Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Łukasz Tkaczyk
Łukasz Tkaczyk , 33 lata

Kiedy jedna chwila niszczy życie... Pomagamy Łukaszowi!

26 stycznia 2020 r. życie Łukasza zawaliło się w ciągu sekundy, a  czas stanął w miejscu. Nagle nic innego nie było ważne, tylko on. Nikt nie wierzył, że to wypadek, bo jak ciężki uraz czaszkowo-mózgowy mógłby się przytrafić komuś, kto spadł z zaledwie 3 schodów? A wystarczyła tylko chwila, zwyczajne zasłabnięcie. To mogło przydarzyć się mi, Tobie... Każdemu. Pamiętam tamten okres jak przez mgłę, ale doskonale pamiętam pierwszą wizytę na OIOM-ie. Telefon o 3 w nocy do mamy, że był wypadek, stan ciężki, musi przyjeżdżać z Niemiec. Po drugiej stronie płacz, długi i miałam wrażenie, że nieskończony. Mama nie mogła przestać płakać nawet na sekundę, cudem brała oddech. Nie ma większego strachu niż ten o własne dziecko. Taki dzień zapamiętuje się do końca życia i wraca do niego z przyspieszonym biciem serca, a wręcz bólem. Pamiętam osuwającą się mamę po ścianie, która nawet jeszcze nie przekroczyła progu sali, opuchniętego brata, wyglądał jakby po prostu spał.  Koronawirus to utrapienie nie tylko restauracji czy turystyki, ale także rodzin i pacjentów. Miesiąc po wypadku - ZAKAZ ODWIEDZIN. Następnie przeniesienie do Budzika dla dorosłych w Brzegu (niestety mógł być tylko sam), gdzie trafił na naprawdę wspaniałą ekipę profesjonalistów, która wybudziła go ze śpiączki. W październiku Łukasz trafił do instytutu Neurorehabilitacji Animus, w którym robi niesamowite postępy, a co najważniejsze może z nim przebywać ktoś z rodziny, co ma ogromne znaczenie. Od października wyjęli mu rurkę tracheotomijną, zaczyna na nowo uczyć się mówić, przełykać jedzenie,  chodzić, wszystko, co uczymy się jako dzieci, ale z niesamowitym bólem. Niestety przez spastykę rąk i nóg ma bardzo ciężko, ale ćwiczy, bo bardzo chce wrócić do sprawności, do pracy. Ostatnio zapytał się mamy "Mamo, czy ja będę jeszcze chodzić?" - takie pytanie od dorosłego dziecka boli najbardziej.  Nie chcę wiedzieć, co czuje, widząc, jak inni robią szybciej postępy niż on, ale przecież nie każdy uraz jest taki sam. Jedno jest pewne, Łukasz daje z siebie 100%, bo ma na to szansę dzięki wam. Jednak co dobre kiedyś się kończy. W lutym pieniążki na rehabilitacje się skończą, a mój brat zostanie na lodzie bez rehabilitacji, bez mieszkania, do którego mógłby wrócić. Jedyne co może to powrót do kawalerki rodziców, w której nie miałby możliwości się poruszyć, a co dopiero ćwiczyć, bez możliwości dostosowania choćby łazienki poprzez brak miejsca. Kwota, która powstała do zebrania to koszt 6-miesięcznego pobytu w Instytucie Animus, z całodobową opieką, 6 godzinami ciężkiej, codziennej pracy. Dzisiaj chowam dumę do kieszeni i błagam was wszystkich o pomoc, jak człowiek człowieka. Błagam. Zobaczcie jakie niesamowite postępy zrobił Łukasz, to dzięki wam! Bardzo dziękujemy za dotychczasową pomoc, ale nie jest mi głupio prosić o nią dalej, to przez miłość do brata. Dajcie mu, proszę szansę, każda złotówka ma znaczenie. Dziękujemy Angelika - siostra --- ➡️ Łukasza można również wspierać poprzez LICYTACJE

171 595,00 zł ( 56,42% )
Brakuje: 132 528,00 zł
Władysław Bieńkowski
Władysław Bieńkowski , 75 lat

Pan Władek stracił nogę❗️Pomóż, by znów mógł iść na spacer z malutkim wnuczkiem...

Ponad 2 lata temu stałem się nagle osobą niepełnosprawną... Wcześniej byłem zdrowym mężczyzną w sile wieku. Nie sądziłem, że moja jesień życia zacznie się tragedią, jaką będzie amputacja. Choroba pozbawiła mnie prawej nogi... Całe życie ciężko pracowałem fizycznie. Byłem murarzem... Emerytura miała być zasłużonym odpoczynkiem. Byłem szczęśliwy. Zamieszkałem z moją przyjaciółką Alina, która bardzo mnie wspiera. Zostałem dziadkiem, urodził się mój malutki wnuczek, który stał się moim oczkiem w głowie. Niestety dobre rzeczy przeplatały się ze złymi, z czego najgorszą z nich była choroba... Miażdżyca to bardzo podstępny przeciwnik... Rozwija się wiele lat, często nie dając żadnych objawów. Powoduje osadzanie się na ściankach naczyń krwionośnych cholesterolu i zwężanie ich, przez co tlen i składniki odżywcze nie dopływają do niektórych narządów... Może doprowadzić do zatoru tętnicy i ostrego niedokrwienia niektórych części ciała. Niestety tak stało się ze mną... Miażdżyca zaatakowała prawą nogę. Było tak źle, że lekarze nie mieli wyjścia - podjęli decyzję o amputacji. Utrata nogi była dla mnie ogromną tragedią... Nagle stałem się niepełnosprawny, zdany na pomoc innych. Nawet pójście do łazienki stało się ogromnym wyzwaniem... Ciało tak przyzwyczaiło się do nogi, że czasami wydawało mi się, że wciąż odczuwam w niej ból. Wciąż mam plany, marzenia. Wciąż budzę się z myślą, co dziś zrobi. Jednak chwilę później rzeczywistość boleśnie ściąga mnie na ziemię. Codziennie, od ponad dwóch lat... Wszystkie rzeczy, które wcześniej były dla mnie codziennością - pójście z Aliną na spacer, na zakupy, zabawa z wnuczkiem - dziś stały się dla mnie prawie niewykonalne. Poruszam się na wózku... Niestety, proteza, którą miałem, okazała się źle zrobiona. Cierpię i tak bardzo tęsknię za dawnym życiem... Szansą na jego odzyskanie jest dla mnie specjalistyczna proteza nogi. Niestety, jej koszt jest poza moim zasięgiem - choć to trudne, muszę prosić o pomoc... Proszę, podziel się swoim wielkim sercem i pomóż mi! Marzę, by znów chodzić, być samodzielnym i cieszyć się życiem... Proszę, daj mi tę szansę. Władysław    

3 346,00 zł ( 18,5% )
Brakuje: 14 740,00 zł
Władzio Kowalski
Władzio Kowalski , 11 lat

❗️W kraju owładniętym wojną walczę o zdrowie synka - konieczna pomoc dla Władzia!

Właduś to nasze pierwsze i długo wyczekiwane dziecko... Niestety nie dostał od losu takiego szczęścia jak zdrowe, beztroskie dzieciństwo... Ma jednak coś, co pozwala nam mieć nadzieję na lepsze jutro. Synek to prawdziwy wojownik - pokonując ból i łzy, codziennie ćwiczy, rozwija się i walczy z chorobą, dodając nam wiary w zwycięstwo. Jednak mimo tego, że za nami już wiele, to wciąż jesteśmy na początku tej wymagającej drogi. Kiedy dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się dziecka, byłliśmy najszczęśliwsi na świecie. Potem dowiedzieliśmy się, że to będzie synek... Nasz mały chłopiec, kruszynka, którego pokochaliśmy od pierwszej myśli o nim. Ciąża przebiegała znakomicie, rozwój dziecka w pełni odpowiadał normom. Czekaliśmy na zdrowego chłopca... Niestety, los zaplanował dla nas inną przyszłość... Władek urodził się w 32. tygodniu ciąży... Ważył zaledwie 1750 gramów, mniej niż dwie paczki cukru... W pierwszych godzinach życia synek oddychał samodzielnie i nic nie wskazywało na to, że przedwczesny poród zostawi na nim tak straszliwe piętno... Wydawało się, że wszystko, co najgorsze, już za nami... Niestety po 6 godzinach stan synka drastycznie się pogorszył. Władek został podłączony do respiratora. Nie sądziliśmy, że można czuć się tak, jak wtedy czuliśmy - żyć, a jednocześnie umierać ze strachu... Władek był na oddziale intensywnej terapii przez 13 dni. 13 najdłuższych dni w naszym życiu... Żyliśmy nadzieją, ale codziennie ogarniał nas lęk, że możemy już nie zobaczyć własnego dziecka. Nie mogliśmy być przy synku, widzieliśmy go tylko na kilkanaście minut... Staraliśmy się chłonąć wszystko - widok malutkich paluszków, włosków, buzi, ledwo widocznych pod respiratorem... Po 13 dniach nasze modlitwy zostały wysłuchane. Przeniesiono nas na oddział wcześniaków, gdzie stan synka powoli, ale codziennie ulegał poprawie. Koniec walki o życie oznaczał jednak początek innej - dramatycznej walki o zdrowie... Władek nie rozwijał się tak jak zdrowe dziecko. Nie zaczął czołgać się, siadać, stać, chodzić... W ciągu roku nadano mu status dziecka niepełnosprawnego i zdiagnozowano. Nasza walka o przyszłość synka trwa do dziś. Przez cały ten czas przeszliśmy przez wiele ośrodków rehabilitacyjnych, zajęć domowych, terapii farmakologicznej. Kiedy synek miał 3 latka, pojechaliśmy do ośrodka Olinek, gdzie Właduś zrobił wspaniałe postępy. Synek nauczył się stać, podpierany, siedzieć, chodzić z chodzikiem, nauczył się mówić. Każdy turnus rehabilitacyjny daje mu możliwość prawidłowego rozwoju i zdobycia nowych umiejętności. Każdy dzień to kontynuowanie zajęć, zdobywanie i utrwalanie nowych umiejętności, pokonywanie zupełnie niedziecięcych problemów. Nie wszystko jednak zależy od nas. Zwłaszcza teraz, kiedy Władek szybko rośnie, nie mamy nawet chwili na to, by przestać ćwiczyć, by przestać walczyć o jego lepsze życie. Jednak rehabilitacja, zakup sprzętów specjalistycznych i wszystkiego, co potrzebne jest do rozwoju Władka, generuje ogromne koszty. Teraz bardzo ważne jest kontynuowanie zajęć, aby zdobywać i utrwalać wszystkie nowe umiejętności! Wciąż wierzymy, że los kiedyś wreszcie się do nas uśmiechnie. Pomożesz nam? Bardzo Cię potrzebujemy...

6 642,00 zł ( 11,15% )
Brakuje: 52 890,00 zł
Daria Sadokierska
Daria Sadokierska , 33 lata

W wypadku zginęła jej siostra, ona sama od lat walczy o sprawne życie! Pomóż!

W wieku 12 lat Daria uległa wypadkowi samochodowemu. Wracała ze starszą o 1,5 roku siostrą Dianą i rodzicami z niedzielnej wycieczki. Pomimo że była zapięta pasami, doznała bardzo ciężkiego urazu głowy i licznych złamań. Diana ucierpiała jeszcze bardziej, zmarła po godzinie. Walka o życie Darii toczyła się w cieniu tragedii. Aby opanować ogromny obrzęk mózgu, usunięto połowę czaszki. Przez trzy miesiące po operacji dziewczynka była w śpiączce. Później przez 1,5 roku była osobą leżącą, bez jakiegokolwiek kontaktu. Mimo że od wypadku minęło kilkanaście lat Daria wciąż zmaga się z głębokim połowicznym niedowładem spastycznym. Po półtora roku, kiedy Daria zaczęła się świadomie ruszać, zrobiliśmy jej plastykę czaszki i wtedy już postępy w rehabilitacji i odzyskiwaniu funkcji psychoruchowych ruszyły jak pędzący pociąg. Dało to nam ogromną nadzieję i siłę do pracy i walki o lepsze jutro i sprawność Darii. Przez wiele pierwszych lat kontakt słowny z Darią był nielogiczny. Dopóki zaczęła mówić, okazało się, że umie pisać litery w powietrzu. Potem pisała mazakiem odpowiedzi na śliskiej tabliczce. Gdzieś w tym czasie przeprowadzona została operacja oka. Po wypadku Daria miała maksymalnego zeza prawego oka i wtedy też okazało się ze nie widzi w ogóle lewej strony na lewe i prawe oko. W przeciwieństwie do zeza - niedowidzenia nie da się cofnąć i bardzo przeszkadza jej do dziś w poruszaniu się. To duże utrudnienie szczególnie przy połowicznym niedowładzie po tej samej, lewej stronie. Do tego ma krótszą, lewą nogę, ponieważ bardzo urosła kiedy była na sterydach w pierwszym, ostrym stanie, a lewa noga z powodu głębokiego niedowładu urosła mniej. Jest krótsza o 2 cm. Wiec, po tym jak Daria zaczęła się ruszać i została zrekonstruowana jej czaszka, ruszyłyśmy z rehabilitacją pełną parą i odnosiłyśmy mnóstwo sukcesów. Daria codziennie ćwiczyła z rehabilitantem. Jak również ćwiczyłam z nią po kilka godzin dziennie. Były w tym również ćwiczenia logopedyczne (przez 4 lata Daria mówiła tak cicho i nie wyraźnie, że trzeba było przyłożyć ucho do jej ust, żeby ją zrozumieć). Ćwiczyłyśmy też metodą Dennisona przez 1,5. Dzięki temu uzyskałyśmy ogromny postęp w procesach poznawczych i nauce w szkole. Odzyskała pamięć krótką i długą. Ćwiczyłyśmy też mózg w domu dość długo metodą Feedback. Bardzo często wyjeżdżałyśmy na wielospecjalistyczną rehabilitację do sanatoriów. Gimnazjum. Ku zdziwieniu wszystkich Daria przystępuje do egzaminu gimnazjalnego i.... zdaje! To było jak cud, z połową mózgu, po tak długiej śpiączce itd. Później zawodówka. Daria ukończyła jedną klasę liceum, ale okazało się, że tak intensywna rehabilitacja jest nie do pogodzenia z nauką. Darii bardzo brakuje siostry, były jak papużki nierozłączki. Pojawiło się rodzeństwo - Staś i Martynka. Wróciły chęci do życia, a dom wypełnił się hałasem i śmiechem - życiem. Wtedy mieszkaliśmy na dużym osiedlu. Daria znała je i była w stanie nawet pomagać mi przy dzieciach. Kiedy byłam po cesarce- robiła zakupy Chodziła z malutkim Stasiem w wózku na spacery. Jaka Ona była dumna. Czuła się ważna i potrzebna. Aby mogło tak być dalej, potrzebna jest intensywna i bardzo kosztowna rehabilitacja.

3 913,00 zł ( 5% )
Brakuje: 74 279,00 zł
Maja Milusz
Maja Milusz , 8 lat

Majeczko, nie poddawaj się! Pomożemy Ci odzyskać siłę do dalszej walki!

Nie zliczę nieprzespanych nocy, łez płynących strumieniami po moim policzku. Nie potrafię zliczyć momentów, w których zrezygnowana, załamana prosiłam o wytrwałość. Wiem, że nie mogę się poddać. Jedną córkę już straciłam, o drugą nie przestanę walczyć nigdy! Wychowanie Majki to bardzo wymagający obowiązek. Córeczka z powodu niedotlenienia w ciąży bliźniaczej cierpi na dziecięce porażenie mózgowe i głęboką niepełnosprawność. Nie mówi, zdarzają się silne ataki epilepsji, nie koordynuje samodzielnie ruchów, nie wstaje, nawet samodzielnie nie siedzi. Maja, pomimo że jest bardzo bystrą dziewczynką, nigdy nie będzie całkowicie samodzielna. Nasze życia zawsze będą od siebie zależne. Mam 23 lata, ale jestem świadoma drogi, jaka jest przed nami. Pomimo wszelkich trudów, nie wyobrażam sobie, że mogłabym się całkowicie poddać. Córka jest ode mnie całkowicie zależna, a jej świadomy i pełen radości uśmiech, skupienie spojrzenia, są w stanie wynagrodzić najcięższe momenty. Dwa lata temu po raz pierwszy musiałam schować dumę i prosić o pomoc, o nadzieję. Udało się! Na pierwsze podanie komórek macierzystych w klinice w Polsce Majeczka zareagowała bardzo dobrze. Nastąpił niewiarygodnie duży progres w jej rozwoju. Przede wszystkim rozwiną jej się wzrok. Jednak to nie koniec, a właściwie początek naszej długiej i wyboistej drogi, na której końcu mamy nadzieję zobaczyć dużo większą sprawność. WŁAŚNIE TERAZ MAMY WIELKĄ, JEDYNĄ SZANSĘ! Majeczkę ponownie zakwalifikowano do terapii komórkami macierzystymi, tym razem w klinice w Bangkoku. Znów z wielką nadzieją patrzę w przyszłość. Mamy ogromną szansę, aby Maja nabrała większej samodzielności. Może zacznie samodzielnie siedzieć, koordynować ruchy, a może przyjdzie taki dzień, że powie do mnie mamo... Wiem, że sama nie pomogę mojej córeczce. Dlatego muszę prosić Cię o wsparcie! Magda - mama ➡️ Licytacje dla Mai na Facebooku

101 938,00 zł ( 58,22% )
Brakuje: 73 146,00 zł
Michał Brynczka
Michał Brynczka , 24 lata

Przejażdżka rowerowa skończyła się tragicznie... Od 12 lat walczymy o życie Michasia. Ratunku!

Michał miał wtedy tylko 8 lat. Wybrał się z bratem na przejażdżkę na rowerze… Tak bardzo to lubił. Od kiedy nauczył się jeździć, ciężko było mu oderwać się od dwóch kółek. Nikt nie przypuszczał, że tego dnia synek jechał na rowerze po raz ostatni. Od tamtego dnia minęło już 12 lat, a ja wciąż nie mogę pogodzić się z tym, co się stało. Może to dobrze, bo ta moja niezgoda pozwala mi walczyć, daje mi siłę... To miała być zwykła przejażdżka rowerem, jakich było wiele. Jednak z tej Michaś nie wrócił nigdy. Upalny, sierpniowy dzień. Niedziela. Michał ze swoim bratem pojechali rowerami po tatę, który wracał z krowami z pastwiska. Synek zdecydował się przejechać ruchliwą drogę Dębno - Niedzica. Wjechał wprost pod nadjeżdżający samochód. Z rozpędzonym autem nie miał po prostu szans… Doszło do poważnych uszkodzeń mózgu i całego ciała.  Całe szczęście, synek nie zginął, ale stracił na zawsze władzę nad ciałem, sprawność i samodzielność…  Tamten Michaś – roześmiany, rozgadany, energiczny chłopiec, którego wszędzie było pełno – bezpowrotnie zniknął… Dzień wypadku był najgorszym w moim życiu. Teraz mogę już o nim mówić, minęło w końcu 12 lat, ale wtedy… Karetka, przeraźliwy strach, rozpacz i świadomość, że moje dziecko może się już nigdy nie obudzić. Że stracę Michałka na zawsze… Lekarze powiedzieli mi, że stan synka jest ciężki, ale nie beznadziejny. Tego się trzymam. Od dnia wypadku synek nie chodzi, nie mówi, nie potrafi sam jeść, ubierać się i załatwiać swoich potrzeb… W każdej czynności jest zależny od drugiego człowieka. Porusza się na wózku i jest całkowicie zdany na opiekę innych osób. Ale żyje! Karmimy go, przewijamy, myjemy, dajemy pić, dbamy o zaspokojenie jego podstawowych potrzeb. I tak codziennie, nieprzerwanie od 12 lat. Wielokrotnie słyszałam, że Michał powinien trafić do ośrodka, gdzie zajmują się osobami w takim stanie jak on. Nie godzę się na to! My nie wyobrażamy sobie ani jednego dnia bez niego! To nasz kochany syn. Nasze oczko w głowie. Wiemy, że nasza miłość i nasza opieka są dla niego bardzo ważne. Mimo że jest bardzo ciężko, codziennie walczymy o poprawę. W miarę możliwości staramy się zabierać Michała na turnusy rehabilitacyjne, gdzie ćwiczy na nowoczesnym i dobrym sprzęcie. Dzięki temu ból znika, a synek robi postępy. Bardzo chcielibyśmy również poprawić komunikację, ale jest to możliwe tylko dzięki urządzeniu zwanemu C-Eye. To tak zwane cyberoko – Michał za pomocą ruchu powiek mógłby kierować kursorem myszki, dzięki czemu wskazywałby obrazki… Mógłby odpowiadać na pytania, powiedzieć nam, co czuje i na co ma ochotę… To jedyny sposób, abyśmy dowiedzieli się, jaki jest nasz syn, co myśli. Nie brakuje nam sił. Mamy też ogromne pokłady miłości i determinacji, przerastają nas tylko kwestie finansowe… Koszt intensywnej rehabilitacji i zakupu odpowiedniego sprzętu są po prostu ogromne. Dlatego z całego serca proszę o wsparcie wszystkich dobrych ludzi, którzy czytają te słowa… Chcielibyśmy znów porozumieć się z Michałem. Może już nigdy nie usłyszę jego głosu, ale chcę wiedzieć, co on myśli i czuje! Proszę z całego serca, serca matki - pomóżcie Michałowi i nam spełnić to marzenie.

32 403,00 zł ( 36,24% )
Brakuje: 57 002,00 zł
Lidia Kwiatkowska
Lidia Kwiatkowska , 24 lata

Pętla na szyi zaciska się z każdym dniem mocniej... Mukowiscydoza nie odpuszcza! Ratunku!

5 godzin - dokładnie tyle każdego dnia zabiera mi z życia mukowiscydoza. Każda z nich ma ogromne znaczenie w walce z chorobą… Dzięki regularnym zabiegom wciąż mogę oddychać, ale to życie to niekończący się strach, bariery i przeszkody. Niektóre, jak się zdaje, nie do pokonania… Całe moje życie toczy się w cieniu choroby. Wszystko, dosłownie wszystko zostało podporządkowane temu bym mogła żyć pomimo choroby. Nie zliczę tego, co mnie ominęło, jak wiele wspomnień po prostu nie istnieje.  Mam 20 lat. Moi rówieśnicy planują przyszłość, odnajdują sens, tworzą wyjątkowe chwile, które będą wspominać przez lata… a ja? Tkwię w pułapce mukowiscydozy. Na mojej szyi coraz ciaśniej zaciska się pętla. Czuję jak zaczyna brakować mi tchu - do jego braku w pewnym sensie jestem przyzwyczajona, ale wiem, że choroba wystawia mnie na próbę, za każdym razem odbierając trochę więcej powietrza.  Najczęstsze wspomnienie z dzieciństwa? Choroba. Przez lata mój stan zmieniał się bardzo dynamicznie. Dwa razy do roku otrzymywałam w szpitalu antybiotykoterapię. Regularnie co pół roku wracałam na oddział jednocześnie przerażona, ale też przyzwyczajona. Gdzieś w głębi duszy czasem tęskniłam za normalnym życiem takim, którym cieszyli się ludzie w moim wieku. Dla mnie nawiązanie i utrzymanie znajomości ze zdrowymi osobami było czymś nieosiągalnym. Znajomi przychodzili i odchodzili, z czasem całkowicie znikali. Dla mnie i moich rodziców w tamtych czasach liczyło się przede wszystkim zdrowie, ale nie było łatwo pogodzić się z samotnością. Wydolność moich płuc stopniowo spadała, kiedy miałam 11 lat wynosił 54%, a w wieku 19 lat zmniejszyła się do zaledwie 25%. Stan był poważny, lekarze walczyli o mój oddech, a ja przez problemy rodzinne, straciłam na chwilę wolę walki. To było straszne, ale dziś wiem, że muszę zrobić wszystko, by przy użyciu własnych płuc. Udało mi się zwiększyć wydolność, ale sytuacja zdrowotna bardzo się skomplikowała po ostatniej operacji, ponieważ pojawiły się kolejne choroby zakażenie bakteryjne płuc, niedowaga, osteoporoza i problem z nadciśnieniem tętniczym. Ta długa lista to tragiczna wizja dla mojej przyszłości. Leczenie tej choroby to środki, o których boję się myśleć. Świadomość, że od tego zależy moja przyszłość jest przerażająca… Dla mnie to walka o wszystko, a każda złotówka to jak jeden podarowany oddech. Poczucie bezpieczeństwa przez krótką chwilę, kiedy choroba nie zaciska pętli wokół mojego gardła.  Twoja pomoc może pomóc mi odzyskać niewielką sprawność płuc, co uchroni mnie przed przyśpieszeniem przeszczepu, który wiąże się z bardzo poważnymi konsekwencjami.  Proszę! 20 lat to nie wiek, aby poddać się chorobie i patrzeć jak umiera się powoli, a choroba zaciska pętlę na szyi... Świadomość tego, że mogę przegrać budzi we mnie ogromny lęk. Od wielu lat, a właściwie niemalże od początku żyję w reżimie ściśle narzuconym przez mukowiscydozę. Chcę tylko żyć. Odetchnąć pełną piersią i poczuć, że mam przed sobą możliwości, nie tylko ograniczenia. 

41 649,00 zł ( 72,09% )
Brakuje: 16 117,00 zł
Hannah Ryczyńska
Hannah Ryczyńska , 9 lat

Bez rehabilitacji operacja pójdzie na marne! Pomagamy małej Hani

Operacja dała nam nadzieję na sprawność, ale wciąż możemy wszystko stracić. Przyszłość córeczki stoi pod znakiem zapytania, a kolejne postępy zależą od tego, czy uda mi się jej zapewnić najlepszą opiekę. Niestety, sama nie mam na to szans…  Doskonale pamiętam te emocje. Strach, przerażenie, niepewność. Hannah przyszła na świat kilkanaście tygodni za wcześnie. Poród w 29 tygodniu ciąży. Garść złych informacji przekazanych przez lekarzy. Najgorsza z nich: 1 punkt w skali Apgar przez niemożliwość samodzielnego oddychania. Karmiłam się nadzieją, że nabierze sił, że jej maleńkie ciało rozpocznie walkę i wkrótce będę mogła wziąć ją w ramiona i podziękować za to, że zwyciężyła.  Niepewność trwała 11 tygodni. Dokładnie tyle, ile powinnam nosić ją pod sercem. Po wielu nieprzespanych nocach, dniach płynących na czuwaniu, wreszcie otrzymałam jedną z najważniejszych informacji: stan jest stabilny, zagrożenie życia minęło. W takich momentach trudno powstrzymać emocje: szczęście mieszało się z obawą o przyszłość. Jak szybko się okazało, zniknięcie bezpośredniego zagrożenie nie spowodowało, że wszystkie problemy zniknęły. U Hannah zdiagnozowano dziecięce porażenie mózgowe. Choroba, na którą nie ma lekarstwa. Dolegliwości, które wpływają na całe życie, codzienne funkcjonowanie i sprawiają, że każdy dzień staje się ogromnym wyzwaniem.  Wcześniactwo i związane z nim choroby sprawiły, że moja córeczka nie ma szans na rozwój, taki sam jak u rówieśników. W wieku 5 lat moja córeczka wciąż raczkuje, samodzielne chodzenie pozostaje jedynie odległym marzeniem. Na własnych nóżkach jest w stanie pokonać zaledwie kilka kroków przy wsparciu specjalistycznych ortez oraz kul.  Naszą nadzieją na sprawność była operacja. Przebiegła pomyślnie, ale po jej przeprowadzeniu pojawił się duży problem: by działania lekarzy okazały się skuteczne konieczna jest rehabilitacja, co najmniej dwuletnia. Niestety, nie mamy możliwości zdobycia jej w ramach refundacji. Wsparcie i opieka specjalistów to ogromne koszty, a ja muszę mieć środki, by dać Hannah tę jedyną szansę. Bym w przyszłości mogła jej powiedzieć, że zrobiłam wszystko, by zawalczyć o jej zdrowie i częściową samodzielność.  Choroba zabrała nam wiele. Zbyt wiele. Świadomość tego, że mamy możliwość podjęcia walki jest dla mnie niezwykle budująca, ale wciąż się boję. Strach o przyszłość córeczki, o jej funkcjonowanie stał się częścią mojej codzienności. Chcę go pokonać, a ty jesteś moją jedyną nadzieją na poprawę, na to, że zamiast barier wreszcie zobaczymy możliwości.  Twoje najmniejsze wsparcie to dla mojego dziecka ogromna szansa! Proszę, nie przechodź obok mojej prośby obojętnie… Życie w cieniu choroby jest niezwykle trudne i wymagające. Szczególnie, kiedy musisz powtarzać własnemu dziecku “nie możesz”. Z pułapki ograniczeń jest jednak wyjście… By do niego trafić, potrzebujemy twojej pomocy!

11 255,00 zł ( 38,33% )
Brakuje: 18 107,00 zł
Daniel Oleksiak
Daniel Oleksiak , 36 lat

Ten wypadek mógł zdarzyć się każdemu... Walczymy o lepsze jutro dla Daniela!

Młody, pełny energii, wysportowany. Tak w kilku słowach można było opisać mojego brata. Poza tym zawsze skory do pomocy i choć na co dzień poważny i zorganizowany, wśród najbliższych zmieniał się w człowieka pełnego troski i empatii. Każdy, kto go znał wiedział, że można na niego liczyć w każdej sytuacji.  Niestety, spokojne, ułożone, rodzinne życie zostało brutalnie przerwane przez tragedię, która spotkała nas ubiegłego lata. 26 lipca - ten dzień już zawsze będzie kojarzył nam się z tym samym - wypadkiem, który zmienił codzienność w walkę o przyszłość. Tego dnia całą rodziną wybraliśmy się nad jezioro. To tam wydarzył się wypadek, o którym bardzo chcielibyśmy zapomnieć.  Beztroski, letni dzień miał dla Daniela tragiczne zakończenie. Wyciągnięty z wody nie oddychał… Dzięki szybkiej reakcji i podjętej reanimacji dziś wciąż możemy o niego walczyć. Helikopter przetransportowany do szpitala, niemalże natychmiast poddany operacji ratującej życie. Bezwzględna diagnoza, która niemalże całkowicie odbierała nadzieje na lepsze jutro - złamapnie rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym. Dwa miesiące niepewności, respirator wspomagający oddychanie, aparatura śledząca funkcje życiowe. Separacja od reszty rodziny przez szalejącą pandemię. Stan określany jako ciężki. Walka o każdy dzień i świadomość tego, że może wydarzyć się właściwie wszystko. Kiedy Daniel wybudził się ze śpiączki, lekarze potwierdzili, że cierpi na paraliż czterokończynowy. Podjęto decyzję o rozpoczęciu rehabilitacji, ale ta ze względu na stwierdzony na oddziale COVID-19 została wstrzymana po kilku tygodniach. Powrót do domu to z jednej strony ogromna radość, z drugiej przerażenie… Świadomość tego, że nie jesteśmy w stanie zapewnić bratu koniecznej opieki jest niezwykle przytłaczająca. Niestety, walka o sprawność wymaga ogromnego zaangażowania, ciężkiej pracy i wsparcia specjalistów, a także… środków. I to właśnie koszty stanęły nam na drodze i zbudowały mur, przez który bezskutecznie próbujemy się przebić… Potrzebujemy pomocy! Daniel jej potrzebuje, by leczenie przyniosło rezultaty. By w przyszłości miał jeszcze okazję zabrać swoje dzieci na spacer… Daniel ma ogromną wolę walki o lepsze jutro. Nie tylko dla siebie, ale też dla rodziny, za którą czuje się odpowiedzialny. Chce być tatą, który może aktywnie uczestniczyć w życiu dzieci, chce wrócić do życia pełnego aktywności. I choć nikt z nas nie zna wyniku tej walki to jednak musimy do niej stanąć i znów mieć nadzieję na lepsze jutro.  Twoje wsparcie to dla nas motywacja do działania. Chorobową rzeczywistość znamy aż nazbyt dobrze - nasza mama choruje na stwardnienie rozsiane, a Daniel zawsze z wielkim zaangażowaniem wspierał ją w codziennych wyzwaniach. Teraz rzeczywistość całej naszej rodziny stanęła na głowie, ale wierzymy, że brat znów pokaże nam swoją siłę, znów nam zaskoczy.  By miał szansę na powrót, by mógł znów pewnie i samodzielnie ruszyć po marzenia, potrzebuje pomocnej dłoni. W sytuacji takiej jak on mógłby znaleźć się każdy - dlatego tak bardzo proszę, pomóż nam odmienić zły los.

5 496,00 zł ( 3,96% )
Brakuje: 133 122,00 zł