Tragiczny wypadek taty czwórki dzieci❗️Potrzebna pomoc dla Marcina i jego rodziny!
Gdy wącham swoją dłoń, to czuję jego zapach. Ciągle powtarzam mu, że zawsze będę przy nim, tak jak on trwał przy mnie. Nie ma znaczenia, w jakim będzie stanie. Najważniejsze, że żyje... Marcin to najlepszy mąż na świecie. Jest młodym mężczyzną w sile wieku, niezawodnym przyjacielem i wspaniałym tatą czwórki naszych dzieci, które bardzo za nim tęsknią. Byliśmy bardzo szczęśliwi, niestety, nasze szczęście runęło w jednej sekundzie niczym domek z kart... Odebrał je tragiczny w skutkach wypadek. Marcin z wykształcenia i zamiłowania jest leśnikiem. Kocha ludzi i otaczającą przyrodę, jest bardzo oddany rodzinie i przyjaciołom... Wyjeżdżał do ciężkiej pracy w Niemczech przy wycince drzew. Żyliśmy skromnie. Mieliśmy dwa marzenia - wybudować dom, w którym czworo naszych dzieci mogłoby dorastać, czuć się szczęśliwie i bezpiecznie... Odkładaliśmy na to każdy zarobiony grosz. Drugim marzeniem było zapewnienie dzieciom dobrego wykształcenia. Nieszczęście przyszło znienacka... Pewien ponury listopadowy dzień na zawsze zmienił życie całej naszej rodziny. Marcin wraz z grupą mężczyzn pracował przy wyrębie drzew. Jego ekipa pracowała w lesie, podczas gdy inni robotnicy ścinali w tym czasie ponad 35-metrowe drzewo. Nikt nie usłyszał, gdy nagle runęło, przygniatając Marcina do ziemi. Teren położony daleko w głębi lasu utrudniał akcję ratunkową. Mąż czekał na pomoc w sytuacji, gdy liczyła się każda minuta! Informacja o wypadku była jak koszmar, z którego nie można się obudzić. Nagle zadzwonił telefon... W słuchawce usłyszałam głos przyjaciela męża z pracy. Powiedział, że Marcin miał wypadek. W stanie krytycznym przewieziono go na oddział intensywnej terapii. Spadające drzewo zmiażdżyło klatkę piersiową, narządy wewnętrzne, spowodowało złamanie kręgosłupa w dwóch miejscach, złamanie żeber i zmiażdżenie stopy. Doszło do pęknięcia wątroby i śledziony... Podczas akcji ratunkowej serce zatrzymało się dwa razy... Doszło do niedotlenienia. Miałam przygotować się na najgorsze. Byłam w szoku... Nie wiem nawet, jak wyruszyłam w podróż do Niemiec. Spakował mnie syn, gdyż sama nie dałabym rady. Gdy dojechałam na miejsce, mąż leżał podłączony do szpitalnej aparatury. Był nieprzytomny, rokowania tragiczne... To był straszny czas. Patrzyłam na bezwładne ciało mojego męża i czułam, że umieram razem z nim. Kolejne dni nie przynosiły ukojenia od złych informacji. Marcin dostał trzech wylewów krwi do mózgu, które spowodowały paraliż i przykurcz prawej ręki oraz ogólny niedowład obydwu dłoni. Jest sparaliżowany w 80%. Ze względu na nierównomierną pracę serca musiał mieć wstawiony rozrusznik.... Potem wdała się sepsa, lekarze ponownie musieli walczyć o jego życie. Marcin nie mówił, przestał samodzielnie nawet jeść... Zabijały mnie strach, tęsknota, bezradność... W tym mroku, w jakim tkwiliśmy, światłem nadziei było dobro, jakie dostaliśmy od innych - znajomych i nieznajomych. Bezinteresownie odwiedzali go obcy ludzie. Wysyłali mi filmy, gdy nie mogłam być blisko męża... Pandemia zablokowała możliwość wyjazdu zagranicę. Dzieci nie widziały swojego taty ponad rok... Byliśmy rodziną, która walczy o spełnienie swoich marzeń - staliśmy się rodziną, którą dotknęła niewyobrażalna tragedia. Jedyną szansą na poprawę stanu zdrowia i powrotu Marcina do sprawności jest intensywna rehabilitacja, na którą brakuje nam środków. Każdego dnia ulatują z niego siły, ale walczy. Ma dla kogo żyć! Zostałam sama z czwórką dzieci. Choć oddałabym mężowi wszystko, nie uratuję go sama... Tylko specjaliści z ośrodka rehabilitacyjnego mogą nam pomóc. Bez nich nie ma najmniejszych szans na powrót do sprawności. Błagam, pomóżcie mojemu mężowi i naszej rodzinie. Bardzo Was potrzebujemy... Żona Marcina, Magda