Bez leczenia Marek nie ma żadnych szans❗️Glejak mózgu jest już w IV stadium!
Mój 6-letni synek kilka miesięcy temu spadł z łóżka. Po wypadku pojawiły się wymioty, więc szybko trafił do szpitala. Ten nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że moje dziecko zostało zdiagnozowane w zupełnie innym kierunku. Okazało się, że cierpi na bardzo groźnego guza pnia mózgu. W Polsce dla Marka nie ma już szans na leczenie, dlatego prosimy o wsparcie zbiórki, która pozwoli nam ratować go za granicą. Celem jest znalezienie, zorganizowanie i sfinansowanie zagranicznej terapii, która da mu szansę na życie. Jedyną szansę… Marek urodził się zupełnie zdrowy i przez blisko 6 lat rozwijał się tak, jak jego rówieśnicy, bez żadnych niepokojących sygnałów. Przed wypadkiem nic groźnego się nie działo. W listopadzie ubiegłego roku złapał infekcję wirusową i lekarz przepisał mu antybiotyk. Piątego dnia przyjmowania leków synek spadł z łóżka, po czym zaczęły go męczyć wymioty. Pomyślałam, że to reakcja na leki, ale wieczorem zaczął też bardzo dziwnie chodzić. Wtedy już się poważnie przestraszyłam. Widziałam, że coś jest nie tak, ale spodziewałam się raczej wstrząsu mózgu czy czegoś takiego. Marek trafił najpierw do szpitala w Świnoujściu, a następnie do Szczecina, gdzie szybko zrobiono mu tomograf. Dowiedzieliśmy się wtedy, że jego stan nie ma nic wspólnego z upadkiem, ale że w głowie jest coś niepokojącego. Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie z tego w pełni sprawy, na dobre rozpoczęła się nasza wojna i ruszył dramatyczny wyścig z czasem… Błyskawiczna resekcja i kolejny atak Następnego dnia wykonany został rezonans, który potwierdził, że w głowie Marka jest guz. Niestety lekarze nadal nie wiedzieli, z czym dokładnie mają do czynienia. Usłyszeliśmy, że guz jest w pniu mózgu, w tym samym czasie stan Marka bardzo się pogorszył. Lekarze przekazali nam, że nie mogą zrobić biopsji, bo syn nie doczeka wyników. Jego jedyną szansą była natychmiastowa operacja. Na początku grudnia Marek trafił na salę operacyjną i lekarze wycięli mu całego guza. Po 10 dniach przyszedł też wynik badania i padła ostateczna diagnoza: glejak - złośliwy guz IV stopnia. Synek trafił na oddział onkologiczny szpitala w Szczecinie. Po świętach leczenie miało przenieść się do Warszawy, bo tam pojawiła się szansa na leczenie. Niestety Marek znów bardzo źle się poczuł i zaczął mocno wymiotować. Karetka zabrała go do szpitala, gdzie okazało się, że w głowie zbiera się płyn, potrzebna była więc specjalna zastawka. Zastawka została wstawiona, lekarze zrobili też rezonans magnetyczny, który pokazał, że guz urósł do takiego rozmiaru, jaki miał przed operacją. Dodatkowo okazało się, że propozycja leczenia w Warszawie jest tylko dla dzieci, które nie były operowane. Dlatego syn ma teraz radioterapię w Szczecinie. Będzie to w sumie 30 naświetlań, a później podana będzie chemioterapia. Stan mojego dziecka się pogarsza, czasu jest coraz mniej Marek jest w ciężkim stanie i coraz mniej przypomina wesołego, pełnego energii chłopca, którym był jeszcze kilka miesięcy temu. Niestety nie może chodzić, jego lewa ręka jest bardzo słaba, sparaliżowaną ma też część twarzy. Po zakończeniu chemioterapii będziemy szukać dla Marka leczenia za granicą, bo w Polsce lekarze dają nam tylko szansę na podtrzymanie życia syna. A ja nie wyobrażam sobie, żeby tak to zostawić… Będę walczyć, żeby znaleźć chociaż ceń nadziei. Marek nie domyka oka, dlatego na noc trzeba mu zaklejać powiekę. W tej chwili przyjmuje naświetlania. Znosi je całkiem nieźle. Bierze też sterydy, przez co niestety jest cały czas bardzo głodny. Po radioterapii lekarze sprawdzą, czy i jak guz reaguje. Na tej podstawie zdecydują, czy można jeszcze raz operować moje dziecko, czy od razu trzeba mu podać chemioterapię. Potrzebujemy pomocy! Marek we wrześniu ubiegłego roku poszedł do zerówki. Bardzo chce tam wrócić, tęskni za swoimi kolegami i koleżankami. Nie chce się już bawić, nie chce czytać książeczek, jest nerwowy i czasami wręcz agresywny. Żeby nie tracić czasu, organizujemy też zbiórkę na zagraniczne leczenie. Kosztów związanych z konsultacjami jest już sporo, a bardzo zależy mi na tym, żeby mieć fundusze, gdy tylko któryś ośrodek poda nam ostateczny kosztorys leczenia. Mój synek jest dzielny, więc i ja muszę o niego dzielnie walczyć. Nawet gdy go bardzo boli, to cały czas powtarza, że wszystko jest dobrze. Sama też bardzo w to wierzę. Musimy tylko znaleźć pomoc, choćby na końcu świata, i zebrać pieniądze na leczenie. Dlatego bardzo proszę o wsparcie, bez tego mój synek nie będzie miał żadnej szansy…