Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Paweł Koniczek
Paweł Koniczek , 40 lat

Życie zniszczone przez wypadek... Ratujemy oko strażaka!

Wielokrotnie ryzykował swoje życie i zdrowie, żeby ratować innych, obce mu zupełnie osoby. Taka jest rola strażaka - wchodzić tam, gdzie nikt nie wejdzie. Dawać ludziom nadzieję, podnosić na duchu. Pokazywać całym sobą, że warto się poświęcić. Że tak po prostu trzeba... Dzisiaj sam potrzebuje wsparcia bardzo wymiernego - liczonego w dziesiątkach tysięcy dolarów... Często, gdy nasze życie układa się naprawdę dobrze, gdy wygląda tak, jak to sobie założyliśmy, gdy czujemy się szczęśliwi i spełnieni, potrafi wydarzyć się coś, co w jednej chwili wywraca je do góry nogami... Każdy z nas ma plany, każdy z nas marzy i ma nadzieję, że kiedyś te marzenia się spełnią. Niestety, czasem zdarzy się i tak, że nasze spokojne życie brutalnie przerywa jedna niespodziewana i niechciana chwila.  Paweł od lat spełniał się jako strażak, niestety w wyniku wypadku doznał poważnego urazu prawego oka. Nikogo nie trzeba przekonywać, jak ważny jest to narząd dla człowieka i jak trudno bez niego funkcjonować.   O niczym tak bardzo nie marzy, jak o tym, by wrócić do swojego życia sprzed wypadku, zarówno prywatnego, jak i zawodowego. Jego wielką szansą na to, że to marzenie uda się spełnić, jest operacja w Stanach Zjednoczonych. Jej koszt (ok. 30 tys. dolarów) jest dla niego ogromny, tak naprawdę bez Waszej pomocy nie do zdobycia, dlatego prosimy o wsparcie! Tylko w ten sposób Paweł może odzyskać wzrok w tym oku!

17 580,00 zł ( 14,01% )
Brakuje: 107 846,00 zł
Patrycja Radzik
Pilne!
Patrycja Radzik , 43 lata

"Ból nie pozwala mi żyć..." – operacja Patrycji już w styczniu!

Muszę wierzyć, że się uda, nie tracić nadziei na to, że w moim życiu nie będzie już miejsca na ból. Muszę być silna, by doczekać dnia, w którym raz na zawsze rozprawię się z endometriozą – chorobą, która nie pozwala normalnie żyć... Dziś aż trudno zliczyć mi lata, od kiedy zmagam się z chorobą. Tak naprawdę trudno przypomnieć sobie chwile, kiedy wszystko było dobrze, a każdy dzień nie był przepełniony bólem, z którym nie radzą sobie lekarze, u których do tej pory się leczyłam. Ból wielokrotnie sprawiał, że nie byłam w stanie wstać z łóżka, zająć się dziećmi, które tak bardzo mnie potrzebują. Mój stan jednak przez ostatnie lata znacznie się pogorszył. W zasadzie może tydzień w miesiącu mogę funkcjonować w miarę normalnie. Poza tym odczuwałam ciągłe zmęczenie, bóle, dolegliwości ze strony układu pokarmowego. Mimo regularnych wizyt kontrolnych u ginekologów, gastrologa i endokrynologa, nikt niczego niepokojącego się nie dopatrzył. Byłam leczona na refluks żołądkowy, zespół jelita drażliwego, a że choruję również na niedoczynność tarczycy Hashimoto, wszystkie te dolegliwości były przypisywane tym schorzeniom.  W trakcie miesiączek nie mogłam już jeść. Łykałam tylko środki przeciwbólowe. Wypróżnienia w tym czasie były bolesne jak poród. Trafiłam na SOR, pojawiały się epizody ahalazji zwieracza przełyku, zaczęła drętwieć mi noga, ból zaczął promieniować do biodra, pachwiny i pośladka. Zaczęłam łapać infekcje, alergie...  Zrobiony rezonans magnetyczny oraz inne badania, jak gastroskopia i kolonoskopia nic do diagnozy nie wniosły. Zapadła decyzja o laparoskopii zwiadowczej.  Postanowiłam skonsultować się jeszcze z lekarzami z Medicus Clinic, którzy specjalizują się w leczeniu endometriozy.  I tam dostałam diagnozę. Lekarz już przy badaniu wykrył guza zaszyjkowo-odbytniczego, USG pokazało, że guz nacieka na jelito. Jest to już czwarty stopień endometriozy – endometrioza głębokonaciekająca DIE.  Specjalistyczny rezonans pod kątem endometriozy potwierdził tę diagnozę. Zostały uwidocznione też zrosty, m.in. z dźwigaczem odbytu i pęczkiem nerwowym, zniszczone chorobowo poprzemieszczane narządy rodne. Endometrioza jest rozsiana po całej jamie brzusznej. W moim przypadku jedynie operacyjne wycięcie zmian endometriozy może pomóc. Muszą być usunięte narządy zmienione chorobowo, bo jest ryzyko nowotworzenia; guz zaszyjkowy, uwolnione zrosty oraz zresekowane jelito, na które guz nacieka. Operacja jest bardzo skomplikowana i długa, dlatego musi być przeprowadzona w ośrodku referencyjnym z udziałem chirurga i specjalizujących się w operacjach endometriozy ginekologów. To moja jedyna szansa na życie bez bólu i na to, żeby choroba nie postępowała. Znalazłam specjalistów, którzy poprawnie mnie zdiagnozowali i podejmą się mojego leczenia. Znaleźli guza, przez którego grozi mi niezwykle niebezpieczna niedrożność jelit, która może zagrażać życiu.  Lekarze wyznaczyli termin operacji już na styczeń 2021 roku. Jestem mamą, mam plany, marzenia i jeszcze mnóstwo lat przed sobą. Chciałabym je przeżyć bez bólu, który utrudnia każdy dzień. Chcę móc pomagać innym – szerzenie informacji na temat endometriozy jest dla mnie bardzo ważne. Gdy choć jedna kobieta, która zmaga się z dolegliwościami takie jak ja, po przeczytaniu opisu mojej zbiórki, chodząc od lekarza do lekarza z różnymi objawami, stwierdzi, że może mieć endometriozę i znajdzie pomoc, to dla mnie będzie to już sukces. Zawsze starałam się na swojej drodze pomagać innym. Teraz sama muszę liczyć na pomoc innych, aby nie musieć już zaciskać zębów z bólu... By żyć – tak po prostu... Patrycja

19 325,00 zł ( 51,9% )
Brakuje: 17 910,00 zł
Anna Antonkiewicz
Anna Antonkiewicz , 52 lata

Udar omal nie zabił naszej mamy, dziś walczy o powrót do sprawności. Pomóż!

W czerwcu 2019 roku nasz świat się zatrzymał. Nasza mama – do tej pory zawsze pełna życia, aktywna, niezależna kobieta – nagle trafiła do szpitala. Złe samopoczucie, ból i zawroty głowy spowodowały, że nie była w stanie dotrzeć do pracy. Po konsultacji z lekarzem mama trafiła na oddział laryngologiczny z podejrzeniem nieprawidłowo pracującego błędnika. Tego wieczoru ostatni raz widzieliśmy mamę chodzącą, ostatni raz usłyszeliśmy jej głos i poczuliśmy uścisk jej dłoni… Następnego dnia rano, z niedowładem czterokończynowym mama trafiła na oddział neurologiczny. Oczy lekarki, która ją wówczas zobaczyła, mówiły wszystko. Mama była już bez świadomości, bez ruchu, bez kontaktu. Pomału traciła resztki życia... Okazało się, że doszło do udaru, który wyrządził mamie ogromną krzywdę. Pozostało nam jedynie czekać i patrzeć, jak lekarze próbują walczyć o jej życie. Dla nas był to najgorszy widok, jaki można sobie wyobrazić. Najbliższa osoba leży nieprzytomna obok, a lekarka daje do zrozumienia, że to jest koniec, że nie ma szans na uratowanie... Tylko dzięki naszym błaganiom mamę zakwalifikowano do zabiegu, po którym lekarze i tak nie dawali mamie szans. My jednak wierzyliśmy w to, że mama do nas wróci. Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez niej…  Zabieg trwał bardzo długo. Lęk i żal były nie do opisania. Po 1,5 godziny z sali operacyjnej wyszedł lekarz i oznajmił, ze mama nie ma zachowanych funkcji życiowych, tylko aparatura medyczna utrzymuje ją przy życiu, ma niedowład we wszystkich kończynach i że jeżeli jednak jakimś cudem to przeżyje, to będzie „warzywem”. Jednak wbrew temu, co mówili lekarze, mama wracała pomału do nas. Najpierw otworzyła oczy, potem próbowała się komunikować ruchem gałek ocznych. Ciało jednak nadal pozostało bez ruchu. Po około 2 miesiącach na OIOM-ie odpięta od respiratora trafiała na kolejne oddziały, aż udało się dostać na oddział rehabilitacji. Była już w pełnym kontakcie logicznym, potrafiła z pokazywanych liter składać słowa i w ten sposób się z nami komunikować. Wierzyliśmy naiwnie, że po tych kilku tygodniach stanie na własne nogi. To jednak długa, żmudna i kosztowna praca. W grudniu 2019, po wielu koszmarnych miesiącach spędzonych w szpitalu, mama wróciła do domu. Niestety wciąż utrzymywał się niedowład i brak mowy. Na szczęście logicznie jest sprawna w 100%.  Po powrocie do domu zapewniliśmy mamie rehabilitację domową. Wyposażyliśmy dom w odpowiednie sprzęty i przyrządy do ćwiczeń. Niestety mama wciąż jest zależna od innych, nie ma mowy o powrocie do pracy. Rehabilitacja, leki, środki higieniczne pochłaniają ogromne sumy pieniędzy. Po styczniowym turnusie w ośrodku w Bydgoszczy mama potrafi sama przez chwilę siedzieć, a prawą ręką może sama zjeść kanapkę lub napić się wody. Zaczyna też powoli mówić, choć wymaga to od niej ogromnego wysiłku. Te postępy są możliwe dzięki ciężkiej pracy, ale i ogromnym nakładom finansowym... Jest nam bardzo ciężko prosić Was o pomoc, ale bardzo jej potrzebujemy. Wierzymy, że za jakiś czas mama wróci choć częściowo do sprawności i będzie w stanie sama wykonywać codzienne czynności. Dziękujemy każdemu, kto zechce nas wesprzeć choć najmniejszą kwotą, bo razem z Wami możemy więcej. Dziękujemy Wam za serce i za to, że dzięki Wam mamy nadzieje na lepsze jutro… Rodzina Ani

8 938,00 zł ( 13,44% )
Brakuje: 57 552,00 zł
Monika Durak
Monika Durak , 32 lata

Nie cofnę czasu, ale mogę odzyskać swoje dawne życie!

To nie tak miało wyglądać... Byłam taka szczęśliwa. Czułam, że jestem właśnie tam, gdzie powinnam być, a teraz to wszystko nie ma już znaczenia.  Są zdarzenia, których konsekwencje zostają z nami już na zawsze. Odciskają piętno, którego nie sposób się pozbyć. Mam szczęście - żyję. Ale to życie stało się niezwykle trudne, pełne barier i przeszkód. Niektórych, nie do pokonania.  Ta historia zginęłaby w stosie wielu podobnych. Tuż po ślubie zaczęliśmy z mężem planować przyszłość. Oczekiwanie na to, co przyniesie kolejny dzień było ekscytujące. To fantastyczny moment w życiu. W moim przypadku brutalnie przerwany. Wszystkie marzenia zeszły na dalszy plan. Niektóre odeszły w zapomnienie i pozostało to najważniejsze o zdrowiu i sprawności.  W jednym momencie ze sprawnej pełnej energii kobiety, stałam się osobą niepełnosprawną. To słowo wciąż mnie przeraża. Wypadek, podczas którego zostałam potrącona przez samochód ciężarowy. Sekunda huku i moment, w którym zdałam sobie sprawę, co właściwie się wydarzyło.  Kiedy doszłam do siebie, miałam wrażenie, że obudziłam się w koszmarze. W wyniku wypadku straciłam nogę, a wraz z nią możliwość poruszania, sprawność, samodzielność. W jakimś stopniu straciłam szansę na normalne życie. Moja rzeczywistość była pełna aktywności: pracowałam z dziećmi, wspierałam potrzebujące zwierzęta. To, co było moim życiem, nagle i niespodziewanie z niego zniknęło. Chcę wrócić, choć częściowo do rzeczywistości, którą znałam, dać sobie szansę. Marzę o tym, by znów stanąć na nogach. Spróbować znów postawić pierwszy krok. Niestety, spełnienie tego pragnienia ma ogromną cenę - proteza oraz rehabilitacja, to ogromne koszty! Kwota przyprawiająca o zawrót głowy. Niestety, ja i moja rodzina musimy zmierzyć się z tą rzeczywistością, i musimy prosić o pomoc.  Bo czas ma tu również ogromne znaczenie. Twoja pomoc jest na wagę zdrowia.  Im szybciej uda mi się zebrać potrzebną kwotę, tym większe szanse na postępy w rehabilitacji. Staję do walki każdego dnia, ale wierzę, że pewnego dnia, osiągnę cel. Proszę, pomóż mi go osiągnąć. Odzyskać nadzieję i energię do działania w walce o lepsze jutro. Jeśli każdy, kto przeczyta moją historię prześle ją dalej, pozna ją wiele osób. Wierzę, że część z was okaże mi wsparcie.  Takich wypadków nie da się przewidzieć. Mógł się zdarzyć każdemu, ale to ja znalazłam się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Wiele oddałabym, żeby akurat tego dnia się spóźnić czy iść inną drogą. Teraz muszę postawić krok w stronę przyszłości i dać sobie szansę na złożenie życia z kawałków.

88 127,00 zł ( 86,29% )
Brakuje: 14 001,00 zł
Artur Boroń
12 dni do końca
Artur Boroń , 37 lat

Tak wygląda człowiek, który przeżył wylew! Potrzebna pomoc!

Jestem Artur i otarłem się o śmierć. Był zwykły, grudniowy wieczór, wydawało się, że nic szczególnego się nie wydarzy. Wtedy też poczułem niezwykle silny ból głowy. Wcześniej prawie nigdy nie dokuczały mi takie bóle, byłem tym trochę zaskoczony. Szczególnie że ból bardzo szybko przybierał na sile.  Wstałem, chciałem przejść kilka kroków, ale to, co stało się potem, znam już tylko o opowieści... Pogotowie zabrało mnie do szpitala. Na miejscu okazało się, że miałem wylew.  70% mojego mózgu zalane było krwią i konieczna była operacja. Moim bliskim kazano się modlić, abym przeżył. Ta informacja była dla nich wstrząsem, ale dziś wiem, że nie dopuszczali do siebie innej opcji, niż ta, że z tego wyjdę. Odzyskałem przytomność, nie do końca jednak byłem świadom, co się wydarzyło. Bliscy stopniowo informowali mnie o tym, co mnie spotkało, a także o tym, że przede mną jeszcze wiele pracy, by odzyskać utracone. A utraciłem bardzo wiele: Choroba odebrała mi sprawność w lewej ręce i nodze. Co dalej? Mijają miesiące od operacji, a ja widzę i czuję, że  funkcjonuje, z dnia na dzień jest coraz lepiej. To nie dzieje się bez przyczyny. Potrzebna jest mi ciągła rehabilitacja, która jest niezwykle kosztowna, dodatkowo leki, które przyjmuję, również obciążają budżet. Proszę, pomóż mi odzyskać siły. Artur

7 283,00 zł ( 38,03% )
Brakuje: 11 866,00 zł
Angelika Ładosz
Angelika Ładosz , 30 lat

Tragiczny wypadek złamał młode życie! Pomóż Angelice wrócić do sprawności!

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją córkę w szpitalnym łóżku, zrozumiałem, jak kruche jest nasze życie. Jeszcze niedawno opowiadała mi o swoich planach, o studiach, o lekcjach śpiewu, które tak bardzo lubiła… Teraz była o krok od śmierci! Zrozumiałem, jak niewiele brakowało, abym ją stracił... Był początek lipca 2015 roku. Angelika właśnie domknęła wszystkie swoje sprawy na uczelni. W końcu nadszedł czas, żeby trochę przystopować i zaplanować wakacje. Zawsze żyła aktywnie, wszędzie było jej pełno... Kochała życie, a doba zawsze była dla niej za krótka… To miał być jej czas! Wtedy jeszcze nie wiedziała, że los przygotował dla niej inny plan. Błąd, chwila nieuwagi, pośpiech? Nie wiem, co zdecydowało, że kierowca nie zatrzymał się wtedy przed przejściem, na którym znajdowała się Angelika. W wyniku wypadku moja córka doznała obrzęku mózgu, miała liczne krwiaki i złamania... Przez półtora miesiąca przebywała na oddziale intensywnej terapii w śpiączce farmakologicznej. Patrzyłem na jej zastygłą w bezruchu twarz i czułem, że umieram razem z nią... Marzyłem tylko o tym, żeby się obudziła. Na dobre wieści o stanie zdrowia Angeliki, czekałem wiele długich tygodni... Gdy już byłem pewien, że jej życie nie jest zagrożone, odetchnąłem z ulgą. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że droga do sprawności mojej córki będzie tak długa i wyboista. Wiele kolejnych miesięcy Angelika spędziła na szpitalnych oddziałach, a długo wyczekiwany powrót do domu nie oznaczał wcale końca jej zmagań. Musiała być gotowa na wykańczającą, żmudną rehabilitację. Wszystkie plany i marzenia, zastąpił jeden cel - sprawność. W niepamięć odeszły studia i pasje córki. Dni zaczęliśmy odliczać nie wschodami słońca, lecz kalendarzem rehabilitacji. Czas pokazał, że warto było walczyć! Angelika potrafi już przejść kilka kroków przy chodziku i dość sprawnie porusza się na wózku, jednak wiem, że możemy osiągnąć więcej. Córka nadal potrzebuje regularnej rehabilitacji. Jest u progu dorosłości! Jeszcze tyle życia przed nią! Ma marzenia, plany… Pragnie kontynuować naukę, pracować, wieść normalne życie… Niestety koszt zabiegów znacznie przekracza nasze możliwości finansowe. Zawsze wierzyłem w moją córkę. Wiedziałem, że muszę wychować ją na dobrego człowieka… Osobę, która nie boi się marzyć, wierzy w siebie i pragnie osiągać swoje cele. Nie mogę pozwolić, żeby skutki tragicznego wypadku, zniszczyły jej życie! Proszę o wsparcie… Tylko dzięki Waszej pomocy Angelika będzie w stanie wrócić do zdrowia! Adam, tata Angeliki

21 110,00 zł ( 23,53% )
Brakuje: 68 571,00 zł
Joanna Jarosz
Joanna Jarosz , 42 lata

Walka ze złośliwym nowotworem krwi!

Leki, ból, łzy i rozpacz. Tak można opisać każdy mój dzień. Każdego dnia marzę też, że kiedyś przyjdzie moment, kiedy ból ustąpi, kiedy odzyskam swoje życie. Jestem po dwóch operacjach kręgosłupa, dwóch kolan, mam problem z sercem, wadę słuchu. Spokoju nie daje mi też wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Tak w skrócie wygląda moja codzienność. Ciężko jest żyć z bólem, a przez chorobę jelita grubego nie mogę brać leków przeciwbólowych, bo to, co w jednym przypadku pomaga, w innym szkodzi. W tym roku w sierpniu podjęłam prywatną rehabilitację, która pozwoliła zniwelować przykurcze i zmniejszyć dolegliwości bólowe, ale by móc kontynuować rehabilitację są potrzebne pieniądze... Niewielka renta ledwo wystarcza na utrzymanie, o rehabilitacji mogę już zapomnieć. Proszę, pomóż mi! Kwota zbiórki jest szacunkowa

9 220 zł
Emilka Ceremuga
Emilka Ceremuga , 4 latka

Pół kilo cudu walczy o życie. Ratujemy Emilkę!

Tak długo czekaliśmy na naszą córeczkę. Tak bardzo cieszyliśmy się, kiedy okazało się, że zostaniemy rodzicami. Nie da się opisać radości, która towarzyszyła nam w tamtym momencie, który był jak cud – taki sam, jakim jest Emilka. Gdyby tylko urodziła się o czasie, dziś nie musielibyśmy walczyć z całych sił o jej życie... Córeczka jest skrajnym wcześniakiem. Urodziła się w 24 tygodniu ciąży, ważąc jedynie 532 gramy. Była tak maleńka, że każdy niewłaściwy ruch mógł ją niezwykle skrzywdzić, zadać jej ból... Emilka od tych pierwszych chwil miała ogromną chęć życia. Miała jedynie 20% szans na to, że przeżyje, a cały czas jest z nami. Przeszłą już naprawdę wiele m.in. wstrząs septyczny spowodowany pęknięciem jelit oraz dwie operacje. Miała ciągły dopływ morfiny i antybiotyków, by dać radę to przetrwać. Emilka wciąż nie jest w stanie samodzielnie oddychać, ale głęboko wierzymy w to, że córeczka wyjdzie z tego, da radę podnieść się po koszmarnym ciosie, jaki wymierzyło w nią życie. Aby móc ją leczyć potrzebujemy pieniędzy, bo już dziś wiemy, że będzie się to wiązać z ogromnymi sumami. Prosimy, nie odwracaj się od nas, pomóż! Rodzice Emilki

4 039 zł
Klaudia Szymańska
Klaudia Szymańska , 13 lat

Wola życia, której nie złamie rak! Klaudia potrzebuje Twojej pomocy!

Nie myślałam, że można się tak bać. Piszę te słowa i czuję, że zaczyna brakować mi tchu. Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. Mieliśmy wspólnie realizować plany i marzenia. Dzisiaj to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Toczymy nierówną walkę z okrutnym przeciwnikiem i czasem! Klaudia była taka energiczna, pogodna. Nikt z nas nie mógł przeczuwać tragedii, jaka już za chwilę miała wedrzeć się do naszego życia. W marcu córeczka zaczęła skarżyć się na ból nogi, po kilku dniach jednak wszystko wracało do normy. Klaudia wcześniej nigdy nie chorowała, nie narzekała, więc dopiero w lipcu po upadku na rowerze, zaczęliśmy więc szukać pomocy. Kiedy chirurg zobaczył zdjęcie RTG nogi, od razu wiedział, że to bardzo poważna sprawa. Niestety, konsultacje, badania i wszechobecna pandemia, sprawiały, że wszystko mocno przeciągało się w czasie. Dopiero 19 października nasz zwyczajny świat uległ zawaleniu. Wtedy usłyszeliśmy diagnozę, która zmroziła krew w żyłach. Oteosarcoma - złośliwy nowotwór tkanki kostnej. Życie naszej córeczki jest w śmiertelnym zagrożeniu! Rozpoczęliśmy już walkę. Klaudia jest po pierwszej chemioterapii, wkrótce czeka ją kolejny cykl, a po nim operacja. Lekarze nie wiedzą, czego się do końca spodziewać. Jak usłyszeliśmy, na zdjęciach może być widać jedno, a po otwarciu kolana - drugie. Optymistyczna wersja mówi o konieczności wstawienia endoprotezy w miejsce kolana, pesymistyczna - amputację... Leczenie ma trwać łącznie około 1,5 roku. Szpital w Warszawie znajduje się ponad 500 km od naszego domu, przez co same dojazdy stanowią nie lada wydatek. Do tego specjalistyczne leki, wiele godzin rehabilitacji, a być może nawet proteza! Dzisiaj trudno przewidzieć ostateczny bilans, ale nie ma wątpliwości, że mocno uderzy nas po kieszeni. Dlatego dziś dzielę się z Tobą naszą trudną historią i proszę o wsparcie w ratowaniu Klaudii... Agata - mama

21 773 zł