Chwila, która zniszczyła życie... Pomóż Grzegorzowi w walce o sprawność!
Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego taka tragedia musiała nas dotknąć. Jeszcze parę lat byliśmy spokojną, szczęśliwą rodziną – takich jakich wiele. Niestety, nasz świat legł w gruzach w ciągu zaledwie jednej nocy... 26 maja 2017 roku nad ranem mąż wracał z pracy, z nocki. Kierował, jechał z nim też kolega. Był przypięty pasami, trzeźwy. Jak to się stało, że uderzył w drzewo? Grzegorz nic nie pamięta z tamtego dnia. Podejrzewamy, że był tak skrajnie zmęczony, że po prostu przysnął. Wtedy wpadł na drzewo, przekoziołkował, uderzył w kolejne… Cała siła uderzenia poszła na niego, pasażerowi na szczęście nic się nie stało. Byli zaledwie 4 kilometry od domu… O wypadku dowiedziałam się już po 10 minutach. Sąsiadka przybiegła i powiedziała, co się stało. Wybiegłam z domu jak stałam, nie pamiętam już dzisiaj nawet, czy byłam w piżamie. Gdy zobaczyłam rozbity samochód, zrobiło mi się słabo. Niedaleko ratowali męża, bo karetka już zdążyła przyjechać. Pomogli także mi, dostałam chyba coś na uspokojenie… Nie widziałam Grześka, bo zaraz przyleciał helikopter i go zabrali. Powiedzieli mi, że to przez uszkodzoną śledzionę. Nie wiedziałam, jak jest źle… Dzisiaj wiem, że tylko dzięki wezwaniu helikoptera mój mąż żyje. Gdy dojechaliśmy do szpitala, Grzegorza już operowali. Wtedy powiedzieli mi, że ma roztrzaskany kręgosłup i nie wiadomo, czy przeżyje… Byłam zrozpaczona, chociaż to słowo wydaje się niczym w porównaniu z uczuciem przerażenia, które wypełniło mi serce. Jak to się mogło stać? Dlaczego my? Nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie… Po operacji lekarze powiedzieli, że pierwszy tydzień będzie decydujący. Jeśli go przeżyje, szanse się zwiększą. Mijał dzień za dniem, wydawało się już, że najgorsze zagrożenie za nami! Tymczasem dokładnie 7 dnia od operacji nastąpił kryzys, Grzegorz dostał wstrząsu anafilaktycznego… Cała aparatura podtrzymująca go przy życiu zaświeciła się na czerwono. Lekarz mi powiedział, że mężowi przestają działać wszystkie organy po kolei i nie wiadomo, co będzie dalej. To był prawdziwy koszmar… Na szczęście Grześ okazał się silny, przetrwał to! Łącznie w szpitalu spędził 110 dni, kolejne 100 na rehabilitacji. Na początku tylko leżał, nie był w stanie samodzielnie podnieść głowy, Krok po kroku jednak, dzięki intensywnej pracy jego i rehabilitantów, było coraz lepiej. Od wypadku minęło półtora roku. Dzisiaj mąż już siedzi i porusza się na wózku inwalidzkim, nadal jest jednak zależny od innych - nie umyje się sam, nie założy i nie zdejmie nawet okularów… Ma minimalne czucie, musi być pampersowany, wymaga właściwie nieustannej opieki. Najgorzej było zaraz po powrocie Grzesia do domu ze szpitala. Byliśmy zupełnie nieprzygotowani, a przy mężu trzeba było zrobić dosłownie wszystko… Opieka nad niepełnosprawną osobą jest bardzo trudna. Nad trzeba niepełnosprawnymi osobami w domu jeszcze trudniejsza. Ja muszę sama wszystkiego dopilnować – umówić rehabilitację, zamówić pampersy, wszystko opłacić, przypilnować. A jeszcze w pracy muszę być nieustannie skupiona. Brakuje nam środków, bo rehabilitacja jest bardzo droga. Jednak to jedyna szansa Grzegorza, że jeszcze będzie sprawny! Dzięki Waszemu wsparciu parę lat temu mogliśmy opłacić koszty związane z turnusem rehabilitacyjnym. Niestety, walka o zdrowie i lepsze jutro Grzesia wciąż trwa. Rehabilitacja nadal jest niezbędna do jego dalszego funkcjonowania w codziennym życiu i daje nadzieję, że będzie mógł być choć trochę samodzielny. Neurolodzy mówią, że nie ma dla niego lekarstwa – to uszkodzenie kręgosłupa szyjnego. Już nigdy nie będzie żył tak, jak wcześniej. Ale może walczyć o lepszą przyszłość! Ćwiczenia, które go usprawniają, są jednak bardzo kosztowne, dlatego bardzo prosimy Was o pomoc... Wierzymy, że jeszcze będzie lepiej. By tak się stało, nie możemy przerwać rehabilitacji. Dlatego bardzo proszę o pomoc dla mojego męża. Każda wpłata to dla nas ogromna nadzieja. Wierzymy, ze każdy gest dobrego serca – wróci do Was z podwójną mocą. Ala, żona Grzegorza