Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Kamil Kłak
Kamil Kłak , 24 lata

Młode życie złamane przez straszny wypadek - pomagamy Kamilowi odzyskać sprawność!

Mam na imię Kamil, mam 21 lat. Do pewnego sierpniowego dnia byłem zdrowym, młodym człowiekiem z głową pełną marzeń i planów... Wsiadając tego dnia do auta, nie sądziłem, że w jednej chwili wszystko zniknie. Mało brakowało, a moje życie skończyłoby się trzy lata temu, kiedy miałem 18 lat... To, co działo się potem, znam tylko z opowieści najbliższych. Doszło do strasznego wypadku samochodowego... Sekundy, uderzenie i ciemność. Gdy karetka przywiozła mnie do szpitala, byłem w stanie krytycznym. Doznałem obrażeń wielonarządowych, ucierpiała szczególnie głowa. Rokowania nie były złe, one były po prostu tragiczne... Lekarze nie wierzyli, że przeżyje następny dzień. Dziś wiem, że dawano mi zaledwie 3% szans na życie... Trzy miesiące wcześniej skończyłem osiemnaście lat. Początek dorosłego życia o mało co stał się też jego końcem... Lekarze z wielką ostrożnością informowali rodziców o tym, co się dzieje, nie chcąc im robić nadziei. Śmierć miała 97% szans na zwycięstwo, ja zaledwie 3%. Mimo to wygrałem... Przeżyłem następną dobę, a potem kolejną... Walka toczyła się tak naprawdę o każdy dzień. Bardzo długo byłem nieprzytomny. Walczyłem o życie, nie zdając nawet sobie sprawy, co się dzieje dookoła i jaki koszmar przeżywa moja rodzina...  Wybudziłem się ze śpiączki, choć tez wydawało się, że to nigdy nie nastąpi... Moja wola życie okazała się silniejsza. Na początku nie mogłem samodzielnie jeść, mówić, nie wspominając o ruszaniu rękami i nogami, siedzeniu i chodzeniu. Byłem mniej samodzielny niż moje młodsze rodzeństwo... Wszystkiego musiałem uczyć się od porządku. Miałem 18 lat, a byłem jak malutkie dziecko. To, w jakim jestem teraz stanie, zawdzięczam lekarzom, rodzicom, którzy są przy mnie i mojej ciężkiej pracy na rehabilitacji. Niestety, nadal mam problemy z prawidłowym chodzeniem czy mówieniem. Potrzebuję dalszej rehabilitacji, która jest bardzo kosztowna. Walce o odzyskaną sprawność podporządkowałem całe życie... Trwa to już trzy lata. Obecnie jestem na rencie. Chciałbym wrócić do dawnego życia. Moim celem osiągnąć taką sprawność, abym mógł podjąć pracę, usamodzielnić się i żyć jak zwykły dwudziestolatek. Pozwoli mi na to pobyt w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie codziennie mógłbym ćwiczyć i wracać do zdrowia. Jednak niestety wiąże się to z ogromny kosztem, dlatego proszę Cię o pomoc. Wiem, że dostałem od losu drugą szansę. Cudem uszedłem z życiem, dlatego dziś każdy dzień doceniam podwójnie. Wierzę, że uda mi się odzyskać sprawność dzięki wsparciu, które od Was otrzymam... Wtedy zrobię wszystko, żeby oddać innym dobro, jakim ludzie o dobrych sercach obdarzyli mnie dzięki tej zbiórce. Kamil

22 113,00 zł ( 17,22% )
Brakuje: 106 249,00 zł
Dominika Gigoń
Dominika Gigoń , 24 lata

Życie Dominiki zacznie się na nowo, jeśli dasz jej szansę! Pomóż w walce z chorobą

Kiedy byłam w ciąży, marzyłam, że moja córka w wieku 20 lat będzie przebojową, pewną siebie kobietą. Marzyłam, że przed nią będzie roztaczała się wizja świetlanej przyszłości. Los bardzo boleśnie zweryfikował moje plany, marzenia i oczekiwania. Pokazał, że niczego nie można być pewnym.  Gdyby wszystko poszło po mojej myśli, dziś Dominika byłaby pełną energii młodą kobietą, przed którą świat stałby otworem. Jestem pewna, że miałaby mnóstwo marzeń, planów i pomysłów, w których chciałabym ją wspierać.  Moja córeczka przyszła na świat z ogromnymi problemami. Od urodzenia zmaga się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Nie potrafi i nie może poruszać się samodzielnie - jej ruch jest możliwy tylko dzięki specjalistycznemu wózkowi. To jednak nie koniec naszych problemów, bo ciało Dominiki jest jej wrogiem. Nie potrafi w pełni kontrolować swoich ruchów rąk, głowy. To dla niej potworne utrudnienie, szczególnie, że trudna droga przez rehabilitacyjne korytarze trwa już od wielu lat. Pogłębiające się skrzywienie kręgosłupa powoduje, że Dominika wciąż musi nosić gorset, który pomaga w korygowaniu wad.  Dominika, pomimo choroby, pomimo cierpienia, jest niezwykle pogodną i ciekawą świata osobą. Czasem podziwiam jej upór w dążeniu do celu. Czasem patrzę na nią z zachwytem, bo wiem, że każda czynność wymaga od niej znacznie większego wysiłku niż od zdrowego człowieka. To, z czym się zmagamy dla innych jest abstrakcją. Dla mnie codzienność to pokonywanie przeszkód, planowanie dalszego leczenia, domowe ćwiczenia, kontakt z rehabilitantami i nieustanna nauka, która bardzo pomaga mi we wspieraniu codziennej walki córeczki.  Dzięki temu, że codziennie wkładamy mnóstwo pracy w walkę o zachowanie minimalnej sprawności, efekty Dominiki niekiedy zaskakują. Wiemy jednak, że to, co robimy to tylko kropla w morzu potrzeb. Dla nas rehabilitacja jest jak lekarstwo - zamiast połykania tabletek i specyfików, moja córka żmudnie wykonuje kolejne powtórzenia jednego ćwiczenia. Przy jej dolegliwościach to jedno z niewielu rozwiązań, które ma realny wpływ na codzienność. Niestety, od jakiegoś czasu znajdujemy się w trudnym momencie. Przed nami wizja wstrzymania zabiegów. To nie może się wydarzyć! Koszty rosną, a ja z przerażeniem podsumowuje kolejne miesiące. Z trwogą planuję przyszłość, bo nie wiem, co przyniosą dni i miesiące. Stała rehabilitacja to ogromne koszty. Koszty, których sama nie jestem w stanie pokryć!  Proszę, daj mojej córce szansę. Życie i choroba tak wiele jej odebrały, a ja tak bardzo pragnę przekazać jej wreszcie dobre wiadomości. To, że intensywna rehabilitacja wciąż będzie możliwa będzie dla Dominiki niczym gwiazdka z nieba.  Tak bardzo chcę widzieć na twarzy mojej córeczki uśmiech. Powiedzieć, że zrobiłam co w mojej mocy, a dzięki wsparciu innych zwyczajnie nam się udało. W naszym życiu każdy mały sukces rośnie do niesamowitych rozmiarów. Proszę, dodaj nam skrzydeł do dalszej walki o przyszłość! Krok za krokiem… Podaj nam rękę i pomóż stawiać kolejne na trudnej drodze zwanej życiem. Choroba zabrała wiele, ale nie zniszczyła nadziei!  

11 357,00 zł ( 28,51% )
Brakuje: 28 473,00 zł
Marcin Nikiel
Marcin Nikiel , 41 lat

Leczenie doprowadziło na skraj tragedii. Pomóż mi zawalczyć o życie!

Operacje, komplikacje, amputacja. Tak wyglądała moja dotychczasowa droga. Wiem, że leczenie to długi i skomplikowany proces. W moim przypadku również niezwykle kosztowny… Jeśli nie znajdę pomocy na czas, moja nadzieja na przyszłoś przepadnie. Najgorsza jest świadomość, że zawiodę moją rodzinę, że nie będę dla niej wystarczającym wsparciem. Bycie ciężarem dla najbliższych - ta myśl nie daje mi spokoju.  Moje problemy zaczęły się dawno temu. Wtedy jednak nie zdawałem sobie sprawy, jak poważne będą konsekwencje, z czym przyjdzie mi się mierzyć w przyszłości.  Kiedy poznałem moją ukochaną, życie jawiło się w różowych barwach. Byłem pewien, że przed nami szczęśliwa przyszłość. Ślub, przyjście na świat kolejnej ważnej kobiety w moim życiu - maleńkiej Basi. W takich momentach ludzie nie myślą, że życie może zmienić się w koszmar, a sprawność traktują jak coś zupełnie naturalnego. Coś, co nigdy nie zniknie. Szczęście przesłonione przez ciemne chmury zaledwie rok po ślubie. Zaczęło się od niewielkiego zachmurzenia, zwyczajnego bólu, który może zdarzyć się każdemu raz na jakiś czas. Teraz już wiem, że to była cisza przed burzą. Kilka lat temu miałem cichą nadzieję, że regularne leczenie, przegoni problemy raz na zawsze. Przeszedłem 5 operacji - właśnie tyle razy dawano mi nadzieję na lepsze jutro, pożegnanie bólu i odzyskanie sprawności. Dokładnie tyle razy, przekonując się, że wcale nie jest lepiej, upadałem na samo dno… Ku mojej ogromnej rozpaczy okazało się, że próby ratowania mojej nogi przez lekarzy, okazały się nieskuteczne… 5 czerwca ubiegłego roku dowiedziałem się, że wszystko przepadło, zostanę poddany amputacji. Nie miałem nic do powiedzenia. W takich momentach ciężko myśleć o czymkolwiek. W głowie krążą myśli i jedno pytanie “co dalej?”. Miałem wrażenie, że w naszym życiu chmury przerodziły się w potężny huragan, pochłaniając wszystko, co spotka na swojej drodze. Znalazłem się nad przepaścią…  Mam szczęście, mam rodzinę. To dzięki bliskim przetrwałem najcięższy czas. To oni pomogli mi znaleźć sens dalszej walki. Bez nich dziś nie miałbym nic. Teraz czas się odwdzięczyć. Poświęciłem mnóstwo energii, włożyłem sporo pracy w to, by wyjść na prostą. Początkowo poruszałem się na wózku, później postawiłem pierwsze kroki w protezie. To niesamowite uczucie - znów stanąć na własnych nogach. Obecna proteza to szansa, ale jednocześnie ograniczenie. To podstawowy sprzęt umożliwiający przemieszczanie… Teraz marzenia sięgają znacznie dalej, chciałabym korzystać z pełni życia! Chcę się ruszać, chcę być aktywny! Towarzyszyć mojej córeczce w drodze przez życie, pokazywać jej świat i być żywym dowodem na to, że choroba nie oznacza końca świata. Niestety, nowa proteza to ogromne koszty. Środki, których nie zdobędę przez resztę życia, nie mam na to szans! Jedyną nadzieją na sprawność i spełnienie największego pragnienia jesteście Wy! Każda pomoc jest dla mnie na wagę nowego życia. Początku, o którym do tej pory mogłem tylko marzyć… Nadzieja. To jedyne, co teraz mam. Im szybciej dostanę pomoc tym lepiej, bo będę miał możliwość nauczenia się na nowo umiejętności. Bo dzięki temu złapię za rękę moją córeczkę, i pobiegnę z nią w stronę, którą wybierze. Bo nie będę wciąż powtarzać “nie mogę..”. Kolejną odmowę, chcę zamienić w możliwości, które wciąż przede mną.

4 241,00 zł ( 2,73% )
Brakuje: 150 866,00 zł
Bartłomiej Dziemianowicz
Bartłomiej Dziemianowicz , 36 lat

Mama walczy o przyszłość syna! Jesteś nadzieją na lepsze jutro

Mam 66 lat. Jestem już starszą, schorowaną można rzec powoli staruszką. Ale wciąż z uporem realizuję plan, który przygotowałam lata temu: chronić mojego syna przed skutkami tajemniczej, nieokreślonej choroby, która odebrała sprawność i zniszczyła życie.  Moje zadanie to najczęściej czuwanie. By niczego nie zabrakło, by zapewnić wszystko, co niezbędne do życia, funkcjonowania  Nic nie wskazywało na to, że czeka nas taka przyszłość. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Bartek miał 13 lat, kiedy zaczęły się pierwsze problemy. Początkowo myślałam, że to chwilowe osłabienie, że to choroba, którą z czasem da się wyleczyć. Niedługo, od pierwszych objawów minie 20 lat… To czas, który oznaczał dla nas przerażającą walkę, niepewność i strach. Zamiast właściwego leczenia zmagaliśmy się z kolejnymi objawami, dodatkowymi komplikacjami, poważnymi wyzwaniami.  Bartek zmaga się z wieloma problemami. W związku z chorobą przestał chodzić, ma problemy z oddychaniem, mową i jedzeniem. Dodatkowo boryka się z uszkodzeniem nerwu wzrokowego i niedoczynnością tarczycy. Problemy z jelitami doprowadziły do wielu komplikacji, a w efekcie też do zmiany codziennej diety. Wykluczenia początkowo były ogromnym wyzwaniem, ale to tylko kropla w morzu tego, z czym zmagamy się na co dzień… Leczenie, konsultacje, badania i rehabilitacja Bartka to ogromne koszty. Środki, które staram się zdobywać wszędzie, by pomóc własnemu dziecku. Bo nic nie boli bardziej niż obserwowanie z bliska cierpienia człowieka, którego kocha się całym sercem.  Kiedy myślałam, że jest źle, stało się coś, co na chwilę mnie załamało. Przez dolegliwości związane z chorobą i codzienny wysiłek, ja również zaczęłam tracić siły. Głównie w rękach, a to one odpowiadają za sprawne prowadzenie wózka, na którym Bartek się porusza. To ja jestem jego nogami… To postawiło nas przed ostatecznością - by syn mógł się swobodnie, a przede wszystkim samodzielnie poruszać potrzebuje wózka elektrycznego. To jednak ogromna bariera na naszej drodze, bo koszt takiego sprzętu to kilkadziesiąt tysięcy złotych! Z środków, które mamy co miesiąc ledwie wystarcza na realizację podstawowych potrzeb, leczenie całej rodziny pochłania ogromną część naszego budżetu. Potrzebuję pomocy! Nie dla siebie, dla mojego syna, którego przyszłość została brutalnie przekreślona przez postępującą chorobę... Jestem zrozpaczona, ale wiem, że muszę znaleźć w sobie siłę do walki. Od wielu lat szukam odpowiedzi na pytanie, co dolega mojemu synowi. Chciałabym poznać nazwę brutalnego schorzenia, które niszczy zdrowie mojego dziecka. Niestety, mimo ogromnego wysiłku wciąż leczymy się tylko objawowo. A ja tak bardzo chciałabym dać Bartkowi namiastkę życia. Normalnego. Takiego, w którym ból nie jest nieodłącznym towarzyszem. Samodzielności, której praktycznie nie doświadczył… Marzenie jest na wyciągnięcie ręki, ale pod jednym warunkiem - jeśli zbierzemy kwota, która na chwilę obecną wydaje mi się niesamowicie odległa. Nie tak wyobrażałam sobie jesień mojego życia. Macierzyństwo postawiło przede mną poważne wyzwanie, ale dopóki mam siłę, będę walczyć. Możesz mi pomóc, podarować wiarę w to, że w najważniejszej batalii nie zostałam sama.  Mama Bartka

11 392,00 zł ( 33,99% )
Brakuje: 22 119,00 zł
Józef Banasiak
Józef Banasiak , 60 lat

56 lat to nie wiek na utratę sensu życia. Pomocy!

Ciężko pracowałem całe lata w tartaku. Starałem się żyć tak, żeby bliscy byli ze mnie dumni. Żebym ja mógł codziennie ze spokojnym sumieniem spojrzeć na siebie w lustrze. Chciałem mieć taką zwykłą, spokojną starość i myślałem, że jestem na najlepszej drodze, żeby te plany zrealizować. Los jednak postanowił wystawić mnie na próbę. Bardzo bolesną próbę. Miażdżyca, z którą zmagam się od lat, doprowadziła do konieczności amputacji lewej nogi na wysokości uda. Wtedy całe moje życie zostało wywrócone do góry. Osoba zdrowa nie jest w stanie tego zrozumieć, bo mając dwie sprawne nogi, tak naprawdę ich nie doceniamy i rzadko kiedy zastanawiamy się, co by było bez jednej z nich. Ja zostałem w lutym tego roku postawiony przed taką sytuacją i wtedy okazało się, że naprawdę niewiele innych rzeczy ma znaczenie...  Straciłem pracę, samodzielność i poczucie własnej wartości. Stałem się więźniem mojego domu, który nie potrafi się nawet uśmiechnąć... Każdy ruch jest wyzwaniem. Nawet wizyta w łazience, czy pozmywanie naczyń okazuje się być wyczynem porównywalnym do wyjścia w wysokie góry... Mam 56 lat i jedno marzenie - samodzielność! A tymczasem jestem sam i nie potrafię odnaleźć się w przykrej codzienności. Dlatego ośmielam się prosić Was, obcych ludzi o wsparcie. To jedyna droga i mam świadomość, jak bardzo trudna. Proszę, bądź ze mną, pomóż mi! Tylko w ten sposób mogę jeszcze odzyskać radość z życia... Józef

5 933,00 zł ( 7,81% )
Brakuje: 69 950,00 zł
Eryk Osiecki
Eryk Osiecki , 10 lat

Nic nie boli bardziej niż patrzenie na cierpienie dziecka... Pomóż w walce o synka!

9 lat. Wydawać by się mogło, że to wcale nie tak długo. Krótka chwila, która mija właściwie w mgnieniu oka. Dla mojego dziecka to całe życie. Trudna droga pełna cierpienia, wyrzeczeń i barier, które zdają się nie kończyć. Eryk był spełnieniem mojego marzenia. Maleńkie dziecko, które przyszło na świat zapowiadało ogromne wyzwania. Beztroską i rodzicielstwem bez obaw cieszyliśmy się niecałe półtora roku. Później los zaczął stawiać przed nami kolejne trudności, którym do dziś staramy się stawiać czoła. Tego dnia nie zapomnę nigdy - mój malutki synek bezbronny w obliczu choroby, która zaatakowała nagle i niespodziewanie. Stan pogarszający się z godziny na godzinę… Decyzja o operacji. Niepewność, strach, przerażenie - wszystkie te emocje tworzyły mieszankę, która mimo upływu lat wciąż powoduje niepewność i stres. Przez chwilę myślałam, że to koniec świata, że przydarzyło nam się wszystko, co najgorsze. Każda matka, która to przeżyła, która prowadziła swoje dziecko na blok operacyjny z nadzieją, że wszystko będzie dobrze, a nasz koszmar się skończy.  Niestety, moje nadzieje okazały się złudne. Strach o życie i przyszłość Eryka od tego momentu na dobre zagościły w mojej codzienności. To coś, na co nie da się przygotować. To moment, w którym wszystko, co było istotne przestaje mieć znaczenie, a lista priorytetów dramatycznie się kurczy. Zostaje tylko walka o to, co najważniejsze.  Teraz zmagamy się z całym spektrum dolegliwości wynikających z powikłań i kolejnych chorób, na które zapadł mój synek… Porażenie czterokończynowe, epilepsja, cukrzyca - to tylko część ze zbyt długiej listy. Każda z nich wpływa na to, że Eryk mimo ogromnego zaangażowania i woli walki nie może ruszyć do przodu. Leki, które przyjmuje to ogromne obciążenie dla wątroby, a każde z nich wiąże się z kolejnymi skutkami ubocznymi.  Dzień za dniem toczymy nierówną walkę.  Eryk ma już 9 lat. Nie chodzi, nie mówi, jego stan określa się jako opóźniony. Jedynym lekarstwem na większość dolegliwości jest rehabilitacja - tylko intensywne i regularne ćwiczenia mogą pomóc mojemu synkowi pozostać w stanie stabilnym, pomimo ogromu zagrożeń. Niestety, zajęcia to koszty. Zbyt duże, byśmy pokryli je samodzielnie. Kilkadziesiąt tysięcy złotych to zabezpieczenie na jakiś czas. Świadomość, że od tego zależy nasza przyszłość jest przerażająca. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak proszenie o pomoc! Tylko dzięki Waszemu wsparciu mogę zapewnić mojemu dziecku to, co najlepsze.  Dla mojego dziecka życie toczy się z dala od beztroski, uśmiechów i zabawy. Ramiona mamy są bezpiecznym przystankiem tylko na chwilę. Później choroba wyrywa mojego synka do codziennych obowiązków, do ciężkiej pracy, od której zależy zdrowie i przyszłość. Powiedziałam sobie, że się nie poddam, że zrobię wszystko, by jego życie było zwyczajnie lepsze. Sama nie mam szans, ale jeśli ty pomożesz, możemy wszystko! 

19 264,00 zł ( 36,51% )
Brakuje: 33 492,00 zł
Jerzy Bruzda
Jerzy Bruzda , 61 lat

Nie poddamy się w walce o nowe życie.. Rodzina walczy o powrót Jerzego!

Całe życie w ruchu, właściwie nigdy się nie zatrzymywał. Czasem żartowaliśmy, że nie sposób sprawić, by Jerzy stał w miejscu. A teraz patrzę na niego, jak leży, a wszelki ruch jest poza nim. Odbywa się wszędzie dookoła, ale nie tam, gdzie potrzeba najbardziej. Dla niego każdy samodzielny obrót jest niczym wspinaczka na najwyższy szczyt,  Kochał muzykę, pielęgnację roślin, a rodzinę zawsze stawiał na pierwszym miejscu. Lubił pomagać, zawsze był gotowy nieść wsparcie innym. Choć sam miał niewiele, wiedział doskonale jak ważne jest to, by otrzymanym dobrem dzielić się z innymi. Znali go właściwie wszyscy. A dla nas był opoką i niesamowitym wsparciem dla całej rodziny. Wciąż przeraża mnie to, że o moim mężu mówię w czasie przeszłym. Niestety, wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich tygodniach były dla nas bolesnym doświadczeniem. Na tyle bolesnym, że wciąż próbujemy wyjść z szoku, poukładać sobie rzeczywistość. To przerażające. W jednej chwili stał i ze mną rozmawiał w ogrodzie, kilka minut później, jego serce się zatrzymało. Zawał. Dramatyczne poszukiwanie pomocy, wołanie o ratunek. Minuta, która zdaje się trwać całe godziny. Gonitwa myśli i jedna, najważniejsza “to nie czas, by umierać!”.  Pomoc nadeszła, ale skutki są opłakane. Jerzy od kilku tygodni jest w śpiączce. Czasem zdarza mu się reagować na mój głos, czasem widzę pojedyncze odruchy, ale lekarze są bardzo ostrożni w przewidywaniach. Mówią, że to jeszcze za wcześnie na prognozowanie przyszłości.  Jeśli teraz nie mamy szans na przyszłość, musimy skupić się na tu i teraz, a obecnie dla Jerzego jedynym ratunkiem jest intensywna rehabilitacja. Czekaliśmy na pierwszy sygnał i zgodę wydaną przez lekarzy - teraz mamy pewność, pierwsze zajęcia mogą się już odbywać. Im szybciej zaczniemy, tym większe szanse na to, że Jerzy za jakiś czas wróci do nas choć częściowo…  Przez pandemię ani ja, ani rodzina nie możemy widywać go tak często jakbyśmy chcieli. Zdaję sobie sprawę, że regularny kontakt z bliskimi ma ogromny wpływ na proces zdrowienia, ale na razie musimy zadowolić się zezwoleniami na krótkie wizyty i widzenia, podczas których nadrabiamy każdą minutę… Na Jerzego czeka dom. Czekam ja i cała rodzina. Szczególnie wnuczek, który pytanie “kiedy wróci dziadziuś” zadaje niekiedy sto razy dziennie. W takich sytuacjach czasem odwracam wzrok, by nikt nie widział moich łez…  Musimy być dla niego silni, zapewnić wszystko, co niezbędne do powrotu, ale rehabilitacja na NFZ to za mało, by wykonać zdecydowane postępy. Musimy ją uzupełniać i dbać o regularny rozwój Jerzego na każdej płaszczyźnie. Niestety, uderzamy głową w mur, bo koszty rehabilitacji pod okiem specjalistów są ogromne. Sami nie damy rady! Proszę, pomóż mi obudzić Jerzego. On musi do nas wrócić!  Od kilku tygodni żyję w rozdarciu. Gdzieś obok mnie toczy się życie. Dla świata nic się nie zmieniło. A mój stanął w miejscu i rozbił się na małe kawałki. Wierzę, że to tylko chwilowe. Wierzę, że dobro, które Jerzy podarował światu wróci i da mu szansę na całkiem nowy początek. 

19 774,00 zł ( 22,04% )
Brakuje: 69 907,00 zł
Jaś Turczyn
Jaś Turczyn , 9 lat

Stan Jasia gwałtownie się pogorszył❗️Zagrożenie życia, konieczna pilna operacja!

Stan zdrowia Jasia dramatycznie się pogorszył! Dotychczas prosiliśmy o pomoc, by zapewnić mu godne życie bez bólu. Teraz błagamy o ratunek, bo życie Jasia jest zagrożone! Czekamy na kosztorys operacji w Paley Institute, jednak już teraz prosimy Was o pomoc! Mamy tylko pół roku na przeprowadzenie operacji - tak ocenili lekarze. Jednak czas jest na wagę życia… Historia Jasia właściwie od pierwszych chwil jego istnienia jest tragiczna. Mój synek miał brata bliźniaka, który zmarł jeszcze w moim brzuchu… Przez miesiąc nosiłam pod sercem martwe dziecko, a Jasiowi wtedy dzień za dniem umierał mózg… Nie wiedziałam o tym, bo do ostatniej chwili słyszałam, że wszystko z dziećmi jest dobrze. Dziś Antoś nie żyje, a Jaś jest w coraz gorszym stanie! Nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym stracić drugiego synka… Jesteśmy zrozpaczeni i błagamy o pomoc! Jaś ma zdiagnozowane mózgowe czterokończynowe porażenie. Teraz jego stan diametralnie uległ pogorszeniu! Zwiększyła się ilość ataków padaczkowych. Każdy atak może doprowadzić do zatrzymania akcji serca! Synek gorzej widzi i co najgorsze biodra uległy podwichnięciu, są na granicy zwichnięcia, a to wiąże się z kosztowną operacją w kwocie ok 400 000 zł wraz z rehabilitacją... Czekamy na przesłanie kosztorysu przez Instytut Paleya.  Jeśli nie wykonamy operacji w ciągu pół roku, będzie postępowała deformacja kręgosłupa powodująca ucisk na narządy wewnętrzne, które mogą odmówić posłuszeństwa, a to może doprowadzić do śmierci dziecka... Życie Jasia jest zagrożone!  Sprawa karna toczy się już 4 lata, a nie zostały postawione jeszcze zarzuty wobec osób, przez które jedno z moich dzieci nie żyje, a drugie jest ciężko chore... Nie wiemy, ile to jeszcze potrwa, czy kiedykolwiek wywalczymy odszkodowanie. Nie mamy żadnej pomocy, a potrzebne jest jak najszybsze ukaranie winnych oraz zdobycie środków na leczenie naszego synka!  Jesteśmy bezsilni… Błagamy o pomoc... Teraz walczymy już nie tylko o zdrowie i sprawność, ale też o życie Jasia... Sami nie damy rady. Kochamy synka najbardziej na świecie i nie wyobrażamy sobie życia bez niego. Prosimy, pomóż Jasiowi, który wycierpiał już zbyt wiele... Zrozpaczeni rodzice Media o sprawie Jasia: tvn24.pl - Antoś zmarł w łonie matki, Jaś nigdy nie będzie samodzielny. Lekarki po sześciu latach usłyszały zarzuty

75 750,00 zł ( 22,85% )
Brakuje: 255 740,00 zł
Wiesław Izbiński
Wiesław Izbiński , 44 lata

Bo sprawne życie można jeszcze odzyskać

Nasza tragedia rozegrała się 21 stycznia 2020 roku. Mąż jak co dzień wyszedł do pracy, z której już nie wrócił... Uległ wypadkowi samochodowemu. Uderzenie było bardzo mocne. Mąż znajdował się wewnątrz doszczętnie zmiażdżonego wraku samochodu. Był ciężko ranny. Strażacy przy użyciu narzędzi hydraulicznych wydobyli go z pojazdu i przekazali załodze pogotowia ratunkowego. W szpitalu znalazł się szybko i trafił prosto na blok operacyjny. Na karcie wypisu można przeczytać: „W trakcie zabiegu pacjent w stanie skrajnie ciężkim w niewyrównanym wstrząsie mieszanym z nieoznaczalnym ciśnieniem tętniczym (…) Stan pacjenta krytyczny: niewybudzony ze znieczulenia ogólnego, niewydolny krążeniowo, niewydolny oddechowo” Wiesław doznał urazu wielonarządowego. Miał uszkodzoną przeponę, wątrobę, jelita, otwarte złamanie kości udowej, liczne złamania miednicy, stłuczenie serca, stłuczenie płuc, złamanie stopy, zwichnięcia stawów, wieloodłamowe złamanie łokcia ze zmiażdżeniem odłamów. Liczne krwiaki tkanek miękkich całego ciała. Łącznie przeszedł kilkanaście operacji. Nieustannie walczył. Zmagał się z zakażeniami, wstrząsami septycznymi i cierpieniem... Na OiOM-ie spędził 77 dni, a następnie został przekazany na kolejne szpitalne oddziały. Czas pandemii jest dla wszystkich trudny dla nas szczególnie. W szpitalach zakazano odwiedzin. Mąż walczył samotnie... Po ponad 6 miesiącach został wypisany ze szpitala i trafił do ośrodka rehabilitacyjnego. Oczywiście wiąże się to z niesłychanie dużymi kosztami. Koronawirus i postawa niektórych osób bardzo wydłuża wszelkie postępowania, więc musimy, póki co, sami opłacać faktury za pobyt męża. Roczna rehabilitacja to ogromny koszt. W ośrodku Wiesio ma wszystko, czego potrzebuje. Pomoc, ćwiczenia, masaże. Widzimy niesamowite efekty i to napędza nas do dalszej pracy. Zaczęliśmy wierzyć, że wszystko dobrze się skończy, a ten trudny czas będzie dla nas tylko wspomnieniem. Dlatego zwracam się do Was z prośbą o pomoc. Nie możemy tracić więcej czasu – Wiesław musi stanąć na nogi! Żona Wiesława, Magdalena --- Pragniemy poinformować, że rodzina śp. Bartosza Henicza postanowiła przekazać środki, których pan Bartosz nie zdążył wykorzystać, na leczenie i rehabilitację Wiesia, za co serdecznie dziękujemy. 

138 776,00 zł ( 67,12% )
Brakuje: 67 978,00 zł