Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Dawid Czerniak
5:07:09  do końca
Dawid Czerniak , 27 lat

Śmierć synka i choroba drugiego... Błagam, nie pozwól mi stracić kolejnego dziecka❗️

Patryk miałby dziś 26 lat... Miałby tyle, gdyby tylko żył. Zmarł w 2002 roku. Niestety, nie doczekał swoich ósmych urodzin, nigdy nie dorósł... Zabrała mi go śmierć. Przeżyłam najgorszą tragedię, jaka może spotkać matkę. Śmierć dziecka... 19 lat temu medycyna nie potrafiła mi odpowiedzieć na pytanie, na co zachorował mój synek. Dziś już wiem, bo choroba zaatakowała moje drugie dziecko. Rozpaczliwie proszę o pomoc dla Dawida! Nie mogę stracić drugiego dziecka... Wydawało się, że wyczerpałam limit dramatów, jakie mogą przypaść w udziale jednemu człowiekowi. Nie ma dnia, żebym nie myślała o Patryku - o tym, jak by wyglądał, co by robił, kim był, gdyby tylko żył... Dawid miał trzy latka, gdy stracił brata. To, że go miałam, dawało mi siłę, żeby się budzić, wstać z łóżka, przeżyć następny dzień. Mijał czas i wydawało się, że z Dawidem nic się nie dzieje, że jest zdrowy. Wyrósł na wrażliwego na cudzą krzywdę, pomocnego i bardzo pracowitego chłopca. Interesował się wędkarstwem, motoryzacją, muzyką, majsterkowaniem. Byłam z niego dumna. Choroba zaatakowała brutalnie i nagle. Dawid miał wtedy 15 lat i 4 miesiące... Dawid zasłabł, zabrało go pogotowie. To był upalny czas i na początku wydawało się, że to udar słoneczny. Jednak wywiad rodzinny i wiadomość o śmierci Patryka skłoniły lekarzy, żeby przyjrzeć się jego przypadkowi... Po odszukaniu starej dokumentacji medycznej zaczęto diagnozować Dawida pod kątem padaczki lekoopornej. Okazało się, że to, co wzięto za udar, było w rzeczywistości napadem choroby... W nasze życie na stałe wpisał się szpital, wizyty u neurologów, kolejne badania EEG. Skierowano nas do poragni genetycznej, gdzie polecono przebadać syna... Czekaliśmy długo na wynik, który w końcu przyniósł odpowiedź, straszną diagnozę... Dawid cierpi na zespół MERF - chorobę, spowodowaną mutacją genu 8344A7G, której jednym z objawów jest właśnie postępująca padaczka miokloniczna, tj. z ruchami mimowolnymi. To bardzo rzadka choroba, w Europie choruje na nią 1 na 400 000 osób... Byliśmy w szoku. Prawdopodobnie chory był też Patryk, a choroba doprowadziła do jego śmierci. Nasza walka jest trudna... Leki, mające zmniejszyć częstotliwość napadów, spowodowały u syna zaburzenia widzenia. Trzy lata temu choroba zaatakowała wyjątkowo mocno... Dawid miał takie drgawki, że lekarze zdecydowali o wprowadzeniu go w stan śpiączki farmakologicznej... Trafił na OIOM, był pod respiratorem. Powtórka z najgorszych chwil w życiu... Tak bałam się, że stracę również jego. Wszystko przez jeden przeklęty gen... Tamta walka zostawiła na synku ogromne piętno... Dawid nie mógł oddychać, odzwyczajenie organizmu od respiratora trwało bardzo długo. Miał kłopoty z poruszaniem, mową... Dziś jest lepiej dzięki rehabilitacji - wróciła mowa, walczymy o to, by syn znów chodził normalnie. Niestety na tą chorobę nie ma lekarstwa, można jedynie niwelować ilość napadów. Być może, gdyby udało się szybciej ustalić przyczynę, Patryk nadal by żył... Niestety tak się nie stało, medycyna nie zdązyła mu pomóc. Wierzę, że z Dawidem będzie inaczej. Teraz walczę o niego i nie poddam się. Chcę, aby syn otrzymał serię podań komórek macierzystych, które mogą poprawić jego stan. Mają zniwelować licznę napadów, dać oręż do walki z chorobą. Niestety, są bardzo kosztowne... Nie stać mnie na leczenie i ratunek dla własnego dziecka! Nie pozostało mi nic innego jak prosić  Straciłam jednego syna, o drugiego będę walczyć do utraty tchu, a jeśli będzie trzeba sama oddam życie, żeby tylko go uratować... Magdalena, mama Dawida ➡️ Dawidowi możesz pomóc też przez LICYTACJE - klik!

22 341,00 zł ( 10,34% )
Brakuje: 193 619,00 zł
Marcin Dzido
Marcin Dzido , 40 lat

Marcin jest sparaliżowany po tragicznym wypadku! Opiekuje się nim tylko starsza mama... Potrzebna nasza pomoc!

Przez większość życia byłem sprawnym, samodzielnym człowiekiem tak jak każdy z nas… Skończyłem trzydziestkę i byłem pewien, że czeka mnie jeszcze wiele lat zdrowego, szczęśliwego życia. Wystarczyła jedna sekunda, by wszystko brutalnie mi odebrano… Mam na imię Marcin i w lipcu tego roku minęły dwa lata od dnia, który zmienił moje życie. To był 12 lipca 2018 roku. Wtedy doszło do tragicznego w skutkach wypadku samochodowego. Straciłem panowanie nad autem, dachowałem. To, że żyję, to cud… Chwila, w której obudziłem się w szpitalu i okazało się, że nie mogę ruszać rękami ani nogami, była najgorszą w moim życiu. Okazało się, że doznałem poważnego urazu kręgosłupa i rdzenia kręgowego. Mam trwale uszkodzone odcinki C5, C6, C7… Jestem sparaliżowany. Porażenie czterokończynowe, wielopoziomowe uszkodzenie kręgosłupa szyjnego ze zwichnięciem jednostronnym... Pamiętam słowa lekarza i swoją pierwszą myśl - co teraz ze mną będzie...? Jak dam sobie radę? Czy będę kaleką do końca życia? Mam 36 lat. Jestem mężczyzną w sile wieku, który teraz powinien być u szczytu swojej formy, psychicznej i fizycznej… Tymczasem poruszam się na wózku. Mieszkam z mamą, bez jej pomocy nie byłbym w stanie funkcjonować. To ja powinienem być dla niej podporą i wsparciem, a dziś jestem całkowicie zależny od jej pomocy… Bez niej nie byłbym w stanie się ubrać, wykapać, przenieść z wózka na łóżko. Mama jest coraz starsza i coraz słabsza, nie ma już sił, by mnie dźwigać… Utrzymujemy się tylko z emerytury mojej mamy i niewielkiego zasiłku. Na same leki i artykuły higieniczne wydajemy miesięcznie 500 złotych… W dalszym ciągu potrzebuję również rehabilitacji, co wiąże się z ogromnymi kosztami. Wyczerpał się limit godzin, refundowanych przez NFZ, a to tylko kropla w morzu potrzeb… Kiedyś miałem wielkie plany na życie, teraz marzę tylko o jednym - żeby być choć trochę samodzielny… Żeby odciążyć trochę mamę, dać jej odpocząć. Nie jestem zdolny do samodzielnej egzystencji, wymagam stałej opieki drugiego człowieka. To moja tragedia. Jeśli coś stałoby się mojej mamie, to byłby też mój koniec… Widzę, że mojej mamie coraz bardziej brakuje sił, a przez to ja już teraz muszę walczyć o sprawność, o to, by być jak najbardziej samodzielnym człowiekiem. Pomóc mi w tym może tylko systematyczna, intensywna rehabilitacja. Błagam, pomóż mi zdobyć środki, które pozwolą mi o to zawalczyć! Nie chcę, by moje życie tak się skończyło... Marcin

10 708,00 zł ( 48,91% )
Brakuje: 11 185,00 zł
Kuba Wirkus
4 dni do końca
Kuba Wirkus , 17 lat

By cukrzyca nie przekreśliła szansy na słodkie życie

Aż trudno mi uwierzyć w to, że za rok minie 10 lat, od kiedy Kuba żyje z cukrzycą typu I, jeszcze trudniej jest mi uświadomić sobie, że z tą chorobą przyjdzie mu żyć całe życie... Nie ma na nią lekarstwa. Póki ktoś z naszych najbliższych na nią nie zachoruje, nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jak trudna, wyniszczająca i niebezpieczna potrafi być cukrzyca, a wbrew nazwie, życie z nią wcale nie jest słodkie...  Wszystko wywróciło się do góry nogami 25 maja 2011 roku. To wtedy usłyszeliśmy diagnozę. Wcześniej Jakub zaczął się moczyć, dużo spał i pił. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej apatyczny, przestał się uśmiechać i daleko mu było do zabawy. Zadzwoniłam więc do lekarza i poprosiłam o badania. Wynik - cukier 300, gdzie norma to mniej niż 100… Dostaliśmy skierowanie do szpitala, a tam glikemia 450, świat nam się zawalił. Musieliśmy wszystkiego uczyć się od nowa. Trzeba było wytłumaczyć 4-latkowi, że od teraz igły i ból spowodowany codziennym kłuciem staną się jego gorzką rzeczywistością. Napisać, że było trudno, to jak nic nie napisać… Dwukrotnie byłam z Kubą na turnusie rehabilitacyjnym i raz w Sanatorium z NFZ, bo miejsca po wkłuciach trzeba stale pielęgnować i o nie dbać. Kolejka na NFZ wynosi około roku, dlatego chcemy skorzystać z turnusów prywatnie, a to wiąże się z kosztami...  Przez te wszystkie lata udało się nam pogodzić z tym, że choroba nie minie, ale mimo to staram się robić, co w mojej mocy, by codzienność Kuby, była jak najbardziej zbliżona do tej, którą mają jego rówieśnicy. Stanęliśmy jednak w trudnym punkcie i musimy przez tę zbiórkę poprosić o wsparcie. Koszty związane z leczeniem, sprzęt, rehabilitacja, wynoszą na tyle dużo, że sami już nie dajemy rady. Bądźcie z nami, dajcie nam szansę i nadzieję... Ewa - mama

4 797,00 zł ( 27,37% )
Brakuje: 12 725,00 zł
Julka Jamróz
Julka Jamróz , 9 lat

Pomóż Julce powrócić do pełnej sprawności

Od kilku lat walczymy o pełną sprawność naszej córki. Julka urodziła się z wadą kości udowej. Skrót w momencie przyjścia Julii na świat wynosił 1,5 cm. W trakcie licznych konsultacji medycznych obliczono, że wada bez leczenia doprowadzi do skrócenia prawej nóżki o 11 cm. Niestety obliczenia lekarzy się potwierdziły.  W ciągu kilku lat skrót powiększył się do 4,5 cm. Tak duża różnica wpływała negatywnie na kręgosłup, powodowała nieprawidłowe chodzenie oraz uszkadzała biodro i staw skokowy. Julka dzieciństwo zamiast na placu zabaw spędzała na badaniach, wizytach u lekarzy i w szpitalach.  dodatkowo coraz większe podklejenie bucika nie gwarantowało stabilności podczas chodzenia czy zabawy w przedszkolu z dziećmi.  Julka pierwszą operację przeszła w wieku 6 lat. Operacja była bolesna i długa, czas pooperacyjny trudny i wypełniony bólem oraz cierpieniem. Julce zostały wszczepione nowe więzadła w kolanie, wcześniej jako ścięgna pobrane z jej własnego uda. W dodatku w kolanie pojawiły się śruby.  Julia, a także i my, poznaliśmy trudy poruszania się na wózku inwalidzkim, Julia doświadczała bólu nogi uwięzionej w gipsie a w dodatku pociętej w każdym możliwym miejscu. Rekonwalescencja była trudna i długa. To niestety był dopiero początek. Wada wciąż postępowała, a Julia zamiast nacieszyć się szkołą, zbliżającym się Mikołajem wylądowała w szpitalu i przygotowywała się do kolejnej operacji.  Święta, zamiast na sankach spędziła w łóżku, z 9 śrubami wkręconymi w nogę, mającymi wspomóc chorą kość w wyrównaniu nogi. Czy potrafimy sobie wyobrazić funkcjonowanie w 9 śrubami wystającymi z nogi od biodra do piszczela?  Czy 7-letnie dziecko jest na to gotowe?  My jako rodzice też nie jesteśmy. Trudno patrzy się na ból swojego dziecka, pojawiające się co rusz infekcje wynikające z otwartych ran, które nie zamkną się póki Julka nie zdejmie aparatu… A zdejmie go za pół roku.  Niestety nie będzie to koniec jej przygody, gdyż kość rośnie wolniej i skrót znów będzie się powiększał… Nie chcemy by znów musiała przez to przechodzić…  Operacja w USA pozwala uniknąć tego wszystkiego, niestety przewyższa nasze możliwości finansowe, a nie chcemy by Julia znów musiała przechodzić przez ból i cierpienie, jakiego doświadcza teraz.  Dlatego prosimy Was, w jej i własnym imieniu o drobne wpłaty, które zbiorą się na kwotę potrzebną do przeprowadzenia operacji w USA. Prosimy, wesprzyjcie nas w tym zadaniu, by Julka wróciła do pełni zdrowia.  Rodzice

13 069,00 zł ( 4,6% )
Brakuje: 270 437,00 zł
Arek Bilski
Arek Bilski , 30 lat

Twoja pomocna dłoń potrzebna od zaraz!

Wypadek w pracy całkowicie zmienił moje życie, przed tym felernym dniem byłem zwykłym 25-letnim facetem ze wspaniałą kobietą u swego boku przygotowującym się do ślubu. Wraz z narzeczoną uwielbialiśmy podróżować, zwiedzać nowe miejsca, chodzić na basen, jeździć na rowerze, wspinać się po górach. Jednak 17 czerwca 2019 r. wszystko wywrócił do góry nogami… Dlatego jestem zmuszony prosić o pomoc. Był to mój pierwszy dzień w pracy po urlopie wakacyjnym, więc wypoczęty i pełen energii ruszyłem do pracy, jako operator pompy do mieszanki betonowej. Początkowo nic nie zapowiadało się, że tak skończy się ten czerwcowy dzień. Pod wieczór gdy już skończyłem ostatnie zlecenie, zabrałem się za czyszczenie pompy po zakończonej pracy i właśnie wtedy maszyna jakimś cudem złapała moją prawa dłoń. Reszta działa się błyskawicznie… Przez około 20 sekund stałem z uwięzioną dłonią i patrzyłem, jak zostaje ona coraz bardziej miażdżona. Byłem w szoku, adrenalina momentalnie podskoczyła do tego stopnia, że nie czułem bólu. Po tym krótkim czasie, który dla mnie w tamtej chwili dłużył się niemiłosiernie maszyna, w końcu puściła moją rękę. Szybko pobiegłem do ochroniarza, żeby zadzwonił po karetkę. Dopiero wtedy poczułem potworny, nie do opisania ból. Karetka przybyła po kilkunastu minutach, a niedługo później byłem już w szpitalu. Łącznie przeszedłem 6 operacji i mimo starań lekarzy po ponad miesiącu pobytu w szpitalu dłoń stała się czarna, wdała się martwica, nie było już dla niej ratunku. Pod koniec lipca została wykonana amputacja. Będąc młodym człowiekiem, a do tego praworęcznym, świat mi się całkowicie rozsypał. Byłem tym faktem bardzo przybity, jednak dzięki wsparciu rodziny, narzeczonej i przyjaciół postanowiłem, że nie mogę się tak poddawać i muszę zacząć się uczyć wszystkiego na nowo.  Napisać, że było ciężko, to jak nic nie napisać. Po prawie 3 miesiącach wyszedłem ze szpitala, zacząłem chodzić na rehabilitację. Z czasem nauczyłem się wykonywać podstawowe czynności, jednak bez drugiej dłoni jest ciężko i wielu rzeczy nie jestem w stanie sam zrobić. Z natury jestem osobą, która woli wszystko zrobić sam, nie prosząc o pomoc, więc jest to dla mnie bardzo niekomfortowe. Jestem też typem człowieka, który nie lubi rzucać się w oczy innym, a niestety przez fakt, że nie mam dłoni, jest o to ciężko. Jedynym rozwiązaniem i nadzieja na powrót do normalności jest proteza, dzięki której mógłbym znowu wrócić do robienia rzeczy, które uwielbiam, jak jazda samochodem, podróżowanie, jazda na rowerze. Pomogłaby mi też bardzo w codziennym życiu, w końcu mógłbym znowu robić rzeczy, które do tej pory są nie do wykonania jak np. wiązanie butów. Niestety nie stać mnie na nią, a sytuacja zmusza mnie do proszenia ludzi o dobrym sercu, by pomogli mi powrócić do normalnego życia.  Arek

16 968,00 zł ( 7,97% )
Brakuje: 195 798,00 zł
Barbara Żółkiewicz
Barbara Żółkiewicz , 77 lat

Potrącona na pasach walczy o samodzielność - daj szansę Barbarze!

Przejście dla pieszych, pędzący samochód i Barbara... Ta opowieść zaczyna się od koszmarnego wydarzenia, ale jej koniec możemy dopisać wspólnie, by był szczęśliwy! Barbara żyje, a póki tli się życie, jest nadzieja. Pomóż! Na początku 2020 roku, przechodząc przez przejście dla pieszych na drugą stronę osiedlowej ulicy, Barbara została potrącona przez samochód osobowy, który nawet nie zwolnił, mimo że kierowcy na przeciwnym pasie przepisowo zatrzymali się przed zebrą. Nieodpowiedzialny kierowca w jednej sekundzie zniszczył życie, tak mozolnie budowane przez lata... Obrażenia głowy, stłuczenia mózgu, wielopoziomowe złamanie kręgosłupa, złamania prawej ręki i nogi, żeber i zgruchotana miednica. To wszystko sprawiło, że Barbara przez 30 dni była nieprzytomna i sztucznie podtrzymywana przy życiu. Nikt nie wiedział, czy z tego wyjdzie, jednak okazała się silna! To wola życia zatrzymała ją na świecie i pozwala każdego dnia wracać do zdrowia. Ta droga będzie jednak długa i wyboista... Barbara przeszła dwie skomplikowane operacje i czeka ją długa i mozolna rehabilitacja. Jest jednak człowiekiem, który się łatwo nie poddaje, który w małych rzeczach dostrzega piękno świata i czerpie z nich ogromną radość. Po śmierci męża, ponad 15 lat temu, jej całym światem byli syn, synowa i pies Pysiek, z którym często spacerowała po swoim osiedlu i okolicznym parku. Barbara każdego dnia walczy o powrót do tego spokojnego i szczęśliwego życia, do zdrowia i samodzielności. Marzy, by jeszcze kiedyś móc wyjść na spacer do parku ze swoim ukochanym Pyśkiem. Tylko z naszą pomocą da radę zebrać środki na intensywną rehabilitację. Prosimy, pomóż.

7 805,00 zł ( 36,64% )
Brakuje: 13 493,00 zł
Piotr Kozioł
Piotr Kozioł , 52 lata

Czy dam jeszcze radę stanąć na dwóch nogach?

Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie już na zawsze dzielił moje życie na dwie części: pełno i niepełnosprawną. Jest dokładnie tak, jak to opisał Mickiewicz: doceniamy własne zdrowie dopiero wtedy, kiedy je tracimy. Ja straciłem nogę i nie da się tego cofnąć… Jedyną szansą na dalsze aktywne funkcjonowanie w społeczeństwie to zakup nowoczesnej protezy, która zastąpi mi utraconą kończynę. To się jednak wiąże z ogromnym wydatkiem... Nie mam nogi - wypowiadam to zdanie i cały czas trudno mi uwierzyć w to, że chwile decydują o naszym życiu i zdrowiu. To był wypadek przy pracy. Potrącił mnie cofający się wózek widłowy. Wszystko działo się błyskawicznie. Ból, strach, szpital, operacja, desperacka próba ratowania… Niestety, nie udało się. Los chciał inaczej. Obrażenia były zbyt rozległe. Lekarzom pozostało jedynie bezradne rozłożenie rąk... Doznałem wieloodłamkowego złamania kości i zmiażdżenia tkanek miękkich lewej nogi, złamania miednicy w trzech miejscach i złamania czterech kości śródstopia prawej nogi wraz ze zwichnięciem stawu Lisfranca. Jeszcze na oddziale nauczono mnie stawiać pierwsze kroki przy pomocy wypożyczonej protezy. Tak bardzo chciałbym wrócić do formy sprzed wypadku. Zawsze byłem aktywny sportowo. Amatorsko grałem w lidze squasha, jeździłem na rowerze (najczęściej z synem) i snowboardzie, grałem w piłkę i lubiłem tańczyć.  Teraz stoję przed ogromnym wyzwaniem, jakim jest zdobycie środków na moją własną protezę ostateczną. Kwota naprawdę duża, jak dla mnie za duża bym mógł ją zdobyć sam. Skąd nagle wziąć prawie 180 tys. zł… Tyle kosztuje moje marzenie. Tylko kosztuje mój powrót do w miarę “normalnego” życia. Dlatego dzielę się tutaj swoją historią i z całego serca proszę o pomoc. Jesteście moją jedyną nadzieją... Piotr

6 088,00 zł ( 3,4% )
Brakuje: 172 635,00 zł
Sylwia Lerch
Sylwia Lerch , 38 lat

By znów nauczyć się chodzić

Sylwia ma 35 lat, ale choroba, z którą walczy, uniemożliwia jej życie, o jakim zawsze marzyła. U córki zdiagnozowano dystrofię mięśniową, która stopniowo odbiera jej coraz większą siłę w mięśniach i władzę nad własnym ciałem. To walka z przeciwnikiem, na którego nie ma lekarstwa. Można jedynie opóźniać jego postępy... Niestety dwa lata temu choroba zdążyła również zaatakować serce córki. Konsekwencje były potworne. W czerwcu 2018 roku u Sylwii doszło do zatrzymania krążenia. Stan córki udało się ustabilizować, ale jeszcze przez dwa miesiące przebywała w śpiączce, na oddziale intensywnej terapii. Po wszystkim córce wszczepiono kardiowerter - urządzenie dbające o prawidłową pracę serca.  Sylwia potrzebuje stałej opieki lekarzy i rehabilitantów. Bardzo zależy nam na tym, by miała dostęp do specjalistycznego sprzętu, dzięki któremu może intensywnie ćwiczyć w walce o swoją sprawność. Największe postępy zauważamy po odbywanych przez córkę turnusach. To właśnie dzięki nim Sylwia może coraz lepiej chodzić. Specjalistyczny sprzęt umożliwia również pionizację córki. Każdy, nawet najmniejszy krok w stronę sprawności i samodzielności Sylwii jest dla nas bardzo ważny.  Sylwia jest bardzo kontaktowa, ma w sobie duże pokłady sił do tego, by zawalczyć o swoje lepsze jutro. Chcemy jej to umożliwić, dlatego z całego serca prosimy Państwa o pomoc w zbieraniu środków na dalszą rehabilitację córki. To szansa, której nie możemy stracić!  Rodzice Sylwii   *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową. 

5 220,00 zł ( 18,87% )
Brakuje: 22 440,00 zł
Szymon Kolano
Pilne!
5:07:09  do końca
Szymon Kolano , 18 lat

❗️Nowotwór nie ma kwarantanny, Szymon walczy z czasem! Potrzebna pomoc!

Izolatka na oddziale onkologii. Szymek jest już tam od ponad miesiąca – walczy ze złośliwym nowotworem. Przed nim czwarty cykl chemioterapii. Przez sytuację z epidemią w szpitalu odwiedzać może go tylko mama. Z tatą widuje się tylko przez okno...  Szansą na pokonanie nowotworu jest operacja wycięcia guzów w klinice w Tubingen. Obecnie czekamy na szczegółowy kosztorys, ale wiemy już, że będzie to kwota rzędu kilkuset tysięcy złotych. Prosimy, pomóż nam uwolnić Szymka od nowotworu! Szymek to mój młodszy brat. Zanim zapadła diagnoza, niepokoiły nas u niego bóle pleców, które lekarze i rehabilitanci tłumaczyli bólami wzrostowymi lub przeciążeniem podczas ćwiczeń. Niestety objawy, zamiast słabnąć, nasilały się. W połowie stycznia pojawił się bardzo silny ból nogi – tak dokuczliwy, że wybudzał Szymona w nocy, uniemożliwiał siedzenie. Neurolog dziecięcy stwierdził rwę kulszową i polecił wykonać rezonans.  W chwili otrzymania wyniku badań nasz świat runął. Na kości krzyżowej był 7-centymetrowy guz. Dalsze badania ujawniły kolejnego guza w śródpiersiu i zajęcie szpiku komórkami nowotworowymi. Diagnoza: niskozróżnicowany nowotwór neuroektodermalny. Natychmiast podjęto decyzję o 6 cyklach chemii – zaczęła się wycieńczająca walka. Od guza na kości krzyżowej porażony został nerw lewej nogi. Szymon ma problemy z chodzeniem. Ból jest tak silny, że nie jest w stanie nawet dotknąć nogi.  Wszyscy jesteśmy sparaliżowani strachem i swoją bezradnością. W międzyczasie na świat spadła epidemia koronawirusa, która dodatkowo utrudnia naszą walkę i obciąża psychikę Szymka. Konieczna jest całkowita izolacja, obowiązuje zakaz odwiedzin. Jeśli się widzimy, to tylko przez okno. Szymka może odwiedzać tylko mama. Ciężko to wszystko znieść, będąc z dala od siebie… Gdy przyszły wyniki biopsji potwierdziły się najgorsze przypuszczenia – to bardzo rzadki i agresywny nowotwór – mięsak tkanek miękkich. Rozpacz ściska mi gardło, ale i motywuje do działania i szukania wszelkich dodatkowych informacji, specjalistów, organizacji. Zaczęłam szukać ratunku za granicą! Dowiedziałam się o lekarzu, który specjalizuje się w tego rodzaju nowotworach. To dr Schuhmmann z kliniki w Tubingen w Niemczech. Leczenie będzie obejmowało operacje usunięcia guzów, immuno i protonoterapię. Od razu wysłałam do kliniki dokumentację Szymka. Obecnie czekam na wiadomość zwrotną. Dokładny koszt i orientacyjny czas rozpoczęcia leczenia mamy poznać w tym tygodniu.  Wiadomość z kliniki w Niemczech może przyjść w każdej chwili, dlatego musimy być przygotowani. Nowotwór nie czeka, nie da nam dużo czasu... Mój brat ma dopiero 13 lat i przed sobą całe życie, dlatego musimy zrobić wszystko, by go ratować. Proszę Cię o pomoc, by nasz onkologiczny koszmar wreszcie się skończył... Siostra i rodzice Szymka

115 577 zł