Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Robert Krawczyk
Robert Krawczyk , 34 lata

Chcę być tatą i mężem, a nie ciężarem... Pomocy!

Boję się nie o siebie, ale o to, jak poradzą sobie one – moja żona i dwie córeczki. Jeszcze niedawno byłem zdrowym mężem i tatą… W szpitalu byłem tylko wtedy, gdy odwiedzałem Oliwkę. Chodziłem po korytarzu, umierając ze strachu, gdy miała operację serca… Dziś to ja jestem chory. Już nie chodzę – nie wstaję z wózka. Jestem sparaliżowany od pasa w dół. Proszę o pomoc, chcę być tatą, mężem, a nie ciężarem… To był majowy weekend, 2 lata temu. Mieliśmy jechać całą rodziną do Zakopanego. Tak czekaliśmy na ten wyjazd… Wiola, moja żona, pakowała rzeczy naszych dzieci. Ja bawiłem się z córeczkami, tak jak co wieczór… Majeczka w trakcie zabawy skoczyła mi na plecy. Wtedy poczułem przeszywający ból… Poszedłem spać, mając nadzieję, że ból przejdzie. Obudziłem się o 2 w nocy. Czułem drętwienie i mrowienie w plecach, promieniujące do nóg… Nie mogłem już zasnąć. Łudziłem się, że to przemęczenie, przeciążenie organizmu. Byłem aktywnym facetem, praca, sport… W piłkę nożną grałem od 12. roku życia, byłem kapitanem w naszym lokalnym klubie. Boisko było całym moim życiem. Byłem w dobrej formie i kondycji, co też przydawało się w opiece nad dziećmi. Myślałem, że tak będzie zawsze. Wieczorem nie mogłem już chodzić. Wiola nie pozwoliła mi dłużej czekać. Nie chciała słyszeć, że zaraz zaczynamy urlop… Zabrała mnie na SOR. Lekarz dał mi zastrzyk przeciwbólowy, powiedział, że jeśli mi się pogorszy – mam wrócić. Wróciłem już po kilku godzinach. Nie mogłem się poruszać ani utrzymać równowagi. Nie było już mowy o wyczekiwanym wyjeździe… Miałem jechać z rodziną do Zakopanego, tymczasem pojechałem karetką na oddział neurologiczny. Mój stan pogarszał się z godziny na godzinę… Nie wstawałem już samodzielnie z łóżka. Nie mogłem sam pójść do łazienki. Jeszcze przed chwilą byłem młodym, zdrowym, silnym facetem… W ciągu kilku dni stałem się niepełnosprawnym, uzależnionym od innym facetem, skazanym na cewnik i pampersa… Byłem na skraju załamania. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że może tak już zostać na zawsze... Moja żona i dzieci uratowały mnie przed rozpaczą i obłędem. Rezonans wykazał, że do rdzenia kręgowego dostała się krew z pękniętego naczynia krwionośnego. Spowodowała obrzęk i zanik wszystkich odruchów od odcinka piersiowego w dół na wysokości Th8, czyli od pępka w dół. Bałem się nie o siebie, ale o to, jak sobie poradzimy. Jak poradzą sobie beze mnie moje dziewczyny. Załamany, myślałem tylko o tym, że Oliwka jeszcze nie raczkuje i nie chodzi… Że dopiero co doszła do siebie po operacji chorego serduszka. Że potrzebuje kosztownej rehabilitacji, na którą miałem zarobić… Tymczasem wylądowałem na łóżku, sparaliżowany od pasa w dół. Wiola zajmowała się dwoma naszymi małymi córeczkami… Teraz musiała zająć się także mną, pogodzić opiekę nad dziećmi z dojazdami do oddalonego o 80 kilometrów szpitala… Nie mogła podjąć pracy, opieka nad nami – to była jej praca, przez 24 godziny na dobę. Wiola opiekowała się nami najlepiej na świecie. Tak bardzo podziwiałem ją, że tak dzielnie daje sobie ze wszystkim radę… W jej odwadze ja znalazłem siłę. Postanowiłem, że się nie poddam… Że zrobię wszystko, by odzyskać sprawność i zdjąć z braków Wioli choć część obowiązków… Że będę choć trochę samodzielny, gdy wrócę do domu. Kondycja, którą wyrobiłem na boisku, przydała mi się teraz gdzie indziej – na rehabilitacyjnej sali. Spędziłem 2 miesiące na oddziale neurologicznym, potem trafiłam na oddział rehabilitacji, gdzie rozpocząłem walkę o powrót do sprawności. Nasze życie zmieniło się o 180 stopni… Dzięki pomocy naszych przyjaciół, znajomych i nieznajomych dostosowaliśmy mieszkanie do potrzeb osoby niepełnosprawnej… Moich potrzeb. Mieszkamy na poddaszu, bez windy… Przeszkodą są schody, kiedyś przeskakiwałem po 2-3 stopnie… Dziś zsuwam się z nich na pośladkach, bo nogi zwisają bezwładnie. Nie zagram już w piłkę, oglądam ją na ekranie telewizora… I na hali sportowej, którą się opiekuję. Cieszę się, że mam pracę. Koncentruję się na rodzinie i na rehabilitacji… Walczę o sprawność, dla nich. Ćwiczę kilka godzin dziennie, to jednak wciąż mało… Najlepsze efekty daje trening na lokomacie i na egzoszkielecie, który uczy ciało utrzymania się w pozycji pionowej. To jednak kosztuje… Dlatego proszę o wsparcie, zebrane środki fundacja przekaże bezpośrednio do centrum neurorehabilitacji, dzięki czemu będę mógł tam ćwiczyć i pracować nad tym, by znowu stanąć na nogi! Dzięki wsparciu moich kochanych córeczek i żony daję z siebie wszystko. Nie chcę, nie mogę ich zawieść! Cały czas wierzę, że w końcu stanę na własnych nogach i znów będziemy mogli wszyscy pójść na spacer do parku… Proszę, pomóż nam, by tak się stało.

29 940,00 zł ( 17,1% )
Brakuje: 145 125,00 zł
Michał Bazan
Michał Bazan , 33 lata

Sekunda zniszczyła to, na co pracował całe życie

Samo szczęście i łyżka dziegciu, po której wydawało się, że nie ma już czego zbierać... Kiedy ostatni raz widziałam go przed wypadkiem, był silny, zdrowy, uśmiechnięty. Pozostał tym samym silnym facetem, choć jest mu zdecydowanie trudniej. Na Wszystkich Świętych Michał sam wrócił do domu – ja nie miałam już ani jednego dnia urlopu. Zostałam sama we Wrocławiu, w piątek w południe zadzwonił telefon – po drugiej stronie usłyszałam głos siostry Michała… Michał miał wypadek. Jechał motocyklem, z prędkością 60 km na godzinę! Tak, cieszył się chwilą, powoli pokonując kilometry. Na zakręcie był rozsypany żwir. Motor wpadł w poślizg i wylądował na płocie, a mój narzeczony wyleciał w powietrze i uderzył kręgosłupem w słupek łączący siatkę w płocie, miażdżąc mu kręgosłup w odcinku piersiowym, łamiąc żebra i obijając płuca. Operacja trwała 5 godzin, ale kręgosłupa nie dało się do końca naprostować ze względu na to, że Michał się wykrwawiał. Cały czas czekamy na informacje czy następna operacja będzie potrzebna. Rdzeń jest zmiażdżony, więc rokowania są takie, że Michał do końca życia będzie sparaliżowany od pasa w dół. W tydzień przeniosłam całe nasze życie z Wrocławia do Rzeszowa. Nie możemy się poddać w tym momencie. W sierpniu mamy ślub i naszym celem jest maksymalne usprawnienie Michała. Potrzebna będzie do tego bardzo kosztowna rehabilitacja z użyciem egzoszkieletu, która przynosi świetne efekty. Życie osoby niepełnosprawnej nie jest proste. Potrzebne są też środki do zakupu wózka inwalidzkiego, dostosowania domu do nowej rzeczywistości i przerobienia samochodu tak, żeby można się nim było poruszać bez używania nóg, żeby Michał mógł wrócić do swojego zawodu farmaceuty i mógł sam po tym wszystkim pomagać innym chorym. Wierzymy, że przy wsparciu bliskich i odpowiedniej motywacji będzie to możliwe. Przed nami miesiące ciężkiej pracy, po których okaże się, czy nasze życie będzie choć trochę podobne do tego, które sobie wspólnie zaplanowaliśmy. Nie godzimy się na to, by krótka chwila, zaważyła na długim życiu. Gdyby Michał szalał, pędził na złamanie karku, ścigał się z kimś, nikt nie miałby takich pretensji do losu. Mój narzeczony miał ogromnego pecha, który sprawił, że jego życie zwolniło w wieku 27 lat. Jedno jest pewne – Michał miał zbyt wiele planów, by odpuścić. Wiem, że będzie walczył z nadludzką siłą o każdy postęp. Wiem, że mu się uda i wierzę w niego, ale potrzebujemy Waszej pomocy. Wszystkie zabiegi usprawniające to ogromny koszt, który musimy jakoś unieść. Sami nie damy rady, z wami tak! 

150 487,00 zł ( 62,97% )
Brakuje: 88 486,00 zł
Monika Borek
Monika Borek , 31 lat

Monika marzy tylko o normalnym życiu bez bólu!

Kiedy w wieku 19 lat dowiadujesz się, że przez chorobę musisz zrezygnować ze wszystkiego, co zaplanowałaś, wydaje się, że to koniec świata. To jednak dopiero początek… Ból, strach i niemoc niszczą moje nadzieje, każdego dnia. Nie mogę pozwolić, by choroba miała w moim życiu ostatnie słowo. Na progu dorosłości jest mnóstwo planów i marzeń. Szpital pozostaje odległym miejscem, gdzie chodzą ludzie starsi, schorowani, niesprawni. Miałam 19 lat, kiedy przekonałam się, że rzeczywistość zaskakuje i na każdym kroku życie może mieć swój własny scenariusz. Kiedy źle się poczułam, byłam przekonana, że to chwilowe, że minie, nim się obejrzę. Kiedy mój stan z dnia na dzień zaczął się pogarszać, byłam przerażona. W ciągu kilku dni stałam się osobą niepełnosprawną. Wszystkie moje nadzieje na normalne życie legły w gruzach. Przede mną była matura, wizja wyjazdu na studia, przyszłość, nowe znajomości. Wszystko musiałam porzucić. Przyszłość runęła jak domek z kart. Lekarz nie pozostawił wątpliwości - Syringomyelia na poziomie c7 jest nieuleczalna. Tomografia, rezonans magnetyczny wskazują jednoznacznie. Choruję na rzadką i skomplikowaną przypadłość, która rozwija się w ukryciu i atakuje kolejne obszary, odbierając możliwość sterowania własnym ciałem. Wyobrażasz sobie, jak to jest? Każdego dnia kładę się do łóżka z myślą, że następnego mogę obudzić się z niedowładem kończyn i będzie czekać na mnie wózek inwalidzki. Moi rówieśnicy zakładają rodziny, zaczynają karierę i cieszą się życiem, a ja… Każdego dnia staję do walki z chorobą. Codziennie zastanawiam się, czy nadejdzie dzień, w którym ja też będę mogła beztrosko cieszyć się życiem. Chcę spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie „dziś możesz wszystko!”. Ty każdego dnia masz tę możliwość, a moje szanse na zdrowie maleją z każdym dniem… Kiedy częściowo pogodziłam się z myślą o chorobie i podjęłam decyzję o walce, latem objawy zaczęły się nasilać. Bóle w okolicy odcinka krzyżowo-lędźwiowego, ból ramion, ból z tyłu głowy, podwójne widzenie, ból całego kręgosłupa. Każdy mój dzień to potworny ból. Przez skutki uboczne musiałam odstawić leki przeciwbólowe. Moje serce nie wytrzymało tego obciążenia. To sprawiło, że dolegliwości się nasiliły i spowodowało, że codzienne życie w cieniu choroby jest coraz trudniejsze. Ile jeszcze czasu na walkę mi pozostało? Tego nie wiem. Muszę czekać. To trudne, bo zawsze byłam osobą gotową do działania, do niesienia pomocy innym. Chciałabym pójść do pracy, zarobiać, świętować sprawność i zwycięstwo. Nie mam takiej możliwości. Moją sprawność, zdrowie i życie - wszystko powierzam Wam. Jeśli mi pomożecie, mam szansę na to, aby niebawem ruszyć w świat, zacząć realizować swoje pasje, marzenia i cele. Bym miała okazję odebrać od życia to, co zabrała mi choroba. Te wszystkie lata, które muszę spisać na straty, chwile, w których moim jedynym towarzyszem był ogromny ból… Czy wiesz, że coś, co dla Ciebie znaczy niewiele, dla mnie może być wszystkim? Nadzieją na zdrowie, sprawność i normalne życie. Jak każdy, marzę o miłości. Takiej, która nie będzie wynikała z zależności. Nie chcę być skazana na wózek. Nie chcę być już zawsze obciążeniem dla mojej mamy, która też choruje. Dopóki istnieje szansa na zdrowie, nie poddam się. Syringomyelia to choroba, którą można pokonać. Podejmę tę walkę tylko, jeśli mi pomożecie. Każda wpłata przybliża mnie do realizacji marzeń. Marzeń o normalnym życiu i przyszłości, która wciąż jest przede mną. Myśl o wózku inwalidzkim mnie paraliżuje i powoduje, że w oczach pojawiają się łzy. Pomóż mi zdobyć ratunek, póki nie jest za późno!

12 880 zł
Sława Bogdaszewska
Sława Bogdaszewska , 45 lat

Ile cierpień jeszcze mnie czeka? – proszę, pomóż mi walczyć z ciężkimi skutkami boreliozy

Ugryzienie kleszcza, zła diagnoza i 7 lat błędnego leczenia. Miałam dwadzieścia kilka lat, kiedy zachorowałam. Właściwą diagnozę postawiono zbyt późno – wtedy, kiedy moje ciało było już zniszczone przez boreliozę. Wcześniej leczono mnie na stwardnienie rozsiane... Czasem mam wrażenie, że straciłam już wszystko. Coraz bardziej brakuje sił… Straciłam mamę, mój tata przeszedł udar. Niewiele później zmarł mój mąż. Przeszłam przez koszmar, który tak naprawdę ciągnie się za mną do dziś. Zmarłym nie przywrócę życia, ale wciąż mogę walczyć o swoje zdrowie. Pomożesz mi? 1999 rok. Spontaniczny wyjazd, kilka dni w Bieszczadach. Wracałam ze wspomnieniami, zdjęciami zapisanymi na kliszy aparatu. Nigdy nie pomyślałabym, że za chwilę stracę swoje dawne życie. Z gór wiozłam jeszcze jedną rzecz – ukąszenie kleszcza. Pierwsze objawy pojawiły się dopiero po jakimś czasie. Na drugim roku studiów zapisałam się na aerobik. Zdarzało się, że po zajęciach bolała mnie noga. Myślałam, że może to efekt jakiegoś dawnego stłuczenia; coś, czym nie należy się przejmować. Tak naprawdę choroba ujawniła się dopiero po studiach, po kilku latach od wyjazdu w góry… W tym czasie wyszłam za mąż, znalazłam pracę. Wszystko się układało. Niestety noga była w coraz gorszym stanie. Pojawiły się problemy z chodzeniem. Któregoś dnia wstałam rano i nie mogłam postawić kroku. Od razu pojechałam do lekarza. Zrobiono mi rezonans magnetyczny i postawiono diagnozę – stwardnienie rozsiane. Powiedziano mi, że powoli, zupełnie świadomie, będę tracić władzę nad całym swoim ciałem... Przez 7 lat byłam niewłaściwie leczona. Jednocześnie bakterie przeniesione przez kleszcza siały coraz większe spustoszenie w organizmie. Boreliozę mylono ze stwardnieniem rozsianym. Pojawiały się coraz większe problemy z chodzeniem i koordynacją ruchową. Na początku ciężko było podważyć diagnozę lekarzy, objawy stwardnienia wyglądają bardzo podobnie. Leczenie SM nie przynosiło jednak żadnych efektów. Mój stan pogarszał się w bardzo szybkim tempie. Moje życie stało się męczarnią. Chodziłam na rehabilitację, ćwiczyłam. Z czasem musiałam zrezygnować z pracy, choroba posadziła mnie na wózek. Dopiero w 2013 roku zrobiono mi dodatkowe badania – te pod kątem bakterii. Wyniki wywróciły wszystko do góry nogami. Przez 7 lat nie wiedziałam, że choruję na boreliozę, a ona, zupełnie niezauważona, niszczyła mój organizm. Bakterie zaatakowały układ nerwowy, doszło do poważnych powikłań. Nie chodzę, mam problemy z koordynacją ruchów rąk... Myślałam, że moja choroba to najstraszniejsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Życie pokazało mi, że nie istnieje coś takiego, jak limit nieszczęść. Cztery lata temu zmarł mój mąż. Dzisiaj nie chcę do tego wracać, nie potrafię o tym mówić. Wpadłam w bardzo głęboką depresję. Na pewien czas przerwałam leczenie… Gdyby nie przyjaciele, którzy wtedy byli ze mną, nie wiem, jak wyglądałoby teraz moje życie. Dzięki nim po pewnym czasie wróciłam do leczenia. Dobrano mi odpowiedni sposób podawania antybiotyku dożylnego. Niestety – leczenie jest bardzo drogie. Przez to, na pewien czas znów musiałam je przerwać. Dziś proszę o pomoc, bo jeśli nie wrócę do leczenia, nigdy nie pokonam choroby. Dodatkowo – przez to, że stałam się niepełnosprawna, potrzebny jest mi odpowiedni sprzęt. Zalecono mi wózek z pionizatorem, który przyczyni się do lepszego krążenia, a co za tym idzie szybszego gojenia odleżyn, które także blokują cały proces leczenia bakteryjnego i osłabiają mój organizm. Wózek z pionizatorem pozwoli ułożyć ciało tak, by nie uciskać ran, by skóra szybciej się zrastała.  Nie chcę po prostu wegetować. Chcę mieć ciągle plany i siły na ich realizację. Niestety to wszystko kosztuje. Proszę Cię o pomoc, bo tylko z Tobą jestem w stanie odzyskać dawne zdrowie. Nie zostawiaj mnie, proszę. –––––––––––––– Zobacz materiał o Sławie w programie "Interwencja":

46 621,00 zł ( 69,43% )
Brakuje: 20 521,00 zł
Malwina Tkacz
6 dni do końca
Malwina Tkacz , 20 lat

Wypadek zniszczył życie Malwiny. Pomóżmy jej skrócić drogę do samodzielności!

Takiego telefonu żaden z rodziców nigdy nie powinien odebrać… “Jestem z policji. Pani córka miała wypadek.” Szok, niedowierzanie - to na pewno Malwina?! Czy to właśnie ona spadła z 3 piętra? To moją córeczkę zabierają do szpitala?! Niestety, na wszystkie pytania była tylko jedna odpowiedź - tak. Od tego telefonu już nic nie było takie, jak kiedyś… Pędem pojechałam na miejsce wypadku - to były pustostany, opuszczone, niezabezpieczone bloki. Malwina była tam z przyjaciółmi, biegła, potknęła się o szkło, spadła na ziemię z wysokości trzeciego piętra - ale o tym dowiedziałam się dużo później. Zatrzymali mnie policjanci, nie mogłam jej nawet zobaczyć. Córeczka była już w helikopterze pogotowia. Ja nadal nie dowierzałam, że ten koszmar dzieje się naprawdę… Od razu zabrali Malwinkę na salę operacyjną, trzeba było ratować jej życie. Miała złamany kręgosłup, zmiażdżony rdzeń kręgowy, uszkodzone płuca, połamane żebra po obu stronach, liczne obrażenia wewnętrzne. Nie wiedziałam, co to oznacza, bo modliłam się tylko o jedno - by przeżyła. Przyszedł lekarz i wtedy powiedział to, z czym nie umiemy się pogodzić do dzisiaj: Malwina już nigdy nie będzie chodzić. Dotarło to do nas dopiero dużo później… Moje dziecko cudem przeżyło upadek z takiej wysokości - dostała drugą szansę od losu i ze wszystkich sił walczy, by ją wykorzystać. Gdy obudziła się ze śpiączki, dowiedziała się, że prawdopodobnie nie będzie chodzić. Nie uwierzyła - wiara w to, że jeszcze stanie na własnych nogach pozwala Malwince przetrwać każdą kolejną godzinę rehabilitacji, przezwyciężać wszystkie trudności! Patrząc na to, ile już osiągnęła wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych! Zaraz po wypadku nie umiała nawet utrzymać książki w rękach - była taka słabiutka… Jej marzeniem było wtedy samodzielnie usiąść i utrzymać się na wózku inwalidzkim. Nie myślała nawet o tym, że kiedyś będzie mogła wstać… Była załamana, nadal jest bardzo ciężko, chociaż Malwinka nieustannie o siebie walczy. Ma dopiero 14 lat, całe życie jeszcze przed nią! Nie pogodzimy się z tym, że miałaby je spędzić na wózku… Od tamtego strasznego dnia minęło już 7 trudnych miesięcy. W tym czasie, dzięki swojemu uporowi, Malwina osiągnęła odrobinę samodzielności: porusza się na wózku, chociaż na jej drodze jest jeszcze wiele przeszkód, których sama nie pokona. Nie czuje nic od pasa w dół - musi być pampersowana, sama się cewnikuje co 3 godziny. Bardzo wierzy, że to tylko tymczasowe i jeszcze będzie tak, jak kiedyś... W międzyczasie na świat przyszedł mały braciszek - urodziłam synka. Po porodzie została zabezpieczona krew pępowinowa od maluszka - dzięki temu w przyszłości będziemy mogli przeszczepić Malwince komórki macierzyste. Teraz jednak skupiamy się przede wszystkim na intensywnej rehabilitacji - to, ile Malwina osiągnie przez pierwsze 12 miesięcy po wypadku wpłynie na całą jej przyszłość! Wiara w lepsze jutro to największa motywacja mojej córki. Mimo wszystkich trudności, chce skończyć szkołę - w tym roku ostatnią klasę podstawówki. Myśli o przyszłości, o pracy biurowej, by mogła poradzić sobie na wózku inwalidzkim. Ostatnio poprosiła o maszynę do szycia… Widzę wiarę i determinację Malwinki, widzę jej uśmiech, gdy udaje jej się coś, co jeszcze wczoraj było nie do pomyślenia. Właśnie dlatego wierzę, że przed nią jeszcze wiele dobrego i któregoś dnia stanie na nogach o własnych siłach. Obie wiemy, że droga do sprawności będzie długa i kręta. Rehabilitacja kosztuje fortunę, a to jedyna szansa, by nie umarła nadzieja… Proszę, pomóż mojej córce. Malwina nie może stracić nadziei, bo wtedy straci wszystko… Małgosia, mama Malwinki

33 356,00 zł ( 56,22% )
Brakuje: 25 974,00 zł
Karol Kseń
Karol Kseń , 25 lat

Życie, które pękło w jednej sekundzie. Prosimy, pomóż je poskładać...

Kiedy zdarzył się wypadek, Karol miał tylko 19 lat. Przed sobą całe życie. Życie, które w jednej sekundzie pękło jak bańka mydlana i zawisło na włosku. 25 lipca, wieczór. Na wyświetlaczu telefonu pojawił się obcy numer. Dzwonili ze szpitala. “Państwa syn miał wypadek. Jego stan jest ciężki…”. Jadąc do szpitala nie wiedzieliśmy nawet, czy nasz syn jeszcze żyje. Tamtego dnia Karol wracał samochodem z pracy. z niewyjaśnionych przyczyn uderzył w naczepę stojącej na poboczu ciężarówki. W szpitalu powiedzieli nam, że Karol doznał ciężkiego urazu czaszkowo-mózgowego. Żył, ale jakaś część jego i naszego życia właśnie wtedy się skończyła. Jego stan był krytyczny.  W szpitalu usłyszeliśmy wyrok – mniej niż 1% szans na przeżycie. W jednej sekundzie staliśmy się bezsilni, nikt z nas nie mógł nic zrobić, została tylko modlitwa, a potem długie tygodnie walki o to, aby samodzielnie oddychać, otwierać oczy. Każdy dźwięk telefonu wywoływał u nas gęsią skórkę i potworny strach przed najgorszą informację. Nie przesypialiśmy nocy, bo cały czas musieliśmy być gotowi na informację ze szpitala, że czas się pożegnać. Do dziś czujemy ten strach przed wejściem na oddział. Do dziś boimy się, że wejdziemy i zastaniemy tylko puste łóżko. Teraz każdy dzień jest inny. Jednego dnia nieznaczna poprawa i niesamowita radość, że będzie dobrze, w kolejnym gorączka i panika, co dalej. W maju Karol miał pisać maturę. Zamierzał iść na studia. Jego skrytym marzeniem był mały domek nad jeziorem oraz prowadzenie małej rodzinnej firmy. Niestety życie napisało nam inny scenariusz. Dużo czarniejszy. Dzisiaj wiemy, że Karol nie napisze matury. Na pewno nie w tym roku… Obecnie Karol jest bez świadomości, ale my wierzymy, że wróci do nas. Wiemy też, że to nie takie proste, ale wierzymy, że nasz Wojownik wygra tę walkę. Choć będzie to walka naznaczona wieloma cierpieniami, tygodniami rehabilitacji, niepewnością, to na końcu tej drogi znowu usłyszymy głos i słowa Karola. Niestety – żeby mogło tak być, potrzeba dużo czasu oraz dużo pieniędzy wydanych na rehabilitację. Dlatego też prosimy o pomoc, bo sami nie zdobędziemy takich pieniędzy, a przecież nie możemy zostawić naszego syna bez pomocy...  Jak widać, jedna chwila wystarczy, by Twoje życie całkowicie się zmieniło, by wszystkie plany i marzenia zmieniły się w proch. Wypadek właśnie tak zmienił Karola. Karol wyrwał się z rąk śmierci, wywalczył swoje życie i teraz musi wywalczyć sprawność.  Wierzymy że dobro powraca, a każda pomoc da Karolowi szansę na powrót do zdrowia. Prosimy, pomóż nam odzyskać syna...

114 221,00 zł ( 70,4% )
Brakuje: 48 013,00 zł
Zbigniew Brydniak
Zbigniew Brydniak , 74 lata

Zbyszku, to nie pora umierać! Guz mózgu to nie wyrok - walcz!

Zawsze chciałem być kochany, miałem wtedy kilka lat. Teraz jestem siwy, starszy, wciąż marzenia z tamtych lat... Było piękno życia z rodziną, dziś jest oddział onkologii; miesiące odliczane nie tylko datami urodzin dzieci i wnuków, ale kolejnych cykli radioterapii… Była radość z życia, dziś oprócz niej jest przeraźliwy strach, czy to życie będzie trwać? Czy nowotwór wygra? Wszystko wraca jak bumerang, sny, marzenia znów sprzed lat. Tylko życie mknie do przodu, czuć na karku wiosen bat. Zbysiu – oddany mąż Grażynki, wspaniały tatuś trzech córek: Eli, Ewy i Emilii, dziadek Adama, Mateusza, Igi i Oliwii… Pogodny, uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do życia. Całe swoje życie żył intensywnie, wszędzie go było pełno. Złota rączka - w wolnych chwilach zamykał się w piwnicy i rzeźbił. Pracownia była jego azylem, sztuka terapią… Czasami siadał przy biurku z kartkami papieru i pisał wiersze – o wrażliwości na świat i urokach codzienności… Zbyszek wie, że trzeba doceniać każdy dzień, bo życie jest piękne, ale też ulotne jak promyk słońca, kruche jak porcelana. Jego od kilku lat brutalnie próbuje zakończyć nowotwór. Nic nas chyba nie zatrzyma, gdy do przodu trzeba iść, lecz nadchodzi w życiu zima, więdnie wtedy życia liść. Guz mózgu, dwa zwykłe słowa, a w nich zaklęty strach, dławiący gardło, mrożący krew w żyłach… Słowa, które oznaczają jedno – umieranie. Zbyszek zna te słowa dobrze, zbyt dobrze… Kilka lat temu usłyszała je jego siostra. Zmarła po wyniszczającej walce z glejakiem. Zbyszek bardzo przeżył jej stratę. Nie wiedział, że śmierć nie odpuści jego rodzinie, że wkrótce upomni się również o niego. Będzie koniec twojej drogi, innych droga wije w dal. Dla nich szlak i życia progi, a dla ciebie smutek żal. Zaczęło się niewinnie, od krótkich momentów chwilowego odpłynięcia… Dziś wie, że były to ataki padaczki. Zbyszkowi wydawało się też, że czuje nieprzyjemny zapach… Omamy smakowo-węchowe to jeden z pierwszych objawów glejaka. Glejak to jeden z najniebezpieczniejszych, najbardziej śmiertelnych nowotworów… Bardzo się rozrasta, często wraca, szybko zabija. W walce z nim liczy się każdy dzień. - Moment diagnozy podzielił życie naszej rodziny na pół – opowiada Ewa, córka Zbyszka, która wraz z całą rodziną walczy o życie taty. - To był maj 2012 roku. W takich chwilach przewartościuje się wszystko. Zniknęła beztroska, pojawiły rozpacz i strach… Operacja, a razem z nią niepewność, czy się uda, czy tata przeżyje, czy po operacji będzie w pełni sprawny? Tamtą walkę wygraliśmy, mimo, że nie udało się wyciąć całego guza. Tata dostał 6 lat życia w prezencie. Żył pełnią sił, realizując swoje małe i duże marzenia. Spełniał się jako mąż, tata, dziadziuś…  Byliśmy bardzo szczęśliwi. Żyliśmy nadzieją, że tak będzie zawsze. I wspomnienia jakie piękne, obraz buntu dziki maj. Choć przeżyte są zamknięte, w myślach twoich niby raj. Tak było aż do października 2017 roku. Nowotwór powrócił. Rutynowe badanie rezonansu magnetycznego wykazało nowy guz tuż obok poprzedniego. Tym razem jest w miejscu niedostępnym dla lekarzy. Glejak jest guzem naciekającym na zdrowe komórki, niedającym granicy, by móc go bezpiecznie usunąć… Operacja jest obarczona ogromnym ryzykiem… Zbyszek zostałby w niej wybudzony, musiałby rozmawiać z psychiatrą, podczas gdy lekarze stopniowo usuwaliby guz… Guz jest śmiertelnie niebezpieczny, ale śmiertelnie niebezpieczna jest też sama operacja. Zbyszek może umrzeć na operacyjnym stole. Może też ją przeżyć, ale jako roślinka… Przestać ruszać się, mówić, widzieć, rozumieć. Zbyszek poznał 3 osoby, poddane takim operacjom. Każda z nich jest przykuta do łóżka. Doszło do trwałego uszkodzenia mózgu. Nie ma z nimi kontaktu.   - Tata zdecydował się na radioterapię – opowiada Ewa. Guz jednak wciąż jest w jego głowie i zagraża życiu. Próbujemy leczenia wspierającego – olejów CBD i suplementów, wzmacniających organizm, żeby tatuś miał siły do dalszej walki. Dobra wiadomość to taka, że to działa! Rezonans wykazał zmniejszenie guza o 7 milimetrów. Zniknęły też ataki padaczki! Wcześniej były tak silne, że tata mdlał… W jednej chwili rozmawiał z nami, w drugiej robił się biały jak papier, tracił kontakt, a potem świadomość… Zła wiadomość to niestety taka, że to za wszystko musimy płacić sami. Życie najbliższego nam człowieka wyznaczono na kilka tysięcy miesięcznie. Bez Ciebie nie damy rady go uratować! Przywołujesz piękne chwile, Nie żal ci minionych dni. W życiu miałeś szczęścia tyle, I miłości nie żal ci… Tata jest sprawny i w pełni świadomy tego, co się z nim dzieje. Niestety pogorszył mu się wzrok, więc już nie rzeźbi… Wciąż pisze. I walczy o to, by nadal być mężem, tatą, dziadkiem… O to, by żyć. Podziwiam jego wolę życia, determinację i siłę. Dlatego w imieniu swoim, mojej mamy, mojego rodzeństwa i naszych dzieci, błagam o pomoc! Nie wyobrażam sobie, że mogłoby go nie być… --- * "Wspomnienia", wiersz Zbyszka

10 745,00 zł ( 19,19% )
Brakuje: 45 223,00 zł
Grzegorz Proszkowiec
Grzegorz Proszkowiec , 47 lat

Wypadek roztrzaskał życie Grzegorza. Pomóż nam walczyć o jego zdrowie!

To miał być ostatni zjazd tego dnia. Okazał się być ostatnim w życiu. Kiepskie warunki, oblodzony stok i samochód z obsługi w miejscu, gdzie nie powinno go być. Siła uderzenia była ogromna. Żeby wydostać Grzegorza spod pojazdu trzeba było ręcznie przesuwać auto. Wypadek zniszczył zdrowie męża, złamał nasze dotychczasowe życie. Dzisiaj jedyną szansą na odzyskanie utraconej sprawności jest intensywna rehabilitacja, która kosztuje 35 tysięcy złotych miesięcznie... 5 marca 2018r. - data, którą chcielibyśmy wykreślić z kalendarza. Jedna chwila, jeden moment… Mąż pojechał z najstarszym synem Szymonem na narty, żeby wykorzystać ostatnie podrygi zimy. W tamtej godzinie zadecydowali, że pojadą dwiema osobnymi trasami. Kiedy Szymek ukończył swój zjazd, Grzegorz leżał już pod samochodem, widać było tylko głowę. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że wypadek jest bardzo poważny. Mąż doznał rozległego urazu czaszkowo - mózgowego, od razu zabrano go do szpitala. Niestety, widziałam na własne oczy, że podczas transportu nie został prawidłowo zabezpieczony odcinek szyjny kręgosłupa i drogi oddechowe. Okropny widok, którego już nigdy nie wyrzucę z pamięci. Trwała rozpaczliwa walka o życie Grześka, doszło do niedotlenienia i obrzęku mózgu, a ja mogłam tylko bezczynnie czekać na wieści z frontu... Pierwsze 3 miesiące spędził na OIOM-ie. Mój ukochany mąż, ojciec naszych dzieci, z którym dopiero co rozmawiałam, przytulałam się… Leżał na szpitalnym łóżku, a zamiast mnie otulała go plątanina przewodów. Zamiast słuchać popołudniowego raportu ze szkoły naszych dzieciaków, pozostawał dźwięk aparatury pilnującej każdego oddechu i każdego uderzenia serca. W międzyczasie pojawiło się wodogłowie, zapalenie płuc, sepsa... Minęło już ponad pół roku. Nic od tamtego momentu nie jest już takie samo. Dzieci tęsknią za tatą. Szymek wciąż ma przed oczami tamten makabryczny obraz ze stoku i nie potrafi sobie tego wspólnego wyjazdu wybaczyć… Młodsze córki Ola i Zuzia straciły beztroskę dzieciństwa. To wciąż jest świeże, wciąż tak bardzo boli. Stan męża cały czas jest bardzo ciężki. Pojawiają się, co prawda, tzw. okna świadomości, kiedy Grzesiek potrafi odpowiedzieć na zadane pytania mrugnięciem oka, ale przez większość czasu nie ma z nim kontaktu. Wierzę, że on tam cały czas, ukryty gdzieś głęboko pod płaszczem bardzo uszkodzonego ciała i wkrótce go odzyskamy. Do tego jednak potrzebna jest cierpliwość i intensywna rehabilitacja. 15 października przenosimy się do specjalistycznego ośrodka w Krakowie, gdzie będzie miał zapewnioną opiekę terapeutyczną na najwyższym poziomie. Pobyt tam, niestety, jest kosmicznie drogi - niemal 35 tysięcy złotych miesięcznie!!! Niebotyczna suma, ale musimy spróbować zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby zapewnić mężowi tą opiekę. Udało nam się sfinansować pierwszy miesiąc, ale co z kolejnymi…? Dlatego prosimy o pomoc i wsparcie. Grzesiek uwielbiał jeździć autem, majsterkować, zawsze był pierwszy, żeby wyciągać pomocną dłoń do drugiego człowieka. Dzisiaj to on potrzebuje tych dłoni, wielu dłoni ludzi o dobrych sercach. Ślubowałam mu wsparcie w zdrowiu i w chorobie, dlatego dziś robię wszystko, żeby dotrzymać obietnicy. Bądźcie z nami w tej nierównej walce, bo to bardzo trudne wyzwanie, a ze względu na dzieci nie mogę pozwolić, żeby ze zdrowiem męża odeszła od naszej rodziny również nadzieja... Katarzyna - żona Grześka

35 359,00 zł ( 8,05% )
Brakuje: 403 471,00 zł
Mirosław Stefanowicz
Mirosław Stefanowicz , 58 lat

Po wypadku uczy się wszystkiego od nowa. Pomóżmy Mirosławowi!

Wypadek taty zmienił życie naszej rodziny. Odebrał mu sprawność i samodzielność, ale oszczędził życie. Jego konsekwencje będą już odczuwalne na zawsze. Chcemy, żeby nadal był z nami i mógł cieszyć się z każdego wspólnego poranka. Tata powoli wraca do zdrowia, ale żeby odzyskać siły witalne, potrzebuje wielomiesięcznej rehabilitacji. Ta jednak kosztuje bardzo dużo pieniędzy... 21 kwietnia 2018r. jest dniem, który chcielibyśmy na zawsze wykreślić z kalendarza. Telefon, którego podświadomie boi się każdy człowiek. Że komuś z naszych bliskich stało się coś bardzo złego. Chaos informacyjny, ogromny strach i absolutna bezradność. Tata walczy o życie, a my nie możemy w żaden sposób mu pomóc. W wyniku utraty dużej ilości krwi dochodzi do niedotlenienia, jego stan jest krytyczny. Lekarze przygotowują nas na najgorsze… Tata jest twardy i udaje mu się przetrwać największy kryzys. Spędza 3 miesiące na OIOM-ie. Szpital staje się naszym drugim domem. Jesteśmy z nim, trzymamy za rękę i on wie, że na niego czekamy. Po 5 tygodniach totalnej beznadziei, nawiązujemy pierwszy, minimalny kontakt. Najpierw ściśnięcie dłoni, później reakcja na polecenia, mruganie oczami. Mimo, że wciąż leży na intensywnej terapii z rurką tracheotomijną, daje nam bardzo wyraźny sygnał - kochani, wróciłem! Kolejne tygodnie przynosiły następne, małe sukcesy. Pierwsze słowo, pierwszy uśmiech. I ogromna nadzieja, że może odzyskać choćby część z utraconej sprawności. Zaliczyliśmy podróż do piekła ale właśnie jesteśmy w drodze powrotnej. Po 3 miesiącach w szpitalu podejmujemy decyzję o przeniesieniu taty do specjalistycznego ośrodka rehabilitacyjnego. Intensywne ćwiczenia są w tej chwili jedyną szansą na zmobilizowanie mocno uszkodzonego organizmu do odbudowania zniszczeń. Słowo odmieniane obecnie przez wszystkie przypadki to praca, praca, praca... Tata wciąż nie porusza się samodzielnie i potrzebuje pomocy w najprostszych czynnościach. Jedzenie, golenie, toaleta. Człowiek na co dzień nie wyobraża sobie tego momentu, kiedy to wszystko, do czego się przyzwyczaił przez całe życie, nagle zostaje brutalnie odebrane. Nikt nie jest na to gotowy… Tata już od miesiąca jest pod opieką najlepszych rehabilitantów w Krakowie. Ma tam zapewnione doskonałe warunki do powrotu do zdrowia, a najważniejsze, że wszyscy widzimy jak duży nastąpił postęp. Jeszcze wiele pracy do tego, żebyśmy mogli powiedzieć “jest dobrze”, ale idziemy we właściwym kierunku. Udało nam się wygospodarować fundusze, żeby opłacić pobyt do 15 września, ale na więcej nie mamy już pieniędzy. Nie możemy teraz się zatrzymać i zostawić taty w połowie drogi, dlatego prosimy o pomoc… Czasami pyta nas, czy już zawsze będzie leżał? Czy jeszcze kiedykolwiek odzyska samodzielność? Lekarze odpowiadają, że jest na to nadzieja i dzięki temu tata ma motywację do ćwiczeń. To wciąż jeszcze młody facet i bardzo chce żyć. Wierzymy, że z Waszym wsparciem znowu stanie na nogi. Magdalena i Arkadiusz - córka i syn

31 630,00 zł ( 43,4% )
Brakuje: 41 242,00 zł