Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Renata Lebiedzińska
Renata Lebiedzińska , 56 lat

Stanąć twarzą w twarz z rakiem, by nie stracić nadziei na życie!

Wiedziałam, że dzieje się coś złego. Choroba często atakuje z zaskoczenia, nagle zastępując codzienność w pole walki. Czułam to, ale w najgorszych koszmarach nie podejrzewałam, że moje życie za chwilę może się tak drastycznie zmienić. We wrześniu 2020 usłyszałam wyrok - nowotwór złośliwy sutka.  Zaczęło się od bólu w kręgosłupie, który z dnia na dzień zaczął się nasilać. Wystraszona sytuacją zaczęłam szukać pomocy. Krążyłam od lekarza do lekarza. Po długiej diagnostyce usłyszałam, że zmagam się z nowotworem złośliwym oraz przerzutami do kości. Zaatakowane zostały kręgi szyjne, piersiowe, łopatki, miednica oraz kości udowe. Moja sprawność w mgnieniu oka stała się znacznie ograniczona.  To nie tak miało wyglądać! Miałam plany, marzenia i poczucie, że mam dużo czasu na ich realizację i wtedy nagle moje życie się urwało! Nie wiedziałam, czy nadejdzie jutro... Leczenie osłabiło mój już i tak wycieńczony do granic możliwości organizm. Z pełnej pasji, radosnej i cieszącej się każdą chwilą osoby stałam się przykuta do łóżka, bez szans na lepszą przyszłość. W listopadzie ubiegłego roku mój stan drastycznie się pogorszył. Lekarze podejrzewają złamanie w kręgosłupie szyjnym. Ból się nasila, a ja nie jestem już w stanie normalnie funkcjonować. Coraz częściej nie mam siły nawet wstać z łóżka. Wiem, że nie mogę się poddać. Chcę zawalczyć, ale koszty związane z moim leczeniem i rehabilitacją znacznie przekraczają moje możliwości. Na szali leży moje życie, pomóż mi je uratować…  Renata

2 810 zł
Jerzy Bernasiuk
Jerzy Bernasiuk , 63 lata

Udar niczym tornado zniszczył zdrowie Jerzego. Pomóż!

Prawie cztery lata temu dla mojego męża czas się zatrzymał. To wtedy, w czerwcu 2017 roku przeszedł niedokrwienny udar mózgu, który zabrał zdrowie, sprawność, a przede wszystkim samodzielność. Lekarze nie dawali mężowi nadziei, jego stan był krytyczny, a ja modliłam się tylko o to, że nie mogę go stracić. Dzień, w którym Jurek trafił do szpitala, pamiętam jak przez mgłę. Wspominał tylko o bólu w okolicy karku, który utrzymywał się od kilku dni. Szczerze mówiąc, myślałam, że jest to kwestia związana z przeciążeniem w pracy. Problem stał się coraz poważniejszy, kiedy u męża zaczęły się zawroty głowy i zaburzenia równowagi. Nie czekaliśmy już dłużej, pojechaliśmy do szpitala. Diagnoza postawiona przez lekarzy bardzo mnie zaskoczyła i przeraziła. Udar niedokrwienny prawej półkuli mózgu spowodował, że mąż został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Każdy dzień był czasem ogromnego strachu o zdrowie i życie Jurka. Gdy po miesiącu największe zagrożenie minęło i udało się ustabilizować parametry życiowe, usłyszałam, że mąż nie będzie w stanie samodzielnie funkcjonować…  Mąż był przykuty do łóżka przez rok. Dzięki ogromnej determinacji i rehabilitacji, która odbywa się 3 razy w tygodniu, udało się wypracować wiele cennych umiejętności. Z tygodnia na tydzień robi coraz większe postępy. Z człowieka leżącego, któremu zapowiadano stan wegetatywny, udaje się przy mojej pomocy wstać z łóżka, a nawet przejść kilka kroków!  Koszty związane z rehabilitacją są ogromne, dlatego prosimy o pomoc, by jego codzienność znów mogła przypominać tę sprzed udaru...  Przeszłość, to czas, do którego bardzo lubimy wracać. Wspominamy pracę Jurka, którą tak bardzo lubił. Nigdy nie usłyszałam z jego ust słów krytyki, nie narzekał na zmęczenie. Wspólnie uwielbialiśmy podróżować. Zawsze byliśmy ciekawi świata. Chcieliśmy poznać nowe miejsca, podziwiać piękne widoki, jeść regionalne jedzenie. Kiedy w naszym życiu pojawiły się wnuki, stały się jego oczkiem w głowie. Udar tak nagle zabrał zdrowie męża. Teraz musi zmagać się z niepełnosprawnością, jednak szanse na powrót do sprawności są naprawdę duże. Kiedy przypominam sobie, że lekarze nie dawali mężowi żadnych szans, oznajmili mi, że nie będzie mówił, sam jadł, będzie zależny tylko od rodziny, to do moich oczu napływają łzy. Nie dlatego, że tak bardzo się wtedy wystraszyłam, a dlatego, że nie mieli racji,  że udało się nam tak wiele wypracować.  Niestety rehabilitacja jest bardzo kosztowna. Jurek powinien codziennie ćwiczyć pod okiem specjalisty. Stać nas jedynie na 3 godziny w tygodniu. Szansa na dofinansowanie z NFZ jest znikoma.  Mężowi udało się wyjechać na 3 turnusy rehabilitacyjne. Po jego powrocie zauważyłam znaczną poprawę stanu męża. Proszę, pomóż mi spełnić marzenie Jurka - jest bardzo piękne i wydaje się być na wyciągnięcie ręki… Zapytany, o czym teraz marzy, odpowiedział mi: ,,Największym marzeniem, które pragnę spełnić, jest pójście z wnukami na spacer. Tak niewiele, a dla mnie tak dużo…” Anna, żona Jurka *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową. 

14 610,00 zł ( 31,93% )
Brakuje: 31 135,00 zł
Bartosz Kondratowicz
Bartosz Kondratowicz , 15 lat

By choroby nie zabrały wszystkiego. Walczę o przyszłość mojego syna!

Mój syn nie jest w stanie usłyszeć, że go wołam. Czasem nie zauważa zagrożenia. Czasem w jego oczach widzę pytanie: “Mamo, dlaczego ja?”. Tak bardzo chciałabym, by usłyszał mój głos. By zapewnienie "wszystko będzie dobrze" stało się realną obiet Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że wcześniejszy poród uda się jeszcze zatrzymać, że dzięki temu uda mi się zapewnić synkowi kilka tygodni bezpiecznego rozwoju. Niestety, moje prośby i błagania nie zostały spełnione, bo niebezpieczeństwo rosło z każdą minutą. Wreszcie lekarze podjęli decyzję, od której nie było odwrotu - poród musiał się odbyć natychmiast. Wciąż to pamiętam - był taki maleńki, taki bezbronny. Ważył zaledwie 900 gramów, a jego ciało nie było jeszcze gotowe na życie po drugiej stronie brzucha. Komplikacje, niepewność, setki pytań i strach, który nie opuszczał mnie ani na sekundę. Wciąż powtarzałam, by był silny, ale lekarze mówili, że wcześniejsze przyjście na świat może mieć dla niego poważne konsekwencje, które wpłyną na całą naszą przyszłość… Wtedy nikt nie był w stanie ich przewidzieć, ale z czasem zaczęliśmy się o nich przekonywać. Niestety, mimo tego, że Bartek ma już 11 lat wciąż borykamy się bolesnymi konsekwencjami.  Choroby pozornie niegroźne. Niestety, tylko pozornie, bo każda z nich jest wyrokiem na resztę życia. Nie istnieje lekarstwo, które je powstrzyma, zatrzyma ich rozwój, zagwarantuje życie bez barier i ograniczeń. Dla mnie, jako matki, to trudne. Dzieciństwo w cieniu choroby to ogromne wyzwanie - dla dziecka i jego najbliższej rodziny. Stawianie czoła przeciwnościom mamy opanowane, niestety raz po raz spotykają nas sytuacje, z którymi nawet przy ogromnym zaangażowaniu nie możemy sobie poradzić. Jedną z nich jest wada słuchu, z którą Bartosz zmaga się na co dzień. Życie w świecie ciszy jest dla młodego człowieka, który dopiero odkrywa świat jest niezwykle trudne. Wykluczenie z możliwości spędzania czasu z rówieśnikami, odrzucenie - to tylko niewielka część problemów… Tak bardzo chciałabym, by mój syn miał szansę na życie, takie jak inni. Bez barier i ograniczeń. Bez bólu i trudności powodowanych przez choroby. Niestety, w tym przypadku mogę działać tylko na niewielkie obszary. Mam jednak świadomość, że małymi krokami możemy dokonać wielu zmian.  Bartosz potrzebuje nowych aparatów słuchowych, które umożliwią kontakt ze światem zewnętrznym, okażą się pomocne w zdobywaniu nowej wiedzy, wyciągną mojego syna z pułapki ciszy. Dla niego to jeden z najcenniejszych prezentów, jaki może otrzymać.  Wyobrażasz sobie życie bez słuchu? Ja nie. I obserwując mojego syna, czasem bardzo go podziwiam, jak dzielnie sobie radzi. A jednak chciałabym mu dać szansę na coś więcej. Chciałabym pokazać, że choroba nie zabierze mu możliwości, że jeszcze nie wszystko stracone. 

7 185,00 zł ( 48,65% )
Brakuje: 7 581,00 zł
Olaf Jaworowicz
Olaf Jaworowicz , 6 lat

Ciche serca bicie

Jedyne, o czym marzy każdy rodzic, to by jego dziecko urodziło się zdrowe, by rozwijało się tak, jak każde inne, a jego życiu nic nie zagrażało. Spokój i rutyna, która dla tak wielu często jest przekleństwem, dla nas byłaby błogosławieństwem. Niestety już po urodzeniu syna moje marzenie o sielskim życiu dla niego legło w gruzach. Dowiedzieliśmy się, że Olaf ma bardzo poważną wadę serca - hipoplazją lewej komory serca - HLHS. Wada ta występuje u mniej niż 0,05% żywo urodzonych noworodków. U tych pacjentów dochodzi do niedorozwoju lewej części serca, która jest odpowiedzialna za pompowanie krwi bogatej w tlen, do tętnicy głównej (aorta) i za jej pośrednictwem do całego ciała. Noworodek z HLHS rodzi się o czasie z prawidłową masą. W przypadku HLHS nie istnieje możliwość wyleczenia wady serca. Operacje są operacjami „paliatywnymi” mającymi na celu zapewnienia dziecku zdolności do życia. Rzadko występują towarzyszące wady rozwoju innych narządów. W przypadku naszego dziecka ziściło się właśnie to „rzadko dochodzi do…”. Olaf ma obecnie 3-latka i nie tylko choruje na serce, ale również nie mówi i nie chodzi. Nasz synek przeszedł już dwie operacje, czeka na trzecią. Za każdym razem drżeliśmy ze strachu o jego życie, bo tak bardzo baliśmy się, czy Olafek wyjdzie z tego zwycięsko. Godziny spędzone pod salą operacyjną były chwilami, które ciągnęły się w nieskończoność, a my pełni obaw czekaliśmy na jakąkolwiek wiadomość o stanie naszego małego wojownika. Jednakże dzięki Waszemu wsparciu oraz osób, które codziennie walczą o lepsze jutro dla naszego dziecka, jesteśmy w stanie dojrzeć światełko nadziei nieśmiało wyglądające zza rogu. Codzienna żmudna, ciężka i wymagająca pokładów energii (nie tylko Olafka) rehabilitacja w końcu przynosi realne rezultaty, które zauważalne są gołym okiem. Ale żeby umiejętności, których uczy się Olaf, nie zanikły – potrzeba znacznie więcej niż tylko ćwiczenia. Środki, które zbieramy, przeznaczane są na bieżąco na lekarstwa, suplementację, czy na turnus rehabilitacyjny. Ale to kropla w morzu potrzeb naszego synka, ponieważ by jeszcze intensywniej móc ćwiczyć, musimy wyposażyć pokój Olafa w niezbędne sprzęty. Przyrządy i elementy rozwijające motorykę są bardzo kosztowne i biorąc pod uwagę fakt, że sama choruję na Dziecięce Porażenie Mózgowe i dla Olafa zrezygnowałam ze swojego leczenia, by móc zapewnić mu ciągłą realizację recept, zwyczajnie nie stać nas na pokrycie wszystkich kosztów. Magdalena, mama

50 571 zł
Katarzyna Kaleńczuk
Pilne!
Katarzyna Kaleńczuk , 58 lat

PILNE❗️Kasia ma raka i dramatycznie mało czasu - trwa walka o życie!

Kasia walczy o życie - nowotwór nie odpuszcza i jest wyjątkowo zaciekłym, śmiertelnym przeciwnikiem... W Polsce ratunku już dla niej nie ma. Wszystkie metody leczenia wyczerpały się... Została tylko walka o każdy dzień i powolne odchodzenie. Ostatnia nadzieja jest w Niemczech. 6 lutego Kasia musi być w klinice, jest przerażona i zrozpaczona... Nie pozwól, by jej życie zgasło z powodu braku pieniędzy - prosimy o ratunek! Kasia: Nowotwór... Choroba, którą u mnie zdiagnozowano, zawsze będzie kojarzyć mi się z bólem fizycznym i psychicznym. Bólem, który przeszywa moją psychikę, rujnuje kości i ciało. Jest we mnie jednocześnie strach, desperacja i cel, jedyny, o którym marzę  - wyzdrowieć.  W 2003 roku w Andrzejki zdiagnozowano u mnie  nowotwór  krwi... Wtedy jeszcze łagodny. Żyłam w ciągłym strachu. W 2016 roku moje najgorsze koszmary stały się rzeczywistością... Nowotwór zezłośliwił się, zajmując szpik. Zaatakował praktycznie całe moje ciało. Tak zaczęło się piekło mojej walki... Choroba wyniszcza i pustoszy organizm, prowadząc do śmierci. Mój  szpik  włóknieje, przez co niemożliwe jest powstanie prawidłowych komórek krwi. Rolę krwiotwórczą przejmuje śledziona, wątroba i inne organy. Umieram. Jestem naprawdę słaba...  Od 2016 roku walczę o każdy kolejny miesiąc, rok... Jest przy mnie mój mąż Krzysiek, wspiera mnie, jest przy mnie w trudnych chwilach. Ostatnie miesiące były dla nas wyjątkowo dramatyczne... Zachorowałam na COVID-19, to, że przeżyłam, to cud... W brzuchu lekarze znaleźli guzy niewiadomego pochodzenia... Lekarze w Polsce nie chcą się podjąć operacji z powodu dysfunkcji tarczycy, wpadam z niedoczynności w nadczynność. Funkcja tarczycy rozstroiła się poprzez dotychczasowe leczenie. Tak powstało błędne koło, choroba postępuje, guzy rosną… A ja słabnę. W Polsce nie ma już dla mnie żadnej drogi leczenia. Wszystkie metody wyczerpały się i nie dały  efektów. Stanęłam przed murem, którego nie przeskoczę. Jestem zdesperowana i zmuszona szukać ratunku tam, gdzie tylko się da. Miałam ogromne szczęście trafić do kliniki w Niemczech - lekarz, który się mną zajmuje, współpracuje z najwybitniejszymi onkologami i lekarzami innych specjalizacji. Gdybym nie rozpoczęła leczenia tutaj, nie wiem, co by ze mną było... Lekarze szukają sposobu, jak mi pomóc, jak ratować moje życie. Nie skreślają mnie, za co jestem im wdzięczna. Póki jeszcze oddycham, póty jest nadzieja... Po konsultacjach lekarze ze szpitala w Ratyzbonie chcą podjąć się trudnej i ryzykownej operacji usunięcia guzów z jamy brzusznej. Musi być ona przeprowadzona pod ścisłym nadzorem endokrynologicznym. Diagnostyka  w Niemczech wykazała też, że  mam kolejny guz, tym razem w głowie. Jeśli się powiększy, konieczna będzie operacja. Muszę też kontynuować walkę z nowotworem, żeby powstrzymać jego kolejny atak! Im szybciej zacznę leczenie, tym lepiej -  nie mogę czekać, bo rak też nie czeka, by zabić! Nowotwór postępuje i w każdej chwili może przekształcić się w najostrzejszą postać białaczki szpikowej! Potrzebuję leczenia i zabiegów, które wspomogą mój organizm w walce. Tylko to da mi szansę, że zwycięsko wyjdę z walki o życie... A ja bardzo chcę żyć!  Uwierz mi, nie jest łatwo... Nowotwór to straszny przeciwnik, który wywraca życie do góry nogami. Pokazał mi jednak, co tak naprawdę w życiu jest ważne. Zwyczajne, prozaiczne rzeczy i zdarzenia nabierają  ogromnego znaczenia... Nagle zdajemy sobie sprawę, że każde z nich może być ostatnim w naszym życiu. Dlatego tym bardziej chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby wygrać! Wbrew wszystkiemu wierzę głęboko, że wydarzy się cud, który mnie uratuje. Na drodze stoi jednak przeszkoda, którą są finanse… Leczenie jest bardzo kosztowne... Ani mnie, ani mojej rodziny nie stać na ratunek. Kosztorys wystawiony przez lekarza opiewa na kilkaset tysięcy  złotych -  na tyle  wyceniono moje życie… Bez pomocy ludzi dobrej woli nie mam szans... Po prostu umrę. Potrzebuję pomocy, Twojej pomocy... Walczyłam, walczę i będę walczyć, póki starczy mi sił, wierzę mocno, że pokonam raka, bo siła woli jest we mnie ogromna. Chcę żyć! Czas ucieka, dlatego proszę Cię – pomóż mi zdążyć!   Kasia Zbiórkę można wesprzeć poprzez licytacje na Facebooku - dołącz i uratuj życie!

522 945,00 zł ( 85,63% )
Brakuje: 87 695,00 zł
Adam Majewski
Adam Majewski , 52 lata

Choroba kawałek po kawałku zabiera moje ciało, by na końcu zabrać życie... Pomóż mi, proszę!

Chciałbym cofnąć czas – znów być w miejscu, kiedy nie wiedziałem, co znaczy chorować, kiedy myślałem, że panuję nad własnym życiem... Od kilkunastu lat mam jednak wrażenie, że los zamknął mnie w śmiertelnej pułapce. Choroba Buergera zawładnęła moim życiem bez reszty. Stopniowo zajmuje kolejne moje tętnice i żyły powodując zapalenia i zrosty prowadzące do obumierania i amputacji. Amputacji, które przeszedłem już 3... Choroba Buergera to zakrzepowo-zarostowe zapalenie obwodowych tętnic i żył. Najpierw, 10 lat temu, zaatakowała moją prawą dłoń. Lekarze podjęli wtedy decyzję o amputacji. To był jedyny sposób na to, aby choroba nie postąpiła dalej. Wtedy z dnia na dzień moje życie się zmieniło, musiałem sobie radzić z nową, nieznośną sytuacją i niesamodzielnością. Dzięki koledze znalazłem pracę na budowie, gdzie pomimo swoich ograniczeń sumiennie pracowałem. Niestety pierwsza operacja nie oznaczała końca mojej walki. Choroba miała jeszcze wiele w zanadrzu. Znów zebrała swoje żniwo w 2018 roku - amputowano lewe wtedy podudzie, a w 2020 – udo. W tym czasie straciłem także dach nad głową, z dnia na dzień stałem się bezdomny i niezdolny do pracy... Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy wtedy mi pomogli – przygarnęli, dali mi pracę, dach nad głową oraz ciepły posiłek. W zamian za to ja zajmuję się ich stajnią, opiekuję końmi i w miarę moich możliwości wykonuję drobne prace w ogrodzie. Poruszam się na wózku, dlatego wielu rzeczy nie jestem w stanie zrobić samodzielnie. Kocham konie i praca z nimi sprawia mi wiele przyjemności, nie myślę wtedy o tym, co mnie spotkało.  Walczę, jak mogę, nie poddaję się i wciąż marzę, że za pomocą protezy jeszcze kiedyś stanę na dwóch nogach, pójdę sam do sklepu, czy na spacer, że będę bardziej samodzielny.  Potrzebuję w tym jednak Twojej pomocy... Proszę! Adam

28 352,00 zł ( 64,17% )
Brakuje: 15 829,00 zł
Rafał Beer
Rafał Beer , 39 lat

By odzyskać życie sprzed wypadku!

Od dziecka marzyłem o podróżach. Chciałem zwiedzać świat, poznać nowe kultury. Niestety nieszczęśliwy wypadek zabrał moją sprawność, a moje wszystkie plany legły w gruzach…  Po skończeniu pełnoletności wyjechałem pracować w Holandii. 12 listopada 2007 to dzień, którego nigdy nie zapomnę. Miałem tylko wprowadzać nowego pracownika, a skończyłem na stole operacyjnym. Podczas szkolenia przejechał mi dwa razy wózkiem widłowym po lewej nodze. Doznałem licznych obrażeń i zmiażdżenia. Przez rok przeszedłem ponad 10 poważnych operacji ratowania kończyny. W ciągu kolejnych miesięcy odbyły się najpoważniejsze próby rekonstrukcji.  Podczas jednej z operacji konieczne było ponowne złamanie nogi, podczas kolejnej przeszczep skóry... Każdy taki zabieg wiązał się z naprawdę silnym bólem. Tylko morfina była środkiem, który choć trochę pomagał przetrwać ten ciężki czas. Podczas jednej z wizyt w szpitalu lekarze przekazali mi bardzo złe wieści - zaatakowała mnie gangrena, czyli zakażenie tkanki. W konsekwencji doszło do martwicy, a amputacja była jedynym wyjściem. To właśnie wtedy okazało się że nogi nie da się uratować...  Ciężko było mi uwierzyć w to co się stało. Załamałem się - wszystkie wydarzenia były dla mnie wielką traumą. Ostatecznie popadłem w ciężką depresję, z której pomogli mi wyjść najbliżsi. Utrata nogi spowodowała, że nie mogłem już pracować i w związku z tym wróciłem do Polski.  Przez kilkanaście lat poruszałem się dzięki protezie, którą otrzymałem jeszcze w Holandii. Taki sprzęt zużywa się bardzo szybko. Moja proteza właśnie się rozpadła. Na domiar złego  kilka dni temu obciążyłem sobie kostkę zdrowej nogi oraz uszkodziłem ścięgno. Część kończyny bardzo spuchła co znacznie utrudnia mi możliwość poruszania. Jestem teraz uzależniony od pomocy najbliższych osób. Cieszę się, że moi rodzice, to osoby, na które zawsze mogę liczyć.  Oprócz problemów z nogami choruję jeszcze na serce i nadciśnienie. Wydaję miesięcznie naprawdę wysokie kwoty na lekarstwa, a pozostała suma z ledwością wystarcza na moje skromne potrzeby życiowe. Kochałem chodzić, zwiedzać, podróżować i odkrywać nieznane. Mimo trudności losu starałem się pozostawać aktywny fizycznie. Często uprawiałem sport, grałem w piłkę nożną, siatkówkę, jeździłem na rowerze. Byłem również w związku z dziewczyną, z którą planowałem wspólną przyszłość. Niestety wypadek zweryfikował te plany.  Sięgając pamięcią wstecz, bardzo tęsknię za możliwością bycia niezależnym w poruszaniu się. Bez nowej protezy jestem ciężarem dla mojej rodziny i bliskich. Proszę, pomóż mi ich odciążyć i sprawić, że moja codzienność będzie dużo bardziej komfortowa!  Rafał

15 248,00 zł ( 27,81% )
Brakuje: 39 572,00 zł
Wiktoria Kwiatkowska
Wiktoria Kwiatkowska , 23 lata

Wiele lat ciężkiej pracy zniszczonych przez chorobę. Pomóż Wiktorii stanąć do walki o sprawność!

Wiktoria ma 19 lat. Wkrótce powinna rozpoczynać nowy etap życia, wybierać studia, realizować marzenia. Żyć samodzielnie. Niestety w jej przypadku, samodzielne pokonanie kilku kroków zdaje się być marzeniem, na ten moment zupełnie poza zasięgiem.  Mózgowe porażenie dziecięce sprawiło, że życie mojej córki jest zupełnie inne niż rzeczywistość jej rówieśników. Ograniczona przez własne ciało i umysł o wiele umiejętności walczy każdego dnia. Inne pozostają niemożliwe do wypracowania mimo wielu godzin ciężkich ćwiczeń. To, co się dzieje w naszej codzienności jest nie tylko trudne, ale też niezwykle frustrujące, bo czasem widzę jak Wiktoria spogląda na ludzi zdrowych i sprawnych. Jako matka niczego nie chciałabym dla niej tak bardzo, jak zdrowia i życia bez trudności. Marzenia o życiu zwyczajnej nastolatki na zawsze pozostaną tylko marzeniami. Problemy z poruszaniem to nie jedyne, z jakimi zmaga się Wiktoria. Niestety, córka ma słaby wzrok, ma ograniczone możliwości komunikacyjne, bo jej słownik ogranicza się do kilku podstawowych słów.  W 2007 roku Wiktoria została poddana operacji obu kończyn - to była nasza szansa na ratowanie sprawności. Zabieg i intensywna rehabilitacja przyniosły zaskakujące rezultaty - Wiktoria zaczęła poruszać się samodzielnie. W tym momencie świat znów stanął przed nią otworem, a życie stało się nieco prostsze. Ten etap był nam niezwykle potrzebny! Wiktoria zaczęła poszerzać zainteresowania, poznawać świat z zupełnie innej perspektywy. W naszym życiu zagościł optymizm i nadzieja.  Niestety, ostatnie 6 miesięcy to wciąż powracające bariery i ograniczenia. Wiktoria z dnia na dzień gdzieś zgubiła swoją energię, zaczęła się bać. Przestała chodzić inaczej niż przy naszym wsparciu, a w codzienność wkradł się przejmujący smutek. Nauczeni doświadczeniem od razu skorzystaliśmy z pomocy specjalistów. Diagnoza była dla nas szokiem: przykurcz stawów biodrowych powodujący ból i ogromny dyskomfort przy każdym, nawet delikatnym ruchu. Dostaliśmy zalecenia, które w tym momencie są zupełnie poza naszym zasięgiem: codzienna rehabilitacja domowa i ta prowadzona pod okiem specjalistów. Ćwiczenia, terapia i zajęcia na basenie, które pozostają zupełnie poza naszym zasięgiem, bo to koszty, których nie jesteśmy w stanie pokryć.  Choroba, brak środków na prowadzenie leczenia - czy mogą być gorsze informacje? Jak przekazać Wiktorii wiadomość, że nie udało nam się zapewnić tego, czego najbardziej teraz potrzebuje? To nie jest nowa zabawka, czy telefon. To samodzielność i zdrowie, które każdego dnia niszczy choroba… Potrzebujemy pomocy! Potrzebujemy wsparcia ludzi o dobrych sercach! Wasza pomoc to nasza nadzieja na to, że lata pracy Wiktorii nie pójdą na marne.  Trzymamy się maleńkiej iskierki nadziei… Dla nas zdrowie i sprawność Wiktorii to najważniejszy cel, ale jeśli postanowicie wesprzeć nas w jego realizacji, możemy zapewnić o jednym - tej szansy nigdy nie zmarnujemy!

8 204,00 zł ( 33,82% )
Brakuje: 16 052,00 zł
Piotr Wakuła
Piotr Wakuła , 50 lat

Operacja miała przynieść życie bez bólu, a stałem się niepełnosprawny! Pomóż mi!

Wiem, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Przede mną ogrom pracy, żeby wrócić, choć w połowie do tego, jak funkcjonowałem przed operacją. Pogodziłem się z tym, że już nie będę samodzielny. Mimo to chciałbym przypomnieć sobie, jak to jest żyć bez bólu, choć przez chwilę. Pragnę zawalczyć o komfort życia i odciążenie moich najbliższych.  Ponad 5 lat temu zacząłem odczuwać olbrzymie bóle głowy, które uniemożliwiały mi pracę i utrudniały codzienne czynności. Po serii badań okazało się, że mam przepuklinę krążka międzykręgowego w odcinku szyjnym. W tym samym roku przeszedłem operację, która zabrała mi resztki zdrowia i normalne życie. To miał być prosty zabieg. Lekarz obiecywał, że po 3 dniach wyjdę do domu, że wszystko będzie w porządku. Podczas usuwania przepukliny coś poszło nie tak i uszkodzono mi rdzeń kręgowy. Rokowania były fatalne. To, że żyję można porównywać do cudu. Przez miesiąc leżałem na OIOM-ie pod respiratorem w stanie śpiączki, ponieważ nie potrafiłem sam oddychać. Po wybudzeniu okazało się, że mam porażenie czterokończynowe. Nie byłem też w stanie mówić. Po ponad 6 miesiącach żmudnej i bolesnej rehabilitacji zostałem wypisany do domu. Moja lewa strona ciała jest całkowicie sparaliżowana. Nie mogę zgiąć nogi, a ręka leży bezwładnie. Prawa strona jest w lepszym stanie, ale nie na tyle, bym sam mógł funkcjonować. Przeszedłem dwie operacje na stopę - prostowanie palców, by przykurcze były mniejsze, a ból choć trochę minął.  Cały czas muszę być rehabilitowany, aby prawa strona nie zesztywniała. Samodzielnie nie jestem w stanie opłacać rehabilitacji. Nieoceniona jest pomoc moich rodziców, którzy podjęli się opieki i wsparcia mnie w tych trudnych chwilach. Jednak, zarówno mama jak i tata, mają już ponad 80 lat… Boję się myśleć co ze mną będzie, gdy ich zabraknie. Nie dam rady pracować. Do czasu operacji prowadziłem gospodarstwo rolne, a teraz utrzymuję się z zasiłku i emerytury rodziców. Bardzo proszę o pomoc finansową, która pozwoli mi na dalszą rehabilitację. Niestety jest ona długa, kosztowna i bardzo bolesna. Piotr    

3 429,00 zł ( 5,01% )
Brakuje: 64 997,00 zł