Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Aleksandra Dybał
10 dni do końca
Aleksandra Dybał , 8 lat

Wcześniactwo nie może być wyrokiem! Pomóż!

Nie tak miała rozpocząć się nasza wspólna przygoda. Od pierwszych chwil życia zbyt mała, zbyt niegotowa Olunia walczyła o swoje życie i sprawność.  Myślałam, że córeczka przyjdzie na świat o czasie. Niestety, córka jest wcześniakiem, urodziła się w 33 tygodniu ciąży. Z powodu przedwczesnego porodu córeczki musieliśmy zacząć rehabilitować ją już od trzeciego miesiąca życia. Tylko dzięki swojej determinacji, a także pracy ze specjalistami w wieku 3,5 roku zaczęła chodzić. Każdego dnia walczymy o samodzielność, jednak ta walka pochłania ogromne pieniądze. Każda przerwa, chwila zwątpienia, mniejsza ilość godzin rehabilitacji daje nam do zrozumienia, że nie ma na to miejsca w naszej walce. Leczenie pozwala Oli w każdy dzień wchodzić z większą pewnością — dlatego to tak bardzo dla nas ważne!  Przed nami dużo pracy, długa droga, na końcu której znajduje się upragniony cel — sprawność! Bardzo proszę, pomóż jej w pełni cieszyć się dzieciństwem! Monika, mama

626 zł
Daniel Sinocha
10 dni do końca
Daniel Sinocha , 45 lat

Samodzielne kroki to marzenie Daniela - pozwól mu znów normalnie żyć!

Pamiętam ten wspaniały czas, gdy miałem perspektywy na przyszłość, plany dla siebie i mojej rodziny. Każdy dzień przybliżał mnie do ich realizacji. Chciałem wieść szczęśliwe, rodzinne życie, tymczasem los napisał całkiem inny scenariusz… W 2011 roku zawalił się mój świat. Wykryto u mnie guza móżdżku i musiałem jak najszybciej poddać się skomplikowanej operacji. Niestety, zabieg pociągnął za sobą łańcuch dalszych konsekwencji. Doznałem rozległego paraliżu, a lekarze dawali mi zaledwie pół roku życia! Dziś, gdy wracam pamięcią do tamtych słów, przeszywa mnie dreszcz przerażenia. Nie poddałem się jednak i gdy leżałem w szpitalu, wpatrywałem się w zdjęcia moich ukochanych dzieci. Wiedziałem, że nie mogę ich zawieść, że muszę przetrwać to piekło, aby do nich wrócić. Po ośmiu miesiącach zacząłem odzyskiwać czucie w górnej części ciała na tyle, że mogłem usiąść na wózku inwalidzkim.  Miałem w sobie wielką determinację, co w połączeniu z ogromem pracy i zaangażowaniem w codzienną rehabilitację, umożliwiło mi dalszą walkę o sprawność, o to, by móc stanąć na własne nogi. Wszystko wymaga jednak czasu. Na dzień dzisiejszy jestem w stanie poruszać się przy pomocy chodzika i jeździć specjalnie do tego przystosowanym rowerem. Wciąż daleko mi jednak do tego, by samodzielnie funkcjonować.  Potrzebuję regularnej rehabilitacji pod okiem specjalistów, na którą mnie nie stać. Utrzymuję się z renty. Przez kilka lat opiekowała się mną moja schorowana mama, która zmarła po wyczerpującej walce z nowotworem. Pobyt na turnusie rehabilitacyjnym jest moim marzeniem i szansą na lepsze jutro. Proszę, pomóż mi!  Daniel

7 107,00 zł ( 49,48% )
Brakuje: 7 255,00 zł
Kamil Żebrowski
10 dni do końca
Kamil Żebrowski , 29 lat

Pomóżmy Kamilowi odzyskać sprawność – zbieramy na protezę ręki!

Był wrzesień 2021 roku. Zbliżały się 26. urodziny mojego brata. Kamil zawsze miał mnóstwo pomysłów i perspektyw, a ja kibicowałam mu z całego serca, aby wszystkie jego marzenia mogły się spełnić. Dziś wiem jednak, że rzeczywistość potrafi nas boleśnie zaskoczyć i może w jednej chwili odsunąć wszystkie marzenia na drugi plan… Jednego dnia podczas prac w gospodarstwie Kamil uległ poważnemu wypadkowi. Maszyna rolnicza dosłownie zmiażdżyła mu prawą rękę. Na skutek uszkodzeń poszczególnych nerwów, kości, żył i poprzerywanych mięśni lekarze nie mieli wyjścia i musieli amputować Kamilowi rękę.  Kilka sekund - tyle wystarczyło, aby wszystkie marzenia mojego brata legły w gruzach. Kamil stracił nie tylko możliwość pracy w gospodarstwie. Teraz nie może nawet samodzielnie się ubrać, nie może zawiązać butów. Swoje urodziny zamiast spędzić z nami, w gronie rodziny i przyjaciół, spędził na szpitalnej sali z perspektywą, że jego codzienność zmieniła się w walkę o odzyskanie utraconej sprawności.  Chciałabym, aby Kamilowi wróciła radość z życia, którą wcześniej zarażał nas każdego dnia, aby ten wypadek nie przekreślił jego planów, aby Kamil miał szansę spełnić odłożone w czasie marzenia. Wierzę, że ten wypadek niczego nie przekreśli. Wiem, że brat chciałby jak najszybciej wrócić do normalnego funkcjonowania. Zawsze sam wyrywał się do pomocy, a teraz, gdy nasi rodzice ze względu na wiek, nie są już w pełni swoich sił, Kamil robi wszystko co może, aby odciążyć nas w codziennych obowiązkach związanych z gospodarstwem.  Aby mój brat mógł wrócić do samodzielności, potrzebuje specjalistycznej protezy ręki, której koszt jest ogromny i przekracza możliwości finansowe naszej rodziny. Do wszystkiego dochodzą jeszcze koszty rehabilitacji, opatrunki, dojazdy do specjalistów. Bardzo proszę o wsparcie, które umożliwi Kamilowi podjęcie walki o sprawność i samodzielność. Wierzę, że każda złotówka ma olbrzymią moc i jest w stanie przybliżyć nas do celu!  Siostra Kamila

21 404,00 zł ( 80,47% )
Brakuje: 5 192,00 zł
Kornelia Glaza
10 dni do końca
Kornelia Glaza , 12 lat

Kornelce odebrano zdrowie i normalne życie. Podarujmy jej nowy wózek!

W wigilijny poranek 9 lat temu nie mogliśmy dostać lepszego prezentu. Dowiedzieliśmy się z mężem, że jestem w upragnionej ciąży. Nie muszę dodawać, że przez cały czas uważałam na siebie, badałam się i oczekiwałam naszego skarbu. Nie wiedziałam wówczas, że ciężki poród zniszczy wszystko. Nasze plany i marzenia zamieni w pył... W wyniku źle przeprowadzonego porodu Kornelka doznała uszkodzenia mózgu, niedotlenienia i ciężkiej zamartwicy.  Córeczka przyszła na świat bez oznak życia, owinięta pępowiną wokół rączek i szyi. Nie żyła…   Akcja reanimacyjna nie przynosiła rezultatów, na sali porodowej panował chaos. Kolejni lekarze bezskutecznie próbowali przywrócić Kornelii życie, została zaintubowana i bezpośrednio z sali porodowej trafiła na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Rozpoznanie: ciężka zamartwica urodzeniowa, wrodzone zapalenie płuc, niewydolność oddechowa, drgawki, encefalopatia niedotlenieniowo- niedokrwienna... Córeczka, niedotleniona przy porodzie, przez następne tygodnie walczyła o każdy oddech, z początku przy pomocy respiratora, potem już samodzielnie. Jednego dnia oddalała się od nas, aby następnego sprawić nam niespodziankę i pokazać, że walczy i kocha nas, chce z nami być. Chyba nigdy nie dowiemy się jaka była skala bólu, mogliśmy się jedynie domyślać, patrząc na „niemy” płacz.  Przez to, co się wydarzyło, Kornelka ma Mózgowe Porażenie Dziecięce. Jest całkowicie od nas zależna. Wymaga całodobowej opieki, nie mówi, nie siedzi, nie jest w stanie wykonać sama najprostszych czynności życiowych. Wiemy jednak, że bez naszej pomocy, wsparcia i przede wszystkim rehabilitacji z Kornelką nie byłoby żadnego kontaktu.  Córeczka rośnie, a jej potrzeby niestety się piętrzą. Obecnie konieczny jest zakup nowego wózka inwalidzkiego. Stary praktycznie ledwo jeździ, a dzięki nowemu mogłaby wygodnie siedzieć i mieć rówieśników na wysokości oczu, co z pewnością ułatwiłoby wszystkim kontakt z Kornelką. Taki wózek jest poza naszym zasięgiem finansowym, dlatego z całego serca prosimy o wsparcie. Rodzice

10 052,00 zł ( 43,98% )
Brakuje: 12 800,00 zł
Paweł Tomczak
10 dni do końca
Paweł Tomczak , 47 lat

"W zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci..." – żona Pawła bardzo prosi o pomoc!

Udar krwotoczny był dopiero początkiem tragedii, jaka spotkała mojego męża i naszą rodzinę… Prawdziwy horror przeżył w szpitalu, na oddziale neurologii. To tam doprowadzili mojego męża na skraj przetrwania. Był niedożywiony, z ogromnymi odleżynami, w których zalęgły się już bakterie. Ciągle mi mówili, żebym nie przychodziła każdego dnia, że to bez sensu, bo Paweł i tak umrze. Przetrwałam to wszystko tylko dlatego, że ciągle wierzyłam w mojego męża…  Paweł jest z nami, ale nasza codzienność to bardzo trudna walka. Jednak nie poddaję się, bo jak obiecałam, składając przysięgę małżeńską – w zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci. Proszę, pomóżcie mojemu mężowi, pomóżcie nam... Nasza historia: 1 września 2018 roku skończył się mój świat. Nagle zostaliśmy z synem zupełnie sami... Tego dnia mój mąż Paweł doznał udaru krwotocznego. Rano jak zwykle poszedł do pracy, a stamtąd karetka zabrała go do szpitala… Diagnoza była straszna – udar krwotoczny do pnia mózgu z przebiciem do układu komorowego. Usłyszałam od lekarzy, że spotkało go najgorsze, co mogło go spotkać. Nie można było operować, Paweł i tak by nie przeżył operacji. Od razu powiedziano mi, że mam pogodzić się z najgorszym. Mój mąż miał tego nie przeżyć... W Łodzi nie było miejsc na intensywnej terapii, przewieźli więc Pawła do Pabianic. Ordynator uratował mojemu mężowi życie, za co będę mu wdzięczna do końca moich dni! Po 49 dniach przenieśli jednak Pawła na oddział neurologiczny. Na początku się cieszyłam - lżejszy oddział, więc to dobry znak! Niestety, bardzo się myliłam… Tam przeżyliśmy piekło. To, że mąż przetrwał, jest prawdziwym cudem… Od pierwszych dni słyszałam, że lepiej by było, gdyby Paweł umarł – i dla niego, i dla mnie. Pani doktor powiedziała mi wprost: “Niech pani idzie do domu i zajmie się synem, zanim codziennie tu siedzieć i płakać. Mąż i tak nie przeżyje”. Jak można coś takiego powiedzieć?! Wtedy moja rozpacz była jeszcze większa, ale nie mogłam się poddać. Przychodziłam do męża każdego dnia, bo po prostu bardzo się o niego bałam. Chudł w oczach! Widziałam, że obiad stał na parapecie, zimny. Cewnik zagięty, cała pościel była w moczu… Biegałam po szpitalu, szukając pomocy, ale za każdym razem odbijałam się od ściany i spotykałam z nieprzyjemnościami. Nie pisałam żadnych oficjalnych skarg, bo wiedziałam, że to się zemści na Pawle, a to jego dobro było najważniejsze… Gdy w końcu trafiliśmy do Zgierza - cudownego ośrodka, wszyscy byli w szoku - mąż miał odleżyny, w których były bakterie! Dopiero tutaj wyszło na jaw, jak bardzo zaniedbali Pawła. Tutaj dostaliśmy opiekę i ogromną dawkę motywacji. Każdego dnia lekarze powtarzają, że mam się nie poddawać, że na pewno będzie lepiej, że Paweł ma ogromny potencjał! Mąż walczy o każdy dzień, a ja razem z nim. Teraz wciąż najważniejsza jest rehabilitacja, niezwykle kosztowna. Na szczęście przynosi rezultaty! Dziś jedyne, co mogę zrobić, to być przy mężu każdego dnia. Dużo do niego mówię, pokazuję, wspólnie słuchamy muzyki, ćwiczymy, ale to wciąż za mało. Paweł wymaga intensywnej rehabilitacji, na którą mnie nie stać. Dzięki pierwszej zbiórce udało nam się sfinansować kolejne miesiące, dzięki którym Paweł zrobił znaczne postępy. Środki się jednak wyczerpały, a Paweł przecież nie wyzdrowieje z dnia na dzień... Szukam pomocy wszędzie, pukam do każdych drzwi. Nie poddam się, choć nasza codzienność jest bardzo trudna. Proszę, pomóżcie Pawłowi wrócić do zdrowia, do rodziny… Beata, żona Pawła

26 801,00 zł ( 51,41% )
Brakuje: 25 327,00 zł
Paweł Makowski
10 dni do końca
Paweł Makowski , 47 lat

Zawał, śmierć kliniczna, niepełnosprawność - pomóż Pawłowi odzyskać dawne życie!

Mam na imię Paweł, mam 44 lat, wspaniałą żonę i córeczkę. Mało brakowało, a nie byłoby mnie tutaj. Los zesłał na mnie doświadczenie, którego nikomu nie życzę – przeszedłem śmierć kliniczną, spowodowaną zawałem serca. Na 90 minut moje serce przestało bić. Wszystko stało się 29 grudnia 2017 roku. Budowałem wtedy upragniony dom dla mojej rodziny, praca była w toku od kilku godzin. Dzień jak co dzień, nic zwiastowało tragedii… Nagle poczułem przeraźliwy ból po lewej stronie. Pociemniało mi przed oczami, zabrakło tchu. Ostatkiem sił dostałem się do domu obok, by zawołać po pomoc. Gdy dzwonili po pogotowie, ja już traciłem przytomność. W karetce moje serce przestało bić. O tym, co się działo, dowiedziałem się dużo później… 90 minut – przez tyle lekarze walczyli o moje życie. Przez tyle mnie reanimowano… Gdy wydawało się, że to koniec, że już po mnie – wróciłem. Okazało się, że to jeszcze nie mój czas, by odejść… Obudziłem się w sterylnej bieli szpitalnych ścian, podpięty do kroplówek. Dzwoniącą ciszę przerywało tylko buczenie urządzeń, podtrzymujących życie. Próbowałem się poruszyć, ale nie mogłem, byłem zbyt słaby. Potem okazało się, że przez to 90 minut doszło do rozległego niedotlenienia… W efekcie doszło do niedokrwienia rdzenia. To spowodowało niedowład nóg… Lekarze i tak są w szoku, że tak długie niedotlenienie odcisnęło na mnie tylko takie piętno… To mały cud. Wcześniej dużo pracowałem, żyłem na pełnych obrotach. Robiłem remonty, budowałem dom, wspierałem rodzinę. Byłem młody, zdrowy, ciągle w pracy, stresie, ruchu… To, co się stało, sprawiło, że musiałem zwolnić. Nagle okazało się, że najważniejsze jest, co docenia się dopiero wtedy, gdy się je straci – zdrowie. Mój organizm był wyniszczony tym, co się stało. Obecnie jestem niepełnosprawny, serce zostało nieodwracalnie uszkodzone, w styczniu 2019 roku wszczepiono mi defibrylator. Najgorsze jest jednak to, że wciąż nie mogę chodzić… Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, poruszam się na wózku inwalidzkim. Nagle cały świat nabrał zupełnie innej perspektywy… Nawet poruszanie się we własnym mieszkaniu było trudne, blat był nagle za wysoko, przejście zbyt wąskie… Obecnie cały mój świat jest podporządkowany rehabilitacji. Pracuję nad tym, by stanąć na nogi i znów zacząć chodzić… Próbuję wzmocnić nogi, pobudzić do pracy mięśnie, utrzymać się w pozycji pionowej. Ćwiczę w lokomacie, egzoszkielecie, z rehabilitantem. Aby się udało, potrzebnych jest kilka turnusów rehabilitacyjnych, których koszt znacznie przewyższa nasz domowy budżet. Mam dopiero 44 lata, cudowną żonę i córkę, tak wiele jeszcze przed nami. Muszę być jak najbardziej samodzielny, pragnę wrócić do pracy, znów żyć normalnie. Proszę o pomoc, abym mógł jeszcze kiedyś wrócić do sprawności…  Paweł

8 179,00 zł ( 19,76% )
Brakuje: 33 204,00 zł
Miłosz Garsztkowiak
10 dni do końca
Miłosz Garsztkowiak , 11 lat

Bezsilność odbiera nadzieję... Samotna mama walczy o chorego synka! Pomocy!

Za nami lata ciężkiej codziennej walki. Setki godzin na sali rehabilitacyjnej i tyle samo spędzonych w lekarskich gabinetach... Szpitale Miłoszek zna lepiej niż własny pokój, a lekarzy bardziej niż rodzinę. Synek jest skrajnym wcześniakiem, ma Mózgowe Porażenie Dziecięce, padaczkę… Nie widzi świata i mojej twarzy. Dostrzega tylko światło. Wychowuję go sama i każdego dnia walczę, by jego życie było choć trochę lepsze. Chwilami jest bardzo ciężko… Nie ma czasu jednak się załamywać, muszę wstać, zająć się synkiem. I walczyć bez wytchnienia o to, by było mu lepiej, bo nikt inny tego za mnie nie zrobi...  Miłosz pomylił pory roku. Miał urodzić się latem, ale postanowił poznać mnie jeszcze wiosną. 26 tygodni - tyle czasu rozwijał się w moim brzuchu. Zdecydowanie zbyt krótko. Wszystko wydarzyło się niespodziewanie. Nagle poczułam skurcze, odeszły mi wody i odwrotu już nie było. Moje maleńkie 820 gramów szczęścia… i strachu.  Są dwa typy wcześniaków. Siła niektórych maluszków wprawia w osłupienie. Mimo zbyt wczesnej daty urodzin i niskiej wagi wychodzą bez szwanku. Druga grupa to dzieci, które nie miały tyle szczęścia. Ich dzieciństwo to historia walki o zdrowie, o namiastkę normalności, walka z konsekwencjami przedwczesnego przyjścia na świat. Niestety - Miłosz jest w grupie "pechowców". U skrajnych wcześniaków wiele narządów nie jest wykształconych prawidłowo… A to powoduje problemy do końca życia. Miłosz miał problem z serduszkiem, przeszedł operację czyszczenia jelitek z martwicy, laserowe zabiegi oczu, zabieg zamknięcia przepukliny mosznowej... To tylko część ciężkich chwil, jakie spotkały moje maleństwo. Walczył o życie. Mimo starań lekarzy oraz moich żarliwych modlitw, nie udało się uchronić go przed niepełnosprawnością. Wylewy IV stopnia pozostawiły ślady w jego małej główce. Miłosz cierpi na wodogłowie, ma uszkodzony nerw wzrokowy, problemy z płucami oraz wzmożone napięcie. Synek niedowidzi, jego oczka reagują tylko na światło. Mimo że nie widzi światła, poznaje go słuchem, węchem, dotykiem. Pomimo swoich ograniczeń, każdy dzień wita z ogromnym uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „Nie martw się, mamusiu, wszystko będzie dobrze”. Jego uśmiech to lekarstwo na całe zło. Cieszę się, że choć tego nie zabrała mu choroba…  Rehabilitacja to jedyny sposób na poprawę stanu zdrowia Miłoszka. Bez ćwiczeń i ciężkiej pracy synek nie ma szansy na bycie sprawnym. Miłoszek z pomocą fizjoterapeuty obraca się, podpiera na łokciach, siedzi, stoi… Niestety ciągle nie chodzi. To moje największe marzenie, by zobaczyć, jak stawia samodzielnie pierwsze kroki.  Mój synek nie powie mi, czego chce i nie pokaże, czego potrzebuje. Robię, co mogę, by jego życie, choć trudne, mogło być piękne, ale ostatnio brakuje mi już sił, a czasem i wiary w to, że jeszcze będzie dobrze... Czasem zupełnie bezsilna patrzę na cierpienie mojego dziecka i nie mogę mu pomóc, nie jestem w stanie zdjąć z jego barków choroby, która będzie z nim już na zawsze. Nie uleczę go miłością, chociaż tak bardzo bym chciała.  W kwietniu synka czeka kolejna operacja - wyciągniecia blaszek po poprzedniej. Miłosz musi też kontynuować rehabilitację. Wszystko to jednak bardzo dużo kosztuje. Choć przychyliłabym synkowi nieba, nie stać mnie na to… Jestem samotną matką. Jest ciężko. Jednego tylko mojemu synkowi nie zabraknie nigdy. Miłości… Żałuję, że nie mogę dać mu jeszcze czegoś – zdrowia… Przed nami bardzo długa droga, ale wierzę, że się uda. Bez Ciebie nigdy jednak nie będzie to możliwe… Dla synka zrobię wszystko, dlatego proszę o pomoc, choć jest to trudne…  Miłosz powinien regularnie wyjeżdżać na turnusy rehabilitacyjne,  to jedyny lek, który może mu pomóc w walce o lepsze życie. Proszę o pomoc, o wsparcie, dzięki któremu codzienność, choć trudna, będzie piękniejsza! Jeśli po raz kolejny pochylisz się nad losem mojego dziecka, jeśli zdecydujesz się dać mu szansę… Moja wdzięczność nie będzie mieć granic. Paulina, mama Miłosza

42 162,00 zł ( 45,71% )
Brakuje: 50 073,00 zł
Leon Zieliński
10 dni do końca
Leon Zieliński , 3 latka

❗️Serduszko Leosia musi bić! Potrzebujemy pomocy!

Ciężko opisać słowami, co czuliśmy, gdy po narodzinach Leosia usłyszeliśmy, jak bardzo jest chory… Cała nasza radość i ekscytacja z powodu jego narodzin, natychmiast zamieniła się w ogromny strach o jego życie.  Byliśmy w szoku. Przez całą ciążę mieliśmy pewność, że nas synek przyjdzie na świat zdrowy. Żadne badanie, żadna wizyta u lekarza nie budziła wątpliwości – Leoś jest dobrze rozwijającym się dzieckiem. Brutalna prawda przyszła do nas niespodziewanie. Dzień po narodzinach jego saturacja zaczęła gwałtownie spadać. Nie wiedzieliśmy. co się dzieje. Lęk z każdą chwilą stawał się większy, aż w końcu zamienił się w przerażenie… Okazało się, że nasz synek ma poważną wadę serduszka HLHS, niewykrytą wcześniej przez ginekologa. Leoś od razu został przetransportowany do innego szpitala, gdzie lekarze całą noc walczyli o jego życie. Stan był bardzo ciężki, ale udało się ustabilizować sytuację. To, co czuliśmy w tamtym momencie, jest trudne do opisania. Mimo łez, mimo ogromnego strachu, w naszych sercach wciąż tliła się nadzieja i wiara w to, że nasz synek sobie poradzi... Po tej sytuacji kolejna klinika zgodziła się na przyjęcie naszego synka. Po tygodniu, gdy jego stan się polepszył, przeszedł pierwszą w swoim życiu operację serduszka. W głowie kłębiły się bardzo trudne myśli i pytania… Czy przeżyje? Kiedy będziemy mogli go przytulić?  Operacja się udała, a Leon po niecałych 3 tygodniach w końcu wyszedł ze szpitala. Pojawił się jakiś promyk nadziei na to, że będzie dobrze. Wiemy, z jak poważną wadą serca mamy do czynienia. Wiemy, że leczenie może trwać latami, ale wiemy także, że o naszego synka będziemy walczyć do końca!  Leon musi być pod ciągłą kontrolą. Gdy w nocy jest za cicho, gdy nie słyszymy płaczu, budzimy się i sprawdzamy, czy wszystko jest w porządku. Wstajemy gdy usłyszymy, choć lekko niepokojący dźwięk. Kontrolujemy każdy oddech, każdy ruch... W planach jest już kolejna operacja, która na pewno nie będzie tą ostatnią. Jednak czego nie robi się dla małego cudu, dla naszego synka… Już teraz spodziewamy się, że leczenie synka będzie sporo kosztować, dlatego bardzo prosimy Cię o pomoc!  Rodzice

10 348 zł
Nadia Stępniewska
10 dni do końca
Nadia Stępniewska , 3 latka

❗️Jej mama zmarła – dla Nadii jest jeszcze szansa! Pomóż!

Historia mojej malutkiej Nadii zaczyna się niezwykle smutno. Córeczka przyszła na świat już w 29 tygodniu ciąży. Niedługo potem jej mama przegrała walkę z koronawirusem. Wtedy moje życie legło w gruzach. Zostałem sam, z trójką dzieci. Strach o najmłodszą córeczkę dodatkowo mnie paraliżuje. Nadia jeszcze w trakcie ciąży przeszła pierwszy wylew, kolejny zaatakował ją zaraz po narodzinach. Ze względu na wcześniactwo urodziła się z licznymi schorzeniami i przez 64 dni walczyła o życie. A ja walczyłem razem z nią. Ostatni rok sprawił, że świat, który znałem zupełnie się rozsypał. Teraz próbuję ułożyć wszystko na nowo, jednak potrzebuję do tego Twojej pomocy.  Nadia wymaga codziennej rehabilitacji, ciągłych wizyt u lekarzy specjalistów. Moim największym marzeniem jest teraz zapewnienie dzieciom jak najlepszej przyszłości. Niestety, leczenie córeczki łączy się z ogromnymi kosztami. Pomimo mojej pracy, nie jestem w stanie zapewnić Nadii odpowiedniego leczenia. Proszę, pomóż mi w tej trudnej walce. Nie pozwól, aby pieniądze stanęły na drodze do zdrowia mojej córeczki. Krystian, tata

30 186 zł