Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Piotr Repetowski
Piotr Repetowski , 47 lat

Rutynowy zabieg prawie skończył się tragedią! Piotrek walczy o powrót do zdrowia...

To miał być rutynowy zabieg chirurgiczny, a całkowicie zmienił dotychczasowe życie naszego brata Piotrka. W ciągu kilku minut wszystko wymknęło się spod jakiejkolwiek kontroli! To były minuty.  W drugiej dobie po zabiegu, po którym Piotr czuł się dobrze, nagle — z nieustalonej dotąd przyczyny — nastąpiło zatrzymanie krążenia! Skutki: niedotlenienie i rozległe zmiany martwicze w mózgu. Dzięki podjętej reanimacji Piotr żyje, a jego początkowo bardzo poważny stan neurologiczny z czasem zaczął się poprawiać. Aktualnie nasz brat wymaga całodobowej opieki, a przede wszystkim intensywnej rehabilitacji, która daje mu szansę poprawy jakości życia, m.in. powstrzymania zmian degeneracyjnych (zaniki mięśni, przykurcze), a być może również odzyskania możliwości komunikowania się z bliskimi i powrotu do domu. Bardzo długo czekamy na poprawę, nie tracimy nadziei, chyba że tą czy wystarczy nam środków na opiekę nad nim. Odwiedzamy go całym rodzeństwem, martwimy się i staramy wiązać koniec z końcem. Piotr jest wdowcem, jego żona odeszła paręnaście lat temu, on został sam. Jesteśmy jego najbliższą rodziną.  NIESTETY. Koszty pobytu w specjalistycznym ośrodku, w jakim został przez nas umieszczony, są bardzo wysokie i na dłuższą metę przekraczają możliwości finansowe naszej rodziny, dlatego prosimy o pomoc i wsparcie. Rodzina Piotra *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową. 

40 389,00 zł ( 47,45% )
Brakuje: 44 718,00 zł
Daniel Druszcz
Daniel Druszcz , 25 lat

Sekunda, która zmieniła życie! Pomagamy Danielowi stanąć na nogi!

Sekunda to tak niewiele, a wszystko potrafi zmienić w naszym życiu. I tak dla Daniela mogła być ostatnią chwilą w jego życiu, bo w wieku 21 lat uległ wypadkowi. Jadąc spokojną uliczką, wyświadczając przysługę koledze, nie mógł przewidzieć, że ktoś, zajeżdżając mu drogę, w jednej chwili przekreśli jego marzenia, pasje, radość życia... W wyniku wypadku doznał obrażeń ciała: złamanie kręgów szyjnych na wysokości C3-C4 z jednoczesnym uciskiem na rdzeń kręgowy oraz skręcenie rdzenia, złamanie trzech żeber, złamanie kości przedramienia ręki prawej i złamanie kości udowej nogi lewej. Skutkiem obrażeń jest niedowład kończyn górnych i dolnych, brak możliwości do samodzielnego oddychania. Podczas pobytu w szpitalu pokonał sepsę, ale dzięki szybkiej interwencji lekarzy  przeżył. Po wybudzeniu ze śpiączki, będąc w pełnej świadomości, co się stało, nie zadawał pytań dlaczego to go spotkało, nie było w nim złości. Choć to całe zdarzenie nie było z jego winy,  przepraszał, mówił, jak bardzo nas kocha. W pierwszej kolejności nie martwił się o siebie, tylko o rodzinę i swoją pracę, która była jego drugim domem. To cały Daniel z dobrym sercem, uczynny, pomagający innym( poświęcający swoje potrzeby dla dobra innych ) . Miał też marzenia jak każdy młody człowiek połączone z pasją kucharzenia i gotowania dla innych. Zaczynając swoją przygodę jako uczeń w znanej meksykańskiej restauracji, bardzo szybko stanął na wysokości zadania. Dzięki swojej charyzmie i ciężkiej pracy  dołączył do grona kucharzy, tworząc niepowtarzalny i zgrany zespół. Jego marzeniem był dalszy rozwój  i stworzenie miejsca pracy prowadzonego  z sercem i oddaniem. Zmieniło się tak wiele, ale marzenia, siła  i dobra energia, która pomimo wypadku w nim drzemie, mogą sprawić, że powróci do zdrowia. Od 01.09.2020  do 19.12.2020 przebywał w Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej w Krakowie gdzie ciężko pracował z rehabilitantami a cel jest jeden ,powrót do samodzielności. Obecnie od 17.01-13.02.2021 Daniel przebywa w Ośrodku Rehabilitacyjnym NEURON w Małym Gacnie gdzie kontynuuje rehabilitację ze świetnymi rehabilitantami. Daniel to ten przypadek silnego, ciekawego życia pełnego marzeń chłopaka ,który wygrał ze śmiercią. Oddycha samodzielnie (nie potrzebuje już respiratora), odzyskał czucie powierzchowne i częściowo głębokie, porusza już palcami lewej ręki, zaczynają pracować ramiona i przedramiona, kontroluje samodzielnie pozycję pionową w siadzie, porusza coraz to mocniej barkami. Tu czas nie ma znaczenia, on biegnie inaczej, najważniejsza jest dobra rehabilitacja, która da mu szansę  stanąć na nogi.  Pomóżmy mu zrealizować jego marzenia, z których nie rezygnuje, wręcz przeciwnie, jest zdeterminowany i pełen chęci do walki o swoją przyszłość. Niech nie będzie sam w tej trudnej walce. W grupie jest siła i moc, której tak bardzo potrzebuje. Jako jego rodzice wiemy  to i czujemy, że się nie podda, że będzie walczył o siebie  i przy naszym wsparciu, naszej miłości i pomocy wielu dobrych ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze, za których dziękujemy każdego dnia, powróci do zdrowia,  realizacji marzeń i będzie mógł dalej wspierać tych, którzy będą potrzebować pomocy. Dziękujemy w imieniu  Daniela i swoim.

40 320,00 zł ( 47,51% )
Brakuje: 44 542,00 zł
Filip Hajduk
Filip Hajduk , 6 lat

Straciliśmy już jedno dziecko, teraz musimy walczyć o zdrowie drugiego synka! POMÓŻ!

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Niestety w przypadku naszej rodziny, bardzo potwierdza się to stwierdzenie. W ostatnim czasie w naszym domu – tragedia goni tragedię, a życie – wcześniej spokojne – zamieniło się w istne piekło. Straciliśmy już jedno dziecko. Kubuś odszedł po ciężkiej walce z nowotworem. Dziś stajemy do walki po raz drugi – walczymy o przyszłość i zdrowie naszego drugiego synka. Cała ciąża z Filipkiem przebiegła prawidłowo – wręcz książkowo. Nasz drugi synek, przyszedł na świat zdrowy, a później bezproblemowo się rozwijał. Niestety do czasu... W pewnym momencie regularnie zaczął łapać niepokojące infekcje. Filipek bardzo gorączkował. Kiedy rano, na jego twarzy pojawiły się wybroczyny zrozumieliśmy, że dzieje się coś niedobrego. Od razu udaliśmy się do szpitala, gdzie rozpoczęto dokładne badania. Lekarze poinformowali nas, że gdybyśmy przyjechali 10 minut później, nasze dziecko mogłoby nie przeżyć – synek miał sepsę. Długo walczył o powrót do zdrowia. Kiedy w końcu wyzdrowiał, pojawił się kolejny, nieoczekiwany problem. W uszach Kubusia lekarze wykryli płyn. Musieliśmy pojechać do Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach na wizytę i dodatkowe badania. Wyniki były zatrważające! Wykazały znaczny niedosłuch obuuszny w 90 decybelach – byliśmy przerażeni! Konieczne było założenie Filipkowi aparatów słuchowych. Wykonany został również zabieg uwolnienia płynu z uszu i podcięcia wędzidełka. U synka przez głuchotę pojawiły się także problemy z mową. Musimy nad nimi pracować u logopedy.  Niestety kiedy życie się sypie – to lawinowo. W grudniu zeszłego roku, po kilkuletniej walce z nowotworem, odszedł nasz starszy syn. Filip, tak jak my, bardzo to przeżył. Nie umie sobie poradzić ze stratą ukochanego brata, z którym spędzał większość swojego czasu. Nie chce chodzić do przedszkola, bardzo zamknął się w sobie i tylko czeka, aż aniołki z nieba oddadzą mu Kubusia. Nie może pojąć, że brat już nie wróci…  Dlatego oprócz zajęć z logopedą i terapii rozwojowej, Filip potrzebuje również wsparcia psychologa. To wszystko wymaga od nasz dużego nakładu finansowego, którym niestety nie dysponujemy. Bardzo chcielibyśmy pomóc naszemu dziecku, wesprzeć go najbardziej jak się da. Jednak aby móc działać dalej, jesteśmy zmuszeni prosić o Waszą pomoc. Jeśli możesz – proszę, wesprzyj Filipka! Rodzice

40 056 zł
Anna i Marcelina Kumela
Anna i Marcelina Kumela , 5 lat

Dodatkowy chromosom to nie wyrok! Marcelinka potrzebuje Twojej pomocy!

Marcelinka ma Zespół Downa oraz wrodzone wady serca. To wystarczająco dużo, by obawiać się o jej przyszłość… Kochamy ją z całych sił, niestety nasza miłość nie jest w stanie uchronić jej przed licznymi dolegliwościami. Potrzebujemy pomocy, by zapewnić córeczce jak najlepsze życie… Marcelina jest naszym najmłodszym dzieckiem. Natura obdarzyła ją dodatkowym chromosomem, sprawiając, że znacznie różni się od swojego rodzeństwa. Dla nas to jednak nie ma znaczenia – kochamy ją równie mocno! Od momentu poznania diagnozy wiedzieliśmy, że Zespół Downa to nie wyrok. Mimo że zaburzenie jest widoczne i bardzo stygmatyzujące, takie osoby przecież normalnie funkcjonują – są wśród nas, chodzą do szkoły, znajdują pracę i potrafią być szczęśliwi.  Niestety, wraz z chorobą genetyczną, Marcelinka dostała od losu mnóstwo dodatkowych schorzeń... Im więcej wykonywaliśmy badań, tym więcej poznawaliśmy diagnoz  – poważna wada serca, opóźnienie psychoruchowe, obniżone napięcie mięśniowe, czy słaba odporność...  Wszystkie te przypadłości, a w szczególności wada serca spowodowały, że po urodzeniu wiele dni spędziliśmy w szpitalu. Potem konieczna była operacja, na którą jednak musieliśmy bardzo długo czekać, pełni lęku i niepewności... 5 sierpnia 2021 roku nastał dzień, na który tak czekaliśmy. Marcelinka trafiła na stół operacyjny. Niestety, podczas zabiegu lekarze wykryli u córeczki kolejne dwie poważne wady! Mimo ogromnych starań nie udało się skorygować ich wszystkich...  Po operacji Marcelina jeszcze wiele tygodni przebywała w szpitalu. W osierdziu zaczęła zbierać się duża ilość płynu, dlatego konieczne było założenie drenu. Dodatkowo Marcelinka straciła apetyt i musiała być karmiona przez sondę... Była bardzo słaba i wycieńczona. Gdy córeczka walczyła o zdrowie w szpitalu, my nie mogliśmy być przy niej. Obostrzenia związane z pandemią spowodowały, że nie mogliśmy się z nią widywać... Ten czas był dla nas bardzo trudny. Jako rodzice byliśmy zagubieni. Obecnie jesteśmy już w domu. Stan Marcelinki jest ustabilizowany. Niestety, nasza córeczka nie chodzi, nie mówi, nie jest w stanie samodzielnie jeść. Potrzebuje całodobowej opieki, a jej rozwój jest znacznie opóźniony. Wkładamy ogrom pracy, by udało jej się zdobyć podstawowe umiejętności i samodzielność, jednak to wiąże się z kosztowną rehabilitacją, na którą brakuje nam środków…  Terapia, wizyty w szpitalu i u specjalistów wypełniają niemal cały nasz kalendarz. Co gorsza, większość z nich musimy opłacać prywatnie z własnej kieszeni... Nie starcza nam na to wszystko pieniędzy, ponieważ oprócz Marceliny mamy jeszcze 9 dzieci. Nasze oszczędności już dawno się wyczerpały...   Marzymy  o tym, aby nasz córka zaczęła chodzić i mówić, a w przyszłości stała się samodzielna i niezależna. Bardzo się staramy, by zapewnić Marcelinie jak najlepsze leczenie i rehabilitację. Dlatego prosimy ludzi dobrego serca o wsparcie. To straszny ból, kiedy nie można pomóc własnemu dziecku, bo na przeszkodzie stają pieniądze... Anna i Adam, rodzice

40 012,00 zł ( 44,37% )
Brakuje: 50 148,00 zł
Krystyna Marcinkowska
Krystyna Marcinkowska , 36 lat

Krysia dostała udaru, w śpiączce urodziła córeczkę... Trwa walka o zdrowie!

Mam na imię Krystyna.  W styczniu skończyłam  33 lata i od ponad roku nie byłam w domu… Gdy byłam w ciąży, doznałam udaru. Potem zapadłam w śpiączkę... Nie pamiętam porodu, nie poznałam mojej małej córeczki. Proszę, pomóż mi wrócić... Poznaj moją historię: Nie bez powodu mówię o swoich urodzinach, bo od tych ubiegłorocznych wszystko się zaczęło. W dzień 32 urodzin od rana czułam się źle. Bolała mnie głowa, a mdłości nasilały się z godziny na godzinę. Pomyślałam wtedy, że to w sumie dobrze – pojawiły się pierwsze objawy ciążowe. Od tygodnia wiedzieliśmy z mężem, że jestem w drugiej ciąży. Marcelek, nasz niespełna 2-letni synek, tak bardzo lubi dzieci, a ja zawsze marzyłam o dużej rodzinie  - sama mam ośmioro rodzeństwa. Dolegliwości się nasilały. Czułam się coraz gorzej. Ruszyła lawina. Szpital, dom, odwodnienie, szpital. Straciłam władzę w rękach. Będąc w półświadomości, usłyszałam diagnozę: udar niedokrwienny mózgu. Kiedy spojrzałam na Daniela, mojego Męża, widziałam tylko jego wielkie załzawione oczy. To jedno z ostatnich wspomnień, jakie mam z tamtego czasu. Tego samego dnia, wieczorem, dostałam ataku padaczki i zapadłam w śpiączkę. We wrocławskim szpitalu udrożnili mi tętnicę szyjną, jednak dobę po zabiegu doszło do obrzęku i ogromnego wylewu krwi do mózgu. Ja spałam, ale lekarze i rodzina walczyli o moje życie – jedni na sali operacyjnej, drudzy na szpitalnych korytarzach, trwając przy mnie i moim Mężu, modląc się nieprzerwanie i oczekując każdego dobrego słowa od lekarzy. Te ostatnie się jednak nie pojawiały. Lekarze rozkładali ręce. Mówili, że zrobili wszystko, co w ich mocy. Kazali czekać. Każda minuta dłużyła się moim bliskim w nieskończoność. Życie moje i naszej nienarodzonej Córeczki wisiało na włosku. Mój stan ustabilizował się, ale trzy długie tygodnie nie przynosiły żadnych zmian – wszyscy czekali, aż wybudzę się ze śpiączki. Nadszedł ten dzień. Zaczęłam reagować na głos mojego męża, ściskając go za rękę i powoli otwierając oczy. Pojawiły się komplikacje. Wodogłowie, bakteria w organizmie. Lekarze podjęli decyzję, że tylko mąż może mnie odwiedzać. Założyli zastawkę regulującą ilość płynu mózgowo-rdzeniowego i odprowadzającą go bezpośrednio do otrzewnej.  I wtedy… pandemia. Zamknięto szpital dla odwiedzających. Serce nam pękało. Właśnie w momencie, kiedy potrzebowałam największego wsparcia i obecności Daniela, odebrano nam możliwość bycia ze sobą. Zostałyśmy same. 5 czerwca lekarze podjęli decyzję o cesarskim cięciu. Na świat przyszła nasza maleńka Matylda. Kolejny szok, bo w pierwszych chwilach na tym świecie nie oddychała. Lekarze przeprowadzili jednak reanimację, która zakończyła się sukcesem. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. Miałyśmy za sobą kilka operacji, mnóstwo podanych leków, tomografów… a nasz Córeczka, pomimo, że urodziła się w 28 tygodniu ciąży, była zupełnie zdrowa. Byłyśmy cudem…  Na początku lipca 2020 ruszyła moja pierwsza zbiórka na Siepomaga.pl Dzięki temu mogliśmy rozpocząć pobyt w krakowskim ośrodku rehabilitacyjnym. Miesięczny turnus, w zależności od ilości zabiegów, opiewa na kwotę około 30 tysięcy złotych. Jesteśmy tutaj od sierpnia. Ja i mój mąż, który bierze czynny udział  w mojej rehabilitacji. Walczy razem ze mną. Jest najlepszym człowiekiem, którego spotkałam w życiu. Bez niego na pewno nie dałabym rady. Jednak sam pobyt tutaj to nie jedyny koszt, który ponosimy. Bardzo ważne są też leki, które przyjmuję… Mimo niedowładu lewej strony ciała staram się z całych sił. Bardzo zależy mi też na szybkim powrocie do domu. Do moich cudownych dzieci, do rodziny i przyjaciół. Nasz dom jednak nie jest dostosowany do moich potrzeb i stanu zdrowia. Musimy przeprowadzić jego gruntowny remont, wyposażyć w sprzęty ułatwiające mi poruszanie się, jak również w urządzenia do rehabilitacji domowej. Konieczne będzie również zatrudnienie rehabilitanta oraz turnusy w klinikach rehabilitacyjnych, być może już bliżej domu, koło Wrocławia. Nikt nie jest w stanie oszacować kwoty ostatecznej, jaka będzie nam potrzebna na najbliższy rok, dwa. Dlatego zwracam się do Was z prośbą o dalsze wsparcie. Pomóżcie nam zebrać środki na dalszą walkę. To niesamowite, że mogę być z Wami z powrotem…  Poprzednia zbiórka, jaka była dla mnie prowadzona, zakończyła się ogromnym sukcesem. Chcielibyśmy Wam za nią podziękować. Dzięki Wam mam szansę na to, żeby odzyskać namiastkę normalności, żeby wrócić do domu po tak długiej i uporczywej nieobecności. Z całego serca Wam dziękuję! Walczę dalej. Krystyna Marcinkowska

39 940 zł
Teofil Frankiewicz
Teofil Frankiewicz , 2 latka

To co dobre jest wciąż przed Teosiem! Pomóż!

Nasz synek jest jeszcze taki maleńki, a już zdiagnozowano u niego tę niezwykle podstępną chorobę, jaką jest zespół Westa. Po 3 tygodniowym pobycie w szpitalu, podczas którego półroczny Teoś przeszedł szereg badań, wypuszczono nas do domu. Z jednej strony byliśmy przerażeni, z drugiej wiedzieliśmy, że musimy rozpocząć walkę o przyszłość naszego synka! Przy wypisie otrzymaliśmy zalecenie intensywnej rehabilitacji ze względu na opóźnienie psychoruchowe. Obecnie Teoś jest pod opieką neurologa, logopedy, a także rozpoczął rehabilitację. Czekają nas jeszcze wizyty u osteopaty i po wstępnym rozpoznaniu, mocno poszerzona rehabilitacja. Już teraz widzimy, że wydatki związane z walką o synka będą wciąż rosnąć, dlatego bardzo prosimy o pomoc... Hubert i Jadwiga, rodzice 

39 931 zł
Marcin Lisowski
Marcin Lisowski , 46 lat

Tragiczny wypadek taty czwórki dzieci❗️Potrzebna pomoc dla Marcina i jego rodziny!

Gdy wącham swoją dłoń, to czuję jego zapach. Ciągle powtarzam mu, że zawsze będę przy nim, tak jak on trwał przy mnie. Nie ma znaczenia, w jakim będzie stanie. Najważniejsze, że żyje... Marcin to najlepszy mąż na świecie. Jest młodym mężczyzną w sile wieku, niezawodnym przyjacielem i wspaniałym tatą czwórki naszych dzieci, które bardzo za nim tęsknią. Byliśmy bardzo szczęśliwi, niestety,  nasze szczęście runęło w jednej sekundzie niczym domek z kart... Odebrał je tragiczny w skutkach wypadek. Marcin z wykształcenia i zamiłowania jest leśnikiem. Kocha ludzi i otaczającą przyrodę, jest bardzo oddany rodzinie i przyjaciołom... Wyjeżdżał do ciężkiej pracy w Niemczech przy wycince drzew. Żyliśmy skromnie. Mieliśmy dwa marzenia - wybudować dom, w którym czworo naszych dzieci mogłoby dorastać, czuć się szczęśliwie i bezpiecznie... Odkładaliśmy na to każdy zarobiony grosz. Drugim marzeniem było zapewnienie dzieciom dobrego wykształcenia. Nieszczęście przyszło znienacka... Pewien ponury listopadowy dzień na zawsze zmienił życie całej naszej rodziny. Marcin wraz z grupą mężczyzn pracował przy wyrębie drzew. Jego ekipa pracowała w lesie, podczas gdy inni robotnicy ścinali w tym czasie ponad 35-metrowe drzewo. Nikt nie usłyszał, gdy nagle runęło, przygniatając Marcina do ziemi. Teren położony daleko w głębi lasu utrudniał akcję ratunkową. Mąż czekał na pomoc w sytuacji, gdy liczyła się każda minuta! Informacja o wypadku była jak koszmar, z którego nie można się obudzić. Nagle zadzwonił telefon... W słuchawce usłyszałam głos przyjaciela męża z pracy. Powiedział, że Marcin miał wypadek. W stanie krytycznym przewieziono go na oddział intensywnej terapii. Spadające drzewo zmiażdżyło klatkę piersiową, narządy wewnętrzne, spowodowało złamanie kręgosłupa w dwóch miejscach, złamanie żeber i zmiażdżenie stopy. Doszło do pęknięcia wątroby i śledziony... Podczas akcji ratunkowej serce zatrzymało się dwa razy... Doszło do niedotlenienia. Miałam przygotować się na najgorsze.  Byłam w szoku... Nie wiem nawet, jak wyruszyłam w podróż do Niemiec. Spakował mnie syn, gdyż sama nie dałabym rady. Gdy dojechałam na miejsce, mąż leżał podłączony do szpitalnej aparatury. Był nieprzytomny, rokowania tragiczne... To był straszny czas. Patrzyłam na bezwładne ciało mojego męża i czułam, że umieram razem z nim. Kolejne dni nie przynosiły ukojenia od złych informacji. Marcin dostał trzech wylewów krwi do mózgu, które spowodowały paraliż i przykurcz prawej ręki oraz ogólny niedowład obydwu dłoni. Jest sparaliżowany w 80%. Ze względu na nierównomierną pracę serca musiał mieć wstawiony rozrusznik.... Potem wdała się sepsa, lekarze ponownie musieli walczyć o jego życie. Marcin nie mówił, przestał samodzielnie nawet jeść... Zabijały mnie strach, tęsknota, bezradność... W tym mroku, w jakim tkwiliśmy, światłem nadziei było dobro, jakie dostaliśmy od innych - znajomych i nieznajomych. Bezinteresownie odwiedzali go obcy ludzie. Wysyłali mi filmy, gdy nie mogłam być blisko męża... Pandemia zablokowała możliwość wyjazdu zagranicę. Dzieci nie widziały swojego taty ponad rok... Byliśmy rodziną, która walczy o spełnienie swoich marzeń - staliśmy się rodziną, którą dotknęła niewyobrażalna tragedia.  Jedyną szansą na poprawę stanu zdrowia i powrotu Marcina do sprawności jest intensywna rehabilitacja, na którą brakuje nam środków. Każdego dnia ulatują z niego siły, ale walczy. Ma dla kogo żyć! Zostałam sama z czwórką dzieci. Choć oddałabym mężowi wszystko, nie uratuję go sama... Tylko specjaliści z ośrodka rehabilitacyjnego mogą nam pomóc. Bez nich nie ma najmniejszych szans na powrót do sprawności.  Błagam, pomóżcie mojemu mężowi i naszej rodzinie. Bardzo Was potrzebujemy... Żona Marcina, Magda

39 908 zł
Wiktoria Lewandowska
Wiktoria Lewandowska , 3 latka

„Mamo, czy jestem gorsza od innych dzieci?” - Wiki bardzo nas potrzebuje! Właśnie TERAZ!

Wiki ku naszemu zdziwieniu i wbrew badaniom, przyszła na świat z wadą rozwojową. Mimo tego, że ją posiada i mimo bardzo trudnych, wspólny początków jest dla nas idealną i najpiękniejszą dziewczynką. Niestety, nadal bardzo potrzebuje wsparcia...  Gdy zaszłam w ciążę, zaczęłam chodzić do ginekologa prywatnie. Wszelkie badania wykazywały prawidłowy rozwój i brak jakichkolwiek komplikacji. Dziecko było zdrowe i pięknie się rozwijało. Niepokoiło mnie, że bardzo puchnę i ciężko mi się poruszać. Były dni, w których chodziłam o kulach. Nie było to jednak niczym nadzwyczajnym, co spowodowałoby szczegółowe badania. Bliżej porodu działo się jednak coś jeszcze bardziej niepokojącego. Miałam wysokie ciśnienie, więc wg wskazówek lekarza mierzyłam je w domu. Ze względu na brak zmian, pojechałam na wizytę. Z wizyty trafiłam od razu do szpitala! To był wtorek wieczór, a w czwartek w nocy urodziłam w 34 tygodniu ciąży, małą Wiktorię. Dopiero wtedy, gdy mała pojawiła się na świecie, dowiedziałam się, że nie ma lewego przedramienia! Nie mogłam w to uwierzyć. Żadna wizyta na to nie wskazywała...  Nie byłam przygotowana psychicznie na taką wiadomość. Pojawienie się dziecka to dla rodziców największa radość i dla nas z jednej strony to było szczęście, lecz z drugiej strony ogromny smutek i żal. Poczucie niezrozumienia i strach, nie mieliśmy pojęcia, co dalej? Czy potrzebne będzie leczenie? Co z jej sprawnością, przyszłością? Dziś Wiki ma niespełna 2 lata i już zaczyna widzieć różnice między sobą a innymi, sprawnymi dziećmi. Chcemy uratować jej przyszłość pod względem sprawności, ale też samopoczucia i pewności siebie. Nie chcemy, by kiedykolwiek czuła się inna, odtrącona, wyśmiana... Rozwiązaniem jest proteza, która kosztuje około 13 tysięcy złotych. Nasza Wiktoria rośnie, więc konieczne będzie wymienianie jej co jakiś czas. To niestety zwiększa koszty... Do tego nadal potrzebna będzie rehabilitacji i pomoc psychologiczna. Mieszkamy w małej wsi, więc każdy wyjazd czy na rehabilitację, czy do lekarza wiąże się również z kosztami.  Prosimy, jeśli czytasz naszą historię — otwórz swoje serce i pomóż naszej małej Wiktorii. Niech nigdy nie poczuje, że jest gorsza... Dla nas jest idealna. Chcemy zadbać o jej zdrowie i ją uchronić...  Rodzice

39 900,00 zł ( 66,97% )
Brakuje: 19 675,00 zł
Katarzyna i Małgorzata Zalewskie
Katarzyna i Małgorzata Zalewskie , 33 lata

Podróż po zdrowie❗️Bliźniaczki proszą o pomoc❗️

Przez 10 lat prowadziłyśmy bloga podróżniczego. Do momentu diagnozy, żyłyśmy pełnią życia, podróżując i zwiedzając świat, a także inspirując i motywując Was do lepszego życia i działania. Zawsze towarzyszyło nam jedno przesłanie: NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE! Przez 10 ostatnich lat stawałyśmy na głowie, aby przekazać światu pozytywną energię, dawać siłę do dokonywania zmian. Niestety, dziś role się odwróciły i teraz to my potrzebujemy Waszego wsparcia! Nigdy nie sądziłyśmy, że będziemy musiały prosić Was o pomoc. Nigdy nie sądziłyśmy też, że z dnia na dzień dowiemy się, że jesteśmy ciężko chore i lada moment całkowicie zmienią się losy naszego życia. Nigdy nie spodziewałyśmy się, że będziemy musiały zbierać tak ogromną sumę pieniędzy, żeby ratować swoje zdrowie. Nigdy nie spodziewałyśmy się, że choroba, z którą przyjdzie nam się zmagać, każdego dnia będzie nas wyniszczać i sprawiać niewyobrażalny ból całego organizmu... Nigdy nie sądziłyśmy, że w tym samym momencie będziemy  musiały się ratować wzajemnie, ja moją siostrę - bliźniaczkę - a ona mnie. Niestety, życie bywa nieprzewidywalne. Chorujemy na okrutną, niezwykle rzadką i nieobliczalną chorobę genetyczną - porfirę ostrą przerywaną.  Co to za choroba? Porfiria Ostra Przerywana jest rzadkim zaburzeniem genetycznym, w którym jeden z enzymów w szlaku hemu nie funkcjonuje prawidłowo. Hem odgrywa ważną rolę w organizmie, ponieważ pomaga wiązać i transportować tlen we krwi. Ścieżka hemu jest kontrolowana w wątrobie. Pewne czynniki wyzwalające, na które nie mamy wpływu (hormony, bakterie, toksyny, wirusy, uwarunkowania pogodowe słońce), powodują wzrost poziomu kwasu, a to z kolei powoduje nagromadzenie się neurotoksycznych (toksyn) cząsteczek zwanych kwasem aminolewulinowym (ALA) i porfobilinogenem (PBG). ALA i PBG uszkadzają komórki nerwowe, a tym samym wywołują objawy i zagrażające życiu ataki Porfirii Ostrej Przerywanej!  Jak wygląda to w codziennym życiu?  Od 2019 roku występują u nas nieregularne ataki bólowe. Niestety, nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy one nastąpią i z jaką siłą w nas uderzą - czy tym razem odetną nas od funkcji życiowych, czy może będą nieco łagodniejsze...  Żyjemy w ciągłym napięciu i stresie, bo każdy atak wiąże się z ogromnym ryzykiem i niewyobrażalnym bólem.  Taki atak trwa od 6 dni, czasami (jeśli nie uda się go powstrzymać) nawet do pół roku! Zabierając przy tym wszystkie siły i wyniszczają cały organizm od środka...  Każdemu atakowi towarzyszy silny ból, paraliże, problemy z oddychaniem, szczękościski twarzy, wymioty,  silne  bóle neuropatyczne, bóle twarzy, głowy, brzucha, pleców, niedowłady oraz z utraty przytomności – wszystkie te objawy są niesamowicie trudne do zatrzymania...  Jak wygląda nasze leczenie? Jednym z niewielu silniejszych środków przeciwbólowych, który działa na uśmierzenie bólu jest morfina oraz podanie hemu w 4. dawkach - dzięki czemu dochodzi do minimalnego wyciszenia ataku. Niestety, efekt często jest krótkotrwały. Leki działają tylko i wyłącznie zapobiegawczo w trakcie ataku, w dodatku są one ciężko dostępne na terenie Polski. Czy jest dla nas szansa? To, co może dać  nam nadzieję na życie w zdrowiu to bardzo kosztowne terapie genowe oraz intensywne rehabilitacje – fizjoterapia, masaże, krioterapia, elektrostymulacja, terapie tlenowe, terapia immunologiczna, wlewy witaminowe dożylne, ozonoterapia, terapie biologiczne, leki, suplementy oraz specjalistyczne badania...  Terapie genowe, odpowiednie leczenie oraz rehabilitacja mogą powstrzymać ataki, oraz zmniejszyć ilości kwasu ALA i PBG, czyli wyciszyć chorobę.  Niestety, koszt specjalistycznego leczenia jest ogromny i wynosi około 3 mln złotych rocznie na jedną z nas! Choćbyśmy stawały na głowie wiemy, że same nie jesteśmy w stanie zebrać tak wielkiej kwoty!  Jesteśmy przerażone, jednak nie możemy się poddać! Przed nami całe życie! Chciałybyśmy znów być pełne energii i czerpać radość z każdego dnia! Dlatego dziś prosimy Was o pomoc, o wsparcie naszej zbiórki w uzbieraniu tej niewyobrażalnej sumy... Dalsze leczenie to jedyna nasza szansa na powrót do normalnego życia i odzyskanie sprawności. Prosimy, pomóżcie nam, nim ta okrutna choroba jeszcze bardziej urośnie w siłę i całkowicie zabierze nam sens życia...  Kasia i Gosia 

39 897 zł