Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Paweł Tomczak
Paweł Tomczak , 47 lat

"W zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci..." – żona Pawła bardzo prosi o pomoc!

Udar krwotoczny był dopiero początkiem tragedii, jaka spotkała mojego męża i naszą rodzinę… Prawdziwy horror przeżył w szpitalu, na oddziale neurologii. To tam doprowadzili mojego męża na skraj przetrwania. Był niedożywiony, z ogromnymi odleżynami, w których zalęgły się już bakterie. Ciągle mi mówili, żebym nie przychodziła każdego dnia, że to bez sensu, bo Paweł i tak umrze. Przetrwałam to wszystko tylko dlatego, że ciągle wierzyłam w mojego męża…  Paweł jest z nami, ale nasza codzienność to bardzo trudna walka. Jednak nie poddaję się, bo jak obiecałam, składając przysięgę małżeńską – w zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci. Proszę, pomóżcie mojemu mężowi, pomóżcie nam... Nasza historia: 1 września 2018 roku skończył się mój świat. Nagle zostaliśmy z synem zupełnie sami... Tego dnia mój mąż Paweł doznał udaru krwotocznego. Rano jak zwykle poszedł do pracy, a stamtąd karetka zabrała go do szpitala… Diagnoza była straszna – udar krwotoczny do pnia mózgu z przebiciem do układu komorowego. Usłyszałam od lekarzy, że spotkało go najgorsze, co mogło go spotkać. Nie można było operować, Paweł i tak by nie przeżył operacji. Od razu powiedziano mi, że mam pogodzić się z najgorszym. Mój mąż miał tego nie przeżyć... W Łodzi nie było miejsc na intensywnej terapii, przewieźli więc Pawła do Pabianic. Ordynator uratował mojemu mężowi życie, za co będę mu wdzięczna do końca moich dni! Po 49 dniach przenieśli jednak Pawła na oddział neurologiczny. Na początku się cieszyłam - lżejszy oddział, więc to dobry znak! Niestety, bardzo się myliłam… Tam przeżyliśmy piekło. To, że mąż przetrwał, jest prawdziwym cudem… Od pierwszych dni słyszałam, że lepiej by było, gdyby Paweł umarł – i dla niego, i dla mnie. Pani doktor powiedziała mi wprost: “Niech pani idzie do domu i zajmie się synem, zanim codziennie tu siedzieć i płakać. Mąż i tak nie przeżyje”. Jak można coś takiego powiedzieć?! Wtedy moja rozpacz była jeszcze większa, ale nie mogłam się poddać. Przychodziłam do męża każdego dnia, bo po prostu bardzo się o niego bałam. Chudł w oczach! Widziałam, że obiad stał na parapecie, zimny. Cewnik zagięty, cała pościel była w moczu… Biegałam po szpitalu, szukając pomocy, ale za każdym razem odbijałam się od ściany i spotykałam z nieprzyjemnościami. Nie pisałam żadnych oficjalnych skarg, bo wiedziałam, że to się zemści na Pawle, a to jego dobro było najważniejsze… Gdy w końcu trafiliśmy do Zgierza - cudownego ośrodka, wszyscy byli w szoku - mąż miał odleżyny, w których były bakterie! Dopiero tutaj wyszło na jaw, jak bardzo zaniedbali Pawła. Tutaj dostaliśmy opiekę i ogromną dawkę motywacji. Każdego dnia lekarze powtarzają, że mam się nie poddawać, że na pewno będzie lepiej, że Paweł ma ogromny potencjał! Mąż walczy o każdy dzień, a ja razem z nim. Teraz wciąż najważniejsza jest rehabilitacja, niezwykle kosztowna. Na szczęście przynosi rezultaty! Dziś jedyne, co mogę zrobić, to być przy mężu każdego dnia. Dużo do niego mówię, pokazuję, wspólnie słuchamy muzyki, ćwiczymy, ale to wciąż za mało. Paweł wymaga intensywnej rehabilitacji, na którą mnie nie stać. Dzięki pierwszej zbiórce udało nam się sfinansować kolejne miesiące, dzięki którym Paweł zrobił znaczne postępy. Środki się jednak wyczerpały, a Paweł przecież nie wyzdrowieje z dnia na dzień... Szukam pomocy wszędzie, pukam do każdych drzwi. Nie poddam się, choć nasza codzienność jest bardzo trudna. Proszę, pomóżcie Pawłowi wrócić do zdrowia, do rodziny… Beata, żona Pawła

26 751,00 zł ( 51,31% )
Brakuje: 25 377,00 zł
Izabela Bilska
Izabela Bilska , 29 lat

Ciało, w którym wypadek uwięził Izę ... Na pomoc!

Czekam na nią, bo wiem, że wróci do mnie. Czekają na nią dzieci, którym udzielała korepetycji. Czeka cała rodzina, przyjaciele… I wszyscy wciąż nie możemy uwierzyć w to, co się wydarzyło. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego nasza Iza?! Bardzo proszę, pomóżcie mojej córce. Niech jej życie nie kończy się w ten sposób… 30 lipca w okolicach Bełchatowa skończył się mój świat, choć dowiedziałam się o tym nie od razu. Moja córka miała tragiczny wypadek. Gdy się o tym dowiedziałam, poczułam, jak boli pękające serce. Jak nic innego na świecie…  Iza doznała rozległych, wielonarządowych obrażeń ciała. Przeżyła, ale do dziś jest w śpiączce. Lekarze określają jej stan jako ciężki, ale stabilny. Tylko to ma mi dawać nadzieję – że nie jest gorzej. A skoro tak, to może być lepiej! Rozpoczynamy intensywną rehabilitację w specjalistycznej klinice, do której wkrótce Iza zostanie przetransportowana ze szpitala. Tam ma większe szanse, a teraz czas jest kluczowy! Im szybciej po wypadku rozpocznie się intensywna rehabilitacja, tym lepsze efekty można osiągnąć. A cel mam jeden – żeby moja córka odzyskała swoje dawne życie, które tak bardzo kochała! Przecież ono musi wrócić… Iza ma dopiero 26 lat. Tak wiele planów i marzeń, których nie zdążyła zrealizować… Wiem, że wiele osób chce jej pomóc, bo wszyscy, którzy ją zdążyli poznać wiedzą, jak cudownym jest człowiekiem. A dla mnie przede wszystkim moją kochaną córką, którą prawie straciłam… Walczymy o jej przyszłość, dlatego bardzo proszę o wsparcie. Pobyt w klinice jest bardzo kosztowny. Miesiąc kosztuje 18 tysięcy złotych, a do tego dochodzą jeszcze koszty żywności dojelitowej, pampersów, środków higienicznych… Walka przed nami długa i trudna, ale ja wciąż nie tracę wiary, że będzie wygrana, a Iza do nas wróci! Bardzo proszę, pomóż nam… Edyta, mama Izy

126 466 zł
Paulinka Adamus
Paulinka Adamus , 15 lat

12 lat i udar! Pomóż Paulince odzyskać sprawne życie!

Już od dwóch miesięcy życie Paulinki jest zagrożone. Razem z mamą są zamknięte w szpitalu – bez możliwości spotkania z rodziną, bez wieści, kiedy wrócą do domu. Bez chwili oddechu, w strachu i wyczerpaniu… Paulinka wkrótce skończy 13 lat. Jak każda nastolatka, była pełna entuzjazmu i pomysłów uwielbiała jeździć na rolkach, cieszyła się na powrót do szkoły po długim lockdownie. W połowie września zaczęły się wymioty, nie mogła jeść i pić. Była wycieńczona, kompletnie bezsilna. Dwa tygodnie później na jej nogach i rękach pojawiły się plamy. Dotychczasowe leki nie przynosiły efektów, było coraz gorzej. Z gorączką trafiła do szpitala… Wtedy doszło do największego nieszczęścia – niedokrwienny udar mózgu! To było jak koszmar, amok, z którego nie można się wybudzić. Powodem udaru była skrzeplina w zastawce serca. Do tej pory nie znamy przyczyny jej powstania, lecz to ona spowodowała udar. Skutkiem jest prawostronny paraliż i całkowita afazja mowy przy pełnym rozumieniu. Przygotowałam dla Paulinki alfabet, by mogła się z nami komunikować… Rozpłakała się, nie mogąc złożyć żadnego zdania, ani nawet wyrazu. Od dwóch miesięcy leży, w szpitalnym łóżku, uwięziona we własnym ciele, a jedynym towarzyszem jest jej ukochana mama. Nie ma mowy o rehabilitacji, ponieważ każda najmniejsza aktywność może ruszyć skrzeplinę, a wtedy może dojść do tragedii.  Razem z naszą Paulinką cierpi cała rodzina. Jej tata i sześcioletni braciszek zostali sami w domu. Szymuś tęskni za mamą, za siostrą, nie rozumie czemu tak długo ich nie ma. Choć jego tata staje na wysokości zadania – nie ma słów, by wytłumaczyć i pocieszyć synka w tym trudnym czasie. Ania, nasza siostra cały czas czuwa przy Paulince. Jej jedynym oddechem jest wyjście na szpitalny korytarz, lecz to szpital nie jest miejscem, w którym można odpocząć, gdy jest się otoczonym nie tylko cierpieniem własnym, ale również innych osób. Podziwiamy siostrę, że znajduje siły, by to wszystko wytrzymać.  Wciąż czekamy na decyzje co do dalszego leczenia. Pozostaje nam mieć nadzieję, że święta spędzimy razem, a Paulince już nic nie będzie zagrażać. W tym miejscu pragniemy poprosić każdego, kto tylko może o wsparcie zbiórki. Chcemy być przygotowani na jej powrót, by od razu walczyć o odzyskanie utraconej sprawności. Będą potrzebne środki na rehabilitację, na zajęcia z neurologopedą, psychologiem. Paulinka ma trzynaście lat – musimy jej pomóc pozbierać się po chorobie, zapewnić jej profesjonalne wsparcie i dać nadzieję na przyszłość.  W tym momencie naszą jedyną bronią w walce z bezradnością i strachem są ogromne serca ludzi, którzy zetknęli się z naszą tragedią. To wsparcie daje nam wszystkim siły i nadzieję, że ten czas minie, a my wyjdziemy z tego silniejsi.  Gabriela i Beata – ciocie Paulinki

118 488 zł
Jaś Pietrzyk
Jaś Pietrzyk , 6 lat

Pomóż Jasiowi usłyszeć świat – potrzebna PILNA operacja❗️

Mój synek urodził się bez uszek i z zarośniętymi przewodami słuchowymi. To bardzo rzadko występująca wada wrodzona. Wada, której nikt się nie spodziewał i na którą nikt nie miał wpływu. Ciąża przebiegała bez żadnych, nawet najmniejszych komplikacji. Lekarze informowali, że jej przebieg jest wręcz wzorowy, a regularnie wykonywane badania USG nie wykazywały nawet najmniejszych nieprawidłowości.  Dopiero kiedy ta słodka, mała istota przyszła na świat okazało się, że wcale nie jest tak całkowicie zdrowa, jak zapewniali lekarze i jak myśleliśmy przez całą ciążę. Był to dla wszystkich ogromny szok, że zamiast uszek, Jasiek ma tylko niewielkie fałdki skóry, a przewody słuchowe są zupełnie zarośnięte. Pierwsza myśl i niedające spokoju pytanie to czy Jasio w ogóle słyszy. Czy możliwe, żeby cokolwiek słyszał bez wykształconych uszek? Nikt nie mógł udzielić odpowiedzi na to pytanie. Słyszeliśmy tylko, że mimo to, że sytuacja wygląda bardzo poważnie, to jest szansa, że może nie jest tak źle, że jest nadzieja, że może coś słyszy.  Na to pytanie nie znaliśmy odpowiedzi przez kolejne długie dni, a nawet miesiące. Na badania zostaliśmy umówieni dopiero po dwóch miesiącach od porodu. Po odebraniu wyników, na chwilę odetchnęliśmy z niewielką ulgą, bo okazało się, że ucho środkowe jest dobrze rozwinięte i Jasiek ma znaczny niedosłuch, ale zupełna głuchota nie została zdiagnozowana.  Doraźnym ratunkiem jest specjalna opaska przewodząca dźwięk przez kości, która pozwala Jasiowi słyszeć prawie tak jak zdrowe dzieci. Prawie... Niestety nie daje ona pewności, że nauka mowy i rozwój Jasia będą przebiegać poprawnie. Aparat w opasce nie jest też pozbawiony niedogodności użytkowania, musi być przyłożony w odpowiednim miejscu, a łatwo się przemieszcza, niestety często piszczy. Nie jest to kwestia modelu, nie można kupić lepszego, on po prostu tak działa. I mimo to, że opaska z aparatem obecnie daje szansę Jasiowi prawie normalnie słyszeć  otaczający go świat, to jest rozwiązaniem tylko tymczasowym.  Jasio jest wesołym i pogodnym chłopcem, który jeszcze nie ma świadomości, jak bardzo różni się od innych dzieci. Jak każdy zasługuję na dobre dzieciństwo. Od razu zrodziły się pytania, co możemy zrobić, żeby nie skazywać naszego synka na otaczającą ciszę, problemy w porozumiewaniu się z innymi, docinki i złośliwości innych dzieci oraz problemy w dorosłym życiu. Jedyną szansą okazała się operacja w Palo Alto (USA), gdzie znajduje się jedyna na świecie klinika, wykonująca operacyjne otwarcie kanału słuchowego i rekonstrukcję uszek już w wieku trzech lat. Obudziła się w nas iskierka nadziei, że nasz ukochany Jaś  ma szansę poznawać świat w pełni sprawny, słysząc, mówiąc i nie pamiętając czasów, kiedy nie miał uszek i słyszenie uzależnione było od kapryśnego sprzętu. Nie chcemy skazywać naszego synka na ciszę. Jaś jak każdy zasługuje na szczęśliwe dzieciństwo. Jedyną, ale ogromną przeszkodą na drodze do podarowania Jasiowi normalnego życia jest koszt operacji, który wynosi 170 tysięcy dolarów! Jest to dla nas abstrakcyjna kwota, ale całym sercem wierzymy, że dzięki Państwa pomocy, uda nam się zebrać potrzebną sumę i ofiarować Jaśkowi normalne życie. Joanna - mama

650 005,00 zł ( 63,35% )
Brakuje: 375 995,00 zł
Beata Smyczek
Beata Smyczek , 53 lata

Kiedyś wiązałam bukiety, dzisiaj ledwo koniec z końcem... Pomóżmy Beacie wygrać z nowotworem❗️

Nowotwór złośliwy jajnika z przerzutami. Spadła na mnie ta diagnoza jak grom z jasnego nieba… Pomyślałam — mam przecież swoją kwiaciarnię, mam ponad 80-letnią mamę i poza tym jestem sama. Co teraz?  Jestem samotną kobietą. Mieszkam sama w domu na wsi. Utrzymywałam się z pracy we własnej kwiaciarni. Chociaż to nie kokosy, ale jakoś pozwalało mi to wiązać koniec z końcem… Dziś kwiaciarnia jest już zamknięta, a ja leżę w szpitalu na trzeciej chemii.  Rutynowa badania i lekkie zaniepokojenie częstymi bólami, oprowadziły mnie do takiego stanu, w bardzo szybkim tempie. Nowotwór złośliwy, jak bym dostała czymś ciężkim w głowę... - prawie zemdlałam! Moja praca wcale nie była lekka. Wstawanie o 3 nad ranem, podróż na giełdę, zakupy i noszenie ziemi. Potem obsługa klientów, wiązanie bukietów, wązanek… To było całe moje życie.  Chciałabym wrócić do normalnego życia. Tak bardzo docenia się je, gdy zaczyna wymykać się z rąk. Po chemii, która ma mi pomóc, aktualnie czuje się tak źle jak nigdy w życiu. Wszystko mnie boli, mam ogromne osłabienie, wymioty, zawroty głowy, bezsenność itp.  O pracy nie ma mowy, a jak żyć bez niej? Jedzenie nie pojawia się samo w lodówce, opał do ogrzania domu też nie… Pomaga mi mama, która ma już swój wiek. Jednak gdyby nie jej pomoc aż strach pomyśleć... Zasiłek, który otrzymuje napawa mnie jeszcze większym smutkiem. Nie wiem, czy prędzej niszczy mnie świadomość choroby, czy świadomość, że mogę stać się niesamodzielna…  Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, proszenie o pomoc znajomych, rodzinę czy obcych ludzi nie jest dla mnie komfortowe… Tylko, czy powinnam się wstydzić w momencie, gdy brakuje mi pieniędzy, by walczyć o życie?  Dopóki mam nadzieję, iskrę nadziei na pokonanie nowotworu — chcę spróbować. Nawet jeśli ktokolwiek, nawet najbliżsi myślą, że to wstyd. Ja chcę żyć…  Błagam…   Beata

16 575 zł
Michał Płoszyński
Michał Płoszyński , 37 lat

Nikt mu nie dawał szans… Mąż wygrał walkę o życie, teraz walczy o sprawność!

15 lipca 2022 r. Dusseldorf, Niemcy - tego dnia nasz świat się zatrzymał. Na początku lipca tego roku odwiedziliśmy z moim mężem Michałem i naszymi dziećmi - pięcioletnią Jagódką i ośmiomiesięcznym wówczas Jasiem - naszą rodzinę w Düsseldorfie. Michał przez cały pobyt czuł się bardzo dobrze i w zupełności nic nie wskazywało, że już niebawem stanie się ogromna tragedia. Tuż przed naszym powrotem do domu, w piątek 15 lipca Michał obudził się z bólem głowy. Wieczorem ból stał się bardzo ostry, aż mój mąż zasłabł. Natychmiast wezwaliśmy karetkę. Przyjechała w 3 minuty! Michał został szybko przewieziony do Kliniki Uniwersyteckiej w Düsseldorfie. Całą noc modliliśmy się, żeby przeżył... Rano, gdy pojechałam do szpitala dowiedzieć się, w jakim jest stanie i na jakim oddziale dokładnie przebywa - lekarz neurochirurg, który go operował, powiedział mi, że mąż trafił do szpitala w ostatniej chwili. Diagnoza – udar krwotoczny. Konieczne było ratowanie życia i natychmiastowa operacja. Stan był bardzo ciężki. Cała lewa półkula mózgu została zalana krwią. Lekarze musieli odbarczyć mózg i odciąć na kilka tygodni połowę czaszki, ze względu na opuchliznę po operacji...  Lekarz, który rozmawiał ze mną rano, nie dawał dużych nadziei. Powiedział mi, że muszę być „przygotowana na wszystko i jeśli mąż przeżyje to nie wie, w jakim będzie stanie”. Podkreślił jednak, że „cuda się zdarzają i należy w nie wierzyć”, ale powrót do zdrowia ocenia w kategoriach cudu. Gdy weszłam zobaczyć Michała na intensywnej terapii, zobaczyłam go leżącego w śpiączce i podłączonego do ogromnej ilości aparatury. Jeszcze kilkanaście godzin temu spacerowaliśmy nad Renem, trzymając się za ręce i planowaliśmy, co zrobimy, jak wrócimy do Polski. Teraz patrzyłam na niego, do końca nie wierząc, co się stało. Złapałam go za rękę i powiedziałam, że ta sama siła, która nas tutaj zatrzymała, pomoże mu wrócić do nas, że ja i dzieci na niego czekamy...  Po południu ten sam lekarz, który rozmawiał ze mną rano, zadzwonił, że Michał wybudził się ze śpiączki i ścisnął lekarzowi dłoń. To był ogromny cud.  Musieliśmy wszyscy wierzyć, że Michał przeżyje. Po kilku dniach jego stan odrobinę się ustabilizował, ale w zamian pojawiła się gorączka do 40 stopni! Rozpoczęły się poszukiwania, jakie jest źródło stanu zapalnego. Wyniki – ropień przy zastawce serca, który wywołał sepsę (Michał cztery lata wcześniej w Polsce przeszedł operację na otwartym sercu - wymiany zastawki i pnia aorty). Właśnie przy tych protezach powstał teraz stan zapalny, który należało natychmiast usunąć. Po dwóch miesiącach pobytu w szpitalu, trzeba było znowu operować. Tym razem już drugi raz w życiu serce... Lekarz operator kardiochirurg powiedział mi, udając się na blok operacyjny, że to operacja bardzo wysokiego ryzyka, niezwykle trudna, ale konieczna, bo bez niej Michał umrze. To była już druga w tak krótkim odstępie czasu tak trudna dla mnie rozmowa z lekarzem. Nie pozostało mi nic innego, jak wierzyć, że operacja się uda i Michał wróci do mnie, do dzieci i bliskich. Tymi słowami z wiarą i nadzieją pożegnałam lekarza, który udał się prosto na salę operacyjną i rozpoczął wraz z całym zespołem ośmiogodzinną walkę o życie mojego męża. Przez ten czas modlitwa i wiara, że operacja musi się udać nas nie opuszczała. Po ponad ośmiu godzinach od jej rozpoczęcia - telefon od lekarza - „Było bardzo ciężko i trudno, ale się udało. Teraz trzeba czekać i mieć nadzieję”.  Na drugi dzień doszło jednak do krwawienia przy sercu i znowu trzeba było operować. Kolejna narkoza i kolejne osłabienie organizmu. Lekarz powiedział mi później, gdy przyszłam na intensywną terapię do Michała, że miał ogromne szczęście, że ropień wcześniej nie pękł. Zatem już kolejny raz, ktoś czuwał nad jego losem. Gdy w kolejnej dobie zaczął wybudzać się z narkozy, walczył o każdy oddech, który był dla niego ogromnym wysiłkiem. Na szczęście stopniowo płuca zaczęły podejmować samodzielną pracę i Michał mógł zostać odłączony od respiratora. Byłam przy nim w tych chwilach i trzymając go za rękę, wspierałam przy każdym kolejnym oddechu. Michał przeżył i każdy kolejny dzień dawał małą poprawę. Cieszyliśmy się z najmniejszego postępu, z każdego wypowiedzianego słowa, zjedzonego samodzielnie posiłku, z tego, że nas poznawał, że rozumiał, co do niego mówimy. Wielkim świętem była tuż przed powrotem do Polski wspólnie z rodziną wypita kawa w szpitalnej kawiarni. Po trzech miesiącach pobytu w Klinice w Dusseldrofie - przebytych łącznie 6 operacjach neurologicznych i kardiologicznych, wróciliśmy transportem medycznym do Polski na dalsze leczenie i rehabilitację. Na twarzy Michała malował się uśmiech, radość i ulga, że wraca do kraju, do swoich bliskich. Na ten moment od października przebywa w jednym z łódzkich szpitali. Przeszedł niedawno covid i bardzo poważną infekcję. Stopniowo odzyskuje świadomość, poznaje bliskich, rozumie, co się do niego mówi. Sam zaczyna mówić pojedyncze słowa, odzyskiwać też stopniowo pamięć. Przed nim długa droga regeneracji po tak długim i wyczerpującym leczeniu oraz długi czas rehabilitacji. Michał potrzebuje odbudować mięśnie, które pozanikały od czteromiesięcznego leżenia. Przed nim nauka mowy, pisania, czytania, chodzenia, radzenia sobie z podstawowymi czynnościami. Lekarze często podkreślają, że intensywna i długa rehabilitacja pozwoli Michałowi odzyskać sprawność. Z całego serca wierzę, że nie przez przypadek znaleźliśmy się właśnie tam w Niemczech, gdzie lekarze kilka razy uratowali życie mojego męża. Cały personel na każdym etapie robi co może, żeby tylko pomóc Michałowi wrócić do zdrowia. Środki, które uzbieramy, przeznaczymy na dalsze leczenie oraz rehabilitację Michała, która będzie bardzo długa, a jej koszty są ogromne (miesiąc pobytu w prywatnym ośrodku rehabilitacyjnym to nawet 20 tys. złotych)! Dlatego nawet symboliczna złotówka będzie dla nas na wagę złota...  Nasze dzieci cały czas czekają na swojego tatę. Proszę, pomóż...  Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

75 795,00 zł ( 44,52% )
Brakuje: 94 418,00 zł
Bogdan Idzik
Bogdan Idzik , 62 lata

Jedna noc zmieniła całe życie Bogdana. Proszę – pomóż!

Znamy się z Bogdanem 40 lat. To wspaniały i kochający mąż i ojciec. Najlepszy przyjaciel… Tym bardziej ciężko mi zrozumieć, że całe życie ukochanego, ale też naszej rodziny, zmieniło się w jedną noc. Dlatego teraz jestem tu, pisząc te słowa z nadzieją, że po przeczytaniu mojego apelu wesprzesz te niesamowicie trudną walkę o powrót do normalnego życia…  17 czerwca 2022 podczas urodzin przyjaciela, u męża doszło do rozległego udaru mózgu. Po całonocnej walce lekarzy o jego życie ostatecznie badania wykazały rozległe ognisko niedokrwienne w lewej półkuli mózgu z cechami obrzęku. Bogdan po tygodniu wybudził się ze śpiączki, jednak rozległa afazja mieszana, jak i masywny niedowład kończyn prawych do dzisiaj nie pozwalają na samodzielne funkcjonowanie. Bogdan obecnie pomimo miesięcy rehabilitacji, nie chodzi i nie mówi, ma sparaliżowaną prawą rękę i nogę. Dlatego teraz oprócz opieki, którą mu zapewniam 24 godziny na dobę, chciałabym ofiarować mu najlepszą rehabilitację, która pomoże w powrocie do sprawności i zdrowia. Z uwagi na fakt, że Bogdan prowadził własną jednoosobową działalność gospodarczą, ze względu na jego chorobę nasze możliwości finansowe zostały mocno ograniczone.  Ze łzami w oczach oglądam wspólne zdjęcia… Wspominam czas, w którym oboje byliśmy szczęśliwi, pełni życia. W głowie nie pojawiała się myśl o chorobie, utracie sprawności i dotychczasowych umiejętności. To wszystko stało się tak nagle, szybko, bez uprzedzenia…  Mimo trudów dnia codziennego chcemy walczyć ile sił. By to, co zniknęło, zostało nam oddane. Bogdan zasługuje na wszystko, co najlepsze… Proszę, dajmy mu razem tę szansę. Kochająca żona i córka.

31 029,00 zł ( 23,6% )
Brakuje: 100 418,00 zł
Adam Szmigielski
Adam Szmigielski , 41 lat

Stan Adama pogarsza się każdego dnia ❗️Trwa nierówna walka na śmierć i życie

Boję się tego, że koniec nastąpi zanim zdążę zrealizować wszystkie plany i marzenia. Walczę o życie od lat, ale sytuacja wciąż się pogarsza… Jeśli stracę tę szansę, stracę wszystko!  Mukowiscydoza. Kiedy postawiono diagnozę, nie byłem pewny, z czym będę musiał się mierzyć. Do pewnego momentu myślałem, że wystarczy być zwyczajnie ostrożnym…  W pewnym momencie dotarło do mnie, że choroba to trudny i bezlitosny przeciwnik. Przez lata poznałem wszystkie jej oblicza, ale do niedawna mogłem prowadzić zwyczajne życie... Świadomość choroby dawała mi  motywację do tego, by każdy dzień wykorzystywać maksymanie. Długo powtarzałem sobie, że nic nie odkładam na później - w moim przypadku później mogło nigdy nie nadejść. Teraz mój stan zdaje się pogarszać z dnia na dzień… Po przebytym dwukrotnie koronawirusie, moje płuca są w tragicznym stanie. Oddech, który dla ciebie jest czymś całkowicie naturalnym, dla mnie staje się wyzwaniem.  Choroba odebrała mi nie tylko codzienność, ale także możliwość realizacji pasji: zwiedzanie świata, jazdy na motocyklu. Przez pandemię i postępującą chorobę zostałem zamknięty w więzieniu 4 ścian. To porażające, bo w tym momencie, gdyby nie internet całkowicie straciłbym możliwość kontaktu z rzeczywistością. To jednak nie jest najgorsze w tej historii. Najbardziej tragiczną informacją jest dla mnie to, że choroba postępuje w zastraszającym tempie, codzienne zabiegi nie przynoszą rezultatów, a jedynym ratunkiem jest dla mnie potwornie drogi lek, na który nie mam szans otrzymać refundacji. Cena za ratowanie przed śmiertelnym wyrokiem sięga prawie miliona złotych! Skąd mam wziąć takie środki? Jak ratować się przed uduszeniem? Potrzebuję pomocy! Nie za chwilę, nie kiedyś. Właśnie teraz! Każda pomocna dłoń jest dla mnie jak koło ratunkowe. Twoje wsparcie to dla mnie swobodny oddech i ucieczka przed śmiercią.  Od wielu lat prowadzę trudną batalię. Codziennie przyjmuję kilkadziesiąt leków, muszę wykonywać długie inhalacje i dbać o aktywność. Koszty leczenia są coraz wyższe, a mi brakuje środków. Terapia, z której korzystam obecnie nie przynosi oczekiwanych rezultatów… Śmierć zdaje się zaglądać mi przez ramię, ale ja wciąż nie straciłem nadziei. Proszę, podaruj mi jeszcze jedną szansę na życie! Od tego zależy moja przyszłość!

4 853,00 zł ( 0,48% )
Brakuje: 998 552,00 zł
Ania Suwara
Ania Suwara , 51 lat

Obudziłam się sparaliżowana od pasa w dół! Pomóż!

Ból to cichy oprawca, który wdziera się w każdą komórkę ciała, przejmując kontrolę nad myślami i emocjami. Wykrzywia rzeczywistość. Jego każde uderzenie to pulsujące przypomnienie, że istnieje. Gdy daje o sobie znać, czas zwalnia, a sekundy rozciągają się w nieskończoność. Wtedy każda chwila jest wiecznością pełną cierpienia. Moje trwa już kilka lat... Od 2003 roku towarzyszy mi ból kręgosłupa. Przeszłam dwie operacje, ale to okropne uczucie nadal powracało. Z powodu słabego stanu kręgów trzecia byłaby dla mnie wielkim zagrożeniem, dlatego lekarz nie mógł się na nią zgodzić. Jedynym rozwiązaniem było wszczepienie stymulatora przeciwbólowego. Zgodziłam się bez wahania z nadzieją, że będę mogła normalnie żyć i pracować bez bólu. Mimo że cierpiałam, zawsze starałam się normalnie żyć. Byłam uśmiechnięta, chciałam być wsparciem dla tych, którzy tego potrzebowali. Miałam mnóstwo planów i marzeń. Niestety los miał wobec mnie inne plany – uczynił mnie osobą z niepełnosprawnością.   Podczas zabiegu wszczepiania stymulatora przeciwbólowego mój rdzeń kręgowy został uszkodzony i obudziłam się sparaliżowana od pasa w dół. Nie mogłam wykonać najprostszej czynności. Z osoby pomagającej innym ludziom, stałam się całkowicie od nich zależna. Bólu się nie pozbyłam, stymulator usunięto, a paraliż został. Moje spokojne życie w jednej sekundzie legło w gruzach... Nie mogłam się ruszyć, byłam osobą praktycznie leżącą. Trwało to pół roku. Później przez rok jeździłam na wózku. Lekarze stwierdzili, że nigdy nie będę chodzić. Załamałam się. Jednak mimo gasnącej nadziei, obiecałam sobie, że będę walczyć, póki starczy mi sił! Mam porażone obie nogi, jednak tylko jedna jest całkowicie bezwładna. Oprócz tego choruję też na bolesne reumatoidalne zapalenie stawów (RZS).  Uczestniczyłam w wielu cyklach rehabilitacji. Mimo wciąż towarzyszącego mi bólu i niedowładu, wstałam z wózka i udaje mi się powoli poruszać przy pomocy kul. Dzięki pomocy rodziny, przyjaciół, a przede wszystkim swojej determinacji, udało się uczynić już wielkie postępy. Niestety przede mną nadal daleka droga. Możliwości się praktycznie skończyły, oprócz jednej opcji, która jest dla mnie aktualnie finansowo niedostępna. Mogłabym uczestniczyć w rehabilitacji w specjalistycznej klinice we Wrocławiu. Terapia rdzenia kręgowego wpłynęłaby znacznie na poprawę chodzenia jak i ogólnego komfortu mojego życia. Niestety, moje możliwości finansowe już się skończyły. Dlatego proszę Was o pomoc. Wiedząc, ile udało mi się do tej pory wypracować, wierzę w swoje siły oraz to, że mogłabym wyciągnąć z tej terapii jak najwięcej. Dlatego proszę Was o wsparcie! Marzę, aby skorzystać z terapii, która może mi bardzo pomóc! A dzięki Wam jest to w zasięgu ręki! Ania

1 730,00 zł ( 0,46% )
Brakuje: 370 611,00 zł