Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Piotr Pawłowski
Piotr Pawłowski , 16 lat

Czy wyczerpaliśmy już limit nieszczęść? Pomóż Piotrusiowi!

Piotruś, mój synek, dzielnie walczy o zdrowie. Dzięki Waszej pomocy mogliśmy kupić wózek, który bardzo ułatwił nam życie, a rehabilitacja daje wspaniałe efekty! Niestety, środki się wyczerpały. W tym roku Piotruś nie był na żadnym turnusie rehabilitacyjnym, choć terapeuci mówią, że powinien jeździć jak najczęściej. Musimy jednak płacić za to sami, a koszty są ogromne. Bardzo proszę o pomoc dla Piotrusia. Każda złotówka pomaga mu zdobywać nowe umiejętności. My się nie poddajemy! Bądźcie z nami… Poznaj naszą historię: Kiedyś nawet nie podejrzewałam, że zostanę całkiem sama i w pojedynkę będę musiała walczyć o zdrowie synka. Nie tak wyobrażałam sobie przyszłość, ale przecież nikt się nie spodziewa, że nagle każdy dzień stanie się walką. Jestem odpowiedzialna za życie mojego synka i cały czas robię wszystko, żeby był szczęśliwy. Zrobię wszystko, żeby ratować Piotrusia, więc chowam dumę do kieszeni i bardzo proszę o pomoc... Od początku życie nie było dla mnie łaskawe. Ojciec alkoholik zniszczył moje dzieciństwo, weszłam więc w dorosłość z bagażem doświadczeń. Ale teraz miało być już dobrze. Wyszłam za mąż, urodziłam cudowną dziewczynkę, a po trzech latach przyszedł na świat Piotruś. Wszystko w końcu zaczęło się układać, a ja nie wierzyłam w swoje szczęście. Cieszyłam się tylko do czasu, gdy synek skończył 3 miesiące. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Miałam przecież starsze dziecko, widziałam więc różnicę. Piotruś był jakby bez sił, nie podnosił główki, cały czas tylko spał. Lekarze przyznali mi rację, co wcale nie cieszyło. Bałam się wtedy jak nigdy wcześniej - nie martwiłam się o siebie, jak kiedyś, tylko o najważniejszą osobę w moim życiu. Coś groziło mojemu synkowi, coś go zatrzymywało w rozwoju, robiło mu krzywdę! Po miesiącach badań, wizyt u specjalistów i w rozmaitych poradniach zapadła diagnoza - dziecięce porażenie mózgowe - kurczowe porażenie obustronne. Chociaż na początku neurolog podejrzewał jedynie lekkie opóźnienie w rozwoju, nasz wróg okazał się znacznie gorszy. Urodziłam zdrowe dziecko - tak mi powiedzieli. Potem nagle okazało się, że na skutek obszernych, rozlanych zmian poniedotleniowych w mózgu obumarła jego znaczna część - aż 75%... Od razu rozpoczęliśmy walkę o synka i jak w większości podobnych przypadków - pochłaniała ona całe nasze oszczędności. W przypadku synka rehabilitacja okazała się skuteczna, powoli odnosiliśmy małe sukcesy. Ale wtedy dopadła nas inna paskudna choroba - epilepsja... Ataki szarpały jego ciałkiem zawsze wtedy, gdy nagle zmieniało się ciśnienie. Wystarczyło zbyt szybko podjechać samochodem pod górkę, a prąd przechodził przez ciałko Piotrusia, wykrzywiał rączki i nóżki, pozbawiał tchu. Synek musiał przyjmować mnóstwo leków. To prawdopodobnie dlatego 4-letnie dziecko cofnęło się znowy do poziomu niemowlaka, tracąc wszystko to, co osiągnąć ciężką pracą. Kolejny raz musiałam wstać z kolan, otrzepać się i ruszyć dalej. Znowu mozolna rehabilitacja i znowu małe kroczki do osiągnięcia sprawności. To, co dla mnie było sukcesem, powodem do radości, dla mojego męża było porażką. Nie poradził sobie z chorobą syna… Odreagowywał jego niepełnosprawność paskudnym nałogiem, jakim są narkotyki. Codzienność go przerosła. Musiałam więc być silna za całą rodzinę - za męża, który niestety okazał się zbyt słaby, by udźwignąć życie z chorym dzieckiem, za moją córeczkę, która jeszcze nie rozumiała, co się dzieje i w końcu za mojego synka, który cierpiał, a przecież niczemu nie zawinił. Po wielu latach walki upadkach i powrotach, mąż postanowił odejść. Zostawił mnie samą, założył nową rodzinę, a ja po dziś dzień walczę o wysokość alimentów. Nasze wspólne dzieci w jednej chwili przestały dla niego istnieć, zostałam sama.  Chociaż sytuacja była trudna, nie mogłam się przecież poddać. Nie mogłam po prostu usiąść i płakać, bo matka musi być silna. Musi być oparciem dla swoich dzieci zwłaszcza wtedy, gdy jedno z nich potrzebuje pomocy. Moje pociechy to mój cały świat! Radziłam sobie długo sama, walcząc o każdą godzinę rehabilitacji, każdy dodatkowy turnus. Dzięki temu Piotruś nie jest “warzywem”, wypowiada pojedyncze słowa, potrafi sygnalizować potrzeby, bawić się z siostrą, samodzielnie siedzieć. Przed nami jeszcze długa droga, jednak wierzę w niego. Pomimo trudności, z którymi codziennie się zmaga, jest radosnym, zawsze uśmiechniętym chłopcem. Musimy dać radę! Pochowałam ojca alkoholika, który zostawił mamę z długami. Chociaż bardzo by chciała, nie może mi pomóc finansowo. Zostałam więc całkiem sama, a pieniądze się skończyły. Wiem, że to nie one są najważniejsze w życiu, ale w tym przypadku są niezbędne. Bez nich Piotruś utknie, zacznie się cofać. Stracimy to, co wypracowaliśmy przez te wszystkie lata, także dzięki pomocy wielu ludzi dobrych serc, którzy zdecydowali się nam pomóc. Rehabilitacja i intensywna praca to jedyna droga do zdrowia i szczęścia mojego synka. Choć życie tyle razy mnie doświadczało, po każdym ciosie musiałam się podnieść, by dalej walczyć. Mam nadzieję, że limit nieszczęść już się wyczerpał, że będzie tylko lepiej… Wiem jednak, że cuda same się nie zdarzają, trzeba się o nie starać. Sama nie dam rady… Proszę o pomoc dla Piotrusia - to on daje mi siłę, by nigdy się nie poddawać! Marta, mama

61 809,00 zł ( 58,1% )
Brakuje: 44 574,00 zł
Franciszek Czernecki
Franciszek Czernecki , 4 latka

Mamy tylko jedno marzenie – o sprawnej przyszłości Franka!

Franio przyszedł na świat 8 stycznia 2020 roku. Nie zapłakał, nie oddychał… Urodziłam go siłami natury w stanie skrajnie ciężkiej zamartwicy. Brak tego pierwszego krzyku dziecka po urodzeniu, to coś strasznego dla rodziców. Nie da się opisać słowami tego, co czuliśmy. Franek od razu po narodzinach zostały poddany hipotermii terapeutycznej, walczył o swoje życie. W szpitalu spędził 6 tygodni. Franusiowi zanikł odruch ssania, karmiony był przez sondę do 22. miesiąca swojego życia. Synek ma też padaczkę, zażywa leki, dzięki którym napady nie występują zbyt często. 19 lutego 2020 roku, po ponad miesiącu spędzonym w szpitalu, w końcu mogliśmy zabrać synka do domu, nareszcie byliśmy już razem.  Od urodzenia Franio był rehabilitowany na rzeszowski oddziale. Zaczęliśmy też rehabilitację w ośrodku rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych w Stalowej Woli, gdzie syn uczęszcza do dziś. Realizuje tam program wczesnego wspomagania rozwoju, ma zajęcia rehabilitacyjne, terapię z psychologiem, pedagogiem, logopedą. Sami w domu też z nim pracujemy: masujemy go, ćwiczymy chwytanie zabawek, picia, jedzenia. Dzięki naszej cudownej Pani logopedzie, jej cierpliwości i wytrwałości, udało się zejść z sondy! Jest to dla nas ogromnym sukcesem, że Franek je! Nie udało się jeszcze opanować picia z kubeczka, dlatego synek pije z łyżeczki bądź strzykawki.  Przez niedotlenienie okołoporodowe Franio sam nie siedzi, nie przekręca się na boki czy z plecków na brzuszek. Ma trudności z utrzymaniem główki, jego ciało jest wiotkie. Synek potrzebuje całodobowej  opieki. Franiś mimo swojej niepełnosprawności jest dzieckiem bardzo radosnym i uśmiechniętym. Synek potrzebuje sprzętu rehabilitacyjnego: wózka, pionizatora czy specjalnego fotelika samochodowego. Staramy się dla synka robić wszystko, aby poprawić jego stan i zrobić krok ku jego samodzielności, ale sprzęty które są potrzebne, przekraczają nasze możliwości finansowe.  Cieszymy się, że nasz syn otrzymuje rehabilitację w ośrodku, ale naszym marzeniem jest jeździć na specjalne turnusy rehabilitacyjne, które mogą mu bardzo pomóc. Chcemy, by był w stanie stanąć na nóżkach, bawić się z rówieśnikami i stać się samodzielnym. Kochamy naszego synka i zrobimy dla niego wszystko, dlatego zwracamy się o pomoc. Franio jest dla nas wszystkim! Dagmara i Sebastian, rodzice

61 801 zł
Sylwia Winiarska
Pilne!
Sylwia Winiarska , 46 lat

PILNE❗️Nie pozwól dzieciom stracić mamy - uratuj życie Sylwii, niech nie zabierze go RAK!

BARDZO PILNE! Mam na imię Sylwia, jestem mamą dwóch synów i żoną wspaniałego męża Marka. Przez wiele lat pracowałam jako opiekunka w ośrodku dla osób niepełnosprawnych. Bardzo kocham i zawsze kochałam moją pracę oraz pomoc innym, z którymi jestem bardzo zżyta. Dzisiaj to ja znalazłam się w sytuacji, w której potrzebuję pomocy, dlatego krzyczę o ratunek... Mam raka, walczę o życie i bez Waszego wsparcia nie mam żadnych szans. Proszę Cię, pomóż mi... W maju poznałam diagnozę - inwazyjny rak zrazikowy piersi lewej, trójujemny. Jeden z najbardziej agresywnych, złośliwych nowotworów... Strach i ból zagościły w moim życiu na dobre, rozpoczęła się też dramatyczna walka, aby to życie trwało. Przeszłam wiele badań specjalistycznych oraz konsyliów lekarskich... Po drugim z nich spadł na mnie cios - okazało się, że rak jest nieoperacyjny... Zostałam wprowadzona w tryb leczenia paliatywnego, czyli przedłużające życie. Rak zaatakował węzły chłonne, obojczyk, śródpiersie... Jest naciekowy, zajął większość tkanek w klatce piersiowej. Większość badan i prób ratunku mój mąż, wraz z pomocą moich rodziców i siostry, organizowali prywatnie, gdyż czas odgrywał i odgrywa najważniejszą rolę. Niestety postęp choroby jest ogromny... Rak diametralnie zmienił życie nie tylko moje, ale też męża i moich kochanych synów - Alana i Dawida. Z osoby aktywnej, kochającej rower, ogniska i ludzi, stałam się osobą leżącą... Moje jedyne wyjścia to wyjazdy na chemię i immunoterapię, której jestem podana. Leczenie to będzie stosowane do listopada, wtedy nastąpią kolejne badania i decyzja, co dalej. Rak postępuje agresywnie. Z dnia na dzień opadłam z sił... Większą część życia spędzam w łóżku, nie jestem w stanie nic przy sobie zrobić... Mąż jest górnikiem, od 3 miesięcy nie pracuje, zajmuje się mną przez całą dobę. Pomaga mi w najprostszych sprawach, jak korzystanie z toalety czy zmiany opatrunków... Nawet to jest dla mnie wyzwaniem.  Moim marzeniem jest nie dom, nie samochód, nie wygrana w totolotka... Ja chcę dożyć 18. urodzin młodszego syna Alana, który ma 15 lat. Marzę o spacerze z mężem, zwyczajnym spacerze, bez bólu w piersiach, klatce piersiowej, plecach, szyi... Tylko tyle. Niestety rak odebrał mi siły, włosy, błysk w oczach, staje się cieniem tej osoby, którą byłam przedtem. Koszty leczenia, samych dojazdów, specjalnego odżywiania, wizyt prywatnych, porad są potężne, o czym zdrowe osoby nawet nie wiedzą. Najgorsza dla mnie nie jest wizja śmierci, najgorszy jest ból... Rak to nieludzkie, przekraczające granice wyobraźni cierpienie. Większość ludzi nie wie nawet, że taki ból istnieje... Gdzie plastry kilkadziesiąt mocniejsze od morfiny już nie pomagają. Gdy wycieki z ran są tak poważne, że z opatrunkami odchodzą tkanki i cząstki ciała... Niestety tak wygląda rak. W imieniu swoim, męża i dzieci ja nie proszę, ale błagam o pomoc! Jesteśmy w kryzysowej sytuacji, ja już nie jestem w stanie pracować, mąż musi zajmować się mną, domem i dziećmi... Potrzebna jest pomoc, by opłacić leki, dojazdy na leczenie, potężne ilości opatrunków, specjalne odżywianie... Szansą na życie może być terapia celowana, której koszty również będą potężne, w zależności od stanu i ilości prób od 13 do 16 tysięcy złotych! Będziemy z mężem próbować wszystkiego, bo dla nas każda chwila z dziećmi i naszym ukochanym psiakiem Aleksem jest wszystkim. Cieszą nas dni, które możemy jeszcze razem spędzić. Proszę Cię, pomóż mi, daj mi szansę, by takich dni mogło być jak najwięcej... Podaruj mi, mojemu mężowi i dzieciom więcej czasu razem. Uratuj mi życie. Sylwia

61 690,00 zł ( 28,99% )
Brakuje: 151 076,00 zł
Anna Chróściewicz
Pilne!
12 dni do końca
Anna Chróściewicz , 42 lata

PILNE❗️Córeczko, dla Ciebie pokonam raka❗️

Nowotwór piersi – taka diagnoza rujnuje życie każdej kobiety. Żadna z nas nie chce jej usłyszeć i żadna z nas nie jest w stanie się na nią przygotować. Choroba wkrada się po cichu i brutalnie przekreśla dosłownie wszystko...  Myślałam, że nigdy nie usłyszę tych słów. Do samego końca wierzyłam w to, że będzie dobrze. Odganiałam czarne myśli, skupiając się na mojej córeczce. Niestety, przyszedł dzień, w którym otrzymałam wyniki badań. Te nie pozostawiały złudzeń – nowotwór piesi z przerzutami do węzłów chłonnych.  Nigdy nie zapomnę dnia, w którym poznałam tę okrutną diagnozę. Ciężko opisać słowami, co wtedy czułam. Mój świat rozpadł się na miliony kawałków i w jednej chwili moim nieodłącznym towarzyszem stał się paraliżujący strach...  Z dnia na dzień rozpoczęłam życie na oddziale onkologi. Tam zostało wdrożone leczenie – długie, ciężkie i wykańczające... Mocne dawki chemii z każdym dniem zabierały mi siły, niszcząc mój cały organizm... Niestety, dziś już wiem, że to nie wystarczy. Mój przeciwnik jest niesamowicie silny, dlatego konieczne jest wdrożenie dodatkowych działań. Przeszłam już chemioterapię, a przede mną operacja usunięcia węzłów chłonnych... Zaraz po zabiegu, chciałabym rozpocząć leczenie specjalistycznym lekiem. To jedyna szansa, aby realnie zatrzymać rozwój choroby. Niestety lek, nie jest refundowany w Polsce. Jego koszt jest ogromny... Wiem już, że leczenie ma potrwać dwa lata, a miesięczny koszt to kwota 6 tysięcy złotych! Dlatego proszę o pomoc! Mam dla kogo żyć, nie poddaję się i jestem zdeterminowana, aby ratować swoje życie. Tylko z Waszą pomocą będę mogła być przy mojej córce, która tak bardzo mnie potrzebuje... Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzą – nie zamierzam się poddawać! To jeszcze nie pora, by się żegnać! Anna Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową. 

61 654,00 zł ( 44,05% )
Brakuje: 78 296,00 zł
Romana Bartnicka
Pilne!
Romana Bartnicka , 55 lat

Bez leczenia nie mam szans, by wygrać z rakiem❗️

Drodzy Przyjaciele, Znajomi i Ludzie Dobrej Woli, mam na imię Romana i od 2022 roku walczę z nowotworem. Niestety, nie jest to moja pierwsza styczność z tą okrutną chorobą – w 2017 roku mój mąż zachorował na nowotwór i zmarł po 8 miesiącach intensywnej walki. Zostałam sama z dwiema córkami, dla których jestem teraz jedynym rodzicem. Diagnozę usłyszałam dwa lata temu w styczniu – rak szyjki macicy z przerzutem na węzeł chłonny. Lekarze zaproponowali radioterapię i chemioterapię. Po prawie 3 trudnych miesiącach spędzonych w poznańskim szpitalu w kwietniu 2022 roku wyszłam do domu z nadzieją na wyleczenie. Pierwszy PET okazał się czysty, ale niestety po niecałym pół roku w kontrolnym badaniu obrazowym rak wrócił. Przerzutowe węzły zaotrzewnowe i węzeł nadobojczykowy. Leczenie prowadzono chemioterapią i specjalistycznym lekiem. Po 6 miesiącach wykańczającej chemii niemal straciłam życie ze względu na skutki uboczne leczenia. Miałam trzy operacje z tego dwie ratujące życie i kilka zabiegów, a przez część pobytu w szpitalu mój osłabiony organizm walczył z sepsą. Hospitalizacja trwała 2 miesiące i kolejne tyle mój powrót do sprawności fizycznej. Do tej pory mam problem z pęcherzem i nerkami. Myślałam, że po tych przeżyciach będę mieć chwile spokoju – niestety pojawiła się kolejna wznowa. Nowy lek - immunoterapia. Od marca do czerwca 2024 dostawałam ją na NFZ, ale według lekarzy nowotwór za mało się zmniejszał, aby szpital dostał zwrot pieniędzy za wlew i żeby leczenie było refundowane. Mam wrócić we wrześniu na badania obrazowe i wtedy lekarze zadecydują. 7 czerwca miałam ostatni wlew immunoterapii, przez trzy miesiące mam być bez leczenia i czekać… Ja nie chcę czekać skoro widzę ze leczenie działa. Nie chcę pozwolić, aby rak się dalej rozwijał, chcę walczyć! Moje córki są dla mnie wszystkim, a ja chcę być dla nich jak najdłużej. Chcę sięgnąć po prywatne i kosztowne leczenie, do czasu kiedy będę mogła skorzystać z refundacji. Zdecydowałam się do września wziąć prywatnie 3 wlewy immunoterapii, gdzie koszt jednego to około 16 tyś. zł. Do tego dochodzą wszelkie wydatki związane z leczeniem, czyli dojazdy, badania obrazowe i laboratoryjne oraz konsultacje lekarskie. Jeśli nie uzyskam refundacji NFZ, a leczenie będzie działać, to chciałabym kontynuować je prywatnie, dostając lek co trzy tygodnie. Po takim czasie leczenia w różnych miastach, u różnych lekarzy, gdzie musiałam korzystać z prywatnych konsultacji, które sama finansowałam – w Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie, Lesznie i Gliwicach, wydałam prawie wszystkie oszczędności.  Dlatego zwracam się do Was z prośbą o wsparcie finansowe. Każda, nawet najmniejsza, wpłata przybliża mnie do wyzdrowienia, pozwala mieć nadzieję na przyszłość  i dalsze życie z moimi dziewczynami. Z całego serca dziękuję za każdą pomoc i wsparcie.

61 550,00 zł ( 72,32% )
Brakuje: 23 556,00 zł
Łukasz Zięba
Łukasz Zięba , 43 lata

W pogoni za utraconym zdrowiem...

Teraz wiem jak to jest, gdy w jednej chwili życie zmienia się o 180 stopni. Gdy codzienność, którą wcześniej mieliśmy na wyciągnięcie ręki, teraz musimy odzyskiwać swoją wytrwałością i nieustającą walką. To potworne, ale czasem nie mamy wpływu na to jaki scenariusz napisze dla nas los…  W czerwcu 2022 roku uległem wypadkowi, wskutek którego doznałem rozległego urazu kręgosłupa. Konsekwencją wszystkich uszkodzeń okazał się paraliż czterokończynowy oraz spastyczność, czyli wzmożone napięcie mięśniowe, powodujące silny ból, co na samym początku stało się największym problemem w stopniowym odzyskiwaniu sprawności. Niestety, rehabilitacja w ramach NFZ trwała zbyt krótko, a obecnie czas oczekiwania na wolne miejsca jest bardzo wydłużony.  Wiem, że powrót do życia sprzed nieszczęśliwego wypadku jest możliwy tylko przy pomocy systematycznych ćwiczeń, wykwalifikowanych fizjoterapeutów i specjalistów. Nie ma innej drogi. Tylko ciężką pracą mam szansę wywalczyć na nowo, to co straciłem. Nie jest to łatwe, ale nie mogę się poddawać. Wierzę, że jeszcze jestem w stanie odmienić swoją rzeczywistość.  Dzienny pobyt w centrum rehabilitacji to jednak ogromny koszt, a takich dni będzie potrzebnych bardzo dużo. Bardzo Was proszę o wsparcie, o każdą możliwą złotówkę, która pomoże w intensywnej terapii i szybkim powrocie do domu. To wszystko może się udać dzięki Waszej pomocy! Łukasz

61 421 zł
Hubert Maciejewski
Hubert Maciejewski , 28 lat

Ma 25 lat, przez wypadek może już nigdy nie stanąć na własnych nogach. Pomóż!

Wciąż wracam myślami do momentów, kiedy Hubert z radością opowiadał o swoich planach na przyszłość. Czekała na niego realizacja marzeń i to, co najlepsze - odkrywanie kolejnych etapów życia. Niestety, plany i zamierzenia muszą zaczekać. Lista priorytetów brutalnie się skróciła, a wszystko zostało podporządkowane walce. Ten moment zapamiętam na zawsze. Chwila, kiedy przekazano mi informację o tym, że mój brat uległ straszliwemu wypadkowi. Przez chwilę jeszcze miałam nadzieję, że to fatalna pomyłka, zbieg nieszczęśliwych przypadków. Niestety, szybko zostałam wyprowadzona z błędu. Hubert trafił do szpitala, gdzie lekarze od samego początku walczyli o jego życie. Kiedy usłyszałam o kolejnych stwierdzonych urazach, miałam wrażenie, że świat rozpada się na miliony kawałków…  Walka o Huberta każdego dnia zaczyna się na nowo. Uszkodzenia spowodowane wypadkiem są właściwie nie do pokonania, a ja najbardziej boję się tego, że zabraknie nam możliwości. Bo niestety, batalia o przyszłość i sprawność Huberta jest bardzo kosztowna, a nasze możliwości są ograniczone. Nie chcę odbierać mu nadziei. Widzę jego wysiłek, zaangażowanie. Każdy ruch wymaga od niego niebywałej siły, ale jest gotowy powtarzać jeden ruch wiele razy, by pobudzić ciało do aktywności.  Rehabilitacja niestety nie działa jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Wymaga ogromnego zaangażowania i powtarzania wzorców pod okiem najlepszych specjalistów, którzy wspierają, podpowiadają, pomagają w odpowiedniej aktywacji mięśni. Tak naprawdę Hubert jest dopiero na początku swojej drogi, przed nim jeszcze wiele godzin terapii i ćwiczeń. Z całych sił wierzę, że na końcu czeka na niego przyszłość, o którą walczymy!  Dopóki mam choć iskierkę nadziei, będę walczyć o przyszłość Huberta. Proszę, podaj nam pomocną dłoń! Twoje wsparcie to nasza nadzieja na lepsze jutro!

61 360,00 zł ( 33,14% )
Brakuje: 123 747,00 zł
Michał Szachnowicz
Michał Szachnowicz , 17 lat

Walka o lepszą teraźniejszość i przyszłość naszego syna trwać będzie jeszcze długo!

Michał od urodzenia cierpi na zespół wad wrodzonych. Los niestety nie był łaskawy i zesłał na niego wiele trudności, jedną z nich jest skolioza. Wszystko to sprawiło, że Michał od zawsze wymagał stałej opieki. Nasz syn nie potrafi wykonać wielu podstawowych czynności, o których na co dzień człowiek zazwyczaj nie myśli. Przygotowanie posiłku czy samodzielny spacer są poza jego zasięgiem. Michał jest też pieluchowany. Dodatkowym naszym zmartwieniem jest zaburzona fonetyka syna, która sprawia, że jego mowa jest niewyraźna. Często musimy się więc domyślać czego potrzebuje w danej chwili i co chce nam przekazać.  Buty ortopedyczne, które nosi każdego dnia, znacznie ułatwiają mu funkcjonowanie. Michał jednak potrafi samodzielnie poruszać się tylko na prostej powierzchni. Wejście po schodach czy wszelkie nierówności na drodze są dla niego przeszkodą, którą może pokonać tylko przy wsparciu drugiej osoby.  Michał od zawsze wymagał stałej opieki, konsultacji medycznych oraz leczenia i hospitalizacji w wysokospecjalistycznych ośrodkach na terenie całego kraju. Z uwagi na jego stan wymaga stałej rehabilitacji.  Dlatego pragniemy prosić Was o pomoc! Walka o lepszą teraźniejszość i przyszłość trwa i trwać będzie jeszcze długo! Każdemu z Was dziękujemy za okazaną pomoc. Rodzice Michała

61 261,00 zł ( 88,05% )
Brakuje: 8 314,00 zł
Hania Bresman
Hania Bresman , 5 lat

Mała Hania kontra białaczka❗️Pomóż w trudnej walce!

Nasza kochana córeczka ma ostrą białaczkę – do teraz powtarzam te brutalne słowa i trudno mi uwierzyć w diagnozę, choć już od kilku tygodni nasze życie toczy się na onkologii… Prosimy o pomoc dla Hani, bo choć to bardzo trudne, sytuacja nas wykańcza. Walczymy z najtrudniejszym przeciwnikiem i potrzebujemy pomocy, by wygrać i odzyskać zdrowie Hani! Nasza 4-letnia córeczka urodziła się z zespołem Downa, jednak pomimo towarzyszących chorób i wadzie genetycznej bardzo dobrze się rozwija. Jest bystra, radosna i ciekawa świata. Lubi czytać, układać klocki i bawić się z koleżankami z przedszkola. Chętnie chodziła na zajęcia rehabilitacyjne, dzięki czemu nauczyła się jeździć na hulajnodze i na rowerze. Zajęcia logopedyczne sprawiły, że Hanka coraz więcej mówi i czyta proste teksty.  Dwa lata temu urodziła się jej młodsza siostra Ala i od tej pory tworzyły niepodrabialny duet. Jedna za drugą wskoczyłaby w ogień. Tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę. Teraz szczęście prysnęło…  Osiem tygodni temu Hanię zaczęła boleć noga. Byliśmy zszokowani, kiedy lekarz ortopeda wysłał nas na pilne badania krwi. Po nich okazało się, że w Hani organizmie toczy się jakiś stan zapalny. Jeszcze tego samego dnia znaleźliśmy się na izbie przyjęć szpitala dziecięcego w Toruniu, gdzie leczyli naszą córkę antybiotykiem – niepokojące objawy miały być powikłaniami po przebytej szkarlatynie. Dziś wszystko oddalibyśmy za tamtą diagnozę…  Po tygodniu wyszliśmy do domu spokojni, że naszej Hani nic nie będzie. Spokój trwał chwilę… Po badaniach kontrolnych krwi i USG brzucha skierowano nas na dalszą diagnostykę do szpitala w Bydgoszczy. Niepokojące odchylenia w morfologii, powiększona wątroba i płyn w prawym biodrze skłoniły lekarzy do punkcji szpiku. Kiedy usłyszeliśmy diagnozę, nasz świat runął… Ostra Białaczka Limfoblastyczna. Tego nikt się nie spodziewał. Nasza Hania zaczęła walkę o życie… Córeczka otrzymuje chemię do kręgosłupa i chemię dożylną. Za nią już kilka podań. Przez całe leczenie będzie przyjmowała sterydy oraz wiele leków ochraniających narządy. Jej odporność spadła niemalże do zera, dlatego wraz ze mną przebywa w izolatce. Stała się naszym całym światem, ograniczonym 4 ścianami, bez taty i siostrzyczki obok, bez koleżanek, przedszkola…  Podczas leczenia Hania wymaga częstego przetaczania krwi, osocza i płytek. Chemia spowodowała, że jej piękne kasztanowe włosy do pasa wypadły… Dziś jest blada i obolała. Pęka serce… Nie jest w stanie jeść, na jej ciele pojawiły się odparzenia spowodowane przyjmowanymi lekami.  Hania jest na diecie bezlaktozowej i bezglutenowej, dlatego w tej chwili największym wyzwaniem dla nas jest dobranie dla niej i zakup żywności wysokobiałkowej. W najbliższym czasie potrzebne będą również maści na odparzenia, podkłady, strzykawki, plastry i wiele medycznych produktów potrzebnych do codziennego pielęgnowania Hani. Musimy to kupować sami. Mój mąż, tata Hani, pracuje. Razem z babcią zajmują się młodszą córeczką. Tęsknota jest dodatkowym cierpieniem… Staramy się zmieniać przy Hani w weekendy, żebym mogła choć trochę być w domu z Alą, która bardzo tęskni za siostrą i za mamą. Jest jeszcze malutka, nie rozumie do końca sytuacji, czemu wszystko teraz wygląda inaczej. Czemu nas nie ma w domu… Hania leczona jest w Bydgoszczy w szpitalu im. Jurasza, a my mieszkamy w Ciechocinku. Droga do pokonania jest daleka, dlatego liczne przejazdy w tę i z powrotem wykańczają nas finansowo. Topią się oszczędności, a jesteśmy dopiero na początku leczenia… Już w tej chwili wiemy, że leczenie szpitalne Hani będzie trwało minimum pół roku, a następnie będzie leczona w domu przez kolejne lata.  Nie jesteśmy w stanie podołać tej sytuacji finansowo, dlatego prosimy o pomoc. Przyda się nam każda złotówka, za która serdecznie dziękujemy. Prosimy, trzymajcie kciuki za nas, za Hanię. Mama

61 235,00 zł ( 57,56% )
Brakuje: 45 148,00 zł