Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Małgorzata i Rajmund Domańscy
Małgorzata i Rajmund Domańscy , 58 lat

By z nadzieją spojrzeć w przyszłość...

Zdrowie - to ono najczęściej kieruje naszym życiem, choć, gdy czujemy się dobrze i nic nam nie dolega, nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dopiero po czasie, gdy pojawiają się pierwsze przeciwności, jesteśmy w stanie docenić jego prawdziwą wartość. Tak było również w naszym przypadku.  Jesteśmy małżeństwem już od wielu lat. Choć nasze życie nigdy nie obrastało w luksusy, staraliśmy się cieszyć z każdej drobnostki, z każdej chwili, która dostarczała nam radości. Wraz z mężem na co dzień pracowaliśmy w pocie czoła, niestety w pewnym momencie piętrzące się problemy zaczęły nas przytłaczać. To było jak ciąg nieszczęśliwych zdarzeń, które po kolei rujnowały nasz poukładany świat.  Mój mąż w wieku 30 lat uległ poważnemu wypadkowi. W wyniku potrącenia przez samochód doznał rozległych obrażeń. Potworną konsekwencją tego zdarzenia okazały się również napady padaczkowe. Później przyszedł czas na kolejny cios - Rajmund doznał udaru, po którym jego stan zdrowia uległ znacznemu pogorszeniu.  Pierwsze problemy ze zdrowiem zauważyłam u siebie tuż po urodzeniu naszej córki. Dokuczał mi silny ból pleców, miałam problem z chodzeniem i kręciło mi się w głowie. Minęło kilka miesięcy zanim udało się znaleźć właściwą diagnozę - zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa, niestety nieoperacyjne z powodu wykrytej u mnie, genetycznej małopłytkowości. W 2015 roku odebrałam wyniki mammografii i markerów nowotworowych. Okazało się, że w mojej piersi znajduje się złośliwy guz. Choroby uniemożliwiły nam podjęcie pracy, a potrzeby związane z leczeniem zdają się nie mieć końca. Nie jesteśmy w stanie pokryć kosztów zakupu leków, od których zależy każdy nasz dzień, dlatego z całego serca prosimy Państwa o wsparcie. Wierzymy, że dobro wraca ze zdwojoną siłą i każdy pomocny gest będzie mógł zostać w przyszłości odwzajemniony. Małgorzata i Rajmund

2 807,00 zł ( 21,33% )
Brakuje: 10 347,00 zł
Jakub Standera
Jakub Standera , 42 lata

Przemierzać świat bez obaw o sprawność!

Z życia trzeba korzystać najbardziej, jak się da. Przez ponad 30 lat robię, to co kocham. Mimo że los bywa przewrotny, z całych sił staram się robić wszystko, by być szczęśliwym człowiekiem.  W młodości studiowałem biologię, kończąc uniwersytet w Irlandii. Zostałem tam na dłużej, udało mi się nawet znaleźć ciekawą pracę. Zajmowałem się produkcją soczewek kontaktowych. Po kilku latach wróciłem do kraju, by całkowicie poświęcić się swojej pasji - podróżowaniu, na które poświęcałem najwięcej czasu. Oprócz tego założyłem bloga, redagowałem pismo wędkarskie oraz produkowałem przynęty. Mimo wrodzonej wady genetycznej moje życie mogło potoczyć się inaczej. Do amputacji nogi doszło 4 lata temu, wskutek zaniedbania lekarzy. Siedem operacji, komplikacje i nagle… Całkowita utrata chęci do życia. Pojawił się wielki strach, jak to teraz będzie? Czy kiedykolwiek wrócę do aktywności? I przede wszystkim - czy będzie mnie stać na luksus chodzenia na dwóch nogach? Po amputacji nogi straciłem możliwość zarabiania. Fakt, że dziś mogę chodzić, zawdzięczam pomocy wielu osób. Gigantyczny koszt związany z zakupem protezy, dostosowaniem domu, auta i rehabilitacją spowodował, że moje oszczędności topniały w błyskawicznym tempie. Z perspektywy czasu, bardzo się cieszę, że porzuciłem moje pesymistyczne myśli tak szybko. Dzięki całkowitemu zaangażowaniu w rehabilitację, po pół roku byłem w stanie chodzić po skałach, po półtora ruszyłem na Saharę. Teraz rowerem ruszam w tę podróż ponownie, by dotrzeć 2000 km dalej.  Mimo trudnych sytuacji nigdy nie powinno się poddawać. Pod właściwą opieką można wrócić do normalnego życia i realizować marzenia. Te najmniejsze, jak i te ogromne, szalone. Kiedy cztery lata temu odebrałem pierwszą protezę, ruszyłem rowerem do Północnej Afryki. Na rower zapakowałem namiot, sprzęt do spania, gotowania, wodę, ładowarkę solarną i sprzęt wędkarski. Udało mi się pokonać setki kilometrów Maroka, przejechać przez obrzeża Sahary aż pod granicę Mauretanii – żeby łowić ryby. Łowienie z kajaka, wspinanie się po skałach, brodzenie w morskiej wodzie, wielokilometrowe marsze po plażach z kamieni, setki kilometrów pokonanych rowerem po bezdrożach. Uwielbiam moje życie i tak bardzo się cieszę, że wszędzie i bez najmniejszego problemu mogę dotrzeć z protezą. Znów jestem „pełnosprawny”.  Niestety ponownie staję przed koniecznością zapłacenia kilkudziesięciu tysięcy za luksus chodzenia. Boję się, że niedługo będę musiał porzucić plany i marzenia. Moja proteza zaczyna pękać i rdzewieć, konieczna będzie wymiana, ponieważ na tej, niedługo nie będę mógł postawić kroku. Obawiam się, że w niedalekiej przyszłości rozlegnie się trzask pękającego leja protezowego i jedyną opcją zostanie powrót do chodzenia o kulach lub – co gorsza – poruszania się na wózku. Liczę na Twoją pomóc, jest jeszcze tyle miejsc, które chciałbym odwiedzić, a na jednej nodze nie mam na to szans. Z całego serca cieszę się, że jestem w gronie osób, które mimo przeszkód spełniają swoje marzenia. Mam nadzieję, że utrata sprawności nie zostanie mi odebrana po raz drugi.  Jakub

7 936,00 zł ( 23,45% )
Brakuje: 25 894,00 zł
Filip Mikus
Filip Mikus , 9 lat

Póki tli się życie, nie wolno tracić nadziei. Potrzebne leki dla Filipka!

Kochany Syneczku, Przyszedłeś na świat 25 marca 2015 r. jako zdrowy dzidziuś otrzymując 9 punktów w skali Apgar. Tak bardzo się cieszyłam z twoich narodzin. Byłeś taki śliczny. Stało się jednak coś nieoczekiwanego, co zburzyło nasze szczęście. Mając dwa tygodnie stanąłeś do walki z urosepsą (posocznicą). Byłeś taki malutki, ale bohatersko zwyciężyłeś straszną walkę o swoje życie. Twój płomyk pięknie zabłysnął. Po tygodniu zostałeś przewieziony z OIOM’u na oddział nefrologiczny, z powodu zaburzeń gospodarki elektrolitowej. Każdy kolejny dzień życia był dla Ciebie bardzo trudny i bolesny. Lekarze badali Cię nie wiedząc, jaki jest powód utraty sodu i potasu przez twoje maciupeńkie ciałko. Kochanie przecież sód i potas są niezbędne dla Twojego życia - myślałam. Tak bardzo się o Ciebie martwiłam, cierpiałam. Synku nie czułeś głodu, każde jedzenie było dla Ciebie karą i kończyło się płaczem i wymiotami. Kroplówki z potasem i sodem nie wystarczały, a suplementacja doustna niewiele pomagała. Nie wiedziałam jak mogę Ci pomóc. Zadawałam sobie tak wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. W końcu okazało się, że nasze nieszczęście ma swoją nazwę - zespół Barttera. Jest to bardzo rzadka choroba. Jedną z głównych jej przyczyn jest defekt, który odpowiada za prawidłowe wchłanianie jonów sodowych i potasowych. Lekarze w Polsce pierwszy raz od wielu lat spotkali się z tym zespołem chorobowym i nie potrafili Ci pomóc. Cierpiałeś i ja również cierpiałam. Od ponad roku przebywałeś w szpitalu, a ja czuwałam przy Tobie nieustannie. Niestety twój stan zdrowia się nie polepszał. Wtedy postanowiłam, że zrobię wszystko, aby ratować Twoje życie. Wyprostowałam się i stanęłam do walki przełamując wszystkie swoje słabości. Bez Ciebie nie wyobrażam sobie życia, Kiedy patrzyłeś jak ja płaczę, pomyślałam Synu, Twoja miłość daje mi siłę do walki! Nie poddam się nigdy... Nauczyłam się wszystkiego od nowa, życie z chorym dzieckiem jest bardzo trudne, wymaga podawania mnóstwa leków, kłucia zastrzykami. Chcę byś żył, a do tego potrzebne są leki, rehabilitacja, sprzęt. Jest mi bardzo trudno. Chciałabym Ci jeszcze tyle powiedzieć i pokazać.  Życie to nie tylko ból, wymioty, płacz i strach. Jest jeszcze tyle dobrego…. Nasza historia musi mieć dobry koniec, przecież bajki zawsze mają dobry koniec, a po burzy zawsze wychodzi słońce. Wierzę, że razem damy radę.  Marzę o tym, że  strach o zdrowie i życie Filipa w końcu zniknie. Wasze dobre serce daje nam nadzieję, że nam się uda. Pamiętajcie kochani, że dobro zawsze wraca!  Mama

6 879 zł
Monika Szurlej
Monika Szurlej , 31 lat

Mam dziecko do wychowania i raka do pokonania! Pomóż mi❗️

Cześć, mam na imię Monika – mam do wychowania dziecko i raka do pokonania.  Na zdjęciu powyżej widzicie mnie i moją córeczkę, dla której tak bardzo chcę być zdrowa. Jestem w najgorszym położeniu, jakie może sobie wyobrazić człowiek. Walczę z rakiem w chwili, w której jestem komuś najbardziej potrzebna.  28 lat – to powinien być dopiero początek! W tym wieku człowiek nie zastanawia się nad tym, że lada chwila może stanąć oko w oko z chorobą lub śmiercią. Proszę Was o pomoc, bo pęka mi serce, choć właściwie serce mam zdrowe. 5 lat temu urodziłam wspaniałą dziewczynkę, którą widzicie ze mną. Byłam najszczęśliwsza, bo byłyśmy razem – miałam ją, a ona mnie. Byłam – bo teraz stało się coś, co wywróciło nasze życie do góry nogami. Jeszcze kilka miesięcy temu marzyłam o wielu rzeczach – teraz marzę o jednej – chcę przestać bać się o to, że pewnego dnia zabraknie mnie w życiu mojego dziecka, zanim zdążę je wychować. Pół roku temu w nasze życie wdarł się rak! Guza w piersi znalazłam sama, później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Diagnoza, chemia, chustka zamiast włosów, zmęczenie zmieszane z mdłościami, brak chęci do życia w chwili, kiedy żyć trzeba najbardziej... Obowiązkiem matki jest żyć i być silną! Nie mam wyjścia, bo Lila mnie potrzebuje. Kiedy choroba nieustannie ciągnie mnie w dół, dzięki niej zapominam o problemach. Rozdarta między szczęściem a cierpieniem – tak mogę nazwać to, co w tej chwili dzieje się w moim życiu. Kiedy patrzę na moją córeczkę, wiem, że wygram, że to wszystko to tylko krótki epizod. Wiem, że rano muszę wstać, muszę zrobić nam śniadanie, pojechać do przedszkola! To wspaniałe chwile, ale potem przychodzi czas na starcie, kolejna paląca żyły chemia na oddziale, na który nikt nie chciałby trafić. Każda chemia i każdy powrót do domu to ogromne zwycięstwo, które wynagradza mi moja córeczka. Bez niej byłoby to nie do zniesienia. Moim celem jest pokonanie raka, a to wymaga heroicznego wysiłku. Koszty leczenia są bardzo duże i przekraczają moje możliwości. Koszty suplementacji witaminowej, peruki, produktów wysokobiałkowych, okulisty (mój wzrok pogorszył się po chemii), wizyty u psychologa, dietetyka. Dodatkowo ostatnia chemia doprowadziła do bolesnych poparzeń skóry.  Walczę, bo mam dla kogo żyć. Łysa głowa to symbol tej walki, którą toczę dla mojej córeczki. Mam dopiero 28 lat i całe życie przed sobą, dlatego proszę Was o pomoc w mojej walce. Dzięki Wam moja córeczka zawsze będzie miała matkę, a ja będę miała siłę przejść przez to onkologiczne piekło. Monika – Mama Lili

28 796 zł
Amelia i Tymon Czerneccy
Amelia i Tymon Czerneccy , 13 lat

Choroba niszczy dzieciństwo, odbiera nadzieję... Amelka i Tymon potrzebują naszego wsparcia!

Kiedy każdego dnia obserwujesz swoje piękne, zdrowe dziecko – nic innego nie jest ważne. I nagle powoli, zaczynasz zauważać, że coś się zmienia. Pojawia się na twarzy nowy grymas, oczka mrugają zbyt często, radość zastępuje złość, a śmiech nieuzasadniony niczym krzyk. To nasza historia. Nasza córka Amelia była okazem zdrowia i nagle z dnia na dzień coś zaczęło się zmieniać w niezrozumiałym dla nas kierunku i zastraszającym tempie. Mija czwarty miesiąc, odkąd Amelia źle się poczuła. Po wielu wizytach u specjalistów oraz szeregu kosztownych badań diagnostycznych otrzymaliśmy diagnozę – autoimmunologiczne zapalenie mózgu, zespół PANDAS. Jak każda choroba autoimmunologiczna - w tej także organizm, zamiast walczyć z patogenami, zwalcza także swoje własne, zdrowe komórki.  Nieustanne poszukiwania, wizyty lekarskie, leki, suplementy oraz terapie u specjalistów, które dają nam nadzieję na złagodzenie objawów choroby, są bardzo kosztowne. Niestety, los okazał się wyjątkowo okrutny dla naszej rodziny. Poza Amelią o zdrowie walczy także jej młodszy braciszek – Tymon. W 2022 roku zdiagnozowano u niego inne zapalenia mózgu oraz rdzenia kręgowego. Nasz świat po raz drugi się zawalił. Wraz z chorobą u synka pojawiły się tiki, natręctwa raz agresja i autoagresja. Każdy nasz dzień to walka o lepsze jutro naszych dzieci. Nadzieją jest dla nas bardzo droga terapia – terapia immunoglobulinami, które można jej podać w Gdańsku. Nadszedł moment, kiedy musimy poprosić o pomoc, gdyż sami nie jesteśmy w stanie udźwignąć kosztu leczenia, który wynosi ok. 150 tysięcy złotych. Choroba zabiera naszym dzieciom dzieciństwo, a nam jej rodzicom nie daje chwili wytchnienia. Prosimy o pomoc w walce o ich zdrowie. Wierzymy, że wspólnymi siłami możemy dać im szansę na szczęśliwe dzieciństwo i samodzielną przyszłość! Rodzice ______________ Amelkę i Tymona można wesprzeć również dzięki licytacjom.

105 735 zł
Franio Koszucki
1 dzień do końca
Franio Koszucki , 4 latka

Sprawność Franka pod znakiem zapytania... Walczymy o lepszą przyszłość!

Każdy rodzic marzy o zdrowym i szczęśliwym dziecku. Nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że coś może pójść nie tak. Ja już w 13 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że Franio urodzi się inny niż reszta dzieci. Teoretycznie mieliśmy czas na to, by przygotować się do sytuacji. Jednak czy z wadami wrodzonymi wyczekanego maleństwa można się pogodzić? Nie wiem, co poszło nie tak i dlaczego to właśnie nasze dziecko będzie musiało mierzyć się z takimi problemami.  Franek urodził się 1 września 2020 roku z rozszczepem lewostronnym wargi, podniebienia, zębodołu i niedosłuchem. Jest jeszcze taki malutki, zupełnie nieświadomy tego, z czym przyszło mu się zmierzyć. Dla mnie piękny, idealny, jednak wiem, że jeśli teraz mu nie pomogę, jego życie nie będzie proste. Rozszczep nie tylko widać, rozszczep utrudnia synkowi funkcjonowanie każdego dnia. Mimo tego, że zaraz Franek będzie obchodził pierwsze urodziny, poza musami, jogurtami czy mlekiem nie może zjeść nic innego. Kęs jedzenia może być niebezpieczny dla jego życia. W wietrzne dni możemy jedynie pomarzyć o spacerze, bo każdy takie na pewno skończy się infekcją. A jeśli nic z tym nie zrobimy, będzie tylko gorzej… Franka czeka wieloetapowe i wielospecjalistyczne leczenie, kilka operacji i intensywna rehabilitacja. Potrzebuje opieki chirurgicznej, logopedycznej, laryngologicznej i ortodontycznej. Konsultacje, badania, leczenie będą musiały odbywać się w większości prywatnie. Chociaż jesteśmy dopiero na początku naszej drogi, to już wiemy, że sami nie damy rady.  Franek uwielbiam zabawy z siostrą Marceliną. Chcemy dla nich obu wspaniałego dzieciństwa. Nie mamy czasu do stracenia! Pragniemy, tylko by mógł w życie wkroczyć jako zdrowy i szczęśliwy chłopczyk! Chcielibyśmy przychylić mu nieba, jednak  przed nim wiele wizyt i pobytów w szpitalu. Dlatego potrzebujemy w tym Twojej pomocy. Prosimy, nie bądź obojętny! Pomóż nam, pomóż naszemu dziecku! Przyszłość może być jeszcze piękniejsza! Rodzice Franka      

16 851 zł
Janusz Rabenda
Janusz Rabenda , 43 lata

By o zdrowie nie musieć się modlić, ale je wywalczyć!

Kiedy wszyscy wesoło przygotowaliśmy się do świąt w jednym domu zapadła cisza. Strach unosił się w powietrzu i dusił. Wtedy jeszcze Janusz nie wiedział nawet, na co musi się przygotować, z czym przyszło mu walczyć. W jednej chwili został wplątany w desperacki wyścig o życie... Nigdy nie jest dobry moment na chorobę. Diagnoza pada z ust lekarza, a człowiek ma wrażenie, że się przesłyszał, że to nie może być prawda. Nagle wszystko wywraca się do góry nogami. Trzeba przeorganizować całą codzienność, a wybieganie myślami w przyszłość wiąże się ze strachem i bólem... Znamy Janusza, dobrze wiemy, jak silnym jest człowiekiem. Wiemy też, że bardziej niż ból niszczy go strach. O siebie, o swoją żonę, o dzieci. Na swoich barkach dźwiga brzemię nie tylko choroby, ale też odpowiedzialności za swoją rodzinę, bo jeśli go zabraknie... Boimy się nawet o tym myśleć! Nie mamy czasu na rozpacz, musimy działać! Na szali leży życie naszego przyjaciela. Leczenie, konsultacje, badania, dojazdy do szpitali - to wszystko generuje ogromne koszty. Jak skupić się na walce o życie, jeśli boisz się o to, czy tę walkę będziesz miał za co prowadzić? W tym możemy mu pomóc! Dlatego wszyscy ręce na pokład! Walczymy z Tobą! Przyjaciele

13 326 zł
Miłosz Yeromenko
Miłosz Yeromenko , 10 lat

6-letni Miłosz i jego trudna walka o sprawność – potrzebne wsparcie!

Gdyby wolę walki i optymizm, można było przeliczyć na centymetry, Miłosz byłby olbrzymem. W tym drobniutkim ciele, dotkniętym niepełnosprawnością, drzemie moc, którą widzimy my - rodzice - i każdy, kto z uwagą popatrzy na naszego Promyczka. Ta moc, daje  nam siłę, by każdego dnia, pomagać naszemu synkowi walczyć o sprawność. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami Trojaczków, radość przeplatała się z niepewnością. Czy sobie poradzimy z takim wyzwaniem? Jak długo uda się donosić ciążę tak wysokiego ryzyka? Czy nasze Skarby będą zdrowe? Gdy nasze Dzieci przyszły na świat o 9 tygodni za wcześnie, wiedzieliśmy, że rozpoczęła się walka o ich życie i zdrowie. Pola i Michał wyszli z niej zwycięsko (choć mają za sobą i przed sobą wyzwania związane z wcześniactwem). Niestety Miłosz, wskutek niedotlenienia okołoporodowego, zmaga się i zmagać się będzie już zawsze, z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym. Jego umysł funkcjonuje prawidłowo, a ciału nie pozwala działać sprawnie, uszkodzony mózg. Miłosz ma 6,5 roku, porusza się przy meblach i specjalistycznym balkoniku. Czasami stawia bardzo niepewne jeszcze kroczki bez wsparcia – jak niemowlak, który właśnie uczy się chodzić. Jeszcze długa droga, zanim kroczki te staną się bardziej pewne, zwłaszcza że koordynację utrudniają też zaburzenia widzenia. Wrogiem Miłosza jest też neuropatia słuchowa, utrudniająca mu rozumienie mowy. Dzięki intensywnej rehabilitacji, opiece wielu specjalistów oraz swej motywacji, by "gonić" rodzeństwo, Miłosz osiągnął już naprawdę wiele. Przed nami jeszcze długa, pełna wyzwań droga - wierzymy, że poprowadzi ona Miłoszka do sprawności i samodzielności. Bez rehabilitacji od pierwszych miesięcy życia, nasz Promyczek pozostałby dzieckiem leżącym... Pomimo wszelkich przeciwności i świadomości swoich ograniczeń, Miłosz jest bardzo aktywny. Próbuje robić wszystko to, co jego rodzeństwo i inne dzieci. Na słowa "To za trudne", odpowie "A ja spróbuję", "Poradzę sobie", "Idź, chce sam". Swoim uporem i optymizmem, nasz Promyczek onieśmiela i zachwyca wiele zdrowych osób. Gdyby optymizmem i wolą walki, można było zapłacić za rehabilitację, nie byłoby tej zbiórki... Ale nie można, dlatego potrzebujemy Twojego wsparcia. Każda złotówka ma dla nas wielką moc. Dziękujemy Agnieszka i Pavlo - Rodzice Miłoszka Więcej o Miłoszku możesz się dowiedzieć TUTAJ Możesz również pomóc, biorąc udział w licytacjach ➡️ Licytacje na rzecz Miłoszka (Promyczka) - pomoc w walce o samodzielność

17 519,00 zł ( 40,6% )
Brakuje: 25 630,00 zł
Justyna Krupa
Justyna Krupa , 34 lata

Pokonać podstępną chorobę, która niszczy mnie od środka

Mam 30 lat i zamiast poczucia, że wszystko przede mną, w głowie trzymam bagaż przebytych doświadczeń, a w dłoni teczkę z dokumentacją obejmującą dotychczasowe leczenie. To jakiś koszmar, z którego od lat staram się wybudzić, ale na każdym kroku napotykam jedynie więcej przeszkód… Tak naprawdę moja walka o zdrowie trwa już od pierwszych chwil życia. Przyszłam na świat jako wcześniak z ciąży bliźniaczej, przez co zmagam się z mózgowym porażeniem dziecięcym, spastycznością, a do wszystkiego dochodzi jeszcze skolioza, kifoza i liczne dyskopatie. Moja lewa noga okazała się również krótsza w stosunku do prawej, co dodatkowo obciążało mój kręgosłup.  Lata 1995-2010 to czas, w którym przebyłam liczne operacje ortopedyczne, mające poprawić mój stan zdrowia. Najbardziej dokuczały mi bolesne przykurcze w obu nogach. Codzienna walka nie tylko przyniosła oczekiwane efekty, ale przede wszystkim dała mi poczucie, że jestem o krok przed chorobą, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało… 15 czerwca 2019 roku to data, która z pewnością na długo zostanie w mojej pamięci. Tego dnia podczas jazdy samochodem straciłam na dłuższą chwilę czucie w rękach i nogach. Przez głowę przebiegł mi najczarniejszy scenariusz, na szczęście wszystko zakończyło się dobrze. Okazało się, że przyczyną tego problemu była przepuklina, która naciskała na korzenie nerwowe i rdzeń kręgowy. Po operacji i rocznej rehabilitacji udało mi się dojść do siebie na tyle, że mogłam wrócić do pracy. Z powodu uszkodzonego rdzenia wciąż musiałam jednak intensywnie ćwiczyć pod okiem fizjoterapeuty.  Informacja od lekarzy, którą usłyszałam w sierpniu 2020 roku, dosłownie zwaliła mnie z nóg. Już wcześniej czułam, że moje zdrowie znów się pogorszyło, ale nie spodziewałam się aż tak okropnych wieści. Jakby wszystkiego było mało, okazało się, że cierpię na endometriozę.  Jest to podstępna choroba, której nie widać na zewnątrz, ale od środka doszczętnie niszczy organizm, powoduje dysfunkcje narządów, unieruchamia, co prowadzi do potwornych dolegliwości bólowych. Po konsultacji w klinice we Wrocławiu zostałam zakwalifikowana do zabiegu operacyjnego w celu usunięcia ognisk endometriozy i powstałych nacieków. Po operacji moje życie zmieniło się nie do poznania. To dla mnie ogromna ulga i szansa na przyszłość. Moja walka wciąż jednak trwa. Leczenie endometriozy to długi i kosztowny proces, ale nie poddaję się, dzielnie walczę o siebie i swoją sprawność, która jest tak ważna. Dzięki systematycznej rehabilitacji, dzięki dalszej terapii, jestem w stanie poruszać się samodzielnie, a choroba nie odbiera mi wyuczonych zdolności i sprawności ruchowej. Codzienne koszty są jednak ogromne,  dlatego bardzo proszę o pomoc! Justyna

4 699,00 zł ( 7,09% )
Brakuje: 61 514,00 zł