Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Piotr Mączyński
Piotr Mączyński , 49 lat

Piotr uległ wypadkowi podczas służby! Potrzebna rehabilitacja!

Piotrek to mój ukochany mąż. Mamy dwie wspaniałe córki. Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała zakładać zbiórkę na ratowanie zdrowia najważniejszej dla mnie osoby. Mąż od 22 lat pracuje jako funkcjonariusz policji i instruktor nauki jazdy. Swój zawód wykonywał zawsze z pełnym zaangażowaniem, pomagając ludziom i dbając o ich bezpieczeństwo. W opinii kolegów i przełożonych uznawany był za jednego z najlepszych policjantów, który bez wahania podejmował się trudnych zadań. Mąż od najmłodszych lat interesował się motoryzacją. Jego miłością były motocykle. Niestety, 13 września 2021 roku, będąc na służbie, uległ wypadkowi na motocyklu, uderzył w samochód ciężarowy, który zajechał mu drogę. Piotrek doznał szeregu bardzo poważnych obrażeń w tym płuc i kręgosłupa oraz niezliczonej liczby złamań, uszkodzeń ścięgien. Przez trzy miesiące przebywał na oddziale intensywnej terapii, gdzie trwała walka o jego życie. Przez połamane żebra i uraz klatki piersiowej i przepony, w pierwszej dobie po wypadku niemożliwa była operacja kręgosłupa. Nacisk na rdzeń kręgowy spowodował brak czucia od pasa w dół…  Lekarze mówią, że jest szansa na powrót do zdrowia, że Piotrek jeszcze kiedyś zrobi samodzielny krok. Jednak nie stanie się to bez specjalistycznej rehabilitacji. Tylko ona da możliwość przywrócenie męża do samodzielności, jednak wiąże się to z bardzo dużymi kosztami i długim czasem leczenia. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by uzbierać potrzebne środki, ale już teraz wiemy, że bez pomocy innych nie damy rady,  Pomimo całej tej sytuacji Piotr nie poddaje się i chce walczyć o siebie, lecz bez wsparcia droga do osiągnięcia celu będzie znacznie trudniejsza. Dlatego z całego serca proszę o wsparcie mojego męża i pokazanie mu, ile ma wokół siebie dobrych ludzi, którzy czekają na jego powrót do zdrowia! Razem możemy zdziałać cuda! Żona Piotrka - Marzena z córkami MEDIA O PIOTRZE ➤ lodz.se.pl – Policjant z Opoczna ledwo uszedł z życiem. Teraz czeka go długa rehabilitacja ➤ opoczno.naszemiasto.pl – Trwa zbiórka pieniędzy na rehabilitację policjanta, który uległ wypadkowi w czasie służby  

139 024,00 zł ( 69,63% )
Brakuje: 60 615,00 zł
Jakub Gaj
Jakub Gaj , 28 lat

Udar mógł go zabić❗️Walka o przyszłość trwa❗️

Chcielibyśmy bardzo podziękować wszystkim zaangażowanym w zbiórkę pieniędzy dla Kuby. Dobroć ludzi przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Dzięki Wam Kuba jest w trakcie wysokospecjalistycznej i wielowymiarowej rehabilitacji w jednym z lepszych ośrodków tego typu w Polsce. Z każdym tygodniem zbliża się do celu, jakim jest odzyskanie sprawności po tak ciężkim udarze. Jednak to nie koniec walki. Dlatego po raz kolejny prosimy Was o pomoc! Nasza historia: „Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem” Kuba to nasz starszy syn. Zawsze pełny energii, radości, służący pomocą rodzinie i innym. Szczególnie uwidaczniał ją, będąc druhem ochotniczej straży pożarnej. Od dziecka marzył o tym, by zostać strażakiem.  Mundur, służba, to coś, co nakierowało jego plany życiowe. Jego marzenie spełniło się i z końcem października 2022 złożył przysięgę i został pełnoprawnym żołnierzem w 32. Bazie Lotniczej w Łasku. Szczęśliwy jak nigdy dotąd, pełny uśmiechu, opowiadający o swoich planach. Niespodziewanie całe jego życie zmieniło się diametralnie. 9 grudnia 2022 roku Kuba doznaje ciężkiego udaru pnia mózgu i móżdżka. Lekarze podejmują decyzję o operacji. Zabieg udaje się. Kuba żyje, ale jego stan określono jako krytyczny. Dla nas, rodziny, przyjaciół był to szok i niedowierzanie.  Początkowo lekarze nie dawali mu zbyt dużych szans na wybudzenie ze śpiączki. Konsekwencją udaru było porażenie czterokończynowe i ciężkie zapalenie płuc. Kuba, podłączony do respiratora, uwięziony we własnym ciele walczył o życie.  Po kilkunastu dniach udaje się próba wybudzenia ze śpiączki. Rozpoczyna się dla niego i dla nas największe wyzwanie w życiu. Nasz syn spędził na oddziale intensywnej opieki medycznej prawie 3 miesiące. Przez 3 tygodnie podłączony był do aparatury wspomagającej oddychanie.  Dzięki ogromnej pracy lekarzy, woli życia i chęci odzyskania sprawności, stan Kuby z tygodnia na tydzień zaczął się powoli poprawiać. Radość jednak nie trwała zbyt długo. Nasz syn zaczął stawać się słabszy, wyniki badań pogorszyły się, sugerując możliwość wystąpienia sepsy.  Kolejny raz Kuba pokazuje swój charakter i walczy. Po kilku tygodniach wyniki stabilizują się i jego stan zaczyna się poprawiać. Obecnie nasz syn przebywa na oddziale rehabilitacyjnym w szpitalu. Kuba zaczyna stawiać pierwsze kroki i robi niesamowite postępy! Choć wyniki są obiecujące, to przed nim wciąż wiele miesięcy rehabilitacji, do której jest bardzo zmobilizowany. Robimy co w naszej mocy, żeby pieniądze nie były nigdy przeszkodą. Aby Kuba mógł znów w pełni stanąć na nogi, cieszyć się życiem i pomagać innym, jak robił to wcześniej. Dziś jesteśmy niesamowicie wdzięczni, że pomimo początkowych bardzo złych rokowań, Kuba wygrał walkę o życie. By jednak mógł odzyskać to, co zabrał mu udar, dalej potrzebuje bardzo kosztownej, intensywnej i ciągłej rehabilitacji. Jej wartość jest dla niego bezcenna, jednakże przewyższa nasze możliwości finansowe. Ilość osób, które zaangażowały się w zbiórkę, udostępniały ją, wspierały w różnorodny sposób, była ogromna. Ta pomoc zwala z nóg. Dziś znów pełni nadziei prosimy o pomoc w dokonaniu kolejnego, małego cudu. Rodzice Kuby Kwota zbiórki jest szacunkowa

230 905,00 zł ( 69,56% )
Brakuje: 101 010,00 zł
Sława Bogdaszewska
Sława Bogdaszewska , 45 lat

Ile cierpień jeszcze mnie czeka? – proszę, pomóż mi walczyć z ciężkimi skutkami boreliozy

Ugryzienie kleszcza, zła diagnoza i 7 lat błędnego leczenia. Miałam dwadzieścia kilka lat, kiedy zachorowałam. Właściwą diagnozę postawiono zbyt późno – wtedy, kiedy moje ciało było już zniszczone przez boreliozę. Wcześniej leczono mnie na stwardnienie rozsiane... Czasem mam wrażenie, że straciłam już wszystko. Coraz bardziej brakuje sił… Straciłam mamę, mój tata przeszedł udar. Niewiele później zmarł mój mąż. Przeszłam przez koszmar, który tak naprawdę ciągnie się za mną do dziś. Zmarłym nie przywrócę życia, ale wciąż mogę walczyć o swoje zdrowie. Pomożesz mi? 1999 rok. Spontaniczny wyjazd, kilka dni w Bieszczadach. Wracałam ze wspomnieniami, zdjęciami zapisanymi na kliszy aparatu. Nigdy nie pomyślałabym, że za chwilę stracę swoje dawne życie. Z gór wiozłam jeszcze jedną rzecz – ukąszenie kleszcza. Pierwsze objawy pojawiły się dopiero po jakimś czasie. Na drugim roku studiów zapisałam się na aerobik. Zdarzało się, że po zajęciach bolała mnie noga. Myślałam, że może to efekt jakiegoś dawnego stłuczenia; coś, czym nie należy się przejmować. Tak naprawdę choroba ujawniła się dopiero po studiach, po kilku latach od wyjazdu w góry… W tym czasie wyszłam za mąż, znalazłam pracę. Wszystko się układało. Niestety noga była w coraz gorszym stanie. Pojawiły się problemy z chodzeniem. Któregoś dnia wstałam rano i nie mogłam postawić kroku. Od razu pojechałam do lekarza. Zrobiono mi rezonans magnetyczny i postawiono diagnozę – stwardnienie rozsiane. Powiedziano mi, że powoli, zupełnie świadomie, będę tracić władzę nad całym swoim ciałem... Przez 7 lat byłam niewłaściwie leczona. Jednocześnie bakterie przeniesione przez kleszcza siały coraz większe spustoszenie w organizmie. Boreliozę mylono ze stwardnieniem rozsianym. Pojawiały się coraz większe problemy z chodzeniem i koordynacją ruchową. Na początku ciężko było podważyć diagnozę lekarzy, objawy stwardnienia wyglądają bardzo podobnie. Leczenie SM nie przynosiło jednak żadnych efektów. Mój stan pogarszał się w bardzo szybkim tempie. Moje życie stało się męczarnią. Chodziłam na rehabilitację, ćwiczyłam. Z czasem musiałam zrezygnować z pracy, choroba posadziła mnie na wózek. Dopiero w 2013 roku zrobiono mi dodatkowe badania – te pod kątem bakterii. Wyniki wywróciły wszystko do góry nogami. Przez 7 lat nie wiedziałam, że choruję na boreliozę, a ona, zupełnie niezauważona, niszczyła mój organizm. Bakterie zaatakowały układ nerwowy, doszło do poważnych powikłań. Nie chodzę, mam problemy z koordynacją ruchów rąk... Myślałam, że moja choroba to najstraszniejsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Życie pokazało mi, że nie istnieje coś takiego, jak limit nieszczęść. Cztery lata temu zmarł mój mąż. Dzisiaj nie chcę do tego wracać, nie potrafię o tym mówić. Wpadłam w bardzo głęboką depresję. Na pewien czas przerwałam leczenie… Gdyby nie przyjaciele, którzy wtedy byli ze mną, nie wiem, jak wyglądałoby teraz moje życie. Dzięki nim po pewnym czasie wróciłam do leczenia. Dobrano mi odpowiedni sposób podawania antybiotyku dożylnego. Niestety – leczenie jest bardzo drogie. Przez to, na pewien czas znów musiałam je przerwać. Dziś proszę o pomoc, bo jeśli nie wrócę do leczenia, nigdy nie pokonam choroby. Dodatkowo – przez to, że stałam się niepełnosprawna, potrzebny jest mi odpowiedni sprzęt. Zalecono mi wózek z pionizatorem, który przyczyni się do lepszego krążenia, a co za tym idzie szybszego gojenia odleżyn, które także blokują cały proces leczenia bakteryjnego i osłabiają mój organizm. Wózek z pionizatorem pozwoli ułożyć ciało tak, by nie uciskać ran, by skóra szybciej się zrastała.  Nie chcę po prostu wegetować. Chcę mieć ciągle plany i siły na ich realizację. Niestety to wszystko kosztuje. Proszę Cię o pomoc, bo tylko z Tobą jestem w stanie odzyskać dawne zdrowie. Nie zostawiaj mnie, proszę. –––––––––––––– Zobacz materiał o Sławie w programie "Interwencja":

46 621,00 zł ( 69,43% )
Brakuje: 20 521,00 zł
Oskar Kołodziejczyk
Oskar Kołodziejczyk , 13 lat

Operacja to ostatnia szansą na chodzenie! Pomóż mojemu synkowi!

Nasz syn Oskar skończy za chwilę 12 lat. Od 12 lat jest tak samo zależny od dorosłych, jak wtedy, kiedy miał pół roku. Wymaga stałej 24-godzinnej opieki we wszystkim – karmienie, ubieranie, toaleta. A jeszcze do tego pojawiła się też ta piekielna epilepsja, która cofa najmniejsze nawet sukcesy…  Oskar od urodzenia cierpi na mózgowe porażenie dziecięce i obustronny niedosłuch spowodowany wrodzoną cytomegalią. Przez te wszystkie lata z roku na rok cieszyliśmy się z małych postępów. Oskar komunikuje się z nami za pomocą znaków. Z naszą pomocą udawało mu się już pokonać na nóżkach parę metrów. Przy asekuracji sam siedzi. Dla nas to ogromne sukces, które Oskarkowi też sprawiają ogromną radość. Niestety życie pisze swoje scenariusze i rzuca nowe wyzwania do pokonania. Od 4. lat doszły nam dodatkowe problemy związane z podwichnięciem biodra. Mimo intensywnej rehabilitacji i zastosowaniu pomocy rehabilitacyjnych nie udaje nam się utrzymać bioder w dobrym stanie. Ich stan jest bardzo zły. Nie możemy już Oskarka pionizować, nie może stawać na nóżki, mięśnie zanikają. Ciężko nam to mówić, ale tyle lat pracy, wyrzeczeń, ciężkiej pracy oraz pieniędzy idzie na marne. Obecny stan bioder coraz bardziej uniemożliwia aktywne ćwiczenie. Nawet czynności związane z toaletą są z każdym dniem coraz trudniejsze. Spastyka powoduje ból i ogromne naprężenia ciała. Jedyne rozwiązanie to operacja przeprowadzona przez lekarzy z Paley European Institiute. Tylko tam lekarze dają nam pewność, że operacja będzie przeprowadzona na najwyższym poziomie i przez najlepszych specjalistów.  Niestety, jej koszty przekraczają możliwości finansowe naszej rodziny. Operacja jest odpłatna. Koszt operacji z rehabilitacją to ok. 200 tys. zł. To cena za to, aby Oski mógł znów stanąć na nóżkach i dalej walczyć o każdy nowy krok. Nam rodzicom nic nie pozostaje jak pokornie schylić głowę, choć uwierzcie, że proszenie o pomoc nie jest łatwe. Dużo łatwiej jest pomagać niż prosić. Takie są realia rodziców niepełnosprawnego dziecka.  Wszystkie nasze wysiłki, a przede wszystkim Oskara, na nic się zdadzą, jeśli operacja bioder w Paley European Institute nie zostanie przeprowadzona na czas. Doszliśmy do ściany i bez pomocy ze strony dobrych ludzi dalsza intensywna rehabilitacja naszego syna nie będzie możliwa. Prosimy, dajcie mu szansę, dajcie nam nadzieję, że pokonamy trudności i sprawimy, że życie Oskara będzie choć trochę łatwiejsze... Joanna, mama Oskara

66 711,00 zł ( 69,33% )
Brakuje: 29 511,00 zł
Jeremi Pławiński
Jeremi Pławiński , 4 latka

Remiś walczy o szansę na samodzielność! Razem możemy mu ją podarować!

Remiś postrzega świat w unikalny sposób. Jego codzienność wypełnia lęk przed otoczeniem, a nowe miejsca i ludzie to dla niego bariery niemal nie do przebycia. Żyje w swoim świecie „za ścianą” autyzmu i stawia małe kroki naprzód tylko dzięki intensywnej terapii. Oprócz autyzmu nasz Mały Bohater zmaga się też z padaczką i wiotkim porażeniem czterokończynowym. To wszystko komplikuje codzienność nie tylko w kwestii poruszania się i ruchu, ale co najgorsze, komunikacji. Wspieramy Jeremiego, by mógł walczyć o tę umiejętność i szansę porozumienia się z nami i innymi dziećmi i na ratunek przyszła nam technologia – specjalistyczny tablet z oprogramowaniem do komunikacji alternatywnej (ACC). To narzędzie to nie tylko sposób na porozumiewanie się, ale też rozwój społeczny i emocjonalny. To ogromne wsparcie w codziennej walce. Jeśli do tego dodamy większą ilość godzin terapii, to pojawi się realna szansa na samodzielność! Ale do tego potrzebujemy wsparcia. Sami nie damy rady, dlatego Twoja pomoc ma znaczenie!  Każda darowizna, nawet symboliczna, może zmienić życie Jeremiego na lepsze. Dziękujemy za każde wsparcie – to dzięki Wam możemy wspólnie budować lepszą przyszłość dla tego wyjątkowego chłopca. Rodzice

3 685,00 zł ( 69,26% )
Brakuje: 1 635,00 zł
Bartosz Dutko
Bartosz Dutko , 10 lat

Umieć i MÓC skakać... Spełnij marzenie Bartosza!

Na pierwszy rzut oka nie powiesz, że Bartek jest chory. Gdy Ci powiemy, że ma mózgowe porażenie dziecięce, popatrzysz z niedowierzaniem… Inaczej wyobrażasz sobie kogoś z taką diagnozą! A jednak Bartek je ma i konsekwencje tego odczuwa na co dzień… U Bartka podczas porodu doszło do niedotlenienia mózgu, które spowodowało głównie porażenie kończyn dolnych. W szpitalu przebywał około miesiąca, gdzie nieustannie walczono o jego życie. Niestety podczas leczenia szpitalnego i śpiączki farmakologicznej miało miejsce kolejne niedotlenienie, które niekorzystnie pogłębiło jego stan zdrowia… Godziny pracy i wylewanych łez ostatecznie zaowocowały w miarę normalnym życiem naszego syna. Jest jednak coś, nad czym musimy nadal działać, aby w przyszłości mógł chodzić, biegać, skakać jak większość z nas. Bartosz ma coś, czego nie zauważysz tak po prostu – to zdeformowane stopy. Owszem, chodzi, ale nie stawia pięty na podłodze. Dociska jedynie palce i śródstopie. Jego chód jest nieprawidłowy, a jeśli nie zaingerujemy teraz operacyjnie w jego mięśnie, jego stan się pogorszy! Już teraz ma przykurcze mięśni, a że jest w fazie intensywnego wzrostu to już ostatni dzwonek, aby to naprawić! W przeciwnym razie straci nieodwracalnie zdolność do normalnego chodzenia!  Musimy niezwłocznie przeprowadzić operację kończyn dolnych naszego synka, tj. artrodezy stępu oraz wydłużenie ścięgna Achillesa metodą Vulpusa i odbyć niezbędny cykl rehabilitacji pooperacyjnych. Ten rodzaj zabiegu jest niezbędny, aby Bartuś w przyszłości mógł sprawnie i samodzielnie funkcjonować, ponieważ dotychczasowa wieloletnia rehabilitacja, stosowanie sprzętu ortopedycznego w postaci ortez nie przyniosła zamierzonego efektu. W opinii profesora, który ma przeprowadzić operację, jest ogromna nadzieja na to, że Bartuś będzie w przyszłości mógł się sprawnie poruszać bez pomocy innych osób i sprzętu ortopedycznego. Żadne inne wiadomości nie cieszyły nas tak bardzo jak ta informacja! Będziemy bardzo wdzięczni jeśli pomożecie nam w zrealizowaniu marzeń naszego syna. Bartuś niejednokrotnie pytany o to, czego najbardziej pragnie, odpowiada, że chciałby umieć skakać. Tak wiele i tak nie wiele, ale dla niego, póki co marzenie poza zasięgiem… Zrobimy wszystko, aby mu pomóc, a z Państwa pomocą na pewno to się uda! Lidia i Piotr, rodzice Bartka

22 087,00 zł ( 69,2% )
Brakuje: 9 828,00 zł
Marianka Prystupko
Marianka Prystupko , 5 lat

Małymi kroczkami do nowego życia! Marianka potrzebuje wsparcia!

Nasza córeczka ma zaledwie 4-latka, a już przeżyła więcej wzlotów i upadków, niż niejeden dorosły. Marianka każdego dnia dzielnie stawia czoła wielkiemu przeciwnikowi, jakim jest SMA. Nasza codzienność to nieustanne cierpienie, niewyobrażalny strach o życie córeczki, gorzka mieszkanka rozpaczy i nadziei... Gdy Marianka przyszła na świat, jak wszyscy rodzice, nie mogliśmy doczekać się jej pierwszych słów, a potem pierwszych kroczków. Niestety, mijały miesiące, córeczka nie robiła postępów, a nasz niepokój rósł coraz bardziej. Widzieliśmy, że nie rozwija się prawidłowo – gdy inne dzieci potrafiły już chodzić, ona nadal miała problem, by usiąść.  Od razu zaczęliśmy szukać odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje. Skonsultowaliśmy się z wieloma specjalistami, przeprowadziliśmy szereg badań. I w końcu udało się poznać okrutną prawdę. Okazało się, że za wszystko odpowiedzialny jest rdzeniowy zanik mięśni – SMA. Nie mogłam w to uwierzyć… Przecież nie mogło nas to spotkać, nie moją kochaną Mariankę.  Pierwsze dni po poznaniu diagnozy były straszne. Jedyne, co pamiętam z tamtych chwil, to płacz i niedowierzanie. Nie wiedzieliśmy, co robić, nie wiedzieliśmy, co myśleć. W głowie pojawiało się mnóstwo pytań i wątpliwości. Jednak chyba najgorsza w tym wszystkim była świadomość tego, że aby ocalić Mariankę, potrzebowaliśmy najdroższego leku świata!  Szukaliśmy rozwiązań i pomocy u różnych specjalistów. Dowiedzieliśmy się, że jeden z międzynarodowych koncernów medycznych organizuje konkurs, w którym nagrodą była terapia lekiem na SMA. Pomyślałam, że wygrana byłaby spełnieniem naszych marzeń! Tak bardzo jej wtedy potrzebowaliśmy. Nie tracąc chwili, zgłosiłam Mariankę i niedługo potem otrzymaliśmy wiadomość zwrotną. Nie mogłam uwierzyć na własne oczy – wygraliśmy, Mariance wkrótce zostanie podany jedyny lek na świecie, który jest w stanie ją uratować! Byłam przeszczęśliwa! Córeczka przyjęła lek i z tygodnia na tydzień czuła się coraz lepiej. Niestety, wiele osób błędnie myśli, że po leczeniu dziecko budzi się z koszmaru choroby.... Prawie jak księżniczka z bajki po pocałunku księcia, a czar SMA spada, jak klątwa starej wiedźmy...  Tak się jednak nie dzieje i nawet po zdobyciu upragnionego ratunku, na dziecko i rodziców czeka długa i ciężka rehabilitacja. Obecnie każdy dzień Marianki jest dokładnie zaplanowany co do minuty. Od rana fizjoterapia, potem  neurologopeda, na końcu basen... Kilka razy w roku dochodzą też turnusy rehabilitacyjne. Wszystkie zajęcia i rehabilitacje są bardzo kosztowne. Nie ma to jednak znaczenia, gdy w końcu na buzi twojego dziecka widzisz uśmiech i wiesz, że nareszcie wszystko będzie już dobrze.  Potwierdzają to również rokowania lekarzy – jeśli będziemy kontynuować leczenie,  Marianka niedługo zacznie chodzić bez pomocy! Już teraz jest coraz silniejsza – samodzielnie siada, raczkuje, a nawet porusza się przy pomocy balkonika!  Pomimo że robimy wszystko, co w naszej mocy, po trzech latach walki z SMA nie stać nas już na pokrycie reszty kosztów rehabilitacji. Aby córeczka mogła dalej się rozwijać, potrzebuje również sprzętu rehabilitacyjnego, który ułatwi jej pracę nad sprawnością.  Teraz gdy udało się pokonać tyle przeciwności, nie możemy się poddać! Będziemy walczyć do końca, dlatego każde wsparcie i każda złotówka będzie dla nas na wagę złota!  rodzice Marianki

69 670,00 zł ( 69,14% )
Brakuje: 31 096,00 zł
Marek Słowiński
Marek Słowiński , 56 lat

Marek był podporą swojej rodziny, teraz sam potrzebuje wsparcia!

Gdy budowany latami świat w ciągu kilku chwil rozsypuje się jak domek z kart, pierwsza myśl to ucieczka. Drugą, po przetrawieniu najgorszych wiadomości jest walka - o lepsze jutro. O najmniejszy promyk nadziei…  Dokładnie 5 lat temu w naszym życiu zagościła niepewność, przerażenie, strach. W momencie, gdy wydawało się, że życie biegnie ustalonym torem, a wszystko znalazło się na swoim miejscu, Marek usłyszał diagnozę, która zniszczyła wszystko. Poczucie bezpieczeństwa i stabilizacja, zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki, niestety ta w naszym przypadku okazała się zwiastunem najgorszych informacji. Marek zawsze miał energię, czasem śmiałam się, że był motorem napędowym całej naszej rodziny. Być może dlatego tak trudno było mi uwierzyć w tę chorobę…  SLA - stwardnienie zanikowe boczne. Cichy zabójca odbierający samodzielność, sprawność, nadzieję. Powoli, krok po kroku zabiera Markowi możliwość funkcjonowania, sprawia, że nieustannie, nawet przy wykonywaniu najprostszych czynności potrzebuje wsparcia - mojego lub naszych córek. Wiem, że dla niego to trudne, wiem, że dla niego to osobista tragedia, bo ludziom, którzy ciągle są w ruchu ciężko tak po prostu wyhamować. Wcisnąć znak stop i wyłączyć się z życia. Do tej pory to on był dla nas ogromnym wsparciem, właściwie zawsze mogłyśmy na niego liczyć. A teraz? Choć jesteśmy tuż obok zawsze, widzimy jak męcząca bywa dla niego ta obecność. Wciąż uświadamia sobie kolejne bariery, ograniczenia, trudności. To bywa dla człowieka wyniszczające… Choć od diagnozy minęło kilka lat, walczymy wciąż z ogromnym zaangażowaniem. Robimy, co możemy, by wyrwać Marka ze szponów przerażającej choroby. Niestety, nasze wszystko okazuje się niewystarczające… By utrzymać Marka w stanie stabilnym, wymagane są regularne konsultacje neurologiczne, badania oraz intensywna rehabilitacja prowadzona pod okiem specjalistów. Każdy z elementów terapii to koszty. Na pozór niewielkie sumy kumulują się i łączą do ogromnych kwot, których pokrywanie jest dla nas gwarancją przyszłości. Tego, że choroba całkowicie nie przykuje Marka do łóżka. O takiej możliwości boję się chociażby myśleć…  W momencie diagnozy nasze życie stanęło na głowie. Dla nas tamten etap, kiedy Marek był zdrowy, zdaje się teraz wspomnieniem pochodzącym jakby z innego życia. To nieprawda, że w domu choruje tylko jedna osoba. Ta sytuacja wpływa na wszystkich, a brak środków i ograniczone możliwości leczenia są dla nas niczym kolejne ciosy…  Od długiego czas jedyna stała rzecz w naszym życiu to niepewność. Nie wiemy, na jakie potrzeby wystarczy nam środków. Nie wiemy, przez ile czasu uda nam się zapewnić Markowi potrzebną opiekę i wsparcie rehabilitantów. Najgorsze jest to, że nie potrafimy przewidzieć, co jeszcze odbierze Markowi choroba…  Chciałabym jeszcze zobaczyć szery uśmiech Marka. Zobaczyć jego postępy, zaangażowanie, energię, którą do niedawna każdego dnia mnie zarażał. To, co nas spotkało to rodzinna tragedia, z którą ciężko się pogodzić. Jedno jest pewne: nie poddamy się, mimo gorszych dni, mimo trudności. Marek był dla nas wsparciem tak długo. Chcemy mu się odwdzięczyć. Ja ślubowałam: w zdrowiu i chorobie… a nasze córki - dla nich tata jest kimś wyjątkowym. I chcę, żeby wciąż miał możliwość towarzyszyć im na drodze zwanej życiem.

12 663,00 zł ( 69,13% )
Brakuje: 5 653,00 zł
Maja Białczak
Pilne!
Maja Białczak , 3 latka

Ten nowotwór zabiera połowę dzieci❗️ Ratujemy Maję!

Jak dalej żyć, kiedy najważniejsza osoba w twoim życiu jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Jak się podnieść i walczyć, kiedy maleńka istotka, której poświęciłaś niemal każdą minutę życia, musi iść na wojnę i walczyć o swoje życie? W takiej chwili matka umiera z rozpaczy, ale ze złamanym sercem wstaje i błaga o pomoc, o ratunek. W zeszłym roku byłam najszczęśliwszą mamą, najwspanialszego dziecka, od rana do wieczora z miłością opiekowałam się Mają, ciesząc się z każdego jej postępu, z każdego kroku, gestu, spojrzenia. Dziś siedzę przy jej łóżeczku, płaczę, kiedy śpi i czekam, aż przestanie kapać chemia, aż ten koszmar minie i nigdy nie wróci! 50% szans, tak przyjęło się pisać o tej chorobie. Mało? Dużo? Dla matki ciężko chorego dziecka to 50% to wszystko, co ma! To bardzo dużo, bo w tej liczbie mieszczą się wszystkie nadzieje. Jeszcze niedawno było normalnie. Sceny, które teraz mam przed oczami znałam jedynie z telewizji. Rzeczywistość zupełnie obca wypełniła nasze życie w kilka chwil. Maja jest po pierwszej chemii, śpi, jest spokojna, a w mojej głowie myśli chcą eksplodować. Złośliwy nowotwór – ciągle w uszach mam tę straszną diagnozę. Muszę walczyć, choć czuję się najsłabsza w życiu. Obowiązkiem matki jest walczyć o życie dziecka! Maja rozwijała się książkowo, napawając nas szczęściem i dumą. Pierwsze wymarzone dziecko, oczko w głowie, sama radość. Potem przyszedł ten dzień, od którego rozpoczął się dramat, w którym tkwimy do dzisiaj. Mai drżały oczka, był to pierwszy symptom tego, że dzieje się coś bardzo złego. Podczas zwykłej zabawy rodzice zauważyli, że Mai drgają oczy. Jak dzwoneczki, bez przerwy. Instynkt rodzicielski podpowiadał, że dzieje się coś niedobrego. Zaniepokojeni tym faktem rodzice zaczęli szukać pomocy u lekarza pierwszego kontaktu, potem u okulisty. Jendoczasowo ciocia Mai, która jest położna, starając się odnaleźć pomoc i wytłumaczenie objawu (uznanego przez innych za „rozwojowy”), pokazała nagranie neurologom, wtedy usłyszała od lekarzy: to dziecko wymaga pilnej hospitalizacji! Tego samego dnia Maja znalazła się już na oddziale Neurologii na Zwirki i Wigury w celu diagnostyki. Ilość zrobionych badań była ogromna.  Od pobrania krwi, przez punkcje, EEG, po badania obrazowe - RtG, kilkukrotne USG, dwukrotny rezonans. Przy większości badań Maja musiała być uśpiona. Żadne z nich nie wskazywało, że podejrzenia o neuroblastomie zostaną potwierdzone. W międzyczasie u Mai pojawiły się nowe, coraz bardziej niepokojące objawy.  Drżenie całego ciałka.  Kiedy Majeczka zaczęła tracić równowagę, a finalnie przestała chodzić było już bardzo niebezpiecznie. Lekarze zdiagnozowali po drodze do najgorszego zespół OMS- Zespół opsoklonii i miklonii. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak straszna jest to diagnoza! OMS to  neurologiczny zespół paranowotworowy, występujący zazwyczaj u dzieci, związany z nerwiakiem płodowym. Kwestią czasu było, to kiedy postawiona będzie ostateczna diagnoza i znalezione zostanie źródło wszystkich objawów. Czas zaczął przyspieszać. Niestety. Lekarzom ukazał się guz okolicy przykręgosłupowej, oplatający tętnicę nerkową. Biopsja potwierdziła najgorsze przypuszczenia – nowotwór, neuroblastoma – w dodatku usytuowanie wykluczyło natychmiastową operację. Nie pamiętam wszystkich myśli, jakie przeszły mi przez głowę. Umysł świdrowały jedynie słowa – nowotwór złośliwy… To w tej chwili jedyna droga, by walczyć o życie Majeczki. Przytulny pokoik zamieniliśmy na metalowe łóżeczko, zabawki na rurki, igły i wenflony. Cierpienie przekracza granice, bo żaden rodzic nigdy nie będzie gotowy na cierpienie własnego dziecka. Zaplanowano 4 cykle chemioterapii, która jeśli zacznie działać, umożliwi przeprowadzenie operacji. Po operacji kolejne chemie i co dalej? Strach przeplata się z bólem. W jednej chwili rzeczywistość stała się koszmarem. Czas zaczął przyspieszać. Przeprowadzono rezonans magnetyczny kilku obszarów jej małego ciałka. Świat się zawalił nie tylko dla rodziców Pszczółki, ale także dla reszty rodziny, która do końca miała nadzieję, że to podstępne choróbsko okaże się czymś przejściowym, spowodowanym np. infekcją. Już na drugi dzień, 18.01 w dzień urodzin mamy Mai została przewieziona do Instytutu Matki i Dziecka na oddział onkologii. Wykonano kolejny rezonans, tomograf. Maja już na tym etapie musiała przejść operacje w celu pobrania wycinków guza i szpiku do badania.  Neuroblastoma zostaje potwierdzona. Kolejny cios w serce. Okazuje się również że guz ma dużo aktywnych komórek które stwarzają ryzyko rozsiewania choroby. Tylko około 2% dzieci na całym świecie ma jednocześnie neuroblastomę i zespół OMS. Zespół ten jest reakcja obronna organizmu na wykrytego wroga. Starając się go zwalczyć, może również uszkodzić cały jej układ nerwowy. Dlatego tez Maja wymagawielospecjalistycznego leczenia. Guz niestety jest nieoperacyjny, istnieje duże ryzyko uszkodzenia struktur, które są wokół niego. Leczenie rozpoczęła od chemioterapii. Jeśli guz na nią odpowie, wtedy dopiero będzie możliwa operacja. Ale jeśli nie zareaguje...? Rodzice starają się o konsultacje z lekarzami za granicą. W Barcelonie i Tubingen gdzie są najlepsi specjaliści od Neuroblastomy. Jednak leczenie tam jest bardzo kosztowne. Zespół OMS niestety może pozostać mimo leczenia chemioterapią i wtedy będzie potrzebna sterydoterapia, a także rehabilitacja. Wszystkie te procedury niestety nie pozostają bezinteresowne dla Mai, która ma zaledwie 20 miesięcy. Medycyna oferuje bardzo wiele możliwości dzieciom, które chorują na neuroblastomę. Kliniki na świecie prowadzą badania i podejmują się terapii z bardzo dobrym skutkiem. Rozpoczęliśmy wyścig z czasem i poszukiwania najlepszego dostępnego leczenia. Historia dzieci takich jak Maja pokazuje, że leczenie jest bardzo drogie. Nie wiadomo jeszcze, jaka będzie ostateczna suma, która pozwoli ocalić moją córeczkę, ale musimy zbierać już teraz! Maja jest po pierwszym cyklu chemii, zniosła go dzielnie – dzielniej niż ja. Ku mojej rozpaczy konsekwencje choroby i leczenia widać gołym okiem. Majeczka praktycznie przestała chodzić. Zespół OMS wywołał problemy neurologiczne, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. Jeśli znajdą się lekarze, którzy podniosą szansę mojej córeczki, jeśli znajdziemy taką klinikę i terapię, to musimy zrobić wszystko, by tam trafić! Leczenie neuroblastomy jest bardzo trudne i nie ma w nim miejsca na żadne błędy. Rozpoczynamy zbiórkę pieniędzy na ratowanie życia córeczki, dlatego z całego matczynego serca proszę Was o pomoc w tej walce. Na kolejnych etapach leczenia nie damy sobie rady bez Was. W zeszłym roku byliśmy normalną, szczęśliwą rodziną. Teraz walczymy o życie najważniejszego jej członka – naszej córeczki Mai. Jeśli możesz nam pomóc i ocalić życie naszego dziecka, to nie ma słów, by opisać naszą wdzięczność. Dziękujemy, że jesteś i pomagasz nam przejść przez ten onkologiczny koszmar. Maja prosi o wsparcie w tej nierównej walce. Licytacje dla Mai –> KLIK  

857 919,00 zł ( 69,11% )
Brakuje: 383 442,00 zł