystkim wewnątrzmózgowymi zaburzeniami przemiany folinów, a także padaczką lekooporną i ogromnymi zaburzeniami odporności. Natanielek w swoim życiu przeszedł 4 razy sepsę, kilka razy walczył o życie w szpitalu, rokowania były bardzo słabe, nie miał mówić, chodzić, siedzieć ... Miał być dzieckiem leżącym i całkowicie zależnym ode mnie.  Pamiętam okres gdy potrzebna była opieka hospicyjna. To, że Natanielek żyje, chodzi, mówi jest poprostu cudem i pokazuje, jak bardzo synek chce żyć i jak bardzo walczy o każdy kolejny dzień. Nie ma dnia, żeby padaczka nie atakowała. Codziennie ma napady padaczki. Ze względu na stan zdrowia nie może normalnie uczęszczać do szkoły. Ma nauczanie indywidualne. Korzysta z terapii logopedycznej, fizjoterapii, terapii wzroku, terapii psychologicznej. Na stałe przyjmuje dziesięć leków dwa razy dziennie, żeby mógł żyć i się rozwijać.  Pomimo tego całego cierpienia potrafi powiedzieć do mnie: „Nie martw się, aniołku, będzie dobrze”. To dodaje mi wiele siły do dalszej walki, bo były momenty kiedy w szpitalu słyszałam „Mamusiu, ja już nie chcę walczyć". Jednak po każdym ciężkim momencie się podnosi i walczy z całych sił. Ale żeby ta walka była możliwa, potrzebuję pomocy w pokryciu ogromnych kosztów leczenia, rehabilitacji, wyjazdu na turnus rehabilitacyjny, na który nas w tej chwili nie stać, a także zakupu niezbędnego sprzętu medycznego.  Ogromnie ciężko mi zawsze przychodzi prosić o pomoc, ale wiem, że robię to dla mojego ukochanego dziecka. Ojciec nie potrafił pokochać Natanielka, ma odebraną władzę rodzicielską i zakaz zbliżania się do nas. Nie interesuje się w żaden sposób Natanielkiem. Dla mnie synek jest całym sensem życia. Kocham go całym sercem i wierzę, że dzięki pomocy my tę walkę wygramy i że kiedyś, gdy mnie zabraknie, będzie mógł sobie poradzić w życiu.  Z góry dziękuję za każdą okazaną pomoc ! Justyna, mama Nataniela 

28 882,00 zł ( 67,87% )
Brakuje: 13 672,00 zł
Michał Jarosz
12 dni do końca
Michał Jarosz , 25 lat

Tragiczny wypadek odebrał Michałowi młodość - pomóż w walce o samodzielność!

Mam dopiero 22 lata. To nie jest wiek, w którym rezygnuje się z marzeń i planów na przyszłość. Po wypadku nie mogę być jednak niczego pewien. Zrozumiałem jaka jest cena kilku pechowych sekund i teraz wiem, że nic nie jest w stanie zastąpić mi zdrowia.  Jednego lipcowego dnia, tego roku, moja rzeczywistość zmieniła się nie do poznania. Byłem akurat w drodze na wakacje. Wystarczył jeden moment nieuwagi, chwila rozproszenia, a później miałem przed oczami już tylko ciemność. Kiedy obudziłem się w szpitalu, wiedziałem już, że nic nie jest takie jak wcześniej, że cudem przeżyłem. W wyniku wypadku doznałem złamania kręgosłupa i zmiażdżenia rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym. Przeszedłem skomplikowaną operację, która tak naprawdę uratowała mi życie.  Od sierpnia przebywam w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie codziennie walczę o powrót do jak największej sprawności. W wyniku poniesionych obrażeń nie mam czucia w nogach, jestem sparaliżowany od klatki piersiowej w dół. Mimo początkowych złych rokowań udało mi się jednak odzyskać władzę w rękach do nadgarstków, ustabilizować samodzielny oddech i zachować czucie w dłoni i palcach. Wciąż mam jednak trudności z chwytaniem przedmiotów w dłonie. Po kilku tygodniach systematycznych ćwiczeń potrafię sam siedzieć na wózku inwalidzkim i coraz lepiej się na nim poruszam, bez dodatkowej pomocy.  Zanim doszło do wypadku miałem odważne plany, co do swojej przyszłości. Przygotowywałem się do wstąpienia do wojska, a moim marzeniem było zostanie żołnierzem jednostek specjalnych. Być może właśnie dzięki wcześniejszym intensywnym treningom, pracy nad kondycją fizyczną i psychiczną, dzisiaj daję radę sprostać temu, co się wydarzyło. Chciałbym trwać w nadziei na to, że uda mi się zrealizować odłożone plany, że wypadek wszystkiego nie przekreślił.  Muszę sprostać temu, co się stało, nie ma innej drogi. Po powrocie z ośrodka rehabilitacyjnego, gdzie przebywałem w ramach refundowanej opieki medycznej, czeka mnie kolejna długoletnia rehabilitacja. Muszę również dostosować mieszkanie do potrzeb osoby niepełnosprawnej, a także zakupić potrzebny sprzęt rehabilitacyjny. W związku z tym zwracam się do Was z ogromną prośbą o pomoc w zebraniu niezbędnych funduszy. Będę ogromnie wdzięczny za każdą wpłatę! Michał

67 581,00 zł ( 67,86% )
Brakuje: 31 994,00 zł
Piotr Bieńkowski
Piotr Bieńkowski , 20 lat

Tragedia nie do opisania... Mama Piotrusia walczy o jego życie, pomóż❗️

Wszyscy skreślili Piotrusia. Wszyscy, poza mną… Jestem mamą chłopca, który świata nie obchodzia. Już 18 lat walczę o każdy kolejny dzień jego życia, by było ono jak najlepsze, jak najmniej bolesne… Niestety, choć tak bardzo się staram, nie daję już rady. Bardzo proszę o pomoc… Od 8 lat jesteśmy tylko my dwoje. Wychowuję Piotrusia sama. Brakuje nam na wszystko… Ojciec dziecka nie interesuje się nim. Twierdzi, że rehabilitacja jest mu niepotrzebna… Nie uczestniczy w naszym życiu, nie pomaga. Za to składa co chwila wnioski o obniżenie alimentów na syna. Na ostatniej rozprawie sądowej usłyszałam z jego ust, że Piotrka trzeba oddać do ośrodka. Ja nigdy się na to nie zgodzę! Będę opiekować się moim synem, na ile Bóg da mi sił. Prędzej umrę, niż oddam swoje dziecko…  Czasami przychodzi mi przez myśl, że przecież mógłby być zdrowy… Kto popełnił błąd? Kazali mi rodzić naturalnie w 24 tygodniu ciąży, bo powiedziano, że z takimi wadami dziecko i tak nie przeżyje… Miałam podtrzymywaną ciążę bez wód płodowych przez 6 dni. A gdy Piotruś się urodził, okazało się, że nie ma wad wrodzonych, jak mówili lekarze! Ale jego stan funkcjonowania w ciele matki bez wód płodowych był krytyczny… Piotruś walczył od momentu przyjścia na świat. Niewykształcone w pełni płuca nie radziły sobie z oddychaniem, doszło do krwawienia wewnątrzczaszkowe III stopnia, kilkakrotne miał transfuzje krwi. W inkubatorze spędził 46 dni. Walczył i dalej walczy o każdy oddech, tak bardzo chce żyć! Już 17 lat... Dzieci takie, jak mój syn, otwierają bramy do nieba. Uczą dobra, bezinteresownej miłości… Było trudno, ale jakoś żyliśmy. Ale 4 lata temu stan Piotrusia nagle się pogorszył… Wystarczyło, że na chwilę wyszłam, a Piotruś zaczął umierać! Cudem wyrwaliśmy go ze szponów śmierci, jednak już nigdy nie będzie jak dawniej... Dziś synek żyje dzięki maszynom, oddycha za pomocą respiratora. Musiałam błyskawicznie nauczyć się być pielęgniarką, nie odstępuję Piotrusia na krok. W nocy wstaję po 10 razy, bo włącza się alarm, że synek znów nie oddycha. Wyrywam dobie 2-3 godziny na sen, na więcej nie mam czasu. A i wtedy boje się zasypiać… Raz w tygodniu, czasem częściej, Piotruś zaczyna się dusić. Każda noc to koszmar, lęk o synka towarzyszy mi cały czas. Boję się, że kiedyś ze zmęczenia padnę i nie usłyszę niemego wołania o pomoc… Nadzieja tylko w tym, że sprzęt nie zawiedzie i włączy się jak zwykle alarm... Nasz dzień to nieustanne odsysanie wydzieliny z górnych dróg oddechowych oraz z tracheotomii, nawilżanie jamy ustnej, karmienie pozajelitowe. Nawet na krok nie mogę odstąpić syna… Piotruś przyjmuje posiłki wysokobiałkowe i wszystko, co zawiera dużo kalorii. Bardzo dużo pieniędzy schodzi mi na NutriDrinki i inne specjalistyczne pożywienie.  Walczę każdego dnia o godne życie mojego dziecka, ale brakuje nam niemal na wszystko. Bez pomocy dobrych ludzi nie poradzę sobie z kolejnym miesiącem… Roczna rehabilitacja i opieka nad synkiem to koszt nawet 130 tysięcy złotych. Moje zdrowie się sypie, mam zwyrodnienie kręgosłupa od wieloletniego dźwigania i zakaz podnoszenia syna. Ale jak inaczej mam się nim zajmować... Chciałabym przychylić nieba synkowi, staram się to robić każdego dnia. Jest moim całym światem, dlatego z całego serca proszę - pomóżcie mi walczyć o jego życie… Nie wyobrażam sobie, że jego oczka, tak pełne życia i radości, mimo wszystkich trudów, miałyby zamknąć się na zawsze.  Janina, mama Piotrusia   *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową

96 935,00 zł ( 67,86% )
Brakuje: 45 908,00 zł
Mikołaj Petrich
Pilne!
Mikołaj Petrich , 11 miesięcy

Synku, nie oddamy Cię białaczce❗️Prosimy o pomoc dla malutkiego Mikołaja❗️

Tak bardzo czekaliśmy na powiększenie rodziny! Niestety, mogliśmy nacieszyć się wspólnym życiem jedynie przez kilka miesięcy… Teraz funkcjonujemy rozdzieleni – starsze rodzeństwo z tatą w domu, a mama i malutki Mikołaj w szpitalu. Wszystko zniszczyła diagnoza ostrej białaczki!  Gdy Mikołaj miał 4,5 miesiąca zauważyliśmy u niego wybroczyny na nóżce. Żadnych innych objawów nie wykazywał – był uśmiechnięty, chętnie obserwował bawiące się rodzeństwo. Podczas wizyty lekarskiej stan synka wydawał się dobry, jednak pediatra na wszelki wypadek zlecił badania krwi i wystawił skierowanie do szpitala. Następnego dnia otrzymaliśmy telefon z laboratorium – wyniki Mikołaja były bardzo niepokojące... Od szpitala dzieliło nas 300 kilometrów, ale nie wahaliśmy się ani chwili! Musieliśmy natychmiast dowiedzieć się, co dolega naszemu maluszkowi. W szpitalu ponownie pobrano Mikołajowi krew, a w nocy jego stan był tak alarmujący, że lekarze zdecydowali się na transfuzję z powodu bardzo niskiej hemoglobiny. Diagnoza zapadła następnego dnia – naszego synka zaatakowała ostra białaczka limfoblastyczna! Pierwszy tydzień w szpitalu pamiętamy jak przez mgłę… Niekończące się badania, rozmowy z lekarzami i rodzicami innych chorych dzieci. Nadal nie docierało do nas, że jesteśmy jednymi z nich… Jesteśmy rodzicami śmiertelnie chorego dziecka! Nasze starsze dzieci cały czas dopytywały – dlaczego mamusia i Mikołaj są w szpitalu? Kiedy do nas wrócą?  Musieliśmy spędzić w szpitalu dużo więcej czasu, niż pierwotnie zakładano. U Mikołaja pojawiły się groźne komplikacje – sepsa i grzybiczne zapalenie płuc po chemioterapii. Później otrzymaliśmy kolejne trudne informacje: okazało się, że konieczny jest przeszczep szpiku. W krąg choroby zostało wciągnięte nasze kolejne dziecko – odpowiednim dawcą dla Mikusia okazał się jego starszy braciszek! Rozpoczęliśmy przygotowania do przeszczepu! Mikołaj dzielnie znosił leczenie, mimo dużych dawek chemioterapii. Transplantacja przebiegła sprawnie i po kilku dniach pojawiły się pierwsze leukocyty! Byliśmy przeszczęśliwi! Niestety, radość była przedwczesna... Komórki po przeszczepie zaczęły się namnażać zbyt szybko i pojawił się zespół wszczepienny, a niedługo później kolejne powikłanie – choroba przeszczep przeciw gospodarzowi (GvHD). Stan synka pogarszał się, a sterydowe leczenie pierwszego wyboru nie zadziałało… Skóra Mikołaja była w okropnym stanie – czerwona, wrażliwa. Synek kulił się z bólu przy każdym dotyku. Pojawiły się także biegunki i ból brzucha. Mimo ciągłego zagrożenia, staraliśmy się zapewnić Mikołajowi namiastkę domowego ciepła. W szpitalu synek ma swoją ulubioną zabawkę – gryzaczek i z ciekawością obserwuje toczące się na oddziale życie.  Lekarze podjęli decyzję, że najlepszym rozwiązaniem w przypadku Mikusia będzie terapia mezenchymalnymi komórkami macierzystymi. Mamy nadzieję, że to leczenie pozwoli na zawsze zapomnieć o okrutnej chorobie! Niestety, terapia jest bardzo droga i nierefundowana. Pierwsze dawki leku kupiliśmy sami, ale nasze możliwości finansowe już się wyczerpały... Nie możemy pozwolić, żeby pieniądze stanęły na drodze naszego synka do wyzdrowienia! Dlatego zwracamy się do Was z prośbą o pomoc. Każda wpłata może pomóc Mikołajowi wygrać walkę o zdrowie i życie. Razem możemy dać mu szansę na przyszłość pełną uśmiechu i radości!  Rodzice Mikołaja Licytacje dla Mikołaja – Allegro charytatywni

60 018,00 zł ( 67,84% )
Brakuje: 28 451,00 zł
Agnieszka Małecka - Kasprzak
Pilne!
Agnieszka Małecka - Kasprzak , 46 lat

Rak nie zaczeka! Pomóż go pokonać!

Agnieszka – mama trójki dzieci, żona, do niedawna  bardzo aktywna zawodowo kobieta, od prawie roku dzielnie walczy z bardzo ciężkim nowotworem złośliwym piersi. Pomimo regularnych badań profilaktycznych, nowotwór zaatakował wyjątkowo agresywnie i podstępnie. To Her2 dodatni, hormonozależny z przerzutami do węzłów chłonnych i kości. Bardzo agresywny i często nawracający. Agnieszka przeszła już chemioterapię i szereg zabiegów komplementarnych wspierających proces tego ciężkiego leczenia, m.in. terapię z psychoonkologiem, dietetykiem, szeroką suplementację doustną, wlewy kroplówkowe, ozonoterapię oraz hipertermię ogólnoustrojową. Kto zna Agnieszkę, wie jak dzielnie i świadomie walczy o swoje zdrowie i życie. Choroba, choć przewraca jej życie do góry nogami, pokazuje nam codziennie jak silną jest kobietą… Jej siła do walki z chorobą wynika głównie z miłości do dzieci i męża. Najmłodszy syn ma dopiero 5 lat… Jednak przed nią dalsze długie leczenie obejmujące hormonoterapię, zabiegi operacyjne oraz  długotrwałą chemioterapię celowaną podtrzymującą efekty dotychczasowego leczenia.  Wszystkie podjęte to tej pory działania przynoszą rezultaty, ale ponieważ doszło do rozsiewu choroby niezwykle ważne jest, aby nie dopuścić do wznowy raka czy przerzutów. Wiąże się to z koniecznością kontynuacji nierefundowanego leczenia komplementarnego, które ma na celu wzmacnianie organizmu, serca i układu immunologicznego. Aktualnie bardzo ważne jest monitorowanie krążących we krwi komórek nowotworowych. Jest to możliwe dzięki nierefundowanym badaniom wykonywanym w Niemczech. Cykliczne ich wykonywanie pozwala na wykrycie wzrostu ich aktywności i podjęcie działań prewencyjnych chroniących przed powstawaniem wznowy. Do tej pory Agnieszka z własnych środków finansowała zarówno nierefundowane leczenie, jak i niemieckie badania laboratoryjne. Nie jest jednak w stanie ponosić takich kosztów latami, a tego wymaga dbałość o to, aby rak nie wrócił.  Agnieszko! Jesteśmy z Tobą! Jeśli nie masz innego celu, a chcesz komuś przekazać swój 1% - będę wdzięczna. Jednocześnie w imieniu Agnieszki apelujemy! Dziewczyny, kobiety, mamy, babcie, koleżanki, przyjaciółki – badajcie się profilaktycznie! Umówcie się na USG piersi lub mammografię! Te pół godziny może dać Wam szansę na ratowanie życia!

170 029,00 zł ( 67,83% )
Brakuje: 80 609,00 zł
Robert Górzny
Robert Górzny , 44 lata

❗️Robert jest po amputacji... Błagamy o wsparcie, by cukrzyca nie odebrała życia do reszty!

Robert ma dopiero 42 lata, a przeżył tyle dramatycznych chwil, że bagażem doświadczeń można by obdzielić kilka osób... Każdego dnia zmaga się z nieuleczalną chorobą – cukrzycą typu 2, która podstępem wkradła się do jego organizmu, nie dając długo żadnych objawów. Kiedy zaatakowała, było już późno... Dziś Robert jest po amputacji prawej nogi. Niestety, stopa cukrzycowa to jedno z najczęstszych powikłań tej strasznej choroby...  U Roberta zakończyło się tragicznie - nogi nie dało się uratować. Amputowano ją na wysokości podudzia. Niestety choroba postępuje i dalej czyni pustoszenie w organizmie: na drugiej nodze pojawiły się ropnie i okazało się, iż ma stopę typu Charcota. Na nogę został założony stabilizator, który będzie musiał być operacyjnie zdjęty. Potrzebna będzie kosztowna rehabilitacja, mająca na celu odbudowę mięśni - to jedyny sposób, by Robert mógł stanąć na nodze o własnych siłach. Choroba jednak nie poprzestała na rzuceniu Roberta na wózek inwalidzki... Atakuje też jeden z najważniejszych zmysłów, który odpowiada za poruszanie się w świecie - wzrok... Wskutek choroby ujawniła się retinopatia obuoczna. Pomóc może operacja, bo nieleczona prowadzi do utraty wzroku. Nie dość, że Robert stracił nogę, to jeszcze grozi mu życie w ciemności... Najgorsze jest to, że operacja nie przywróci w pełni wzroku, a tylko spowolni przebieg choroby. Robert jest pod stałą opieką licznych specjalistów: nefrologa, urologa, diabetologa, stomatologa, pulmonologa, a także chirurga ortopedy. Ma dopiero 42 lata, a jego dzień przypomina codzienność schorowanego staruszka... Leki, wizyty, specjaliści, rehabilitacje. Po zakończeniu leczenia ortopedycznego będzie mógł starać się o przygotowanie odpowiedniej protezy, niestety jej koszt przekracza możliwości finansowe naszego kuzyna. Sama proteza jest niewystarczająca do tego, aby Robert mógł sam poruszać się i funkcjonować, gdyż konieczna będzie także kosztowna i długotrwała rehabilitacja. Tylko to pozwoli mu na samodzielne życie. Wszystko niestety kosztuje... W imieniu Roberta bardzo prosimy o pomoc. Z całego serca dziękujemy za jakiekolwiek wsparcie finansowe, gdyż każda kwota, nawet ten przysłowiowy „wdowi grosz” jest dla Roberta dużym wsparciem. Wierzymy, że dobro, dane Robertowi, wkrótce do Ciebie wróci. Rodzina Roberta

25 257,00 zł ( 67,83% )
Brakuje: 11 978,00 zł