Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Bogdan Tadeusiak
Bogdan Tadeusiak , 68 lat

Krok po kroku do odzyskania sprawności! Proszę, pomóż!

Mój ukochany tata całe swoje życie poświęcił pracy i rodzinie. Robił wszystko, aby zapewnić nam godne życie. Przez 40 lat wraz z mamą prowadził gospodarstwo rolne. Rodzice byli zawsze razem – zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. 1 grudnia 2018 – ten nieszczęsny dzień zmienił wszystko...  To był zwyczajny dzień. Tata pracował, później poszedł na zebranie z radnym gminy. Długo nie wracał. Mama zaczęła go szukać. Znalazła go leżącego 400 metrów od domu z rozbitą głową, udała się do najbliższego domu o pomoc – nie miała przy sobie komórki – ale nikt nie odpowiedział. Udało jej się zatrzymać przejeżdżające auto. Kierowca zadzwonił po pogotowie. Okazało się, że stan taty jest bardzo poważny i musi być operowany w trybie nagłym. Wtedy czas się dla nas zatrzymał...  Dopiero po trzeciej w nocy lekarz prowadzący poinformował, że stan taty jest krytyczny i zostało mu tylko kilka godzin życia. Mama przeżyła szok. Lekarz powiedział, że to załamanie nerwowe. Nic dziwnego, tata to jej całe życie...  Do dziś nie wiemy, co wydarzyło się tamtego dnia. Najważniejsze jednak, że tata przeżył. Udowodnił, że jest silny i walczy. Nie potrafił samodzielnie oddychać, wykonano zabieg tracheotomii. Przez dwa miesiące leżał na OIOMIE, następnie dwa na chirurgii, po czym udało się zakwalifikować tatę do centrum wybudzeń VOTUM na leczenie refundowane przez NFZ. Mama nie wyobrażała sobie, aby zostawić tatę samego, więc pojechała z nim – 350 km od domu. Mimo skromnej emerytury, wynajęła pokój i mogła być przy nim każdego dnia. Rok szybko minął i przez ten czas udało się usunąć rurkę tracheostomijną, wypracować połykanie, tata każdego dnia staje coraz bardziej świadomy.  Od czasu wypadku taty, coś w nas umarło. To powoduje, że nie potrafimy cieszyć się życiem. Od 2,5 miesięcy tata jest już w domu, opiekuje się nim mama, choć nie jest jej łatwo, ponieważ sama jest schorowana. W styczniu złożyliśmy wnioski o sprzęt do PFRON-u, aby ułatwić mamie opiekę. Jeszcze nie ma decyzji, ale już wiemy, że otrzyma dofinansowanie tylko na jedną rzecz. Mamy też problem z zorganizowaniem opieki długoterminowej pielęgniarskiej oraz rehabilitacyjnej. Koszt fizjoterapii musimy pokryć z własnych środków. Niestety, środki pielęgnacyjne, lekarstwa, zajęcia z neurologopedą i rehabilitacja to wydatki niemożliwe do udźwignięcia ze skromnej emerytury i świadczeń. Boimy się, że to, co zostało wypracowane, zostanie zaprzepaszczone ze względu na brak pieniędzy.  Błagam o pomoc – mój tata zawsze był przy mnie, a teraz on potrzebuje pomocy. Tak bardzo pragnę, by nie czuł bólu, by jeszcze kiedyś z nami porozmawiał, by do naszego życia wróciła radość. Proszę, wesprzyj zbiórkę, pomóż mojemu tacie w walce o zdrowie.  Córka Edyta 

4 425,00 zł ( 12,59% )
Brakuje: 30 699,00 zł
Amelia Gidelska
Amelia Gidelska , 4 latka

Straszna choroba zaatakowała maleńką Amelkę! Ratujmy jej przyszłość!

Pod koniec kwietnia wszystko się zaczęło i wszystko się skończyło. Narodziny Amelki miały być wyjątkową chwilą. Zanim jednak dostałam ją w ramiona, lekarz powiedział mi, że jest coś nie tak. Że rączki i nóżki mojej córki są powykręcane... Gdy miałam ją już przy sobie, byłam w tak wielkim szoku, że nie byłam w stanie odkryć kocyka. A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie… Zaczęło się życie Amelki, skończyły się złudzenia, że będzie dobrze. Dziś proszę o pomoc dla córeczki, bo jeśli będziemy działać szybko, nadal jest nadzieja! Cała ciąża przebiegała wzorowo, dwaj starsi bracia Amelki są zdrowi. Czy w takiej sytuacji człowiekowi w ogóle do głowy może przyjść myśl, że coś jest nie tak? A potem przyszedł szok i ogromna rozpacz. Tuliłam Amelką tylko przez chwilę, potem zabrali ją na dokładne badania. Długo nie wiedzieliśmy, co jej jest. Jedna diagnoza wykluczała drugą. W końcu przyszedł jeden lekarz i powiedział, że wygląda mu to na artogrypozę. “To”, czyli moja maleńka, a już tak bardzo chora córeczka… Byłam sama, bo Amelka urodziła się w środku pandemii. Mąż nie mógł do mnie przyjść, niewiele wiedział, szaleliśmy ze strachu. Potem wyszłyśmy do domu i zaczęła się walka o to, by córeczka miała jakąkolwiek szansę na przyszłość. Musieliśmy przełknąć łzy, bo teraz każdy dzień ma znaczenie. Im wcześniej córeczka zostanie zoperowana, tym ma większą szansę! Nie mieliśmy czasu, żeby się przygotować, zasięgnąć opinii innych rodziców, poszukać specjalistów. Amelka została zdiagnozowana dopiero po porodzie, wszystko dzieje się tak szybko… Szukaliśmy i tak trafiliśmy na dwie kliniki, które mogłyby zoperować córeczkę. W pierwszej kolejności nóżki, by mogła kiedyś chodzić. Trwają konsultację ze szpitalami w USA i Niemczech. Amelka wygląda inaczej, niż bracia, gdy byli w jej wieku. Jej nóżki i rączki leżą bezwładnie wzdłuż ciała, prawie nimi nie rusza. Są powykręcane, nie wiemy jeszcze, czy także mięśnie są uszkodzone. Córeczka jest maleńka, dopiero co pojawiła się na świecie… Cały czas jeździmy do różnych lekarzy, robimy mnóstwo badań, ostatnio także genetyczne, ale na ich wynik przyjdzie nam poczekać pół roku… Czeka nas długa i trudna droga, jednak jesteśmy zmotywowani, by ją przejść. Od tego zależy cała przyszłość Amelki! W pierwszej kolejności operacja nóżek, niestety, będzie bardzo droga. Potem rehabilitacja, w większości nierefundowana. I kolejne operacje… Walka o zdrowie naszej córeczki pochłonie ogromne pieniądze. Już pochłania wszystkie oszczędności… Dlatego z całego serca prosimy o pomoc, by brak środków nie przeszkodził w walce o Amelkę. Byśmy kiedyś nie musieli jej powiedzieć, że była szansa, ale nie zdołaliśmy jej wykorzystać… Rodzice  eska.pl - Mała Amelka potrzebuje operacji i leczenia! Potrzeba ponad 3,5 miliona złotych! Pomóc może każdy! sycow.naszemiasto.pl - Maleńką Amelkę Gidelską z Doruchowa zaatakowała straszna choroba. Pomóżmy ostrow24.tv  fakt.24.pl - Amelka miała urodzić się zdrowa. Ma powykręcane i bezwładne rączki i nóżki pikio.pl - Mała Amelka miała być zdrowa. Urodziła się z powykręcanymi i bezwładnymi rączkami infoostro.pl - Rodzice Amelki błagają o pomoc epoznan.pl - Okrutna choroba zaatakowała Amelkę. "Nasza maleńka córeczka strasznie cierpi" se.pl - Malutka Amelka POTWORNIE cierpi! Jedynym ratunkiem jest kosztowna operacja!  dolnoslaskie.naszemiasto.pl ostrzeszowinfo.pl * Decyzją rodziców ŚP. Agatki Skąpskiej, niewykorzystane środki na leczenie dziewczynki w kwocie 340 000 zł zostały przekazane na subkonto Amelki, dzięki czemu będziemy mogli opłacić kolejną operację. Dziękujemy za ten piękny gest. 

1 111 960,00 zł ( 35,42% )
Brakuje: 2 026 663,00 zł
Grzegorz Piskorski
11 dni do końca
Grzegorz Piskorski , 55 lat

Honorowy dawca krwi walczy o powrót do zdrowia – pomocy!

Miłość mojego życia, troskliwy ojciec i wierny przyjaciel w nieszczęśliwym wypadku  we własnym domu niemal stracił życie. Do szpitala trafił w stanie krytycznym. Usłyszeliśmy, że nie ma dla niego już żadnej nadziei…  W wyniku wypadku doszło do pęknięcia czaszki i wodogłowia. Diagnoza to urazowe krwawienie wewnątrz-czaszkowe, krwiak podtwardówkowy, krwawienia wtórne do stłuczenia mózgu, złamania kości czaszki i niedowład. Stan męża z dnia na dzień się pogarszał. – wdało się zapalenie płuc, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i zakażenie gronowcem. Grzegorz stracił z nami kontakt, był nieprzytomny. Któregoś dnia przyszedł lekarz i powiedział, że nie ma już żadnej nadziei... W międzyczasie szukaliśmy pomocy u różnych specjalistów. Po  konsultacji u jednego z profesorów dowiedzieliśmy się ze stan taty nie jest beznadziejny, tylko potrzebna jest jak najszybsza rehabilitacja i umieszczenie taty  w odpowiednim szpitalu. Niestety żaden szpital nie chciał taty przyjąć ze względu na infekcje i brak kontaktu. Zorganizowaliśmy terapię na własną rękę, w domu. To jednak było za mało... Ostatnią deską ratunku był dla nas profesor, który specjalizuje się wybudzaniem ze śpiączki. Obiecał, że nam pomoże! Przyjął Grzegorza do swojej kliniki i powiedział, że postawi go na nogi. W naszych sercach zaświeciło znów słońce. To były najpiękniejsze słowa, jakie mogliśmy usłyszeć. Niestety koszty takiej rehabilitacji przewyższają nasze możliwości finansowe.  Mąż zawsze pomagał innym Jako honorowy dawca krwi. Sam nigdy nie prosił o pomoc. Teraz robię to w jego imieniu. Nie mogę dalej patrzeć jak mój Grzegorz gaśnie... Nie jestem w stanie pomóc mu w żaden inny sposób, niż zebrać środki na rehabilitację. Proszę, nie bądź obojętny. Pomóż nam... Żona Grzegorza, Anna

9 570,00 zł ( 17,63% )
Brakuje: 44 686,00 zł
Andrzej Kowalski
Andrzej Kowalski , 40 lat

Chcę być tatą, nie ciężarem! Pomóż mi stanąć na nogi i iść z synkiem na spacer...

Kiedy urodził się mój synek, pomyślałem tylko o jednym - zacząć chodzić szybciej od niego. Dzisiaj Mikołaj biega ile sił w nogach, a ja wciąż siedzę przykuty do wózka i nadal czekam na ten dzień, kiedy pójdziemy razem na spacer... To był styczeń. Na zewnątrz biało, wiatr i szczypiący w policzki mróz. Pogoda jak z koszmaru, ale byłem w dobrym nastroju. Właśnie wróciłem do domu z trasy. Od 10 lat byłem kierowcą ciężarówki. Kochałem takie życie, ale teraz, kiedy moja żona była w ciąży, tęskniłem za domem jak nigdy wcześniej. Zaczynałem rozumieć, jak ważna jest rodzina i jak cenna jest każda chwila spędzona z bliskimi, tymczasem przez większość czasu wystarczać musiały mi rozwieszone w kabinie zdjęcia i godziny rozmów przez telefon. Tak bardzo cieszyłem się, że znów spędzimy kilka dni razem. Kiedy wracałem do żony, w domu zawsze było coś do zrobienia. Nie inaczej było tym razem. Na dachu zalegał marznący, ciężki śnieg, a z rynien zwisały sople lodu. Na dodatek wiatr przestawił antenę telewizyjną. Ubrałem się ciepło i zabrałem do pracy. Ustawiłem antenę i zabrałem się za usuwanie śniegu. W pewnym momencie poczułem, że lecę w dół. Próbowałem się czegoś chwycić, ale nie zdążyłem. Wszystko działo się tak strasznie szybko... Wylądowałem w tej stercie śniegu, która przed chwilą zrzucałem z dachu. W pierwszym momencie nie czułem bólu. Walące niczym młot serce pompowało znieczulającą adrenalinę. Zakląłem i chciałem się podnieść, ale nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą… Przerażony zacząłem wołać o pomoc. Z domu wybiegła żona, ale nie miała przecież siły na to, by mnie gdziekolwiek przenieść. Czuwała zatem przy mnie na tym mrozie, podczas dłużącego się oczekiwania na karetkę… Cały czas myślałem, że połamałem co najwyżej nogi. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło stać się coś gorszego. W szpitalu poddano mnie serii badań. Kiedy stanął przede mną lekarz, już z wyrazu jego twarzy mogłem wyczytać, że nie ma dobrych wieści. Spojrzał mi w oczy, a potem powiedział, że mam złamany kręgosłup i że trzeba mnie natychmiast operować. Chciałem wiedzieć tylko jedno - czy kiedykolwiek jeszcze stanę na nogi. Za odpowiedź wystarczyć miało mi milczenie... Byłem zdruzgotany. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tego jak teraz będzie wyglądać moje życie. Przecież już za chwilę miałem zostać ojcem. W jaki sposób utrzymam rodzinę? Zawsze dawałem sobie ze wszystkim radę. Byłem z tego dumny, że nigdy nie musiałem prosić o pomoc, a teraz miałem stać się skazanym na opiekę innych kaleką. Czułem, że runął cały mój świat. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu udało mi się wyjechać na 4 - miesięczny turnus rehabilitacyjny. Na nowo uczyłem się wszystkiego. Kiedy byłem zdrowy, nie zwracałem uwagi na to, że gdzieś nie ma podjazdu, albo windy. Teraz docierało do mnie, że nawet domofon może być zamontowany za wysoko. Cały świat wydawał się być inny i... wrogi. Po 2 dniach od powrotu do domu, żona urodziła pięknego, zdrowego chłopca. Miałem syna! Życie na nowo nabrało sensu. Miałem po co walczyć! Nie mogłem się poddać, bo przecież miałem stać się dla Mikołaja wzorem do naśladowania. Ćwiczyłem codziennie. Kiedy mały zaczynał raczkować, wracała mi siła w rękach. Mikołaj rozwijał się bardzo szybko, a ja nie chciałem zostać w tyle. Pracowałem każdego dnia i marzyłem tylko o jednym - by o własnych siłach wstać z wózka, zanim Mikołaj zacznie chodzić. Nie udało się... Dzisiaj mój synek jest już dużym chłopcem, który chodzi, biega, skacze... A mnie wciąż nie udało się wstać z wózka, choć lekarze mówią, że jestem na dobrej drodze. Podczas ćwiczeń, przy założonej ortezie, dam radę przejść kilka kroków o balkoniku. Wierzę, że dzięki ciężkiej pracy, już wkrótce będę mógł się samodzielnie poruszać. Kiedyś prowadziłem aktywny tryb życia - narty, rower, pływanie - tak bardzo chciałbym do tego wrócić. Kiedyś byłem niezależny finansowo - dzisiaj z moich oszczędności nie został nawet jeden grosz. Kiedyś nie śmiałbym prosić kogoś o pieniądze - dzisiaj nie mam wyboru... Nie stać mnie już na rehabilitacje, a przecież jestem tak blisko celu! Obiecałem Mikołajowi, że kiedyś pójdziemy na spacer. Bez Was nie będę w stanie dotrzymać słowa...

12 035,00 zł ( 38,67% )
Brakuje: 19 083,00 zł
Jarosław Załęcki
Jarosław Załęcki , 53 lata

Jarek niemal zginął pod samym domem... Podziel się sercem i pomóż mu wrócić do zdrowia!

3 marca tego roku to miał być dzień, jak każdy inny i niczym szczególnym miał się nie wyróżniać. Stało się jednak inaczej, a to, co go tak bardzo zmieniło to wypadek Jarka... 20 metrów od domu, idąc chodnikiem, został potrącony przez samochód. Było po godzinie 23, a Jarek właściwie wchodził już na podwórko. Ja już spałam, a przez to, że sypialnia znajduje się po drugiej stronie, nie zdawałam sobie sprawy, że tuż obok mąż rozpaczliwie walczy o życie. O wszystkim dopiero poinformowali mnie ludzie z miasta kilka godzin później. Kiedy rozpędzone, ważące kilkaset kilogramów auto wjeżdża w człowieka, jego szanse na przeżycie są niewielkie. Jarek z ciężkimi obrażeniami trafił na oddział intensywnej terapii, gdzie został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Lekarze każdego dnia toczyli bitwę o jego życie i jakimś cudem udało się tę walkę wygrać. Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby go nagle z dnia na dzień zabrakło.  Jarek zawsze kochał piłkę nożną, przez długie lata był zawodnikiem w klubie, a ponad połowę swojego życia pełnił służbę, jako strażak. Jest wspaniałym mężem i ojcem dwóch dorastających córek. Zawsze gotowy do pomocy, zawsze nastawiony na drugiego człowieka dziś sam potrzebuje tej pomocy. Wypadek spowodował ogromne obrażenia wewnętrzne. Połamane żebra, krwiak w głowie. Dopiero na początku czerwca mąż zaczął mówić pierwsze słowa, porusza się jedynie za pomocą balkoniku. Jestem bardzo wdzięczna, że wciąż jest z nami (lekarze mówią wręcz o cudzie), ale żeby mógł wrócić do dawnej formy, będzie mu potrzebna intensywna i kosztowna rehabilitacja. Nie ma innej drogi. Utracone umiejętności trzeba nabywać od nowa. Każda godzina pracy ze specjalistami będzie na wagę złota. Jarek na pewno się nie podda. Przecież ma dla kogo żyć i wracać do zdrowia. Wiemy, jaki jest i za to go kochamy, dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby mu w tym pomóc. Kwestii finansowych nie jesteśmy jednak w stanie przeskoczyć, co przybija najbardziej. Zwracamy się więc do Państwa o pomoc i wsparcie. To smutne i przykre, ale same nie damy rady… Emilia - żona Jarka

15 263,00 zł ( 16,83% )
Brakuje: 75 375,00 zł
Ewa Janeczek
Ewa Janeczek , 51 lat

Mój ból jest większy niż twój... Pomóż!

Choroba odebrała mi możliwość normalnego życia, zdrowego życia, które daje tak wiele szczęścia i spełnienia. Mam 47 lat, a od 15 choruję na słoniowaciznę. Pewnego razu zaczęły nagle mi puchnąć nogi. Lekarze nie wiedzieli, co mi dolega i dopiero pani doktor, która leczy mnie do dzisiaj, rozpoznała właściwą chorobę. Tak naprawdę nie musiałabym za dużo mówić, wystarczy spojrzeć na zdjęcia. Jednak nie wygląd jest moim największym zmartwieniem, a ogromna rana, która od 16 miesięcy nie chce się zagoić. Ból… Odmieniam to słowo przez wszystkie przypadki i jestem już na skraju wyczerpania. Połykam garściami tabletki przeciwbólowe, bo tylko one pozwalają mi przetrwać. Trudno to nawet komuś opisać. To tak jakby nieustannie polewać tę nogę wrzątkiem, gorącą wodą. Rana nie chce się zagoić, a próbowałam już wszystkiego. Nic nie pomaga. Mogę tylko zmieniać co 3 dni opatrunki, co wiąże się też z bardzo dużymi wydatkami. Moje życie stało się koszmarem. Gdyby nie pomoc brata i syna, pewnie już by mnie na tym świecie nie było. Otwarcie tej zbiórki to ostatnia deska ratunku. Rozpaczliwe wołanie o pomoc. Miesięczny koszt opatrunków to około 3 tysięcy złotych. Z powodu mojego zdrowia nie mogę pracować, otrzymuję jedynie niewielkiej wysokości zasiłek stały. Tak się dłużej nie da… Wcale nie chcę Wam pokazywać moich nóg i tej okropnej rany. Wiem, że taki widok nie jest niczym przyjemnym. Wiem to doskonale, bo muszę się z nim mierzyć codziennie. Czasami wracam pamięcią do tych chwil, kiedy wyglądałam normalnie. Kiedy mijając na ulicy, pewnie nie zwróciłbyś na mnie większej uwagi. A dzisiaj… Dzisiaj proszę o wsparcie. Tak będzie mi choć odrobinę lepiej...

44 000 zł
Łukasz Majdan
Łukasz Majdan , 40 lat

Łukasz został zrzucony z wiaduktu kolejowego! Teraz walczy o powrót do sprawności

Życie Łukasza zniszczyła jedna chwila blisko 14 lat temu... W 2006 roku został napadnięty i zrzucony z wiaduktu kolejowego. Brzmi jak kiepski żart, ale to wszystko wydarzyło się naprawdę. Dzisiaj, choć minęło już tak wiele czasu, tamte wspomnienia wciąż powodują strach i niepewność. Ze zwykłego zdrowego chłopaka, Łukasz stał się osobą niepełnosprawną, która już do końca swoich dni będzie poruszała się jedynie za pomocą wózka inwalidzkiego. Łukasz miał wtedy 22 lata. Można śmiało powiedzieć, że stał na progu dorosłości. Wiele osób mówi, że to najlepszy wiek. Człowiek ma na wszystko jeszcze dużo energii i poczucie, że mógłby góry przenosić. Od tego feralnego dnia nic już jednak nie było takie, jak przedtem. Koszmar tamtych bolesnych chwil, będzie mu towarzyszyć już zawsze, ale jest coś, o co może walczyć — o sprawność. Na skutek  wypadku doznał urazu wielomiejscowego i wielonarządowego, między innymi kręgosłupa. Jest sparaliżowany, porusza się jedynie na wózku, ale to nie przeszkadza mu oddawać się swojej pasji, jaką jest wędkarstwo. Często można go spotkać nad brzegiem zbiorników wodnych z wędką w ręku i siecią pełną ryb. Łukasz codziennie walczy o to, by móc być samodzielnym, sprawnym człowiekiem. By to marzenie się spełniło, konieczna jest intensywna rehabilitacja. Koszty związane z leczeniem są duże dla pracującego człowieka, co dopiero dla osoby niepełnosprawnej... Wierzymy, że przyszłość Łukasza może być lepsza, dzięki ludziom, którzy nie są obojętni na potrzeby drugiego człowieka. Pomóż!

8 305,00 zł ( 38,76% )
Brakuje: 13 120,00 zł
Łukasz Pawlak
Łukasz Pawlak , 39 lat

Młody tata walczy o sprawność!

Często czytamy informację o wypadkach samochodowych, ale dopóki one nie dotyczą kogoś z naszych bliskich, zapominamy o nich już po kilku chwilach. O wypadku mojego syna nie zapomnę już nigdy… W jednej chwili Łukasz stracił zdrowie, sprawność, samodzielność. Tylko cud sprawił, że wciąż jeszcze jest z nami i nie muszę odwiedzać go na cmentarzu. Próbujemy poskładać tę potrzaskaną rzeczywistość na nowo, ale do tego potrzebna jest bardzo kosztowna rehabilitacja. Prosimy o pomoc! Był taki moment, że jego stan się poprawił i mogliśmy rozpocząć rehabilitację, ale obecnie sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu. Łukasz od kilku dni przebywa na oddziale intensywnej terapii w Krakowie z powodu problemów z oddychaniem. Na tym oddziale nie wolno robić zdjęć, dlatego też nie możemy Wam pokazać, w jakim stanie się znajduje. Nie zobaczycie rurki tracheostomijnej, nie zobaczycie respiratora, który pilnuje jego oddechu, nie zobaczycie młodego człowieka w sile wieku, który nigdy żadnej pracy nie unikał, a dzisiaj jest sparaliżowany i pełni zdany na opiekę obcych ludzi. Liczymy, że już wkrótce ten oddział stanie się tylko smutnym wspomnieniem i będziemy mogli przenieść syna do ośrodka rehabilitacyjnego, gdzie specjaliści najwyższej klasy zrobią wszystko, żeby na nowo przywrócić go do życia. Kilka tygodni przed wypadkiem zostałam babcią, bo Łukaszowi urodził się synek. Wiem, że chciałby wziąć go na ręce, przytulić i być tatą z prawdziwego zdarzenia. Tym bardziej zależy nam, żeby jak najszybciej podjąć się terapii. Niestety, rehabilitacja w specjalistycznych ośrodkach kosztuje krocie. Nie jesteśmy w stanie samodzielnie opłacić tych zabiegów. A im więcej zrobimy teraz świeżo po wypadku, tym większa szansa na powrót do zdrowia. Dlatego założyliśmy tę zbiórkę i prosimy Was o pomoc. Wierzę z całego serca, że znajdziemy cudownych ludzi, którzy spojrzą łaskawie na Łukasza i będą chcieli nas wesprzeć. Bez tego wsparcia nam się po prostu nie uda... Bożena - mama

55 766,00 zł ( 51,39% )
Brakuje: 52 745,00 zł
Wiktor Foks
Wiktor Foks , 21 lat

Pomocy ! Nowotworowy guz na kręgosłupie Wiktora to śmiertelne zagrożenie!

W szesnastoletnie życie wdarł się rak! Niepostrzeżenie rozwijał się w młodym organizmie, by w konsekwencji zniszczyć swojego żywiciela. Wiktor skarżył się na bóle brzucha, ale przecież każdy młody człowiek ma jakieś przypadłości i nikt od razu nie podejrzewa nowotworu. Potem człowiek zastanawia się, czy można by go wykryć wcześniej, czy wtedy jego dziecko miałoby większe szanse… Kiedy ból był nie do  wytrzymania, gdy poza brzuchem zaczęły boleć plecy, lekarze postanowili wykonać rezonans. Wiecie, jaki był wynik tego badania? Dyskopatia! Jedyne czego dopatrzyli się lekarze, to zwyrodnienie kręgosłupa, które powoduje ucisk i ból. Wiktor wrócił do domu, ale nie na długo. Wieczorem ból był nie do wytrzymania, zaczęły drętwieć nogi, a w nocy zatrzymał się mocz!  Tej samej nocy poznałam największego wroga, który chce mi zabrać dziecko. W ciele syna, przy kręgosłupie lekarze znaleźli guz, nowotwór złośliwy- mięsak! Natychmiast zapadła decyzja – będziemy operowali! W ekspresowym tempie zorganizowano asystę i blok operacyjny. Po chwili byłam już przed salą i zagryzałam zęby ze strachu!  Lekarze powiedzieli, że być może uda się usunąć guza w całości, ale w czasie operacji odstąpili od tego pomysłu. Usytuowanie nowotworu naciekającego na kręgosłup wykluczyło opcję całkowitego pozbycia się guza. Lekarze ocenili, że jest zbyt blisko tętnicy i operacja jest zbyt ryzykowna.  Usłyszałam, że Wiktor ma nowotwór złośliwy tzw. mięsak. Teraz lekarze nie są tego już tak pewni i ponownie badają pobrane w trakcie operacji tkanki guza. Ta niepewność jest jeszcze gorsza. Mój syn cierpi, a ja nie mogę mu pomóc.  Wiktor był i wierzy, że jeszcze będzie sportowcem, choć trudno wierzyć w chwili, kiedy ledwo trzyma się na nogach, gdy jego kręgosłup podtrzymuje specjalny gorset... Wiktor rozpoczął chemioterapię. Bardzo ciężko ją znosi. Pojawiła się gorączka, do tego syn wciąż jest częściowo unieruchomiony. Wciąż istnieje duże ryzyko, że guz zacznie odrastać. W leczeniu nowotworu najtrudniejsze jest czekanie na rezultat leczenia. Nigdy nie wiadomo, czy chemia zadziałała, czy niszczy raka i pacjenta, czy tylko jedno z nich… Na świecie jest wiele terapii, które są skuteczniejsze niż standardowa chemioterapia, lub pełnią rolę uzupełnienia leczenia. Taka terapia mogłaby okazać się zbawieniem dla Wiktora. W tej chwili toczy się gra o największą stawkę – jego życie! Drugiej szansy nie dostaniemy, dodatkowego czasu na walkę też nie dlatego tak ważna jest pomoc, o którą dzisiaj prosimy. Leczenie Wiktora będzie wiązało się z ogromnymi kosztami, dlatego już teraz chcę zbierać na rehabilitację i dalszą terapię. Proszę, pomóż! Mój syn ma dopiero 16 lat. Całe życie przed nim... Justyna, mama Wiktora

411 501 zł