Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Tymofii Leskiv
Tymofii Leskiv , 12 lat

Jego tata zginął jeszcze przed narodzinami Tymusia. Chwilę póżniej u synka zdiagnozowano nieuleczalną chorobę❗️

Los doświadczył mojego synka zbyt okrutnie. Tymuś nigdy nie poznał swojego taty – mąż zginął w tragicznym wypadku, jeszcze przed jego narodzinami. Jakby tego było mało, synek przyszedł na świat z nieuleczalną chorobą, która skazała go na kalectwo do końca życia… Kiedy udało nam się z tym pogodzić i poukładaliśmy sobie jakoś życie, w naszej ojczyźnie wybuchła wojna i musieliśmy uciekać do Polski, zostawiając wszystko za sobą… Moja ciąża przebiegała prawidłowo, jednak Tymek urodził się w 33 tygodniu ciąży z ciężkim niedotlenieniem okołoporodowym, czego następstwem jest mózgowe porażanie dziecięce i duże opóźnienie rozwojowe. Całe jego krótkie życie to walka o sprawność, żeby było lepiej, żeby móc więcej, żeby bolało mniej… Synek ma 12 lat, nie siedzi bez wsparcia, nie chodzi, nie zmienia samodzielnie pozycji, nie może utrzymać głowy. Tymuś nie potrafi komunikować się werbalnie, nie ma wypracowanych gestów i niestety nie posługuje się komunikacją alternatywną. Jest całkowicie zależny od pomocy innych. Ze względu na mocny szczękościsk muszę karmić go specjalną plastikową łyżeczką.  Mój chłopiec pomimo swoich trudności jest bardzo pogodnym i radosnym dzieckiem, chociaż często na jego twarzy i ciele widać ogromne napięcie – to wyraz bólu i lęku. Synek bardzo nie lubi hałasu, jest wrażliwy na dźwięki, czasami zdarza się, że emocje powodują, że nie może złapać oddechu. Jako jego mama odgaduję jego emocje – jednak ludzie z zewnątrz wciąż mają z tym kłopot… W kwietniu 2023 roku Tymek przeszedł operację selektywnej rizotomii korzeni grzbietowych, która radykalnie zmniejsza napięcia mięśniowe. Operacja się udała, mięśnie nóg bardzo się rozluźniły, ale to nie koniec naszej walki o sprawność i lepsze życie bez bólu i cierpienia. Jednym z najważniejszych zaleceń lekarzy i neurochirurgów po przeprowadzonej operacji jest prawidłowe pozycjonowanie ciała przez cały dzień. Do tego potrzebne są nam specjalistyczne sprzęty takie jak: wózek, fotelik samochodowy, buty ortopedyczne. Do tego dochodzą koszty specjalistycznych wizyt lekarskich i rehabilitacji. Koszt naszych potrzeb to około 60 tysięcy złotych! Dostaliśmy już tak wiele, za wszystko jestem ogromnie wdzięczna. Na swojej drodze spotkałam wielu nieznanych przyjaciół, którzy otworzyli dla mnie swoje serca. Czy w waszych również znajdzie się dla nas miejsce? Bardzo prosimy o wsparcie... Mój synek nie zasługuje na te wszystkie tragedie, które go spotkały. Olena, mama.

3 269,00 zł ( 5,12% )
Brakuje: 60 561,00 zł
Zofia Kania
Zofia Kania , 6 lat

Jest szansa, że Zosia stanie na własne nóżki❗️Potrzebna pomoc 🚨

Ciąża przebiegała prawidłowo, nie było żadnych niepokojących objawów, do momentu, aż niespodziewanie w 31 tygodniu nasza Zosia przyszła na świat. Byliśmy najszczęśliwsi, choć każdego dnia martwiliśmy się o jej dalszy rozwój. Niestety z czasem w rozwoju córeczki było coraz więcej nieprawidłowości. Zosia nienaturalnie się wyginała, a wraz z nią – rosło napięcie mięśniowe. Od 3. miesiąca życia córeczka jest intensywnie rehabilitowana, jednak to nie zdołało uchronić jej przed kurczowym porażeniem mózgowym i niedowładem spastycznym czterokończynowym. Zosia nie chodzi sama, potrzebuje stałego wsparcia, kontroli i rehabilitacji, ale jest cudowną, radosną dziewczynką. Serce mi się łamie, gdy widzę, jak cieszy się z każdego postawionego samodzielnie kroku, bo wiem, jak bardzo chciałaby być sprawna. To jej i nasze największe marzenie... Na szczęście pojawiła się nadzieja. Zosia została zakwalifikowana do operacji selektywnej rizotomii grzbietowej. Dzięki niej i dalszym, intensywnym ćwiczeniom, jest szansa, że córeczka będzie w stanie poruszać się samodzielnie. Nigdy nie zapomnę jej reakcji na informację, że doktor zabierze z jej nóżek napięcie. Nie widziałam jej jeszcze tak szczęśliwej.  Teraz najważniejsze, żeby odpowiednio przygotować mięśnie do tej wymagającej operacji. Zosia potrzebuje intensywnej rehabilitacji, wielu ćwiczeń i turnusów rehabilitacyjnych, by w kwietniu móc zostać poddaną zabiegowi. Niestety, nie przysługuje nam refundacja. Wszystko to, co niezbędne, generuje ogromne koszty. Sami możemy nie dać rady… Czy możemy liczyć na Wasze wsparcie? Wiemy, że już nie raz podarowaliście nadzieję, uratowaliście czyjeś życie, zapewniliście odpowiednie leczenie. Czy otworzycie serca również dla Zosi? Rodzice

2 720,00 zł ( 5,11% )
Brakuje: 50 472,00 zł
Marcin Nowak
Pilne!
Marcin Nowak , 37 lat

Cukrzyca odbiera mu wzrok! Ratujemy Marcina!

Dziękuję, że jesteście z Marcinem! Walka o jego wzrok trwa! Tylko dzięki Wam będzie mógł kontynuować nierefundowane leczenie! Pomocy! Historia Marcina: Cukrzyca to podstępna choroba. Mój brat przekonał się o tym na własnej skórze. Marcin miał 12 lat, gdy postawiono u niego diagnozę. Obecnie jest już dorosły, ale choroba wciąż stawia przed nim kolejne wyzwania, wciąż narzuca przeszkody i komplikacje, które pociągają za sobą potworny strach o jutro… W 2020 roku Marcin zauważył, że wzrok w jego prawym oku znacznie się pogorszył. Przyczyną okazały się powikłania cukrzycowe, a dokładniej retinopatia proliferacyjna. Niestety, jest to jeden z najbardziej niebezpiecznych rodzajów tego schorzenia. W przypadku krwawienia siatkówki może bowiem dojść nawet do gwałtownej utraty wzroku! Brat trafił na oddział okulistyczny. Wykonano mu laserowanie i krioterapię oka, a następnie skierowano do ośrodka klinicznego w celu klasyfikacji do specjalistycznego zabiegu - witrektomii. Operacja polega na wycięciu ciała szklistego z wnętrza gałki ocznej, w celu zatrzymania zmian chorobowych i poprawienia ostrości widzenia. W październiku 2020 roku Marcin przeszedł taki zabieg wraz z wszczepieniem oleju silikonowego. Po kilku miesiącach olej ten należało usunąć, co wymagało kolejnego zabiegu. Niestety, z powodu choroby Marcin nie mógł pojechać do szpitala, a gdy próbował zrobić to później, okazało się, że musi czekać na zabieg w kolejce aż trzy lata!  Marcin nie miał tyle czasu! Nie mogliśmy czekać, aż wzrok mojego brata pogorszy się jeszcze bardziej. Baliśmy się, że utraci go całkowicie! Stan drugiego oka również zaczął się pogarszać. Rozpoczęliśmy więc leczenie prywatne. Pokryliśmy je z własnych środków i tych uzbieranych w trakcie poprzedniej zbiórki. Ale walka się nie kończy! Dalsze leczenie pochłonie jeszcze większą ilość środków, których nie jesteśmy w stanie zdobyć samodzielnie. Wasza pomoc to teraz nasza jedyna nadzieja, dlatego prosimy z całego serca o wsparcie! Wierzę, że jeszcze raz pomożecie Marcinowi! Agnieszka, siostra ➡️ Wesprzyj Marcina poprzez LICYTACJE

1 693,00 zł ( 5,08% )
Brakuje: 31 573,00 zł
Krystian Olbryś
Pilne!
Krystian Olbryś , 24 lata

Złośliwy nowotwór daje kolejne przerzuty❗️Pomóż w walce o życie Krystiana❗️

Mam na imię Krystian. Zawsze byłem okazem zdrowia, nigdy nie chorowałem – z zawodu jestem policjantem, ale ta ciężka choroba odmieniła wszystko. Wszystko zaczęło się już w marcu 2023 roku, kiedy byłem jeszcze na szkole policyjnej. Pewnego dnia zauważyliśmy, że mam zaczerwieniony pępek – lekarze w przychodni sądzili, że najprawdopodobniej to początek przepukliny. Nikt nie podejrzewał, że w moim ciele rozwija się zabójczy nowotwór.  Dałem radę, ukończyłem szkolenie z dobrym wynikiem w maju 2023 roku. Schudłem wtedy już około 15 kg, jednak nie myślałem, że to objaw choroby. Sądziłem, że stres i duży wysiłek fizyczny w szkole zrobił swoje. Rozpocząłem pracę w wymarzonym zawodzie i tak też przepracowałem około 2 miesięcy. Coraz częściej zaczął się pojawiać u mnie stan podgorączkowy, ale brakowało jakichkolwiek innych objawów infekcji. Pomyślałem wtedy, że może to mieć związek z zaczerwieniem brzucha, które pojawiło się parę miesięcy wcześniej. 25 czerwca trafiłem na SOR. Gdy dotarłem do szpitala, zostałem zbadany, a lekarze podjęli decyzje o operacji. Około 23:00 trafiłem na blok z podejrzeniem ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. Okazało się, że dotychczasowe podejrzenia specjalistów są błędne. Chirurg już podczas operacji widział, że są to zmiany nowotworowe. Pobrano wtedy wyrostek robaczkowy, na którym był guz, płyn z otrzewnej i wycinek sieci brzucha. Wynik badania histopatologicznego okazał się wstrząsający – nowotwór złośliwy jelita grubego w stadium rozsiewu. Przerzut na otrzewną i węzły chłonne. W momencie diagnozy miałem zaledwie 23 lata. Rozpoczęło się szukanie pomocy, w takiej sytuacji liczył się czas. 21 lipca podczas konsylium nie dawano mi większych szans. Mój przypadek postrzegany był jako beznadziejny. Usłyszałem słowa, których nigdy nie zapomnę: „Możemy podać Panu chemię, ale o operacji nie ma mowy. To nigdy już nie będzie operacyjne”. Wyznaczono termin rozpoczęcia chemioterapii – za dwa tygodnie.  Czas gonił, zacząłem rozpaczliwie szukać kogoś, kto nie postawi na mnie „krzyża”. Udało się. Już 24 lipca trafiłem do onkologa w Warszawie. Po rozmowie i podzieleniu się wcześniejszymi doświadczeniami, usłyszałem to ważne zdanie. „Dostanie Pan chemię nie po to, żeby jeszcze trochę pożyć, tylko po to, żeby mógł Pan żyć”. 1 sierpnia w Warszawie rozpoczęły się dokładne badania, których wyniki miały zadecydować o dobraniu rodzaju chemioterapii. Okazało się, że aby miała szansę zadziałać – musi być bardzo mocna. Pierwszy wlew odbył się 16 sierpnia. Ku zdziwieniu lekarzy, niezwykle dobrze ją znosiłem. Bez wymiotów, mdłości, biegunek czy innych skutków ubocznych. Chemia była podawana przez 3 dni, później następowała dwutygodniowa przerwa.  Po 5 wlewach wykonano kontrolną tomografię. W końcu usłyszałem dobre wieści – nowotwór w jakimś stopniu zaczął się cofać. Dla wielu wiązało się to z wielkim zaskoczeniem, bo prawda była taka, że mój przypadek był beznadziejny. Pani doktor napomknęła, że może warto by było się rozeznać, czy ktoś w Polsce byłby w stanie podjąć się leczenia operacyjnego. Po głębokich poszukiwaniach 28 listopada trafiłem na konsultację do polecanego przez wielu chorych profesora. Usłyszałem, że TAK! Podejmie się operacji. Termin został wyznaczony na początek kolejnego roku. Operacja trwała 7 godzin, powiodła się. Niestety, nie udało się usunąć zmian nowotworowych w całości – a w około 95%. Usunięto węzły chłonne, około 80 cm jelita, pępek (na którym od wewnątrz był wszczep nowotworowy) oraz zmiany z otrzewnej. Spędziłem około tygodnia w szpitalu, po czym wróciłem do domu. Rana była rozległa na 43 szwy. Na obecną chwilę od początku choroby straciłem już prawie 34 kg. Po operacji przyjąłem kolejne 10 cykli chemii. Niestety, już przy ostatnich dwóch chemia była często przekładana, ze względu na słabe wyniki krwi. Pomimo sterydowych leków, wyniki się nie poprawiały. Po czym zapadła decyzja o zmianie linii leczenia. Teraz przyjmuję chemię w tabletkach. Niestety, po porównaniu najświeższej tomografii okazało się, że mówimy o postępie choroby. Pojawiła się nowa zmiana na wątrobie i prawdopodobnie wszczep na przedniej ścianie pęcherza. Jedyną szansą jest dla mnie niezwykle kosztowne, nierefundowane leczenie onkologiczne. Nie jestem w stanie jednak udźwignąć tak dużego ciężaru finansowego sam. Proszę, pomóż mi walczyć. Dopiero niedawno wkroczyłem w dorosłość. Tak jak każdy młody człowiek miałem swoje plany, nadzieje, marzenia… Wierzę, że jeszcze będę mógł je spełniać. Wierzę, że to jeszcze nie czas, by się poddać – to jeszcze nie czas, by odejść.  Chcę walczyć dalej. Krystian

4 870,00 zł ( 5,08% )
Brakuje: 90 875,00 zł
Jacek Dąbrowski
Jacek Dąbrowski , 41 lat

Życie bez piętna kalectwa – tylko o to proszę...

Mam na imię Jacek, staram się zawsze być uśmiechnięty i pełen optymizmu. Staram się, choć nie zawsze jest łatwo, bo choroba towarzyszy mi od urodzenia. Szereg operacji, lata spędzone w łóżku, cierpienie, którego opisać się nie da – to ogromny skrót moich zmagań. Wszystkiemu winna jest wrodzona wada nóg, z którą przyszedłem na świat. Bez operacji choroba za chwilę posadzi mnie na wózek inwalidzki. Proszę, pomóż mi przed tym uciec.  Niestety, mój obecny stan jest zły – operacje, które przeszedłem metodą Ilizarowa, nie przyniosły oczekiwanego efektu, dodatkowo kości zostały osłabione w wyniku czego dwukrotnie złamałem udo. Na chwilę obecną jedna z nóg została źle złożona, przez co jest krótsza i dodatkowo zespolona blachą i śrubami.  Błędy, jakie kiedyś popełnili lekarze, doprowadziły do stanu, w którym obecnie się znajduję. Ledwo chodzę i boję się, że któregoś dnia po prostu nie wstanę z łóżka. Pilnie potrzebuję operacji, ponieważ całe obciążenie mojego ciała jest na jednej nodze. Cierpi na tym druga noga, która obecnie również wymaga operacji. Kręgosłup jest coraz słabszy. Chociaż nie lubię się skarżyć, ból bywa czasami nie do wytrzymania… Wcześniej miałem pracę, plany i marzenia. Teraz, w tym stanie, nie mogę już pracować. Jak każdy mam swoje marzenia – moim hobby jest muzyka elektroniczna, a DJ-ing stał się życiową pasją. Pasją, którą kocham. Czuję, że mógłbym zrobić wiele w tym kierunku, lecz nie mogę, ponieważ mam coraz większe trudności ze staniem... Medycyna przez kilka lat po moich ostatnich zabiegach poszła do przodu i pojawiła się nowa metoda śródszpikowa poprzez magnetyczne gwoździe sterowane elektromagnetycznie. Ta metoda pozwoli uratować moją sprawność i uwolni mnie od bólu! Jest zatem szansa na to, bym mógł zawalczyć o swoje zdrowie i przyszłość. Ta szansa to operacje wspomnianą metodą w klinice w Warszawie. Niestety cena jest olbrzymia – ponad 300 tysięcy złotych.  Mam 37 lat – przed sobą jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Wiem, że jeśli choroba posadzi mnie na wózek, większość z nich nie będzie niemożliwa. Bez operacji mój stan będzie się pogarszał. Boję się, bo nie wiem, jak sam sobie poradzę w przyszłości. Proszę Cię o pomoc. Proszę o szansę na życie bez kalectwa... Wierzę, że z Twoją pomocą zebranie takiej sumy jest możliwe! Jacek

15 945,00 zł ( 5,08% )
Brakuje: 297 911,00 zł
Witold Gazda
Witold Gazda , 51 lat

By w ojczyźnie Witek mógł odzyskać sprawność!

Jedna chwila wystarczy, by zniszczyć życie, by odebrać to, co najcenniejsze - zdrowie. Wszystko to wydarzyło się tysiące kilometrów stąd, po drugiej stronie Atlantyku. 13 października 2019 r. Witek miał straszny wypadek motocyklowy w trakcie delegacji w Teksasie w USA. Informacja, która do nas dotarła była ciosem prosto w serce. Lekarze stwierdzili, że brat ma bardzo poważne uszkodzenie mózgu i jeśli przeżyje, nigdy nie będzie tym samym człowiekiem, jakim był wcześniej. Już wtedy nie mogłam uwierzyć w to, że mogę już nigdy nie porozmawiać z bratem, że jego życie może się skończyć. Wraz z rodziną postanowiliśmy, że mimo wszystko trzeba walczyć, bo Witek walczyłby o nas.  Do stycznia 2020 r. Witek przebywał w szpitalu w Teksasie. Przebył tam kilka poważnych, ale koniecznych operacji. W styczniu był na tyle silny, aby przetransportować go do domu. Mieliśmy nadzieję, że będzie mógł tam rozpocząć rehabilitację, bez której nie ma szansy na powrót do pełnej świadomości.  Niestety, amerykańskie ubezpieczenie odmówiło zapłaty za rehabilitację i skazało Witka na pobyt w zwykłym domu opieki. Zorganizowaliśmy  na własną rękę rehabilitację, opiekę psychologa i w ciągu tylko czterech tygodni Witek zrobił ogromne postępy. Reagował na pytania, podnosząc ręce, potrafił się uśmiechnąć i wykonywał małe zadania. Wszystko było na dobrej drodze, ale zostało przerwane przez panującą na świecie pandemię koronawirusa...  Od początku marca nikt nie mógł Witka odwiedzać, przez co zaczął coraz częściej wymiotować, mieć napady epileptyczne oraz nawracające infekcje pęcherza. Ostatecznie przestał w ogóle reagować. Wszystko, co do tej pory wypracowaliśmy, przepadło. Zdecydowaliśmy się więc wydać wszystkie oszczędności i przetransportować Witka do Polski, do centrum rehabilitacji.   Wciąż wierzymy, że tutaj czeka na niego lepsza przyszłość, że to tutaj odzyska utracone umiejętności, że znów zacznie się do nas uśmiechać. Niestety, kwoty, które trzeba zapłacić za rehabilitację, są niewyobrażalnie duże. Dlatego prosimy o wsparcie. Pomóż nam odzyskać Witka! Barbara - siostra Witka

8 654,00 zł ( 5,07% )
Brakuje: 161 708,00 zł
Daniel Białas
Daniel Białas , 5 lat

Trwa walka o sprawność i lepszą przyszłość Danielka❗️

Ciąża przebiegała prawidłowo, Danielek po narodzinach otrzymał 10 punktów w skali Apgar. Rozwijał się w naszej ocenie bardzo dobrze, jednak z czasem zaczęliśmy zauważać niepokojące objawy. Bardzo martwiły nas drgawki, które pojawiały się coraz częściej.  Synek miał problem z mową, nie reagował na imię, nie nabywał ważnych, podstawowych umiejętności, które jego rówieśnicy już posiadali. Wykonaliśmy wiele badań, które w końcu doprowadziły nas do diagnozy. Daniel cierpi na afazję ruchową, autyzm dziecięcy i padaczkę.  Bardzo chcielibyśmy mu pomóc, dać szansę na sprawność i lepszą przyszłość, poprawić jego funkcjonowanie. Niestety sytuacja finansowa nie pozwala nam na pokrycie rehabilitacji dla Danielka. Synek wymaga stałej opieki i wsparcia wielu specjalistów. To wszystko generuje ogromne koszty, które znacząco obciążają nasz domowy budżet.  Danielek ma ogromne serduszko, jednak przez ataki autystyczne, padaczkę i ogromne cierpienie, które codziennie znosi – jest bardzo wycofany. Prosimy o wsparcie. Twój mały gest może zmienić naszą trudną codzienność i pomóż w walce o zdrowie ukochanego synka. Otworzysz dla niego swoje serce? Rodzice Daniela

5 754,00 zł ( 5,07% )
Brakuje: 107 606,00 zł
Eryka Duulatbekowa
Pilne!
Eryka Duulatbekowa , 4 latka

POMOCY❗️Mała Eryka ma WZNOWĘ NOWOTWORU – walczymy o jej życie❗️

Kiedy urodziła się moja córeczka, zrozumiałam, że nie ma świecie wyższej wartości. Eryka jest moim sensem życia, moim tlenem, moją duszą. Ale teraz okrutna choroba próbuje mi ją zabrać, a ja nie wiem, co robić! Eryczka ma WZNOWĘ neuroblastomy. To najgroźniejszy z możliwych nowotworów, który zabija połowę chorujących dzieci! Błagam każdego, kto czyta ten apel o pomoc! Moja kochana córeczka nie może umrzeć… A bez leczenia tak właśnie się stanie! Na początku września 2022 roku powieki i uszy Eryki zrobiły się żółte. Nie miała apetytu, zaczęła szybko się męczyć i zrobiła się kapryśna. Wystraszyłam się… Pomyślałam, że to może być żółtaczka, dlatego szybko umówiłam nas na wizytę. Podczas badania USG lekarz zauważył dużego guza w okolicach nerek. Natychmiast wysłano nas do szpitala. Gdy usłyszałam, że w ciele mojej malutkiej córeczki znajduje się COŚ, co zagraża jej życiu, niemal zemdlałam. Skierowano nas na oddział onkologiczny, a ja przestałam rozumieć, co się dzieje. Docierało do nie tylko to, że w moich ramionach płacze moja malutka córeczka, którą przytulam z całych sił. Po badaniach zdiagnozowano neuroblastomę przestrzeni zaotrzewnowej 4 stopnia z uszkodzeniem szpiku kostnego. Pamiętam jak siedziałam w gabinecie ordynatora. Powiedział, że Eryce pozostało 2-3 miesiące życia. Można spróbować wykonać przeszczep szpiku za granicą, ale nie ma gwarancji, że to pomoże. Nie powiedziałam nic. Wyśliznęłam się z gabinetu i pobiegłam na salę szpitalną, gdzie leżała Eryka. Przykucnęłam przy jej łóżku, wzięłam jej rączkę w swoją i patrzyłam na nią. Łzy leciały po moich policzkach. Czym ona sobie zasłużyła? Dlaczego właśnie Eryka, czemu nie ja? Przecież to tylko małe dziecko! Czułam, że świat się kończy. I wyjścia już nie ma. Eryka ciężko znosiła chemioterapię. Kiedy pojawiły się skutki uboczne, trudno było na to patrzeć. Z bólu biła siebie w głowę, zrywała z siebie ciuchy, chciała stamtąd uciec… Za każdym razem przytulałam swoje maleństwo i ze łzami w oczach prosiłam, błagałam, by tylko wyzdrowiała. Czułam ogromny strach, że ją stracę. Wiedziałam, że chemia, którą przyjmuje utrzymuje ją jedynie przy życiu. Dla mnie i dla mojej rodziny drogie leczenie za granicą wydawało się czymś niemożliwym. Dołowała mnie myśl, że życie mojej córeczki zależy od pieniędzy, których nigdy nie zdobędę. Obwiniałam się, że nie mogę jej pomóc. Pewnej nocy uciekłam z sali szpitalnej i schowałam się w świetlicy. Zalewałam się łzami, rwałam sobie włosy. Błagałam, żeby Bóg dał jej siły i zdrowie, żeby ocalił ją... Byłam w takim stanie, że nie zauważyłam, że w pokoju ktoś jest. Okazało się, że przychodzą tu inne mamy i także płaczą w ciemności, by nikt ich nie zauważył.  Jedna z nich była w tym momencie w pokoju. Podeszła do mnie, przytuliła. Powiedziała: "Proszę Cię... Płacz tyle, ile potrzebujesz. Tylko zrób tak, żeby twoja córka nigdy nie widziała twoich łez. Twojej córeczce i tak jest teraz ciężko, a jak zobaczy płaczącą mamę będzie jej gorzej." Ta mama poradziła mi znajdować w sobie siły, bawić się z córką, śmiać się i zawalczyć o trochę normalności w naszym życiu. Mówiła, że to pomoże. Dzisiaj jestem jej za to niezmiernie wdzięczna.  Podjęłam decyzję, że muszę szukać pomocy, gdzie tylko się da. Moja córeczka nie mogła umrzeć. 10 października wyleciałyśmy z kraju i rozpoczęłyśmy leczenie w Turcji. Eryczce ogolili włosy, przez co strasznie się zasmuciła. Ja też płakałam i zbierałam każdy jej włos do torby. Miała takie ładne włoski… Po 3 cyklu chemii badania wykazały, że guz się zmniejszył. Zadecydowano, że można już przeprowadzić operację, by go usunąć. Na szczęście wszystko zakończyło się sukcesem.  Po operacji Eryka miała jeszcze 3 cykle chemioterapii. Po każdym wymiotowała, miała gorączkę, traciła apetyt, była osłabiona, zmęczona, skarżyła się na ból w ciele i miała kiepskie wyniki badań. Ale zniosła to wszystko jak prawdziwa wojowniczka.   Potem Eryczka przeszła pomyślnie autoprzeszczep. Wszystko zgodnie z planem. Po kolejnych chemiach i radioterapiach mogliśmy wrócić do domu. Przez rok wszystko było dobrze, ale w marcu 2024 podczas kolejnej kontroli lekarze wykryli nawrót. Tym razem z przerzutami do mózgu, szpiku kostnego i kości. W trybie pilnym wyznaczono 3 cykle chemioterapii, które Eryka znosiła okropnie. Wyniki badań też były fatalne. Każdy nowy kurs leczenia to ból, rozpacz i poczucie winy. Ze strachu o moją córeczkę nie potrafiłam ułożyć zdania, skupić się, nie potrafiłam przypomnieć sobie, o co chciałam zapytać lekarza... Czasami wydawało mi się, że zwariowałam. Eryka okazała się silniejsza ode mnie. Niestety, jej stan jest na tyle poważny, że sama chemia nie wystarczy. Lekarze mówią wprost, musimy jak najszybciej rozpocząć immunoterapię w Barcelonie, która jest ogromną szansą na pełne wyzdrowienie.   Niestety, kwota powaliła nas na kolana! Nigdy nie będę w stanie zgromadzić takich pieniędzy. Dlatego jestem zmuszona zwrócić się o pomoc. Proszę Was, błagam, pomóżcie mi ocalić Erykę! To nie czas na śmierć... Mama Eryki ➡️ Śledź losy Eryki na Facebooku!

181 173,00 zł ( 5,07% )
Brakuje: 3 391 233,00 zł
Adam Szajner
Adam Szajner , 56 lat

Z chorobą zmagam się już ponad 3 dekady... Proszę, pomóż mi w walce o zdrowie!

Nigdy nie sądziłem, że będę musiał prosić o pomoc. Pomimo trudności losu zawsze starałem się radzić sobie sam. Niestety, dzisiaj po raz pierwszy dotarłem do granic moich możliwości i potrzebuję Waszego wsparcia... Od 35 lat zmagam się z cukrzycą, która powoli, ale nieubłaganie, odbiera mi zdrowie... Z powodu powikłań tracę wzrok i zmagam się z chorobą niedokrwienną serca. Dodatkowo rozwinęły się u mnie zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa. Codzienne funkcjonowanie staje się coraz trudniejsze. Pomimo starań i oszczędności, nie jestem w stanie samodzielnie pokryć kosztów urządzenia, które mogłoby odmienić moje życie — pompy insulinowej. Ta pompa to dla mnie szansa na zdrowie, na stabilizację choroby i poprawę jakości życia. Niestety, jej cena przekracza moje możliwości. Z powodu niepełnosprawności utrzymuję się z renty. Proszę Was o wsparcie, bo bez niego trudno będzie mi kontynuować leczenie i utrzymać nadzieję na lepsze dni. Każda pomoc jest dla mnie bezcenna i daje mi nadzieję na to, że znów będę mógł żyć nieco bardziej normalnie. Z całego serca dziękuję za każdą złotówkę, która przybliży mnie do celu. Adam

700,00 zł ( 5,06% )
Brakuje: 13 130,00 zł