Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Darek i Daniel Krawiec
13 dni do końca
Darek i Daniel Krawiec , 17 lat

Ramię w ramię na drodze do lepszego jutra – samotna mama walczy o zdrowie swoich synów!

Są dla mnie najważniejsi. Zrobiłabym dla nich wszystko, jednak moje wszystko to wciąż za mało. Darek i Daniel są niepełnosprawni. Obaj zmagają się z padaczką, upośledzeniem i szeregiem chorób, które uniemożliwiają codziennie funkcjonowanie. Chłopców wychowuję sama i mi, samotnej matce, jest czasem bardzo ciężko. Nie mogę się jednak poddać. Nie, kiedy chodzi o zdrowie moich dzieci. Każdego roku wydaje mnóstwo pieniędzy na leczenie, badania, rehabilitację. Mnóstwo pieniędzy, których zaczyna mi brakować, dlatego zdecydowałam się jeszcze raz poprosić Was o pomoc... Każda matka marzy o tym, żeby przed jej dziećmi świat stał otworem, żeby śmiało mogły snuć plany na przyszłość i nie bały się tych planów realizować. Dla mnie moi chłopcy są najwspanialsi, jednak serce mi pęka, bo wiem, że przed nami długa i wyboista droga do lepszego jutra.  Daniel każdego dnia walczy z padaczką. Dodatkowo cierpi na cukrzycę typu I, a w badaniach psychiatrycznych stwierdzono upośledzenie umysłowe. Darek również cierpi na padaczkę, autyzm atypowy, ma upośledzenie umysłowe i problemy z prawidłowym napięciem mięśniowym, cukrzycę oraz łagodne zmiany nowotworowe szyszynki. Chłopcy są pod stałą opieką wielu lekarzy specjalistów, wielokrotnie trafiali do szpitala... W walce o ich przyszłość zostałam sama. Potrzeby rosną, problemy się piętrzą, a pieniędzy zaczyna brakować. Nie pozostało mi nic innego niż prosić Cię o pomoc! Zawalcz ze mną o życie i zdrowie moich synów, proszę! Patrycja, mama

4 132,00 zł ( 22,21% )
Brakuje: 14 472,00 zł
Dominika Dziuba
13 dni do końca
Dominika Dziuba

Nie pozwól, by niepełnosprawność zamknęła Dominikę w domu!

Czternaście lat temu zostałam mamą Dominiki. Przyjście na świat córeczki było obciążone niedotlenieniem, zamartwicą głowy i twarzy. Ilość chorób współistniejących oraz porażenie mózgowe mojej córeczki na zawsze zmieniły tory naszego życia. Nie ma magicznej pigułki ani lekarstwa, która zakończyłaby cierpienia mojej córki. Jedyne co to regularna rehabilitacja i terapia, która zapobiega wtórnej niepełnosprawności. Mimo to Dominika nigdy samodzielnie nie postawi kroku, nie ubierze się sama, nie zje. Nie będzie podbierać moich kosmetyków i pożyczać bluzek.  Każde wyjście na zewnątrz to nie lada wyprawa. Ubranie Domi przy jej wysokim napięciu i atetozie potrafi trwać niesamowicie długo, a ja czuję jakbym wykonała ciężką, fizyczną pracę. Do wyjścia na dwór dzielą nas schody, które pokonuję znosząc Dominikę na rękach. Gdy była młodsza, było oczywiście lżej. Dominika rośnie, jest coraz cięższa, a ja nie daję rady. Zdarzają się dni, kiedy muszę odpuścić i zostajemy w domu. Z wiekiem dokuczają mi różne schorzenia, kręgosłup odmawia posłuszeństwa.  Jednym ratunkiem jest dla nas montaż windy. Całościowy koszt zakupu i montażu to około 88 tysięcy złotych. Są to dla mnie nieosiągalne pieniądze. Być może uda się pozyskać jakąś część kwoty do refundacji, lecz decyzje w tej sprawie zapadną dopiero w przyszłym roku. Bez windy zostaniemy uwięzione w domu. Zbiórka i prośba o wsparcie jest moim jedynym ratunkiem na zakup niezbędnego urządzenia. Pomoże nam ono normalnie żyć, ułatwi codzienne załatwianie zwykłych spraw.  Przed nami wciąż długa droga, na której chciałabym zobaczyć bezpieczną przyszłość dla mojej córki. Teraz jestem dla niej wszystkim. Dominika uwielbia spacery, które za każdym razem wywołują szeroki, piękny uśmiech na jej twarzy. Kocha jeździć do szkoły i kontakt z rówieśnikami. Jednak każde wyjście jest obarczone bólem i trudem.  Kasia – mama Domi

6 496,00 zł ( 6,95% )
Brakuje: 86 970,00 zł
Irena Strzębała
Irena Strzębała , 59 lat

Koronawirus odebrał Irenie dawne życie! Pomóż jej wrócić do zdrowia!

Gdy w naszym kraju zaczęła się pandemia, wielu z nas nie spodziewało się, że będzie ona trwała tak długo i spowoduje takie spustoszenie. Na własnej skórze doświadczyłem dramatu covidowego, który dopadł moją ukochaną żonę Irenę. W lutym tego roku Irenka zachorowała na Covid-19. Zapalenie płuc wywołane wirusem zmusiło ją do leczenia szpitalnego. Długi czas była pod tlenem, pod opieką specjalistów, lecz ludzki organizm potrafi być nieprzewidywalny – Irena doznała udaru niedokrwiennego lewej półkuli mózgu. Miałem ogromną nadzieję, że żona wyjdzie z covida cała i zdrowa, że choroba nie będzie zagrażała jej życiu w tak ogromnym stopniu...  Dzisiaj dalej walczymy ze skutkami choroby – z afazją i prawostronnym niedowładem. Choć wkrótce minie rok, żona wciąż potrzebuje rehabilitacji i wsparcia. Intensywna i systematyczna praca pozwala jej na samodzielne poruszanie się o kuli. Choć prywatna opieka zdrowotna nas nie zawiodła, to jednak koszty nas przerastają. Nie jesteśmy nawet w połowie drogi ku odzyskaniu sprawności, a już brakuje nam środków, by zapewnić dalszą, niezbędną rehabilitację. Chciałbym dla Irenki wszystkiego, co najlepsze – przede wszystkim, by wróciła do stanu sprzed udaru. Była aktywna zawodowo, zawsze uśmiechnięta, energiczna. Wierzę, że znowu taka będzie, a choroba będzie jedynie wspomnieniem, z którego zwycięsko wyszła z pomocą życzliwych i kochających ją ludzi. mąż Irenki

14 079,00 zł ( 12,97% )
Brakuje: 94 432,00 zł
Wojciech Onsorge
13 dni do końca
Wojciech Onsorge , 30 lat

Kiedyś na boisku, dziś Wojciech Onsorge gra mecz o życie❗️ Pomóż mu!

Na czekanie straciłem tyle czasu, że teraz nie mam już wielu opcji! To zdanie najlepiej opisuje dramatyczny wyścig z czasem 27-letniego Wojciecha Onsoroge – piłkarza Lecha Poznań, który rozpoczął walkę o życie! Nieoperacyjny guz mózgu – nowotwór złośliwy, taką diagnozę Wojciech usłyszał właściwie przez przypadek.  Jeszcze w tym roku Wojciech biegał po boisku. Piłkarz drugiej drużyny Lecha Poznań, Wojciech Onsorge, walczy z nowotworem złośliwym płata ciemieniowego! “Z piłką nożną związany od zawsze. Najpierw Warta Poznań i droga z pierwszej ligi do trzeciej i powrót na szczyt. Może gdyby nie urazy, to zaszedłby z nią aż do Ekstraklasy. Później – przez Elanę Toruń i Polonię Środa Wielkopolska – trafił zeszłej zimy do rezerw Lecha Poznań. Kolejorz szukał doświadczonych zawodników, którzy byliby w stanie pomóc młodzieży w wejściu do seniorskiej piłki. A poza tym dodaliby jakości sportowej. I pewnie dzisiaj Wojtek dalej grałby w rezerwach Kolejorza” – czytamy na portalu Weszło.  Onet.sport.pl Straszna choroba pokrzyżowała wszystko. Miejsce życiowych planów zajęła walka o życie... Lekki niedowład dwóch palców ręki, ledwie zauważalne zdrętwienie stało się początkiem ogromnego dramatu i właściwie zakończyło moje dotychczasowe życie!  Niedowład rozpoczął się po pobraniu krwi, które nieszczęśliwie spowodowało ogromny krwiak na lewym przedramieniu. Powiązałem ze sobą te dwie rzeczy, jednak kiedy krwiak zaczął schodzić, a niedowład postępował.  Miesiąc później po wizycie w szpitalu trzymałem już w rękach wynik rezonansu magnetycznego głowy. W moim mózgu była zmiana – 3-centymetrowy guz! Lekarze nie potrafili ocenić tego, jaka jest charakterystyka zmiany. Straciłem kolejne 3 miesiące na to, by przeprowadzić kolejne badania. Wstępna diagnoza – proces demielinizacyjny lub stwardnienie rozsiane!  Prawda była o wiele gorsza – nieoperacyjny guz mózgu i z tygodnia na tydzień coraz mniej opcji podjęcia skutecznej terapii. Polscy lekarze sugerują radioterapię, ponieważ według nich guz jest nieoperacyjny. Z racji tego, że mam  niedowład ręki (przedramię, nadgarstek, dłoń, palce, trochę słabsza noga i lekko opadający kącik ust), jest ryzyko uszkodzenia układu nerwowego. Guz z dnia na dzień rośnie, a ja straciłem już tak wiele czasu. Teraz nie mam już wielu opcji leczenia, ale ja muszę walczyć –  błagam, daj mi szansę na życie! Wojciech to nie tylko świetny sportowiec, ale i młodzieżowy trener, uwielbiany przez swoich podopiecznych oraz bardzo twardy facet, który z pewnością nie podda się bez walki! Pomóżmy mu w tym jak najszybciej – ta walka to najbardziej dramatyczny mecz w jego życiu! ––––––– LICYTACJE –> LINK

898 841,00 zł ( 80,86% )
Brakuje: 212 754,00 zł
Kamil Żebrowski
9 dni do końca
Kamil Żebrowski , 29 lat

Pomóżmy Kamilowi odzyskać sprawność – zbieramy na protezę ręki!

Był wrzesień 2021 roku. Zbliżały się 26. urodziny mojego brata. Kamil zawsze miał mnóstwo pomysłów i perspektyw, a ja kibicowałam mu z całego serca, aby wszystkie jego marzenia mogły się spełnić. Dziś wiem jednak, że rzeczywistość potrafi nas boleśnie zaskoczyć i może w jednej chwili odsunąć wszystkie marzenia na drugi plan… Jednego dnia podczas prac w gospodarstwie Kamil uległ poważnemu wypadkowi. Maszyna rolnicza dosłownie zmiażdżyła mu prawą rękę. Na skutek uszkodzeń poszczególnych nerwów, kości, żył i poprzerywanych mięśni lekarze nie mieli wyjścia i musieli amputować Kamilowi rękę.  Kilka sekund - tyle wystarczyło, aby wszystkie marzenia mojego brata legły w gruzach. Kamil stracił nie tylko możliwość pracy w gospodarstwie. Teraz nie może nawet samodzielnie się ubrać, nie może zawiązać butów. Swoje urodziny zamiast spędzić z nami, w gronie rodziny i przyjaciół, spędził na szpitalnej sali z perspektywą, że jego codzienność zmieniła się w walkę o odzyskanie utraconej sprawności.  Chciałabym, aby Kamilowi wróciła radość z życia, którą wcześniej zarażał nas każdego dnia, aby ten wypadek nie przekreślił jego planów, aby Kamil miał szansę spełnić odłożone w czasie marzenia. Wierzę, że ten wypadek niczego nie przekreśli. Wiem, że brat chciałby jak najszybciej wrócić do normalnego funkcjonowania. Zawsze sam wyrywał się do pomocy, a teraz, gdy nasi rodzice ze względu na wiek, nie są już w pełni swoich sił, Kamil robi wszystko co może, aby odciążyć nas w codziennych obowiązkach związanych z gospodarstwem.  Aby mój brat mógł wrócić do samodzielności, potrzebuje specjalistycznej protezy ręki, której koszt jest ogromny i przekracza możliwości finansowe naszej rodziny. Do wszystkiego dochodzą jeszcze koszty rehabilitacji, opatrunki, dojazdy do specjalistów. Bardzo proszę o wsparcie, które umożliwi Kamilowi podjęcie walki o sprawność i samodzielność. Wierzę, że każda złotówka ma olbrzymią moc i jest w stanie przybliżyć nas do celu!  Siostra Kamila

21 424,00 zł ( 80,55% )
Brakuje: 5 172,00 zł
Paweł Tomczak
9 dni do końca
Paweł Tomczak , 47 lat

"W zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci..." – żona Pawła bardzo prosi o pomoc!

Udar krwotoczny był dopiero początkiem tragedii, jaka spotkała mojego męża i naszą rodzinę… Prawdziwy horror przeżył w szpitalu, na oddziale neurologii. To tam doprowadzili mojego męża na skraj przetrwania. Był niedożywiony, z ogromnymi odleżynami, w których zalęgły się już bakterie. Ciągle mi mówili, żebym nie przychodziła każdego dnia, że to bez sensu, bo Paweł i tak umrze. Przetrwałam to wszystko tylko dlatego, że ciągle wierzyłam w mojego męża…  Paweł jest z nami, ale nasza codzienność to bardzo trudna walka. Jednak nie poddaję się, bo jak obiecałam, składając przysięgę małżeńską – w zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci. Proszę, pomóżcie mojemu mężowi, pomóżcie nam... Nasza historia: 1 września 2018 roku skończył się mój świat. Nagle zostaliśmy z synem zupełnie sami... Tego dnia mój mąż Paweł doznał udaru krwotocznego. Rano jak zwykle poszedł do pracy, a stamtąd karetka zabrała go do szpitala… Diagnoza była straszna – udar krwotoczny do pnia mózgu z przebiciem do układu komorowego. Usłyszałam od lekarzy, że spotkało go najgorsze, co mogło go spotkać. Nie można było operować, Paweł i tak by nie przeżył operacji. Od razu powiedziano mi, że mam pogodzić się z najgorszym. Mój mąż miał tego nie przeżyć... W Łodzi nie było miejsc na intensywnej terapii, przewieźli więc Pawła do Pabianic. Ordynator uratował mojemu mężowi życie, za co będę mu wdzięczna do końca moich dni! Po 49 dniach przenieśli jednak Pawła na oddział neurologiczny. Na początku się cieszyłam - lżejszy oddział, więc to dobry znak! Niestety, bardzo się myliłam… Tam przeżyliśmy piekło. To, że mąż przetrwał, jest prawdziwym cudem… Od pierwszych dni słyszałam, że lepiej by było, gdyby Paweł umarł – i dla niego, i dla mnie. Pani doktor powiedziała mi wprost: “Niech pani idzie do domu i zajmie się synem, zanim codziennie tu siedzieć i płakać. Mąż i tak nie przeżyje”. Jak można coś takiego powiedzieć?! Wtedy moja rozpacz była jeszcze większa, ale nie mogłam się poddać. Przychodziłam do męża każdego dnia, bo po prostu bardzo się o niego bałam. Chudł w oczach! Widziałam, że obiad stał na parapecie, zimny. Cewnik zagięty, cała pościel była w moczu… Biegałam po szpitalu, szukając pomocy, ale za każdym razem odbijałam się od ściany i spotykałam z nieprzyjemnościami. Nie pisałam żadnych oficjalnych skarg, bo wiedziałam, że to się zemści na Pawle, a to jego dobro było najważniejsze… Gdy w końcu trafiliśmy do Zgierza - cudownego ośrodka, wszyscy byli w szoku - mąż miał odleżyny, w których były bakterie! Dopiero tutaj wyszło na jaw, jak bardzo zaniedbali Pawła. Tutaj dostaliśmy opiekę i ogromną dawkę motywacji. Każdego dnia lekarze powtarzają, że mam się nie poddawać, że na pewno będzie lepiej, że Paweł ma ogromny potencjał! Mąż walczy o każdy dzień, a ja razem z nim. Teraz wciąż najważniejsza jest rehabilitacja, niezwykle kosztowna. Na szczęście przynosi rezultaty! Dziś jedyne, co mogę zrobić, to być przy mężu każdego dnia. Dużo do niego mówię, pokazuję, wspólnie słuchamy muzyki, ćwiczymy, ale to wciąż za mało. Paweł wymaga intensywnej rehabilitacji, na którą mnie nie stać. Dzięki pierwszej zbiórce udało nam się sfinansować kolejne miesiące, dzięki którym Paweł zrobił znaczne postępy. Środki się jednak wyczerpały, a Paweł przecież nie wyzdrowieje z dnia na dzień... Szukam pomocy wszędzie, pukam do każdych drzwi. Nie poddam się, choć nasza codzienność jest bardzo trudna. Proszę, pomóżcie Pawłowi wrócić do zdrowia, do rodziny… Beata, żona Pawła

26 801,00 zł ( 51,41% )
Brakuje: 25 327,00 zł
Mateusz Wójcik
Mateusz Wójcik , 8 lat

Kości kruche jak zapałki... Pomóż Mateuszowi!

Tak długo walczymy o przyszłość naszego synka, że wydaje nam się, że to co było przed chorobą jest dla nas tylko dawnym wyobrażeniem, pięknym, ale już tak bardzo nieprawdziwym...  Mateusz złamał nogę, kiedy miał dwa lata. Pierwszy raz. To była dopiero zapowiedź naszego dramatu... Dwa lata później sytuacja się powtórzyła. Zdecydowaliśmy się więc wykonać szczegółowe badania genetyczne, w celu ustalenia przyczyny częstych złamań. Niestety, szybko dowiedzieliśmy się, że gipsy i szpitale będą naszą codziennością. A wszystko to za sprawą wrodzonej łamliwości kości. Byliśmy zdruzgotali, ponieważ wiedzieliśmy, że to przewlekła i nieuleczalna choroba, z którą nasz syn będzie się zmagał już do końca swoich dni…  Wrodzona łamliwość kości to choroba genetyczna, polegająca na nieprawidłowościach w tkance łącznej. Kości są nadmiernie kruche i często ulegają złamaniom, co w rezultacie znacznie pogarsza ruch i utrudnia codzienne funkcjonowanie... Wysiłek fizyczny, szybkie podniesienie się lub obrócenie, postawienie stopy na nierównym gruncie – to wszystko powoduje złamania. Każda zabawa może skończyć się dla naszego synka tragicznie. Dlatego codziennie towarzyszy nam strach i przerażająca niepewność... Chcielibyśmy, aby nasz syn miał szczęśliwe dzieciństwo, aby mógł żyć w miarę normalnie, mimo tej strasznej choroby – biegać, skakać i grać w piłkę. Wiemy jednak, że aby tak się stało, Mateusza czeka długa i wyczerpująca droga.  Nasz syn potrzebuje długiej i intensywnej rehabilitacji oraz specjalistycznego sprzętu ortopedycznego. Niestety, koszty są ogromne i znacznie przekraczają nasze możliwości.... Dlatego prosimy Was, pomóżcie zawalczyć o przyszłość naszego dziecka... Rodzice 

8 106 zł
Zuzanna Matuszak
Zuzanna Matuszak , 19 lat

❗16 lat i koszmar onkologii - pomóż Zuzi w walce z nowotworem!

Zuzia, nasza córka, ma zaledwie 16 lat... 16 świeczek na torcie dmuchała na oddziale onkologii. Nie tak wyobrażaliśmy sobie jej urodziny. Wierzymy jednak, że wyjdzie z tego, a koszmarny rozdział pod tytułem "nowotwór" pozostanie tylko wspomnieniem... Aby jednak tak się stało, potrzebujemy pomocy, Twojej pomocy... Pod koniec roku szkolnego Zuzia zaczęła narzekać, że boli ją stopa... Rzeczywiście, miała na nodze spuchnięcie, jakby ugryzienie komara... Mówiła, że to ból jak przy złamaniu. Próbowaliśmy teleporady, w końcu pojechaliśmy na SOR, ale odesłali nas z kwitkiem... Próbowaliśmy też maści przeciwbólowych, przeciwobrzękowych, ale ból nie mijał, narastał. Zuzi coraz trudniej było chodzić, a w nas rósł strach, że coś złego dzieje się z naszą córką. Zrobiliśmy USG, prześwietlenie... Wszystko prywatnie. Nie wiem, gdzie byliśmy teraz, gdyby nie specjaliści ze Szpitala Podolany. Ich szybka reakcja i doświadczenie uratowały życie Zuzi. Lekarz, który badał córkę, zorientował się, że coś jest nie tak... Kiedy dotarło do mnie, że podejrzewa nowotwór, ziemia usunęła mi się spod nóg. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego... Nie sądziłam, że ból stopy okaże się pierwszym symptomem, że w ciele naszego zaledwie 16-letniego dziecka zalągł się śmiertelny wróg - nowotwór. Wynik histopatologii nie pozostawił złudzeń... Każde kolejne wypowiadane przez lekarza słowo bolało. Nowotwór złośliwy - synovial sarcoma tkanek miękkich... W tamtej chwili po raz pierwszy poczuliśmy, co to znaczy naprawdę się bać. Nie życzymy nikomu, żadnemu ojcu i matce, aby przekraczał ze swoim dzieckiem próg onkologii... Zuzia rozpoczęła leczenie w Warszawie, w Instytucie Matki i Dziecka. Przeszliśmy bardzo ciężkie chwile. Strach. Ból. Patrzenie na jej cierpienie... Pod koniec listopada Zuzia przeszła operację usunięcia guza. Teraz przechodzi kolejny cykl chemii - bardzo mocnej, czerwonej... Serce pęka, gdy widzi się, jak silne to leczenie, jak agresywne musi być, by pokonać nowotwór... Zuzia po chemii cały czas śpi, wymiotuje, nie ma siły jeść i pić. Walczy... Przed córeczką radioterapia, a potem chemia celowana - niestety bardzo kosztowna... Do Warszawy dojeżdżamy z Pobiedzisk ponad 300 kilometrów w jedną stronę.  Nie mam prawa jazdy, musimy zawsze szukać kogoś, kto nas zawiezie - Zuzia nie nadaje się do jazdy pociągiem, po chemii nie ma w ogóle odporności, a po podaniu jest bardzo słaby. Wiedzieliśmy, że leczenie będzie nie tylko długotrwałe. Przede wszystkim może być wykańczające dla tak młodego organizmu Zuzi. Rozpoczęliśmy walkę, której terminu zakończenia jeszcze długo nie poznamy... Zuzia jest wspaniałą dziewczynką... Ma wielkie serce dla ludzi i zwierząt. Zawsze była pomocna, życzliwa, skromna... Udzielała się, jak mogła. Zawstydza ją, że pomaga jej tyle ludzi... Przed nią rehabilitacja po operacji - na razie chodzi o kuli i w specjalnym bucie - oraz dalszy ciąg leczenie. Wierzę, że dobro, które dawała innym, do niej wróci... Leczenie, rehabilitacja, której córka będzie potrzebować, a także dojazdy do szpitala już teraz pochłaniają ogromne kwoty. Prosimy o pomoc w walce o życie i zdrowie naszej córki, by ta trudna walka mogła być choć trochę łatwiejsza... Anna i Krzysztof, rodzice Zuzi Zuzi możesz pomóc też przez LICYTACJE - klik

35 183 zł
Faustynka Truchan
Faustynka Truchan , 7 lat

Zawalcz z nami o Fustynkę! Nie mamy czasu do stracenia!

Jedną z najtrudniejszych rzeczy w byciu rodzicem niepełnosprawnego dziecka jest przyjęcie prawdy. Towarzyszy temu lęk, zmęczenie, zwątpienie i przeraźliwy ból...  W dniu, w którym poznajesz diagnozę wszystko się kończy i zarazem zaczyna na nowo...  Ty wychodzisz ze szpitala po narodzinach dziecka z uśmiechem i nadzieją, my z listą specjalistów do odwiedzenia i lękiem. Ty zapisujesz malucha na rytmikę, my na rehabilitacje. Ty idziesz z maluchem na plac zabaw, my nie mamy tam czego szukać, bo place zabaw dla niepełnosprawnych dzieci są w Polsce prawie nie ma. Ty modlisz się, by dziecko nie zachorowało na katar, my by przez katar nie wylądowało na OIOM’ie.  Ty myślisz, kiedy ten mój mały dorośnie i wyfrunie z domu, my myślimy – kto się nim zajmie, kiedy nas zabraknie... Mimo tego wszystkiego i Ty i ja kochamy nasze dzieci najbardziej na świecie, rozpieszczamy je, mamy tyle samo nadziei, planów i marzeń, tylko po prostu są one inne... Opowiadam Wam to wszystko, bo chcę, żebyście choć trochę poznali naszą historię... ------------ Choć narodzony dziecka powinny wiązać się z radością, naszemu powitaniu towarzyszyło mnóstwo strachu. Faustynka za bardzo pospieszyła się z przyjściem na świat. W związku z tym, podczas porodu pojawiły się poważne komplikacje, które po urodzeniu doprowadziły do niedotlenienia i ubytków w tkance nerwowej mózgu. Co to oznacza? Już na samym starcie, nasza córeczka otrzymała od lekarzy długą listę straszliwych diagnoz – leukomalacja okołoporodowa, opóźnienie psychoruchowe, mózgowe porażenie dziecięce, niedowład czterokończynowy...  Przedwcześnie urodzone dzieci wymagają specjalistycznej opieki medycznej oraz specjalnych warunków dla kształtowania umiejętności samodzielnego funkcjonowania. Życie naszego maleństwa pozostawało w rękach lekarzy i aparatury. Wciąż mam przed oczami widok jej maleńkiego ciała, leżącego w plątaninie kabli....  Mimo że od tych tragicznych chwil dzieli nas już prawie 5 lat, to wciąż jesteśmy na początku naszej drogi... Nadal borykamy się z licznymi dolegliwościami i jesteśmy częstymi gośćmi w szpitalu. Z biegiem lat u Faustynki zdiagnozowano: zaburzenia wzroku, astmę, niedokrwistość. Do dziś nasza córeczka nie potrafi samodzielnie usiąść, stanąć, raczkować czy chodzić...  Każdy dzień jest pełen lęku i strachu o przyszłość naszego dziecka. Codziennie w pocie czoła zmagamy się z chorobami i ciężko pracujemy, by osiągnąć nawet najmniejsze postępy. Pod okiem specjalistów i rehabilitantów córeczka dzielnie walczy o sprawność i samodzielność.  Za parę miesięcy Faustynka przejdzie kolejny poważny i skomplikowany zabieg w swoim życiu. Tym razem na nóżki –  adduktorotomię. Już w tym momencie wiemy, że zaraz po operacji będzie potrzebować dalszej intensywniej rehabilitacji turnusów, sprzętu ortopedycznego…  Wykorzystujemy wszelkie możliwe zajęcia z terapeutami, jakie oferuje nam NFZ. Dodatkowo dużą część terapii realizujemy również w prywatnych placówkach. Jednak to wciąż za mało... Lekarze nieustannie ostrzegają, że czas ucieka...  Jeśli Faustynka nie zrobi samodzielnie swoich pierwszych kroków do 6. roku życia, to prawdopodobnie już nigdy tego nie dokona. Mamy bardzo mało czasu. Potrzebna jest natychmiastowa, wieloprofilowa terapia, rehabilitacja i specjalistyczne leczenie.  Pragniemy dać naszej córeczce szansę na dalszy rozwój, większą sprawność i lepszą przyszłość. Niestety, leczenie już teraz wiąże się z wieloma wydatkami, które coraz częściej są ponad nasze siły... Koszty stale rosną, a my wiemy, że sami nie jesteśmy w stanie zapewnić jej wszystkiego, co potrzebne. Nie pozostaje nam nic innego, jak prosić Was o pomoc... Bez Was to się nie uda. Rodzice Pomóc możesz również poprzez udział w licytacji na Facebooku: ➡️ Licytacje dla Faustynki Małej Kruszynki 💚

13 734 zł