Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Bruno i Maja Drapikowscy
Bruno i Maja Drapikowscy , 6 lat

Życie z autyzmem bez strachu o jutro! Pomóż!

Bezsilność i bezradność to najgorsze uczucia, które dotykały nas w ostatnim czasie. Robimy dla Bruna – naszego synka wszystko, co w naszej mocy. Zdiagnozowane wrodzona wada czaszki oraz autyzm całkowicie zmieniły bieg naszego życia. Bruno miał półtora roczku, gdy usłyszeliśmy diagnozę kraniosynostozy czołowiej i długogłowia ułożeniowego. Ten zbitek sylab oznacza nieprawidłową budowę czaszki oraz zarośnięcie szwów czaszkowych. Wada jest operacyjna, każda wizyta u neurochirurga to stres i nerwy w oczekiwaniu na decyzję lekarza. Wspierając naszego syna w miarę możliwości zapewniliśmy mu opiekę medyczną i terapeutyczną. Myśleliśmy, że to będzie koniec naszych problemów… W lipcu świętowaliśmy trzecie urodzinki synka. Radość zakłóciła kolejna diagnoza rozwojowa Bruna. Synek rozwija się w charakterystyczny sposób dla autyzmu. Musimy go wesprzeć wszelkimi możliwymi sposobami. Najważniejszy jest rozwój mowy i umiejętności społecznych. Bruno robi postępy, widzimy to gołym okiem! Choć efekty niezmiernie nas cieszą, każdy miesiąc jest wyzwaniem finansowym. Terapie pochłaniają mnóstwo pieniędzy, obciążając domowy budżet. Zajęcia psychologiczno-pedagogiczne są dla naszego Bruna bardzo ważne, ponieważ uczą go funkcjonowania w świecie, który nie jest dla niego jasny i przewidywalny. Od samego początku życie Bruna zostało naznaczone problemami, z którymi sam sobie nie poradzi. Nam, osobom dorosłym jest ciężko. Mamy jednak ogromną nadzieję, że w tych działaniach nie zostaniemy sami, a nasz synek będzie rósł i rozwijał się na miarę swoich możliwości. Małgorzata i Tomasz – rodzice Bruna

27 707 zł
Bartłomiej Sowiński
Bartłomiej Sowiński , 44 lata

Moje dzieci nie mogą wychowywać się bez ojca! Proszę, pomóż!

Wystarczyła chwila, by zmieniło się całe moje życie. By wszystko, co znałem, stało się przeszłością. Udar wdarł się do mojej codzienności, próbując zamienić wszystko, co do tej pory osiągnąłem, w koszmar. Mam dwójkę małych dzieci... Dla nich nie mogę się poddać! 6 marca przeszedłem zawał mózgu... Wszystko zmieniło się w jednej chwili nie do poznania. Niedowład, afazja, a po kilku dniach w szpitalu okazało się, że także COVID-19. Pierwszy raz w życiu tak bardzo się bałem! Bałem się, że moje dzieci będą musiały wychowywać się bez ojca... Udało mi się wygrać z koronawirusem i obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by wrócić do sprawności! Jednak prawdziwa walka zaczęła się kiedy wyszedłem ze szpitala. Od zawsze byłem stanowczym i pracowitym człowiekiem, jednak przez myśl nie przeszło mi nawet przez moment, że najcięższą pracą w moim życiu będzie walka o każdy samodzielny krok! Po 16 tygodniach katorżniczej rehabilitacji i litrach wylanych łez zacząłem chodzić o kuli. Zacząłem też powoli mówić, ale nadal kosztuje mnie to bardzo dużo wysiłku. Mój 7-letni syn każdego dnia pyta, kiedy znowu pogram z nim w piłkę, odrobię lekcje i pobawię się na placu zabaw. Moja 2-letnia córeczka jest jeszcze taka malutka. Przychodzi do mnie, wtula się w moje ramiona. Chciałbym także objąć ją, najmocniej jak potrafię, jednak cały czas brakuje sił…  Wszystkie obowiązki spadły na moją partnerkę. Nie mogę jeździć samochodem, nie pójdę na zakupy, nie pomogę w sprzątaniu domu. Wiem, że tylko regularna rehabilitacja pozwoli mi wrócić do dawnego życia – za którym bardzo tęsknię.  Dam radę. Jestem bardzo zdeterminowany i gotowy walczyć. Wiem, że odzyskam swoje sprawne życie, ale potrzebuję w tym Twojej pomocy! Bartłomiej

8 138 zł
Sylwester Barcicki
Sylwester Barcicki , 70 lat

Kolejne choroby odbierały mi sprawność, ale wciąż się nie poddaję..

Przez tyle lat nie było mi łatwo w życiu. Kolejne diagnozy w końcu zaczęły mnie przygniatać i nie pozwoliły spojrzeć na przyszłość w jasnych barwach. Cukrzyca, nadciśnienie, ból kręgosłupa, niewydolność serca, a na końcu jeszcze udar… Straciłem zdrowie i możliwość normalnego funkcjonowania, a razem z nimi również nadzieję na jakąkolwiek poprawę. Czynności, które kiedyś wydawały mi się błahostką dziś są dla mnie nieosiągalne, zupełnie niemożliwe do wykonania. To świadomość, która przeraża mnie każdego dnia… Z powodu powikłań cukrzycowych i przebytego zakażenia straciłem nogę. W tym samym momencie moje życie właściwie się zatrzymało. Podjąłem walkę i od wielu lat staram się o jak największe postępy podczas rehabilitacji, ale wiele rzeczy wciąż mnie przerasta. Kiedy korzystam z aktualnej protezy, nie mogę jednocześnie używać rąk, ponieważ podpieram się na kulach. Coś udaje się, ale zawsze kosztem czegoś. Nie poddaję się jednak, bo wierzę, że moja praca i wysiłek, który wkładam w codzienną walkę w końcu przyniosą poprawę.  Od kiedy pamiętam starałem się być jak najbardziej samodzielny, dlatego teraz tak bardzo boli mnie myśl, że inne osoby muszą się mną opiekować i pomagać mi w prostych czynnościach. Aby móc sprawnie funkcjonować potrzebuję lepszej protezy, takiej, która zapewni mi stabilną i poprawną pozycję stojącą. Nigdy nie sądziłem, że moim największym marzeniem będzie to, by móc samodzielnie przygotować posiłek, wziąć kąpiel czy po prostu wyjść z domu, ale życie wystawiło mnie na tę potworną próbę i z całych sił staram się wszystkiemu sprostać.  Zakup specjalistycznej protezy przekracza moje możliwości finansowe i samodzielnie nie jestem w stanie uzbierać potrzebnej kwoty. Nie chcę jednak tracić szansy na samodzielność, dlatego bardzo Was proszę o pomoc. Wierzę, że dzięki wsparciu uda mi się wywalczyć lepsze jutro… Sylwester

25 421,00 zł ( 14,68% )
Brakuje: 147 707,00 zł
Natan Grądzielski
Natan Grądzielski , 7 lat

W głowie Natanka rośnie guz❗️Ratujmy 4-letniego chłopca!

W główce 4-letniego Natanka guza pnia mózgu III stopnia! Nowotwór zdążył dać już przerzuty do rdzenia kręgowego. Trwa rozpaczliwa walka o życie chłopca. Przeczytaj łamiący serce apel jego mamy: Chciałabym przestać się bać. Nie czuć lęku, który od dnia urodzenia Natanka nieustannie, coraz bardziej rozgaszcza się w naszym życiu. Wcześniactwo, wodogłowie, a teraz coś znacznie gorszego – rak, który próbuje odebrać życie mojego małego synka! Natanek urodził się w 26 tygodniu ciąży, ważył nieco ponad kilogram, mierzył tylko 32 centymetrów. Pierwsze 3 miesiąca życia spędził w szpitalu, pod stałą obserwacją neurochirurga, neonatologa, pulmonologa i okulisty. Na szczęście konsekwencje wcześniactwa udało nam się pokonać. Niestety, z czasem okazało się, że u synka wykryto wodogłowie. Konieczne były bolesne zabiegi, które pozwoliły poradzić sobie z chorobą. Wierzyłam, że to już koniec długich tygodni spędzanych w murach szpitali, koniec przeszywającego strachu o życie własnego dziecka.  Po tym naprawdę trudnym okresie wszystko zaczęło się układać. Synek zaczął raczkować, powoli stawać na nóżki i robić pierwsze kroczki. Cieszyliśmy się każdym małym sukcesem, byliśmy niemal pewni, że już teraz nic złego nas nie dotknie. Niestety... Los postanowił po raz kolejny bardzo brutalnie nas doświadczyć. Nagle u Natanka nastąpił bardzo szybki przyrost główki! Synek przestał chodzić. Nie potrafił nawet sam siedzieć. Bezzwłocznie przeprowadzono badanie rezonansem, które wykazało, że pojawił się guz... Po raz kolejny ziemia pod nogami nam zadrżała. Diagnoza była przerażająca – glejak, złośliwy guz mózgu.  Kolejne badania wykazały, że są przerzuty na rdzeń kręgowy i są one nieoperacyjne. Wdrożono leczenie chemioterapią. Za Natankiem siedem cykli. Przeprowadzono także radioterapię, w sumie 32 naświetlania, które zostawiły bolesne skutki uboczne w postaci poparzeń pleców, tyłu główki oraz uszu. Leczenie pochłania ogromne sumy, a wciąż nie wiemy, co jeszcze nas czeka. Proszę, pomóż... Agnieszka, mama

43 310 zł
Marlena Duda
Marlena Duda , 5 lat

Trwa walka o życie Marlenki! Pomóż!

Walczymy o życie naszego maleńkiego dziecka, które zostało zaatakowane przez chorobę okrutną i bezlitosną - neuroblastomę. Nie wiemy, co będzie dalej. Nie wiemy, jakie będą podejmowane kolejne kroki. Wszystko okaże się po otrzymaniu wyników badań rezonansem magnetycznym, które odbędzie się po świętach Bożego Narodzenia. Wtedy właśnie dowiemy się, czy choroba się cofa, czy wręcz przeciwnie...  Nie życzę nikomu, żeby musiał przechodzić przez piekło walki z tak śmiertelnie niebezpieczną chorobą. Gdy to wszystko się zaczynało kilka miesięcy temu, bałam się, że podejrzenia się potwierdzą, a problemy z równowagą u Marlenki to coś naprawdę poważnego. Trafiliśmy do szpitala na pogłębioną diagnostykę, gdzie potwierdziły się najgorsze przypuszczenia. Córeczka nie miała jeszcze skończonych dwóch lat, kiedy rozpoczęła walkę, z najgorszym możliwym dziecięcym nowotworem - neuroblastomą. Strach o życie i zdrowie mojej córeczki nie pozwalał mi poukładać myśli. Nie wiedziałam, co nas czeka, nie mogłam przewidzieć, jak będzie wyglądać koniec naszej historii. Czy będziemy musiały się pożegnać na zawsze, czy nowotwór okaże się jedynie niechcianą przygodą, o której jak najszybciej będziemy chciały zapomnieć, by kontynuować szczęśliwe życie... Marlenka przeszła operację usunięcia guza, jest już po dwóch cyklach chemioterapii i czekamy na wyniki rezonansu, które wskażą nam dalszą drogę. Nigdy nie przypuszczałam, że będę tak bardzo martwić się o własne dziecko. Już teraz widzę, że leczenie mojej córeczki pochłonie ogromne pieniądze, których nie jesteśmy w stanie samodzielnie zebrać. Dlatego też uruchamiamy tę zbiórkę, opowiadamy Wam naszą trudną historię i z całego serca prosimy o pomoc i wsparcie. Paulina, mama

9 078 zł
Adrian Kulawiak
Adrian Kulawiak , 21 lat

Adrian walczył o życie❗️Dziś boimy się, że zabraknie nam środków na leczenie...

Od kilku miesięcy wracam do domu inną trasą, jakbym bała się zobaczyć orlik, który mijałam przecież latami. Dziś na jego widok wpadam w panikę... Mój syn spędził na tym boisku niezliczoną ilość godzin, teraz też powinien tam być! I byłby, gdyby nie nasz koszmar... Adrian nagle zachorował na ostre rozsiane zapalenie mózgu i rdzenia. Jednego dnia był pełnym sił i marzeń nastolatkiem, drugiego pacjentem potrzebującym pilnej pomocy. Nie mieliśmy nawet czasu na emocje, na rozpacz. Syn po chwili od diagnozy trafił do szpitala, gdzie przez 4 miesiące walczył o życie! Tę walkę wygrał, przed nim jednak kolejna, równie trudna... Choroba zostawiła po sobie niedowład czterokończynowy. Syn oddycha dzięki rurce tracheostomijnej, karmiony jest przez PEGa. Każdej nocy respirator utrzymuje go przy życiu, a ja tak bardzo się boję, że tak już zostanie! Syn każdego dnia udowadnia nam, jak bardzo jest silny! Walczy z całym zaangażowaniem i efekty tej walki widać! Jednak rehabilitacja i leczenie pochłaniają ogromne środki. Sen z powiek spędza nam strach, że kiedyś na ratowanie syna nie będzie nas stać... Dlatego proszę — pomóż nam! Rodzice

20 502 zł
Maja Dwornik
Maja Dwornik , 3 latka

Ratujemy nóżki Mai, walczymy o jej przyszłość! Pomóż!

Choć ma dopiero 3 miesiące, to walkę o sprawną przyszłość toczy każdego dnia. A my poruszymy niebo i ziemię, by pomóc naszemu małemu skarbowi… Nie możemy skazać Mai na życie w ból lub co gorsza, ogromne trudności z chodzeniem! Marzyliśmy, by każdy dzień spędzać razem w domu i zapamiętywać wszystkie chwile bez wyjątku. Niestety, moja córeczka od urodzenia przytulne ściany  swojego pokoiku, zamienia na gabinety lekarskie, w których spędza naprawdę sporo czasu. Maja urodziła się bowiem ze stopami końsko-szpotawymi. Wiedzieliśmy, że leczenie, jakie będzie musiała przejść, by móc stanąć na własnych nogach będzie naprawdę długie i kosztowne. Nie zniechęca nas to jednak i wciąż walczymy! Leczenie rozpoczęliśmy w 6 tygodniu życia córeczki. Wiedzieliśmy, że nie ma czasu do stracenia, że musimy działać jak najszybciej, jednak nie zakończyło się ono pomyślnie. W porę zauważyliśmy, że mimo zapewnień lekarza, że wszystko jest w porządku, ze stopami dzieje się coś niepokojącego. Zdecydowaliśmy się na konsultacje z innym lekarzem i nasze przepuszczenia się potwierdziły. Stan stópek Mai znacznie się pogorszył, a całe leczenie musimy zacząć od początku.  Czuliśmy ogromny żal i niesprawiedliwość. Baliśmy się, że ktoś wyrządził naszemu maleństwu ogromną krzywdę. Z drugiej strony mieliśmy szczęście, że znalazła się osoba, która wyciągnęła do nas pomocną dłoń i jest w stanie pomóc Majeczce.  Przed naszą córeczką długa droga do pełnej sprawności, jednak im szybciej zaczniemy, tym szansa na to, że Maja stanie na własnych nóżkach jest większa. Wizyty u lekarza i gipsowania kończyn są drogie, a szyna wraz z butami, które trzeba wymieniać wraz z rosnącymi stopami córki, również nie należą do najtańszych. Marzymy tylko o jednym - by Maja mogła żyć bez bólu, by mogła sprawnie chodzić, jak każde zdrowe dziecko!  Chcemy zapewnić jej wszystko to, co sprawi, że jej przyszłość będzie naprawdę dobra, potrzebujemy jednak Waszego wsparcia. Prosimy, pomóż nam! Rodzice Mai

22 440 zł
Kacper Józefowski
Kacper Józefowski , 21 lat

Powstrzymać chorobę, która niesie śmierć

Nie możemy przestać walczyć o marzenia naszego syna Kacpra – POMÓŻCIE! Kacper pod koniec września rozpoczął kolejną już trzecią serię 10 zastrzyków komórek macierzystych. Koszt leczenia jest bardzo wysoki, a naprawdę widać efekty w leczeniu i nie chcielibyśmy tej terapii przerywać z uwagi na brak finansów. To dla Kacpra bardzo ważne, dlatego prosimy Was o dalszą pomoc, bez której jesteśmy bez szans. Choroba Kacpra nie postępuje znacząco, a przed rozpoczęciem terapii Kacper słabł z miesiąca na miesiąc – zanik mięśni różnych części ciała zwłaszcza nóg i rąk postępował bezlitośnie. Terapia znacząco spowolniła ten proces. Pozytywne działanie komórek zostało każdorazowo odnotowane w testach siły mięśni przeprowadzanych w Centrum Medycznym Klara. Wciąż mamy nadzieję, że zostanie wynaleziony lek na tę straszną chorobę, a terapia pozwoli utrzymać Kacpra w jak najlepszej kondycji, pozwoli Kacprowi samodzielnie się poruszać na wózku inwalidzkim, tak by nie potrzebował nas na każdym kroku, dlatego też bardzo chcemy kontynuować podawanie komórek… To dzięki Wam terapia może wciąż trwać i prosimy, nie przestawajcie i pomóżcie Kacprowi – ma tyle marzeń, które chce zrealizować. Terapia pozwoliła uczęszczać Kacprowi do liceum w trybie stacjonarnym, a za rok chce rozpocząć studia. Dziękujemy z całego serca A oto nasza historia:  Kiedy pierwszy raz usłyszałam "dystrofia mięśniowa Duchenne’a", pomyślałam, że to jest niemożliwe, że to nie może dotyczyć mojego synka Kacperka, który ma 7 lat, ale chodzi, biega, śmieje się, uwielbia zabawy, ma tysiące pomysłów. Potem dotarło do mnie coś gorszego – dowiedziałam się, że choroba jest nieuleczalna, że powoli wyniszcza ciało, odbiera władzę w nogach, rękach, doprowadza do zaniku wszystkich mięśni, również tych odpowiedzialnych za przełykanie i oddychanie. Potem następuje to, o czym żadna matka nie chce myśleć... Czyli śmierć w wieku 15 lat. Tak przeczytałam na stronie jednej z klinik robiących badania genetyczne i się przeraziłam. Nie wiedziałam, co myśleć, a pogodzić się po prostu nie mogłam. Od lekarza usłyszałam, że nie ma na to lekarstwa, tylko ćwiczenia rehabilitacyjne, hydromasaże i ewentualnie podawanie sterydów w celu zahamowania postępu choroby. I to wszystko. Trzeba czekać, tylko jak można w ogóle myśleć o czekaniu, jeśli ma ono prowadzić do śmierci? Na początku oszaleliśmy z mężem i biegaliśmy z Kacprem wszędzie szukać pomocy, od lekarza do kolejnego lekarza i tak w kółko. Kacper nie rozumiał, co się dzieje, dlaczego traci siły, cierpliwie znosił godziny męczącej rehabilitacji. W końcu zapytał – dlaczego to robimy? "Przecież ja chcę się bawić, chodzić do kolegów, na plac zabaw chcę jak dawniej..." To zdanie wyrwało mi serce... Postanowiliśmy, że przystopujemy i damy Kacprowi wszystko, co możliwe z jego dzieciństwa, żeby poczuł, że było najfajniejsze. I znowu uśmiechnięty wychodził na dwór bawić się z kolegami, troszkę słabiej chodził i biegał z roku na rok, ale dzieciaki go akceptowały. Żeby mógł dogonić swoich kolegów, jeździł wszędzie na hulajnodze. Na rower zwykły był za słaby, to kupiliśmy mu rower elektryczny, żeby z kolegami mógł jeździć na wycieczki. Za każdym razem staraliśmy się znaleźć jakąś alternatywę, żeby jak najmniej odczuwał postęp swojej choroby. I jakoś się do tej choroby przyzwyczailiśmy... Kiedy Kacper zaczął dorastać, choroba zaczęła gwałtownie postępować i nie potrafimy jej już zdławić, a Kacper jest naprawdę bardzo dzielny, wciąż uśmiechnięty i nie chce pokazać, co czuje i co to dalej będzie. Teraz Kacperek ma już 15 lat, a zanik mięśni dokonał spustoszenia w jego organizmie. Musieliśmy pogodzić się z tym, że został nam tylko wózek inwalidzki. Jeszcze trochę chodzi, ale tylko w domu, ręce też są coraz słabsze, przy każdych czynnościach trzeba mu pomagać. Nawet nie chcemy myśleć, co dalej... Nie umiem sobie wyobrazić dnia, w którym przestanie się poruszać, będzie potrzebował specjalistycznej aparatury, by w ogóle żyć. Cały czas liczymy na jakiś cud, na jakiś cudowny lek, który pozwoli Kacperkowi samodzielnie się poruszać, tak by nie potrzebował nas na każdym kroku. Musieliśmy znaleźć siłę do dalszej walki i tę siłę dał nam lekarz, który w 2017 roku zaproponował terapię komórkami macierzystymi – szansę na samodzielne i normalne życie – i tak wszystko się zaczęło. 

40 059,00 zł ( 21,54% )
Brakuje: 145 846,00 zł
Karolek Cichowlas
Pilne!
Karolek Cichowlas , 4 latka

To małe serce nie może się zatrzymać❗Uratuj życie Karolka!

Czas leci bardzo szybko i serduszko mojego synka coraz bardziej niedomaga, a ja umieram ze strachu! Jeśli ono przestanie bić, moje pęknie na zawsze...  Bardzo długo czekaliśmy na synka. Dzień, w którym dowiedziałam się o ciąży, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Radość jednak nie trwała długo... W 12 tygodniu ciąży wyszła wada serca u synka. Pamiętam jak dziś... Lekarz w milczeniu długo wpatrywał się z niedowierzaniem w monitor. Potem poinformował nas o poważnej wadzie serca dziecka, o tym, że może nie przeżyć po porodzie, a dla mnie dalsze kontynuowanie ciąży jest ogromnym zagrożeniem... I najgorsze pytanie lekarza... "co robimy? Bo do 24. tygodnia można usunąć... ma Pani jeszcze czas...." Dla mnie odpowiedź była jasna... Walczymy i się nie poddamy! Ten mały Cud, który rośnie pod moim sercem, będzie żył! Bałam się strasznie. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale wiedziałam, że muszę być silna - dla niego, dla mojego kochanego synka. Dalsze oczekiwanie na narodziny Karolka było pełne strachu. Wciąż powtarzałam mu jednak, że mamusia i tatuś czekają na niego, że zrobią wszystko, by go uratować, że będzie żyć. Ciężko streścić w kilku zdaniach ten ogrom walki, cierpienia, dramatycznych chwil, jakie przypadły w udziale naszemu dziecku i nam... Najważniejsze jest to, że Karolek żyje. Jest naszym największym szczęściem i każdego dnia cieszę się, że jest z nami. Walka o życie była i jest jednak naprawdę dramatyczna... Karolek ma za sobą dwie poważne operacje serca  i trzy cewnikowania. Pięć razy drżałam ze strachu o jego życie... Synek urodził się z bardzo rzadką i złożoną wadą serca -  w jego serduszku niedomaga niestety bardzo wiele rzeczy. Karolek ma zarośnięcie zastawki pnia płucnego, hipoplazję zastawki mitralnej, ubytek przegrody komór oraz skorygowane przełożenie dużych pni tętniczych. Ma serduszko typu criss-cross (skrzyżowane napływy przez zastawki przedsionkowo-komorowe) oraz niewykształconą prawą komorę serca... Pół serca musi mu wystarczyć, by żyć. Narodziny synka były dla mnie wspaniałym, ale też pełnym strachu dniem - póki Karolek był w moim brzuchu, był bezpieczny. Wraz z jego pierwszym oddechem zaczęła się walka o życie... Nie mogłam nacieszyć się moim maleństwem, szybko mi jego zabrano. Podłączony do leków, utrzymujących go przy życiu i aparatury, Karolek czekał tak 5 dni - miał tylko tyle, gdy po raz pierwszy znalazł się na operacyjnym stole. Lekarze wykonali pierwszą operację jego śmiertelnie chorego serduszka – zespolenie systemowo-płucne, które miało kupić synkowi czas aż do następnej operacji. Wróciliśmy do domu, pełni wiary, że udało się przegonić śmierć - niestety nie na długo... Pół roku później Karolek zaczął się bardzo źle czuć. Saturacje, które regularnie mu mierzyłam, spadały drastycznie... Buzia synka, jego malutkie usteczka, paluszki stawały się sine, wręcz fioletowe. Bardzo szybko się męczył. Diagnoza lekarzy była natychmiastowa - zapadła decyzja o kolejnej operacji. W ciągu niecałego miesiąca dostaliśmy termin na przyjęcie do szpitala, gdzie wykonano kolejną operację - zespolenie Glenna.  Miałam nadzieję, że mamy jeszcze czas.... Że kolejna, ostatnia operacja będzie między trzecim a czwartym rokiem życia Karolka... Niestety, życie napisało inny scenariusz. Pół roku po operacji wróciliśmy na oddział kardiologii - Karolek przeszedł kolejne cewnikowanie serca. Po zabiegu powiedziano nam, że synek musi być  jak najszybciej operowany. Wyniki badań są złe i z dnia na dzień Karolek czuje się coraz gorzej. Jego serduszko jest w niebezpieczeństwie! Trzecia operacja tzw. Fontana jest ostatnim etapem leczenia i zarazem najtrudniejszym - od niej zależy całe życie synka... Przed nami dramatyczne chwile. Wiemy, że to operacja nie będzie końcem walki - synek cały czas będzie musiał być pod kontrolą lekarzy. Nigdy nie spodziewałam się, że będę zmuszona prosić innych o wsparcie, ale dla synka jestem w stanie walczyć o każdą pomoc. Tak długo na niego czekałam - zrobię teraz wszystko, żeby go nie stracić... Każda złotówka ma ogromne znaczenie, bo to ona ratuje życie mojego synka. Proszę, pomóż Karolkowi w tej nierównej walce, by mógł żyć! Iwona, mama Karolka ➡️ Karolkowi możesz pomóc też przez LICYTACJE - klik!

35 652 zł