Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Aleksander Miller
Aleksander Miller , 9 lat

Samotna walka o życie dziecka! Pomóż Olusiowi pokonać nowotwór!

Choroba zaczęła się, kiedy Oluś miał zaledwie 4 miesiące. Mijający czas nie poprawia sytuacji - jak grad spadają na nas złe informacje i kolejne diagnozy. Wiotkość krtani, dziecięce porażenie mózgowe, a w momencie kiedy myślałam, że nic gorszego nas już nie spotka - lekarze poinformowali nas o kolejnej chorobie - nowotwór. Mój synek nie skończył jednej walki, a już zaczynał następną. Nie mam słów, by opisać to, co przeszło moje dziecko w ciągu zaledwie kilku lat życia. Ze strachem patrzę przyszłość, ale jak niczego trzymam się nadziei…  Był jeszcze taki maleńki, kiedy choroba zaatakowała po raz pierwszy. Pobyt w szpitalu, ogromny stres i niepewność jutra… Wtedy nie byłam w stanie przewidzieć, że w przyszłości kolejne szpitalne oddziały poznam aż nazbyt dobrze.  Jako pierwsza została stwierdzona wiotkość krtani, która skomplikowała żywienie mojego dziecka. Do dziś każdy przygotowany dla niego posiłek musi być dokładnie zblendowany. Nawet niewielka cząsteczka pokarmu może oznaczać ryzyko zadławienia lub uduszenia. Nie zdążyłam do końca przejść do porządku dziennego związaną z tą diagnozą, a już w 2016 roku usłyszałam, że mój synek cierpi na Dziecięce Porażenie Mózgowe Czterokończynowe. U Olusia widać to niemalże na pierwszy rzut oka - ma zniekształconą twarz, jest niepełnosprawny i niesamodzielny. On nie jest w stanie nawet utrzymać zabawki w rączce…  Kiedy zaczęłiśmy terapię i zajęcia ze specjalistami byłam przekonana, że największe przeszkody już za nami. Wierzyłam, że wyjdziemy na prostą. Niestety, to trwało tylko chwilę - w czerwcu 2021 roku u mojego synka zdiagnozowano złośliwego raka nerki. Świat znów runął… Zagrożenie okazało się aż nazbyt realne!  Oluś wymaga całodobowej opieki i wsparcia w wykonywaniu codziennych czynności. Niestety, samodzielne wychowywanie jego i rodzeństwa, to dla mnie ogromne wyzwanie. Organizacja codzienności i rosnące wydatki to problemy, z którymi borykam się każdego dnia. Wiem, że walczę o najwyższą stawkę, dlatego nie mogę się poddać ani na chwilę. Dla nas każdy element ma ogromne znaczenie - każdy z nich może zadecydować o przyszłości i sprawności Olusia.  W tym momencie mój synek przyjmuje chemioterapię, na którą dojeżdżamy wiele kilometrów. Następnego dnia zwykle Oluś nie chce jeść  i bardzo cierpi, ale w ciągu kilku kolejnych wraca do sił. Czasem patrzy na mnie i mam wrażenie, jakby chciał mi wiele przekazać. Choroba odebrała mu możliwość komunikacji. Czasem mam wrażenie, że dzieli nas mur. Chciałabym wiedzieć, czy coś go boli, czy się boi. Niestety, prawdopodobnie nigdy nie usłyszę od niego ani słowa… Ta świadomość łamie mi serce na milion kawałków!  Najgorsze jest to, że na zabezpieczenie przyszłości Olusia potrzebuję środków, których nie mam i nie jestem w stanie zdobyć. Sama prowadzę gospodarstwo, a pod opieką mam czwórkę dzieci. Choroba Olka wiąże się dla mnie z wieloma wyzwaniami. Muszę zapewnić mojemu dziecku dojazd na chemioterapię, stałą rehabilitację, leki i suplementy oraz specjalną dietę podporządkowaną cukrzycy. Potrzebuję Twojej pomocy, by zapewnić mojemu dziecku możliwość walki o zdrowie i życie!  Od wielu lat żyjemy w cieniu choroby. Dla nas najmniejszy gest wsparcia to ogromna szansa, dlatego proszę - nie odkładaj pomocy na później - daj Olusiowi szansę na przyszłość bez cierpienia! 

20 653 zł
Dawid Biernat
Dawid Biernat , 14 lat

Białaczka była ostatecznym ciosem... Pomóż walczyć o zdrowie Dawida!

Mija już rok od największej tragedii naszego życia – od dnia, w którym usłyszałam, że mój 11-letni synek choruje na ostrą białaczkę limfoblastyczną… Zanim nowotwór zaatakował Dawida, także nie było nam łatwo. Syn ma orzeczenie o niepełnosprawności przez wadę wzroku i nadpobudliwość. A potem jeszcze ta koszmarna diagnoza… Bardzo proszę o pomoc. Walczymy i się nie poddajemy, choć los co chwila rzuca nam pod nogi kłody. Do tej pory radziliśmy sobie sami. Mimo problemów Dawida, jest on uśmiechniętym dzieckiem, a ja robiłam wszystko, by był szczęśliwy. Mijał dzień za dniem, czasem było lepiej, czasem gorzej, ale dawaliśmy radę. Aż do dnia tragicznej diagnozy… Ostra białaczka limfoblastyczna z chromosomem philadelphia – tak brzmi wyrok. Od roku walczymy z nowotworem i właśnie przez tę chorobę zmuszona jestem prosić o wsparcie. Musiałam zrezygnować z pracy, bo mój syn wymaga intensywnej opieki. Przez to nasza sytuacja finansowa bardzo się pogorszyła… Ciągłe dojazd do Gdańska, do szpitala, leki, suplementy, specjalna dieta i inne medykamenty to niewyobrażalny kosz nawet w sytuacji, gdy chemioterapia jest refundowana na tym etapie. Dziś przerasta mnie nawet taki wydatek, jak nowe okulary dla syna, który cierpi na wysoką krótkowzroczność. Z poprzednich wyrósł, a jak się okazało, nowe kosztują bardzo dużo… Obecnie Dawid rozpoczął leczenie podtrzymujące, a ja mam nadzieję, że pokonamy nowotwór! Nasze życie kręci się teraz wokół szpitala, jest w nim więcej smutku i strachu, niż radości, ale się nie poddajemy. Proszę o każde możliwe wsparcie, bo boję się, że nie będę w stanie wykupić kolejnej recepty dla synka… Mama

2 710 zł
Kajetan Bergmann
Kajetan Bergmann , 33 lata

Wypadek z dzieciństwa prześladuje mnie całe życie! Proszę, pomóż mi!

Witam serdecznie Mam na imię Kajetan, a oto moja bardzo smutna historia, która na zawsze zmieniła moje życie i pozbawiła mnie tego, co dla moich rówieśników jest zwykłe i normalne... Wszystko zaczęło się tego feralnego dnia, gdy jak co dzień wracałem z mamą do domu. Miałem wtedy zaledwie 4,5 roku i byłem ciekawym życia chłopcem. Nic nie wskazywało na to, że za chwilę moje życie zmieni się o 360 stopni i zamieni w koszmar, który pozostanie ze mną do końca życia. Był 27 marca 1996 roku. Mama była w ciąży. Niosła siatki z zakupami i trzymała mnie za rękę. Nie zdołała mnie jednak utrzymać i wbiegłem na drogę. Na niej nagle pojawił się samochód, którego kierowca jechał z bardzo dużą szybkością. Prędkość z jaką się poruszał nie była dostosowana do panujących warunków i ograniczeń. Z wielkim impetem wjechał we mnie i uderzył z prawej strony. Siła uderzenia była tak duża, że znalazłem się w rowie. Straciłem przytomność. Mogłem nie przeżyć. Trafiłem do szpitala w Wejherowie, a lekarze na początku nie dawali mi dużych szans na przeżycie. Niemniej jednak z wielkim poświęceniem walczyli o moje życie i robili wszystko, żebym z tego wyszedł. Na oddziale Intensywnej Terapii utrzymywano mnie w stanie śpiączki farmakologicznej. Następnie przeniesiono mnie na oddział Chirurgii Dziecięcej. Tam poddawany byłem dalszemu leczeniu. Wstępna diagnoza była jak wyrok, mogłem zostać roślinką i całe życie spędzić w łóżku, będąc całkowicie uzależniony od innych. Miałem przecież zmiażdżone płuca oraz otwarte złamanie kończyny dolnej prawej. Cały czas lekarze kontrolowali mój mózg. Mijały kolejne miesiące, a ja cały czas przebywałem w szpitalu. Ruszałem oczami, ale nikogo nie poznawałem. Lekarz prowadzący powiedział mojej mamie, żeby martwiła się o moją głowę i rękę, która w dalszym ciągu była sina. Miałem dwa krwiaki w głębokich strukturach mózgu z towarzyszącym zawałem w ich okolicy. Jeden z krwiaków był usytuowany w bardzo głębokich partiach mózgu i nie dało się go zoperować, więc lekarze czekali, żeby się wchłonął. Z tego powodu powstała u mnie spastyczność prawej części ciała, która towarzyszy mi do dnia dzisiejszego, znacznie utrudnia mi normalne funkcjonowanie i pozbawia wielu szans, które mają moi rówieśnicy. Po wyjściu ze szpitala musiałem wszystkiego uczyć się praktycznie od nowa. Potem miałem jeszcze 7 poważnych operacji: 4 na kończynę górną oraz 3 na dolną (skracanie kości, przenoszenie ścięgien i ich wydłużanie w obrębie prawej ręki, zespajanie kości kończyn za pomocą gwoździ). Zdiagnozowano u mnie niedowład połowiczny prawostronny. W 2017 roku dwukrotnie miałem wstrzykniętą botulinę w stopę oraz w nadgarstek. Cały czas od wypadku samochodowego się rehabilituję i toczę nierówną walkę z chorobą. Mimo tak trudnej sytuacji, nie poddałem się i udało mi się skończyć studia magisterskie. Niestety z powodu prawostronnej spastyczności (niedowład w kończynie górnej prawej , która nie jest sprawna, a palce cały czas są zaciśnięte oraz w prawej kończynie dolnej, w której palce również się zaciskają, co sprawia, że kuleję), nie mogę znaleźć pracy, mimo, że posiadam odpowiednie kwalifikacje, a mój umysł jest w pełni sprawny. Nie posiadam też środków finansowych, żeby opłacić serię kosztownych zabiegów, które zapewne umożliwiłyby mi powrót do normalnego życia (pochodzę z biednej wiejskiej rodziny, utrzymywaliśmy się tylko z pensji mamy, gdyż tata nas zostawił, gdy byłem 6-letnim dzieckiem i nie płacił alimentów). Podanie komórek macierzystych to dla mnie ostatnia deska ratunku, żebym w końcu mógł żyć normalnie, gdyż do tej pory, mimo że mam 30 lat nie było mi to dane i byłem tylko pośmiewiskiem dla innych oraz budziłem w nich litość - nic poza tym. Całe moje dotychczasowe życie to koszmar i brak jakichkolwiek perspektyw na normalność, której w moim życiu nie było mi dane doświadczyć. Łączny koszt leczenia za pomocą komórek macierzystych wynosi minimum 300 tysięcy złotych, a ja o takiej kwocie mogę tylko pomarzyć. Wiem, że jest wielu wspaniałych ludzi, dla których nie jest obojętny los ludzi takich jak ja, więc może ktoś zainteresuje się moją chorobą i wesprze mnie w powrocie do normalnego życia. Słyszałem, że pomogliście Państwo wielu osobom, dlatego pozwoliłem sobie poprosić Was o pomoc. Mam nadzieję, że się uda, w końcu nadzieją umiera ostatnia.

28 403,00 zł ( 14,31% )
Brakuje: 170 001,00 zł
Kajtek Sosiński
10 dni do końca
Kajtek Sosiński , 10 lat

Jego choroba jest zagadką dla medycyny. Kajtuś potrzebuje wsparcia dobrych ludzi!

To wszystko miało być bajką: ciąża, poród, nasze wspólne życie, długie i szczęśliwe… Jako mama Kajtusia zaprojektowałam okładkę tej bajki, resztę synek miał napisać sam. Niestety, bez Waszej pomocy historia mojego synka będzie bardzo przykra, tragiczna wręcz... Dlatego proszę, poznaj naszą historię i zmień jej rozdziały na same pełne radości i zdrowia… Kajtuś to moje czwarte dziecko, ma jeszcze brata i dwie starsze siostry. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie, o tym, że moje dzieci będą miały siebie i wspólne dzieciństwo. Czy choroba Kajtka może to zmienić? Tak naprawdę głęboko wierzę, że nie, ale jej przebiegu nie umie przewidzieć nikt. Dla lekarzy jest niczym zagadka, która ciągle czeka na rozwiązanie… Polimikrogyria jest tak rzadką chorobą, że dla medycyny pozostaje tajemnicą. Nikt nam nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jak będzie rozwijać się Kajtek.  Polimikrogyria – kiedy pierwszy raz usłyszałam te słowa, kompletnie nie wiedziałam, co to może znaczyć, czego dotyczy ta choroba, jak się będzie objawiać, jak przebiegać. Miałam ogromny żal do losu, do Boga, że Kajtuś jest chory. Wiele łez, pytań, czasem złości. Ale Bóg wiedział, komu dać takie dziecko jak Kajtek, kto będzie je kochać tak mocno i tak bardzo walczyć o jego zdrowie. Choroba Kajtusia sprawia, że ma pofałdowaną korą mózgową - te "falbanki" w mózgu niszczą niektóre obszary. Nigdy nie wiesz, jaka część zostanie zniszczona, jakie umiejętności, które dopiero zostały nabyte, znikną. Kajtuś ma upośledzone funkcje poznawcze, motoryczne, ma padaczkę, drgawki i niedorozwój umysłowy, problemy z mową, czuciem. To bardzo dużo jak na dorosłego, a co dopiero takie malutkie dziecko.  Kajtek urodził się też ze stopą końsko-szpotawą. Każdy jego ruch wymagał pomocy z mojej strony. Serce mi pękało, kiedy Kajtek w przedszkolu nie mógł się bawić z innymi dziećmi. Synek jest po kilku operacjach, musi być cały czas rehabilitowany. Kajtek bardzo dzielnie znosi trudy nauki chodzenia. Bardzo dużo uczy się od taty, który od 30 lat porusza się na wózku inwalidzkim. Kiedy Kajo jest już zmęczony, przesiada się na wózek. A wtedy tata jest dla niego prawdziwym wsparciem i wzorem. W Polsce dzieci chorujące na polimikrogyrię można policzyć na palcach. Każde inaczej się rozwija, każde ma zmienioną korę mózgową w inny sposób... Przez to jednak` nikt nie wie, jak choroba będzie postępować. Bardzo chcę, żeby Kajtek mógł być sprawny.  Do tego jednak niezbędna jest terapia i rehabilitacja... Chcę, żeby synek był jak najbardziej samodzielny, żeby mógł porozumieć się z otoczeniem, bo niestety ciągle nie mówi. Wierzę, że to możliwe. Widzę, jak ogromne postępy robi przy pomocy odpowiednich specjalistów. Trudno jednak płacić za leczenie i rehabilitację ogromne sumy, gdy ma się czwórkę dzieci... Potrzebna jest nam pomoc, aby Kajtuś mógł się rozwijać. Kajtuś od roku chodzi do specjalistycznego przedszkola, które zapewnia mu rehabilitację i wsparcie w realizacji jego edukacji. Synek jest miłym, radosnym, uśmiechniętym dzieckiem. Dzięki Waszej pomocy rozpoczęliśmy kilka form rehabilitacji. Zakupiliśmy „mówika” oraz tablet do nauki alternatywnej komunikacji, uczestniczyliśmy w kilku turnusach rehabilitacji ruchowej, mieliśmy również konsultacje w Europejskim Instytucie Paleya u doktora Feldmana. Dzięki tym wszystkim zabiegom i aktywnościom Kajtuś poprawił swoją sprawność fizyczną oraz usprawnił swoje możliwości intelektualne i komunikacyjne. Nasza walka o sprawność Kajtka nie kończy się, w dalszym ciągu potrzebujemy pomocy i wsparcia.  Musimy wykonać nowe ortezy wraz z butami, przeprowadzić ponowne badania rezonansu magnetycznego i od września rozpocząć intensywną rehabilitację w Instytucie Paleya.  Tyle radości bije od mojego synka, tyle miłości dajemy mu wszyscy, by każdy dzień był odrobinę lepszy od poprzedniego. Tyle strachu każdego dnia chowam w sobie, by nie pokazać mu, jak bardzo się boję. Ile znienawidzonego lęku mam gdzieś tam głęboko za każdym razem, kiedy widzę kolejny atak padaczki… Wiem jednak, że Kajtek jest wyjątkowy. Jedyny na świecie. Dziękuję Bogu, że pojawił się u nas w rodzinie. Każdy dzień jest dla nas wyzwaniem. Nie mogę niczego przewidzieć ani zaplanować. To Kajtek wyznacza rytm życia naszej całej rodziny. Chciałabym któregoś dnia wybrać się ze wszystkimi na spacer. I patrzeć, jak Kajtuś beztrosko biega po trawie. Zrobię wszystko, żeby tak było. Twoje wsparcie będzie dla Kajtka bezcenne. Bo zdrowia nie da się wycenić. Anna, mama Kajtka

7 010,00 zł ( 41,86% )
Brakuje: 9 735,00 zł
Małgosia Dzamalowa
Pilne!
10 dni do końca
Małgosia Dzamalowa , 7 lat

Walczymy o życie córki❗️Nie będzie już drugiej szansy na ratunek...

Pilne! Refundacja przepadła... Nasza córeczka przekroczyła wagę graniczną, przez co nie może już przyjąć terapii genowej w Lublinie! Teraz zbieramy na kosztowne leczenie w Dubaju! Błagamy o pomoc... Nasza historia: Nasza córeczka ma SMA – śmiertelną chorobę, która zabija mięśnie. Rzuciliśmy wszystko, by ratować Małgosię. Teraz gdy pojawiła się nadzieja na zatrzymanie choroby, zrobimy wszystko, by ją wykorzystać! Nasze wszystko jednak to za mało, bo potrzebujemy cudu… Dlatego błagamy Was o niego, sprawmy go razem! Mamy krytycznie mało czasu! Małgosia waży już 11 kilogramów. Terapię genową w Polsce i większości krajów świata podaje się dzieciom, które nie przekroczyły 13,5 kg. Jednak im szybciej, tym lepiej! Tego, co odbierze choroba, najczęściej już nie da się odzyskać.... Opuściliśmy nasz kraj i w 2018 roku przeprowadziliśmy się do Polski, by ratować życie naszego dziecka... Teraz mieszkamy w Warszawie, to nasz nowy dom. Podjęliśmy tutaj pracę. Porzuciliśmy stare życie, znajomych, rodzinę - wszystko, by Małgosia miała szansę walczyć z nieuleczalną chorobą. Drugi raz zrobilibyśmy to samo… Bardzo prosimy o pomoc, bo walka z SMA przerasta nasze możliwości finansowe... W tej trudnej sytuacji probujemy radzić sobie, jak tylko możemy. Uczymy się języka polskiego oraz poznajemy tutejszą kulturę, bo wiążemy przyszłość naszą i naszych dzieci z Polską. Tu też prosimy o wsparcie dla córeczki… Nieco ponad pół roku - tyle beztroskiego rodzicielstwa dał nam los. Mieliśmy plany, marzenia, ale wszystko to przestało mieć znaczenie kiedy dowiedzieliśmy się, że nasza córeczka jest chora. SMA - rdzeniowy zanik mięśni. Najgorsza postać, typ 1. Nasz świat runął… W naszym rodzinnym kraju nie dostaliśmy żadnej pomocy, żadnej propozycji leczenia. Tam moglibyśmy tylko czekać, aż Małgosia umrze. Z tą chorobą, bez leczenia, nie dożyłaby nawet drugich urodzin. W poszukiwaniu ratunku przeprowadziliśmy się do Polski. Tutaj chcemy żyć. Poruszamy niebo i ziemię, by życie Margaritki było jak najlepsze. Codziennie drżymy ze strachu o życie i sprawność córeczki, ale wiemy, że nie możemy się poddać, że musimy walczyć! Jesteśmy bardzo wdzięczni, że w Polsce nasze ukochane dziecko otrzymuje refundowany lek, który opóźnia postęp choroby. Rehabilitacja, walka o każdy oddech oraz sprawność - to nasza codzienność. Nie poddajemy się dramatycznej chorobie, bo kochamy naszą Margarittke i chcemy dla niej tego, co najlepsze. To mądra i dobra dziewczynka - SMA wpływa tylko i aż na ciało, ale dziecko umysłowo rozwija się znakomicie. Małgosia się nie poddaje. Chciałaby być jak zdrowe dzieci. Móc robić to samo… Prosimy, pomóżcie nam podarować jej terapię, która może zatrzymać chorobę i dać naszej córeczce nadzieję na szczęśliwą przyszłość! Mama Małgosi ➡️ Strona na FB: Małgosia kontra SMA ➡️ Licytacje dla Małgosi ➡️ Tik-Tok Małgosi ➡️ Instagram Małgosi Informacja z dnia 23.08.2022 r.: Zgodnie z decyzją Ministerstwa Zdrowia od 1 września 2022 terapia genowa będzie w Polsce refundowana, jednak TYLKO dla dzieci poniżej 6. miesiąca życia, nieleczonych wcześniej w kierunku SMA. Wedle tych kryteriów Małgosia niestety nie kwalifikuje się do refundacji, dlatego pomoc jest dalej potrzebna. Informacja z 13.05.2022 r.: Zgodnie z decyzją o zniesieniu stanu epidemii na terenie kraju, od 16 maja br. znikają "covidowe" uproszczenia i ulgi zawarte w Rozporządzeniu z 2020 roku. Ma to wpływ także na cenę terapii genowej, która została podniesiona o kwotę 8% VAT. W związku z tym konieczne było zwiększenie kwoty zbiórki o wartość podatku. Informacja z 19.07.2022 r.: Zgodnie z rozporządzeniem z 13 lipca 2022 r. cena leku dla zbiórek rozpoczętych w trakcie stanu epidemii, tj. do 16 maja 2022 roku została obniżona o kwotę VAT (z 8% na 0%). W związku z tym mogliśmy obniżyć kwotę zbiórki o wartość podatku.

2 176 487,00 zł ( 22,59% )
Brakuje: 7 456 263,00 zł
Krzysztof Pokrzywnicki
10 dni do końca
Krzysztof Pokrzywnicki , 47 lat

To już trwa ponad DWA LATA! Proszę pomóż mojemu tacie...

Życie mojego taty zostało zniszczone po tragicznym wypadku motocyklowym. Doznał bardzo poważnych obrażeń, przez które codziennie cierpi do dziś. Proszę Was o pomoc, aby jego codzienność była  mniej bolesna oraz żebyśmy my, jako rodzina mogli zacząć w końcu normalnie żyć.  Proszę, pomóżmy mu wyzdrowieć! Proszę o wsparcie, żebyśmy mogli opłacić leki, rehabilitacje, wizyty u lekarzy łącznie z dojazdami, sprzęty ortopedyczne oraz środki higieniczne i wiele innych. Wszystko zaczęło się 17 maja 2020 roku. Kierowca auta pod wpływem znacznej ilością alkoholu wymusił pierwszeństwo i zderzył się czołowo z tatą, który jechał motocyklem.  Liczne otarcia i rany głowy to nic w porównaniu z tym, co miał nam zgotować los przez następny rok. Tata został przetransportowany do szpitala, gdzie postawiono diagnozę: znaczne rozejście spojenia łonowego (9 cm), rozejście w stawach oraz liczne złamania. Podjęto się operacji zespolenia spojenia łonowego, lecz ta była tragiczna w skutkach, ponieważ blaszka spojeniowa uszkodziła pęcherz. Blaszka została zdjęta, ale trwale uszkodziła pęcherz, przez co tata miał założoną obustronną nefrostomię. Brak blaszki oznacza również ponowne rozejście spojenia łonowego, przez co tata ciągle cierpi. Minął już prawie rok, a tata jest w punkcie wyjścia. Podczas tego czasu 7 razy przebywał w różnych szpitalach. Po wielu próbach, bólu i cierpieniu, przez który przechodził tata, udało się w końcu zlikwidować przetokę, która utrudniała leczenie, usunąć pęcherz oraz wyprowadzić jednostronną stomię, która bardzo ułatwiła funkcjonowanie. Nie obeszło się bez komplikacji, bo rana nie chciała się goić, rozchodziła się. Byliśmy przerażeni. Przed wypadkiem tata dużo czasu spędzał aktywnie z moim 5-letnim bratem Dominikiem. Łączył on swoją miłość do sportu z miłością do swoich dzieci, częste wycieczki rowerowe, wycieczki motocyklowe, spływy kajakowe. To była codzienność. Poświęcał nam tyle czasu, ile tylko mógł, często angażując nas w swoje ulubione aktywności.   Tata kochał pomagać ludziom, przez ponad 20 lat pracował w straży pożarnej, gdzie pomógł wielu osobom i był z tego dumny, lecz życie nie było łatwe. W 2017 tata doznał udaru mózgu, przez co z wielkim smutkiem musiał odejść na emeryturę.  Teraz, po ponad 2. latach ciężkiej niepełnosprawności tata nie jest dawnym sobą. Coraz rzadziej z nami rozmawia, przeżywa wewnętrzny kryzys, którym nie chce się dzielić, całe dnie leży i patrzy przez okno lub śpi. Tata wymaga całodniowej opieki (trzeba podawać mu jedzenie, myć, przebierać, prowadzić do toalety). Troskliwie zajmuje się nim żona, która już z trudem godzi opiekę nad bratem i tatą jednocześnie.  Tata wymaga też stałej rehabilitacji, żeby mógł stanąć o własnych nogach. Potrzebuje opieki urologicznej oraz licznych zabiegów. Muszę też wspomnieć o innych potrzebach, bez których tata nie może się obejść np. worki do stomii, opatrunki, odkażacze. Tata jest pod stałą opieką psychiatry oraz bierze silne leki wyciszające, uspokajające, antydepresanty oraz leki przeciwbólowe. Są takie dni, kiedy tata chce żyć, wsiada na wózek lub z trudem wspiera się o kulach i stara się stawić czoła przeciwnościom losu, lecz są też takie dni, kiedy się poddaje, nic nie je, całe dnie śpi. Coraz częściej widzę, że szala przechyla się w drugą stronę, czuję, że się poddaje, a ma dla kogo żyć! Proszę jeszcze raz o pomoc. Mój tata jest jeszcze młody, ma dopiero 45 lat,5-letnie  dziecko, w którego życiu chciałby uczestniczyć, zobaczyć, jak dorasta, idzie do szkoły, jeździ na wycieczki, wygrywa konkursy… Ja zaczęłam studiować, chciałabym, żeby mógł zobaczyć, jak odbieram dyplom, zakładam własną firmę, żeby widział kim będę za kilka lat. Jestem Emilia i mam 19 lat. Piszę tę prośbę w imieniu całej rodziny. Proszę, pomóżcie nam…

6 786 zł
Marysia Dydyńska
Marysia Dydyńska , 3 latka

Gdy radość narodzin przekreśla lęk o zdrowie... Pomagamy Marysi!

Myślałam, że wszystko będzie dobrze. Gdy chwilę po porodzie mogłam przytulić moją córeczkę, gdy usłyszałam, że dostała upragnione 10 punktów w skali Apgar, byłam niemal pewna, że po raz drugi szczęśliwie zostałam mamą. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że coś złego czyha tuż za rogiem, a planowany na kilka dni później powrót do domu trzeba będzie tak bardzo odłożyć w czasie... Po porannym obchodzie i rozmowie z lekarzem zrozumiałam, że z moim maleństwem dzieje się coś niepokojącego. Marysia miała nasilającą się tachykardię oraz nasilającą się kwasicę. W moich oczach zamiast łez radości coraz częściej pojawiały się te oznaczające lęk. Nie wiedziałam bowiem, co nas czeka, czy stan Marysi zacznie się poprawiać, kiedy będziemy mogły bezpiecznie opuścić szpital...? Po kilku dniach przestano Marysię karmić doustnie i podjęto decyzję o dożylnym karmieniu glukozą. To jednak nie był koniec złych wiadomości. Marysia trafiła do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie na oddział Patologii Noworodka.  Dziś jesteśmy wciąż w trakcie dalszej diagnostyki. Wiem, że córeczka zmaga się z opóźnieniem psychoruchowym, jednak rehabilitacja nie przynosi zadowalających efektów. Być może wciąż potrzeba czasu, być może intensywniejszych ćwiczeń, dlatego tak bardzo chciałabym zabrać córeczkę na turnusy rehabilitacyjne, które mogą zdziałać cuda.  Marzę, by móc zapewnić córeczce, jak najlepsze leczenie i rehabilitację, jednak to wiąże się z ogromnymi sumami pieniędzy. Myślałam, że nigdy nie będę musiała prosić o pomoc, jednak dziś zmusił mnie do tego los. Dla mojej córeczki, dla mojej Marysi muszę to zrobić! Proszę, pomóż! Uczyń codzienność mojej córeczki lepszą! Kinga, mama

6 581 zł
Teresa Malina
Teresa Malina , 61 lat

By nowotwór nie zabrał tego, co najcenniejsze - życia... Ratujemy panią Teresę!

Chcę wierzyć, że nigdy nie zabraknie mi nadziei, że nawet w tym, co złe, będę w stanie dostrzec to, co dobre... Mam na imię Teresa i choruję na nowotwór otrzewnej z przerzutami na jajniki. Przeszłam trzy operacje oraz cztery chemioterapie. Za każdym razem, kiedy wiedziałam, że już za chwilę lekarze podejmą ponowną walkę o moje życie, oraz za każdym razem, gdy za chwilę miały otworzyć się drzwi prowadzące na blok operacyjny, ja chciałam tylko jednego – by ten koszmar nareszcie się skończył!  Niestety, choroba rośnie w siłę, a ja staję się coraz słabsza... Nie chcę przegrać tej walki. Chcę walczyć, do samego końca! Wiem już, że są dostępne leki, które mogą mi pomóc. Nierefundowane leczenie wiąże się jednak z wielkimi sumami pieniędzy, których po prostu nie mam. Proszę, pomóż mi dalej walczyć, pomóż mieć nadzieję, która może zdziałać cuda! Teresa

734 zł
Emilia Sompolska
3 dni do końca
Emilia Sompolska , 40 lat

Wypadek samochodowy prawie zabrał mamę 5-letnich bliźniaków! Potrzebna pomoc!

Synkowie bardzo tęsknią za mamą. Ciągle pytają kiedy mama będzie chodziła z nimi na długie spacery, bawiła się na placu zabaw, czytała bajki na dobranoc… Kiedy przestanie płakać w poduszkę z bólu, kiedy zrobi samodzielny krok! 3 lipca – data, którą cała nasza rodzina zapamięta na lata. To wtedy zatrzymał się nasz świat. Świat naszej rodziny, męża Emilii i jej 5-letnich bliźniaków. To tego dnia Emilia przeżyła wypadek samochodowy, który doprowadził do rodzinnej tragedii.  Z rozległymi obrażeniami i w bardzo ciężkim stanie moja siostra trafiła do łódzkiego szpitala. Rozpoznano wstrząs urazowy, wstrząs krwotoczny, uszkodzenie prawego płata wątroby, złamanie prawej kości ramiennej, uszkodzenia naczyń w prawej kończynie górnej, uszkodzenie nerwów prawej kończyny górnej, stłuczenie płuc, złamanie żeber, odmę opłucnową u podstawy płuca prawego. Niekończąca się lista urazów przerażała, budziła grozę i nadal powoduje lęk, z którym tak trudno żyć.  Życie Emilki stanęło w ogromnym niebezpieczeństwie. By je uratować, konieczne było przetaczanie preparatów krwiotwórczych i przeprowadzenie czterech operacji. Lekarze robili wszystko, co w ich mocy, jednak z powodu braku możliwości operacyjnego zaopatrzenia krwawienia, w stanie krytycznym została przetransportowana do Warszawy.  Niestety, konieczne było usunięcie 75% wątroby. Pozostawiono jeden płat, który po zregenerowaniu przejął funkcje usuniętego organu. To ogromny wysiłek dla organizmu, jednak Emilia była i jest zdeterminowana – ma dla kogo walczyć!  Emilia przeszła łącznie 9 operacji, jej stan jest stabilny. Najgorszy koszmar już za nią, jednak by wrócić do sprawności, wymaga długotrwałego leczenia i rehabilitacji. Prosimy o pomoc, o każdą złotówkę, która może sprawić, że wypadek pozostanie już tylko złym wspomnieniem! To moja młodsza siostra, dlatego muszę zrobić wszystko, by jej pomóc! Ona ma dla kogo żyć, ma do kogo wracać! Anna, siostra 

40 887 zł