Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Alan Kędzia
Alan Kędzia , 6 lat

Nie pozwolę, by choroba zabrała moje jedyne dziecko! Błagam o pomoc!

Nie ma słów, które opiszą, co czuje matka, która trzyma na rękach swoje malutkie umierające dziecko! To już ponad cztery lata, jak codziennie walczę o życie i zdrowie synka... Jeszcze raz potrzebuję wsparcia. Proszę, nie przechodź koło nas obojętnie, pomóż nam! Stanę na głowie, by go ocalić... Alanek jest całym moim życiem, bez niego mój świat nie będzie istnieć. Gdy synek przyszedł na świat, byliśmy z mężem naprawdę szczęśliwi. Wierzyliśmy, że mamy zdrowe dziecko. Alanek dostał 10 punktów w skali Apgar, ważył prawie 4,5 kilograma. Tak miało się zacząć nasze piękne życie razem. Myśleliśmy, że nikt nam tego szczęścia nie odbierze. Niestety myliliśmy się... Brutalnie odebrała je nam choroba. Gdy Alan miał 3 tygodnie, trafiliśmy do szpitala z zapaleniem płuc. Z synkiem był coraz gorzej, chwilami w ogóle nie kontaktował... Wyniki krwi pokazały, że ma bardzo poważną bakterię we krwi Staphylococcus aureus oraz obniżone napięcie mięśniowe. Zaczęliśmy rehabilitację. Wierzyłam, że najgorsze mamy już za sobą. Niestety... Trafiliśmy do szpitala, w którym przeżyliśmy najgorsze chwile życia. Stan Alanka pogorszył się na tyle, że nie był w stanie samodzielnie oddychać. W ostatnim momencie dobiegłam do pokoju pielęgniarek, krzycząc o pomoc. Tam, podpięty pod tlenem, przespał resztę nocy... Rano chciałam mu dać mleko, jednak Alanek zaczął znów tracić oddech. Tlen już nie pomógł... Alanek został zaintubowany i przewieziony na Oddział Intensywnej Terapii. Umierał... Lekarze zdecydowali o założeniu tracheotomii i PEG-a. Modliłam się, aby synek przeżył każdą  kolejną godzinę... I tak przez trzy miesiące. Dopiero wtedy zostaliśmy wypisani do domu. Alanek trafił pod opiekę hospicjum domowego. Diagnoza rozsypała moje serce na kawałki... U synka zdiagnozowano miopatię wrodzoną ze zmianą w genie ACTA1. Jest to bardzo rzadka i ciężka postać choroby, objawiająca się wiotkością mięśni. Niestety nie ma na nią lekarstwa... Naszą jedyną deską ratunku jest intensywna rehabilitacja, tylko ona może w jakimś stopniu spowolnić chorobę.  Leczenie synka to proces długi i ciągły. Alanek cały czas wymaga kosztownych sprzętów Intensywnej rehabilitacji oraz wizyt u specjalistów - chodzi do neurologa, kardiologa, gastrologa, logopedy, laryngologa oraz fizjoterapeuty. Jest pod opieką hospicjum dla dzieci, dzięki któremu mamy sprzęty potrzebne do życia Alanka. Są chwilę gorsze, ale też wspaniałe, dla których mamy siłę na walkę z chorobą... Moim największym marzeniem jest zobaczyć, jak syn chodzi, jednak wiem, że jest to bardzo trudny i ciężki cel.  Alan robi jednak duże postępy - od niedawna zaczął trzymać głowę, co bardzo nas to cieszy, bo może patrzeć na świat z innej perspektywy. Na ten dzień czekałam kilka lat. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała błagać nieznajomych o wsparcie, ale dla synka zrobię wszystko. Bardzo proszę o pomoc, aby Alan mógł być z nami... Aldona, mama Alanka 

13 034 zł
Marcel Kubicki
Marcel Kubicki , 2 latka

Życie Marcelka dopiero się zaczęło! Pomóż mu przetrwać najtrudniejsze momenty!

Nigdy nie pomyślałam, że znajdę się po tej stronie zbiórki. Zawsze byłam po drugiej. Czytałam apele, płakałam i wspierałam na tyle, na ile mogłam. Dzisiaj muszę prosić Was o pomoc w walce o zdrowie mojego dziecka.  Marcelek przeszedł pierwszą operację jeszcze przed narodzinami. To był 25. tydzień ciąży, kiedy przeprowadzono fetoskopową operację rozszczepu kręgosłupa. Jego stan był określany jako ciężki. Zaraz po przyjściu na świat, w 32 tygodniu ciąży, zdiagnozowano u synka wadę serduszka, anemię oraz rozszczep podniebienia. Wciąż przebywamy w szpitalu, ponieważ synek jeszcze nie radzi sobie z samodzielnym oddychaniem. Każdego dnia jeździmy do synka i stale konsultujemy się z lekarzami. Gdy będziemy mogli zabrać Marcela ze szpitala – razem z nim otrzymamy masę recept i skierowań do specjalistów. Już dziś wiemy, że czas oczekiwania to długie, długie miesiące, więc większość będziemy musieli zrealizować prywatnie. Jesteśmy przerażeni, ponieważ koszta rosną z tygodnia na tydzień i zwyczajnie nas przerastają.  Marcelek nie ma nawet trzech miesięcy. Przed nami długie miesiące, a może nawet lata, które pochłoną niezbędne wsparcie. Każda pomoc, wpłata i udostępnienie zbiórki Marcelka to nadzieja dla nas, że nie zabraknie nam sił, by codziennie stawiać czoła nowym wyzwaniom. Rodzice Marcelka

12 842 zł
Mariusz Kowalczyk
13 dni do końca
Mariusz Kowalczyk , 48 lat

Mariusz stał na skraju życia❗️Teraz potrzebuje intensywnej rehabilitacji - Pomóż❗️

Zaczęło mnie swędzieć pod szczęką. Bardzo dziwne — pomyślałem. Poszedłem do stomatologa, a ten rzeczywiście wykrył w tym miejscu torbiel. Chciałbym, by był to koniec historii. Stomatolog torbiel wyciął, ale w ustach utrzymywał się metaliczny posmak. Poszedłem do niego jeszcze raz, ale tylko rozłożył ręce i powiedział, że on już tam nic nie widzi. Wystawił skierowanie na tomograf głowy. Zabrzmiało to poważnie. Bardzo poważnie. Jednak nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Neurochirurg wytłumaczył, że w moim mózgu jest naczyniak, który nie powstał teraz. Ja się z nim urodziłem. Doznałem szoku. Dowiedziałem się o tym miesiąc po 45. urodzinach. Lekarz przedstawił 2. opcje: albo czekamy, nic nie robimy, aż naczyniak się rozleje i dojdzie do zgonu, albo operujemy. Nad odpowiedzią nie musiałem się zastanawiać. Na drugi dzień stawiłem się w szpitalu na bardzo niebezpieczną operację usunięcia zaawansowanego naczyniaka mózgu. Operacja była ryzykowna, ale tylko ona dawała szansę, na uratowanie mi życia. Dalszą część lepiej pamięta moja żona. Najlepiej, jeśli ona to opowie… — Naczyniak został usunięty, ale niestety pojawiły się powikłania, których konsekwencją był lewostronny niedowład ciała. W 3. dobie po operacji Mariusz trafił na oddział intensywnej terapii z ostrą niewydolnością krążeniowo-oddechową. Został tam wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Stan mojego męża był krytyczny. Przez 3 miesiące walczył o każdą sekundę życia. Ogromnie bałam się, co dalej, czy z tego wyjdzie, czy może jednak zostanę sama… Nadal nie mogę otrząsnąć się po tych wydarzeniach.  Świat zawalił nam się z dnia na dzień. Na szczęście Mariusz wygrał starcie o życie! Wybudził się ze śpiączki 17 marca 2022 roku. Ta data zostanie z nami na zawsze.  Każdy dzień jest dla Mariusza wyzwaniem, które wymaga wielkiego wysiłku fizycznego, jak i psychicznego. Intensywna rehabilitacja trwa już ponad pół roku i  daje zauważalne efekty. Mariusz samodzielnie spożywa posiłki, stawia kroki przy balkoniku, stara się wstawać i siadać bez pomocy drugiej osoby. Również sprawność lewej ręki i nogi jest coraz większa, jednak rehabilitacja musi być kontynuowana. Widząc zaangażowanie Mariusza oraz jego siłę i determinację, wierzymy, że powrót do pełnej sprawności jest możliwy. Budujące jest szczególnie to, że Mariusz również w to uwierzył. Jednak spełnienie największego pragnienia, którym jest w pełni samodzielne funkcjonowanie, uzależnione jest od dalszej, kosztownej rehabilitacji, która jest jedyną szansą na powrót do zdrowia.  Robimy wszystko, co w naszej mocy, jednakże bez Twojej pomocy nie będzie możliwe sfinansowanie kolejnych intensywnych, dających wymierne efekty turnusów rehabilitacyjnych. Możliwości rehabilitacyjne, które są finansowane przez NFZ, zostały już maksymalnie wykorzystane… Bardzo zależy nam na pełnej sprawności Mariusza — męża i ojca, dlatego bardzo proszę o pomoc finansową. Każda złotówka jest bardzo cenna. Joanna, żona *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

12 671,00 zł ( 19,85% )
Brakuje: 51 159,00 zł
Agnieszka Nowakowska
Agnieszka Nowakowska , 51 lat

Choroba jest jak złodziej! Kradnie, to co najcenniejsze – zdrowie! Pomóżcie mi ją zatrzymać!

Choroba przychodzi jak złodziej, niespodziewanie. W 2006 r. przeszłam operację tarczycy. Podejrzewano nowotwór, miałam guza. Badanie histopatologiczne nie potwierdziło tego podejrzenia. Wskutek chorej tarczycy zdiagnozowano u mnie chorobę autoimmunologiczną Hashimoto. Nowotwór nie dał za wygraną. Zaatakował mnie 10 lat później tj. na początku lutego 2016 r. Usłyszałam diagnozę: złośliwy nowotwór piersi z przerzutami na węzły chłonne. Pojawiły się: stres, strach, łzy, lęk o los naszego jedynego syna, który miał 7 lat. Bałam się, że straci mamę... Wielokrotnie słyszałam od innych osób, zdrowych i tych po przejściach onkologicznych, że najważniejsze w chorobie jest pozytywne nastawienie. Silnie trzymałam się tej myśli. Zebrałam wszystkie siły, jakie miałam w sobie. Postanowiłam nie poddać się chorobie. Rozpoczęłam leczenie. Początkowo przeszłam półroczną chemioterapię, później dwie operacje – oszczędzającą i kolejną zakończoną mastektomią. Następnym etapem leczenia była radioterapia. Każdy z wymienionych etapów obfitował w skutki uboczne, jak w tego typu leczeniu. Pokonałam nowotwór, choć z tył głowy „leży” myśl: Czy nie zaatakuje na nowo? Staram się jednak żyć normalnie, na ile jest to możliwe. Choroba onkologiczna zmieniła mój dotychczasowy system wartości. Nauczyła tego, że nie należy odkładać niczego na później, bo tego „później” może nie być. Starałam się postępować według tej zasady. Dzielić się uśmiechem z innymi ludźmi, szczególnie z tymi, których tak jak mnie dotknęła choroba nowotworowa. Dawać im wiarę w sens i piękno życia. Skupiając się na walce z rakiem, żyłam w nieświadomości, że kolejna choroba, tym czasem neurologiczna, podstępnie atakuje moje ciało. I robi to do dzisiaj! Z czasem odebrała mi władzę w nogach, skutkuje niedowładem obu nóg. Był etap, że położyła mnie do łóżka, posadziła na wózku inwalidzkim, "postawiła" przy chodziku, pozbawiając możliwości samodzielnego chodzenia. Skazała na konieczność korzystania z pomocy innych osób. Zamknęła mnie w czterech ścianach własnego domu, uniemożliwiając podjęcie zatrudnienia. Jest bardzo podstępna. Wodzi za nos lekarzy i mnie.  Wskazywano na choroby neurologiczne, a także reumatyczne. W związku z brakiem prawdziwej, rzetelnej diagnozy nie mogę podjąć leczenia i rehabilitacji. Z posiadanych dochodów nie stać mnie na opłacenie tych działań oraz na podjęcie kosztownej diagnostyki. Aktualnie, zejście ze schodów jest dla mnie wielkim wyzwaniem. Marzę o windzie zewnętrznej, dzięki której mogłabym samodzielnie, bezproblemowo opuścić dom i z radością znaleźć się poza jego czterema ścianami. Jestem z natury osobą pogodną, lubiącą przebywać wśród ludzi, komunikatywną. Przymusowe domatorstwo jest dla mnie cierpieniem. Żeby zminimalizować to okropne uczucie i nie dać się złamać, podejmuję działania wolontarystyczne, biorę udział w akcjach niosących pomoc innym osobom. Choroba, która mnie atakuje, postępuje, pogłębia niepełnosprawność i niedowład nóg. Towarzyszy mi ból. Straciłam możliwość samodzielnego chodzenia. Muszę podtrzymywać się chodzika lub różnych przedmiotów codziennego użytku. Staram się zrozumieć lekarzy, że jestem trudnym, złożonym przypadkiem medyczny, ale czy tak beznadziejnym, że nic się nie da zrobić? Nic?! Z rakiem dzielnie walczyłam, a w obliczu niewiadomej choroby nie mogę liczyć na specjalistyczną pomoc? Nie wierzę! Muszę wyprzedzić chorobę! Nie dać jej się rozwinąć! Sama nie dam rady. Dlatego proszę Państwa o pomoc. Agnieszka

12 587 zł
Filip Niepsuj
Filip Niepsuj , 16 miesięcy

Filipek był zaintubowany w pierwszej minucie życia! Pomóżmy walczyć o zdrowie!

Nasz kochany Filipek przyszedł na świat jako wcześniak i od tamtej pory każdego dnia musi walczyć. Wpierw o życie, teraz o zdrowie. Otaczamy go najlepszą opieką, jaką jesteśmy w stanie, jednak potrzebujemy Waszej pomocy. Wszystko zaczęła się koło 20. tygodnia ciąży, kiedy otrzymaliśmy informację, że na USG nie widać jednej nerki. Mieliśmy nadzieję, że to jakaś pomyłka i kwestia ułożenia w brzuszku, a na kolejnych badaniach wszystko się wyjaśni.  Niestety, w 30. tygodniu ciąży zaczęłam wyczuwać słabsze ruchy, pojawiły się plamienia i płynęły wody. Stwierdzono u mnie infekcję, którą początkowo leczono antybiotykami i sterydami. Niestety, bezskutecznie. Aby ratować życie Filipka i nie ryzykować wystąpienia u niego infekcji przeprowadzono cesarskie cięcie.  Moment przywitania na świecie dziecka powinien być chwilą czystej radości i błogiego spokoju. Tak niestety nie było w naszym przypadku. Już w pierwszej minucie naszego synka intubowano. Od razu po porodzie zabrano go nam i przewieziono na OIOM. Mieli go operować, lecz w trakcie pierwszej próby jego malutkie serduszko się zatrzymało. Nastąpiła reanimacja.  W drugiej dobie życia lekarze dostrzegli, że Filipek ma dziurę w dwunastnicy, która zagrażała jego życiu. Podjęto po raz drugi próbę operacji. Tak panicznie baliśmy się o swoje dziecko… Nie ma słów, by opisać, jak wielki lęk nam wtedy towarzyszył.  Na szczęście operacja się powiodła. Do tej pory walczymy jednak z innymi problemami zdrowotnymi Filipka. Przyszedł na świat bez nerki i kciuków. Nie ma części przełyku, występuje u niego przetoka, która powoduje, że czasem krztusi się własną śliną. Nie może złapać powietrza, robi się cały czerwony i trzeba czekać, aż taki napad minie.  Przez problemy ze zdrowiem nasz synek rozwija się nieco wolniej niż inne dzieci, dlatego potrzebuje regularnej rehabilitacji, opieki neurologopedy i psychologa. Są one jednak niezwykle kosztowne, co bardzo obciąża nasz budżet. Poza tym w walce o zdrowie synka znajdujemy się pod opieką 13 lekarzy specjalistów.  Prosimy o pomoc i wsparcie dla Filipka. Bez Was nie będziemy w stanie zapewnić mu właściwego rozwoju i szansy na lepszą przyszłość. Nasz synek wycierpiał już tak dużo… Pomóżmy mu żyć normalnie! Rodzice Filipa 

12 325 zł
Artur Nawrocki
Artur Nawrocki , 50 lat

Amputowano mi nogę... Ratuj, sam sobie nie poradzę!

Obcowanie z naturą to najczulszy dotyk duszy. Widzisz, czujesz, słyszysz, lecz jednak rozgrywa się to jakoś inaczej. Urokliwie leczy, zwłaszcza gdy spoglądasz ze szczytów górskich na otaczający nasz świat. To wszystko zostało mi odebrane, gdy utraciłem kończynę... Od kiedy pamiętam, borykałem się z problemami zdrowotnymi związanymi ze stopą cukrzycową. To doprowadziło do amputacji wszystkich palców w prawej stopie. Na szczęście rana się goi, ale przed nami jeszcze długa droga. Niestety kilka tygodni temu moja lewa noga została amputowana na wysokości połowy goleni. Obecnie poruszam się tylko przy pomocy wózka inwalidzkiego. Nie jestem w stanie sam sobie poradzić z wejściem do własnego mieszkania. Trzy miesiące temu urodził mi się pierwszy wnuk. Chciałbym mu pokazać piękno naszego kraju, tak jak ja miałem okazję je poznać. Pragnę, by zobaczył nasze polskie góry – od Bieszczad, przez Tatry, Pieniny, Beskidy, Góry Stołowe, Świętokrzyskie, aż po te mniejsze, ale równie urokliwe szczyty. To miejsca, które zawsze kochałem i chciałbym mu je pokazać, dzieląc się z nim moją pasją do wędrówek. Aby to marzenie mogło się spełnić, potrzebuję protezy. Jej koszt jest ogromny i znacznie przekracza moje możliwości finansowe, niestety potrzebuję aż dwóch protez. Pierwszej, by nauczyć się korzystać ze sprzętu i drugiej, która będzie moją stałą pomocą. Dodatkowo dochodzą koszty rehabilitacji, która niestety jest bardzo kosztowna. Proszę Was o pomoc. Chciałbym móc znów spacerować, wyjeżdżać na wycieczki z wnukiem i moją ukochaną żoną. Pragnę uwolnić się od wózka oraz cieszyć się pełnią życia. Tęsknię za widokiem gór, które oświetlone światłem działają jak ukojenie i spełnienie każdego marzenia. Dziękuję z całego serca za Wasze wsparcie. Artur

12 305,00 zł ( 16,52% )
Brakuje: 62 164,00 zł
Nadia Strzała
Nadia Strzała , 8 lat

Nadia wycierpiała już tak wiele. Potrzebna pomoc, by nadeszło lepsze jutro!

Dziękujemy za niesamowicie wsparcie, które okazaliście nam przy poprzednich zbiórkach. To dzięki Wam Nadia mogła przejść leczenie komórkami macierzystymi. Tym razem prosimy Was o pomoc w opłaceniu rehabilitacji i zakupie potrzebnego sprzętu! Nasza historia Nadia urodziła się w 24. tygodniu ciąży. Niemal 4 miesiące przed planowanym porodem… Ważyła 710 gramów, czyli mniej niż paczka cukru. Miesiąc po narodzinach, Nadusię za cel obrała sobie bakteria, która spustoszyła jej niewykształcony do końca organizm i przerodziła się w sepsę, która zaatakowała mózg... Córeczka przeszła udar. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Powiedziano nam, że mamy być przygotowani na najgorsze, bo zostały jej co najwyżej 3 dni życia... Czekaliśmy na najgorsze, po cichu błagając o cud. Nadia żyła i walczyła! W jej mózgu z dnia na dzień pojawiały się nowe zmiany, przez które córeczka nigdy nie będzie już zdrowym dzieckiem. Miała mnóstwo przetoczeń krwi. Niestety na tym się nie skończyło…  Problemy wydawały się mnożyć. Konieczne było wyłonienie stomii. Następnie wkłucie centralne, przez które Nadia miała podawane leki, zmieniło swoje położenie… Wszystkie płyny zaczęły zalewać płuca. Nadia była cała opuchnięta i sina… Po kilku godzinach, które trwały jak wieczność, sytuacja się ustabilizowała i znów mogliśmy ją zobaczyć. Gdy sytuacja w tym zakresie ustabilizowała się, pojawił się problem z oczkami z powodu długiego przebywania pod sztuczną wentylacją. Nadia przeszła kolejne dwa zabiegi pod pełną narkozą. Każde wybudzenie wiązało się u nas z potężnym stresem, czy jej organizm sobie poradzi.  Po tych kilku miesiącach w szpitalu żyliśmy tylko marzeniem o powrocie do domu. Wtedy informacja o kolejnej sepsie całkowicie zwaliła nas z nóg. Żyły córeczki były w katastrofalnym stanie, wszystkie pękały, lekarze nie potrafili zrobić nowych wkłuć centralnych. Płakaliśmy i modliliśmy się każdego dnia o cud… Do dziś na ciele Nadii widać wszystkie blizny po wkłuciach. Jej ciało jest bardzo wrażliwe na dotyk. Została zdiagnozowana jako dziecko z mózgowym porażeniem dziecięcym czterokończynowym.  Dzięki środkom zebranym w trakcie poprzednich zbiórek udało się nam wdrożyć leczenie komórkami macierzystymi. Przeszczepy przyniosły drobne zmiany. Córka jest spokojniejsza, może wytrzymać w większym gronie osób. Niestety, nie mogliśmy w pełni wykorzystać potencjału leczenia komórkami, ponieważ trzeba po nich wdrożyć intensywną rehabilitację. Nadia bardzo dużo chorowała i było to niemożliwe.  Niedawno konieczne było założenie PEGa. Teraz córka dochodzi już do siebie i będziemy mogli wrócić do regularnej rehabilitacji. Nadia ma zmienne napięcie mięśniowe, co bardzo utrudnia powrót do sprawności. Córeczka nie trzyma stabilnie głowy, nie siedzi, nie mówi, nie rusza rękoma i nogami. Jest dzieckiem leżącym, za to słuch ma idealny. Uwielbia muzykę, opowiadania na uszko, kocha się śmiać. Obecnie zamierzamy zintensyfikować rehabilitację w zakresie mowy, kupiliśmy już sprzęt do komunikacji alternatywnej. Medycznie Nadia jest dzieckiem leżącym, ale najwięcej czasu spędza w pozycji siedzącej. Na kolanach u mamy i taty. Chociaż waży 15 kilogramów, to codziennie jest przez nas noszona po domu. Mnożąc to przez ilość dni w miesiącu, a następnie 7 lat, które już minęły od jej narodzin, to nasze kręgosłupy domagają się już choć częściowego wsparcia.  Od zeszłego roku naszym marzeniem jest zakup siedziska rehabilitacyjnego stabilizującego głowę i tułów. Próbowaliśmy kupić używany sprzęt, jednak niestety trafialiśmy na oszustów żerujących na chorobach dzieci. Brak możliwości zakupu z drugiej ręki spowodował, że postanowiliśmy otworzyć zbiórkę na ten cel.  Chcielibyśmy, by Nadia mogła spędzać więcej czasu w swojej ulubionej pozycji, w ramach relaksu i odpoczynku. Komfort i bezpieczeństwo córki to dla nas priorytet. Nasza kochana dziewczynka dalej odczuwa skutki zabiegu założenia PEGa. Ma też zwichnięte oba biodra, które kwalifikują się do operacji.  Zwracamy się z prośbą o pomoc do wszystkich ludzi dobrej woli, o ogromnym pokładzie ciepła i miłości. Będziemy wdzięczni za każdą złotówkę, bo każda przybliży nas do celu, jakim jest zdrowie i jak największy komfort życia Nadii. Dziękujemy Wam i za Was. Wierzymy, że dobro wraca! Rodzice ➡️ Weź udział w licytacjach dla Nadusi i pomóż w walce o zdrowie! - LICYTACJE DLA NADUSI ➡️ Śledź na bieżąco, co u Nadii i kibicuj jej w walce! - Nadia Strzała - Wojownicza Księżniczka

11 948,00 zł ( 34,89% )
Brakuje: 22 287,00 zł
Martyna Antosik
Martyna Antosik , 40 lat

Przez kontuzje kolan nie mogę chodzić... Proszę, pomóż mi odzyskać sprawność!

Mam na imię Martyna i mam 38 lat. W 2012 roku zaczęły się moje problemy z kolanem, z którymi zmagam się do dzisiaj. Od tego czasu przeszłam już 6 operacji prawego kolana m.in. dwie osteotomie, rekonstrukcję więzadła MPFL oraz rekonstrukcję więzadła właściwego rzepki.  Niestety kilka miesięcy temu powróciły dolegliwości bólowe prawego kolana. Jakby tego było mało  wskutek wieloletniego przeciążenia, moje lewe kolano, które dotychczas było zdrowe, również uległo uszkodzeniu. Pod koniec tamtego roku przeszłam kolejną operację kolana, tym razem w lewej nodze. Mój obecny stan zdrowia nie pozwala mi pracować zawodowo, co powoduje, że znalazłam się w trudnej sytuacji finansowej. Moja sprawność uległa znacznemu pogorszeniu – chodzenie powoduje ból do tego stopnia, że aby poruszać się, muszę brać silne leki przeciwbólowe.  W tym momencie oba kolana wymagają długotrwałej rehabilitacji, na którą mnie nie stać. Dzięki rehabilitacji mam szansę na powrót do sprawności i uniknięcie kolejnej operacji. Dlatego bardzo proszę Was bardzo o pomoc i promyk nadziei na odzyskanie sprawności i życie bez bólu.  Będę bardzo wdzięczna z całego serca za każde okazane wsparcie i udostępnienie zbiórki. Martyna

11 884 zł
Jolanta Grobelna
20:56:09  do końca
Jolanta Grobelna , 70 lat

Powoli tracę wzrok, ale jest szansa na ratunek – proszę, pomóż mi...

Utrata wzroku to dla mnie początek umierania… Mieszkam sama, a jedynym moim towarzyszem jest kot – Kocurek. Nie wiem, co będzie jeśli przestanę widzieć. Jak sobie poradzę? Kto wtedy mi pomoże? Jak sama wyjdę z domu? Z tymi pytaniami budzę się i zasypiam każdego dnia. Boję się. Tak bardzo się tego boję... Dzięki pomocy wspaniałych ludzi jestem już po serii zastrzyków do oka prawego i dwóch operacjach oka lewego. Pojawiło się światełko w tunelu, ale moja historia wciąż nie kończy się happy endem... Leczenie okazuje się długoterminowe i bardzo kosztowne. Zgodnie z zaleceniem lekarzy – wymagane jest długofalowego leczenia zastrzykami oka prawego i lewego. Niestety – w moim przypadku przy tej wadzie wzroku i dużym zwyrodnieniu siatkówki zastrzyki nie są refundowane przez NFZ. Proszę, poznaj moją historię i pomóż mi dalej walczyć o wzrok... Od kilku lat zmagam się z poważną wadą wzroku. Poważne zwyrodnienia siatkówki wkrótce mogą doprowadzić do tego, że stracę wzrok. Nie wyobrażam sobie tego. Z samotnością czasem ciężko jest mi sobie poradzić, a co będzie jeśli do tego przestanę widzieć? Dla mnie będzie to powolne umieranie w ciemności... Jestem już po serii zastrzyków do oka prawego i dwóch operacjach oka lewego (wiktektriomia z podaniem oleju silikonowego). Jest ogromne światło w tunelu, że pozostanę samodzielna i niezależna, a moja największa miłość i przyjaciel Kocurek będzie miał właścicielkę, która zawsze będzie wiedziała gdzie jest.  Nie chcę się poddać. Odkąd wiem, że istnieje dla mnie szansa, nie myślę niczym innym. Niestety roczne leczenie to olbrzymi koszt – dla mnie to cena niemożliwa do zapłacenia...  Nie zdobędę takich pieniędzy, dlatego, choć to trudne, zdecydowałam się poprosić o pomoc.  Dziękuję za każdy gest wsparcia – to dla mnie nadzieja na uratowanie wzroku. Jolanta

11 771,00 zł ( 28,81% )
Brakuje: 29 080,00 zł