Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Marysia Molenda
Marysia Molenda , 13 years old

Kolejny raz musimy walczyć z okrutnymi przeciwnościami losu! POMÓŻ!

Maria od dnia swoich narodzin jest pod opieką lekarzy neurochirurgii CZD w Międzylesiu. W swoim życiu przeszła już bardzo wiele… Jej ostatnia wizyta w szpitalu trwa od 12 sierpnia 2024 roku. Córka przeszła kolejną operację, po czym zapadła w śpiączkę. Bardzo się o nią martwiliśmy. Udało się ją wybudzić po tygodniu. Od tego czasu następuje lekka poprawa, ale Marysia jest cały czas pacjentem leżącym, karmiona jest sondą. Na szczęście jest z nią kontakt i zaczyna mówić.  Codziennie dojeżdżałem do szpitala samochodem, który udało nam się kupić za oszczędności w grudniu 2023 roku. Gdy wyszedłem po odwiedzinach córki ze szpitala, dokładnie 20 sierpnia, okazało się, że nasz samochód został skradziony z parkingu pod szpitalem Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie! Sprawa została niezwłocznie zgłoszona na policję. Poszukiwania są w toku. W aucie znajdowały się dokumenty z badań lekarskich, a w podszybiu była karta parkingowa niepełnosprawnego dziecka. Złodzieje wiedzieli, że ukradli samochód należący do rodziny, która wychowuje dwoje niepełnosprawnych dzieci, bo siostra Marysi, Michalina również ma orzeczenie o niepełnosprawności… To nie jest zbiórka na ratowanie życia, ani kosztowną operację czy leczenie. To zbiórka na pomoc w ciężkiej sytuacji, w której niestety się znaleźliśmy. Nie jest łatwo prosić o wsparcie, jednak w natłoku potrzeb i kosztów, z którymi mierzymy się każdego dnia – ten związany z zakupem samochodu staje się niemożliwy do zrealizowania. Dlatego prosimy o pomoc! Rodzice Marysi

14 787,00 zł ( 10.69% )
Still needed: 123 511,00 zł
Oliwier Becker
Oliwier Becker , 14 years old

Wypadek zniszczył nadzieję na szczęśliwe dzieciństwo. Pomóż Oliwierowi!

Minęło już 14 lat od tamtego tragicznego dnia, ale ból i wspomnienia wciąż są żywe. Ten dzień na zawsze wyrył się w naszej pamięci, zmieniając całe życie. Z radosnych rodziców, którzy cieszyli się każdą chwilą z naszym maluszkiem, staliśmy się nieustępliwymi wojownikami. Walczymy o każdy jego oddech, o każdy mały krok naprzód, o to, by Oliwier znów do nas wrócił… Był listopad 2010 roku, To miał być codzienny spacer mamy z maluszkiem. Znaleźli się w złym miejscu w złym czasie. Oczekiwanie na autobus zostało przerwane przez samochód, który z ogromną prędkością staranował pieszych i wózek zniszczył. Ten tragiczny wypadek zniszczył marzenia o rodzinnym szczęściu. Niespełna 3-miesięczny wówczas Oliwier wypadł z wózka. Karetka. Szpital. Obserwacja. Początkowo stan zdrowia synka wydawał się być stabilny... Szczelnie opatulony nie doznał żadnych widocznych obrażeń na ciele. W ogromnym niebezpieczeństwie była maleńka główka synka, osłonięta jedynie czapeczką. Rozległe krwiaki, pęknięta czaszka i przeszywający obraz bólu malowany na twarzy naszego 3-miesięcznego maluszka. Przerażający widok podłączonego do niezliczonej ilość urządzeń, podtrzymujących przy życiu naszego synka. Padające co kilka chwil z ust lekarzy medyczne sformułowania, o których znaczeniu nie wiedzieliśmy nic. Tuż przy maleńkim szpitalnym łóżeczku delikatnie, z uśmiechem pełnym wiary szeptaliśmy: „Wszystko będzie dobrze” – walczyliśmy z napływającymi do oczu łzami, starając się zachować spokój, na wypadek gdyby jednak czuł, co się wokół niego dzieje… Po wielu miesiącach walki, gdy po raz pierwszy przekroczyliśmy próg domu, na twarzy Oliwerka zagościł spokój i długo niewidziany uśmiech. Rozpoczęła się walka o powrót naszego syna. Wiedzieliśmy, że on czuje naszą obecność, że nie jest sam. W dniu wypadku czas dla Oliwiera zatrzymał się, nadając jego drodze inny kierunek. Kilka lat temu zbieraliśmy na turnus rehabilitacyjny, udało się – długotrwałe leczenie przyniosło pierwsze efekty. Jesteśmy Wam dozgonnie wdzięczni za całe wsparcie, które nam wtedy okazaliście. Oliwier coraz pewniej trzyma głowę, możemy nawiązać kontakt, syn nas rozpoznaje. Wiemy, że to niewiele, ale dla nas każdy postęp jest jak wielki przełom. Nie liczymy na cud, wiemy, że nasz syn już nigdy nie odzyska sprawności, ale regularna praca zapewni, że nasza rzeczywistość będzie wyglądała znacznie lepiej. Brak działań z naszej strony doprowadziłby do sytuacji, w której syn cierpiałby bardziej. Żaden rodzic nie chciałby tego dla swojego dziecka… Przez pewien czas lekarze nie chcieli dawać nam złudnych nadziei, nie mogli nas zapewnić, że nagle stanie się cud. Zdawaliśmy sobie sprawę, że najważniejsze to nie oczekiwać zbyt wiele. Walka naszego syna o życie była dramatyczna, ale dzięki wspólnej pracy osiągnęliśmy wiele. Kiedy Oliwier miał 5 lat, powiedział pierwsze “mama” i “tata”. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić naszej radości. To było jak najlepszy prezent w życiu. Teraz moje dziecko potrzebuje turnusu rehabilitacyjnego, który zapewni mu stopniowy powrót do zdrowia. Bez niego dotychczasowe postępy, mogą zostać zatrzymane... Choć minęły już lata, nasza walka o Oliwiera wciąż trwa – nieustannie, dzień po dniu. Koszty opieki medycznej i intensywnej rehabilitacji rosną, a my czujemy, że zaczynają nas przerastać. Na początku wierzyliśmy, że sami damy radę, ale teraz wiemy, że to ponad nasze siły. Potrzebujemy Waszej pilnej pomocy! Dla każdego rodzica to oczywiste – zdrowie i życie dziecka to największy priorytet, a my nie mamy wyboru. Prosimy, pomóżcie nam w dalszej walce o synka! Rodzice Oliwiera

3 412,00 zł ( 10.69% )
Still needed: 28 503,00 zł
Eugeniusz Jaroch
Eugeniusz Jaroch , 70 years old

To mogło zdarzyć się każdemu! Walczymy o szansę dla ukochanego taty i dziadka!

Nie jest ważne, ile mamy lat – dopóki mamy rodziców, jesteśmy dziećmi. Przedstawiam Wam mojego kochanego tatę,  ukochanego dziadka moich dwóch córeczek.  Zawsze uśmiechnięty, radosny, aktywny, z głową pełną pomysłów i pełen pasji. Mój autorytet, życiowa mądrość, wsparcie i podpora. Był okazem zdrowia, nic nie zapowiadało tego, co się wydarzy!  Pewnej nocy niespodziewany ból nogi wyrwał go ze snu. Był tak dotkliwy, że tata natychmiast pojechał do szpitala.  Diagnoza - tętniak. Trzy operacje ratujące nogę... Niestety nie udało się przywrócić krążenia.  To był cios, bo diagnoza oznaczało jedno – tata straci nogę... Konieczna była amputacja na wysokości uda.  Mój tata całe życie był aktywny zawodowo. Teraz jest na zasłużonej emeryturze, a to powoduje, że już nie jest przydatny naszemu państwu i społeczeństwu… Mimo że ciężko pracował całe życie, teraz nie przysługuje mu dofinansowanie protezy!  Emeryt nie podlega dofinansowaniu z PFRON... Musimy zdobyć na nią środki sami.  A koszty są bardzo wysokie...  Stąd mój apel o pomoc w przywróceniu mojemu kochanemu tacie możliwości normalnego funkcjonowania i zakupu protezy,  dzięki której wróci do aktywności i będzie mógł cieszyć się pełnią życia na nowo! Koszt protezy właściwie całej nogi jest bardzo wysoki, do tego dochodzi rehabilitacja, dlatego serdecznie prosimy o wsparcie. Marzymy o tym, aby Tata znów poszedł z nami na spacer...

29 686,00 zł ( 10.68% )
Still needed: 248 176,00 zł
Konrad Starzyk
Urgent!
Konrad Starzyk , 24 years old

Dwa nowotwory kontra jeden Konrad... Pomóż❗️

Rehabilitacja to jedyna droga do przynajmniej częściowej samodzielności Konrada. Dzięki Waszej pomocy mogliśmy opłacić część zajęć rehabilitacyjnych. Niestety to ciągle za mało. Miesięczny koszt zajęć z fizjoterapeutą to 3 tys. złotych. Musimy się podzielić przykrą wiadomością. U Konrada w okolicach pachwiny pojawił się guz. Najprawdopodobniej jest to mięśniak – nowotwór złośliwy. Bardzo prosimy o pomoc. Leczenie może być długie i kosztowne, a nie chcemy zaniedbać tej jakże istotnej rehabilitacji… Poznaj historię Konrada: Gdy Konrad był 6-letnim chłopcem, wykryto u niego czaszkogardlaka. To rzadki, ale łagodny nowotwór umiejscowiony w głowie. Konieczna okazała się operacja. Przez kilkanaście lat było wszystko w porządku. Żyliśmy w miarę normalnie, choć syn ma też zdiagnozowaną padaczkę lekooporną i niedoczynność przysadki. Konrad uwielbiał jazdę na rowerze i grę w piłkę nożną. Wszystko to jednak z dnia na dzień się skończyło. 30 października 2018 roku serce naszego syna nagle się zatrzymało w trakcie diagnostyki w szpitalu. Lekarzom udało się przywrócić mu rytm, ale pierwsze dni były bardzo trudne. Nie dawano mu szans. Nasze ukochane dziecko balansowało na cienkiej czerwonej linii – granicy między życiem a śmiercią. Ze ściśniętym żołądkiem obserwowaliśmy odczyty elektronicznych maszyn, które pilnowały każdego oddechu i każdego uderzenia serca… Konrad zapadł w śpiączkę, a my nie wiedzieliśmy, czy w ogóle się obudzi. Jego serce było bardzo osłabione tak, jak i odporność. Pierwszy miesiąc stał pod znakiem ciągłych infekcji i zakażeń. Ciągle coś było nie tak, jak powinno. Czasami nie spaliśmy całymi nocami, a jak już się udawało, choć na chwilę przymknąć oczy, to zawsze w nieskończonym strachu, że po otwarciu, syna już z nami nie będzie... Nasze życie toczyło się między szpitalem a domem. Chcieliśmy jak najwięcej przebywać z synem, bo nikt nie dawał nam gwarancji na poprawę jego stanu zdrowia. Dzięki pomocy specjalistów Konrad małymi krokami wraca do sił. Największym szczęściem dla nas – rodziców był moment, gdy syn po tych wszystkich trudnych miesiącach wypowiedział słowa „mama” i „tata”. Wtedy uwierzyliśmy, że jeszcze może być dobrze. Do tego jednak potrzeba długotrwałej i mozolnej rehabilitacji... Opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem jest bardzo kosztowna. Żeby odzyskać utraconą samodzielność, syn musi być ciągle usprawniany przez najlepszych specjalistów, a to wiąże się z ogromnymi wydatkami. O niczym innym już nie marzymy, jak tylko zobaczyć Konrada, który znów chodzi. Prosimy, pomóż naszemu synowi w powrocie do zdrowia. Sami nie damy rady... Rodzice Konrada

3 400,00 zł ( 10.65% )
Still needed: 28 515,00 zł
Lucyna Szymczak
Lucyna Szymczak , 66 years old

Choroba Parkinsona zabrała już zbyt wiele. Pomóż!

Kocham ją, chociaż wiem, że już niedługo żona nawet mnie nie pozna. Boję się dnia, kiedy choroba zabierze jej już wszystko, boję się, że ten dzień jest coraz bliżej... Dlatego cieszę się każdą wspólną chwilą i staram się walczyć o jej zdrowie i sprawność jak najdłużej. U mojej żony Lucynki w 2000 roku zdiagnozowano chorobę straszną, złą, okrutną... Parkinsona. Już 21 lat żyjemy ze świadomością, że nie uda się nam jej zatrzymać, ponieważ nie ma na nią leku. Niby długi czas, a człowiek wciąż nie może się z tym pogodzić. Chwilę po usłyszeniu diagnozy, jeszcze razem chcieliśmy zrobić, co tylko się da, by ją pokonać, dziś już wiem, że nie ma na to szans... Niestety, w 2019 roku stan Lucynki znacznie się pogorszył, zaczęła gasnąć, tak jakby odpływała już do innego portu, ale jednak gdzieś głęboko we mnie, tam w środku tliła się jeszcze nadzieja... Zaburzenia mowy, płacz, omamy wzrokowe, urojenia, problemy z rozpoznaniem rodziny. Wiem, że to jeszcze nie koniec, choroba Parkinsona jest podstępna, zgotowała nam piekło na ziemi, piekło, z którego nie ma ucieczki. Żona powinna przejść operację wymiany stymulatora głębokich struktur mózgu. Jest ona zbyt droga, nie jestem w stanie sam zebrać takich dużych pieniędzy, dlatego proszę - pomóż! Edmund - mąż Lucyny

7 361,00 zł ( 10.64% )
Still needed: 61 788,00 zł
Marcin Walczak
Marcin Walczak , 31 years old

Życie złamane w ułamku sekundy. Pomagamy Marcinowi wrócić do zdrowia!

Wypadek złamał życie Marcina. Od tego momentu nic już nie jest takie, jak wcześniej. Ze zdrowego 25-latka stał się osobą potrzebującą wsparcia z naszej strony we wszystkich, nawet najprostszych czynnościach. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy był malutkim bobasem. Ubieranie, karmienie, a nawet zmiana pampersów... Niestety, nasze siły są już dużo mniejsze niż kiedyś, a on waży dużo więcej niż wtedy. Powiedzieć, że nie jest łatwo, to jak nic nie powiedzieć… Jedyną szansą na poprawę jest długotrwała i bardzo kosztowna rehabilitacja. 29 czerwca 2018 r. - dzień, w którym zatrzymała się ziemia… Potworny wypadek. Marcin w stanie krytycznym. OIOM. Lekarze dniami i nocami walczą o jego życie. Z drżeniem serca nasłuchujemy kolejnych wieści z pola bitwy. Kość udowa roztrzaskana, podobnie jak kręgosłup. Trzeba operować, składać to, co jeszcze zostało do uratowania. Czy przeżyje, czy się jeszcze obudzi? W jakim będzie stanie? Tysiące pytań przelatywały z prędkością światła i nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć… Najtrudniejsze były pierwsze 2 tygodnie. W trakcie wybudzania ze śpiączki farmakologicznej Marcin się zatrzymał, potrzebna była rozpaczliwa reanimacja. Już był jedną nogą po drugiej stronie, już niemal się żegnaliśmy. Szczęśliwie powrócił do życia, które od tego fatalnego momentu wygląda zupełnie inaczej. Marcin nie pamięta wypadku. Obudził się po tych dramatycznych 2 tygodniach i absolutnie nie wiedział, co się stało. Z jego zdrowia i sprawności nie zostało prawie nic. Paraliż od pasa w dół, ogromny ból i powoli docierająca świadomość w jak trudnej sytuacji się znalazł. Życie rozpadło się podobnie jak kręgosłup. Robimy teraz wszystko, żeby spróbować je poskładać na nowo. Nie da się przygotować na taką sytuację. W listopadzie Marcin wrócił do domu i powinien od razu przejść intensywną rehabilitację. Niestety, kolejki na takie zabiegi są ogromne, a nas nie stać na prywatną opiekę. Dodatkowo, 15 lutego przeszedł skomplikowaną operację ponownego zespolenia kości udowej, która nie chciała się prawidłowo zrosnąć. Przed nami 2 miesiące oczekiwania aż noga się zagoi, a później… Próbujemy rehabilitować syna na własną rękę, na tyle jak dalece starczy nam sił. A tych sił jest już coraz mniej. I więcej nie będzie. Wierzymy, że Marcinowi uda się odzyskać choć część utraconej sprawności, ale jest to zależne od wielu godzin ćwiczeń ze specjalistami z najwyżej półki. Bez tego nie ma szans na poprawę, dlatego prosimy o pomoc. Pamiętam jak miał roczek i uczył się stawiać swoje pierwsze kroki. Ile przy tym było radości. Później wyjście z pieluch, samodzielne ubieranie. Nigdy nie sądziliśmy, że jeszcze wrócimy do punktu wyjścia. Nie byliśmy na to przygotowani i nie możemy się z tym pogodzić. Czasu już jednak nie cofniemy i jedyne, co pozostaje, to walczyć o powrót do sprawności. Sami jednak nie damy rady… Beata - mama

13 375,00 zł ( 10.61% )
Still needed: 112 593,00 zł
Tomasz Winszczyk
Tomasz Winszczyk , 46 years old

Pomóż mi odzyskać wzrok! Tak bardzo chciałbym znów widzieć...

To miały być wakacje życia. Tomek cieszył się na ten wyjazd od wielu tygodni. Wyjeżdżał do Indonezji, na drugi koniec świata, odwiedzić mieszkającego tam kuzyna. Wspaniały kraj, tyle rzeczy do zobaczenia. Gdy jechał na lotnisko, był jeszcze zdrowy, szczęśliwy, pełen sił. To był ostatni raz, gdy rodzina widziała go w takim stanie. Nikt nie wie, co dokładnie się wydarzyło. 14 lutego 2019 roku Kasia, siostra Tomka, odebrała telefon. Dowiedziała się, że jej brat jest w szpitalu w krytycznym stanie. Razem z nim na OIOM-ie znaleźli się kuzyn i ich wspólny kolega. Oboje przegrali walkę o życie. Przeżył tylko Tomek. - Będąc tysiące kilometrów od niego, nie wiedziałam, co się dzieje, dlaczego Tomek trafił do szpitala ani co się w ogóle wydarzyło – opowiada Kasia. - Ta bezsilność, bezradność i brak możliwości jakiejkolwiek pomocy nas przygniatała. Po kilku dniach bez jakiegokolwiek zastanowienia spakowałam walizkę i poleciałam do Indonezji. Nie myślałam o tym, jak to będzie i co mnie czeka. W głowie miałam tylko jedno – mój brat rozpaczliwie potrzebuje pomocy… Kilkadziesiąt godzin później Kasia trafiła do indonezyjskiego szpitala. Tam przeżyła szok. Tomek leżał podłączony do licznych urządzeń, podtrzymujących jego życie. Nie mógł się ruszyć, nie był w stanie nawet podnieść głowy z poduszki. Nie kontrolował potrzeb fizjologicznych, miał cewnik, pampersa. Nie umiał mówić. Nic nie widział. Po rozmowie z lekarzem Kasia dowiedziała się, że brat trafił do szpitala z silnym zakwaszeniem metabolicznym, migotaniem przedsionków i niewydolnością oddechową. Przeżył szok septyczny. Badania wykazały, że Tomek, jego kuzyn i kolega zostali otruci alkoholem metylowym. To, co sprzedano im jako lokalny trunek, okazało się śmiertelną trucizną. Metanol zabił kuzyna i kolegę. Tomek ocalił życie, ale stracił wzrok. Indonezja jest najludniejszym państwem muzułmańskim na świecie. W wielu kwestiach obowiązują tu bardzo restrykcyjne przepisy. Islam bezwzględnie zabrania m.in. picia alkoholu. W Indonezji bardzo trudno kupić nawet zwyczajne piwo. W miejscach, w których jest dostępny, alkohol jest – ze względu na wysokie podatki – horrendalnie drogi. Wielu mieszkańców stara się obejść panujące przepisy. Na terenie kraju działa mnóstwo nielegalnych gorzelni. Część z nich nielegalnie zaopatruje też sklepy czy restauracje, sprzedające alkohol turystom. Policja od wielu lat walczy z przestępcami, niestety, bezskutecznie. W kwietniu 2018 roku z powodu zatrucia domowej roboty alkoholem na indonezyjskiej wyspie Jawa zmarło ponad 100 osób. Władze ogłosiły wtedy stan wyjątkowy w związku z zagrożeniem zdrowia publicznego. W nielegalnych miejscach do produkcji alkoholu często stosowane są trucizny – środki do zabijania owadów czy właśnie metanol. Alkohol metylowy w smaku, zapachu i wyglądzie w niczym nie różni się od zwykłego alkoholu. W żaden sposób nie można go odróżnić. Jest substancją silnie trującą. Podczas jego metabolizacji dochodzi do powstania silnie toksycznych substancji. Uszkadzają układ nerwowy, nerki, serce i wątrobę. Wystarczy nawet kilka mililitrów, by doszło do porażenia nerwu wzrokowego i utraty wzroku. Po wypiciu 15 ml następuje śmierć. Objawy zatrucia rozpoznaje się dopiero wtedy, gdy jest już za późno. Lekarze zrobili wszystko, by wyczyścić organizm Tomka, zrobili mu dwie hermodializy. Przez tydzień Tomek był w śpiączce, pod respiratorem. W końcu udało się go wybudzić. Z młodego, silnego mężczyzny, który wylądował kilka dni temu na lotnisku, nie zostało nic. Tomek oślepł, nie chodził, nie potrafił mówić. Potrzebne były 2 dni intensywnej rehabilitacji, by Tomek w ogóle był w stanie usiąść, by można było posadzić go na wózek inwalidzki, a potem umieścić w samolocie. - Wróciliśmy do kraju, ale żaden szpital nie chciał przyjąć Tomka, mimo że jego stan był wciąż zły. Mówili, że w przypadkach zatruć mogą pomóc tylko od razu. Po wielu trudach udało mi się umieścić brata w Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej VOTUM w Krakowie, gdzie uczył się życia od nowa. Do dzisiaj sztab specjalistów pracuje nad tym, aby Tomek odzyskał wszystko, co stracił – umiejętność chodzenia, mowę oraz pamięć. Po przebadaniu przez lekarzy okazało się, że Tomek miał dwa wylewy do mózgu i przestał widzieć. Po blisko pół roku żmudnej rehabilitacji z Tomkiem jest coraz lepiej. Dzisiaj chodzi prowadzony za rękę, mówi, ale wciąż nie jest samodzielny. Nie umie poruszać się w ciemności, nie zrobi sobie jedzenia, nie ubierze się sam. Wciąż nie widzi. Jedyną nadzieją, by to zmienić, jest przeszczep komórek macierzystych. To eksperymentalna, nowa metoda leczenia. Choremu przeszczepia się zdrowe komórki, które mają odbudować w mózgu to, co uszkodzone. Tomek otrzyma 10 podań, każde z nich co 3 tygodnie. Na pierwsze udało nam się uzbierać środki, nie mamy na kolejne, a powinny odbywać się w odstępie 4 tygodni! To ogromna nadzieja na to, że choć częściowo uda się odzyskać wzrok. Badanie nerwu wzrokowego wykazało, że znikome przewodzenie zostało zachowane. To szansa, że Tomek cokolwiek zobaczy! Niestety nie udało się odnaleźć ludzi ani miejsca, w którym sprzedano zatruty alkohol. Tomek ma zaniki pamięci. Nie wie, co stało się w Indonezji. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że nie widzi. Na początku nie wiedział nawet, gdzie jest. Myli zdarzenia, nie pamięta czasem, co jadł na obiad, co robił przed chwilą. Pierwsze podanie komórek macierzystych odbędzie się już w poniedziałek, 5 sierpnia. Rodzina błaga o pomoc w uzbieraniu na kolejne. To jedyna szansa, że uda się odwrócić skutki działania trucizny i że Tomek kiedykolwiek coś zobaczy.

12 501,00 zł ( 10.61% )
Still needed: 105 264,00 zł
Filip Kluska
Filip Kluska , 11 years old

Wystarczy tak niewiele, by wywalczyć dla niego lepsze jutro – Pomagamy❗️

Gdy nasz Filip miał 8 miesięcy, zdiagnozowano u niego mózgowe porażenie dziecięce w postaci niedowładu prawostronnego. Potem doszła padaczka lekooporna, a w tamtym roku autyzm i niepełnosprawność intelektualna w stopniu lekkim. Synek chodzi do szkoły specjalnej, gdzie dzielnie walczy o swoją przyszłość. Przeszedł też operację ścięgien i na szczęście nie ma już spastyki, ale prawa ręka wciąż jest słabsza. Natomiast z autyzmem bywają momenty lepsze i gorsze. Jednego dnia jest wszystko dobrze, a następnego wchodzi w tryb „nie i koniec”. Mimo to sobie radzimy.  Najgorsza jest padaczka, syn ma ataki nocne, które nie zawsze jesteśmy w stanie wychwycić. Po przyjęciu nowych leków na kilka miesięcy jest spokój, ale potem ataki znów wracają i znów jesteśmy w punkcie wyjścia. Dlatego chcielibyśmy zakupić specjalną opaskę Night Watch, która jest w stanie takie ataki wykryć. Urządzenie na podstawie pomiarów pulsu wykrywa ataki padaczki i informuje o tym. To byłaby ogromna pomoc, ale niezwykle kosztowna – prawie 8 000 złotych! Bardzo prosimy o wsparcie w zakupie opaski. Sami nie jesteśmy w stanie pokryć tych kosztów, chociaż mogą one się wydawać nie tak ogromne. Wierzymy, że dobro wraca i okazane naszemu Filipowi serce nie pójdzie na marne. Rodzice ➡️ Facebook – Filip kontra MPD i Padaczka- walka o lepsze jutro.

902,00 zł ( 10.59% )
Still needed: 7 609,00 zł
Aurelia Kaczmarek
Aurelia Kaczmarek , 15 years old

Nasza córka ma 14 lat, wiele dolegliwości i jedno marzenie! Pomagamy Aurelii!

Życie naszej 14-letniej Aurelii nie jest łatwe. Córka ma zdiagnozowany Zespół Dandy-Walkera, małogłowie, atetozę, skoliozę, padaczkę lekooporną, często walczy z zapaleniem płuc i oskrzeli. Chcielibyśmy dać jej wytchnienie w jej codziennych trudach i kupić przyczepkę do roweru dla osoby niepełnosprawnej. Aurelia uwielbia wycieczki rowerowe! Nasza córka jest dzieckiem leżącym, z niepełnosprawnością w stopniu głębokim. Pomimo tak wielu chorób i przeciwności losu, jest wiele czynności, które sprawiają jej wielką przyjemność – basen z tatą, spacery z siostrą, huśtawka.  Aurelia najbardziej lubi jednak jazdę na rowerze, oczywiście w specjalnej przyczepce. Niestety, pomimo że mieszkamy niedaleko jeziora, nie możemy zabierać jej na wycieczki. Wszystko dlatego, że córka wyrosła z poprzedniej przyczepki. Marzymy, żeby kupić córce nową. Niestety nas na to nie stać. Koszty wyjazdów do specjalistów, zakupu leków, pieluszek oraz potrzebnych sprzętów przytłaczają nas.  Cena nowej przyczepki to aż 15 tysięcy złotych, z czego tylko 3 tysiące refunduje NFZ. Dlatego chcemy prosić Was, ludzi dobrej woli, o pomoc w zebraniu funduszy na jego zakup! Dzięki Waszemu wsparciu Aurelia będzie mogła spełnić marzenie o częstych, bezpiecznych wycieczkach rowerowych! Z całej serca dziękujemy za każdą wpłatę. Rodzice

1 350,00 zł ( 10.57% )
Still needed: 11 416,00 zł