Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Robert Kubiak
4 dni do końca
Robert Kubiak , 48 lat

Odzyskać siły i dawne życie

Jest mężem, ojcem, a od miesiąca również dziadkiem. Jest człowiekiem, który jeszcze niedawno miał plany i mnóstwo sił do ich realizacji. Teraz wszystko jednak wygląda zupełnie inaczej... 23 marca 2020 r. Tego dnia Robert, jak zwykle, wyszedł z domu do pracy. Nic nie wskazywało na to, że coś ma się wydarzyć. Jednak po kilku godzinach pracy coś niepokojącego zaczęło się dziać z jego ciałem. Czuł mrowienie w dłoniach i stopach. Pomyślał, że to chwilowe, starał się pracować dalej. Po powrocie do domu niestety było coraz gorzej. Jego ręce i nogi stały się bezwładne. Przerażeni natychmiast wezwaliśmy pogotowie. Ratownicy podejrzewali udar mózgu. Już w szpitalu wykonano badania, wstępna diagnoza się jednak nie potwierdziła. Wyrok zapadł dopiero po kolejnej serii badań - zespół Guillaina-Barrégo. 25 marca Robert został przetransportowany do szpitala w Gdańsku. Jego stan zdrowia z dnia na dzień drastycznie się pogarszał. Choroba sprawiła, że jego ciało stało się całkowicie bezwładne. Nie mógł samodzielnie się poruszać, jeść, oddychać… Lekarze zdecydowali o wprowadzeniu Roberta w stan śpiączki farmakologicznej i podłączeniu do respiratora. Choroba zaskoczyła nas z dnia na dzień. Nasze życie wywróciło się do góry nogami. W całym tym dramacie znalazł się jednak promyk nadziei. Szansa na polepszenie się stanu zdrowia Roberta. Nawet 80% osób chorych na Zespół Guillaina-Barrégo wraca do pełni sił! Aby tak się stało, należało jak najszybciej rozpocząć kosztowną rehabilitację, która może potrwać nawet kilka lat... W chwili obecnej wykorzystaliśmy już cały okres rehabilitacji na NFZ i od 30 września mój mąż przebywa w prywatnym ośrodku. Rehabilitacja, chociaż tak bardzo potrzebna, to całkowicie poza naszym zasięgiem. Pomóż, proszę!  

31 517,00 zł ( 19,63% )
Brakuje: 129 015,00 zł
Aleksandra Chojecka
13 dni do końca
Aleksandra Chojecka , 9 lat

Odzyskać to, co zabrał zły los... Na pomoc Oleńce!

Kiedyś Oleńka była zupełnie zdrowa, a dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć, co się stało mojemu dziecku, dlaczego nagle przyszła padaczka, która ją torturuje, która zabrała wszystko i przez którą wszystkiego Ola musi uczyć się od nowa! Walczymy o każdy postęp, bo wiemy, że warto! Dlatego prosimy o pomoc dla Oleńki – z Wami musi się udać! Oleńka zaczęła nowy etap w swoim życiu, stała się przedszkolaczkiem. Jest bardzo dzielna, ma dużo zajęć. Oprócz tego raz w miesiącu ma tygodniowy turnus rehabilitacyjny, na który dojeżdża codziennie do Warszawy. Nasze życie to podróże.  Dzięki intensywnym turnusom Ola chodzi za rączkę, oczywiście w asyście, ale to już duży krok do przodu! Niestety przez intensywność zajęć często choruje. Mamy jednak nadzieję, że jej odporność będzie w końcu lepsza. Nadal jesteśmy w trakcie poszukiwania diagnozy. To nasza historia: Ola urodziła się zdrowa, po pierwszym szczepieniu, jeszcze w szpitalu, tylko lekko drżała, ale lekarz powiedział, że to nic. Kolejne 10 tygodni rozwijała się fantastycznie — była taką wesołą, radosną dziewczynką. Wesoło gaworzyła, a jej wielki uśmiech pojawiał się na twarzy zawsze wtedy, gdy nachylaliśmy się nad jej łóżeczkiem. Potem wszystko się cofnęło... Tamten dzień pamiętam, jakby to było wczoraj. Nagle ciałem Oleńki zaczęły wstrząsać drgawki. Wystraszyliśmy się, jak najszybciej pojechaliśmy do szpitala. Tam tylko obserwowali, nie znali przyczyn padaczki. Leżała więc taka malutka, co chwile tracąc kontakt, podczas gdy jej ciało wyginało się we wszystkie strony, a oczy zachodziły mgłą. Jednak gdy atak przechodził, zmęczona, ale uśmiechała się do nas słabym uśmiechem. Do czasu… Pewnego dnia zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Nasze dziecko zupełnie się odcięło. Pobiegliśmy po lekarzy, ale ci powiedzieli, że to nic takiego. Błagaliśmy o pomoc, czuliśmy, że z Oleńką dzieje się coś złego... Zareagowali dopiero po ośmiu godzinach. Okazało się, że Ola była w nieustannym ataku padaczki, innym niż dotychczas. Odciął jej zupełnie, szalał w jej mózgu, chociaż z zewnątrz nic się nie działo. Jakie spustoszenia poczyniły trwające tak wiele godzin wyładowania? Jeszcze tego nie wiemy. Po ataku to nie było to samo dziecko. Mówiliśmy do niej, staraliśmy się złapać kontakt — bez efektu. Moja malutka córeczka gdzieś zniknęła, a w ramionach tuliłam dziewczynkę, której umysł był w innym świecie… Całe nasze życiu skupiło się na jednym celu — uratować Oleńkę. Na Facebooku przeczytałam o ukraińskim doktorze, który pomógł dziecku takiemu jak Ola. Cudem udało mi się dostać na turnus. Doktor Vel, gdy tylko zobaczył rentgen jej kręgosłupa, kazał nam zostać na kolejne dni. Okazało się, że moja córeczka ma uszkodzony kręgosłup w odcinku szyjnym. Przez to dopływ krwi, a więc i tlenu do mózgu Oleńki jest ograniczony, a jej rozwój psychoruchowy opóźniony. A końcu mieliśmy jakiś punkt zaczepienia, nadzieję na poprawę… Turnus u dr. Vela zdziałał cuda. Ola nauczyła się nawet bawić, chociaż do tej pory była obojętna na wszystkie bodźce! Intensywne zabiegi, podczas których przepływ krwi do mózgu zostaje usprawniony, pomaga jak nic innego. Teraz pozostaje tylko dalsza, intensywna praca z rehabilitantami. Jeśli nie będziemy kontynuować terapii, mięśnie Oli staną się napięte do granic wytrzymałości... Tylko intensywna rehabilitacja dzisiaj jedyną szansą Oli na jakikolwiek rozwój. Nie ustajemy w walce o diagnozę, bo do dziś nie ma potwierdzenia, że uszkodzony, (prawdopodobnie podczas porodu) kręgosłup powoduje padaczkę i opóźnienie w rozwoju. Coraz częściej brakuje środków, a terapia Oleńki w dużej mierze zależy od dobrych serc osób, które prosimy o pomoc… Ola każdego dnia walczy, nie poddaje się. Potrzebuje tylko troszkę wsparcia...

14 408,00 zł ( 40,42% )
Brakuje: 21 231,00 zł
Bogumiła Toporowska-Witowska
Bogumiła Toporowska-Witowska , 58 lat

By choroba w całości nie odebrała niezależności

Lubię wracać wspomnieniami do czasów młodości. Świeżo upieczona żona z rocznym dzieckiem na rękach. Tak wspominam siebie sprzed 30 lat. To wspaniały czas, który został mi tak po prostu odebrany. Choroba zaczęła się niewinnie, od osłabienia prawej strony ciała. Terapia lekami przyniosła poprawę - wszystko wróciło do normy. Niestety to była cisza przed burzą. Po 3 miesiącach ból wrócił do mnie i to ze zdwojoną siłą. Wtedy poznałam diagnozę - stwardnienie rozsiane. Próbowałam walczyć. 25 lat to zbyt młody wiek, by się poddać i skazać na pełną zależność od innych. Walczyłam z całych sił 5 lat. Po tym czasie stan zdrowia pogorszył się na tyle, że musiałam zrezygnować z pracy zawodowej. Załamałam się, nie wiedziałam co robić. Udawałam przed mężem i dzieckiem, że wszystko jest dobrze. W pewnym momencie opadałam ze wszystkich sił. Wtedy pojawiła się depresja. Nieprzerwanie do dziś biorę leki, by nie popaść w kolejny dołek. Gdy traci się niezależność, wali się świat.  To nie koniec złych informacji. Rok temu okazało się, że na prawym biodrze pojawił się guz. Nowotwór nieoperacyjny. Żyję z kolejnym wyrokiem.  Ponad połowa mojego życia zdominowana jest przez chorobę, która bezlitośnie postępuje, odbierając mi coraz bardziej niezależność. Nie jestem już w stanie chodzić, zrobić sobie herbaty, o przygotowaniu posiłku nie wspominając. Czasem nawet nie zdążę odebrać telefonu na czas, bo sprawną mam tylko lewą rękę i to nie w pełni. Choroba nie jest niczym miłym. Zamienia życie w koszmar, podporządkowuje sobie każdy dzień, przejmuje władzę nad ciałem, które nie chce już słuchać moich poleceń. Przestałam już ukrywać, że jest mi naprawdę trudno… Nie mogę zostać nawet sama w domu. Gdyby nie pomoc opiekunki i kochającego męża, nie wiem, co by ze mną było.  Moja codzienność to nie bajka. Wszystkie oszczędności wydaję na prywatną rehabilitację. Koszty związane z leczeniem, zakup sprzętu i leków to sumy, których często po prostu nie mam. Nie mogę jednak przestać walczyć o swoje zdrowie, bo wtedy choroba całkowicie mnie pokona. Proszę o pomoc, o wsparcie w zakupie leków i nowego wózka, dzięki któremu będę mogła choć trochę poczuć się wolna. Bogumiła

6 241,00 zł ( 26,72% )
Brakuje: 17 108,00 zł
Ewa Kołtowska
Ewa Kołtowska , 43 lata

Pomóż mi ponownie stanąć na nogi, proszę!

Nigdy nie sądziłam, że całe życie może zmienić się tak szybko. Żyłam, spełniałam swoje marzenia, realizowałam plany i nie byłam świadoma, że nad moją głową wisi tykająca bomba. Że niewidzialny wróg na dobre rozgościł się w moim organizmie, który niszczy... Jeszcze pół roku temu byłam aktywna, energiczna i szczęśliwa. Dziś w lustrze oglądam moje wycieńczone walką z chorobą ciało i muszę prosić o wsparcie. Zdiagnozowano u mnie polineuropatię. Zaczęło się od wiotkiego niedowładu nóg. Mięśnie stopniowo zaczęły zanikać, choroba zaatakowała ręce, które stale drętwieją, a każdy dotyk pali. Stale dręczyły mnie zaburzenia równowagi, często się przewracałam. Teraz nie jestem już w stanie chodzić o własnych siłach. Usiadłam na wózku, a moja samodzielność właściwie przestała istnieć.  Zejść po schodach, pokonać krzywy chodnik, pójść tam, gdzie poniosą nogi? Wszystko to minęło. Obecnie nie potrafię nawet spokojnie utrzymać widelca w ręku, a szczytem możliwości jest przeniesienie się z pomocą drugiej osoby z łóżka na wózek i z powrotem. Człowiek nie docenia takich prostych rzeczy, dopóki ich zły los lub  choroba nie odbierze.  Jedynym ratunkiem jest dla mnie intensywna, systematyczna rehabilitacja. Tylko to pomoże mi odzyskać siły, funkcjonować choć trochę samodzielnie. Nie ma innej drogi, nikt takiej jeszcze nie wymyślił. Niestety leczenie w moim przypadku jest horrendalnie drogie, skąd wziąć na to wszystko środki? Potrzeby wciąż rosną, a pieniędzy brakuje... Dlatego założyłam tę zbiórkę i zwracam się z prośbą o wsparcie. Ewa

44 792 zł
Daniel Świerczyński
Daniel Świerczyński , 45 lat

Tatusiu, nie możesz się poddać! Tak bardzo Cię potrzebuję....

Ślubowaliśmy sobie miłość na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, nie wiedząc, co nas czeka, byliśmy pewni  jednego - chcemy być razem. Dziś los wystawia nas na niezwykle ciężką próbę, a ja wierzę w to, że razem damy radę przez to przejść...  Nasza tragedia rozegrała się 17 sierpnia 2020 roku. Mąż jak co dzień wyszedł do pracy, jednak tym razem z niej nie wrócił.  Został dotkliwie porażony prądem i od tego czasu toczy dramatyczną walkę o sprawność...  Wystarczył ułamek sekundy, aby nasze życie całkowicie się zmieniło. Daniel, będąc w pracy montował silnik do rolety w oknie klienta. Doszło do wyładowania, w wyniku którego został dotkliwie porażony prądem.... W krytycznym stanie trafił do szpitala, gdzie zaczęła się walka o jego życie. Kiedy dotarłam do szpitala, lekarze nie mieli dla mnie dobrych wieści. Przewidywali, że mąż umrze w krótkim czasie. Wyładowanie było tak mocne, że Daniel doznał porażenia czterokończynowego, uszkodzenia całego układu nerwowego oraz padaczki...  Lekarze zasugerowali, że to dobry moment na ostatnie pożegnanie... Nikt się tego nie spodziewał. Nie chciałam w to wierzyć. To nie był odpowiedni czas – tak wiele jeszcze mieliśmy w planach. Wspólne chwile spędzone razem odtworzyły się przed moimi oczami niczym poklatkowy film. W głowie pojawiły się dręczące pytania... Co powiem naszemu synkowi? Jak sobie poradzimy? Tak bardzo bałam się, że Natan już nigdy nie zobaczy swojego taty, którego tak bardzo potrzebuje... Jest dzieckiem ze spektrum autyzmu i poważnymi wadami słuchu. Wymaga nieustannej opieki i wsparcia. Nie wyobrażam sobie, jakby w jego i moim życiu miało zabraknąć najważniejszej osoby...  Patrzyłam na męża, który leżał w plątaninie kabli. Straszliwą pustkę i ciszę przerywały odgłosy urządzeń podtrzymujących życie. Wiedziałam, że nie mogę stracić nadziei.... Codziennie szeptałam mu do ucha, żeby walczył, żeby tylko się nie poddał... I choć wydawał się nieobecny, czułam, że wszystko słyszy. Dni mijały... Daniel nadal przebywał w śpiączce, jednak my cieszyliśmy się, że wciąż jest z nami. Niestety, lekarze w dalszym ciągu nie dawali mu nadziei. Proponowali poszukać dobrego hospicjum – jego stan miał się nie poprawić....  A ja nadal wierzyłam... Daniel zawsze był silny. Swój hart ducha już niejednokrotnie pokazał, kiedy mierzyliśmy się z chorobami naszego syna. Byłam pewna, że teraz też tak będzie. Zamiast hospicjum zaczęłam szukać miejsca, w którym moglibyśmy otrzymać pomoc. Po 3 miesiącach, w końcu udało nam się znaleźć specjalistyczny ośrodek, w którym Daniel przebywa do dziś... To właśnie tu, mąż pokonał ciężką drogę od stanu krytycznego – do tego obecnego, gdzie jego oddech jest stabilny, a na twarzy pojawia się uśmiech.  Specjaliści, którzy z nim pracują z każdym dniem zauważają znaczną poprawę. Dzięki intensywnej rehabilitacji, po wielu miesiącach Daniel wybudził się ze śpiączki. I choć nie odzyskał jeszcze pełnej świadomości, każdego dnia robi wielkie postępy. Jego prawa noga częściowo odzyskała czucie. Daniel może nią swobodnie poruszać. Z kolei prawą ręką jest w stanie już chwytać przedmioty i je podnosić. To ogromny sukces!  Dodatkowo mąż zaczął nawiązywać kontakt wzrokowy oraz reagować na polecenia. Grymasem twarzy komunikuje swoją niechęć lub też zadowolenie. Potrafi okazać radość, kiedy widzi się z najbliższymi, zwłaszcza ze synkiem. To daje mi pewność, że Daniel do nas wróci, odzyska sprawność i samodzielność, ale potrzebuje jeszcze czasu...  Pobyt w specjalistycznym ośrodku rehabilitacyjnym to nasza jedyna szansa, by Daniel ponownie odzyskał dawne życie. Niestety koszty z tym związane przerażają, dlatego proszę, pomóż nam...  Po wypadku nasza sytuacja materialna diametralnie się zmieniła. Mąż był jedynym żywicielem rodziny, ja nie mogłam podjąć pracy, ponieważ większość swojego czasu poświęcałam naszemu autystycznemu synkowi... Wszystkie oszczędności naszej rodziny zostały już wyczerpane, a leczenie męża wymaga jeszcze dużego nakładu finansowego, który nie jest przez nas do udźwignięcia! Dlatego błagam, pomóż nam...  Żona - Monika  🔔Media o zbiórce:  ➡️Parapet pod napięciem. Polsatnews.pl ➡️Pomóżmy Danielowi powrócić do sprawności! ➡️Apel o pomoc! TVP3 ➡️Daniel potrzebuje Twojej pomocy! GazetaLubuska.pl ➡️Tato, czy jeszcze kiedyś do mnie wrócisz? 🔔Pomóż:  ➡️Licytacja dla Daniela

88 875,00 zł ( 56,17% )
Brakuje: 69 324,00 zł
Oliwier Jakubowski
Oliwier Jakubowski , 7 lat

Chłopiec, którego omal nie zniszczyła bakteria...

Nasz syn urodził się 23 Grudnia 2016 roku w 30. tygodniu ciąży. Był to dla nas najpiękniejszy prezent gwiazdkowy. Choć przyszedł na świat  przedwcześnie, jego stan zdrowia mimo obaw był dobry. Jako wcześniak musiał przez jakiś czas pozostać w szpitalu. 13 stycznia mając go na rękach, zauważyłam, że coś jest nie tak, jego oddech był płytki i przyspieszony. Zawołałam lekarza, który stwierdził, że jest wszytko w porządku, że takim maluszkom tak się zdarza. Niestety nasze szczęście nie trwało długo. 15 stycznia o 7 rano obudził nas telefon słowa, które usłyszeliśmy w słuchawce rozdarły nasze serca - "Stan syna jest krytyczny, proszę natychmiast przyjechać". W 23. dobie życia los dramatycznie się odmienił. Nigdy nie zapomnę jego widoku malutkiego, nieprzytomnego, z drgawkami. Niedługo po tym okazało się, że Oliwier zaraził się (został zarażony) bakterią szpitalną Citobscter Koseri, która spowodowała ogromne spustoszenie w organizmie, zapalenie mózgu, zapalenie opon mózgowych,  wodogłowie a co za tym idzie głęboka niepełnosprawność.  Byliśmy przerażeni, wtedy zaczęła się dramatyczna walka o jego życie. Po kilku dniach Oliwier został przewieziony do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie zaczęto heroiczną walkę, zmodyfikowano leki, wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną. Po ponad dwóch miesiącach lekarze rozłożyli ręce, poddali się,  jedyne co usłyszeliśmy to, żebyśmy się przygotowali na najgorsze, bo w niedługim czasie nasz syn odejdzie. Zarówno mój jak i męża świat legł w gruzach, wszystkie plany, marzenia się rozmyły. Postanowiliśmy zabrać go do domu, by ostatnie chwile spędził z nami. Była to najlepsza decyzja w życiu, chodź przeplatana strachem i rozpaczą. Nasz dzielny wojownik ma prawie 4 lata. Przeszedł 6 operacji wymiany zastawki komorowo - otrzewnej, dzięki której żyje, 2 operacje na przepuklinę, operację wycięcia guza w szczęce (łagodna zmiana), operację na biodro, w niedługim czasie czeka go kolejna operacja na drugie biodro. Następstwem choroby, którą spowodowała bakteria, jest uszkodzony wzrok, uszkodzony słuch, nie mówi, nie potrafi się samodzielnie poruszać, ma padaczkę lekooporną. Oliwierek wymaga bardzo długotrwałej kompleksowej rehabilitacji, systematycznych turnusów rehabilitacyjnych, zabiegów mikropolaryzacji mózgu. Każdego dnia budzimy się z nadzieją, że to dziś zobaczymy nowy gest, uśmiech, jakikolwiek postęp i magiczne słowo mamo, tato. Każdego dnia kochamy mocniej, walczymy, wierzymy - że to wszytko okaże się złym snem. Prosimy z całego serca, pomóż nam w walce o lepsze juto Oliwierka, bo bez Ciebie nie damy rady! Rodzice

115 753,00 zł ( 73,52% )
Brakuje: 41 673,00 zł
Karol Piecyk
Karol Piecyk , 27 lat

By odbudować życie, które zniszczyła jedna chwila... Pomóżmy Karolowi po wypadku!!

Los jest przewrotny. Coś, co sprawiało, że żyję, to życie mi niemal zabrało. Nie ma chwili, żebym nie wspominał tego, co straciłem. I chociaż brakuje mi już łez, to nigdy nie zabraknie siły. Tak bardzo chcę żyć... Mam na imię Karol, mam 23 lata, Podczas treningu do mistrzostw Polski w motocrossie uległem wypadkowi, który bezpowrotnie zmienił moje życie. Doszło do złamania rdzenia kręgowego... Uszkodziłem rdzeń kręgowy, przez co jestem sparaliżowany od pasa w dół. Zawsze byłem samodzielny, zawsze kochałem sport. Już jako 16- letni chłopak zacząłem ćwiczyć na siłowni. To była moja pasja, która dawała mi wiele radości... Dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości szybko przyszły osiągnięcia - I miejsce w pucharze Polski juniorów w trójboju, II miejsce w międzynarodowym pucharze Polski w wyciskaniu sztangi leżąc. Trzy razy zająłem III miejsce - w 2013, 2014 i 2016 roku. Potem zacząłem przygodę z crossem. Miałem startować pierwszy raz w zawodach... Niestety, tragiczny wypadek na zawsze odebrał mi tę szansę. Po wypadku jestem więźniem własnego ciała i każdego dnia cierpię. Marzę już nie tylko o powrocie do sportu. Kiedyś żyłem jak każdy człowiek - praca, pasja, dom… Marzę o tym, żebym nie musiał już prosić o pomoc, żebym mógł sam radzić sobie z codziennymi czynnościami. Żebym przestał wymagać opieki przez 24 godziny na dobę... Mieszkam ze swoją narzeczoną w wynajmowanym mieszkaniu w bloku na 9. piętrze, co stanowi dla mnie duże utrudnienie. Winda w bloku kończy się piętro niżej. Nie mogę nawet wyjść z domu! Codziennie chowam dumę i proszę o pomoc, ale przecież mam dopiero 24 lata! Nie mogę tak żyć! Wiem, że jeśli dostanę szansę, wykorzystam ją nie w 100%, ale w 200%, by znów stanąć na nogi. Potrzebuję specjalistycznej rehabilitacji, która jest kosztowna. Wiem też niestety, że sam nie będę w stanie o tę szansę zawalczyć, dlatego proszę Cię - pomóż mi!

71 973,00 zł ( 56,81% )
Brakuje: 54 708,00 zł
Paweł Koniczek
Paweł Koniczek , 40 lat

Życie zniszczone przez wypadek... Ratujemy oko strażaka!

Wielokrotnie ryzykował swoje życie i zdrowie, żeby ratować innych, obce mu zupełnie osoby. Taka jest rola strażaka - wchodzić tam, gdzie nikt nie wejdzie. Dawać ludziom nadzieję, podnosić na duchu. Pokazywać całym sobą, że warto się poświęcić. Że tak po prostu trzeba... Dzisiaj sam potrzebuje wsparcia bardzo wymiernego - liczonego w dziesiątkach tysięcy dolarów... Często, gdy nasze życie układa się naprawdę dobrze, gdy wygląda tak, jak to sobie założyliśmy, gdy czujemy się szczęśliwi i spełnieni, potrafi wydarzyć się coś, co w jednej chwili wywraca je do góry nogami... Każdy z nas ma plany, każdy z nas marzy i ma nadzieję, że kiedyś te marzenia się spełnią. Niestety, czasem zdarzy się i tak, że nasze spokojne życie brutalnie przerywa jedna niespodziewana i niechciana chwila.  Paweł od lat spełniał się jako strażak, niestety w wyniku wypadku doznał poważnego urazu prawego oka. Nikogo nie trzeba przekonywać, jak ważny jest to narząd dla człowieka i jak trudno bez niego funkcjonować.   O niczym tak bardzo nie marzy, jak o tym, by wrócić do swojego życia sprzed wypadku, zarówno prywatnego, jak i zawodowego. Jego wielką szansą na to, że to marzenie uda się spełnić, jest operacja w Stanach Zjednoczonych. Jej koszt (ok. 30 tys. dolarów) jest dla niego ogromny, tak naprawdę bez Waszej pomocy nie do zdobycia, dlatego prosimy o wsparcie! Tylko w ten sposób Paweł może odzyskać wzrok w tym oku!

17 580,00 zł ( 14,01% )
Brakuje: 107 846,00 zł
Patrycja Radzik
Pilne!
Patrycja Radzik , 43 lata

"Ból nie pozwala mi żyć..." – operacja Patrycji już w styczniu!

Muszę wierzyć, że się uda, nie tracić nadziei na to, że w moim życiu nie będzie już miejsca na ból. Muszę być silna, by doczekać dnia, w którym raz na zawsze rozprawię się z endometriozą – chorobą, która nie pozwala normalnie żyć... Dziś aż trudno zliczyć mi lata, od kiedy zmagam się z chorobą. Tak naprawdę trudno przypomnieć sobie chwile, kiedy wszystko było dobrze, a każdy dzień nie był przepełniony bólem, z którym nie radzą sobie lekarze, u których do tej pory się leczyłam. Ból wielokrotnie sprawiał, że nie byłam w stanie wstać z łóżka, zająć się dziećmi, które tak bardzo mnie potrzebują. Mój stan jednak przez ostatnie lata znacznie się pogorszył. W zasadzie może tydzień w miesiącu mogę funkcjonować w miarę normalnie. Poza tym odczuwałam ciągłe zmęczenie, bóle, dolegliwości ze strony układu pokarmowego. Mimo regularnych wizyt kontrolnych u ginekologów, gastrologa i endokrynologa, nikt niczego niepokojącego się nie dopatrzył. Byłam leczona na refluks żołądkowy, zespół jelita drażliwego, a że choruję również na niedoczynność tarczycy Hashimoto, wszystkie te dolegliwości były przypisywane tym schorzeniom.  W trakcie miesiączek nie mogłam już jeść. Łykałam tylko środki przeciwbólowe. Wypróżnienia w tym czasie były bolesne jak poród. Trafiłam na SOR, pojawiały się epizody ahalazji zwieracza przełyku, zaczęła drętwieć mi noga, ból zaczął promieniować do biodra, pachwiny i pośladka. Zaczęłam łapać infekcje, alergie...  Zrobiony rezonans magnetyczny oraz inne badania, jak gastroskopia i kolonoskopia nic do diagnozy nie wniosły. Zapadła decyzja o laparoskopii zwiadowczej.  Postanowiłam skonsultować się jeszcze z lekarzami z Medicus Clinic, którzy specjalizują się w leczeniu endometriozy.  I tam dostałam diagnozę. Lekarz już przy badaniu wykrył guza zaszyjkowo-odbytniczego, USG pokazało, że guz nacieka na jelito. Jest to już czwarty stopień endometriozy – endometrioza głębokonaciekająca DIE.  Specjalistyczny rezonans pod kątem endometriozy potwierdził tę diagnozę. Zostały uwidocznione też zrosty, m.in. z dźwigaczem odbytu i pęczkiem nerwowym, zniszczone chorobowo poprzemieszczane narządy rodne. Endometrioza jest rozsiana po całej jamie brzusznej. W moim przypadku jedynie operacyjne wycięcie zmian endometriozy może pomóc. Muszą być usunięte narządy zmienione chorobowo, bo jest ryzyko nowotworzenia; guz zaszyjkowy, uwolnione zrosty oraz zresekowane jelito, na które guz nacieka. Operacja jest bardzo skomplikowana i długa, dlatego musi być przeprowadzona w ośrodku referencyjnym z udziałem chirurga i specjalizujących się w operacjach endometriozy ginekologów. To moja jedyna szansa na życie bez bólu i na to, żeby choroba nie postępowała. Znalazłam specjalistów, którzy poprawnie mnie zdiagnozowali i podejmą się mojego leczenia. Znaleźli guza, przez którego grozi mi niezwykle niebezpieczna niedrożność jelit, która może zagrażać życiu.  Lekarze wyznaczyli termin operacji już na styczeń 2021 roku. Jestem mamą, mam plany, marzenia i jeszcze mnóstwo lat przed sobą. Chciałabym je przeżyć bez bólu, który utrudnia każdy dzień. Chcę móc pomagać innym – szerzenie informacji na temat endometriozy jest dla mnie bardzo ważne. Gdy choć jedna kobieta, która zmaga się z dolegliwościami takie jak ja, po przeczytaniu opisu mojej zbiórki, chodząc od lekarza do lekarza z różnymi objawami, stwierdzi, że może mieć endometriozę i znajdzie pomoc, to dla mnie będzie to już sukces. Zawsze starałam się na swojej drodze pomagać innym. Teraz sama muszę liczyć na pomoc innych, aby nie musieć już zaciskać zębów z bólu... By żyć – tak po prostu... Patrycja

19 325,00 zł ( 51,9% )
Brakuje: 17 910,00 zł