Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Marcelina Macura
Pilne!
Marcelina Macura , 2 latka

RAK zabiera ją z naszych ramion❗️Prosimy, uratuj Marcelinkę - dramatyczna walka trwa!

Marcysia w sierpniu skończyła 12 miesięcy, a już musi toczyć walkę ze śmiertelnie niebezpiecznie przeciwnikiem - nowotworem złośliwym! Rak zaatakował oczy maleństwa - trwa nie tylko walka o ocalenie wzroku, ale też życia i zdrowia! Nowotwór zajął prawe oczko, którym Marcysia już nie widzi. Rozprzestrzenia się też w oczku lewym. Trwa rozpaczliwa walka! Dzięki wsparciu tysięcy osób o dobrych sercach, których wzruszył los tej malutkiej, ciężko chorej dziewczynki, Marcysia trafiła do szpitala w Nowym Jorku. Tam dzieci z najcięższymi postaciami siatkówczaka leczy doktor Abramson, światowy specjalista, zajmujący się tym rodzajem nowotworu. Niestety nowotwór to trudny przeciwnik, leczenie zapowiada się na bardzo długie i pochłania ogromne koszty. Ta zbiórka to droga odsłona walki z rakiem - prosimy Was o pomoc! Po raz kolejny potrzebujemy zrywu dobrych serc, by ratować Marcysię! Rodzice Marcysi: Jesteśmy w szpitalu w Nowym Jorku, miejscu, w którym - głęboko w to wierzymy - uda się wyleczyć naszą córeczkę. Jesteśmy u najlepszego lekarza, lepszego już nie ma i czekamy na dzień, w którym usłyszymy, że guzy obumarły... Kurczowo trzymamy się nadziei, że nasza księżniczka wygra tę walkę i będzie mogła spokojnie żyć... Chociaż ona, bo my, rodzice, już nigdy. Zawsze będziemy już żyć w strachu przed rakiem. Kilka tygodni temu zostawiliśmy wszystko, całe dotychczasowe życie i przylecieliśmy tutaj, by ratować naszą córeczkę. Gdy Marcysia przyszła na świat, w najgorszych koszmarach nie sądziliśmy, że za chwilę zaatakuje ją nowotwór, a my, umierający ze strachu, znajdziemy się na oddziale onkologii, w dodatku na drugim końcu świata... Nic nie zapowiadało tragedii, aż do pierwszych wspólnych rodzinnych wakacji... W ciemnej łazience w oczku córeczki zauważyliśmy jasny odblask. Kilka lat temu wspieraliśmy na Siepomaga chorą dziewczynkę, cierpiała na siatkówczaka - rzadki nowotwór złośliwy oczu... Pierwszym objawem tej choroby był właśnie taki odblask. Ogarnęła nas panika, że nasza córeczka też choruje na raka. Jak się okazało, mieliśmy rację. To nasza determinacja i poczucie, że coś jest nie tak, doprowadziła do tego, że udało się postawić diagnozę. Niektórzy lekarze uważali, że jesteśmy nadwrażliwi. 1 sierpnia, usłyszeliśmy to, czego tak bardzo się baliśmy. Marcelinka choruje na siatkówczaka, nowotwór złośliwy, postać genetyczną obuoczną. Guz w prawym oczku córeczki zajął 1/3 oczka, doszło do odwarstwienia siatkówki, Marcysia przestała widzieć. W lewym znaleziono kolejne guzy. Świat runął w posadach.  Wiedzieliśmy, że zrobimy wszystko, by uratować naszą jedyną córeczkę. Kiedy pojawiło się światło nadziei na leczenie w USA, poruszyliśmy niebo i ziemię, by Marcysia mogła skorzystać z tej szansy. Dziękujemy wszystkim, dzięki którym stało się to możliwe. W USA małe życie Marcysi nie jest zatruwane chemią ogólną, ale dostanie chemię dotętniczą bezpośrednio do chorych oczek, mają też wieloletnie doświadczenia w leczeniu najcięższych przypadków siatkówczaka. Dziś wiemy już, że Marcela ma szanse na wyleczenie. Aby tak się stało, potrzebujemy Waszej pomocy! Córeczka dostała dwie chemie ogólne w Polsce i dwie chemie dotętnicze w USA. W lewym oku guzy są mniejsze i trzy z nich zareagowały bardzo dobrze, stad decyzja doktora Abramsona, że chemii więcej tam nie zastosują, a spróbuje wyniszczyć je laserami. Prawe oko niestety jest w gorszym stanie, były lasery i druga chemia, przed nami jeszcze trzecia i być może czwarta chemia oraz wiele innych zabiegów wyniszczających nowotwór. Generuje to kolejne ogromne koszty.  Niestety środków z pierwszej zbiórki nie wystarczy na leczenie Marcysi. Koszta nas przerosły... Ledwo przylecieliśmy, a z subkonta Marceliny na leczenie wydaliśmy już prawie 900 tysięcy złotych, nie licząc kosztów pobocznych. To dopiero początek, a gdzie jeszcze pozostałe długoletnie leczenie, rehabilitacja, przeloty do USA... Same kontrole, na które będziemy musieli przylatywać, generują ogromne koszty, a Marcysia będzie musiała być pod opieką doktora Abramsona do 7. roku życia! Niestety potwór, który zagościł w oczach Marceli, jest nieprzewidywalny i może wrócić. Jesteśmy załamani tymi kosztami, ale wiemy, że nie mamy wyjścia. Cieszymy się ogromnie, że są cudowne osoby, które postanowiły stanąć do walki razem z nami. Jeżeli możemy prosić Was kolejny raz o pomoc, wesprzyjcie nasza Marcelkę. Jest taka malutka, a tak musi cierpieć... Chcemy tylko tego, by wyzdrowiała. By zniknął strach, że rak zabierze Marcelince wzrok, a co najgorsze, że zabierze ją nam raz na zawsze... Prosimy o Waszą pomoc. ➡️ Marcysi możesz pomóc też przez udział w LICYTACJACH - klik!

486 225,00 zł ( 91,41% )
Brakuje: 45 690,00 zł
Marcin Gałuszka-Biernacki
Marcin Gałuszka-Biernacki , 44 lata

Marcinowi grozi amputacja! Nie ma chwili do stracenia – potrzebne pilne leczenie!

Marcin, nasz serdeczny przyjaciel, od wiosny walczy ze stopą cukrzycową, która zaczęła wyniszczać jego zdrowie i zagraża amputacją. Stan nogi jest dramatyczny, dlatego musimy pomóc jak najszybciej!  Wszystko zaczęło się niewinnie – w kwietniu 2024 roku Marcin zgłosił się do lekarza z opuchniętą stopą. Kolejne diagnozy okazywały się być nietrafione, a choroba postępowała. Przez długie tygodnie przepisywano mu leki na zapalenie stawów i żył oraz rajtuzy uciskowe. Stopa jednak puchła coraz bardziej, a ból stawał się nie do wytrzymania. Na przełomie maja i czerwca stan Marcina gwałtownie się pogorszył. Diagnozy zmieniały się jak w kalejdoskopie, a jego noga zaczęła pokrywać się bolesnymi ranami. Dopiero wtedy okazało się, że doszło do groźnej infekcji, która rozwinęła się w ropownicę. Marcin przeszedł bolesne zabiegi, w tym wycięcie martwicy i usunięcie części kości. Niestety, jako cukrzyk, zmaga się z dodatkowymi komplikacjami – jego rana goi się wolno i nieprzewidywalnie. Od tamtego czasu Marcin, zdeterminowany, by ocalić swoją nogę, przeszedł szereg zabiegów, w tym terapię w komorze hiperbarycznej, która poprawia ukrwienie tkanek i wspomaga ich gojenie. Ale i to nie wystarcza. Kolejni lekarze, u których odbywał konsultacje, stawiali bezlitosne rokowania i zalecali amputację stopy! Teraz pojawiła się nadzieja – udało się znaleźć specjalistę, który nie przekreśla szans na uratowanie nogi Marcina. Wymaga to jednak zaawansowanego leczenia: stabilizatora zewnętrznego, antybiotyków i terapii wspomagających odbudowę kości. Marcin to osoba, która nigdy nie przechodziła obojętnie obok ludzkiego cierpienia. Sam wielokrotnie organizował pomoc dla innych, angażując się w liczne akcje charytatywne. Teraz on sam potrzebuje wsparcia, by móc dalej chodzić i być niezależnym. Jest otoczony miłością bliskich i przyjaciół, którzy podtrzymują jego nadzieję. Niestety, ich własne możliwości finansowe wyczerpały się już po kilku miesiącach kosztownego leczenia. Wierzymy, że dzięki naszej solidarności, Misiek – jak czule nazywamy go w gronie przyjaciół – zdoła pokonać chorobę i wrócić do zdrowia. Prosimy o każde wsparcie, finansowe i duchowe. Pomóżmy Marcinowi stanąć na nogi – dosłownie i w przenośni. To ktoś, kto swoją dobrocią i sercem zawsze wspierał innych, teraz zasługuje na to, byśmy my byli przy nim. Przyjaciele Marcina

87 276,00 zł ( 91,15% )
Brakuje: 8 469,00 zł
Aleksander Bielecki
Pilne!
Aleksander Bielecki , 20 lat

Najtrudniejszy przypadek świata – Alek potrzebuje pilnej pomocy❗️

Trzy bardzo skomplikowane operacje, które mogły odbyć się tylko w USA, uratowały życie Alka. To była walka o cud, a ten cud trwa dzięki setkom Darczyńców! Nie sądziliśmy, że znów przyjdzie nam prosić o pomoc. Niestety, lekarze określają przypadek Alka jako najbardziej skomplikowany przypadek skoliozy na całym świecie! Czasami dzieją się rzeczy, które trudno przewidzieć…  Tak jest właśnie teraz. Dlatego bardzo prosimy o pomoc, bo już musimy znów stawić się w klinice, w której ratowano życie Alka! Lekarze muszą sprawdzić, skąd bierze się wysięk płynu i na miejscu podjąć decyzję, co robić. Bardzo potrzebujemy pomocy… Dziś Alek porusza się samodzielnie, a jego życie nie jest zagrożone! Za to będziemy wdzięczni wszystkim Darczyńcom do końca naszych dni. Pamiętamy o Was i myślimy ciepło codziennie, wciąż życząc samego dobra.  Konstrukcja, którą Alek ma zabudowaną w plecach, jest bardzo rozbudowana i wymaga stałego monitoringu. Od ponad pół roku fragment odcinka kręgosłupa między 9 a 11 kręgiem wymaga specjalnego zabezpieczenia. Utworzyła się tam „kaletka” – obrzęk z wysiękiem płynu. Bardzo się tym niepokoimy… Wszystkie aktualne badania i punkcję kręgosłupa przesłaliśmy do lekarza, który operował Alka w Stanach Zjednoczonych i bardzo dobrze zna jego przypadek. Stwierdził, że jest konieczność przeprowadzenia dodatkowych, specjalistycznych badań. Te niestety niemożliwe są do zrobienia w Polsce. Musimy już w lutym być w USA, niestety koszty są bardzo wysokie…  Na ten moment potrzeba nam ok. 100 000 zł na sam przelot, pobyt i badania na miejscu. Mamy tylko nadzieję, że nie trzeba będzie uruchamiać bloku operacyjnego i wykonywać żadnych skomplikowanych zabiegów. Wtedy koszta bardzo wzrosną…  Nie ma słów, które wyrażą naszą wdzięczność za Waszą całą dotychczasową pomoc. Chcemy, byście mieli świadomość, że nasz syn żyje dzięki Wam i lekarzom w USA. Bez Was operacje byłyby niemożliwe.  Tym trudniej nam kolejny raz prosić o pomoc, ale znów jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Będziemy wdzięczni za każde wsparcie w walce o życie bez bólu i powrót do pełnej sprawności Alka. Rodzice

96 951,00 zł ( 91,13% )
Brakuje: 9 432,00 zł
Edyta Klęczar
Edyta Klęczar , 37 lat

Udar odebrał mi sprawność! POMÓŻ!

Jeden sierpniowy wieczór wywrócił całe moje dotychczasowe życie do góry nogami… Nigdy nie przypuszczałam, że w wieku 36 lat mogę doznać udaru! Dziś nieustannie walczę o powrót do sprawności. Nie ukrywam, że bywa ciężko… Ale jestem mamą i żoną. Moja rodzina to największa motywacja, staram się dla nich każdego dnia. To wszystko wydarzyło się tak nagle… Wróciłam z pracy, zaczęłam przygotowywać się do snu. Nagle straciłam czucie w lewej ręce i nodze i upadłam! Mój mąż natychmiast wezwał pogotowie. W szpitalu badanie wykazało, że to udar niedokrwienny mózgu. Szybko przewieziono mnie do kolejnej placówki… Niestety po podaniu leków, które miały usunąć skrzep, okazało się, że doszło do wylewu! Mój stan w jednej chwili jeszcze bardziej się pogorszył. Nie mogłam w to uwierzyć! Spędziłam miesiąc przykuta do łóżka na oddziale udarowym, a następne półtora miesiąca na oddziale rehabilitacji neurologicznej. Moje całe dotychczasowe życie się rozpadło.  Gdy wróciłam do domu, musiałam skonfrontować się z zupełnie nową rzeczywistością. Obecnie nie jestem w stanie wykonywać nawet podstawowych czynności domowych, takich jak gotowanie czy sprzątanie. Do teraz nie mogę poruszać ręką. Mam problem z chodzeniem, mogę wykonać tylko kilka kroków. Mimo że jest mi niezwykle trudno, staram się nie załamywać… Wiem, że powrót do sprawności wymaga czasu. Nieustannie ćwiczę i jestem zawożona na rehabilitację. Niestety, generuje to spore koszty, a przede mną jeszcze bardzo długa droga… Nie zamierzam się jednak poddawać. Wierzę, że z Waszym wsparciem, uda mi się odzyskać moje dawne życie. Edyta

48 474,00 zł ( 91,13% )
Brakuje: 4 718,00 zł
Henio Latawiec
Henio Latawiec , 13 miesięcy

Prosimy o pomoc, by Henio mógł żyć...

Henio przyszedł na świat 29 września tego roku, tym samym zrobił mamie najpiękniejszy prezent urodzinowy. Długo wyczekiwaliśmy naszego wymarzonego synka. Ale radość po urodzinach nie trwała długo. Już w pierwszych godzinach życia Henio został przewieziony do  szpitala w innym mieście, gdzie zaczęła się walka o jego życie. Niestety, u Henia wstępnie zdiagnozowano wrodzone wady rozwojowe mózgu, niewydolność oddechową, bezdech, wrodzone obniżone napięcie mięśniowe i niedokrwistość o niejasnej etiologii. A dopiero co przyszedł na świat… Pod koniec października stan synka pogorszyły infekcje szpitalne, przez co jego organizm skumulował duże ilości CO2 – nawet do 100%! Jego oddech był na tyle płytki, że przez 4 tygodnie musiał być wspierany respiratorem z kilkoma próbami reintubacji. Niestety, kończyły się niepowodzeniem.  Lekarze skierowali nas na tracheostomię, ale dano Henryczkowi jeszcze jedną szansę. W końcu się nie poddawał i dalej walczył. I dzięki codziennej rehabilitacji oddechowej udało się utrzymać jego wydolność oddechową na tyle, by po wyleczeniu większości infekcji wrócił na własny oddech. Obecnie czekamy na decyzję w sprawie PEGa. Henio jest karmiony przez sondę, ponieważ od początku jego odruch ssania jest niewielki. Przy próbach karmienia z butelki bardzo się krztusi, przestał przybierać na wadze, bo toleruje tylko małe ilości mleka. By utrzymać naszego Henia przy życiu, niezbędne jest wsparcie oddechu. Od 2 tygodni na całe szczęście nie wymaga respiratora, ale infekcje, stan zapalny, niewielkie bezdechy i nieprzyswajanie posiłków nie pozwalają nam zabrać go do domu. Lekarze nawet nie podejmują tego tematu. Jego pobyt w szpitalu cały czas się wydłuża przez ciągle diagnozowanie i stabilizowanie jego organizmu. A w domu czeka na Henia jego 6-letnia siostra, która nie może się doczekać, by go w końcu poznać i przytulić. Nigdy nie myśleliśmy, że życie zmusi nas, aby zwracać się o pomoc, jednak zrobimy wszystko, aby walczyć o zdrowie naszego synka. Wiemy, że fizycznie i psychicznie podołamy. Jedyną przeszkodą są dla nas kwestie finansowe. Bardzo prosimy o pomoc w zbiórce na późniejszą rehabilitację, wizyty u różnych specjalistów i niezbędny sprzęt do wsparcia oddechu, dzięki któremu nasz Henio będzie mógł żyć. Rodzice ➡️ Facebook – Razem walczmy o lepsze życie dla Henia

96 665,00 zł ( 90,86% )
Brakuje: 9 718,00 zł
Grzegorz Włodarczyk
13 dni do końca
Grzegorz Włodarczyk , 45 lat

Nie chcę, by resztę życia spędził w szpitalnym łóżku – Proszę, pomocy❗️

7 lipca mój 43-letni partner zachorował na kleszczowe zapalenie opon mózgowych. Najprawdopodobniej kleszcz ugryzł go podczas spaceru z psem. Ale ugryzienie było bledsze, nic nie wskazywało na to, że jego skutki będą tak tragiczne… Zaczęło się od gorączki i drętwiejącej ręki. Jednak lekarz powiedział nam, że może to być wynik panującego wtedy wirusa, więc Grzesiek powinien po prostu odpocząć, pilnować gorączki i dużo pić. Tak też zrobiliśmy. Ale pewnego dnia, Grzesiek dostał w nocy silnej gorączki. Ciężko oddychał, wymiotował, zdrętwiała mu ręka… Po pogotowie zadzwoniłam, kiedy powiedział, że jego dolna warga jest luźniejsza. Przeraziłam się, że to udar. Karetka zabrała Grześka do szpitala. Podczas rozmowy z sanitariuszem wspomniałam, że wtedy znaleźliśmy to dziwne ugryzienie. Następnego dnia zadzwonili do mnie ze szpitala z informacją, że wykryto zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych z zapaleniem płuc zachłystowych. Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną na 30 dni oraz zaintubowany. Kolejne badania wykazały neuroboreliozę, mioklonie, oraz porażenie czterokończynowe.  Po wybudzeniu Grzesiek odzyskał świadomość. Od ponad tygodnia poddawany jest intensywnej rehabilitacji. Zaczyna odzyskiwać władzę w kończynach dolnych, czucie w całym ciele, częściowo napięcie mięśni, jednak wciąż nie jest w stanie samodzielnie oddychać, ponieważ kończyny górne są nadal objęte bezwładem, a mięśnie klatki piersiowej są niewydolne. Potrzebna będzie intensywna terapia oddechowa i neurologiczna jak również wsparcie logopedy i psychologa, których szpital nie jest w stanie zapewnić w wymaganym zakresie. Dalsze przebywanie na oddziale OIOM stanowi zagrożenie dla życia Grześka ze względu na wysokie ryzyko infekcji. Jedynym rozwiązaniem, które może uratować mu życie i ułatwić powrót do zdrowia i odzyskanie przynajmniej w części swojego poprzedniego życia, jest rehabilitacja w prywatnym ośrodku. Ale koszty tak skomplikowanej i złożonej rehabilitacji znacząco przekraczają moje możliwości finansowe. Bez wsparcia z Państwa strony mojemu partnerowi grozi to, że resztę życia spędzi na łóżku szpitalnym podłączony do aparatury monitorującej funkcje życiowe, a obecne leczenie nie jest w stanie skutecznie wyleczyć go z niedowładu czy zabezpieczyć przed groźnymi dla życia wtórnymi infekcjami. Paulina Kwota zbiórki jest szacunkowa.

86 987,00 zł ( 90,85% )
Brakuje: 8 758,00 zł
Paulina Kacprzyk
Pilne!
5 dni do końca
Paulina Kacprzyk , 30 lat

Ogromny guz w głowie Pauliny! Potrzebna PILNA operacja – POMOCY!

KRYTYCZNIE PILNA ZBIÓRKA! W mojej głowie jest guz, który w każdej chwili może mnie zabić! W Polsce nie ma dla mnie ratunku, dlatego szukam pomocy za granicą. Do 10 sierpnia muszę uzbierać ogromną kwotę na operację… Błagam o pomoc! Moja walka o życie trwa już 20 lat… Mam na imię Paulina i jestem młodą, aktywną, pełną życia kobietą, która od dziecka zmaga się ze skutkami operacji nowotworu mózgu. Cierpię na spastyczny niedowład prawej strony ciała. Wszystko zaczęło się, gdy byłam jeszcze bardzo mała. W 2001 roku rodziców zaniepokoiło to, że się przewracam, mylę literki, które już dobrze znałam. Okazało się, że w mojej głowie jest ogromny guz – naczyniak jamisty. Lekarze powiedzieli moim rodzicom, że guz położony jest w takim miejscu, że nawet jeśli przeżyję, to będę w stanie wegetatywnym… Miałam jednak wielkie szczęście, żyję i pomimo ogromnego cierpienia związanego ze spastycznością, mogę dalej walczyć! Gdy miałam 10 lat, byłam jedną z pierwszych osób w Polsce, które skorzystały z ostrzykiwania botuliną. Efekt był świetny, poprawiło to mój stan. Oczywiście często jeździłam też do sanatoriów, miałam rehabilitację. Pomimo problemów starałam się normalnie życie. Niestety pojawiły się u mnie napady padaczkowe… Na początku liceum w mojej głowie pękł naczyniak! Na szczęście dzięki operacji wyszłam z tego cało, napady padaczkowe ustały, a ja mogłam skończyć liceum i pójść na studia. Niestety moja radość nie trwała długo. Dostałam kolejnego wylewu, pękł następny naczyniak, musiałam przerwać naukę… Spastyczność wzmagała się, nie mogłam już funkcjonować bez bólu, sama się poruszać. Robiłam, co mogłam, żeby wyjść z tego stanu. Intensywnie się rehabilitowałam i z pomocą Boga i ludzi, mogłam wrócić na uczelnię! Udało mi się skończyć studia ekonomiczne! Nigdy się nie poddałam, liczyłam, że problemy z naczyniakami w końcu się skończą i zacznę normalne życie. I wtedy spadła na mnie najgorsza z możliwych wiadomości. Guz odrósł! Jest ogromny, atypowy, mocno powiązany z układem krwionośnym, w trudnym do zoperowania miejscu. Lekarze w Polsce odesłali mnie z kwitkiem, zalecili sprawdzanie ciśnienia i oszczędny tryb życia… Ale ja nie mogę przecież bezczynnie czekać aż dojdzie do tragedii, aż naczyniak doprowadzi do mojej śmierci albo znacznego pogłębienia się mojej niepełnosprawności. Próbowałam już różnych terapii, włącznie z elektrodą w mózgu i toksyną botulinową, wszystko pomaga tylko na chwilę. Po konsultacji w klinice w Niemczech wiem, że moje obawy w żadnym wypadku nie są przesadzone. Cytując profesora Daniela Hänggi z kliniki w Hannoverze – "sytuacja jest krytyczna i operacji należy dokonać tak szybko, jak to tylko możliwe". Koszty są jednak ogromne. Za zabieg i pobyt muszę zapłacić ponad 70 tysięcy euro! To dla mnie niewyobrażalna kwota, a czasu jest tak mało… Termin operacji to 14 sierpnia, a pieniądze trzeba wpłacić kilka dni wcześniej…  Jestem przerażona, że o moim życiu decydują pieniądze... Zrozumiałam, że nie mam wyjścia i muszę założyć tę zbiórkę. Wierzę, że ludzie o wielkich sercach pomogą mi zdobyć środki niezbędne do uratowania mojego życia! Będę wdzięczna za każdą wpłatę, każe udostępnienie! Paulina ➡️ Licytacje na Facebooku

310 261,00 zł ( 90,82% )
Brakuje: 31 351,00 zł
Zygmunt Serówka
11 dni do końca
Zygmunt Serówka , 65 lat

"Płonąłem żywcem, cudem przeżyłem..." – potrzebna pomoc dla Zygmunta!

Od tragicznego wypadku minęły już 2 lata. Zygmunt żyje, choć lekarze dawali mu tylko 2% szans... Płonął żywcem! Doznał poparzeń III stopnia... Walczył z paraliżującym bólem, bo bardzo chciał tu zostać. Udało się, jednak potrzebuje ogromu wsparcia, by móc funkcjonować. Potrzebna pomoc! Dzisiaj Zygmunt jest już w domu po wielomiesięcznych pobytach w szpitalach i ośrodkach rehabilitacyjnych. Potrzebuje stałej opieki – ma amputowaną prawą rękę, a lewą pokrywają blizny ograniczające ruch. Trzeba go myć, karmić, poić i pomagać mu we wszystkich czynnościach. W pożarze ucierpiały również nogi i dziś Zygmunt ma niedowład kończyn dolnych. Nie może chodzić... Dla Zygmunta jedyną nadzieją jest intensywna i niestety bardzo kosztowna rehabilitacja. Po wielu miesiącach ciężkiej walki są jużp ierwsze postępy! Przy pomocy rehabilitantów Zygmunt zaczął stawiać pierwsze kroki. To dla niego ogromne szczęście i nadzieja, że będzie tylko lepiej! Ma o co walczyć. Codzienność Zygmunta to nieustanna batalia z przeciwnościami losu. On się jednak nie poddaje, bo chciałby żyć w miarę normalnie. Tak po prostu... Przed nim jeszcze daleka droga, którą przejść może tylko z pomocą! Zygmunt mieszka w starym doku, niedostosowanym do potrzeb osób niepełnosprawnych. Marzy o łazience, w której mógłby się swobodnie wykąpać. Większość dnia, gdy nie ma nikogo przy nim, po prostu leży w łóżku. W łóżku jest też myty. Wciąż jednak wierzy w lepsze jutro, na które ma szansę! Bardzo prosimy o wsparcie i pomoc dla Zygmunta, dajmy mu nadzieję na normalne życie Historia Zygmunta: Boże Narodzenie - dzień, w którym wszyscy życzą sobie szczęścia i zdrowia, odebrał mi wszystko. Zostawił ból i cierpienie do utraty przytomności. Płonąłem żywcem. Cudem przeżyłem... Los nie był dla mnie łaskawy. W wieku 12 lat maszyna sieczkarnia wyrwała mi rękę. Zastępowała ją proteza, którą tego feralnego dnia miałem na sobie... Gdy zacząłem się palić od świeczki przy kominku, trudno mi było się ratować przez ograniczenia ruchowe. Proteza zaczęła palić się najszybciej. Cierpiałem okrutnie, w chmurach dymu walczyłem o życie, aż do utraty przytomności... Doznałem poparzeń III stopnia większości ciała. Lekarze zdecydowali się wprowadzić mnie w śpiączkę farmakologiczną (w której byłem przez 3 miesiące). Mój stan był krytyczny, dawali mi 2 % na przeżycie. To cud, że tu jestem...  Rany się zabliźniają po licznych operacjach i przeszczepach skóry, jednak w nogach jest niedowład z powodu przeżytego szoku, na skutek czego zostały uszkodzone nerwy. Natomiast ręka - jedyna jaką mam, jest bezwładna. To właśnie nią walczyłem z ogniem o życie... Ręka uległa największym poparzeniom. Dzisiaj w 100% jestem uzależniony od osób trzecich. Sam nic nie jestem w stanie zrobić: zjeść czy nawet się podrapać, a ciało strasznie mnie swędzi, bo całe pokryte jest gojącymi się bliznami.  Na chwilę obecną przebywam w domu, bo koszty leczenia i rehabilitacji były ogromne, a wszystkie oszczędności, jakie posiadałem, się skończyły. Sytuacja znowu jest tragiczna... Pilnie potrzebuję rehabilitacji! W przeciwnym razie cała moja praca, ból i cierpienie w walce o odzyskanie sprawności i chodzenie pójdą na marne... Dlatego z całego serca proszę o wsparcie, każda złotówka będzie dla mnie kolejnym krokiem do odzyskania sprawności.  Wiem, że mogę stanąć na nogi i chodzić! Bardzo proszę o pomoc! Zobacz, jak Zygmunt się nie poddaje

137 256,00 zł ( 90,75% )
Brakuje: 13 989,00 zł
Jarek Trafimau
Jarek Trafimau , 13 lat

Nierówna walka z okrutnym przeciwnikiem! Ponownie pomagamy żyć z SMA!

Minęło już 9 lat, od kiedy żyjemy ze straszną diagnozą, która dla nas – rodziców brzmiała jak wyrok. Mimo że nasz upragniony syn urodził się zdrowy, to nasz świat runął jak domek z kart, kiedy usłyszeliśmy od lekarzy, że cierpi na SMA, czyli rdzeniowy zanik mięśni typ II.  Przez te wszystkie lata walczymy na każdy możliwy sposób. Wyjechaliśmy z Białorusi do Polski, aby tu leczyć Jarka. Dzięki temu nasz synek otrzymał 5 ratujących życie zastrzyków, które spowalniają postęp SMA! Zakładaliśmy również tutaj zbiórki na kolejne niezbędne wyposażenie... To dzięki Wam udało nam się kupić pionizator, gorset, a także wózek inwalidzki, dzięki któremu każdego dnia ciało naszego dziecka jest utrzymywane w prawidłowej pozycji. Jednak dziś znów nie mamy innego wyjścia. Błagamy Was o pomoc! Niestety oprócz leczenia potrzebujemy również środków na rehabilitację, aby nasz synek mógł szybciej dojść do siebie. To wszystko jest niesamowicie drogie... Dlatego prosimy – pomóż nam walczyć o Jarosława! Maria – mama Jarka ➡️ Licytuj i pomóż Jarkowi

61 879,00 zł ( 90,74% )
Brakuje: 6 313,00 zł