Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Sebastian Zawistowski
Sebastian Zawistowski , 25 lat

Rozpaczliwy list matki umierającego 22-latka❗️Ratujmy jego życie!

Jak opisać największy ból serca matki, która wie, że jej dziecko w każdej chwili może umrzeć?  Same myśli już aż bolą. Mój syn miał tylko 3 lata, gdy lekarze stwierdzili u niego nowotwór… Od tamtej pory nasze życie to walka i nieustanny strach, że każdy dzień razem może być tym ostatnim. Seba ma ostatnią szansę na uratowanie życia, a ja błagam o pomoc! Ratujcie moje dziecko… Minęło tyle lat, a ja nigdy nie zapomnę dnia diagnozy. Chwila największej rozpaczy wraca w moich myślach i nie chce odejść, bo nowotwór wciąż zadaje coraz silniejsze ciosy… Synek był wtedy taki malutki. Dopiero co zaczął życie. Rak i śmierć – to ostatnie rzeczy, które powinny mu się zdarzyć! Świat przestał dla mnie istnieć… Nie rozumiałam, dlaczego nadal trwa, jakim cudem ludzie obok śmieją się, cieszą życiem, skoro moje dziecko umiera! 2 tygodnie później odbyła się operacja. Lekarze powiedzieli, że chemia nie jest potrzebna, bo guz został w całości wycięty. Pierwsza dobra wiadomość. Dziękowałam Bogu, że Sebastianka ominęło piekło chemioterapii. Spokój trwał 6 lat. Strach wracał tylko na kontrolnych badaniach co 3 miesiące, ale z każdym dobrym wynikiem znikał. Nasza radość nie trwała jednak długo. Cierpienie wróciło i zadało ból, jeszcze silniejszy. Gdy synek miał 9 lat, zrobiła mu się narośl na dziąśle. Dentystka nie wiedziała, co to jest; w szpitalu zapewniali nas, że to nic nowotworowego. Zmiana jednak rosła, a ja jeździłam po lekarzach. Cały czas słyszałam to samo, instynkt matki jednak nigdy się nie myli. Gdy znów zjawiliśmy się w szpitalu, guz był już wielkości grejpfruta.  Nowotwór złośliwy kości. Śmierć znów wyciągnęła ręce po moje dziecko! Lekarze wycięli guza, a wraz z nimi cały staw żuchwowy. Gdy Sebastian się obudził, płakał, że go boli, że jest zmęczony. Że nie chce już dłużej walczyć… Chce, by to wszystko się skończyło. Nikt nie zdaje sobie sprawy jak bolą matkę słowa, że jej 9-letnie dziecko nie chce już żyć. Słów lekarza na wizycie kontrolnej nie zapomnę nigdy - przerzut do płuc. Dalej już nic nie słyszałam, mój płacz zagłuszył wszystko… Sebastiana czekało piekło chemii… Leczenie niszczy, ale też zabija. Synek stał się cieniem siebie… Słaby, łysy, smutny. Rany na rękach i nogach przypominały oparzenia. Sebastian nie mógł jeść, wstawać z łóżka, iść do łazienki. Kolejne, silniejsze od poprzednich chemie nie działały. Czekał nas wielomiesięczny pobyt na oddziale onkologii, gdzie wciąż słychać płacz matek, które straciły swoje dzieci. Niestety, mimo leczenia zmiany powiększyły się… W Polsce dotarliśmy do ściany. Wyjechaliśmy do Niemiec… Żeby ratować życie synka, poszłabym wszędzie, nawet do piekła. W Niemczech okazało się, że są kolejne przerzuty… Przez kilka lat nasze życie przypominało błędne koło…Przerzuty, operacja, następna chemia. Kolejna cierpienie mojego syna, które rozrywało mi serce. W Niemczech stało się w końcu to, co w Polsce – doszliśmy do ściany. Metody leczenia powoli się wyczerpują… Pozostała terapia wspomagająca, zaplanowana na 3 lata. Jej koszt to ok. 1500 euro miesięcznie. Bałam się mieć nadzieję, ale udało się! Terapia w końcu okazała się czymś, co przynosi efekty… Tomograf, zrobiony po 6 miesiącach, nie wykazał żadnych zmian nowotworowych. Leczenie musi być kontynuowane! To jedyna szansa na życie Sebastiana… Nic innego nie pomaga, nie daje nadziei! Nie mamy już pieniędzy, żeby za nie zapłacić… Na leczenie Seby wydaliśmy wszystkiego. Dlatego błagam ludzi dobrej woli o pomoc! Nie potrafię powstrzymać łez… Proszę o ratunek, o życie dla mojego dziecka.

123 405,00 zł ( 47,95% )
Brakuje: 133 939,00 zł
Wiesław Mysiak
Wiesław Mysiak , 66 lat

Budzimy Wiesia! Rodzina czeka na jego powrót!

"Nadzieja to ptak, który śpiewa gdzieś w nas i którego nie można uciszyć". Pierwszy udar krwotoczny mózgu tata miał w maju 2015 roku. Lekarze dawali mu wtedy 50 procent szans na przeżycie, sugerowali, że nie będzie chodził. Tata walczył jak prawdziwy wojownik. Nauczył się na nowo chodzić i mówić. Miał regularnie badane ciśnienie, brał leki, pod koniec sierpnia 2019 r. miał wykonany rezonans głowy, który nie stwierdził żadnych nieprawidłowości. Myśleliśmy, że najgorsze mamy za sobą. Okrutny los jednak znów z niego zadrwił. To był 8 października 2019 r. Jak zwykle rano mama zmierzyła mu ciśnienie, tata jak zwykle powiedział do niej „kocham cię” i wyszedł na rehabilitację do szpitala. W trakcie wykonywania jednego z ćwiczeń nagle stracił przytomność i doznał rozległego udaru krwotocznego tym razem lewej półkuli mózgu. Nasz ledwie odbudowany świat ponownie runął w gruzach. Znowu musimy o niego walczyć. Życie znowu sprawdza naszą wytrzymałość... Lekarze określili jego stan jako bardzo ciężki. Tata nadal jest w śpiączce, ma niedowład całego ciała, ale czyni ogromne postępy - otwiera oczy, czasami się uśmiecha, płacze, próbuje ruszać lewą nogą. Postanowiliśmy zabrać tatę do jego własnego domu. Będziemy się nim opiekować, rehabilitować go zarówno w domu, jak i w najlepszych ośrodkach. Musimy to dla niego zrobić, bo wiemy, że on na pewno zrobiłby to samo dla nas.  Nie ma wybudzeń, powrotów ze świata mroku do świata światła bez obecności bliskich. Wiesio potrzebuje naszej obecności, naszego dotyku, naszego głosu, zapachów, żeby się obudzić. Potrzebuje też solidnej, profesjonalnej rehabilitacji, żeby być w lepszej formie. Nasza obecność jest za darmo, dobra rehabilitacja kosztuje jednak bardzo dużo, dlatego potrzebujemy Waszego wsparcia. Ten filmik pokazuje determinację Wiesia, to jaka jest w nim wola walki. Ten mały ruch nogą jest znakiem dla nas i dla niego, że walczy, że jest silny, że chce nam pokazać, że my mamy walczyć o niego… Każdy mały postęp jest dla nas wyciskaczem łez. Codziennie mówimy mu, że to, co jest teraz to stan przejściowy, że to wszystko minie, że już niedługo znowu pójdzie z nami na spacer i wsiądzie na rower. Nie mówimy tego, żeby go pocieszyć. Mówimy tak, bo w to wierzymy.  Koszty rehabilitacji przewyższają nasze możliwości, a to jedyna szansa by tata do nas wrócił. Nie ustaniemy w walce o zdrowie taty, ale bez wsparcia szanse, że się obudzi, są niewielkie. Błagamy, bądźcie z nami, pomóżcie! Rodzina Wiesia

60 599,00 zł ( 39,91% )
Brakuje: 91 210,00 zł
Kacper Kośmider
Kacper Kośmider , 24 lata

Kacper nie może pogodzić się z amputacją ręki. Prosimy, pomóż!

„Sympatię ludzi on ma, na pewno pomogą” – mówi każdy, kto zna Kacpra. Jego znajomi bez wyjątku mówią, że zawsze był chętny do pomocy i jeśli trzeba było coś zrobić, pomóc – był pierwszy, bez odkładania na później, na jutro. Niektórzy mówią, że ten wypadek to dlatego właśnie, że Kacper był zbyt pracowity… Tamtego dnia razem z bratem pomagał tacie przy zdejmowaniu pokrycia dachu. To wtedy doszło do wypadku, w którym obie ręce Kacpra zostały zmiażdżone. Prawą trzeba było amputować. Lewą uratowano, ale do tej pory jest w bardzo złym stanie. Jedyną szansą dla Kacpra na odzyskanie samodzielności jest specjalistyczna proteza. Niestety – bardzo droga... Od razu po wypadku Kacper trafił do szpitala! W wyniku doznanego urazu zmiażdżeniowego konieczna była amputacja prawej ręki powyżej łokcia. Podczas wypadku zostało też zmiażdżone lewe przedramię. Ponad dwa miesiące lekarze walczyli o lewą rękę – o to by zachować ją, mimo że konieczne było usunięcie z niej zmiażdżonej kości. Obecnie Kacper jest pod opieką specjalistów z Poznania, którzy wszczepili mu implant kości w lewe przedramię, ale implant musi zarosnąć tkankami, aby mogli w dalszej kolejności przeprowadzić kolejne operacje rekonstrukcyjne mające na celu przywrócenie ręce pewnej funkcjonalności. Niestety nie wszystko da się w 100% naprawić, wyleczyć. Ile to potrwa – miesiące, lata? Niedługo minie rok, odkąd Kacper funkcjonuje bez rąk. Dla pracowitej osoby z wieloma planami i marzeniami, która zawsze coś robiła, to bardzo frustrujące…  Przed wypadkiem Kacper uczył się w szkole samochodowej. Od dziecka interesowały go samochody i wyścigi. Skończył szkołę, ale do egzaminu nie miał szans podejść. Wypadek przekreślił wszystko. Amputowana ręka to coś, z czym Kacper nie może się pogodzić. Na samym progu dorosłości wypadek zabrał mu sprawność, a co za tym idzie samodzielność... TVP Bydgoszcz o historii Kacpra: “Wydawało się nam, że jeśli się mocno postaramy, damy radę sami uzbierać środki na protezę prawej ręki. Jak to się mówi „siła w narodzie była wielka”. Niestety w październiku podczas konsultacji dowiedzieliśmy się, że koszt protezy będzie dużo większy, niż zakładaliśmy na początku. Dodatkowo potrzebujemy też pieniędzy na rehabilitację i dojazdy do szpitali. Nasza sytuacja jest bardzo ciężka… Bez wsparcia Kacper nie odzyska swojej sprawności, dlatego postanowiliśmy poprosić Was o pomoc.  Dlatego bardzo proszę, pomóżcie. Przed Kacprem jest jeszcze całe życie...". Rodzina i przyjaciele Kacpra

45 231,00 zł ( 9,98% )
Brakuje: 407 790,00 zł
Mason Słowicki
Mason Słowicki , 6 lat

Twoja pomoc to jego szansa na życie bez bólu!

Świat się zawalił... Czy życie Masona musi być naznaczone niepełnosprawnością? Twoja pomoc to życie bez bólu! Chcielibyśmy podzielić się z Wami historią naszego synka. Pisanie o sytuacji, która nas spotkała, jest dla nas bardzo bolesne. Niestety dziś nie mamy wyboru...  Kiedy Mason przyszedł na świat, ważył niewiele ponad kilogram. Zaraz po porodzie trafił na Oddział Intensywnej Terapii. Za Masona oddychał respirator. Radość z narodzin synka przerodziła się w ogromny strach i bezsilność. Każdą noc przez trzy miesiące pobytu w szpitalu z synkiem, spędziłam na nasłuchiwaniu aparatu stymulującego oddech i bicie serca. Modliłam się z mężem przy łóżeczku o każdy jego oddech, o każdą przeżytą godzinę… Mogliśmy go dotykać tylko przez rękawiczki. Mój trzymiesięczny pobyt w szpitalu, bez możliwości wyjścia na zewnątrz był jak niekończący się sen. Nie można przelać na papier tego, co dzieje się w sercu matki, patrzącej na to, jak płynie życie na oddziale Intensywnej Terapii, kiedy spotykamy się z przedwczesnym porodem, jak i z przedwczesną śmiercią. .. Na naszych twarzach łzy szczęścia, ale i wielki strach. Zamykając drzwi szpitala, myślałam, że nasz koszmar się skończył, że w końcu wygraliśmy – jednak to nie była prawda. Synek ma Mózgowe Porażenie Dziecięce. W imieniu mojego dziecka – Masona, jak i w naszym – rodziców, chcemy z całego serca prosić Was o pomoc, o wsparcie finansowe, aby móc realizować rehabilitację. Jest ona bardzo ważna, aby Mason mógł stać się sprawnym fizycznie chłopcem. Mason musi być rehabilitowany 3-4 razy dziennie metodą Vojty. Każde ćwiczenia są dla niego ogromnym bólem i stresem, ale dzięki nim może uzyskać sprawność w rączkach i nóżkach. Może nauczyć się siadać i chodzić. Szanse na pierwsze kroki, życie bez bólu i szczęśliwe dzieciństwo mogą dać mu jedynie intensywne ćwiczenia. Każde ćwiczenia są dla niego ogromnym bólem i stresem, ale dzięki nim może uzyskać sprawność w rączkach i nóżkach. Może nauczyć się siadać i chodzić. Najważniejszym celem jest niedopuszczenie, aby mięśnie uległy dystrofii mięśniowej. Szanse na pierwsze kroki, życie bez bólu i szczęśliwe dzieciństwo mogą dać mu jedynie intensywne ćwiczenia. Proszę, pomóżcie Masonowi stanąć na nóżki. Liczy się każda kwota, choćby ta najmniejsza. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała prosić o pomoc w taki sposób, ale dla zdrowia i szczęścia synka zrobię wszystko.  Gosia, mama Masona

164 900,00 zł ( 68,89% )
Brakuje: 74 462,00 zł
Katarzyna Szustak
Katarzyna Szustak , 47 lat

Samotna mama walczy o sprawność. Bez operacji nie stanie na nogi!

Oglądać własne nogi bez cienia obrzydzenia. Wyjść z domu bez porażającej myśli, że jutro ból będzie paraliżujący i wykluczy mnie z życia na kilka najbliższych dni. Móc powiedzieć córce, że pójdę z nią dalej niż do najbliższego pokoju.  Chwilę, kiedy choroba zwaliła mnie z nóg pamiętam jak przez mgłę. Kilka dni wcześniej byłam przekonana, że to zwykłe przeziębienie. Miałam w planie spędzić chwilę w domu, wyleżeć chorobę i wrócić do życia. Późniejsze wydarzenia majaczą gdzieś w świadomości. Szczegóły znam tylko z opowieści bliskich, którzy mnie wtedy ratowali. Ludzie, którym zawdzięczam życie. Coś, co z założenia brzmiało niegroźnie, doprowadziło do śpiączki. Leżałam w szpitalu, a moja rodzina zadawała sobie jedno pytanie: co dalej? A ja nieświadoma niczego leżałam tam zdana na pomoc lekarzy.  Kiedy otworzyłam oczy nie wiedziałam, co się dzieje. Pierwsze spojrzenia na świat uświadomiły mi jedno: teraz muszę doceniać każdą małą chwilę. Czekała na mnie nastoletnia córka. I życiowa rewolucja. Zmieniło się wszystko. W wyniku zakażenia moje życie było zagrożone. W tym momencie lekarze podjęli jedyną słuszną decyzję. Musieli działać natychmiast. Amputacja stóp to jakby ktoś pozbawił mnie samodzielności, możliwości podejmowania decyzji, szansy na aktywne wychowywanie córki.  Ja, osoba, która zawsze była niezależna i pierwsza ruszała do działania pełna energii, zostałam przykuta do łóżka. Każdy dzień stał się dla mnie wyzwaniem. Mimo że minęło już kilka lat, tak jest do dziś… Walkę prowadzę z samą sobą, z ograniczeniami, z bólem. Każde wyjście to doświadczenie graniczące z traumą. Kiedy chcę pójść, nawet do najbliższego sklepu, zawsze zabieram ze sobą kule, a najlepiej by ktoś był obok, kto zawsze będzie mógł służyć ramieniem. Bo sił na utrzymanie się na nogach mam wciąż niewiele. Wracając do domu czuję, że czeka mnie najgorsze. Widok zakrwawionych skarpetek, opuchniętych, obolałych kikutów przypomina, co przeżyłam. Kilkanaście minut spaceru przykuwa mnie do fotela na kilka kolejnych dni. Później nawet chodzenie po domu jest poważnym problemem… Kilka kroków jest niczym wejście na najwyższą górę. Mogłoby się wydawać, że przez potworne konsekwencje choroby jestem całkowicie wyłączona z życia. Na szczęście nie do końca. W ogromie nieszczęścia, którego doświadczyłam, mam odrobinę szczęścia, ponieważ otaczają mnie fantastyczni ludzie. Tacy, na których zawsze mogę liczyć. Kiedy koleżanki odwiedzają mnie w domu i opowiadają o codzienności strasznie im zazdroszczę. To ukłucie, które za każdym razem uświadamia mi, że mam niewielkie szanse na to, by żyć tak jak kiedyś. Pójść do pracy, być wśród ludzi, realizować ambicje. Dla jednych ta rutyna bywa wyniszczająca, a mi gwarantowała, że czułam, że żyje.  Dla siebie, dla mojej córki chcę być sprawna. Marzę o tym, by ból zniknął z mojego życia. Niestety, tego, co doświadczyłam nie da się usunąć, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potrzebna jest interwencja lekarzy, skomplikowana operacja, która daje szanse i nadzieje na to, że jeszcze ruszę przed siebie. Że moje największe marzenie o sprawności i samodzielności się spełnieni. Niestety, jest jeden haczyk… Kiedy w niemieckiej klinice dowiedziałam się, że jest szansa w mojej głowie pojawiły się ogromne nadzieje. Ale wraz z nią przekazano mi również kosztorys na ogromną kwotę. Suma, której nie mam! Ponad 300 tysięcy złotych - cena za sprawność, operację i protezy stóp. Za realizację największego marzenia. Proszę o pomoc! To jedyna szansa, bym ja, samotna mama, kroczyła u boku córki w najważniejszych momentach jej życia.  Inni czasem nie rozumieli, ale ja zawsze chciałam wycisnąć z każdej chwili tyle, ile możliwe. Zupełnie jakbym czuła, że czas jest ograniczony, że za jakiś czas może nie będę miała szansy. Życie rozbija się o chwilę. W ciągu jednej wszystko, co robiłeś, na co pracowałeś, może zniknąć. A ty nie będziesz miał na to żadnego wpływu. Właśnie dlatego wierzę, że przyciągnę dobrych ludzi, którzy zechcą odmienić mój los. To jedna, jedyna szansa na to, że śpiączka i choroba pozostaną wyłącznie wstrząsającym wspomnieniem.  A przy życzeniach składanych komukolwiek, pamiętaj, zdrowie jest najważniejsze...

9 392,00 zł ( 2,94% )
Brakuje: 309 757,00 zł
Konrad Sepiół
12 dni do końca
Konrad Sepiół , 18 lat

On umiera każdego dnia❗️Pomocy - Konradowi kończy się czas!

Żadne słowa nie opiszą tego, co czuje rodzic, gdy lekarz mówi „Dziecko jest śmiertelnie chore, przeżyje maksymalnie 10 lat”... Do dzisiaj, gdy się budzę, mam nadzieję, że to zły sen. Że pójdę do pokoju obok, a Konrad wyskoczy z łóżeczka, wstanie, uśmiechnie się, zagada. Niestety, tak się nie stanie… Chciałabym wytłumaczyć Konradowi, dlaczego tak się dzieje. Ale nie wiem, mimo że codziennie mam ochotę krzyczeć, wykrzykiwać z całych sił: dlaczego? Dlaczego on? Dlaczego my?! Co takiego zrobiło moje dziecko, że jest śmiertelnie chore?! Jak przez mgłę wspominam czasy, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka, kiedy byliśmy z mężem szczęśliwi. Miłość, ślub, dziecko. Mały człowiek, dopełnienie naszej miłości. Nasz synek. Patrzyłam na to, jak rośnie, wyobrażając sobie, jaki będzie, gdy będzie duży. Gdy pójdzie do szkoły, na studia, gdy kiedyś ożeni się i sam będzie miał dzieci... To była bajka… Teraz już wiem, że bajki nie istnieją. Brutalna rzeczywistość jest taka, że Konrada codziennie zabiera śmierć! Mój synek nigdy nie pójdzie do liceum. Nigdy nie zda matury. Nie poprowadzi samochodu. Nie pójdzie do pracy, nigdy nie będzie mieć żony, dzieci. Według lekarzy, Konradowi zostało parę lat życia, w trakcie których powoli i nieubłaganie będzie tracić kontrolę nad własnym ciałem… Gdy Konrad miał 9 lat, zaczął zachowywać się dziwnie. Jego rączka cały czas podnosiła się do góry. Opuszczałam ją na swoje miejsce, ale cały czas wracała do uniesionej pozycji. Mimo rehabilitacji, położenie rączki nadal się nie zmieniało. Konrad zaczął dziwnie chodzić, jakby na palcach. Jego ciało żyło własnym życiem… Trafiliśmy znowu do szpitala, gdzie zrobiono synkowi rezonans głowy. Wtedy usłyszałam wyrok… Wyrok śmierci. NBIA-PKAN 2. Neurodegeneration with brain iron accumulation. To niezwykle rzadka, genetyczna choroba, w której dochodzi do neurodegeneracji - zwyrodnienia układu nerwowego. Żelazo odkłada się w częściach mózgu, odpowiedzialnych za ruch i napięcie mięśniowe. W ten sposób prowadzi do śmierci komórek. Dziecko zaczyna się wykręcać, przybierać nienaturalną postawę, pojawiają się zaburzenia chodu, mowy, wzroku…To choroba nieuleczalna. W końcu prowadzi do śmierci. Przytrafia się jednemu dziecku na milion. Konrad jest właśnie tym jedynym, milionowym dzieckiem. Synek zaczął mieć wkrótce problemy z chodzeniem. Przestał wstawać z łóżka, przewracał się, zaczął kuśtykać. Płakałam, kiedy musieliśmy kupić wózek inwalidzki. Wykręciły mu się rączki... Inne dzieci uczyły się nowych rzeczy, biegały, mówiły pełnymi zdaniami. Moje cofało się w rozwoju… Zaczęło mieć problemy z chodzeniem, mówieniem. Moje dziecko umierało każdego dnia, a ja razem z nim .Nie umiałam się pogodzić, nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć. Wylałam nie morze, ale ocean łez… Dopiero potem zrozumiałam, że muszę walczyć. Jeśli tego nie zrobię – Konrad umrze. Z rodzicami z całego świata szukamy ratunku dla naszych dzieci. Szukamy sposobu, by pokonać tę straszną chorobę... Jednak co jakiś czas opuszcza nas kolejne dziecko... Za szybko, za wcześnie... Wciąż trwają badania kliniczne nad wynalezieniem leku. Jest wiele ośrodków klinicznych w Ameryce, Hiszpanii, Niemczech, które prowadzą szereg badań, aby znaleźć ratunek dla chorych. MUSIMY BYĆ GOTOWI! Gotowi fizycznie, ale niestety także finansowo… By tak się stało, musimy walczyć, a to jest możliwe tylko dzięki codziennej rehabilitacji i lekom… Łagodzą objawy, ale nie leczą źródła choroby. Są jednak niezbędne. Nie wiem, ile zostało nam czasu, dlatego błagam o pomoc, bo potrzebna jest teraz! Patrzę na Konrada i nie wyobrażam sobie, że miałoby go nie być! On tak bardzo chce żyć... Z całego serca proszę o ratunek!

27 275,00 zł ( 40,95% )
Brakuje: 39 321,00 zł
Remigiusz Ciuraba
Remigiusz Ciuraba , 45 lat

Tli się we mnie nadzieja, że jeszcze będę widzieć świat!

Ciemność, widzę ciemność... To nie tylko cytat z kultowego filmu. To moja szara, a właściwie czarna rzeczywistość. Rozejrzyj się w prawo i w lewo. Świat, który nas otacza, naprawdę jest piękny, a ja chciałbym go jeszcze kiedyś zobaczyć. Na własne oczy... Kiedy czternaście lat temu zaczęły się moje problemy ze wzrokiem, w życiu bym się nie spodziewał, że ostatecznie ten wzrok stracę. Trafiłem do lekarza z ostrym zapaleniem. Podjęto leczenie farmakologiczne, ale kolejne próby odstawienia leków kończyły się nawrotem choroby i ponownym pobytem w szpitalu. Przez cały okres leczenia przeszedłem aż siedem operacji, które miały nie dopuścić do całkowitej utraty wzroku. Niestety… ciągła farmakologia, jak i ingerencja chirurgiczna pozostawiły po sobie skutki uboczne - zanik nerwów wzrokowych oraz zniszczenie plamek żółtych.  Nigdy nie narzekałem na swój los. Nie chciałem, aby traktowano mnie ulgowo. Wolałem stawiać czoła wyzwaniom i dążyć do wybranego celu. Po tych wszystkich trudnych latach pojawiło się dla mnie światełko w tunelu. Znów mogę widzieć! Komórki macierzyste to moja szansa. Terapia nimi pomoże mi odbudować nerwy wzrokowe, jak i centralną część siatkówki w obu oczach, a co za tym idzie - w znacznym stopniu poprawić widzenie.  Koszt terapii zwala z nóg. Pieniądze są tym, co hamuje mnie przed podjęciem leczenia. Koszt terapii to ponad 120 tys. złotych. Udało mi się już zebrać 40 tysięcy, ale wciąż brakuje mi pozostałej kwoty. Bardzo chcę odzyskać wzrok! To moje największe marzenie! Proszę, pomóż mi. Z góry dziękuję za każdy grosz i wsparcie. To trudna walka, ale wierzę, że z Twoją pomocą dam radę ją wygrać. Remigiusz --- Bądź na bieżąco, śledząc profil na FACEBOOKU RemigiuszC - Walka o wzrok Przeczytaj też: Świat gaśnie w oczach Remigiusza. Nie pozwólmy na to

55 195,00 zł ( 55,19% )
Brakuje: 44 805,00 zł
Jakub Czech
Jakub Czech , 13 lat

12 lat życia, 15 operacji! Pomoc dla Kubusia!

Gdy widzę, jak Kubuś spogląda przez okno na inne dzieci, które się bawią i biegają, a on może tylko na nie patrzeć, to serce mi się kraje. Wciąż o tym myślę każdego dnia i wciąż w duchu błagam, aby los się dla Kubusia odmienił.  Synek ma 8 lat i od urodzenia choruje na artrogrypozę. Nie potrafię już zliczyć, ile syn miał ortez, gipsów, ile godzin ćwiczył, jak bardzo go bolało. Nikt nie powinien przechodzić przez takie cierpienie, a już w szczególności małe dziecko, które zupełnie nie zna innego świata. Dorosłej osobie serce się kroi na ten smutny widok, bo często trzeba robić badania i ćwiczenia, których maluch nie lubi. Pojawiają się łzy, grymas na delikatnej twarzy. Pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi... Chciałabym tak bardzo, aby było mu lżej. Przez swoją chorobę Kuba nie potrafi wykonać prostych czynności: ubrać się, usiąść z pozycji leżącej, wstać, gdy upadnie, napić się z kubeczka, wejść po schodach, chodzić samodzielnie. Staramy się z całych sił, żeby jak najmniej odczuwał te wszystkie trudności, ale życie często brutalnie pokazuje, że nie jest łatwo.  Szpitale stały się naszym drugim domem. Synek ma za sobą 10 operacji. Przed nami kolejna, a po nim dalsze wyjazdy do Niemiec. Od kilku lat leczymy synka w klinice w Aschau, gdzie lekarze odzyskali znaczną część z utraconej sprawności Kubusia. Niestety pobyty są bardzo kosztowne, potem trzeba jeszcze zakupić ortezy i buty. O codziennej rehabilitacji i wizytach u specjalistów nie wspominając.  Na dzisiaj największym problemem Kuby jest to, że nie da rady wejść po schodach. Życie bardzo ułatwiłaby nam winda. Dzięki niej moglibyśmy w każdej chwili zjechać na podwórko i wjechać na poddasze do pokoju sióstr. Żeby dostać się do domu, Kuba musi pokonać 15 schodów, a na poddasze, gdzie ma dostosowaną do potrzeb osoby niepełnosprawnej łazienkę, aż 28! Dla zdrowego człowieka te kilkadziesiąt kroków nie stanowi większego wyzwania. Dla mnie i syna to wysiłek porównywalny z wejściem na najwyższą górę świata. Synek rośnie i jest coraz cięższy, a i mnie noszenie go sprawia już duży kłopot. Każdy kolejny kilogram to duże obciążenie dla mojego kręgosłupa. Czuję w kościach, że on się wkrótce zbuntuje, a wtedy już wszystko się rozsypie. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Dlatego nie mam wyjścia i proszę o pomoc... Wiele razy napatrzyłam się na łzy, krzyk i ból mojego dziecka. Serce matki dłużej tego nie zniesie. Tak bardzo chciałabym mu ulżyć, a winda byłaby dla nas wybawieniem. Proszę, pomóż mojemu synkowi. Operacja jest niezbędna, a winda ułatwi mu życie. Wiem, że sama nie dam rady, dlatego całym sercem proszę o ratunek dla mojego dziecka! Basia, mama Kuby

72 838,00 zł ( 30,56% )
Brakuje: 165 433,00 zł
Katarzyna Metzger
Katarzyna Metzger , 46 lat

Nie tracić wiary, nawet gdy jest bardzo źle... Proszę o pomoc!

Gdy jest bardzo ciężko, to marzenia dają siłę do życia. Mi także. Uśmiecham się, działam, staram się korzystać z każdego dnia. Tak, jestem niepełnosprawna, spotkało mnie w życiu wiele bólu, ale także wiele dobra… Dzisiaj proszę Was o pomoc wierząc, że nie pozostaniecie obojętni. Wózek inwalidzki to moje życie, moje nogi i samodzielność. Niestety, obecny jest już do niczego, potrzebuję nowego wózka. Niestety, brakuje mi ponad 30 tysięcy złotych… Urodziłam się jako wcześniak, 41 lat temu. Przez to zmagam się z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym, który zdiagnozowano, gdy miałam kilka miesięcy. Jestem niepełnosprawna. Może nie miałam najłatwiej na starcie, jednak jakoś nauczyłam się radzić sobie w życiu. Tylko dzięki wysiłkowi i poświęceniu mojej mamy moja sprawność była większa, niż ktokolwiek zakładał. Nie obyło się jednak bez operacji. Nie był to dla mnie miły czas, ale starałam się żyć jak inni. Gorsze chwile osładzałam sobie czytaniem. Miłość do książek pomagała mi podróżować i marzyć. Nauczyciele pomogli mi odkryć moją pasję, która stała się ucieczką do pięknych światów - tam, gdzie nie ma bólu, niepełnosprawności, ograniczeń... Już w szkole podstawowej zaczęłam pisać wiersze, bajki i opowiadania. Pisanie stało się moją pasją, jest nią także dzisiaj. Trzeba mieć pasję, żeby mieć siłę - będę to mówić zawsze. A sił muszę mieć dużo... Dzięki intensywnej i długotrwałej rehabilitacji przez długi czas bez problemów poruszałam się po mieszkaniu tylko o kulach. Na dłuższych dystansach wspomagałam się wózkiem, ale na te krótsze mogłam chodzić! Niestety, 10 lat temu spotkało mnie nieszczęście… Wypadek komunikacyjny, po nim przestałam być samodzielna. Z dnia na dzień stałam się zależna od innych... Zostałam potrącona przez busa przeznaczonego do przewozu osób niepełnosprawnych. Złamane udo, silne potłuczenia… Wózek, wcześniej tylko wsparcie, wtedy stał się moją codziennością. Efekty walki o sprawność, którą toczyłam latami, przepadły. Musiałam zacząć od nowa, a początek był o wiele trudniejszy. Dziś, kiedy chcę wyjść z domu, muszę pokonać aż 11 schodów. To ogromny problem. Pomagają mi rodzice. Są coraz starsi, a muszą unieść moich kilkadziesiąt kilogramów wraz z wózkiem. To dla nich ogromny ciężar... Mimo trudności cały czas walczę o to, by w przyszłości znów poruszać się o kulach. Marzę o lepszym życiu, w którym nadal będę mogła być aktywna. Będzie to możliwe tylko dzięki rehabilitacji i posiadaniu odpowiedniego sprzętu. Nowy, dużo lżejszy wózek i elektryczna przystawka do niego pozwolą mi być niezależną, pozwolą odciążyć rodziców! Niestety takie sprzęty kosztują krocie. Bez wsparcia i pomocy nigdy ich sama nie kupię... Bardzo proszę, pomóż mi. Katarzyna

25 622,00 zł ( 70,01% )
Brakuje: 10 974,00 zł