Białaczka nie może mi zabrać Władzia❗️Z piekła onkologii proszę o ratunek dla synka!
To był dzień moich urodzin. 2 czerwca. Wszystko było gotowe na przyjście gości. Stół, tort, dekoracje... Poszłam obudzić synka, żeby go szykować na przyjęcie. Nie chciał wstać z łóżka. "Mamusiu, źle się czuję" - płakał... Mówił, że boli go głowa, że mu niedobrze. Dotknęłam jego policzka, był rozpalony. Gdy Władek chciał wstać, zwymiotował... Z samochodu dzwoniłam do gości, że odwołuję przyjęcie, bo jedziemy z Władkiem do szpitala. Moja matczyna intuicja mi mówiła, że dzieje się coś złego. Jak bardzo - nie miałam wtedy jeszcze pojęcia... Lekarze nie wiedzieli, co się dzieje. Morfologia wyszła dobrze, nie stwierdzono też objawów zatrucia, wydawało się, że jest wszystko w porządku... Ostatecznie rozpoznano ostre zapalenie żołądka i jelit. Zalecono stosowanie diety i dużo picia. Wróciliśmy do domu, jednak stan Władka nie poprawiał się ani trochę... Minęło kilka dni, podczas których nie zmrużyłam nawet oka. Widziałam, że zamiast być lepiej, jest coraz gorzej... Synek był coraz słabszy, leciał przez ręce. Zabrałam go tym razem do stołecznego szpitala. Podejrzewałam jakiś stan zapalny, miałam nadzieję, że może lekarze mi pomogą. Nie miałam jednak pojęcia, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Kiedy lekarz zapytał, czy to ja jestem Olga i jestem mamą Władka, a potem zaprosił mnie na rozmowę na osobności, czas zwolnił tempo... "Niestety wszystko wskazuje na ostrą białaczkę limfoblastyczną" - padły słowa, a ja słuchałam i nie wierzyłam. Czułam, jakby to nie dotyczyło mnie ani mojego synka, jakbym oglądała film nie o swoim życiu... Przecież Władek jeszcze niedawno się śmiał, miał pełno energii, nie mogłam za nim nadążyć, a teraz miał umierać na białaczkę? Kiedy dotarła do mnie brutalna prawda, myślałam, że sama umrę z rozpaczy... To była taka fala bólu i strachu, która obezwładnia człowieka - myśl, że może stracić swoje ukochane dziecko, że może go już więcej nie zobaczyć... Nie było czasu, żeby się z tym oswoić, bo choroba nie dała nam czasu - natychmiast zaczęła się walka o życie. Naszym domem stał się oddział onkologii i hematologii dziecięcej... Długo staraliśmy się z mężem o dziecko. Negatywne testy ciążowe, wylane łzy, strach, że nam się nie uda... Władek był naszym cudem. Naszym ukochanym synkiem. Oszalałam na jego punkcie o pierwszej myśli o nim... Fakt, że okrutny los dał mi go, żeby zaraz mi go odebrać, był dla mnie nie do pojęcia... W tych ciężkich chwilach to synek dał mi siłę... Jego organizm bardzo dobrze reagował na leczenie. Władzio znów zaczął się uśmiechać... Zrozumiałam, że choroba jest tylko wyzwaniem, które na pewno wspólnie pokonamy. Wróciła nadzieja. "Remisja" - po kilku miesiącach padło wymarzone słowo. Kontrola. Potem kolejna i następna. Wróciła radość i upragniona codzienność. Do czasu... Luty 2022 roku. Wchodzę z synkiem do gabinetu lekarza. Widzę jego twarz. Wiem już, co usłyszę... "Wznowa" - jedno słowo, a z nim ponownie skok w mrok i rozpacz... Białaczka wróciła. Boję się, tak bardzo się boję... Przestaję jeść, spać, szukam ratunku dla syna. Wtedy po raz pierwszy ośmielam się poprosić o pomoc - jedziemy z synkiem do szpitala w Izraelu, gdzie leczy się najcięższe przypadki nowotworów dziecięcych. Kolejnym obliczem białaczki okazuje się rozłąka i samotność, jesteśmy sami w obcym kraju. To jednak nic... Najważniejszy jest mój syn. To, żeby żył. Władzio jest po leczeniu wznowy... Wraz z przeszczepem szpiku otrzymał drugie życie. Walczymy. Tym razem jesteśmy czujniejsi, bo wiemy, jak podstępną i śmiertelnie niebezpieczną chorobą jest białaczka. Nie damy się drugi raz podejść... Niestety przed Władziem kolejny etap leczenia. Miał założony zbiornik Ommaya do podawania chemioterapii... Trzeba go usunąć, ponieważ główka synka rośnie i zbiornik może uszkodzić mózg, a w przyszłości spowodować krwotok albo udar... Czeka nas ponowny wyjazd na leczenie do Izraela i hospitalizacja. Musimy zdążyć to zrobić w wakacje, bo 1 września Władek ma iść do pierwszej klasy. Białaczka zabrała mu prawie cały okres przedszkolny, modlę się, by nie zabrała mu też tego. Władek cieszy się, że pójdzie do szkoły, chociaż jest ciągle słaby i często choruje. Ma ogromną nadzieję, że najgorsze już za nim... Ja też mam taką nadzieję, chociaż cały czas budzę się w nocy z krzykiem, bo śni mi się dziecięcy cmentarz... Tak jest od 4 lat, od czasu, kiedy synek zachorował. Proszę Cię, pomóż nam zakończyć ten koszmar. Jesteś naszą jedyną nadzieją. Olga Siemienowa, mama Władka