Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Agata Sobczyńska
Agata Sobczyńska , 9 lat

Był jej pisany wózek, a ona stanęła na nogi! Nie zostawiaj Agatki w walce o samodzielność!

Największym szczęściem rodzica jest obserwacja swojego dziecka - jak rośnie, zachwyca się każdą nową rzeczą i jest coraz bardziej samodzielne. Kiedy Agatka była maleńka, otrzymaliśmy informację, że nie będzie chodzić. Obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, aby ta diagnoza nie była wyrokiem na życie naszej córki.  Agatka urodziła się w trzydziestym drugim tygodniu ciąży. Od pierwszych godzin zmagała się z żółtaczką, niedokrwistością, wrodzonym zapaleniem płuc oraz niewydolnością oddechową. Niedotlenienie spowodowało zmiany, które znacząco wpływają na rozwój ruchowy Agatki. W drugim miesiącu życia rozpoczęliśmy rehabilitację - od systematycznych ćwiczeń w domu po regularne wizyty u specjalistów. Choć bywało ciężko, udało nam się osiągnąć bardzo wiele.  Intensywne zajęcia, zaczęły przynosić rezultaty: córka zaczęła samodzielnie chodzić przy tak zwanych kulach trójnogach. Dla nas to OGROMNE osiągnięcie, ponieważ do tej pory Agatka przemieszczała się tylko na czworakach. Samodzielne kroczki dają jej ogromną radość i motywację. Teraz jej celem jest gra z dziećmi w piłkę i tańce na przedszkolnych balikach. Wierzymy, że uda jej się spełnić te marzenia i jako rodzice pragniemy jej w tym pomóc. Koszty rehabilitacji są ogromne. O nasze utrzymanie dba mąż. Ja w pełni oddałam się byciu mamą Agatki i Kubusia, organizuję rehabilitację córeczki, planuję wizyty u specjalistów i zajmuję się domem.  W tym kluczowym momencie, gdy Agatka osiąga takie milowe kroki, nie możemy zrezygnować i zaprzepaścić naszej wspólnej pracy. Nasze działania dziś, będą procentować w przyszłości. Dlatego prosimy o pomoc, ponieważ ona jest gwarantem niezależności naszej kochanej pięciolatki. Anita, mama Agatki

21 324,00 zł ( 68,45% )
Brakuje: 9 825,00 zł
Andrzej Święs
Andrzej Święs , 66 lat

Mój tata walczy o sprawność po udarze. Pomocy!

Nasz nowy Podopieczny Andrzej Święs jest osobą zamieszkującą w Lutomi Górnej od samego urodzenia. Jako młody chłopak szybko zaczął pracować, ponieważ życie go do tego zmusiło. Mimo trudnych doświadczeń Pan Andrzej był zawsze osobą uczynną i wrażliwą na ludzka krzywdę. Mimo, że los go nie rozpieszczał to on pomagał innym, twierdził bowiem, że dobro zawsze powraca. To była jego dewiza życiowa, którą kierował się przez całe życie. Jako jedyny żywiciel rodziny ciężko pracował, aby zapewnić bliskim dostanie i godne warunki życia. Z zawodu był dekarzem i stolarzem i przez 25 lat pracował w swoim zawodzie. Kiedy po pracy miał wolną chwilę, udawał się do swojego warsztatu i tam oddawał się swojej pasji – rzeźbiarstwu wykonując przepiękne rzeczy z drewna. To zajęcie dawało mu ogromną satysfakcję i radość. Andrzej był osobą bardzo pracowita. Nie marnował wolnego czasu na zbytki, czy leniuchowanie. Zawsze zaangażowany całym sobą w to co robił. Niestety w 2017r. doznał udaru niedokrwiennego mózgu po czym został sparaliżowany – stan okazał się bardzo ciężki. Pan Andrzej złamał się swoim stanem zdrowia i dalszym życiem, które przewróciło do góry nogami o 180 stopni. Z dnia na dzień z osoby aktywnej zawodowo stał się osobą niepełnosprawną wymagającą całodobowej opieki. Nie jest w stanie sam się poruszać. Nagi zastępuje mu wózek inwalidzki. Pan Andrzej potrzebuje pomocy przy wszystkich czynnościach samoobsługowych. Ogromnym problemy w opiece nad nim są liczne bariery w domu pana Andrzeja (architektoniczne, techniczne, w komunikowaniu się), które utrudniają, a wręcz uniemożliwiają sprawowanie opieki – wykonywanie czynności higienicznych, czy samoobsługowych. Ogromnym wyzwaniem jest np. kąpiel gdyż łazienka nie jest dostosowana do potrzeb osoby na wózku. Rodzina opiekująca się panem Andrzejem codziennie musi znosić go ze schodów, z pierwszego pietra do łazienki znajdującej się na parterze domu. Pan Andrzej musi codziennie przyjmować bardzo dużo leków, które w pewien sposób osłabiają organizm i wpływają na pogorszenie się jego percepcji i komunikacji. Poza tym pan Andrzej potrzebuje codziennej rehabilitacji w warunkach domowych. Konieczny jest również odpowiedni sprzęt (podnośnik transportowy, schodołazy, pionizator, wózek elektryczny itp), który ułatwiłby opiekę nad nim. Pilną potrzebą jest także remont łazienki, likwidacja barier i wszelkich utrudnień w domu pana Andrzeja. Córka opiekująca się panem Andrzejem mówi, iż „opieka nad tatą to ogromne wyzwanie dla całej rodziny, zarówno logistyczne jak i finansowe”. Pan Andrzej potrzebuje pomocy i wsparcia finansowego, aby ułatwić mu i jego rodzinie dalsze funkcjonowanie, codzienną opiekę i dalsze godne życie.

5 914,00 zł ( 10,41% )
Brakuje: 50 890,00 zł
Mariusz Chodyra
7 dni do końca
Mariusz Chodyra , 61 lat

Koronawirus doprowadził do tragedii! Prosimy, pomóż naszemu tacie...

Nasz tata to wspaniały człowiek. Zawsze był wysportowany, zdrowy, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Angażował się zarówno w życie rodzinne, jak i zawodowe. Tata to żołnierz Wojska Polskiego i funkcjonariusz z 30-letnim stażem. Spełniał swoje marzenia i realizował wyznaczone przez siebie cele. W wolnych chwilach poświęcał się swojej największej pasji - gotowaniu.  Żył jak każdy z nas. Spełniał marzenia i realizował swoje cele, cieszył się każdą chwilą. Wszystko zmieniło się w kwietniu tego roku. Tata zachorował na COVID-19. Pojawiło się wiele komplikacji z jego zdrowiem. W końcu doszło do najgorszego - tata przeszedł udar, którego skutki okazały się tragiczne! Lekarze przygotowywali nas na najgorsze, a my nie mogliśmy pogodzić się z tym, że w jednej chwili rozsypał się cały nasz świat… Nieszczęście dotknęło naszego bliskiego - w to zawsze tak trudno uwierzyć. Przecież tragedie dzieją się obok, dotyczą kogoś obcego! Każdy z nas tak pewnie myśli. Do czasu... Zawsze wiedzieliśmy, że nasz tata ma w sobie duszę prawdziwego wojownika. Tak było i tym razem, kiedy nie poddał się i małymi kroczkami zaczął wychodzić z najgorszego. To żołnierz, który na polu bitwy zostaje do ostatniej kropli krwi! Tym razem toczy najtrudniejszą walkę - o swoje zdrowie i sprawność. Wierzymy, że to nie koniec, że dzięki Państwa wsparciu i długiej, ale niezbędnej, rehabilitacji tata będzie mógł zawalczyć o dalsze postępy, że będzie mógł wrócić do sprawności, samodzielności, ale przede wszystkim do nas - dzieci, wnuków i wszystkich, którzy na niego czekają. Dlatego z całego serca o tę pomoc prosimy! Kochający: córka Iza, syn Sebastian, partnerka Renata ➡️ Strona na FB: Po MOC dla Mariusza Chodyry

23 361,00 zł ( 11,46% )
Brakuje: 180 363,00 zł
Szymek Mendyk
Szymek Mendyk , 3 latka

Nowotwór, wada serca i kilkunastomiesięczne dziecko❗️Szymuś potrzebuje Cię w walce o życie!

N‌asz synek dopiero co zaczął życie, a już musi o nie walczyć! Miesiąc - tylko tyle miał Szymuś, gdy usłyszeliśmy diagnozę rodem z najgorszych horrorów - nowotwór... Niedomaga też serce naszego synka. Trzymamy Szymusia w ramionach i umieramy ze strachu, bo czujemy na karku oddech śmiertelnego niebezpieczeństwa... Błagamy o pomoc, by ratować synka! Szymek to nasz wyczekany, ukochany synek... Gdy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dziecko, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Synek tak bardzo chciał być z nami, że urodził się jako wcześniak w 36. tygodniu ciąży. Przeszedł wiele badań, ale nikt nie zauważył, że w jego malutkim ciele pojawił się straszny wróg... Gdy synek miał 6 tygodni, poszliśmy do fotografa. Gdy przeglądaliśmy zdjęcia, zauważyliśmy, że w jego oczku pojawia się dziwny błysk... Niepokój zaprowadził nas do lekarza, który natychmiast skierował synka na badania. Te przyniosły diagnozę, która zatrząsnęła naszym uporządkowanym światem... Nasz malutki synek choruje na złośliwy nowotwór, który zaatakował jego oczy... Szok, zaprzeczenie, rozpacz. Przecież Szymuś dopiero co się urodził, on nie może być chory, nie na raka! Synka zaatakował siatkówczak - nowotwór wieku dziecięcego, bardzo rzadki, bardzo złośliwy.  Po tej wiadomości cały nasz świat runął...  Tak zaczęła się nasza podróż od lekarza do lekarza w poszukiwaniu ratunku dla naszego dziecka. Jesteśmy dopiero na początku leczenia... Wiemy, że będzie długie, ciężkie i długotrwałe. Lewe oczko naszego synka jest w większości zajęte przez nowotwór... Guz zniszczył plamkę żółtą oraz siatkówkę. Szymuś nigdy już nie będzie nim widział... Połowa świata dla naszego synka zawsze będzie ginąć już w mroku! Lekarze walczą o oczko prawe. Sytuacja jest bardzo trudna, ponieważ je również zaatakował nowotwór... Dwa guzy są bardzo blisko siebie i istnieje zagrożenie zniszczenia plamki żółtej. Szymek zaczął leczenie. Zaplanowano 6 cykli chemioterapii ogólnej, kolejnym etapem będzie chemioterapia dotętnicza. Do drugiego roku życia istnieje duże ryzyko wznowy nowotworu. Kontrolować oczka będziemy do końca życia... Walczymy o wzrok synka, ale o jego zdrowie i życie... Nieleczony, nowotwór może dawać przerzuty. Okazało się też, że Szymek ma wadę serca - ubytek w przegrodzie międzykomorowej... Jedno malutkie dziecko, a tyle tragedii, tyle cierpień, tyle strasznych chorób... Dlaczego, kiedy na świat przyszła taka cudowna istotka, czeka ją tylko bólu, dlaczego nie może cieszyć się tylko dzieciństwem i szczęściem? Z uwagi na wadę serduszka synka jesteśmy pod stałą kontrolą kardiologa. Nad synkiem wisi widmo skomplikowanej operacji. Szymuś jest bardzo dzielny w tej walce. Aby wykluczyć podłoże genetyczne, my - rodzice oraz Szymek powinniśmy wykonać badania genetyczne. Niestety takie badania są bardzo kosztowne. Wasze wsparcie będzie nas bardzo pomocne. Wierzymy z całych sił, że Szymon to wygra.    Co 3 tygodnie jeździmy ponad 400 kilometrów do szpitala w Warszawie... Koszty leczenia są coraz większe.  Do tego zaczynamy również rehabilitację. Synek ma problemy z napięciem mięśniowym, które można zniwelować tylko intensywnymi ćwiczeniami. Czeka go długa rehabilitacja, która pomoże mu nauczyć się żyć, widząc na jedno oczko. Kosztowne są również opatrunki, które musimy zmieniać co drugi dzień. ‌Każda złotówka dla nas jest cenna w tej nierównej walce. Razem możemy więcej! Kurczowo trzymamy się nadziei, że kiedyś rozdział pod tytułem "nowotwór" będzie tylko koszmarnym wspomnieniem... Z całego serca prosimy o Waszą pomoc, bo to ona pomoże nam zapewnić odpowiednie leczenie i rozwój naszego małego maluszka. Będziemy walczyć. Razem dla Szymka! Szymka możesz wesprzeć też przez licytacje - KLIK   ‌

42 476 zł
Adam Róg
Adam Róg , 52 lata

To nie może być koniec! Adam walczy o sprawność i potrzebuje Twojej pomocy!

Kiedy w tym roku wszyscy szykowali się do świąt Wielkiej Nocy, w naszym domu czuć było tylko paraliżujący strach... Poranek 2 kwietnia zapamiętam na zawsze. Mąż zaczął narzekać na potworny ból głowy, którego nie dały radę uśmierzyć leki, bardzo się pocił, a później zaczął wymiotować. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, a Adam słabł z każdą chwilą. Podjęłam decyzję o szybkim zabraniu męża na SOR.  Kiedy dotarliśmy do szpitala, badanie tomografem wykazało krwawienie międzyczaszkowe. Mąż natychmiast trafił na blok operacyjny. Przez 6 godzin sztab medyków walczył o życie najbliższej mi osoby, a ja nie mogłam nic zrobić! Okazało się, że w głowie Adama pękł tętniak. Nawet nie wiedzieliśmy, że tam jest… To były chwile, które chciałabym wyrzucić ze swojej głowy, tymczasem wciąż wracają do mnie natłokiem emocji. Pamiętam swój strach, pamiętam, że nie mogłam się na niczym skupić. Mój mąż walczył o życie na szpitalnej sali, a ja błagałam w myślach, żeby udało mu się wyjść z tego wszystkiego cało. Późniejsze słowa lekarzy sprawiły jednak, że ugięły się pode mną kolana. Chwilę po operacji powiedziano mi, że mam się pożegnać z mężem, bo jego stan jest krytyczny. Nie mogłam się z tym pogodzić! Wiedziałam, że Adam się nie podda, że będziemy walczyć, dopóki starczy nam sił, że mamy jeszcze tyle planów do zrealizowania w przyszłości. Kiedy Adam wybudził się ze śpiączki poczułam się, jakby ktoś zdjął mi z serca ogromny ciężar. Mój ukochany mąż wygrał tę walkę, najtrudniejszą z możliwych i choć wiedziałam, że powrót do sprawności będzie drogą przez ciernie, trwałam przy nadziei, że pokonamy wszystkie przeciwności. Jeszcze przez długi czas Adam był cieniem samego siebie. Ważył tylko 43 kg! Dziś jest już trochę lepiej, ale przed nami wciąż długa droga. Udało się zdjąć rurkę tracheotomijną, mąż zaczyna już powoli i świadomie mówić. Wciąż jednak utrzymuje się niedowład prawej strony ciała. Noga Adama jest już po tej stronie sprawniejsza, z ręką niestety wciąż jest kiepsko. Mąż podejmuje już pierwsze próby chodzenia, by jednak marzyć o sprawnej przyszłości, potrzebuje intensywnej rehabilitacji. Koszty są ogromne i sami nie damy rady. Pomóż nam, proszę! Joanna, żona

83 193,00 zł ( 52,13% )
Brakuje: 76 382,00 zł
Paulina Mikita
Paulina Mikita , 33 lata

By obudzić się z tego koszmaru! Proszę, pomóż mi walczyć z bólem...

Marzę o tym, by ból zniknął... By obudzić się z koszmaru, w którym tkwię od miesięcy. Mimo ciągłych zmian leków żadne z nich nie działają. Nic nie przynosi ukojenia. Najgorsze jest to, że mój organizm ich nie toleruje, pojawiają się skutki uboczne. Nie chcę znów wracać do szpitala… Nie chcę też być zmuszona do życia z tak silnym i nieustającym bólem.  Odkąd sięgam pamięcią, zmagam się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Ta choroba spowodowała, że w wieku 16 lat przeszłam operację nóg. Gips, który został mi założony, sięgał od najwyższej części uda aż do palców stóp. Po operacji, dzięki intensywnej rehabilitacji nauczyłam się chodzić na nowo - mogłam poruszać się samodzielnie. W pewnym momencie mojego życia pojawił się jednak strach. Strach, że się przewrócę, że znów nie będę mogła chodzić. Dla pewności i poczucia bezpieczeństwa znów sięgnęłam po laskę. Wtedy moje ciężko wypracowane efekty zaczęły zanikać. Kiedy myślałam, że w moim życiu nie spotka mnie już nic złego, los brutalnie mnie zaskoczył.  Marzec był czasem kolejnej fali pandemii. Kiedy obudziłam się z bólem stawów i mięśni byłam niemal pewna, że przez najbliższe dni, będę musiała zmagać się z chorobą COVID-19. Poszłam wykonać test, żeby mieć pewność. Wyszedł negatywny. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo wszystkie objawy się zgadzały. Odczekałam kilka dni, myśląc, że w takim razie to pewnie zwykła grypa. Ból nie ustawał.  Rozpoczęłam diagnostykę pod kątem innych chorób. Miałam robioną diagnostykę ambulatoryjną. Wtedy usłyszałam, co mi jest… Słowami trudno opisać co czułam. Przeżyłam już naprawdę wiele, ale ta diagnoza bardzo mnie załamała.  Reumatoidalne zapalenie stawów, które dokucza każdego dnia. Dokucza do tego stopnia, że wstawanie z łóżka zajmuje mi około godziny. Moje zastygłe po nocy stawy nie są w stanie działać w taki sposób, w jaki bym chciała. Muszę je rozmasowywać, rozruszać. Wszystko trwa naprawdę długo, zanim się podniosę. Udaje mi się po kilku minutach, ale z chodzeniem jest problem - ogromna sztywność trwa ponad godzinę. Staram się jak najbardziej ułatwiać sobie codzienność. Przeprowadziłam się z piętra na parter, aby chodzenie po schodach nie było konieczne. Wcześniej poruszałam się przy pomocy laski, natomiast teraz często muszą pomagać mi w tym najbliżsi. Boję się, że niedługo ból całkowicie uniemożliwi mi chodzenie. Jedyną opcją pozostanie wózek. Od paru tygodni uczęszczam na masaże, które rozluźniają moje mięśnie. Opłacam 3 wizyty w tygodniu. Gdyby tylko pojawiła się możliwość z ogromną chęcią, wzięłabym udział w większej liczbie takich zabiegów. Niestety… Koszty są wysokie, a wydatki cały czas się piętrzą. Potrzebuję też intensywnej rehabilitacji, którą w związku z moim porażeniem mózgowym regularnie wykonuję.  W dzieciństwie bałam się zapytać mamę, jak to jest móc biegać, skakać... Nie chciałam sprawiać jej przykrości. Wiedziałam, jak bardzo przeżywa moją chorobę. Wszelkie pytania, które wtedy miałam, ukrywałam głęboko w sobie. Tak mijały kolejne lata. Podstawówka, gimnazjum, liceum - czas operacji. Następnie ukończyłam szkołę wizażu. Wiedziałam, że jest to coś, co chcę robić w życiu! Malowanie sprawiało mi ogromną radość. To właśnie wtedy zapominałam o wszystkich problemach. Byłam tylko ja - w pełni zaangażowana w swoją pracę. Niestety, im dłużej trwała moja przygoda z wizażem tym było mi trudniej. Gdy zaczynałam, spokojnie mogłam malować na stojąco. Po czasie musiałam siadać, ponieważ nie dawałam rady wystać tyle czasu. Jednak to brak siły w dłoniach sprawił, że musiałam zrezygnować. Naprawdę uwielbiałam malować. Nagle nie mogłam wykonywać czynności, która sprawiała mi najwięcej radości. Nie poddałam się. Zaczęłam zaocznie studiować psychologię. Nie ukrywam, że panująca pandemia ułatwiła mi uczęszczanie na zajęcia. Nie musiałam się nigdzie przemieszczać ze względu na to, że wszystkie zajęcia odbywały się online. Bardzo zainteresowałam się problemami innych ludzi. W przyszłości myślę o pracy związanej z psychologią sądową lub kliniczną. Chciałabym być psychoterapeutką. Myślę, że zupełnie inaczej jest pomagać komuś, bo tak wyczytaliśmy w książkach, a inaczej, kiedy ktoś przeżył wiele w swoim życiu i chce pomagać innym. Ja przeżyłam naprawdę wiele... Obecnie jestem wolontariuszem. Pomagam osadzonym i ich bliskim. Nagroda za działania społeczne, którą dostałam podczas studiów, bardzo mnie podbudowała. Myślę, że robię nie tylko to, co lubię, ale to, w czym czuję się pewnie i dobrze. Mam cel w życiu. Chcę pomagać. Najgorsze, że sama też potrzebuję pomocy. Koszty związane z leczeniem, terapią, rehabilitacją, masażami powoli zaczynają mnie przerastać. Chciałabym znów, jak dawniej, jako wolontariuszka pomagać innym. Obecnie ból nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Nie mam siły działać... Proszę, bardzo potrzebuję Twojego wsparcia! Paulina Paulinę możecie również wspierać poprzez licytację na Facebooku ➡️ Drużyna Pauli :)

12 440,00 zł ( 33,28% )
Brakuje: 24 935,00 zł
Maja Jelonek
Maja Jelonek , 11 lat

Czekam na dzień, w którym mój Milczący Aniołek powie pierwsze słowo…

Była taka malutka, śliczna i przede wszystkim zdrowa. Po jej narodzinach moja radość nie miała granic! Niestety szczęście, które czułam trwało tylko kilka dni. Dokładnie do momentu, w którym zauważyłam u córeczki dziwne, niepokojące odruchy. Mimo że wciąż mnie uspokajano, wiedziałam, że ze zdrowiem Mai dzieje się coś niedobrego. Postanowiłam zabrać córkę do kilku pediatrów, jednak za każdym razem słyszałam to samo. Mówili, że przesadzam, martwiąc się na wyrost. Po dwóch miesiącach Maja zachorowała jednak na zapalenie płuc. Trafiliśmy do szpitala. Chociaż wciąż się bałam, wiedziałam jednocześnie, że szereg lekarzy będzie uważnie obserwować stan mojego dziecka, że ktoś nareszcie nam pomoże! Po wyleczeniu zapalenia zostałyśmy skierowane na oddział neurologiczny, gdzie po wykonaniu wielu badań okazało się, że córeczka zmaga się z padaczką lekooporną. Terapia zawodziła, nikt nie wiedział dlaczego... Czas mijał, a stan Majeczki się pogarszał. Zostaliśmy objęci opieką poradni genetycznej. Przez cały ten czas wdrażaliśmy nowe leki, przeszliśmy terapię sterydową, szereg badań… Ataki padaczki pojawiały się przez cały ten czas. Kiedy rówieśnicy córki zaczęli chodzić do szkoły, Majeczka jedynie gaworzyła.  Poszukiwanie odpowiedzi na najważniejsze pytanie trwało aż 7 lat. Chociaż moment, w którym usłyszałam diagnozę, był potworny, poczułam ulgę, że wreszcie wiemy, z czym przyszło nam walczyć. Zespół Retta. Wcześniej wiedziałam, że istnieje taka choroba, ale nigdy nie wgłębiałam się w jej diagnostykę. Dużo czytałam, dowiadując się tego, co przez większość życia zauważałam u mojej córeczki. Stereotypowe ruchy rączek, nieuzasadnione płacze, krzyki, nocne przebudzenia i oczywiście dokuczliwe napady padaczki. Maja nie chodzi i nie mówi. Jest dzieckiem leżącym i karmionym dojelitowo. Taka forma podawania posiłków jest konieczna, ponieważ istnieje ryzyko uduszenia się jedzeniem lub piciem. Moja córeczka skończyła w tym roku 8 lat, ale ze względu na swój obecny stan jest na etapie rozwoju 3-miesięcznego dziecka. Od pewnego czasu nie nawiązuje nawet kontaktu wzrokowego. Ciałem jest ze mną, ale duchem jakby była nieobecna. Patrzę na nią i czekam na uśmiech, którym kiedyś tak często mnie obdarzała. Kocham ją z całego serca i pragnę dla niej jak najlepszej przyszłości. Bez Twojej pomocy, jestem całkowicie bezradna… Szansę na jakąkolwiek poprawę daje intensywna rehabilitacja, specjalistyczne sprzęty i stała kontrola szeregu specjalistów. Proszę, pomóż mi sprawić, aby przyszłość mojej córeczki była jak najlepsza! Kochająca mama, Justyna

6 885 zł
Filip Chruściński
Filip Chruściński , 15 lat

Ciężka droga ku sprawności i lepszej przyszłości... Pomóżmy Filipkowi❗️

Mój syn zmaga się z chorobą, której nie da się wyleczyć... Świetnie sobie radzi i jest bardzo dzielny, ale jako mama chciałabym zadbać o jego przyszłość... Filip ma 11 lat i jest dzieckiem autystycznym. Widzi świat nieco inaczej niż inni, ale jak każde dziecko chce być zdrowy i szczęśliwy.  Jakiś czas temu zaczęły się jego problemy z chodzeniem. Lekarze stwierdzili idiopatyczne chodzenie na palcach oraz obustronny przykurcz ścięgien piętowych.   Filip jest już po operacji wydłużania ścięgien, jednak aby mógł w pełni wrócić do zdrowia i móc normalnie chodzić i biegać potrzebna jest długa i kosztowna rehabilitacja.  Mój syn jest bardzo dzielny i wie, że musi być wytrwały, by powrócić do pełnej sprawności. Wierzy, że jeszcze będzie biegać, chodzić na długie spacery bez bólu.   Proszę, pomóż nam...  Chciałabym, żeby Filipek miał szansę na lepsze życie...  Mama

1 150 zł
Weronika Skórzewska
Pilne!
7 dni do końca
Weronika Skórzewska , 23 lata

W dorosłość weszłam z rakiem❗️Pomóż mi go pokonać!

Moja walka o życie trwa, mimo iż nie dawano mi żadnych szans i skierowano na leczenie paliatywne! Mając osiemnaście lat usłyszałam, że mam czekać na śmierć... Na szczęście znaleziono lek, który zadział! Niestety nie był refundowany, ale wtedy z pomocą przyszli wspaniali ludzie, dzięki którym jestem tutaj i żyję!  Niestety – znowu nastąpiła progresja choroby. Doszło do mutacji nowotworu, lek przestał działać! Nadzieją dla mnie są badania molekularne komórek macierzystych w klinice w Niemczech. Bardzo drogie badania, na które nas nie stać, dlatego proszę o pomoc! Mój koszmar zaczął się w lipcu 2019 roku... Trafiłam wtedy do szpitala w Szczecinie z bólem brzucha i wymiotami. Po badaniu USG okazało się, że mam prawdopodobnie guza w jamie brzusznej i miednicy. Bałam się, ale chyba jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, z jak okrutną diagnozą przyjdzie mi się zmierzyć. Zostałam przewieziona do innego szpitala, gdzie wykonano tomografię komputerową z kontrastem. Następnego dnia leżałam już na stole operacyjnym... Po operacji przez dwa tygodnie czekaliśmy na wynik badania histopatologicznego. Wynik był wstępem do mojego koszmaru. Guz złośliwy… Kolejne cztery tygodnie czekałam na kolejne wyniki stwierdzające, z jakiego rodzaju nowotworem mamy do czynienia. Niestety to mięsak układu krwiotwórczego – bardzo rzadki i bardzo złośliwy nowotwór… W gabinecie lekarskim zwalił mi się świat – usłyszałam, że rokowania są złe. Od razu rozpoczęto chemioterapię i zlecono badania pod kątem białaczki. Kiedy rozpoczynałam pierwszy cykl chemii, bałam się. Nie wiedziałam, jak nią zniosę i jak ciężkie tygodnie mnie czekają... Któregoś dnia usłyszałam od lekarzy, że czeka mnie już tylko leczenie paliatywne, że nic więcej nie da się zrobić... Wtedy stał się cud. Po długich poszukiwaniach znaleziono lek, który zadziałał! Moje leczenie trwało niemal dwa lata. Przeżyłam, choć nie dawano mi szans! Niestety rak znowu wymierzył potężny cios... Kiedy wydawało się, że wszystko ma się ku lepszemu, nastąpiła progresja choroby, czyli mutacja nowotworu.... W ciężkim stanie ponownie trafiłam do szpitala. Znaleziono kolejny lek, który działa, lecz nie wiadomo kiedy znów nastąpi mutacja. W ostatnim czasie znaleźliśmy nową metodę leczenia – badania molekularne komórek macierzystych. Niestety koszty są ogromne, ponieważ są one możliwe tylko w Niemczech, w prywatnej klinice. W Polsce diagnoza nowotworu postawiona jest na jednej płaszczyźnie, w Niemczech rozłożona jest na trzy i jest możliwość wykrycia, dlaczego nowotwór mutuje. Wysłaliśmy całą dokumentację medyczną do kliniki w Heidelbergu. To jedyna szansa na wyleczenie! Lekarze wierzą, że klinika w Niemczech podoła temu nieuleczalnemu nowotworowi, na którego temat wciąż zebrano bardzo mało danych. Badania kliniczne są zatem niezbędne do określenia nowych sposobów leczenia i ich wpływu na jakość życia. Według tego, co na początku mówili lekarze, powinnam już nie żyć... Tymczasem jestem tutaj i dalej walczę.  Chcę żyć – obiecałam to sobie i swoim bliskim. Chociaż czasem odchodzę od zmysłów, wiem, że nie mogę się poddać i muszę z całych sił walczyć z chorobą! Dziękuję za każdą pomoc... Weronika

55 976 zł