Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Grzegorz Bidziński
Grzegorz Bidziński , 50 years old

Chwila, która zniszczyła życie... Pomóż Grzegorzowi w walce o sprawność!

Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego taka tragedia musiała nas dotknąć. Jeszcze parę lat byliśmy spokojną, szczęśliwą rodziną – takich jakich wiele. Niestety, nasz świat legł w gruzach w ciągu zaledwie jednej nocy... 26 maja 2017 roku nad ranem mąż wracał z pracy, z nocki. Kierował, jechał z nim też kolega. Był przypięty pasami, trzeźwy. Jak to się stało, że uderzył w drzewo? Grzegorz nic nie pamięta z tamtego dnia. Podejrzewamy, że był tak skrajnie zmęczony, że po prostu przysnął. Wtedy wpadł na drzewo, przekoziołkował, uderzył w kolejne… Cała siła uderzenia poszła na niego, pasażerowi na szczęście nic się nie stało. Byli zaledwie 4 kilometry od domu… O wypadku dowiedziałam się już po 10 minutach. Sąsiadka przybiegła i powiedziała, co się stało. Wybiegłam z domu jak stałam, nie pamiętam już dzisiaj nawet, czy byłam w piżamie. Gdy zobaczyłam rozbity samochód, zrobiło mi się słabo. Niedaleko ratowali męża, bo karetka już zdążyła przyjechać. Pomogli także mi, dostałam chyba coś na uspokojenie… Nie widziałam Grześka, bo zaraz przyleciał helikopter i go zabrali. Powiedzieli mi, że to przez uszkodzoną śledzionę. Nie wiedziałam, jak jest źle… Dzisiaj wiem, że tylko dzięki wezwaniu helikoptera mój mąż żyje. Gdy dojechaliśmy do szpitala, Grzegorza już operowali. Wtedy powiedzieli mi, że ma roztrzaskany kręgosłup i nie wiadomo, czy przeżyje… Byłam zrozpaczona, chociaż to słowo wydaje się niczym w porównaniu z uczuciem przerażenia, które wypełniło mi serce. Jak to się mogło stać? Dlaczego my? Nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie… Po operacji lekarze powiedzieli, że pierwszy tydzień będzie decydujący. Jeśli go przeżyje, szanse się zwiększą. Mijał dzień za dniem, wydawało się już, że najgorsze zagrożenie za nami! Tymczasem dokładnie 7 dnia od operacji nastąpił kryzys, Grzegorz dostał wstrząsu anafilaktycznego… Cała aparatura podtrzymująca go przy życiu zaświeciła się na czerwono. Lekarz mi powiedział, że mężowi przestają działać wszystkie organy po kolei i nie wiadomo, co będzie dalej. To był prawdziwy koszmar… Na szczęście Grześ okazał się silny, przetrwał to! Łącznie w szpitalu spędził 110 dni, kolejne 100 na rehabilitacji. Na początku tylko leżał, nie był w stanie samodzielnie podnieść głowy, Krok po kroku jednak, dzięki intensywnej pracy jego i rehabilitantów, było coraz lepiej. Od wypadku minęło półtora roku. Dzisiaj mąż już siedzi i porusza się na wózku inwalidzkim, nadal jest jednak zależny od innych - nie umyje się sam, nie założy i nie zdejmie nawet okularów… Ma minimalne czucie, musi być pampersowany, wymaga właściwie nieustannej opieki. Najgorzej było zaraz po powrocie Grzesia do domu ze szpitala. Byliśmy zupełnie nieprzygotowani, a przy mężu trzeba było zrobić dosłownie wszystko… Opieka nad niepełnosprawną osobą jest bardzo trudna. Nad trzeba niepełnosprawnymi osobami w domu jeszcze trudniejsza. Ja muszę sama wszystkiego dopilnować – umówić rehabilitację, zamówić pampersy, wszystko opłacić, przypilnować. A jeszcze w pracy muszę być nieustannie skupiona. Brakuje nam środków, bo rehabilitacja jest bardzo droga. Jednak to jedyna szansa Grzegorza, że jeszcze będzie sprawny! Dzięki Waszemu wsparciu parę lat temu mogliśmy opłacić koszty związane z turnusem rehabilitacyjnym. Niestety, walka o zdrowie i lepsze jutro Grzesia wciąż trwa. Rehabilitacja nadal jest niezbędna do jego dalszego funkcjonowania w codziennym życiu i daje nadzieję, że będzie mógł być choć trochę samodzielny. Neurolodzy mówią, że nie ma dla niego lekarstwa – to uszkodzenie kręgosłupa szyjnego. Już nigdy nie będzie żył tak, jak wcześniej. Ale może walczyć o lepszą przyszłość! Ćwiczenia, które go usprawniają, są jednak bardzo kosztowne, dlatego bardzo prosimy Was o pomoc... Wierzymy, że jeszcze będzie lepiej. By tak się stało, nie możemy przerwać rehabilitacji. Dlatego bardzo proszę o pomoc dla mojego męża. Każda wpłata to dla nas ogromna nadzieja. Wierzymy, ze każdy gest dobrego serca – wróci do Was z podwójną mocą. Ala, żona Grzegorza

2 505,00 zł ( 15.69% )
Still needed: 13 453,00 zł
Jakub Szymański
Jakub Szymański , 46 years old

Jakub cały czas walczy ze skutkami udaru! Twoja pomoc znów potrzebna!

Raz jeszcze proszę o pomoc. Wsparcie, które od Was otrzymałem przy poprzednich zbiórkach, pomogło mi zwiększyć intensywność rehabilitacji. Sam nie mógłbym sobie na to pozwolić. Dlaczego moja codzienność to nieustanna walka o sprawność? Poniżej krótka historia: Moje życie dzieli się na przed udarem i po udarze. Nic już nie jest takie samo jak wcześniej. To już 8 rok walki o lepsze życie. Godziny ćwiczeń, rehabilitacja — nie ma innej drogi, a Was proszę o to, bym mógł dalej nią podążać. Bez wsparcia finansowego nie będzie to, niestety możliwe… 12 stycznia 2014 r. - godzina 6. Pobudka jak codziennie. Chcę wstać ale już nie mogę. Bełkotliwa mowa, paraliż lewostronny (ręka, noga). Żona dzwoni po pogotowie, pada krótka diagnoza, a ja nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Trafiam do szpitala. Po 5 dniach kontrolny rezonans, pęknięcie na 9 cm. Muszę leżeć plackiem i nie wolno mi się ruszyć. Gdy ktokolwiek mnie odwiedzał, zaczynało się od płaczu. Po czasie dowiedziałem się, że to normalna reakcja. Gdyby jednak nie oni, na pewno już by mnie tu nie było. Bardzo chciałem zapalić papierosa, ale już nie mogłem… Dostawałem kroplówki, rozpoczęła się rehabilitacja. Było ciężko, potwornie ciężko pogodzić się z tym wszystkim. Życie rozpoczęło się na nowo. Pierwsze pionizacje, pierwsze siedzenie na łóżku, pierwsze stanie na nogach o własnych siłach. Małe kroczki, które były dla mnie sukcesem na miarę zdobycia medalu na olimpiadzie. 29 kwietnia 2014 r. - brakuje mi już siły na to wszystko, przyszedł kryzys. Minęły 3 miesiące rehabilitacji, a ręka wciąż martwa. Nie chce pracować… 2 maja 2014 r. - mam już dosyć siedzenia w szpitalu. Brakuje mi chęci, robię się złośliwy, a ciągle słyszę “musisz”, “jeszcze trochę”, “wytrzymasz”. Dobija mnie monotonia i brak efektów w ręce… Za miesiąc wychodzę ze szpitala. 8 listopada 2014 r. - za chwilę minie 10 miesięcy. Im dłużej trwa, tym mniej widoczne są efekty rehabilitacji, przez co nie ćwiczę już tak regularnie. Siada psychika, zaczynam wątpić w sens dalszej rehabilitacji, a dodatkowo zwalniają mnie z pracy… Cały czas pod wiatr… 23 lutego 2015 r. - denerwuje mnie, kiedy każdy mówi czas, czas, czas... Zgodzę się, ale sam czas za wiele nie da. Przede wszystkim ciężka praca, czyli ćwiczenie i rehabilitacja. To jest najważniejsze. Mógłbym się położyć i czekać, ale raczej by mi to nic nie dało. Także rehabilitacja i jeszcze raz rehabilitacja, a efekty przyjdą z czasem. Bez pracy nie ma kołaczy. 10 lutego 2016 r. - tydzień po rehabilitacji, a ja zamiast lepiej to gorzej, boję się chodzić, nasilającą się spastyka utrudnia poruszanie się. Myśl, że mogę się przewrócić, powoduje strach przed chodzeniem. Tylko to dziwne, bo nie myślę o tym, a nagle noga mi sztywnieje i robi się ciężka. Oduczyłem się chodzenia o kuli. Najgorsze, że mnie nikt nie rozumie, przecież chcę chodzić i to jak najlepiej. Czasami mi się śni, że biegam. Najgorsze jest to, że nie wiem, czy to z przemęczenia i czy dalej ćwiczyć w domu. A może mam depresje… 8 stycznia 2019 r. - niemal 5 lat po udarze. Nie poddałem się, choć już wielokrotnie byłem tego bardzo bliski. Wciąż potrzebuję rehabilitacji i wsparcia ze strony najbliższych osób. Potrzebuję też pomocy finansowej, bo wydatki pożerają rodzinny budżet w zatrważającym tempie.  Dziś - Czuję i wiem, że najlepsze efekty przynoszą turnusy rehabilitacyjne, na których dzień w dzień ćwiczę intensywnie. Pobudzone zostają wszystkie mięśnie i mam wrażenie, jakbym robił się z dnia na dzień sprawniejszy. Dlatego bardzo cię proszę, wpłać chociaż złotówkę. Każda wpłata przybliża mnie do sprawności. Dla mnie to jedyna szansa, by chodzić i mówić jak dawniej. Nie bądź obojętny... Jakub --- Możesz pomóc, biorąc udział w LICYTACJACH

2 250,00 zł ( 15.66% )
Still needed: 12 112,00 zł
Paweł Frątczak
Paweł Frątczak , 38 years old

Jak żyć po wylewie❓ Jak odzyskać choć część dawnego życia... Pomocy❗️

Nikt nie jest przygotowany na to co przyniesie los, ale nawet w najgorszych snach nie myśleliśmy, że jeszcze życie nas tak doświadczy, powali kolejny raz na kolana. 1 kwietnia 2017 roku to dzień, który zmienił na zawsze życie, w którym zakpił z nas los. Z Pawła i całej naszej rodziny. Poukładana codzienność z planami na założenie rodziny, dobrą pracę… to wszystko runęło jak domek z kart.  Paweł w wieku 30 lat przeszedł bardzo ciężki udar niedokrwienny do pnia mózgu i wylew. Skutkiem jest porażenie wszystkich kończyn i utrata mowy. Wiele miesięcy spędził w szpitalu i w ZOLu, aż w końcu po 8,5 miesiącach mógł wrócić do domu. Od tego czasu respirator, koncentrator tlenu, pompy i ssak były codziennością. Od 27 listopada 2017 roku trwała codzienna walka o życie, o każdy oddech, każdy, najmniejszy nawet ruch, który wlewa w nasze serce kropelki wiary i nadziei, że podołamy trudom opieki 24 godziny na dobę. Że uda się nam przywrócić minimalną chociaż samodzielność.  Po 40 miesiącach została usunięta rurka tracheostomijna, którą Paweł oddychał od dnia udaru. Zaczynaliśmy od zera, od czystej karty, którą trzeba wypełnić kolejnymi umiejętnościami od przełykania śliny, przez obracanie głowy, ruchy rąk czy nóg i na próbie porozumiewania się kończąc. Kiedyś zdrowy, pełen życia młody człowiek musi codziennie stawiać czoła swoim ograniczeniom. Dzisiaj Paweł potrafi znów czytać, wszystko rozumie, pamięta filmy, które kiedyś lubił… Muzyka, której kiedyś słuchał, przypomina o tamtym życiu, które już nie wróci. Paweł nadal jest uwięziony we własnym ciele. Przez cały ten czas trwa codzienna rehabilitacja w domu, wyjeżdżamy na 2-tygodniowe turnusy rehabilitacyjne… ale wszystko wiąże się ogromnymi kosztami. Dziś wiemy, że jedynym sposobem, by Paweł mógł kiedykolwiek stać się osobą chociaż częściowo samodzielną, jest ciągła rehabilitacja, rehabilitacja i jeszcze raz rehabilitacja – bardziej ukierunkowana neurologiczna i neurologopedyczna. Chcielibyśmy pojechać w tym roku chociaż na dwa albo trzy turnusy połączone z treningiem biofeedback i intensywną terapią logopedyczną. Niestety, koszty są ogromne i przewyższają nasze możliwości finansowe.  Choroba odebrała Pawłowi prawie wszystko – nie odebrała nadziei, że wychodząc z zamknięcia, jakim od 7 lat jest jego ciało, ułoży sobie życie na nowo. Otrzymaliśmy już od Was ogromne wsparcie, które pomogło nam walczyć o Pawła. Jeśli ktoś zechciałby znów wesprzeć naszą walkę, serdecznie dziękujemy. Mama

4 996,00 zł ( 15.65% )
Still needed: 26 919,00 zł
Robert Kot
Robert Kot , 57 years old

Życie potrzaskane na miliony kawałków. Pomóż Robertowi odzyskać sprawność!

Wystarczyło kilka sekund, moje życie posypało się jak domek z kart. By plany i marzenia zastąpiła walka o zdrowie. Wpadłem pod samochód, kierowca nie zauważył mnie podczas cofania. Poczułem ogromny ból, siła koni mechanicznych sponiewierała kręgosłup, żebra, płuca. Lekarze jakimś cudem utrzymali mnie na tym świecie, ale moje zdrowie jest w opłakanym stanie. Potrzebuję ogromnych pieniędzy, żeby jeszcze kiedykolwiek stanąć na nogach… Rano 6 czerwca wychodząc z domu, nie spodziewałem się, jak bardzo ten dzień zmieni życie moje i całej mojej rodziny. Bardzo boleśnie otarłem się o śmierć. Liczyła się każda minuta, gdy do szpitala zabierał mnie śmigłowiec… Mnóstwo obrażeń wewnętrznych, organy zamienione w mielonkę. Lekarze walczyli o mnie przez 8 godzin, kolejne 4 tygodnie przeleżałem w śpiączce farmaceutycznej. Rodzina odchodziła od zmysłów. Nie da się opisać tego, co czuje człowiek w takim momencie.  Wciąż trudno mi się pogodzić z tym, co się stało. Straciłem sprawność, samodzielność, możliwość decydowania o sobie. Moim najbliższym towarzyszem stało się nieznośne cierpienie. Boli mnie wszystko i trudno cokolwiek z tym zrobić. Jestem sparaliżowany od pasa w dół. Bez pomocy ze strony innych osób nie mogę nic… Mięśnie dopadła potężna spastyczność. Są twarde, napięte, nie chcą mnie słuchać. Nie służą do tego, do czego zostały stworzone. Po prostu bolą… Oprócz sprawności straciłem też ślub najstarszej córki. Nie było mnie, gdy składała przysięgę małżeńską, ani kiedy tańczyła swój pierwszy taniec. Nikt z obecnych nie bawił się beztrosko, mając w świadomości mój stan i wymuszoną nieobecność. To już jednak przeszłość. Bolesna, okrutna, ale jednak przeszłość. Żeby nie zwariować, staram się patrzeć w przyszłość i szukać szans na powrót do zdrowia, do którego jedyna droga prowadzi przez długotrwałą i intensywną rehabilitację. A co za tym stoi piekielnie kosztowną. Dostałem od życia cios, po którym leżę i próbuję się podnieść. Samemu mi się nie uda, wiem o tym doskonale. Rozpadłem się, rozsypałem na wiele kawałków i teraz wraz z rodziną staramy się te kawałki poskładać na nowo. Stary, w pełni zdrowy Robert już pewnie nigdy nie wróci, ale muszę starać się odzyskać z utraconej sprawności, ile tylko się da. Dla siebie i dla rodziny, żeby nie być już do samej śmierci jedynie obciążeniem. Musiałem przełamać wstyd i nauczyć się prosić o pomoc przy najprostszych czynnościach. Proszę i Ciebie o wsparcie finansowe na moją długotrwałą i bardzo drogą rehabilitację… Robert

9 582,00 zł ( 15.64% )
Still needed: 51 663,00 zł
Marek Kamiński
Marek Kamiński , 42 years old

Ojciec dwóch córek walczy o sprawność... Pomóż!

Mam na imię Marek, mam 40 lat i jestem ojcem dwóch wspaniałych córek, które są dla mnie całym światem. W sierpniu 2021 roku przeszedłem dwie operacje kręgosłupa, które polegały na wszczepieniu implantu dysku kręgowego w odcinku lędźwiowym oraz odbarczeniu nerwu kulszowego. Po tych operacjach i kilkutygodniowej rekonwalescencji miałem powrócić do normalnego funkcjonowania i życia bez bólu. Niestety los chciał inaczej… Stan mojego zdrowia z tygodnia na tydzień zaczął się pogarszać, chodzenie sprawiało mi coraz większe trudności oraz ból. Niestety ponowne badania i diagnoza wykazały guza w rdzeniu kręgowym w odcinku piersiowym. Byłem załamany… W marcu 2022 roku przeszedłem operację usunięcia guza (częściowo w marginesie bezpieczeństwa). Wkrótce usłyszałem diagnozę, której najbardziej się obawiałem – to nowotwór złośliwy – wyściółczak. To był kolejny cios dla mnie i moich bliskich. Nie mogłem się jednak poddać, bo mam dla kogo żyć i walczyć z przeciwnościami losu. Szybko rozpocząłem rehabilitację i leczenie onkologiczne. Operacja i uszkodzenie nerwów spowodowało niedowład kończyn dolnych. Do dziś poruszam się na wózku inwalidzkim. Wiem, że tylko intensywna i długotrwała rehabilitacja da mi szansę na powrót do zdrowia. Niestety będzie to długotrwały i kosztowny proces, który przekracza moje możliwości finansowe.  Zwracam się z prośbą o wsparcie finansowe, aby móc odzyskać sprawność, stanąć o własnych siłach na nogi i wrócić do normalnego życia. Za każdą wpłatę z góry bardzo dziękuję.  Marek Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową

19 918,00 zł ( 15.6% )
Still needed: 107 742,00 zł
Tymek Mareczko
Tymek Mareczko , 8 years old

Najbardziej boję się, że cierpienie wróci i znów stracę synka... Pomocy!

O diagnozę walczyliśmy 2 długie lata. Walka była bardzo trudna, ale wreszcie poznaliśmy naszego przeciwnika. Przed nami kolejny bardzo ważny etap - leczenie i walka z trudnym przeciwnikiem.  _____ Choroba jest bezlitosna, ale jej postęp udało się zatrzymać. Znaleźliśmy specjalistów, którzy zainteresowali się naszym przypadkiem wnosząc w nasze życie ogromną nadzieję na poprawę.  Zaczęło się od anginy - to jednak zdarzyć się może każdemu. Zwyczajna choroba doprowadziła do poważnych komplikacji. Na moich oczach stan Tymka się pogarszał. Synek przestał mówić, jego twarz zaczęła przybierać różne dziwne wyrazy, a zachowanie stało się niepokojące. Z dnia na dzień przestał jeść, często wpadał w szał. Lekarze łączyli to z przyjściem na świat rodzeństwa, ale ja czułam, że coś się dzieje. Pukaliśmy do kolejnych drzwi, przeprowadzaliśmy badania, organizowaliśmy diagnostykę, wysyłaliśmy kolejne zapytania. Początkowo byliśmy skazani na całkowitą niepewność… Żaden lekarz nie był w stanie postawić konkretnej diagnozy. Wreszcie padło podejrzenie autoimmunologicznego zapalenia mózgu i Zespół PANDAS. Nogi się pode mną ugięły, bo nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co to dla nas oznacza. Diagnostyka potwierdziła przypuszczenia lekarzy. Z jednej strony byłam przerażona, bo trudno pogodzić się z myślą, że życie dziecka już zawsze będzie definiowane przez chorobę… Z drugiej - w moim sercu znów zagościła nadzieja, bo znając przeciwnika mieliśmy szansę podjąć walkę. Znalezienie ośrodka, w którym możliwe byłoby przeprowadzenie leczenia Tymka było trudne, bo na ten zestaw chorób nie zostało przygotowane skuteczne rozwiązanie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że trafiliśmy na mur. Stan Tymka się pogarszał, a my prowadziliśmy nerwowe poszukiwania.Dzięki wsparciu rodzin innych dzieci i specjalistów dowiedzieliśmy się, że skuteczne w leczeniu okazują się wlewy immunoglobuliny. Spróbowaliśmy, otrzymaliśmy kwalifikację, a Tymek od miesięcy regularnie dostaje wlewy. Jego rozwój postępuje w zadziwiającym tempie. Pod wrażeniem są nawet specjaliści, którzy współpracują z synkiem na co dzień. Leczenie daje efekty, ale każde podanie kosztuje nas ponad 25 tysięcy złotych. Przed nami co najmniej pół roku terapii, co oznacza, że walka o życie i zdrowie naszego synka została wyceniona na ogromną cenę. To kwota, której nie jesteśmy w stanie zdobyć! Potrzebujemy armii ludzi wrażliwych na krzywdę innych. Armii, która uchroni Tymka przed kolejnym załamaniem zdrowia i gwałtowym pogorszeniem. Tymek wreszcie zaczyna mówić, robi się coraz bardziej samodzielny. Czasem mam wrażenie, że mój synek wrócił z długiej podróży… Potwornie boję się, że to, co najgorsze wróci. Ta choroba jest nieprzewidywalna, a dopóki mam nadzieję, jestem gotowa prowadzić walkę. Pomóż mi, zanim jedyna szansa przepadnie!  Mama

26 065,00 zł ( 15.58% )
Still needed: 141 169,00 zł
Agnieszka Kieszak
7 days left
Agnieszka Kieszak , 30 years old

Matka dwójki dzieci potrzebuje pilnej operacji – WESPRZYJ!

Od lat walczę z niewidzialnym wrogiem, jakim jest endometrioza. Są dni, kiedy ból nie opuszcza mnie ani na sekundę. Potrzebuję nierefundowanej operacji – chciałabym, by dzieci w końcu nie musiały oglądać moich łez! Na endometriozę choruję od 2017 roku i to właśnie wtedy przeszłam pierwszą operację. Rok później kolejną… Niestety dolegliwości nie ustąpiły, a ciągle się nasilały! Pojawiły się krwawienia maciczne – każdy dzień wypełniony był lękiem przed nieoczekiwanym krwotokiem. Przed jednym z zabiegów łyżeczkowania jamy macicy lekarz powiedział, że boi się operować, ponieważ może dojść do WYKRWAWIENIA. Ta sytuacja uświadomiła mi, jak poważne spustoszenia poczyniła w moim organizmie endometrioza! Po wielu konsultacjach lekarze doszli do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest usunięcie macicy i jajowodów. W 2021 roku przeszłam ten zabieg, dzięki czemu udało się pozbyć adenomiozy, gruczolistości oraz nieprawidłowych krwawień i krwotoków. Niestety, endometrioza została. Byłam zrozpaczona, gdy dowiedziałam się, że jej ogniska znajdują się już poza jamą brzuszną.  Przeszłam kolejne, tym razem nieudane, operacje. Później było tylko gorzej, endometrioza zaatakowała mięśnie brzucha i nie dawała się usunąć, mimo starań lekarzy. W lutym tego roku byłam ponownie operowana. Zabieg zakończył się powodzeniem i wszystkie 5 guzów zostało usuniętych. Niestety wynik badania histopatologicznego nie pozostawiał wątpliwości – w mój organizm wdał się przewlekły stan zapalny. Moje życie wypełnione jest cierpieniem. Bez bardzo silnych środków przeciwbólowych nie jestem w stanie funkcjonować. Są dni, kiedy nie mogę nawet wstać z łóżka. Lekarze zadecydowali, że potrzebna jest kolejna, nierefundowana operacja. Możliwości finansowe naszej rodziny są ogromnie nadwyrężone przez lata walki z chorobą, a koszt zabiegu to ponad 40 000 złotych! Co więcej, potrzebna będzie rehabilitacja i dalsze prywatne leczenie. Są to dla mnie niewyobrażalne kwoty… Zwracam się o pomoc do Was – ludzi o dobrych i wielkich sercach! Proszę, wesprzyjcie mnie na tej trudnej drodze do pokonania endometriozy! Pomóżcie moim dzieciom odzyskać dawną, zdrową mamę! Agnieszka

9 934,00 zł ( 15.56% )
Still needed: 53 896,00 zł
Mikołaj Capała
10 days left
Mikołaj Capała , 10 years old

Z Twoją pomocą walka o zdrowie mojego dziecka może stać się łatwiejsza!

Mikołaj urodził się w 2014 r. z rzadką chorobą genetyczną, wielotorbielowatość nerek, która dotyka jedną na 60 tysięcy osób! Choroba ta jest niestety postępująca i nieuleczalna. Prowadzi do niewydolności wielu narządów… Już w trzeciej dobie życia synek przeszedł operację nefrektomii, czyli chirurgicznego usunięcia nerki. Od tamtego momentu rozpoczął leczenie dializą otrzewnową. Przez pierwsze 2 lata moje dziecko przeszło jeszcze około 17 innych zabiegów operacyjnych, w tym ten, który był najważniejszy – transplantację nerki. Teraz Mikołaj musi przyjmować leki immunosupresyjne, które podtrzymują przeszczepiony narząd, aby nie doszło do odrzutu.  Niestety leki w bardzo znaczący sposób wpływają na organizm synka, obniżając jego odporność. W konsekwencji Mikołaj bardzo często choruje. Dodatkowo pojawiły sie także uporczywe problemy skórne, tj. atopowe zapalenie skóry.  Kiedy myślałam, że już będzie dobrze, pojawiły się kolejne trudności! W 2021 roku zdiagnozowano  groźne powikłanie poprzeszczepowe, następstwem czego zaczęły występować chorobowe zmiany w jamie ustnej i krtani. Na domiar złego rok później wystąpiły poważne problemy z wątrobą, która zaczęła nieodwracalnie włóknieć.  Prawie w każdym miesiącu musimy jeździć na badania do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Cały czas moje dziecko jest także pod stałą kontrolą Poradni: Transplantacji Nerek, Chorób i Transplantacji Wątroby, Laryngologicznej, Okulistycznej oraz Dermatologicznej Licznie przebyte operacje w wieku niemowlęcym, jak i sama choroba sprawiły, że Mikołaj musi uczęszczać na zajęcia terapeutyczne, które są kosztowne. Kluczowa jest też stała współpraca z wieloma specjalistami, aby monitorować stan zdrowia. Wydatki, jakie w związku z tym ponoszę, stają się coraz większe i trudniejsze do opłacenia. Muszę więc poprosić o pomoc w codziennej walce z chorobą mojego dziecka... Mama Mikołaja

6 620,00 zł ( 15.55% )
Still needed: 35 934,00 zł
Mateusz Drozdowski
Mateusz Drozdowski , 29 years old

Ten lek to jedyna szansa, by przedłużyć moje życie❗️ Proszę o pomoc!

Mukowiscydoza od czterech lat bardzo szybko postępuje, nie pytając mnie o zgodę! Odbiera to, co jest najcenniejsze – życie! Mam dopiero 25 lat, a choroba każdego dnia niszczy moje płuca i inne organy wewnętrzne. Większość mojego życie to pobyty w szpitalach i dramatyczna i bolesna walka o kolejne lata wyrywane chorobie! Leki ratujące życie kosztują mnóstwo pieniędzy, dlatego proszę, pomóż mi dalej walczyć!  Szpital to mój drugi dom – połowa miesiąca tu, połowa w domu z rodziną. Gdyby nie leki, gdybym nie walczył o każdy dzień, mój stan byłby dziś tragiczny. Nie wiem, czy jeszcze bym żył... Choroba wyniszcza powoli cały mój organizm – płuca są coraz bardziej niewydolne, a organizm wyniszczony. Obecnie też jestem w szpitalu – sam w czterech ścianach izolatki, gdzie jedynym towarzystwem jest lekarz, pielęgniarki i stojak na kroplówki z antybiotykami podawanymi przez port naczyniowy. Ostatni rok jest bardzo trudny i ciężki, zarówno pod względem leczenia jak i dostępu do leków… W październiku trafiłem do szpitala w ciężkim stanie, wyczerpany atakami duszności i uporczywym kaszlem. Okazało się, że przyczyną była rozedma płuc i zapadnięte płuca. CRP wynosiło ponad 100, pojawił się stan zapalny w organizmie. Byłem pod tlenem. Następnie trafiłem pod respirator, który pozwalał mi oddychać i wentylować płuca. Spirometria spadła do 30%... Od kilku lat zmagam się też z bakteriami pseudomonas aureginosa, gronkowcem złocistym, dodatkiem są szczepy lekooporne na wszystkie antybiotyki, za wyjątkiem jednego, który jest skuteczny w leczeniu zarówno dożylnym, jak i doustnym. Niestety od marca nie jest dostępny w Polsce. Mogę go kupić w Niemczech, ale jedna kuracja co drugi miesiąc to koszt ok. 9.000 tys. zł!  Mukowiscydoza po każdej infekcji zostawia po sobie ślady – spustoszenia, jakimi są nieodwracalne zmiany w płucach. Obecnie mam zaledwie 40% wydolności płuc, marskość wątroby, żylaki przełyku, cukrzycę, hipersplenizm, przewlekłe zapalenie zatok przynosowych. W przyszłości czeka mnie przeszczep płuc i wątroby. Jeśli doczekam... Moja choroba nie jest widoczna na zewnątrz, dlatego bardzo często jestem oceniany jedynie po wyglądzie. Nikt nie wie jednak, jak wygląda moje życie w czterech ścianach. Zwłaszcza gdy zaczyna się kaszel, bardzo uporczywy i duszący, gdy nie mogę złapać oddechu. Czuję się wtedy tak, jakbym tonął… Pojawiają się coraz bardziej niepokojące objawy, gdzie doskonale wiemy, że czas pakować znowu walizkę, ponieważ w domu nie mam leków, które ratują mi życie.  Świadomość nieuleczalnej, śmiertelnej, z wiekiem postępującej choroby jest przerażająca. Nie wiem, jak będzie wyglądało moje jutro czy najbliższy miesiąc. Jestem bezsilny i bezradny. Moją jedyną szansą, by doczekać przeszczepu, są drogie leki. Mimo pomocy rodziny nie jestem w stanie sam uzbierać nawet na jedno opakowanie. Dlatego z całego serca proszę o pomoc, abym mógł żyć... Mateusz

21 264,00 zł ( 15.54% )
Still needed: 115 516,00 zł